- nowość
Świąteczny romans - ebook
Świąteczny romans - ebook
Kira, zmęczona pracą oraz natrętną dominacją matki, wynajmuje na okres świąt chatkę w górskim ośrodku. Tuż po przyjeździe poznaje przystojnego Paxa, który pomaga jej wnieść bagaż i rozpalić kominek. Ma w sobie także coś, co wzbudza w niej pożądanie. Kira jest radosna, słodka i seksowna. Gdy zaczyna go uwodzić, Pax się zbytnio nie opiera, choć nie ukrywa, że interesuje go jedynie krótki romans...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-291-1674-9 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
- No chodź, ty przeklęta paskudo!
Kira Lee wzięła głęboki oddech i ponownie szarpnęła absurdalnie brzydką choinkę, którą kupiła tego dnia na Farmie Najpiękniejszych Świątecznych Drzewek w Willowvale Springs.
Tuż przed świętami ich wybór był oczywiście ograniczony. Nabyła jednak dość ozdób i łańcuchów, żeby zamaskować brak wielu gałęzi, a tak czy owak zamierzała spędzić w wynajętym domku tylko kilka tygodni.
Pracownicy szkółki leśnej załadowali ten nabytek na dach jej niewielkiego SUV-a, a teraz musiała w jakiś sposób wciągnąć go do wnętrza chatki.
- Kto wygrywa tę batalię? – spytał jakiś mężczyzna, którego nie widziała, gdyż stał po drugiej stronie samochodu i był zasłonięty przez gałęzie.
- Zamierzam ją wygrać ja – oznajmiła. – A pan mógłby zachować się jak dżentelmen i zaoferować pomoc.
W normalnych warunkach nie zdobyłaby się na tak obcesowy ton, ale lodowaty klimat w Wyoming dokuczył jej tak bardzo, że marzyła o jak najszybszym powrocie do domku i rozpaleniu kominka.
- Nigdy nie twierdziłem, że jestem dżentelmenem – mruknął niewidoczny mężczyzna.
To nie do wiary, pomyślała z niechęcią. Jest w tym mieście od zaledwie kilku godzin, a już zdążyła uwikłać się w konflikt. To jej wina. Niepotrzebnie postanowiła udekorować świątecznie tę ponurą chatkę.
Ponownie szarpnęła za arkusz folii, na którym leżała choinka, ale zatoczyła się, straciła równowagę i omal nie upadła.
- Niech mi pani pozwoli wziąć sprawę w swoje ręce, zanim ktoś zrobi sobie krzywdę.
Odwróciła głowę i ujrzała najbardziej atrakcyjnego kowboja, jakiego potrafiła sobie wyobrazić. Może nie był przesadnie uprzejmy, ale za to szaleńczo przystojny. Opalona twarz, czarny kapelusz, czarna wełniana kurtka, granatowe dżinsy i wysokie buty.
Zaczęła podejrzewać, że ukrywa gdzieś w pobliżu czarnego, groźnie wyglądającego konia i gromadkę kobiet gotowych rzucić się do jego stóp.
W normalnych warunkach poświęciłaby więcej uwagi jego aparycji, ale w tym momencie widziała w nim tylko człowieka mogącego jej pomóc we wniesieniu świątecznego drzewka do domu.
Nieznajomy z zadziwiającą łatwością dźwignął choinkę, zarzucił ją sobie na ramię i ruszył we wskazanym przez Kirę kierunku.
- Czy może pani przynajmniej otworzyć drzwi? – spytał szorstkim tonem.
Kira posłała mu najbardziej czarujący uśmiech, na jaki potrafiła się zdobyć, i weszła na schodki prowadzące do wnętrza chatki. Wystukała odpowiednie numery zamka automatycznego, a potem zeszła nieznajomemu z drogi.
On zaś przekroczył próg i ruszył w kierunku połączonego z kuchnią pokoju dziennego.
- Gdzie jest jakieś wiadro? – spytał obcesowo.
