Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Światło, które rozjaśnia mrok - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 października 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,90

Światło, które rozjaśnia mrok - ebook

Dalsze losy Alicji, bohaterki książki Światło, które nigdy nie gaśnie

Alicja próbuje ułożyć swoje życie na nowo. Coraz więcej czasu spędza w rodzinnym domu. Początkowo wydaje się, że jedyną przyjazną jej osobą jest jej siostrzenica Agnieszka, ale z biegiem czasu Alicja nawiązuje nić porozumienia również z siostrą Agatą. Chciałaby znowu się z nią zaprzyjaźnić. Czy więzy krwi okażą się silniejsze od poczucia krzywdy i zdrady?

Niestety na jaw wychodzą kolejne rodzinne tajemnice. Alicja i Agata próbują odkryć, kim jest młoda kobieta, z którą spotyka się ich ojciec. Czy uda się wreszcie poznać całą historię rodziny?

Już pora zapomnieć o przeszłości, wybaczyć krzywdy i zacząć cieszyć się życiem!

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-864-5
Rozmiar pliku: 613 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

------------------------------------------------------------------------

Le­ża­łam na nie­wy­god­nym szpi­tal­nym łó­żku i pa­trzy­łam w su­fit, nie mo­gąc po­zbyć się wra­że­nia, że utknęłam tam na do­bre. Kom­plet­nie stra­ci­łam po­czu­cie cza­su, bo ka­żdy dzień był taki sam. Chwi­lę przed szó­stą bu­dzi­ła mnie krząta­ni­na pie­lęgnia­rek i sa­lo­wych. Z ka­żdym ko­lej­nym po­ran­kiem by­łam co­raz bar­dziej obo­la­ła i nie­wy­spa­na. Mia­łam dziw­ne wra­że­nie, że leżę na tym sa­mym łó­żku, na któ­rym jako dzie­si­ęcio­lat­ka le­ża­łam po za­bie­gu wy­ci­ęcia mig­da­łków. W szpi­ta­lu czas jak­by się za­trzy­mał. Nikt prze­nie­sio­ny z prze­szło­ści nie uwie­rzy­łby, że od mo­men­tu, kie­dy dwa­dzie­ścia lat temu wsia­dł do we­hi­ku­łu, w rze­czy­wi­sto­ści mi­nęło aż tyle cza­su. Od le­że­nia na tym nie­wy­god­nym łó­żku roz­bo­la­ły mnie ple­cy, a gdy­by moja mat­ka nie przy­no­si­ła mi do­mo­we­go je­dze­nia, na szpi­tal­nym wik­cie z pew­no­ścią ze­szła­bym z gło­du. I to wszyst­ko na pa­to­lo­gii ci­ąży, gdzie z za­ło­że­nia ko­bie­ty kła­dzie się po to, aby tę ci­ążę utrzy­mać.

Ma­rzy­łam tyl­ko o tym, aby po­ło­żyć się spać w wy­god­nym łó­żku w miesz­ka­niu odzie­dzi­czo­nym po bab­ci, na Pod­cze­lu, ale nie śmia­łam wy­po­wie­dzieć tych my­śli na głos, bo prze­cież by­łam w szpi­ta­lu z kon­kret­ne­go po­wo­du i w kon­kret­nym celu. Mu­sia­łam, jak to mó­wi­ła pani Ha­lin­ka, zde­cy­do­wa­nie naj­sym­pa­tycz­niej­sza z pra­cu­jących na od­dzia­le pie­lęgnia­rek, za­ci­snąć nogi i wy­trwać z tymi za­ci­śni­ęty­mi no­ga­mi co naj­mniej dzie­wi­ęć ty­go­dni, do trzy­dzie­ste­go szó­ste­go ty­go­dnia ci­ąży. Wpraw­dzie ci­ąża jest uzna­wa­na za do­no­szo­ną od trzy­dzie­ste­go siód­me­go, ale pani Ha­lin­ka twier­dzi­ła, że jak wy­trzy­mam do trzy­dzie­ste­go szó­ste­go, nic złe­go stać się już nie może.

– No­wo­rod­ki uro­dzo­ne mi­ędzy trzy­dzie­stym czwar­tym a trzy­dzie­stym szó­stym ty­go­dniem to tak zwa­ne pó­źne wcze­śnia­ki – tłu­ma­czy­ła. – Oczy­wi­ście naj­le­piej, żeby dziec­ko sie­dzia­ło w brzu­chu mamy do czter­dzie­ste­go ty­go­dnia, ale nie­któ­re zbyt szyb­ko się pcha­ją na świat i nie za­wsze mo­żna temu za­po­biec. Le­ka­rzom uda­ło się nie do­pu­ścić do przed­wcze­sne­go po­ro­du, ale na dru­gi raz pro­szę nie te­sto­wać ich umie­jęt­no­ści i za­ci­skać nogi!

Za­ci­ska­nie nóg – co­kol­wiek mia­ło to zna­czyć, od trzech ty­go­dni sku­pia­łam całą swo­ją uwa­gę na tej czyn­no­ści. Z jed­nej stro­ny ten czas zle­ciał mi bły­ska­wicz­nie – zdzi­wi­łam się, od­kry­wa­jąc, że je­stem w szpi­ta­lu od ca­łych dwu­dzie­stu je­den dni – ale z dru­giej ci­ągnął się nie­mi­ło­sier­nie, po­zba­wia­jąc mnie na­dziei na ry­chłą zmia­nę. Nie li­czy­łam na to, że uda mi się wró­cić do ak­tyw­no­ści sprzed tego fe­ral­ne­go dnia, kie­dy wy­bra­łam się do Zie­lo­nej Góry, a wie­czo­rem, po po­wro­cie, za­czął się ten cały kosz­mar, któ­ry do­pro­wa­dził mnie na szpi­tal­ne łó­żko, ale od­da­ła­bym wszyst­ko za to, aby móc po pro­stu wró­cić do domu.

Przez te trzy ty­go­dnie nie było dnia, w któ­rym nie wy­rzu­ca­ła­bym so­bie, że ry­zy­ko­wa­łam wte­dy ży­ciem mo­jej cór­ki. Oczy­wi­ście gdy­by czło­wiek wie­dział, że się po­tknie i zła­mie nogę, nie wy­cho­dzi­łby z domu, ale prze­cież mo­głam prze­wi­dzieć, że tak duży wy­si­łek, przede wszyst­kim emo­cjo­nal­ny, na­ra­zi dziec­ko na nie­bez­pie­cze­ństwo. Wy­po­mi­na­łam so­bie, że gdy­bym cho­ciaż zo­sta­ła tam­tej nocy w Zie­lo­nej Gó­rze, gdy­bym od­po­częła i wy­ru­szy­ła w dro­gę po­wrot­ną rano, może to wszyst­ko by się nie wy­da­rzy­ło.

Roz­le­gło się ci­che pu­ka­nie. Chwi­lę pó­źniej w wąskiej szcze­li­nie mi­ędzy fu­try­ną a po­ma­lo­wa­ny­mi, jak wszyst­ko na tym od­dzia­le, na brud­ną biel drzwia­mi po­ja­wi­ła się Syl­wia. Moje usta same uło­ży­ły się w uśmiech. Od­wie­dzi­ny sta­no­wi­ły je­dy­ny ele­ment szpi­tal­nej rze­czy­wi­sto­ści, któ­ry po­zwa­lał mi za­jąć my­śli czy­mś in­nym niż ob­wi­nia­nie się i za­mar­twia­nie o dziec­ko. Praw­dę mó­wi­ąc, z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­łam, aż ktoś do mnie zaj­rzy. Sąsiad­ka z łó­żka obok wy­dzwa­nia­ła do bli­skich i ko­le­ża­nek, upar­cie na­ma­wia­jąc ich na wi­zy­ty, ale ja z na­tu­ry ra­czej się lu­dziom nie na­rzu­ca­łam, po pro­stu cze­ka­łam, aż świat so­bie o mnie przy­po­mni.

Do­tych­czas Syl­wia od­wie­dzi­ła mnie raz, ale aku­rat wpa­dła moja mat­ka i nie mia­ły­śmy oka­zji swo­bod­nie po­roz­ma­wiać, je­śli roz­mo­wę w wa­run­kach szpi­tal­nych w ogó­le mo­żna na­zwać swo­bod­ną. Ka­żde sło­wo było sta­ran­nie od­no­to­wy­wa­ne przez sąsiad­kę z łó­żka obok. Całe szczęście, że le­ża­łam w dwu­oso­bo­wej sali. W trzy- czy czte­ro­oso­bo­wych pu­blicz­no­ść była prze­cież jesz­cze wi­ęk­sza.

– Cze­ść! – Pod­nio­słam się, ale Syl­wia od razu się skrzy­wi­ła, co ode­bra­łam jako za­wo­alo­wa­ną su­ge­stię: nie wsta­waj.

– Hej. – Przy­ja­ció­łka po­chy­li­ła się nade mną i cmok­nęła w po­li­czek. – Jak do­brze cię wi­dzieć w dwu­pa­ku. Nie­złe­go stra­cha nam wszyst­kim na­pędzi­łaś!

