Światełko w tunelu - ebook
Światełko w tunelu - ebook
Ich wspólna droga była burzliwa oraz pełna emocji. I krótka. Po tragicznych wydarzeniach Gerardowi Skrzyńskiemu zostają jedynie wspomnienia o ukochanej kobiecie, kot oraz rozpacz. Policjant jest przekonany, że bezpowrotnie utracił to, co nadawało jego życiu sens.
Nieobecna Kornelia Pliszka wciąż jest winna w oczach stróżów prawa. Wśród zarzutów, jakie na niej ciążą, jest spowodowanie śmierci kobiety, której zwłoki znaleziono w strawionym pożarem domu Kornelii.
Czy Gerardowi uda się oczyścić imię ukochanej? Czy zaryzykuje karierę i swoją przyszłość, a może po raz kolejny nie da wiary w niewinność kobiety?
„Światełko w tunelu” to obyczajowo-kryminalna opowieść o zawiedzionym zaufaniu oraz ludziach, którzy błądzą w labiryncie niedopowiedzeń. I zamiast wspólnie szukać wyjścia, uparcie toczą samotną walkę.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67551-20-5 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nabrał głęboko powietrza i wskoczył w to płonące piekło, a ogień natychmiast go otoczył, rozpoznając w człowieku nową pożywkę. Włosy spaliły się pierwsze, potem przyszła kolej na ubranie i skórę, a potworny, niewyobrażalny ból sprawił, że z gardła wyrwało się nieludzkie wręcz wycie.
Zachłysnął się tym krzykiem, rozkaszlał i wreszcie zdołał pokonać senne omamy. Usiadł na wersalce, ze świstem wciągając powietrze w obolałe gardło, potem po omacku sięgnął po paczkę papierosów. Drżącą ręką wysupłał jednego, zapalił i wyszedł na balkon, pozwalając, by nocne powietrze ochłodziło rozgrzaną, zroszoną potem skórę.
Stał tak, dopóki wypalony do filtra papieros nie zaczął parzyć w palce. Pstryknięciem posłał niedopałek w powietrze i potem leniwie obserwował, jak mały, żarzący się punkcik spada coraz niżej, aż wreszcie znika.
Sam też najchętniej zniknąłby raz na zawsze, kończąc w ten sposób trwającą od prawie dwóch tygodni udrękę, i pozazdrościł niedopałkowi łatwości przejścia w niebyt. Podinspektor Jedlińska mówiła, że nie da się zapomnieć, ale można dalej żyć, lecz jakoś ciężko mu było dojrzeć tę możliwość. W dzień uparta pamięć ciągle podsuwała nowe sceny: Kornelia w jego ramionach, szare oczy rozświetlone szczęściem, jej głos i jej śmiech… A w nocy nieodmiennie koszmar, w którym wbiegał do płonącego budynku, żeby ją uratować, i budzenie się z krzykiem w chwili, kiedy tam umierał, nie wykonawszy zadania.
Cichutkie miauknięcie kazało mu wyrwać się z ponurego zamyślenia. To czarny kotek o imieniu Plamka przypominał w ten sposób, że po śmierci jego pani to Gerard musi się nim zająć. Jak co noc przywędrował tu za opiekunem, nie pozwalając mu na pogrążenie się w rozpaczy.
– W porządku, maluchu, nie skoczę z tego balkonu. Przy moim posranym szczęściu co najwyżej złamałbym sobie nogę – mruknął mężczyzna, biorąc Plamkę na ręce. – Poleżymy sobie jeszcze trochę. Może uda nam się zasnąć?
Wbrew wcześniejszej zapowiedzi nie podszedł do wersalki, tylko usiadł na fotelu i zapalił następnego papierosa. W wyschniętym gardle poczuł drapanie, rozkaszlał się, lecz papierosa nie zgasił. Problem szkodliwości nikotyny przestał go niepokoić, choć jeszcze nie tak dawno temu rozważali z Kornelią, czy nie rzucić palenia. Czy gdyby to zrobili, ona czułaby się lepiej w chwili śmierci? Umarłaby zdrowsza?
Wykrzywił twarz w gorzkim uśmiechu i wrócił do łóżka, licząc na bodaj kilka minut spokojnego snu, lecz ten nie nadchodził, skutecznie odstraszany ponurymi myślami. Wreszcie mężczyzna zapadł w drzemkę, niespokojną i męczącą, przerywaną co chwilę gwałtownym wybudzeniem. Dopiero nad ranem zasnął prawdziwym, dającym wypoczynek snem, a wówczas zadzwonił budzik.