- Wiadro?
- Przecież to drzewko trzeba jakoś ustawić. Czyżby pani o tym nie pomyślała?
- Nie zaplanowałam tej operacji zbyt precyzyjnie, ale mam sporo bardzo pięknych ozdób – oznajmiła beztroskim tonem, pragnąc go rozbawić.
Jej odpowiedź jednak go nie rozbawiła, bo podszedł do kominka i położył na dywanie nadal owinięte sznurem drzewko. Potem mruknął coś niewyraźnie i wyszedł na dwór. Po chwili wsiadł do złowieszczo czarnego pikapa i odjechał z rykiem silnika.
Kira zamknęła drzwi, aby uchronić się przed powiewami lodowatego wiatru. Kiedy spojrzała na choinkę, miała przez chwilę ochotę położyć się obok niej.
Ostatnie miesiące jej życia były jednym pasmem bolesnych porażek. Straciła nie ze swojej winy mieszkanie, czuła się wypalona wewnętrznie na skutek przeciążenia pracą, a w dodatku musiała znosić kaprysy matki planującej swój czwarty – tak, czwarty – ślub.
Była bliska załamania.
Na szczęście Delia zdiagnozowała jej stan psychiczny i znalazła w Wyoming ośrodek wypoczynkowy, w którym Kira mogłaby zapomnieć o problemach nękających ją w Oregonie.
Drzewko, które kupiła, nie wyglądało najlepiej, ale w jakiś sposób budziło jej sympatię. Może właśnie dlatego, że było uszkodzone… podobnie jak jej życie.
Wiedziała dobrze, że zdoła je odbudować, jeśli skupi uwagę na sobie i przestanie się zajmować problemami innych ludzi – klientów, matki, agentki mieszkaniowej. Zgodnie z radą Delilah postanowiła od tej pory myśleć tylko o sobie. Pokierować swoim życiem w zorganizowany sposób, znaleźć własny dach nad głową i jakoś sobie poradzić z wypaleniem zawodowym.
Nie przyszło jej do głowy, że mogłaby poprosić o pomoc poznanego przed chwilą wysokiego przystojnego kowboja.
Paxton Hart nie miał czasu na rozmyślanie o najbardziej przygnębiającej choince, jaką w życiu widział.
Każda chwila pobytu w tym ośrodku wypoczynkowym nieznośnie mu się dłużyła. Niestety w obecnej sytuacji nie mógł się osiedlić w żadnym innym miejscu.
Z niepojętych dla niego powodów Hank Carson postanowił zostawić swoje rancza, farmy, dom i ośrodki rekreacyjne grupie ludzi, których zatrudniał od lat w sezonie letnim. Jego spadkobiercami oprócz Paxa zostali Mason, Kahlil i Vaughn.
Wszyscy pracowali u Hanka jako młodzi chłopcy, a potem osiągnęli sukcesy zawodowe i zarobili duże pieniądze. Wszyscy przyjechali do Willowvale, by sprzedać swoje posiadłości i wrócić jak najszybciej do normalnego życia, ale z różnych powodów zmienili zdanie.
Główną przyczyną ich decyzji było to, że się zakochali i postanowili osiąść w tej pięknej okolicy.
Pax, który początkowo usiłował im pomóc w pozbyciu się udziałów w masie spadkowej, przeżył szok, gdy się dowiedział, że wszyscy trzej są zaręczeni lub żonaci.
On nie wrócił w te strony po to, żeby przeżywać iluzoryczne uniesienia miłosne. Miał określone plany dotyczące przyszłości, zamierzał bowiem otworzyć w Hiszpanii nową agencję obrotów nieruchomościami.
Stały pobyt w Willowvale Springs w ogóle nie przychodził mu do głowy.
Szukając w najbliższej szopie odpowiedniego wiadra, myślał tylko o tym, że nowa lokatorka jednego z domków jest chyba najładniejszą kobietą, jaką widział.