– So­bie chy­ba naj­wi­ęk­sze­go – przy­zna­łam, pró­bu­jąc uło­żyć się na łó­żku tak, aby było mi wy­god­niej. – By­łam prze­ko­na­na, że… no wiesz, że stra­cę tę ci­ążę. – Od­wró­ci­łam wzrok, bo samo mó­wie­nie o tym, co mo­gło się wy­da­rzyć, spra­wi­ło mi ból.

– Na szczęście w porę zna­la­złaś się w szpi­ta­lu i le­ka­rze ci po­mo­gli. – Syl­wia usia­dła na sto­jącym przy łó­żku krze­śle i de­li­kat­nie ści­snęła moją dłoń. – Jak się czu­jesz?

– Do­brze. Wtło­czy­li tu we mnie taką licz­bę kro­pló­wek, że nie ma in­nej opcji.

– Co ci po­da­ją?

– Na po­cząt­ku do­sta­wa­łam ste­ry­dy na roz­wój płuc u ma­łej, a te­raz sama nie wiem, chy­ba ja­kieś kro­plów­ki wzmac­nia­jące.

– Ale ry­zy­ko mi­nęło? – upew­ni­ła się Syl­wia.

– Tak, na to wy­gląda, choć szyj­ka się bar­dzo skró­ci­ła i pew­nie naj­bli­ższe mie­si­ące spędzę przy­ku­ta do łó­żka. Mam na­dzie­ję, że cho­ciaż nie tego. – Wy­mow­nie wznio­słam oczy ku su­fi­to­wi.

Syl­wia wbi­ła wzrok w ma­te­ria­ło­wą tor­bę, któ­rą ze sobą przy­nio­sła, a na któ­rą do­pie­ro te­raz zwró­ci­łam uwa­gę.

– Po­pro­si­łam dziew­czy­ny od nas z bi­blio­te­ki, żeby wy­bra­ły dla cie­bie kil­ka ksi­ążek. Za­strze­głam, że to nie może być nic ci­ężkie­go, smut­ne­go, krwa­we­go, i tak da­lej. – Wy­ci­ągnęła z tor­by kil­ka to­mów. – Mam na­dzie­ję, że te po­wie­ści po­zwo­lą ci choć na chwi­lę ode­rwać się od rze­czy­wi­sto­ści.

Wzi­ęłam od niej ksi­ążki i przej­rza­łam je. Na­zwi­ska au­to­rek nic mi nie mó­wi­ły, choć wy­da­wa­ło mi się, że jed­no obi­ło mi się o uszy.

– Dzi­ęki. Mama przy­nio­sła mi parę ksi­ążek, ale już wszyst­kie prze­czy­ta­łam. To moja je­dy­na roz­ryw­ka tu­taj – przy­zna­łam. – Do kie­dy trze­ba je od­dać?

– Tym się nie przej­muj, naj­wy­żej je przedłu­żę w bi­blio­te­ce.

– Ja­sne. No nic, jesz­cze raz dzi­ęku­ję.

Ostro­żnie po­ło­ży­łam ksi­ążki na nie­wiel­kiej szaf­ce, w któ­rej znaj­do­wał się mój cały tym­cza­so­wy do­by­tek.

– Le­ka­rze mó­wi­li ci, kie­dy wyj­dziesz?

– Nie. – Skrzy­wi­łam się. – Do­sta­ję już kota, ale wiem, że nie trzy­ma­ją mnie tu­taj bez po­wo­du.

– Masz tu naj­lep­szą opie­kę – po­wie­dzia­ła Syl­wia i ro­zej­rza­ła się nie­pew­nie, jak gdy­by od­ga­dła moje my­śli o kon­dy­cji szpi­ta­la. – Będzie do­brze, tyl­ko moc­no za­ci­skaj nogi.

– Co wy wszy­scy z tym za­ci­ska­niem nóg? Jed­na z pie­lęgnia­rek cały czas mówi to samo: pro­szę za­ci­skać nogi.

– Bo to je­dy­na rzecz, któ­rą po­win­naś te­raz ro­bić – ro­ze­śmia­ła się Syl­wia. – A cho­ciaż do­brze cię tu kar­mią?

– Na­wet nie py­taj! Gdy­by nie wa­łów­ka, któ­rą pod­rzu­ca mi mat­ka, uma­rła­bym z gło­du.

Za­pa­dła ci­sza. Wy­star­czy­ło spoj­rzeć na Syl­wię, żeby się zo­rien­to­wać, że chce o coś za­py­tać, do cze­goś na­wi­ązać, ale bra­ku­je jej od­wa­gi. Kątem oka zer­k­nęłam na sąsiad­kę z łó­żka obok. Wpa­try­wa­ła się w wy­świe­tlacz te­le­fo­nu, ale da­ła­bym so­bie uci­ąć rękę, że przy­słu­chu­je się na­szej roz­mo­wie.

– A u cie­bie wszyst­ko w po­rząd­ku? – prze­rwa­łam przedłu­ża­jące się mil­cze­nie.

– Tak, tak, w po­rząd­ku.

Moja sąsiad­ka jak­by wy­czu­ła, że jej obec­no­ść unie­mo­żli­wia nam pro­wa­dze­nie swo­bod­nej roz­mo­wy, bo gło­śno wes­tchnęła, wsta­ła z łó­żka i mam­ro­cząc coś pod no­sem, wy­szła z sali. Jesz­cze przez chwi­lę wpa­try­wa­łam się w drzwi, jak­bym oba­wia­ła się, że za­raz so­bie o czy­mś przy­po­mni i wró­ci.

– No, to mów! – za­żąda­łam, kie­dy upew­ni­łam się, że tam­ta rze­czy­wi­ście wy­szła.

– Ale co?

– Prze­cież wi­dzę, że coś cię gry­zie.

– Nie, nic mnie nie gry­zie, po pro­stu… – Syl­wia się za­wa­ha­ła. – Aga­ta mó­wi­ła mi, że to Woj­tek cię tu­taj przy­wió­zł i za­sta­na­wia­łam się…

– Jak do tego do­szło?

– Mhm. Nie zro­zum mnie źle. Po pro­stu zdzi­wi­łam się, kie­dy mi o tym po­wie­dzia­ła, bo ostat­nio ra­czej uni­ka­li­ście swo­je­go to­wa­rzy­stwa, a tu na­gle…

– Nie ma w tym żad­ne­go dru­gie­go dna – pod­kre­śli­łam. – Za­dzwo­ni­łam do ro­dzi­ców, ale oni nie ode­bra­li, więc w na­stęp­nej ko­lej­no­ści wy­bra­łam nu­mer Aga­ty. To był śro­dek nocy, a ja by­łam zbyt prze­ra­żo­na, żeby po pro­stu za­dzwo­nić pod sto dwa­na­ście. Aga­ta ode­bra­ła, ka­za­ła Wojt­ko­wi po mnie po­je­chać, i tyle.

Syl­wia przez chwi­lę się nie od­zy­wa­ła, jak­by prze­twa­rza­ła do­pie­ro co za­sły­sza­ne in­for­ma­cje.

– Oookej – po­wie­dzia­ła w ko­ńcu, prze­ci­ąga­jąc sa­mo­gło­skę. – Po­roz­ma­wia­li­ście z Wojt­kiem? No wiesz, o tam­tym?

Skła­ma­łam. Oprócz wy­rzu­ca­nia so­bie, że zna­la­złam się w szpi­ta­lu na wła­sne ży­cze­nie i za­mar­twia­nia się, zaj­mo­wa­łam się jesz­cze jed­ną czyn­no­ścią: wy­rzu­ca­niem z pa­mi­ęci tam­tej sce­ny, któ­ra ro­ze­gra­ła się w miesz­ka­niu na Pod­cze­lu tuż przed na­szym wy­jaz­dem do szpi­ta­la. Pró­bo­wa­łam so­bie tłu­ma­czyć, że tak na­praw­dę nic się nie wy­da­rzy­ło – ot, mąż mo­jej sio­stry przy­tu­lił mnie i za­pew­nił, że wszyst­ko będzie do­brze, ale do­sko­na­le zda­wa­łam so­bie spra­wę, że to było coś wi­ęcej. Coś się wte­dy wy­da­rzy­ło, oby­dwo­je chwy­ci­li­śmy się tej na­miast­ki daw­nej bli­sko­ści. Od­na­le­źli­śmy to, co utra­co­ne. To trwa­ło do­słow­nie chwi­lę, może kil­ka se­kund, ale wy­star­czy­ło, aby uświa­do­mić mi, że ra­mio­na Wojt­ka na­dal są miej­scem, w któ­rym jest mi tak po pro­stu do­brze. Tłu­ma­czy­łam to sen­ty­men­tem, wspo­mnie­niem do­brych chwil, ale i tak czu­łam się w zwi­ąz­ku z tym bez­na­dziej­nie.

– Nie było na to cza­su – ode­zwa­łam się, nie pa­trząc Syl­wii w oczy. – Mu­sia­łam jak naj­szyb­ciej zna­le­źć się w szpi­ta­lu.

– A pó­źniej?

– Pó­źniej już się z nim nie wi­dzia­łam.

– Nie od­wie­dził cię w szpi­ta­lu? – zdzi­wi­ła się Syl­wia.