– Żeby to jasny szlag trafił – wyrzekał Gerard, niechętnie zwlekając się z łóżka. – Zawsze musi zadzwonić wtedy, gdy się najlepiej śpi.
Czuł jeszcze większe zmęczenie niż w nocy, a dzisiaj miał wrócić do pracy po dwutygodniowej nieobecności. Właściwie cieszył się, że okres przymusowego urlopu dobiegł końca. Szef chciał dobrze. Uważał, że dręczonemu wyrzutami sumienia Skrzyńskiemu przyda się kilka dni wypoczynku z dala od brutalnej codzienności policyjnej pracy.
Tymczasem w domu wcale nie było lepiej. Nadmiar wolnego czasu sprawiał, że Gerard ciągle rozpamiętywał minione zdarzenia, a rezultatem tych rozmyślań była zawsze ta sama konkluzja – to przez niego zginęła Kornelia. Nie upilnował jej. Mało tego! To z jego powodu opuściła bezpieczny azyl i poszła tam, gdzie groziło jej największe niebezpieczeństwo. Do domu, który stał się jej całopalnym stosem.
Podczas jazdy do pracy zastanawiał się, dlaczego nikt dotąd go nie poinformował, kiedy otrzyma zgodę na pochowanie Kornelii. Był jedynym, który mógł to uczynić. Gdy po pożarze policjanci próbowali skontaktować się z ojcem kobiety, okazało się, że ten leży w szpitalu. Doznał tak ciężkiego udaru, że lekarze nie mieli złudzeń – jeśli nawet zdołają go uratować, to żyć będzie wyłącznie jego pozbawione świadomości ciało.
Po kilku dniach Mieczysław Pliszka zmarł, a Gerard zajął się jego pogrzebem. Przynajmniej tyle był w stanie uczynić dla Kornelii. Jej nie mógł jeszcze pożegnać, najpierw bowiem musiała się odbyć ciągle odwlekana sekcja. Koledzy obiecali, że dadzą mu znać niezwłocznie, a jednak do tej pory tego nie zrobili, i czuł, że coś jest nie tak.
Po zaparkowaniu samochodu długo zwlekał, zanim zdecydował się wysiąść, starając się jak najbardziej opóźnić chwilę wejścia do budynku komisariatu. Bał się współczujących spojrzeń, z niechęcią myślał o konieczności wysłuchania standardowych formułek kondolencji. Co mu po tych słowach? One nie zwrócą mu Kornelii.
Okazało się, że nie musi niczego wysłuchiwać. Zaledwie zdołał przekroczyć próg swojego pokoju, gdy do pomieszczenia wszedł komisarz Paweł Asparowicz.
– Dobrze, że jesteś. Chodź ze mną – rzucił i zrobił zwrot, kierując się na korytarz.
– Tak bardzo się stęskniłeś? Buzi też dostanę? – spytał Gerard kpiąco i posłusznie ruszył za kolegą.
Paweł nie odpowiedział, a Skrzyński uświadomił sobie naraz, że komisarz ma dziwnie ponurą minę. Najwyraźniej coś się stało.
– Słuchaj, jest problem. – Asparowicz odezwał się dopiero po zajęciu miejsca za swoim biurkiem. Wyjął z szuflady jakiś dokument i zaczął go studiować z uwagą, zapominając przy tym o gościu. Gerard odczekał chwilę, aż w końcu nie wytrzymał:
– No?! Dowiem się dzisiaj, po co mnie tu przywlokłeś, czy muszę czekać do jutra? Powinienem się odmeldować u starego… I powiedz, czy wreszcie zrobiono tę sekcję?
– Konior wie, że tu jesteś. Pójdziesz do niego potem. Ktoś ci w ogóle powiedział, że to ja prowadzę sprawę podpalenia przy Kaliskiej?
– Słyszałem o tym. Pytałem o sekcję – przypomniał Gerard. – Dalej czekacie?
– Nie, już była. W zeszłym tygodniu. Nie dałem ci znać, bo zaszły nowe okoliczności…
Paweł urwał i spojrzał na rozmówcę z obawą, jakby oczekiwał wybuchu histerii. Skrzyński zacisnął szczęki, powstrzymując cisnące się na usta przekleństwo. Miał już dosyć traktowania go jak delikatnej panienki.
– Nie bój się, nie zemdleję, możesz śmiało mówić. I powiedz, kiedy będę mógł ją odebrać. – Nie potrafił się zmusić, by określić Kornelię mianem „ciała”.
– Jak pewnie już wiesz, ustaliliśmy, że podpalenie było dziełem twojej żony – zaczął Paweł, lecz Gerard natychmiast mu przerwał.