Nie potrafiłby odpowiedzieć na pytanie, czy bardziej irytuje go ta świadomość, czy też fakt, że poświęca swój cenny czas na ustawianie paskudnej choinki.
Z wiadrem w ręku wsiadł do samochodu i ruszył przed siebie wąską uliczką dzielącą szeregi drewnianych domków. Ośrodek wypoczynkowy był zwykle pełen gości z całych Stanów Zjednoczonych, a nawet z zagranicy, ale od niedawna cieszył się mniejszą popularnością.
Pax był z tego po części zadowolony, bo nie miał pojęcia o prowadzeniu tego rodzaju instytucji i nie dysponował fachowym personelem. Zarządca kolonii domków został na stanowisku po śmierci Hanka, ale głównie dlatego, że nie miał ani żadnych innych propozycji, ani zawodowego doświadczenia.
Pax pracował w tym ośrodku jako student przez kilka letnich sezonów, ale nie znał się na tej branży i dobrze o tym wiedział. Znał się za to na kupowaniu i sprzedawaniu nieruchomości. Jego firma zdobyła już dominację na rynku amerykańskim i zamierzała w ciągu kilku następnych miesięcy otworzyć swój oddział w Hiszpanii.
Właśnie dlatego nie miał czasu na zajmowanie się ani tą kolonią domków, ani seksowną lokatorką chatki numer pięć.
Zatrzymał samochód tuż za małym SUV-em i z wiadrem w ręce wszedł po schodkach, otrząsając śnieg z butów. Choć zapowiedział, że tu wróci, zastukał do drzwi, nie chcąc naruszyć niczyjej prywatności.
Gdy Kira stanęła w progu, poczuł po raz drugi tego dnia dreszcz pożądania.
Drobna dziewczyna z końskim ogonem wyglądała w obcisłych dżinsach i czerwonym swetrze wprost zachwycająco, a on zaczął podejrzewać, że traci rozsądek i samokontrolę pod wpływem lodowatego powietrza.
- Gdzie je postawić? – spytał, mając nadzieję, że zdoła załatwić całą sprawę szybko i bezboleśnie, a ona rozejrzała się po pokoju i wskazała miejsce obok kominka.
- Czy myśli pan, że będzie tu dobrze wyglądać?
Miał ochotę uciec, ale zdołał się powstrzymać.
Postawił wiadro w wolnej przestrzeni, a kiedy się odwrócił, niemal wpadł na lokatorkę, która, wyraźnie przestraszona, zrobiła krok do tyłu.
- Jeśli pani tak uważa – mruknął, chcąc jak najszybciej przystąpić do działania. Pochylił się nad drzewkiem, ale ona powstrzymała go ruchem dłoni.
- Proszę chwilę zaczekać. Przecież ja nawet nie wiem, jak pan się nazywa.
- Jakie to ma znaczenie, skoro jestem pani potrzebny tylko do ustawienia tej choinki.
- Widzę, że chce pan pozostać anonimowy – zauważyła z uśmiechem, wyciągając do niego rękę. – Ja mam na imię Kira.
Uścisnął jej dłoń i ponownie poczuł zachwyt. Ale obiecał sobie dawno temu, że nie będzie się wikłał w żadne związki. Po prostu nie miał na to czasu.
- Muszę jeszcze przynieść coś z samochodu – oznajmił i szybkim krokiem ruszył w kierunku swojego pikapa.
Nie chciał przedłużyć tej wizyty ani o minutę. Za godzinę miał wziąć udział w międzynarodowej konferencji online związanej z inwestycjami zaplanowanymi na terenie Barcelony. A poza tym nie zamierzał przebywać długo w towarzystwie tej kobiety.
Był zachwycony jej imieniem, urodą i niewyszukaną fryzurą, a przede wszystkim radosną osobowością.
Unikał na ogół kobiet tego rodzaju. Wolał związki, z których łatwo się wycofać.