– A niby dla­cze­go mia­łby to zro­bić?

– No nie wiem. Po­my­śla­łam, że sko­ro już…

– Nie szu­kaj dru­gie­go dna tam, gdzie go nie ma. – Zmu­si­łam się, aby znów spoj­rzeć na przy­ja­ció­łkę. – Woj­tek po­je­chał ze mną do szpi­ta­la, bo Aga­ta go o to po­pro­si­ła. Tyl­ko tyle i aż tyle.

Jed­no­cze­śnie chcia­łam i nie chcia­łam, aby to była praw­da. Kie­dy Woj­tek za­par­ko­wał przed szpi­ta­lem i przez cały czas trzy­ma­jąc mnie za rękę, za­pro­wa­dził na izbę przy­jęć, by­łam prze­ra­żo­na. To on za­ła­twił za mnie wszyst­kie for­mal­no­ści. Wzi­ął ode mnie do­ku­men­ty, wy­ja­śnił, co się dzie­je, i za­dbał o to, aby jak naj­szyb­ciej ktoś się mną za­jął. Tych kil­ka mi­nut, któ­re upły­nęły, za­nim zsze­dł do nas gi­ne­ko­log, spędzi­łam, łka­jąc w jego ra­mię i po­wta­rza­jąc, że nie mogę stra­cić tego dziec­ka, bo tyl­ko ono mi zo­sta­ło. Woj­tek gła­skał mnie po wło­sach i za­pew­niał, że go nie stra­cę, choć prze­cież nie mógł tego wie­dzieć. Ock­nęłam się do­pie­ro, kie­dy tuż obok po­ja­wi­ła się pie­lęgniar­ka i oznaj­mi­ła mi, że le­karz za­pra­sza mnie do ga­bi­ne­tu.

– Mąż musi tu na pa­nią po­cze­kać – po­wie­dzia­ła, a ja za­ma­rłam.

Mąż? Mój mąż sie­dział w aresz­cie śled­czym w Zie­lo­nej Gó­rze, a Woj­tek był mężem mo­jej sio­stry. Czy moje ży­cie mo­gło­by być jesz­cze bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne? Mia­łam wra­że­nie kom­plet­ne­go od­re­al­nie­nia. Sce­na­rzy­ści te­le­no­we­li le­piej by tego nie wy­my­śli­li.

– Wra­caj do Aga­ty i dzie­ci – za­żąda­łam, za­nim we­szłam do ga­bi­ne­tu.

– Ale…

– Wra­caj do domu. Ja już so­bie po­ra­dzę.

W głębi tli­ła się we mnie na­dzie­ja, że kie­dy wyj­dę z ga­bi­ne­tu po ba­da­niu, Woj­tek na­dal tam będzie, ale tak się nie sta­ło. Zo­ba­czy­łam pu­ste krze­sło. Nie po­win­no mnie to dzi­wić – w ko­ńcu sama tego chcia­łam, choć nie ja pod­jęłam tę de­cy­zję po­nad dzie­si­ęć lat temu – ale kie­dy zo­rien­to­wa­łam się, że wró­cił do domu, zro­zu­mia­łam, że nie ma po­wro­tu do tego, co było. W grun­cie rze­czy wie­dzia­łam to od daw­na, ale do­pie­ro wte­dy, na szpi­tal­nym ko­ry­ta­rzu, ta świa­do­mo­ść ude­rzy­ła we mnie z całą mocą.

Woj­tek nie od­wie­dził mnie w szpi­ta­lu. Raz czy dwa wpa­dła Aga­ta, czym mnie za­sko­czy­ła, bo nie spo­dzie­wa­łam się, że po­ja­wi się z wła­snej woli. Żad­na z nas jed­nak nie na­wi­ązy­wa­ła do tam­tej nocy, kie­dy mój te­le­fon wy­rwał ją i jej męża ze snu. Za­cho­wy­wa­ły­śmy tak, jak­by tam­to się nie wy­da­rzy­ło, choć na ko­ńcu języ­ka mia­łam py­ta­nie, co po­wie­dział jej Woj­tek po po­wro­cie ze szpi­ta­la. Czy przy­znał się, że nie­mal przez całą dro­gę ści­skał moją dłoń, że przy­tu­lał mnie i gła­skał po wło­sach, że był tak bli­sko, jak nie był od de­ka­dy? W pew­nej chwi­li na­wet po­czu­łam po­trze­bę, aby uświa­do­mić moją sio­strę, co za­szło, ale moja cho­ra sa­tys­fak­cja nie była war­ta tego, aby jesz­cze bar­dziej kom­pli­ko­wać ży­cie na­szej ro­dzi­nie. Nie na­wi­ąza­łam więc do tego, co się wy­da­rzy­ło, a może do tego, co wy­da­wa­ło mi się, że się wy­da­rzy­ło, i Aga­ta mia­ła po­zo­stać nie­świa­do­ma tego, co za­szło w miesz­ka­niu przy Lwow­skiej i na izbie przy­jęć.

– Hej, mó­wię do cie­bie! – Głos Syl­wii do­ta­rł do mnie jak­by z od­da­li.

Za­mru­ga­łam kil­ka razy, aby po­wró­cić z kra­iny wspo­mnień pro­sto do łó­żka, któ­re przez mi­nio­ne trzy ty­go­dnie sta­ło się moim prze­kle­ństwem.

– Prze­pra­szam, za­my­śli­łam się – bąk­nęłam. – Mo­żesz po­wtó­rzyć?

– Py­ta­łam, czy po­in­for­mo­wa­łaś swo­je­go męża o tym, co się wy­da­rzy­ło.

– Nie. Nie roz­ma­wia­li­śmy od tam­te­go dnia, kie­dy od­wie­dzi­łam go w aresz­cie.

– Co on ci wła­ści­wie wte­dy po­wie­dział?

Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi.

– A co mógł mi po­wie­dzieć? Stwier­dził, że jego ad­wo­kat sta­ra się, aby od­po­wia­dał z wol­nej sto­py, i wszyst­ko wska­zu­je na to, że tak wła­śnie będzie. Py­tał, czy jest dla nas ja­kaś szan­sa. No wiesz, że­by­śmy na­dal two­rzy­li ro­dzi­nę.

– I co mu od­po­wie­dzia­łaś?

Przy­gry­złam po­li­czek od we­wnątrz. Zro­bi­łam to ca­łkiem nie­świa­do­mie. Do­pie­ro kie­dy po­czu­łam ból, uzmy­sło­wi­łam so­bie, że to ro­bię.

– Nie po­wie­dzia­łam ani tak, ani nie. Po­trze­bu­ję wi­ęcej cza­su. Nie wiem, co ro­bić. Ro­zu­miem, że dziec­ko po­win­no mieć obo­je ro­dzi­ców, ale boję się, że już ni­g­dy nie będę po­tra­fi­ła za­ufać Jó­ze­fo­wi. Poza tym ja tego nie wi­dzę. Będzie­my żyć na ty­ka­jącej bom­bie, cze­ka­jąc na wy­rok i jego po­wrót za krat­ki?

– Może uda się tego unik­nąć i sko­ńczy się na za­wia­sach – pod­su­nęła Syl­wia.

– Może tak, może nie. Nikt tego nie wie. Na tę chwi­lę nie czu­ję się go­to­wa, aby za­cząć z nim od nowa, ale może za ja­kiś czas będę po­tra­fi­ła spoj­rzeć na całą tę sy­tu­ację z dy­stan­su i… – urwa­łam, bo sama nie wie­dzia­łam, co wła­ści­wie się wte­dy sta­nie.

Jó­zef oszu­kał mnie w naj­gor­szy spo­sób – spra­wił, że całe po­czu­cie bez­pie­cze­ństwa, na któ­rym zbu­do­wa­li­śmy na­szą co­dzien­no­ść, pry­sło. Wpędził mnie w po­czu­cie winy i do­pro­wa­dził do tego, że za­częłam się za­sta­na­wiać, któ­ra z wy­da­nych prze­ze mnie zło­tó­wek po­cho­dzi­ła z prze­stęp­stwa, a któ­ra z le­gal­nych źró­deł. Sama czu­łam się jak zło­dziej­ka, choć prze­cież o ni­czym nie mia­łam po­jęcia i świ­ęcie wie­rzy­łam w to, że mój mąż po pro­stu świet­nie zna się na pro­wa­dze­niu biz­ne­su i po­tra­fi za­mie­nić w zło­to wszyst­ko, cze­go się do­tknie. By­łam z nie­go dum­na, chwa­li­łam się za­rad­nym i przed­si­ębior­czym ma­łżon­kiem, a on oka­zał się zwy­kłym oszu­stem i wy­łu­dza­czem VAT-u. Do­pro­wa­dził do tego, że ko­mor­nik po­ło­żył łapę na domu, w któ­rym mie­li­śmy wie­ść uda­ne ży­cie ra­zem z na­szą cór­ką. Wszyst­kie moje ma­rze­nia le­gły w gru­zach. Zo­sta­łam sama, bez gro­sza przy du­szy, bez miej­sca do ży­cia i z dziec­kiem w brzu­chu, któ­re­go omal nie stra­ci­łam. Nie wi­dzia­łam świa­te­łka w tu­ne­lu. To­nęłam w ciem­no­ści.