– Czy mógłbyś się powstrzymać od nazywania jej moją żoną? Przypominam, że rozwiedliśmy się jedenaście lat temu! Pytałem, kiedy będę mógł pochować Kornelię.
Asparowicz skinął głową i kontynuował, zręcznie unikając odpowiedzi na ostatnie pytanie:
– Kamila Skrzyńska kupiła sporą ilość acetonu, co z jednej strony nie wydaje się niczym nadzwyczajnym, zważywszy że jest kosmetyczką. Tylko że na ogół kosmetyczki nie używają tej substancji w takim stężeniu i w takich ilościach. I tu znowu bardzo pomocny był jej pamiętnik. Twoja… – Komisarz urwał i znów się poprawił. – Podejrzana dość dużo miejsca poświęciła opisowi planowanej akcji. Stąd wiemy, że w internecie wyczytała, że aceton jest doskonałym przyspieszaczem pożaru, toteż natychmiast dokonała zakupu.
– Coś poszło źle czy od początku planowała zabić Kornelię?
Głos Skrzyńskiego był spokojny, niemal obojętny, lecz kolega nie dał się nabrać. Znali się zbyt długo, by nie umiał rozpoznać furii kłębiącej się pod warstwą opanowania. Wystarczyło spojrzeć na zmrużone oczy i dłonie zaciśnięte w pięści.
– Daruj sobie ten teatr, przede mną nie musisz udawać – mruknął cicho. – Z treści pamiętnika wynika jasno, że chciała ją zabić. Ale coś rzeczywiście poszło nie tak. Zamierzała wzniecić normalny pożar, tymczasem nastąpił wybuch.
Gerard spojrzał z zaskoczeniem. To była dla niego całkiem nowa informacja. Jeszcze nie bardzo wiedział, czy ma jakiekolwiek znaczenie dla sprawy, ale dla niego miała. Wywołała zainteresowanie, pomagając pozbyć się kokonu, od dwóch tygodni spowijającego mózg. Otępienie minęło i mógł myśleć z dawną jasnością i precyzją.
– Skąd to wiesz i co to oznacza?
– Od strażaków. Oni mają specjalistów od podpaleń. Najpierw zadzwoniłem do Łazów, do tego miejsca, gdzie jeżdżę na ryby. Tam pracuje taki gość, co się na tym zna, i ten Szymek powiedział, że jest sporo substancji wywołujących podobny efekt. A potem rozmawiałem tutaj właśnie z takim facetem od podpaleń, i on jest całkowicie tego pewien. Znaleźli dwa dziesięciolitrowe kanistry po acetonie i domyślili się przebiegu zdarzeń. Twoja… Kamila Skrzyńska kiepsko odrobiła lekcję. Z pamiętnika wiemy, że chciała to zwyczajnie podpalić zapałką, a to był błąd.
– To znaczy? Niezbyt się wyznaję na substancjach palnych. Nawet nie wiedziałem, że aceton się do nich zalicza.
Zamiast odpowiedzieć, Asparowicz wstał i włączył czajnik, co Skrzyński przyjął z zadowoleniem. Właśnie zamierzał oznajmić, że nie będzie kontynuować tej rozmowy, jeśli nie dostanie kawy.
Paweł wsypał do szklanek po dwie łyżeczki, potem wydobył z szuflady papierosy, podszedł do okna, dając znać nadkomisarzowi, żeby do niego dołączył, i wzruszył ramionami, widząc jego zaskoczenie.
– W razie czego zwalę na ciebie. Jesteś teraz gliniarzem specjalnej troski, więc na pewno ci się pyknie.
Palili szybko, żeby nie kusić losu nadmierną celebracją, a dokładnie zgaszone niedopałki starannie zawinęli w chusteczkę higieniczną, nie chcąc ich wrzucać bezpośrednio do kosza na śmieci.
– Czego oczy nie widzą… Lepiej zatrzeć ślady zbrodni – skwitował Asparowicz ich działania prewencyjne. Zaparzył kawę, postawił szklanki na biurku i już chciał wyruszyć na poszukiwanie cukru, lecz Skrzyński go powstrzymał.
– Po co ci cukier? Przecież nie słodzisz. Ja też nie. Co w końcu z tym acetonem? – spytał, gdy już wypili po pierwszym łyku. – Co Kamila spieprzyła?
– Nie doczytała, że w zamkniętym pomieszczeniu podpalenie acetonu wywołuje wybuch. I to nie lajtowy, lecz taki solidny. Ten był na tyle duży, że wywaliło szyby, a nic tak nie cieszy ognia jak dostęp powietrza.
Paweł przerwał relację i ze sztuczną obojętnością wyjrzał przez okno. Skrzyński wyczuł, że kolega nie powiedział jeszcze wszystkiego, sam natomiast miał wrażenie, że umyka mu coś mającego wielką wagę.