- Proszę przytrzymać drzewko w pionowej pozycji – polecił chłodnym tonem i zaczął wsypywać do wiadra piasek. Chciał jak najszybciej wrócić do Willowvale Springs i znaleźć najlepszy sposób pozbycia się tego niechcianego spadku.
- Będzie wyglądało o wiele lepiej, kiedy powieszę na nim ozdoby. – Kira uśmiechnęła się do choinki, a potem ponownie spojrzała na swojego gościa. – Ty oczywiście uważasz, że dekorowanie drzewek jest stratą czasu. Mogę się założyć, że nawet jeszcze go nie kupiłeś.
- Możesz uznać, że wygrałaś zakład.
- Czy ty zawsze jesteś taki gburowaty? – spytała, opierając ręce na biodrach.
- A czy ty zawsze zarzucasz nieznajomych potokiem słów?
- To przypadłość zawodowa – odparła, wzruszając ramionami.
- Czy mogę spytać, czym się zajmujesz?
Zdawał sobie sprawę, że popełnia błąd, ciągnąc tę rozmowę, ale z jakiegoś powodu nie potrafił się powstrzymać od jej kontynuowania.
- Z twojego zachowania wnioskuję, że możesz być organizatorką uroczystych przyjęć weselnych.
Roześmiała się głośno i wzniosła oczy do nieba. Jej zachowanie obudziło w nim nutę sympatii, której istnienia dotąd nie podejrzewał. Doświadczenie jednak mówiło mu, że sytuacja jest całkowicie absurdalna.
- Pudło! – zawołała triumfalnie. – Jestem Nauczycielką Życia.
Pax otworzył szeroko oczy, czekając na wybuch śmiechu, ale Kira zachowała poważny wyraz twarzy.
- Czy mówisz poważnie?
- Dlaczego miałabym żartować z mojego zawodu?
- Czym się konkretnie zajmujesz? – spytał, nie mając pojęcia, dlaczego przedłuża tę rozmowę, choć ma na głowie mnóstwo spraw.
- W tym momencie próbuję się domyślić, dlaczego nie chcesz podać mi swojego imienia i nazwiska, dlaczego nie lubisz choinek i jak mogłabym zmienić twoje nastawienie wobec świata.
Podeszła do stosu plastikowych toreb, które poprzednio ułożyła na kanapie, i zaczęła wyjmować z nich girlandy, pudełeczka z lampkami i inne ornamenty.
Pax zachodził w głowę, jak ona chce zmieścić te wszystkie ozdoby na tak rachitycznym drzewku.
- Czy twoja żona dekoruje choinkę w waszym domu? – spytała, nie odrywając się od pracy.
- Uchyliłaś się od odpowiedzi na moje pytanie, a twój zabieg zmierzający do ustalenia, czy jestem singlem, nie był zbyt subtelny.
- Nie mam zamiaru odpowiedzieć na twoje pytanie i nic mnie nie obchodzi, czy jesteś żonaty, czy nie. Domyślam się, że za żadne skarby świata nie zainstalowałbyś choinki w mieszkaniu, więc jeśli ona istnieje, musiała ją ubrać twoja żona.
- Nie jestem żonaty i nie mam choinki.
Podniosła z kanapy pudełko wypełnione lampkami i odwróciła się w jego stronę.
- Czy mieszkasz tutaj na jakimś ranczu?
- Coś w tym rodzaju – mruknął.
Nie uważał się za mieszkańca rancza, bo choć zajmował najlepiej wyposażony dom gościnny, był tu tylko przejazdem.
Nie przybył w te strony po to, by się z kimkolwiek zaprzyjaźnić. Chciał po prostu sprzedać swoją część posiadłości i zgarnąć gotówkę. Opuścił to miasteczko dawno temu i nigdy nie myślał o powrocie.
- Podejrzewam, że zajmujesz się czymś nudnym i przygnębiającym… na przykład księgowością. Czy dlatego jesteś taki obrażony na cały świat? Ja też byłabym ponura, gdybym musiała przez cały dzień wpatrywać się w kolumny cyfr.