– Co za­mie­rzasz, kie­dy już wyj­dziesz ze szpi­ta­la? – za­py­ta­ła Syl­wia, znów spro­wa­dza­jąc mnie na zie­mię. – Wró­cisz na Pod­cze­le?

– A mam inne wy­jście?

– Roz­ma­wia­łam o tym z two­ją mamą – przy­zna­ła z za­że­no­wa­niem moja przy­ja­ció­łka, bo wie­dzia­ła, że nie zno­szę być przed­mio­tem dys­ku­sji pro­wa­dzo­nych za mo­imi ple­ca­mi. – Spo­tka­łam ją kil­ka dni temu w skle­pie. Ona uwa­ża, że naj­lep­szym wy­jściem będzie twój po­wrót do domu. No wiesz, twier­dzi, że w tej sy­tu­acji po­win­naś być wśród swo­ich. Kie­dy wyj­dziesz ze szpi­ta­la, będziesz mu­sia­ła się oszczędzać. Ktoś musi być przy to­bie.

– Nie – po­wie­dzia­łam spo­koj­nie, choć we­wnątrz taka spo­koj­na nie by­łam. – Nie wró­cę tam. Tych kil­ka ty­go­dni, któ­re spędzi­łam w domu, nad­we­ręży­ło moją psy­chi­kę w ta­kim stop­niu, że…

– Wiem, nie mu­sisz mi tego tłu­ma­czyć. Mó­wię ci tyl­ko to, co usły­sza­łam od two­jej mamy – za­pew­ni­ła mnie Syl­wia.

– Cie­ka­we dla­cze­go mnie tego nie po­wie­dzia­ła – mruk­nęłam pod no­sem.

– Chy­ba obie wie­my. – Syl­wia, mimo po­wa­gi sy­tu­acji, nie po­tra­fi­ła po­wstrzy­mać się od par­sk­ni­ęcia śmie­chem.

Jej do­bry hu­mor udzie­lił się rów­nież mnie.

– Su­ge­ru­jesz, że je­stem aż tak okrop­na?

– Nie, su­ge­ru­ję, że nie zno­sisz, kie­dy pró­bu­je ci się coś na­rzu­cać, i gło­śno wte­dy pro­te­stu­jesz.

– No, ale po­wiedz sama – spró­bo­wa­łam prze­ci­ągnąć Syl­wię na swo­ją stro­nę – jak by to mia­ło wy­glądać? Mia­ła­bym za­miesz­kać na sta­łe z sio­strą, moim by­łym fa­ce­tem i mat­ką, któ­ra uwa­ża, że je­stem win­na ca­łe­go zła na tym na świe­cie?

– Two­ja mat­ka nie uwa­ża, że je­steś win­na…

– Pro­szę cię – prze­rwa­łam przy­ja­ció­łce, prze­wra­ca­jąc ocza­mi. – Za­wsze by­łam czar­ną owcą w tej ro­dzi­nie i nic się nie zmie­ni­ło.

– Bo może nie ro­bisz nic, aby to się zmie­ni­ło?

Po­ru­szy­łam się nie­spo­koj­nie. Nie po­do­bał mi się kie­ru­nek, w któ­rym zmie­rza­ła ta roz­mo­wa.

– Nie czu­ję po­trze­by, aby co­kol­wiek zmie­niać. Nie­wa­żne – rzu­ci­łam, bo do sali wła­śnie wró­ci­ła moja sąsiad­ka.

Syl­wia od razu zo­rien­to­wa­ła się, że nie chcę kon­ty­nu­ować tej oso­bi­stej roz­mo­wy przy ob­cej ko­bie­cie, i prze­szła na bar­dziej neu­tral­ny grunt. Po­pro­si­łam ją, by po pro­stu opo­wie­dzia­ła mi, co dzie­je się poza szpi­ta­lem, bo moja co­dzien­no­ść na­gle skur­czy­ła się do dzie­si­ęciu me­trów kwa­dra­to­wych. Za­po­mnia­łam już, że poza tą salą to­czy się nor­mal­ne ży­cie.

– Wy­brze­że po­wo­li pu­sto­sze­je – Syl­wia pod­chwy­ci­ła te­mat. – W Ko­ło­brze­gu nie wi­dać tego tak bar­dzo jak w Ustro­niu Mor­skim. Po pi­ęt­na­stym sierp­nia za­mknęła się część stra­ga­nów i punk­tów ga­stro­no­micz­nych. Ten se­zon trwał krót­ko, bo sier­pień był w tym roku re­kor­do­wo zim­ny. Za­wsze to w lip­cu po­go­da pła­ta­ła fi­gla, szcze­gól­nie na po­cząt­ku, a sier­pień był pew­nia­kiem. Wiesz, ja się z tego cie­szę, bo ni­g­dy nie prze­pa­da­łam za tłu­ma­mi, ale wła­ści­cie­le pen­sjo­na­tów, ho­te­li czy knajp pew­nie nie po­dzie­la­ją mo­je­go en­tu­zja­zmu.

– No wła­śnie, mama coś mi wspo­mi­na­ła, że ten rok chy­ba za­ko­ńczą z gor­szym bi­lan­sem niż po­przed­nie.

– Ko­ło­brzeg się zmie­nia. Już ja­kiś czas temu za­uwa­ży­li­śmy z ro­dzi­ca­mi, że tu­ry­ści chęt­niej wy­bie­ra­ją luk­su­so­we ho­te­le niż kwa­te­ry pry­wat­ne. Ostat­nio wspo­mi­na­ły­śmy z mamą lata dzie­wi­ęćdzie­si­ąte i dwu­ty­si­ęcz­ne. Wte­dy wszy­scy mie­li­śmy pe­łne obło­że­nie – po­wie­dzia­ła Syl­wia. – Te­raz lu­dzi stać na wi­ęcej. Je­żdżą do czte­ro­gwiazd­ko­wych ho­te­li albo la­ta­ją do Tur­cji czy in­ne­go Egip­tu.

– Coś w tym jest, ale… – za­wa­ha­łam się, bo na­gle uświa­do­mi­łam so­bie, że na­wet nie wiem, w ja­kiej kon­dy­cji fi­nan­so­wej jest moja ro­dzi­na. To by było na tyle w te­ma­cie czar­nej owcy. – Moi ro­dzi­ce chy­ba so­bie ja­koś ra­dzą?

– Ra­dzą so­bie, co mie­li­by so­bie nie ra­dzić. Na szczęście są jesz­cze lu­dzie, któ­rzy za­miast Egip­tu wolą na­sze pol­skie mo­rze. – Syl­wia za­częła zbie­rać się do wy­jścia. – Mu­szę le­cieć, bo dzie­cia­ki zo­sta­ły z moją mamą, a wiesz, jak jest.

Wie­dzia­łam. Mat­ka Syl­wii wci­ąż bo­ry­ka­ła się z na­stęp­stwa­mi uda­ru, któ­ry prze­szła wie­le lat temu. Ni­g­dy nie wró­ci­ła do pe­łnej spraw­no­ści, choć ca­łkiem nie­źle so­bie ra­dzi­ła ze swo­imi ogra­ni­cze­nia­mi. Wy­obra­ża­łam so­bie jed­nak, że opie­ka nad re­zo­lut­ny­mi i cie­ka­wy­mi świa­ta dzie­ćmi może być dla niej męcząca. Anna była jed­ną z tych ko­biet, któ­re ni­g­dy nie ska­rżą się na swój los, ale Syl­wia mu­sia­ła prze­cież wie­dzieć, jak trud­no jest jej ma­mie od­na­le­źć się w rze­czy­wi­sto­ści po cho­ro­bie.

– Ja­sne. Dzi­ęku­ję, że wpa­dłaś i za ksi­ążki.

– Zaj­rzę do cie­bie w naj­bli­ższym cza­sie – obie­ca­ła Syl­wia – choć mam na­dzie­ję, że na­stęp­nym ra­zem od­wie­dzę cię już w miesz­ka­niu. Chy­ba wy­star­czy tego szpi­ta­la, co?

– O ni­czym in­nym nie ma­rzę, ale na to nie mam żad­ne­go wpły­wu – po­wie­dzia­łam, po­zwa­la­jąc so­bie na gło­śne wes­tchnie­nie.

– Je­śli już nic złe­go nie będzie się dziać, po­win­ni cię w ko­ńcu wy­pu­ścić – stwier­dzi­ła moja przy­ja­ció­łka. – W ra­zie gdy­byś sko­ńczy­ła te ksi­ążki i chcia­ła nowe, za­dzwoń, coś ci zor­ga­ni­zu­ję.

– Będę ci do­zgon­nie wdzi­ęcz­na. Pew­nie po­łk­nę je w kil­ka dni, bo co tu in­ne­go ro­bić?

Syl­wia po­chy­li­ła się nade mną, aby cmok­nąć mnie w po­li­czek.

– Od­po­czy­waj i…

– Tak, tak, wiem, mam za­ci­skać nogi – za­chi­cho­ta­łam.