– Czekaj! Coś tu nie pasuje! – Znów się zamyślił. – Kamila zakrada się na posesję. Musi to robić ostrożnie. Wprawdzie teoretycznie jest jeszcze noc, ale w czerwcu wcześnie robi się jasno. Włamuje się do domu…
– Nie włamuje, tylko otwiera drzwi dorobionym kluczem – poprawił go Asparowicz. – Twoja była żona zrobiła doskonałe rozpoznanie, mało tego, udało jej się zostać klientką Kornelii.
– Co?!
Gerard aż podskoczył, przewracając przy okazji szklankę, w której na szczęście nie było już kawy i wypłynęła z niej tylko odrobina gęstej od fusów cieczy. Zaklął i sięgnął do kieszeni po chusteczkę.
– Masz. – Paweł podał mu rolkę papieru toaletowego, potem przez chwilę obserwował postęp prac porządkowych. – Znalazła dostęp przez Szymkowiaka, który zna jakąś bielską policjantkę korzystającą z usług Kornelii. Wystarczyło się na nią powołać. A gdy już Kamila dostała się do domu, po prostu odcisnęła klucze Kornelii na mydle i gotowe. Jak myślisz, ilu rzemieślników miałoby opory przed dorobieniem klucza z takiego wzoru, jeśli zaoferowałbyś im potrójną czy poczwórną zapłatę?
Nadkomisarz pokiwał głową. Nie miał złudzeń. Taka propozycja skutecznie odwodzi ludzi od przejmowania się względami etyki.
– Ona naprawdę wszystko to opisała w tym pieprzonym pamiętniku?! – Nie mógł uwierzyć w podobną lekkomyślność, lecz mina Asparowicza i krótkie skinienie głową powiedziały mu, że jego eksżona jednak była idiotką. – No dobra. Otworzyła drzwi kluczem. A co dalej? Co z alarmem?
– Na alarm nie znalazła sposobu, więc zrobiła sobie obliczenia i wyszło jej, że zdąży wywołać pożar i zniknąć, zanim dojadą ochroniarze. To wcale nie było takie głupie – zauważył Asparowicz, usłyszawszy pogardliwe prychnięcie kolegi. – Używając akceleratora, zyskiwała pewność, że ogień się rozprzestrzeni, zamiast zgasnąć, a ochroniarze przecież nie rzucają się do gaszenia, tylko dzwonią po straż pożarną. I dokładnie tak uczynili. Przyjechali, zobaczyli, że dom płonie, i wezwali straż.
– Wiesz co? Wszystko to pięknie, ładnie, ale dalej coś mi nie gra. Zgrzeszmy jeszcze raz, może jak zapalę, to mi zaskoczy.
W połowie papierosa rzeczywiście zaskoczyło. Jednak zanim Skrzyński do tego przeszedł, chciał wyjaśnić inną, niedającą mu spokoju sprawę.
– Weszła do domu i rozlała ten aceton. Gdzie strażacy umiejscowili ognisko pożaru? – spytał, znów markując obojętność.
– W przedpokoju na górze. Oblała podłogę i drzwi do sypialni. Tam było źródło ognia.
Paweł pieczołowicie zgasił niedopałek na zewnętrznym parapecie i dopiero wtedy spojrzał na kolegę. Gerard pobladł, usta zacisnął w wąską kreskę. Widać było, że zmaga się z sobą, próbując opanować emocje. W końcu przegrał tę walkę.
– Kurwa, przecież to nie jest normalne! Można kogoś nienawidzić, ale takie coś? Chcieć kogoś spalić żywcem? W łóżku, podczas snu? Nie rozumiem. Żyłem z psychopatką i nic nie zauważyłem. Co ze mnie za policjant?!
– Teraz to już przeginasz! – oburzył się Asparowicz. – Niby czemu miałbyś ją podejrzewać? Przecież nie obnosiła się ze swoimi planami, zresztą wtedy nie miała się jeszcze z czym obnosić.
– Może i racja, ale i tak mam obrzydliwe wrażenie, że to ja sprowadziłem zło na Kornelię. – Skrzyński westchnął i potrząsnął głową, jakby chciał w ten sposób odegnać natrętne myśli. – Powiedz mi, czy ona żyła w chwili, kiedy zaczęła się palić? Co ustalono podczas sekcji? Jaka była przyczyna zgonu? Powiedz mi prawdę! – krzyknął, widząc zmieszanie na twarzy Pawła. – Wiesz, że i tak do tego dojdę.