- Przyjechałaś tu sama? – spytał, zanim zdążył ugryźć się w język.
- Przymusowy urlop – wyjaśniła z sarkastycznym uśmiechem. – Moja najlepsza przyjaciółka zarezerwowała dla mnie ten domek, kiedy w firmie pojawiły się pewne… problemy.
Problemy? Pax nie chciał się wciągać w niczyje problemy. Miał dosyć własnych.
Poczuł wibracje telefonu, więc wyciągnął go z kieszeni i zerknął na wyświetlacz.
- To jest rozmowa, na którą czekałem. Życzę miłego strojenia choinki.
- Daj mi znać, kiedy będziesz potrzebował pomocy przy ubieraniu swojej! – zawołała, gdy ruszył w kierunku drzwi.
Ja nie umiem pracować w tych warunkach, pomyślał ze złością. Muszę jak najszybciej wrócić do gabinetu, w którym mam profesjonalny komputer i niezbędne dokumenty.
Wsiadając do samochodu, postanowił zadzwonić do zarządzającego ośrodkiem pracownika i polecić mu, żeby wziął na siebie wszystkie potencjalne prośby Kiry.ROZDZIAŁ DRUGI
Odetchnęła ciężko i zamknęła oczy, choć miała ochotę zatkać uszy, bo głos jej matki rozbrzmiewał w całym domku. Błogosławiła w duchu swój aparat komórkowy, który pozwalał jej nastawić funkcję SPEAKER i zajmować się podczas tej jednostronnej wymiany zdań własnymi sprawami.
Rozmówczyni nie wymagała od niej zresztą aktywnego udziału w konwersacji. Mówiła jak zwykle bardzo dużo i jak zwykle tylko o sobie.
- Nie jestem jeszcze zdecydowana w kwestii wyboru sukni ślubnej – ciągnęła Diane Morton Lee Frasure, mająca wkrótce dodać do tej listy nazwisko Leith. – Ta, którą mam, jest szalenie elegancka, nie wiem, czy nie nazbyt elegancka, bo przyjęcie ma odbywać się na plaży. Chyba będę musiała kupić nową.
Nowa suknia, nowy mąż, pomyślała Kira.
Matka naprawdę jest niezmordowana w poszukiwaniu kolejnych romansów. Czy w tych warunkach można się dziwić, że ona, Kira, nadal nie ma stałego partnera?
Przecież nawet nie wie, jak wygląda prawdziwa miłość, jeśli ona w ogóle istnieje.
- Kochanie, czy ty mnie w ogóle słuchasz? Wydajesz się trochę rozkojarzona.
- Słucham cię bardzo uważnie, ale usiłuję równocześnie ubierać choinkę.
- Przecież święta są dopiero za kilka dni. Powinnaś jakoś się rozerwać. Gdzie ty właściwie jesteś? W Utah? W Montanie? Może powinnaś wybrać się do jakiegoś modnego klubu i znaleźć nieżonatego adoratora.
- Mamo, ja jestem samotna z wyboru. Przyjmij do wiadomości, że istnieją ludzie, którym nie zależy na małżeństwie ani na posiadaniu dzieci.
- Zawsze byłaś trochę dziwna, ale i tak cię kocham.
Kira westchnęła. Nie wątpiła w miłość matki, ale wiedziała dobrze, że posiadanie partnera nie jest kluczem do szczęścia. Gdyby tak było, Diane nie poszukiwałaby ciągle nowych kandydatów na mężów.
- Jestem w Wyoming… - zaczęła, ale matka uruchomiła w tym samym momencie strumień słów, więc zamilkła i zajęła się wieszaniem łańcuchów na obudowie kominka.
- Kupiłam dla ciebie piękną suknię w kolorze lawendy, bo wesele odbędzie się w marcu – ciągnęła Diane. – Wybrałam fason, który zamaskuje twoją chudą sylwetkę i nada ci atrakcyjny wygląd. Od dawna uważam, że masz za mały biust.