Wi­zy­ta Syl­wii po­mo­gła mi się ro­ze­rwać. Z mar­szu po­czu­łam się le­piej. Wy­gląda­ło na to, że po­trze­ba mi nie le­że­nia w szpi­ta­lu, a wła­śnie tego – to­wa­rzy­stwa. By­łam wdzi­ęcz­na Syl­wii, że po moim po­wro­cie nie roz­pa­mi­ęty­wa­ła tego, że kie­dy w zło­ści wy­je­cha­łam z Ko­ło­brze­gu, od­wró­ci­łam się rów­nież od niej. Za­cho­wy­wa­ła się, jak­by­śmy le­d­wie wczo­raj się roz­sta­ły i po pro­stu kon­ty­nu­owa­ła od miej­sca, w któ­rym prze­rwa­ły­śmy. Szko­da, że tego sa­me­go nie mo­żna było po­wie­dzieć o mo­jej ro­dzi­nie.

* * *

By­łam już na set­nej stro­nie jed­nej z ksi­ążek, któ­re przy­wio­zła mi Syl­wia. Wy­bo­ru lek­tu­ry do­ko­na­łam in­tu­icyj­nie – w pierw­szej ko­lej­no­ści si­ęgnęłam po po­wie­ść au­tor­ki, któ­rej na­zwi­sko coś mi mó­wi­ło, choć szyb­ko uświa­do­mi­łam so­bie, że tak na­zy­wa­ła się rów­nież moja ko­le­żan­ka z pod­sta­wów­ki. Ksi­ążka była do­bra, choć nie­co sche­ma­tycz­na. Mimo że do ko­ńca zo­sta­ło mi po­nad dwie­ście stron, wie­dzia­łam, jak sko­ńczy się ta hi­sto­ria. Zwy­kle nie si­ęga­łam po ta­kie po­wie­ści. Czy­ta­łam przede wszyst­kim kry­mi­na­ły, ale mimo to ksi­ążka mnie wci­ągnęła, po­zwo­li­ła na chwi­lę za­po­mnieć o tym, gdzie je­stem i dla­cze­go. I chy­ba na do­bre od­pły­nęła­bym do wy­kre­owa­nej na kar­tach po­wie­ści rze­czy­wi­sto­ści, gdy­by moja sąsiad­ka na­gle nie na­bra­ła ocho­ty na roz­mo­wę.

Chwi­lę wcze­śniej wy­sze­dł od niej jej mąż, ni­ski, mru­kli­wy mężczy­zna, któ­ry od­zy­wał się tyl­ko wte­dy, kie­dy zmu­sza­ła go do tego sy­tu­acja, czy­li prak­tycz­nie ni­g­dy. To jego żona ci­ągle pa­pla­ła, a on tyl­ko ki­wał gło­wą i co ja­kiś czas wtrącał coś w sty­lu „do­brze”, „w po­rząd­ku”, ewen­tu­al­nie „mhm”. Przez gło­wę prze­mknęła mi myśl, że z jego na­tu­rą ży­cie z taką ko­bie­tą musi być udręką, ale kie­dy dłu­żej się nad tym za­sta­no­wi­łam, do­szłam do wnio­sku, że ona ide­al­nie do nie­go pa­su­je. Mó­wi­ła za nie­go, za­da­wa­ła py­ta­nia i sama so­bie na nie od­po­wia­da­ła. Mężczy­zna spra­wiał wra­że­nie zu­pe­łnie bier­ne­go, a jego żonę chy­ba to cie­szy­ło. Mąż z całą pew­no­ścią ni­g­dy jej nie prze­ry­wał, a ona nade wszyst­ko ko­cha­ła mó­wić.

To wła­śnie z usły­sza­nych mi­mo­wol­nie mo­no­lo­gów do­wie­dzia­łam się, że jest w trze­ciej ci­ąży, a dwo­je dzie­ci cze­ka na nią w domu. Po­byt w szpi­ta­lu z pew­no­ścią był dla niej od­po­czyn­kiem, czy­mś w ro­dza­ju wa­ka­cji all in­c­lu­si­ve, ale bez ba­se­nu i wi­do­ku na mo­rze. Wszyst­kie obo­wi­ąz­ki spa­dły na­gle na jej męża, ale nie usły­sza­łam z jego ust ani sło­wa skar­gi, co w su­mie nie było dziw­ne, bo nie­wie­le się od­zy­wał. Sąsiad­ka spra­wia­ła wra­że­nie kom­plet­nie nie­skrępo­wa­nej moją obec­no­ścią. Kie­dy za­częła opo­wia­dać mężo­wi o za­par­ciach, na­kry­łam gło­wę po­dusz­ką.

Ode­tchnęłam z ulgą, kie­dy wy­sze­dł, bo to ozna­cza­ło, że w ko­ńcu za­pad­nie ci­sza. Nie cie­szy­łam się nią jed­nak dłu­go, bo ko­bie­ta naj­wy­ra­źniej jesz­cze się nie na­ga­da­ła.

– A pani mąż jest za gra­ni­cą? – wy­pa­li­ła na­gle, wpędza­jąc mnie w kon­ster­na­cję.

Spoj­rza­łam nad nią znad lek­tu­ry. Ni­g­dy nie czu­łam po­trze­by, aby ze szcze­gó­ła­mi opo­wia­dać ob­cym lu­dziom o swo­im ży­ciu. Nie ro­zu­mia­łam ko­biet, któ­re w ko­lej­ce do mi­ęsne­go po­tra­fią stre­ścić pro­ble­my wy­cho­waw­cze ze swo­imi dzie­ćmi, stwier­dzić, że mąż za dużo pije i jesz­cze po­plot­ko­wać na te­mat na­uczy­ciel­ki an­giel­skie­go, zbyt su­ro­wej i za dużo wy­ma­ga­jącej. Kto to wi­dział, tyle za­da­wać do domu, dzie­ci nie mają przez to cza­su być dzie­ćmi, i tak da­lej. Może dla­te­go w ży­ciu mia­łam tyl­ko jed­ną przy­ja­ció­łkę, a ko­le­ża­nek prak­tycz­nie wca­le? W ka­żdym ra­zie moja sąsiad­ka ze szpi­tal­nej sali z całą pew­no­ścią była taką ko­bie­tą z ko­lej­ki w mi­ęsnym.

– Skąd taki po­my­sł? – od­po­wie­dzia­łam py­ta­niem na py­ta­nie, li­cząc, że tam­ta zro­zu­mie alu­zję i wy­ła­pie moją nie­chęć do zwie­rzeń.

– No, bo do tej pory pani nie od­wie­dził.

– Może nie mam męża? – za­su­ge­ro­wa­łam.

– Ma pani – stwier­dzi­ła.

Na­wet nie po­zna­łam, a może nie od­no­to­wa­łam jej imie­nia. Ca­łkiem mo­żli­we, że uzna­łam, iż ta wie­dza do ni­cze­go mi się nie przy­da. I mia­łam ra­cję.

– Pod­słu­chi­wa­ła pani? – Zmru­ży­łam oczy, nie do­wie­rza­jąc, że mo­gła być aż tak wred­na, aby stać pod drzwia­mi, kie­dy roz­ma­wia­łam z Syl­wią.

– Ob­rącz­ka. – Sąsiad­ka spoj­rza­ła na mnie wy­mow­nie. – Ma pani ob­rącz­kę na ser­decz­nym pal­cu pra­wej dło­ni.

Spoj­rza­łam na cien­ki zło­ty krążek. No­si­łam ob­rącz­kę od po­nad dzie­wi­ęciu lat, więc siłą rze­czy sta­ła się dla mnie sta­łym ele­men­tem, wro­sła w moją dłoń. Ni­g­dy jej nie zdej­mo­wa­łam. Pa­mi­ęta­łam, że moja mat­ka za­wsze ści­ąga­ła ob­rącz­kę la­tem, tłu­ma­cząc, że ręce jej puch­ną od upa­łu, i wkła­da­ła ją z po­wro­tem je­sie­nią, ale ja nie mia­łam ta­kich pro­ble­mów. Ca­łkiem mo­żli­we, że jesz­cze nie, bo pew­ne przy­pa­dło­ści przy­cho­dzą wraz z wie­kiem. Nie zdjęłam też ob­rącz­ki po tym, jak Jó­zef zo­stał aresz­to­wa­ny. W fil­mach ko­bie­ty ze zło­ścią ci­ska­ją pie­rścion­ka­mi czy ob­rącz­ka­mi, kie­dy ich uko­cha­ni ich zra­nią, ale ja nie czu­łam po­trze­by ci­ska­nia czym­kol­wiek. Sąsiad­ka mia­ła więc ra­cję. Na ser­decz­nym pal­cu pra­wej dło­ni no­si­łam ob­rącz­kę, co sta­no­wi­ło dość czy­tel­ną in­for­ma­cję na te­mat mo­je­go sta­nu cy­wil­ne­go. Zdzi­wi­łam się jed­nak, że zwró­ci­ła uwa­gę na taki szcze­gół. Mu­sia­łam dla niej sta­no­wić za­gad­kę, ale na­dal nie ro­zu­mia­łam, dla­cze­go aż tak bar­dzo cie­ka­wi ją, gdzie jest mój mąż.