Komisarz zaklął cicho. Poruszenie tej kwestii było nieuniknione, zwłaszcza że w trakcie całej rozmowy zmierzał właśnie do tego punktu, a jednak teraz, gdy osiągnął cel, jakoś nie potrafił się przemóc. Niecierpliwy gest kolegi uświadomił mu, że dalsze odwlekanie nie ma sensu. To musiało zostać powiedziane.
– Przyczyna śmierci nie została określona. Patolog stwierdził poważny uraz głowy oraz rozległe oparzenia wziewne. Wszystko wskazuje na to, że siła wybuchu była tak wielka, że kobieta przeleciała nad schodami i upadła u ich podnóża. Tam znaleźli ją strażacy. Z kolei tak głębokie oparzenia wziewne świadczą o tym, że wcześniej stała tuż nad miejscem, gdzie został rozlany przyspieszacz, i ten cholerny aceton wybuchł jej prosto w twarz. Mówiąc krótko, połknęła ogień zamiast powietrza. Jeżeli nie umarła od razu, stało się to chwilę później, dlatego patolog nie był w stanie ustalić dokładnej przyczyny.
Odetchnął głęboko, szykując się do powiedzenia tego, co było głównym powodem całej tej rozmowy. Ciągle miał nadzieję, że nadkomisarz sam domyśli się przebiegu wypadków, że nie będzie musiał zadawać mu ciosu.
Skrzyński chwilę przetrawiał nowe informacje i nagle w jego oczach pojawił się dobrze znany Pawłowi błysk – znak, że kolega coś odkrył.
Gerard miał ochotę palnąć się w czoło, bo to, co mu nie pasowało w całej sprawie, było tak oczywiste jak klęska polskiej reprezentacji w kolejnym meczu piłki nożnej.
– To jest właśnie to, co cały czas chodziło mi po głowie! Skoro nastąpił nieprzewidziany wybuch, to ona powinna była tam zginąć! Przecież zapałką nie da się czegoś takiego podpalić z bezpiecznej odległości. – Gerard znów się zamyślił, a Asparowicz mu nie przerywał. Czekał. Zaduma nie trwała długo. – Jakieś dziwne to wszystko. Co w ogóle Kornelia robiła w przedpokoju? Pomagała Kamili rozlewać ten aceton czy jak?
– Właściwie wszystko wyglądało trochę… – zaczął Paweł, lecz Gerard przerwał mu w pół słowa.
– Czekaj, potem opowiesz! Zobaczymy, czy trafię z domysłami. Załóżmy, że się obudziła i wyszła z pokoju, zobaczyła rozlany płyn na podłodze i chciała sprawdzić, co to jest. W takim razie musiałaby zobaczyć także Kamilę i jakoś zareagować. – Skrzyński zauważył, że Asparowicz znowu otwiera usta i gestem nakazał mu milczenie. – Czekaj! Załóżmy, że właśnie w tej chwili Kamila zapala zapałkę. Następuje wybuch tak mocny, że wyrzuca Kornelię w powietrze. A Kamila co? Żaroodporna? Tak po prostu opuszcza budynek i znika? Nie kupuję tego. Tam musi być jeszcze coś.
Gerard zamilkł i wpatrzył się w kolegę. Oczekiwał jakiejś reakcji, choć sam dobrze nie wiedział jakiej. Wyjaśnienia niepojętego przebiegu zdarzeń, może tłumaczenia, dlaczego podpalaczka ciągle jeszcze nie została ujęta, a może bezradnego rozłożenia rąk. Wszystkiego, tylko nie litości.
– Myślałem, że się sam domyślisz – powiedział Paweł nieco drżącym głosem. – Wiem dobrze, że jak się wkurwisz, to jesteś nieobliczalny…
– Do ad remu proszę! – warknął Skrzyński, bezwiednie używając określenia, które nieraz wykpiwali, złośliwie przedrzeźniając zastępcę komendanta.
– Ja tylko chcę ci uświadomić, że jedynie przekazuję informację. Żebyś nie próbował się na mnie wyładować – odparł Asparowicz już trochę pewniej. To „do ad remu” odrobinę go uspokoiło.
– Powiedz to wreszcie, bo się naprawdę wkurwię. Wiecie, gdzie jest Kamila?
– Wiemy. W kostnicy.
– Słucham? – Głos Gerarda zabrzmiał podejrzanie spokojnie, jakby nadkomisarz nie oczekiwał innej odpowiedzi. – Dlaczego dotąd ani razu nie wspomniałeś, że były dwie ofiary pożaru?
– Bo nie były – odpowiedział Paweł znużonym głosem. – Była tylko jedna. Kamila Skrzyńska.