Dlaczego ona zawsze potrafi popsuć mi humor? – spytała się w duchu Kira.
Była przed chwilą w świetnym nastroju, rozmawiając z szorstkim, choć przyjaznym nieznajomym. Był może trochę gburowaty, ale okazał się pomocny, więc musi mieć jakieś ukryte zalety.
- Potrafię sama znaleźć sobie suknię, ale powiedz mi, dlaczego oboje z Timem nie weźmiecie po prostu cichego ślubu w jakimś ustronnym kurorcie?
- Z Tomem. Twój nowy ojczym ma na imię Tom.
Tom czy Tim, co za różnica? – pomyślała Kira. I tak zniknie z naszego życia przed upływem roku.
- Naprawdę muszę teraz się czymś zająć, mamo. Przyślij mi wiadomość tekstową, jeśli zechcesz, żebym coś dla ciebie zrobiła. Pamiętaj, że bardzo cię kocham.
Kira wyłączyła telefon, zanim matka zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej. Zawsze radziła swoim klientom, żeby eliminowali z życia wszystkie negatywne elementy. Nie mogła wyeliminować matki, ale była w stanie ograniczyć jej dominację nad swoim światem.
Czuła się w pewnym sensie jak oszustka.
Zawsze tłumaczyła klientom, jak powinni pokierować swoim życiem, a równocześnie nie do końca panowała nad własnym. W tym momencie w jej świecie panował chaos, a ona nie widziała żadnego systemu wartości, na którym mogłaby się oprzeć.
W ciągu najbliższych trzech tygodni miała zamiar rozkoszować się wakacjami.
Miała z sobą mnóstwo nieprzeczytanych jeszcze książek, sporo podcastów i wiele nowych przepisów kulinarnych, które koniecznie chciała wypróbować.
Decydując się na wyjazd z miasta, postanowiła radykalnie zwolnić tempo życia. Klienci doskonale rozumieli motywy, które skłoniły ją do odpoczynku, ale na wszelki wypadek zaopatrzyła ich w spisy ćwiczeń psychologicznych, z których mieli korzystać podczas jej nieobecności.
Cofnęła się o kilka kroków, aby ocenić swoje zdolności w dziedzinie dekoracji wnętrz.
Choinka była lekko przechylona w stronę okna, ale utrzymywała pozycję mniej więcej pionową. Kolorowe ornamenty i ozdobne świecidełka przykryły dziury po odłamanych gałązkach.
Kira była jednak zachwycona niedoskonałością tego drzewka. Miała dość perfekcji narzucanej odbiorcom przez media społecznościowe i nie potrzebowała jej w swoim otoczeniu.
W trakcie kariery zawodowej poznała wielu ludzi, którzy utracili radość życia, ponieważ zaczęli porównywać się z innymi. Gdy sobie to uświadomiła, postanowiła nieodwołalnie zrezygnować z negatywnego myślenia.
Pobyt w małym domku poprawił jej nastrój i wzbudził w niej radosną przedświąteczną gorączkę.
Wyjęła z bagażu swoją skromną kolekcję płyt z kolędami. Napisała esemesa, w którym zażądała od menedżera ośrodka przysłania kogoś, kto rozpaliłby w kominku.
Żałowała, że nie poprosiła o to tego tajemniczego anonimowego kowboja. Jej mieszkanie w Portland było wyposażone w instalację gazową, więc nie miała pojęcia, jak się pali prawdziwym drewnem.
Nie mogła się doczekać momentu, w którym usłyszy trzask płonących gałęzi i zacznie obserwować padający za oknem śnieg, wdychając aromat świeżo upieczonego chleba.
Najpierw jednak postanowiła wypróbować przepis na ciasto żurawinowe z pomarańczową polewą. Nie była najlepszą kucharką, ale lubiła kulinarne eksperymenty i zamierzała poświęcić na nie sporą część swoich przymusowych wakacji.