– A nie po­my­śla­ła pani, że ob­rącz­ka jest po to, aby znie­chęcić na­chal­nych ad­o­ra­to­rów? – Po­sta­no­wi­łam się z nią po­dro­czyć.

– No co pani?

Gło­śno wes­tchnęłam.

– Tak, mam męża, i tak, mój mąż mnie nie od­wie­dza, bo miesz­ka da­le­ko, ale nie za gra­ni­cą. Coś jesz­cze?

Sąsiad­ka za­częła mam­ro­tać pod no­sem coś na te­mat wy­nio­sło­ści, ale na szczęście nie usły­sza­łam do­kład­nie, co mówi, bo do sali wsze­dł le­karz w asy­ście dwóch pie­lęgnia­rek. Po­po­łu­dnio­wy ob­chód. Za­trzy­ma­li się przed moim łó­żkiem.

– Dzień do­bry, jak się dziś czu­je­my? – za­py­tał dok­tor, któ­ry był zde­cy­do­wa­nie naj­sym­pa­tycz­niej­szy z ca­łej ka­dry me­dycz­nej.

– Do­brze.

– Pew­nie chcia­ła­by już pani wró­cić do domu, co? – Uśmiech­nął się po­ro­zu­mie­waw­czo.

– Chcia­ła­bym – po­twier­dzi­łam nie­śmia­ło.

– No to zbie­rać się! Na co pani cze­ka?

– Ale… mogę?

– Mogę, mogę, ale po ju­trzej­szym po­ran­nym ob­cho­dzie, do­brze? Je­śli nic się do tego cza­su nie wy­da­rzy, wy­pu­ści­my pa­nią do domu.

– Na­praw­dę?

– Ale musi mi pani obie­cać, że będzie na sie­bie uwa­żać. Żad­ne­go no­sze­nia ci­ężkich za­ku­pów, my­cia okien, sprząta­nia miesz­ka­nia, żad­ne­go… no, wła­ści­wie to nic nie po­win­na pani ro­bić, tyl­ko jak naj­wi­ęcej od­po­czy­wać.

– A spa­ce­ry? – za­py­ta­łam z na­dzie­ją w gło­sie.

– Za­le­ży, co ma pani na my­śli. Bo dla jed­nych spa­cer to prze­chadz­ka z Ko­ło­brze­gu do Dźwi­rzy­na i z po­wro­tem, a dla dru­gich…

– Do Dźwi­rzy­na nie będę cho­dzić, obie­cu­ję – bąk­nęłam, po­zwa­la­jąc so­bie na nie­śmia­ły uśmiech.

– Naj­now­sze usta­le­nia ame­ry­ka­ńskie­go To­wa­rzy­stwa Me­dy­cy­ny Mat­czy­no-Pło­do­wej re­wo­lu­cjo­ni­zu­ją za­le­ce­nia dla ci­ąży za­gro­żo­nej – po­wie­dział le­karz. – Wcze­śniej uwa­ża­no, że ko­bie­ta po­win­na le­żeć plac­kiem, ale co­raz częściej mówi się o szko­dli­wym wpły­wie bra­ku ru­chu. Oczy­wi­ście, musi się pani oszczędzać, ale spo­koj­ne spa­ce­ry nie za­szko­dzą, a wręcz mogą po­móc.

– Da mi pan to na pi­śmie, że­bym mo­gła po­ka­zać mo­jej mat­ce?

– Zo­ba­czy­my, co się da zro­bić. – Le­karz mru­gnął do mnie kon­spi­ra­cyj­nie.

W in­nych oko­licz­no­ściach po­my­śla­ła­bym, że ze mną flir­tu­je, ale chy­ba po pro­stu miał taki styl by­cia. Dok­tor w to­wa­rzy­stwie pie­lęgnia­rek prze­nió­sł się metr da­lej i za­czął roz­ma­wiać z moją sąsiad­ką, ale ja nie zwra­ca­łam na nich naj­mniej­szej uwa­gi. Li­czy­ło się dla mnie tyl­ko to, że już ju­tro po­ło­żę się spać we wła­snym łó­żku! Oczy­wi­ście, nic jesz­cze nie było prze­sądzo­ne, ale wie­rzy­łam, że tak będzie. W ko­ńcu co złe­go mo­gło­by się stać, sko­ro od trzech ty­go­dni nic się nie dzia­ło? Po­ło­ży­łam dłoń na brzu­chu. Moja có­recz­ka aku­rat w naj­lep­sze fi­ka­ła ko­zio­łki. Po raz pierw­szy od dłu­ższe­go cza­su po­my­śla­łam, że wszyst­ko będzie do­brze.ROZDZIAŁ 2

------------------------------------------------------------------------

Za­gro­że­nie przed­wcze­snym po­ro­dem i po­byt w szpi­ta­lu z pew­no­ścią na­uczy­ły mnie jed­ne­go – że za­wsze może być go­rzej. Kie­dy więc wró­ci­łam do miesz­ka­nia przy Lwow­skiej, za­częłam do­strze­gać po­zy­tyw­ne stro­ny mo­jej sy­tu­acji. W po­rząd­ku, by­łam sama, mój mąż sie­dział w aresz­cie, zo­sta­li­śmy ban­kru­ta­mi, moja sio­stra od dzie­si­ęciu lat była żoną mężczy­zny, któ­ry był moją naj­wi­ęk­szą mi­ło­ścią, ale za kil­ka mie­si­ęcy na świat mia­ła przy­jść moja cór­ka, by­łam zdro­wa, mia­łam dwie ręce, dwie nogi i gło­wę pe­łną po­my­słów. Wstąpił we mnie nie­zna­ny mi przez ostat­nie ty­go­dnie opty­mizm. Za­częłam po­strze­gać mój po­wrót do Ko­ło­brze­gu nie w ka­te­go­riach po­ra­żki, a mo­żli­wo­ści zmia­ny swo­je­go ży­cia. Umów­my się – ni­g­dy nie lu­bi­łam pra­cy w urzędzie mia­sta. Wy­ko­ny­wa­łam ją, bo chcia­łam za­ra­biać i do­kła­dać się do ro­dzin­ne­go bu­dże­tu. Nie by­łam jed­ną z tych żon, któ­re w pa­pi­lo­tach cze­ka­ją na po­wrót męża z pra­cy. To nie był mój świat. Kie­dyś mia­łam ma­rze­nia i ocho­tę, aby je re­ali­zo­wać, ale tego dnia, kie­dy do­wie­dzia­łam się, że Aga­ta wy­cho­dzi za Wojt­ka, tam­ta dziew­czy­na uma­rła, a wraz z nią ode­szły jej pla­ny. Z dnia na dzień sta­łam się inną oso­bą, ca­łkiem zmie­ni­łam oto­cze­nie i śro­do­wi­sko, od­ci­ęłam się od prze­szło­ści i ro­dzi­ny. Wy­da­wa­ło mi się, że tyl­ko z dala od Ko­ło­brze­gu, od tego domu, w któ­rym czu­łam się bez­piecz­na, a w któ­rym moja sio­stra uwi­ła so­bie gniazd­ko z moim na­rze­czo­nym, mogę być szczęśli­wa. Mogę za­po­mnieć. Ale przez cały ten czas no­si­łam prze­szło­ść w so­bie.

W rze­czy­wi­sto­ści na­dal by­łam tam­tą dziew­czy­ną, któ­ra wy­je­cha­ła z nad­mor­skie­go mia­stecz­ka do wiel­kie­go Lon­dy­nu, aby spe­łniać się, roz­wi­jać i go­nić za ma­rze­nia­mi, ale mu­sia­łam po­ko­nać da­le­ką dro­gę, aby to zro­zu­mieć. Wy­da­wa­ło mi się, że tam­tej Ali­cji już nie ma, że do pew­nych miejsc i mo­men­tów nie ma po­wro­tu, a je­dy­ne, co mi po­zo­sta­ło, to nie oglądać się za sie­bie. Pa­mi­ętam pierw­sze dni w Lon­dy­nie. By­łam prze­ra­żo­na, bo szyb­ko się oka­za­ło, iż mimo że zna­łam język per­fek­cyj­nie, nie po­tra­fi­łam się do­ga­dać ze zwy­kły­mi lu­dźmi – sprze­daw­ca­mi w skle­pie, zna­jo­my­mi z uczel­ni czy sąsiad­ką. W szko­le uczo­no mnie ofi­cjal­ne­go języ­ka, któ­rym nie po­słu­gu­je się nie­mal nikt na Wy­spach. Mia­łam ogrom­ne pro­ble­my ze zro­zu­mie­niem idio­mów, zwi­ąz­ków fra­ze­olo­gicz­nych. Na­gle oka­za­ło się, że zna­jo­mo­ść cza­su Fu­tu­re Per­fect Con­ti­nu­ous do ni­cze­go mi się nie przy­da­je. W ogó­le cały żar­gon był dla mnie nie do prze­jścia i do­pie­ro po trzech mie­si­ącach w An­glii za­częłam swo­bod­nie się po­ro­zu­mie­wać.