Więcej wyjaśnić nie zdążył, do pokoju bowiem wszedł zastępca komendanta i zirytowanym głosem zapytał, czy panów oficerów nie obowiązuje uczestnictwo w naradzie. Na to pytanie nie znaleźli dobrej odpowiedzi – Gerard o naradzie nie wiedział, a Paweł po prostu zapomniał. Znając wybuchowy charakter Koniora i jego niechęć do usprawiedliwiania cudzych błędów (nawet tych niezawinionych), woleli przyjąć taktykę milczącego potakiwania. Dzięki temu szef szybciej zapomni.
Sala była już pełna; zebrani rzeczywiście czekali tylko na dwóch maruderów. Ledwie spóźnieni zdążyli zająć miejsca, Konior zabrał głos:
– Skoro wreszcie jesteśmy w komplecie – tu posłał dwom spóźnialskim spojrzenie bazyliszka – od razu przejdę do ad remu. – Usłyszawszy od strony Asparowicza dźwięk do złudzenia przypominający prychnięcie, przybrał marsową minę, lecz nie skomentował zachowania podwładnego. – Jak wiemy, podczas sekcji ustalono, że ofiarą pożaru wbrew naszym przypuszczeniom nie padła właścicielka posesji. To ty zidentyfikowałeś denatkę jako Kornelię Pliszkę. – Tym razem wzrok skierował się wprost na Gerarda. – Można wiedzieć, skąd ta pomyłka?
Skrzyński zamrugał powiekami, usiłując zrozumieć, czego od niego chcą. Wyłączył się niemal natychmiast, gdy Konior zaczął swoją przemowę. Słowa, które wypowiedział Asparowicz chwilę wcześniej, zanim tak brutalnie mu przerwano, sprawiły, że miał ochotę rozpłakać się z radości. Kornelia nie umarła! Nieważne, że od niego odeszła, że zniknęła. Najważniejsze, że żyje, że dalej jest!
Nie miał czasu zastanowić się, co to oznacza dla śledztwa, i w gruncie rzeczy nic go to nie obchodziło, tak jak niespecjalnie go obeszło, że to jego była żona zginęła. Nie zamierzał ubolewać nad śmiercią kobiety, która w swej chorej nienawiści posunęła się do tak odrażającego czynu.
– Może pan powtórzyć?
Gdzieś z boku rozległ się stłumiony śmiech. Zastępca komendanta popatrzył groźnie, a gdy odpowiedziały mu niewinne spojrzenia, odchrząknął i powtórzył pytanie, dobitnie akcentując słowa:
– Skąd pomyłka w identyfikacji?
– A może to wcale nie była pomyłka? – rzucił aspirant Gawlik, od lat nieprzepuszczający okazji, by dociąć starszemu stopniem koledze.
Gerard policzył w myślach do dwudziestu, zanim uznał, że zdoła odpowiedzieć, nie obrzucając przy tym aspiranta stekiem przekleństw. Dawno temu, zaraz na początku pracy w Bielsku, Skrzyńskiemu wpadła w oko pewna rudowłosa ślicznotka, pracująca w sklepie opodal komisariatu. Któregoś dnia, ośmielony jej zachęcającym uśmiechem, zaproponował randkę, a ona się zgodziła. Skąd miał wiedzieć, że była zaręczona z Gawlikiem? Przecież nie miała tego wypisanego na czole! Dopiero znacznie później odkrył jej podwójną grę i natychmiast zerwał znajomość, ale skutkom nie dało się już zaradzić. Zyskał w aspirancie śmiertelnego wroga, bo ten, mimo wielokrotnych tłumaczeń, że wina leżała wyłącznie po stronie wiarołomnej narzeczonej, nie dał się przekonać i od tamtej pory pilnie śledził poczynania Gerarda, szukając okazji do zemsty.
Nadkomisarz odetchnął głęboko, wstał i podszedł do stołu, na którym leżała teczka z aktami sprawy. Widział ją po raz pierwszy. Otworzył i zaczął przeglądać, aż wreszcie natrafił na to, czego szukał.
– Szefie, proszę się temu przyjrzeć – zwrócił się do Koniora. Na Gawlika nawet nie spojrzał.
– Co ty mi tu pokazujesz?– żachnął się przełożony. – Zdjęcie spalonej kobiety? Pytałem o błąd w identyfikacji.
– No właśnie, spalona kobieta – odparł Skrzyński z niezmąconym spokojem. – Sam pan to powiedział. Naprawdę pan uważa, że ktokolwiek mógłby rozpoznać tę twarz?
– To po czym ją rozpoznałeś? Po cyckach?