Otworzyła kilka kuchennych szafek i znalazła w nich niezbędne naczynia oraz kubki służące do odmierzania ilości produktów. Gdy włączyła piekarnik, usłyszała głośne pukanie do drzwi, przebijające się przez płynącą z adaptera muzykę.
Zaskoczona odwróciła się w kierunku drzwi wejściowych, ale były tak usytuowane, że nie widziała, kto za nimi stoi.
Podeszła bliżej, wyjrzała przez boczne okienko i zobaczyła twarz Anonimowego Kowboja.
Jestem gotowa oglądać jego posępne oblicze, jeśli tylko rozpali w kominku, pomyślała z nadzieją. Może ciepło płynące z paleniska roztopi jego lodowate serce.
- Cieszę się, że zarządca cię tu przysłał, bo umieram z zimna, a nie umiem uruchomić kominka.
- Powinienem był ci to zaproponować podczas poprzedniej wizyty.
Anonimowy Kowboj przekroczył próg i gwałtownie się zatrzymał na widok udekorowanego przez nią zakątka domku. Jego zmarszczone brwi wyraźnie dowodziły, że nie jest wielbicielem złotych łańcuchów i kolorowych światełek.
- Nie jesteś zachwycony? – spytała z uśmiechem. – Mam prawo być dumna z tego, czego dokonałam w tak krótkim czasie, ale to po części twoja zasługa, bo gdyby nie ty, nadal usiłowałabym zdjąć tę choinkę z dachu samochodu.
- Mam wrażenie, że jesteś na tyle uparta, aby poradzić sobie z tym problemem o własnych siłach.
- Oczywiście, ale oszczędziłeś mi wiele czasu i wysiłku.
Mężczyzna, którego imienia nadal nie znała, podszedł do kominka i przyklęknął. Obserwowała go uważnie, usiłując zapamiętać kolejność czynności.
Rozpalanie ognia było objęte umową wynajmu domku, ale chciała być samowystarczalna.
- Od jak dawna tu pracujesz? – spytała nie tyle z ciekawości, ile z chęci przełamania nieznośnie długiej ciszy.
- Od niedawna – mruknął, układając na palenisku kłody drewna.
Był najwyraźniej człowiekiem małomównym. Zastanawiała się, co ukształtowało jego charakter. Może ciążyły mu trudne życiowe problemy?
A może po prostu nie był zachwycony tym, że musi wychodzić z ciepłego mieszkania i rozpalać kominek nieznajomej, która już nadużyła jego cierpliwości, każąc mu wnosić do domku rachityczną choinkę.
Stykała się w życiu zawodowym z różnymi ludźmi. Zawsze starała się dostosować swoje zachowanie, a nawet dobór słów, do ich osobowości. Potrafiła zwykle wczuć się w ich sposób myślenia i prawidłowo ocenić ich motywację.
Ten tajemniczy kowboj był dla niej zagadką.
Jej myśli przerwał dochodzący z kuchni sygnał dźwiękowy piekarnika.
Nieznajomy również go usłyszał, bo uniósł głowę i obrzucił Kirę badawczym spojrzeniem.
- Czyżby nadeszła pora posiłku?
Nadal nie znała jego imienia i nie podejrzewała go o chęć zacieśnienia znajomości, ale jego wzrok przyprawił ją z niewiadomych powodów o dreszcz podniecenia.
- Na razie rozgrzewam kuchenkę. Będę piekła ciasto żurawinowe z polewą.
Na jego ustach pojawił się jakby cień uśmiechu, ale natychmiast zniknął, a on podjął swoją poprzednią czynność.
- To mi kogoś przypomina – stwierdził cicho, sięgając do kieszeni.
Zapalił zapałkę, rzucił ją na palenisko i wstał.
Opierając dłonie na wąskich biodrach, obserwował wnętrze kominka, w którym pojawiły się pierwsze nieśmiałe języki ognia.