Ba­rie­ra języ­ko­wa nie była jed­nak naj­gor­szym, co mnie spo­tka­ło. Na­wet ko­niecz­no­ść od­na­le­zie­nia się w mie­ście, w któ­rym funk­cjo­no­wa­ło je­de­na­ście li­nii me­tra i dwie­ście sie­dem­dzie­si­ąt sta­cji, nie była tak do­tkli­wa jak tęsk­no­ta. Na po­cząt­ku nie było dnia, że­bym nie pła­ka­ła w po­dusz­kę. W pew­nym mo­men­cie chcia­łam zre­zy­gno­wać i z pod­ku­lo­nym ogo­nem wró­cić do Ko­ło­brze­gu, ale moc­no za­ci­snęłam zęby. Tęsk­ni­łam za wszyst­kim – za pe­łnym zdra­dli­wych dla ob­co­kra­jow­ców sze­lesz­czących gło­sek języ­kiem, za zim­nym mo­rzem, za pol­skim chle­bem, za moim nie­wiel­kim po­ko­jem w ro­dzin­nym domu, na­wet za par­kiem za­ło­żo­nym na nie­miec­kich ko­ściach, a naj­bar­dziej za ro­dzi­ną i Wojt­kiem. Chy­ba na­wet bar­dziej za nim niż za ro­dzi­ca­mi czy sio­strą. By­li­śmy dla sie­bie stwo­rze­ni – wszy­scy nasi zna­jo­mi to po­wta­rza­li. Wiem, że tak się mówi, że wie­le osób twier­dzi, iż ro­zu­mie się z part­ne­rem bez słów, ale w na­szym przy­pad­ku na­praw­dę tak było. Za­nim jed­no się ode­zwa­ło, dru­gie już wie­dzia­ło, co chce po­wie­dzieć. Dla wszyst­kich wo­kół było ja­sne, że po moim po­wro­cie z Lon­dy­nu i uko­ńcze­niu stu­diów we­źmie­my ślub i będzie­my nie­przy­tom­ni ze szczęścia.

Pa­mi­ętam ostat­ni wie­czór w Pol­sce przed moim wy­lo­tem do An­glii. Bab­cia tra­dy­cyj­nie już przy­po­mnia­ła so­bie, że aku­rat w ten week­end mia­ła od­wie­dzić jed­ną z licz­nych ko­le­ża­nek z sa­na­to­rium i wy­je­cha­ła, zo­sta­wiw­szy nam klu­cze do miesz­ka­nia na Pod­cze­lu. Ko­cha­li­śmy się na­mi­ęt­nie, ale z ja­ki­mś spo­ko­jem, prze­ko­na­niem, że roz­sta­je­my się tyl­ko na chwi­lę, że cze­ka nas dłu­gie i szczęśli­we ży­cie. Nie było w tym ak­cie żad­nej roz­pa­czy, było za to mnó­stwo czu­ło­ści i bli­sko­ści. Pó­źniej le­że­li­śmy nago w łó­żku, trzy­ma­jąc się za ręce. Na­gle na­szła mnie dziw­na myśl. Dziw­na, bo wcze­śniej na­wet się nad tym nie za­sta­na­wia­łam. Od­po­wie­dź na py­ta­nie, któ­re zro­dzi­ło się nie­spo­dzie­wa­nie, była oczy­wi­sta, a jed­nak po­sta­no­wi­łam je za­dać, upew­nić się. Pó­źniej, kie­dy to wszyst­ko już się wy­da­rzy­ło, często o tym my­śla­łam. Czy­żbym już wte­dy prze­czu­wa­ła? A może to za­częło się wcze­śniej, a ja po pro­stu nie do­strze­ga­łam praw­dy, któ­rą mia­łam przed ocza­mi? Pró­bo­wa­łam wy­ło­wić z od­mętów pa­mi­ęci wspo­mnie­nie po­twier­dza­jące tę tezę, ja­kiś szcze­gół, któ­ry po­zwo­li­łby mi jed­no­znacz­nie roz­strzy­gnąć, czy by­łam oszu­ki­wa­na jesz­cze przed wy­jaz­dem, ale nic ta­kie­go nie zna­la­złam. Wy­da­wa­ło mi się, że Woj­tek kom­plet­nie nie był za­in­te­re­so­wa­ny Aga­tą, nie w tych ka­te­go­riach. Po­strze­gał ją po pro­stu jako moją młod­szą sio­strę, nie­odłącz­ny ele­ment co­dzien­no­ści. A Aga­ta? Czy da­wa­ła mu wcze­śniej ja­kieś zna­ki, sy­gna­ły? Ow­szem, cho­dzi­ła za nami, była moim cie­niem, ale młod­sze sio­stry tak już chy­ba mają. Zresz­tą wlo­kła się nie tyl­ko za mną i za Wojt­kiem. Na­le­ża­ła do na­szej pacz­ki, siłą rze­czy mia­ła więc częsty kon­takt ze wszyst­ki­mi, w tym z moim chło­pa­kiem.

– Będziesz na mnie cze­kać? – za­py­ta­łam wte­dy, w pod­czel­skim miesz­ka­niu, kie­dy le­że­li­śmy nago, od­dy­cha­jąc ci­ężko i pa­trząc so­bie w oczy.

Na twa­rzy Wojt­ka naj­pierw po­ja­wi­ło się zdu­mie­nie, a po­tem za­lążek zło­ści.

– Wąt­pisz w to? – Zmru­żył oczy i od­su­nął się ode mnie na taką od­le­gło­ść, że nie mo­głam go do­tknąć.

– Nie wąt­pię, po pro­stu py­tam. – Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi.

– My­śla­łem, że to oczy­wi­ste.

– Od­po­wiedz, pro­szę.

Woj­tek si­ęgnął po pacz­kę pa­pie­ro­sów le­żącą na sto­le. Wte­dy oby­dwo­je po­pa­la­li­śmy. Ja sko­ńczy­łam z tym po wy­je­ździe do An­glii z ca­łkiem pro­za­icz­ne­go po­wo­du – nie było mnie stać na to, aby w fun­tach pła­cić za pa­pie­ro­sy. Woj­tek też rzu­cił, choć nie mam po­jęcia kie­dy. W ka­żdym ra­zie te­raz już nie pa­lił.

Wy­jął z pacz­ki jed­ne­go pa­pie­ro­sa i wsu­nął go mi­ędzy na­brzmia­łe od po­ca­łun­ków war­gi. Pstryk­nął za­pal­nicz­ką. Od­no­to­wa­łam w pa­mi­ęci, aby po­rząd­nie prze­wie­trzyć miesz­ka­nie, za­nim wyj­dzie­my.

– Będę na cie­bie cze­kał – oznaj­mił uro­czy­ście, a ja po­de­rwa­łam się z łó­żka i uwie­si­łam na jego szyi.

Ro­ze­śmiał się. Pó­źniej dłu­go mia­łam ten ob­raz przed ocza­mi – on, pa­lący pa­pie­ro­sa, uśmiech­ni­ęty, ze zmierz­wio­ny­mi po sek­sie przy­dłu­gi­mi wło­sa­mi, w któ­rych lu­bi­łam go naj­bar­dziej, i ja, naga, uwie­szo­na na jego ra­mie­niu, za­ko­cha­na do nie­przy­tom­no­ści mi­ło­ścią, jaką mogą od­czu­wać tyl­ko mło­de, nie­zna­jące jesz­cze go­ry­czy roz­cza­ro­wa­nia dziew­czy­ny.

– Je­steś zły, że wy­je­żdżam?

– Roz­ma­wia­li­śmy już o tym – przy­po­mniał mi Woj­tek.

Si­ęgnęłam po rzu­co­ną przez nie­go nie­dba­le pacz­kę pa­pie­ro­sów, jed­ną ręką wci­ąż ucze­pio­na jego ra­mie­nia. Bez sło­wa po­dał mi za­pal­nicz­kę. Za­ci­ągnęłam się moc­no.

– Wiem, że roz­ma­wia­li­śmy, ale… – urwa­łam, bo nie po­tra­fi­łam ra­cjo­nal­nie wy­ja­śnić, skąd wzi­ęły się moje wąt­pli­wo­ści, i to na dzień przed wy­jaz­dem.

A może wła­śnie wy­ni­ka­ły z tego: z po­de­ner­wo­wa­nia zbli­ża­jącą się pod­ró­żą i nie­pew­no­ścią tego, co za­sta­nę na miej­scu?

– Nie je­stem zły. Ro­zu­miem, dla­cze­go chcesz je­chać. To dla cie­bie szan­sa.

– Ale?

– Czy za­wsze musi być ja­kieś ale? – Woj­tek zga­sił pa­pie­ro­sa w po­piel­nicz­ce z na­pi­sem „Ko­ło­brzeg”.

Tak, miej­sco­wi rów­nież ku­pu­ją te wszyst­kie pier­dó­łki na stra­ga­nach z pa­mi­ąt­ka­mi, bo ła­twiej pó­jść na bul­war niż po­je­chać do po­rząd­ne­go mar­ke­tu do Ko­sza­li­na.

– Prze­cież wi­dzę, że jest.

Woj­tek zmarsz­czył czo­ło.

– Nie je­stem zły – po­wtó­rzył – ale je­stem smut­ny. Będzie mi cie­bie cho­ler­nie bra­ko­wać.