Nagły błysk w oczach nadkomisarza powiedział zastępcy, że jeszcze jedna podobna odzywka ze strony Gawlika, a trzeba będzie wezwać do niego pomoc medyczną.
– Spokój! – ryknął na całe gardło przełożony. – Takie uwagi to możecie sobie, Gawlik, robić w burdelu!
Konior zaczął pracę w policji wiele lat temu, jeszcze przed stanem wojennym, i w chwilach zdenerwowania wracały stare nawyki, z czego podwładni nieraz się naśmiewali. Teraz jednak nikt nie zwrócił uwagi na sposób zwrócenia się do aspiranta, choć śmiechy rzeczywiście się rozległy. Zadany słowami cios niechcący okazał się celny, trafił prosto między oczy – chociaż Gawlik skrzętnie to ukrywał, większość współpracowników doskonale wiedziała, że niepowodzenia w sferze uczuć kompensuje sobie częstymi wizytami w agencjach towarzyskich.
Gerard powściągnął cisnący się na twarz uśmiech i odpowiedział, patrząc przełożonemu prosto w oczy.
– Zidentyfikowałem ją po naszyjniku, a konkretnie po srebrnej zawieszce w kształcie kota. Miała na sobie tę biżuterię, gdy widziałem ją po raz ostatni. Czyli jakieś osiem godzin przed wybuchem pożaru.
– Niczego więcej nie rozpoznałeś? Ubranie, buty…
– Przypominam, że z ubrania zostały jedynie nadpalone strzępy. A buty? – Skrzyński bezradnie rozłożył ręce. – Nie wiem nawet, co miała na nogach, gdy wychodziła z mojego mieszkania. A co dopiero po ośmiu godzinach.
– I nic nie wydało ci się dziwne? Niepokojące? – znów włączył się Gawlik. Zanim Gerard zdążył zareagować, wyręczył go Asparowicz.
– Niepokojące?! – odezwał się z miażdżącą ironią. – Gawlik, ale z ciebie jest tępy kutas! Facet stał nad spalonym ciałem i rozpoznał naszyjnik należący do kobiety, którą kochał. Faktycznie w takiej sytuacji mógł się odrobinę zaniepokoić!
– Daj spokój – zmitygował go Gerard. – Rozumiem intencję pytania. Nie, wtedy nic mnie nie zaniepokoiło. Zobaczyłem spalone ciało, a ta kobieta zginęła w domu należącym do Kornelii Pliszki. Wzrost mniej więcej pasował, w dodatku miała na sobie jej naszyjnik. Dopiero później zacząłem się zastanawiać, dlaczego osoba lubiąca sobie pospać była o trzeciej w nocy kompletnie ubrana i w butach.
Konior zmierzył go uważnym spojrzeniem.
– Dlaczego nie powiedziałeś nikomu o tych wątpliwościach?
– Bo z nikim się nie widywałem. Przecież sam pan wysłał mnie na urlop – wytknął nadkomisarz z wyrzutem. – A właściwie to powiedziałem. Podinspektor Jedlińskiej. – Nagle tknęła go nieprzyjemna myśl. – Zaraz! Czy ona naprawdę odwiedziła mnie po to, żeby złożyć kondolencje? A może wszczęto przeciwko mnie jakieś tajne postępowanie?
– Nie, nie wszczęto żadnego postępowania. Jedlińska przyjechała do nas, bo… – maleńka przerwa, ledwie na zaczerpnięcie powietrza – wyczytała z biuletynu o śmierci Pliszki. Dlatego do ciebie poszła, a po waszej rozmowie ponownie mnie odwiedziła i zasugerowała konieczność przyspieszenia sekcji i przeprowadzenie badań genetycznych. Więc to właściwie tobie zawdzięczamy wiedzę, kim w rzeczywistości była kobieta, która spłonęła w domu Pliszki.
Nadkomisarz słuchał z kamienną twarzą. Wyczuwał w tej rozmowie jakieś drugie dno, lecz nie potrafił wydedukować, o co może chodzić. Zawahał się, po czym dorzucił, nie umiejąc opanować zdziwienia:
– Dlaczego pan znowu pyta o to wszystko? Przecież moje wyjaśnienia muszą znajdować się w aktach.
– Pytam po to, żeby nie było żadnych wątpliwości. Takich, jakie zaprezentował aspirant Gawlik, który zdaje się myśli, że w porozumieniu z Kornelią Pliszką usunąłeś byłą żonę z tego padołu.
– Aha. To bardzo interesująca koncepcja. A jeśli to nie kłopot, czy mogę spytać, jaki mieliśmy motyw?
Skrzyński utkwił w aspirancie zaciekawione spojrzenie. Posądzenie, miast go zdenerwować czy zaniepokoić, jedynie go rozbawiło, tak bardzo było absurdalne. Gawlik poczerwieniał na twarzy, lecz nie odwrócił wzroku.
– Denatka ją prześladowała, a ty nie zrobiłeś nic, żeby temu zapobiec, więc Pliszka w końcu się wkurwiła i wzięła sprawy w swoje ręce.
– Nieźle to wymyśliłeś. – Gerard się uśmiechnął. – Ale dalej nie wiem, jaka była w tym moja rola.
– Postanowiłeś ją kryć, bo ze sobą sypiacie – odparł natychmiast Gawlik.
– I żeby ją kryć, dobrowolnie odsunąłem się od sprawy, pozbawiając się możliwości ukrycia prawdy? Zadziwiająca taktyka!
W sali rozległy się śmiechy. Aspirant poczerwieniał jeszcze bardziej i Skrzyński zaczął poważnie się obawiać, że wściekły antagonista gotów za chwilę dostać udaru.
– Mogliście razem zaplanować całą akcję. Zwabiliście twoją byłą żonę do domu Pliszki i wykonaliście wyrok.
– Motyw poproszę – warknął Gerard. Rozmowa, która początkowo go śmieszyła, teraz zaczęła już złościć. Zamiast cieszyć się faktem, że Kornelia żyje, musiał wysłuchiwać tych bredni.
– Zemsta za prześladowanie ze strony Pliszki, a z twojej zemsta za jakieś sprawy z czasów, gdy byliście małżeństwem. I być może względy finansowe. Nie dziedziczysz przypadkiem po byłej żonie?
Gawlik uśmiechnął się z takim triumfem, jakby chwilę wcześniej miał okazję zapoznać się z ostatnią wolą Kamili Skrzyńskiej. Nadkomisarz odczuwał coraz większą ochotę, żeby podejść i pięścią zmienić mu rysy twarzy na mniej wesołe. Z trudem zdobył się na spokojną odpowiedź.
– Przypadkiem nie dziedziczę. I chyba przeczysz sam sobie. Jeśli w moim małżeństwie działo się tak źle, że po tylu latach dalej chciałem się zemścić, to ona raczej nie uwzględniłaby mnie w testamencie. No i cały czas zapominasz, że to dom Kornelii spłonął. To na kim ona w końcu chciała się zemścić? Na Kamili czy na sobie?
Na ostatnie pytanie aspirant nie znalazł odpowiedzi, tak jak nie znalazł poparcia na twarzach innych, gdy szukając go, potoczył wzrokiem po obecnych. Wobec tego spróbował zaatakować z innej strony.
– Wydaje mi się, że nadkomisarz Skrzyński nie powinien brać udziału w tej naradzie. To poważny błąd, przecież on jest powiązany i z ofiarą, i ze sprawcą, a przez to jest osobą trochę mało wiarygodną.
– Wiarygodność jest jak ciąża. Nie można być trochę – odparował Gerard i odwrócił się w stronę przełożonego, lekceważąc mamroczącego aspiranta. – To jak będzie, szefie? Mam wyjść?
– Nie! – ryknął Konior. – A aspirant Gawlik niech z łaski swojej trzyma zamkniętą gębę. Chyba że ma zamiar przejąć moje obowiązki. No, aspirancie? Słucham?!
Gawlik wymruczał ciche słowa przeprosin i już się nie odezwał, ale rzucane Skrzyńskiemu nienawistne spojrzenia mówiły jasno, że nie zrezygnował.
Zastępca naczelnika potoczył wzrokiem po zebranych, jakby chciał sprawdzić, czy ktoś inny nie zaprotestuje, potem, wyraźnie usatysfakcjonowany, zwrócił się do Gerarda:
– Później Paweł przekaże ci wszystkie ustalenia, żebyś był na bieżąco.
– Czy to znaczy, że dołączam do sprawy?
– Dołączasz, ale nie jako prowadzący. Głównym szefem pozostanie komisarz Asparowicz. Aspirant Gawlik ma trochę racji, twierdząc, że nie powinieneś brać w tym udziału, bo jesteś zaangażowany uczuciowo. Ale nie mamy wyjścia. Musimy zdobyć jakieś informacje o Pliszce, bo jak na razie nic o niej nie wiemy. Żadnemu z chłopaków nie udało się dotrzeć nawet do jej znajomych.
Skrzyński nie zdołał się powstrzymać i parsknął śmiechem, a widząc potępiające spojrzenie szefa i zdziwienie kolegów, roześmiał się jeszcze głośniej.
– Witam w klubie – wykrztusił pomiędzy kolejnymi atakami śmiechu.
Ciąg dalszy w wersji pełnej