Nawet w grubej wełnianej kurtce wyglądał bardzo seksownie. Jego wzrost, szerokie ramiona, ciemne włosy i nieprzenikniony wyraz twarzy przyciągały jej uwagę, zakłócając spokój. Bądź co bądź była normalną kobietą, a on prezentował się zachwycająco.
- Upiekę dużo tego ciasta na wypadek, gdybyś chciał tu wrócić.
Po co ja to powiedziałam? – spytała się w duchu. Przecież nie znam tego faceta, a on nie dał mi w żaden sposób do zrozumienia, że pragnie mojego towarzystwa lub chce się ze mną zaprzyjaźnić.
Decydując się za radą przyjaciółki na ten wymuszony urlop, nie wzięła pod uwagę tego, że będzie skazana na samotność. Nie miała nic przeciwko temu, ale towarzystwo tego mężczyzny w jakiś sposób podtrzymywało ją na duchu.
- Będę zajęty do końca dnia. – Odwrócił się do niej i ponownie obrzucił ją taksującym spojrzeniem. – Ale dziękuję za dobre chęci.
- Ach, więc jednak jesteś człowiekiem dobrze wychowanym – zawołała z ironicznym uśmiechem. – A już zaczynałam podejrzewać, że spełniasz dobre uczynki i okazujesz dobre maniery tylko wtedy, kiedy jesteś do tego zmuszony.
- Nikt nie jest w stanie mnie do niczego zmusić.
Jego posępny ton podsycił jeszcze bardziej zainteresowanie, jakie w niej obudził. Sama nie wiedziała, czy usiłuje go rozgryźć jako nauczycielka życia, czy jako kobieta. Ze względów zawodowych zawsze starała się określić motywy działania nowo poznanych osób, ale tym razem miała wrażenie, że jej fascynacja jest podyktowana pobudkami osobistymi.
- Tak czy owak, dziękuję ci za pomoc. Następnym razem będę próbowała poradzić sobie sama.
- Czy kiedyś rozpalałaś kominek?
- Potrafię obsługiwać pilota włączającego palnik gazowy.
Wykrzywił twarz w drwiącym uśmiechu, który wydał jej się uroczo seksowny.
- Przyznaję się do winy, ale zapewniam cię, że potrafię docenić piękno krajobrazu i uroki wiejskiego życia. Jestem skazana na Portland ze względów zawodowych.
- Czy nie możesz pracować w trybie online?
- Mogłabym – przyznała, zdziwiona okazanym przez niego zainteresowaniem. – Znaczna część moich klientów pochodzi jednak z okolic tego miasta, a muszę się z nimi od czasu do czasu spotykać. Nic nie zastąpi kontaktów osobistych.
- To interesujące. Większość ludzi pragnie pracować w trybie zdalnym.
- Ja się różnię od większości ludzi – odparła, wzruszając ramionami. – Może właśnie dlatego odnoszę w swojej profesji sukcesy.
Patrzył na nią przez minutę w milczeniu, a potem podniósł kołnierz kurtki i zrobił krok w kierunku drzwi.
- Daj znać, jeśli będziemy mogli zrobić dla ciebie coś jeszcze.
- Mam tylko jedną prośbę. Powiedz mi, jak masz na imię.
Z ręką na klamce odwrócił głowę i spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi.
- Pax. – Zdradziwszy jej tę tajemnicę, zniknął za drzwiami.
Pax. Mogła się domyślić, że ma krótkie, nieczęsto spotykane imię. A może był to tylko przydomek.
Nie chciała okazać się zbyt natarczywa, ale postanowiła zmusić go do wyjawienia prawdy przy najbliższej okazji.
Idąc w kierunku kuchni, poczuła nagły przypływ energii. Delilah ostrzegała ją przed przelotnymi związkami z kowbojami zatrudnionymi w ośrodku, ale powiedziała jej też, że powinna się zrelaksować i przyjemnie spędzać czas.
A ona zamierzała zastosować się do rady najbliższej przyjaciółki.