– Wiem. – Wtu­li­łam się w nie­go moc­niej, uwa­ża­jąc, aby nie przy­pa­lić go pa­pie­ro­sem. – Mnie cie­bie też. – Po­czu­łam, że do oczy na­pły­wa­ją mi łzy. – Nie roz­ma­wiaj­my o tym, bo za­raz się roz­pła­czę.

– Prze­cież sama za­częłaś. – Woj­tek się uśmiech­nął, ale było wi­dać, że jemu też nie jest ła­two.

– Przy­le­cę na świ­ęta – kon­ty­nu­owa­łam, choć jesz­cze przed chwi­lą pro­si­łam, aby­śmy prze­sta­li. – Będzie­my do sie­bie wy­sy­łać e-ma­ile i w mia­rę mo­żli­wo­ści dzwo­nić. No i prze­cież nie wy­je­żdżam na za­wsze.

– Szyb­ko zle­ci – po­wie­dział Woj­tek, a ja nie wie­dzia­łam, kogo bar­dziej pró­bu­je prze­ko­nać: mnie czy sie­bie. – A ty?

– Co ja?

– No, py­ta­łaś, czy będę na cie­bie cze­kać. A ty się nie roz­my­ślisz w mi­ędzy­cza­sie?

– W ży­ciu! – Obu­rzy­łam się, że w ogó­le coś ta­kie­go su­ge­ru­je.

– Pew­nie po­znasz no­wych lu­dzi, wpad­niesz w wir ży­cia to­wa­rzy­skie­go … Bar­dziej oba­wia­łbym się tego, że ty zmie­nisz zda­nie.

– Je­stem pew­na, że tak się nie sta­nie – oświad­czy­łam z prze­ko­na­niem w gło­sie.

Do­trzy­ma­łam sło­wa. Ow­szem, Woj­tek miał ra­cję – za­wa­rłam na Wy­spach nowe zna­jo­mo­ści, spo­tka­łam też wie­lu mężczyzn, któ­rzy pew­nie mie­li­by ocho­tę na nie­zo­bo­wi­ązu­jącą zna­jo­mo­ść z Po­lką, któ­ra przy­le­cia­ła na kil­ka mie­si­ęcy, a po­tem mia­ła wró­cić do domu, ale ja nie bra­łam tego pod uwa­gę. Dla mnie li­czył się tyl­ko je­den mężczy­zna.

Po­wrót po la­tach do Ko­ło­brze­gu wy­zwo­lił we mnie wspo­mnie­nia ukry­te w naj­głęb­szych za­ka­mar­kach mo­je­go umy­słu. Przez ostat­nią de­ka­dę wma­wia­łam so­bie, że Woj­tek jest mężem mo­jej sio­stry i nic tego nie zmie­ni, wo­la­łam więc nie roz­pa­mi­ęty­wać tego, co mi­nęło. Na zie­mię spro­wa­dził mnie do­pie­ro dzwo­ni­ący te­le­fon. Zdzi­wi­łam się, że to mat­ka pró­bu­je się ze mną skon­tak­to­wać, bo nie da­lej niż przed dwie­ma go­dzi­na­mi od­sta­wi­li mnie z oj­cem do miesz­ka­nia. Po po­wro­cie od­kry­łam, że lo­dów­ka wraz z za­mra­żar­ką są pe­łne. Wy­gląda­ło na to, że je­dze­nia star­czy mi co naj­mniej do Wiel­ka­no­cy. Całe miesz­ka­nie lśni­ło czy­sto­ścią. Mat­ka umy­ła też okna i zmie­ni­ła fi­ra­ny. Zro­bi­ła wszyst­ko, aby na­wet nie przy­szło mi do gło­wy za­bie­rać się do sprząta­nia czy wy­pra­wy po za­ku­py.

– Halo – po­wie­dzia­łam nie­pew­nie, bo przez gło­wę prze­szła mi myśl, że mu­sia­ło się coś stać, sko­ro wi­dzia­ły­śmy się dwie go­dzi­ny wcze­śniej, a ona do mnie dzwo­ni.

– No i co ro­bisz? – Sta­rym zwy­cza­jem na­tych­miast prze­szła do rze­czy. – Le­żysz?

– Mamo, pro­szę cię… Będziesz tak te­raz do mnie wy­dzwa­niać po kil­ka razy dzien­nie i spraw­dzać, czy aby na pew­no grzecz­nie się za­cho­wu­ję? Je­stem do­ro­sła.

– Czy to źle, że się mar­twię? Po­słu­chaj, bo tak so­bie po­my­śla­łam… – za­częła nie­śmia­ło, a ja by­łam prze­ko­na­na, że wiem, co za chwi­lę po­wie.

– Na­praw­dę, nie ma po­trze­by, że­bym się do was prze­no­si­ła. Wiesz, że ostat­nio to nie zda­ło eg­za­mi­nu – uprze­dzi­łam ją.

– Ale o czym ty mó­wisz? Roz­ma­wia­łam z Ag­nie­szką i ona po­wie­dzia­ła, że chcia­ła­by przy­je­chać do cie­bie na week­end. Po­dob­no je­steś su­per, ko­zac­ka i w ogó­le szto­so­wa cio­cia, co­kol­wiek to zna­czy – za­cy­to­wa­ła opi­nię mo­jej sio­strze­ni­cy, a ja po­czu­łam cie­pło gdzieś w oko­li­cach klat­ki pier­sio­wej. – Po­cząt­ko­wo od razu od­rzu­ci­łam ten po­my­sł, bo prze­cież ostat­nie, cze­go te­raz po­trze­bu­jesz, to dzie­si­ęcio­lat­ka na gło­wie, ale po­tem tak so­bie po­my­śla­łam, że, no wła­śnie, Agniesz­ka ma już dzie­si­ęć lat i może mo­gła­by ci po­móc.

– Zwa­rio­wa­łaś? Nie za­mie­rzam wy­słu­gi­wać się dziec­kiem! Niby co mia­ła­by u mnie ro­bić? Go­to­wać, prać i myć okna?

– Okna ci umy­łam, masz spo­kój na co naj­mniej dwa mie­si­ące, daj mi sko­ńczyć! – zde­ner­wo­wa­ła się mama. – Agniesz­ka mo­gła­by ci po pro­stu do­trzy­mać to­wa­rzy­stwa. Sko­ro sama o tym wspo­mnia­ła i sama to za­pro­po­no­wa­ła… – urwa­ła zna­cząco.

– A co na to Aga­ta?

– Aga­ta jesz­cze nic nie wie, wo­la­łam naj­pierw po­roz­ma­wiać z tobą i za­py­tać cię, czy się zgo­dzisz.

Za­wa­ha­łam się. Po­lu­bi­łam moją sio­strze­ni­cę, któ­rej, mu­szę to przy­znać ze wsty­dem, przed moim po­wro­tem do Ko­ło­brze­gu prak­tycz­nie w ogó­le nie zna­łam. Nie po­win­nam była po­strze­gać jej w ta­kich ka­te­go­riach, w ko­ńcu była tyl­ko dziec­kiem i nie pro­si­ła się na świat, ale, no wła­śnie, była dziec­kiem Aga­ty i Wojt­ka. Dla mnie tyl­ko to się li­czy­ło. Nie by­łam dla Agniesz­ki i Ant­ka bli­ską oso­bą. Nie in­ge­ro­wa­łam w ich ży­cie, nie za­da­łam so­bie tru­du, aby ich po­znać. Pa­trzy­łam na nich przez pry­zmat wła­snych krzywd. Ale kie­dy wró­ci­łam do Ko­ło­brze­gu, Agniesz­ka ja­koś tak in­tu­icyj­nie do mnie przy­lgnęła. Ta cie­ka­wo­ść była obu­stron­na. Sama nie wiem, kie­dy prze­sta­łam po­strze­gać ją jako dziec­ko, któ­re­go po­ja­wie­nie się znisz­czy­ło mi ży­cie.

– No do­brze – po­wie­dzia­łam po dłu­ższej chwi­li. – Je­śli tyl­ko Aga­ta się na to zgo­dzi, to ja je­stem na tak.

– Na­praw­dę? – W gło­sie mat­ki wy­ła­pa­łam nut­kę zdzi­wie­nia. Nie przy­pusz­cza­ła, że tak szyb­ko ska­pi­tu­lu­ję.

– Ale niech to będzie po pro­stu wi­zy­ta sio­strze­ni­cy, sły­szysz? Znam cię i wiem, co jej na­bi­jesz do gło­wy. Ona ma tyl­ko, a nie już dzie­si­ęć lat i jest przede wszyst­kim dziec­kiem, któ­re chce się ba­wić, a nie opie­ko­wać ciot­ką.

– Ja­sna spra­wa. Po­wie­dzia­łam prze­cież, że Agniesz­ka mia­ła­by ci tyl­ko do­trzy­mać to­wa­rzy­stwa, nic wi­ęcej. Po­roz­ma­wiasz z Aga­tą czy ja mam to zro­bić?

– Ty – od­pa­rłam bez wa­ha­nia. – W ko­ńcu to był twój po­my­sł.

– No do­brze. Dam ci znać, co usta­li­ły­śmy – rzu­ci­ła mat­ka i tra­dy­cyj­nie roz­łączy­ła się bez po­że­gna­nia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: