Światło po zmierzchu - ebook
Światło po zmierzchu - ebook
Na scenie zwanej życiem.
Gdy gwiazda Julii zaczyna blednąć, jej agentka, chcąc wspomóc jej karierę, podejmuje zakulisowe działania. Aktorka uchodzi za kapryśną i trudną we współpracy. Kolejna rola wywołuje medialną burzę. Julia zaszywa się na wsi u przyjaciółki, gdzie zamierza przeczekać najgorsze.
W chatce w lesie mieszka Kosma, fotografik przyrody. Gburowaty mężczyzna od lat woli towarzystwo drzew i zwierząt niż ludzi. I ma swoje powody. Spotkanie z Julią tylko utwierdza go w jego opinii o wielkomiejskim świecie.
Teresa, siostra Julii, od lat dzieli swój czas między obowiązki domowe a opiekę nad mamą. Czuje jednak, że chciałaby od życia czegoś więcej. I że może o to zawalczyć.
Losy bohaterów splatają się misternie. Każdy stanie przed szansą, ale czy każdy ją wykorzysta?
Być może jeszcze nie jest za późno, żeby zacząć wszystko od nowa. Jednak najpierw trzeba rozliczyć się z przeszłością.
Światło po zmierzchu to nowa powieść Żanety Pawlik, autorki ciepło przyjętych przez czytelników książek Mowy nie ma! (2022) i Tamarynd (2023).
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8335-020-2 |
Rozmiar pliku: | 818 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Amarantowe czółenka niecierpliwie uderzały o siebie, a na twarzy ich właścicielki, Izabeli Krynickiej, malowało się rosnące napięcie. Od kwadransa czekała na Tomasza Pudrowskiego i gdyby nie zależało jej na sprawie tak bardzo, wyszłaby i wykasowała jego numer. Mógł utknąć w korku, zapomnieć się na planie, zaspać, dostać rozwolnienia, wszystko jedno, ale mógł też, do jasnej cholery, zadzwonić!
Czubki butów zastygły, gdy za mleczną szybą boksu mignęła postać mężczyzny. Nie zdołała rozpoznać twarzy, ale z pewnością nie była to kobieta, bo poruszałaby się z większą gracją. Ten tu stąpał ciężko, z dłonią wsuniętą w kieszeń spodni i drugą zaciśniętą na telefonie przystawionym do ucha. Niewyraźny cień odchodził i wracał, szepcząc scenicznie. Pudrowski czy nie Pudrowski?
— Proszę pani. — Kelnerka zajrzała za przepierzenie.
— Tak? — zapytała Krynicka.
Dziewczyna spojrzała wymownie na stolik. Palec Izabeli naciskał pulsacyjnie łyżeczkę do kawy, wprawiając w ruch trzonek uderzający o rant porcelanowego spodeczka.
— Mogłaby pani — zmieszała się — przestać?
Bęc, bęc, bęc rozbrzmiewało drażniąco.
— Przepraszam. — Ułożyła ręce płasko na blacie, posyłając dziewczynie niewinny uśmiech. Spacerowicz zza boksu zniknął. Pudrowskiego jak nie było, tak nie było.
— Podać coś jeszcze? — zagadnęła kelnerka. Brakowało jej pewności siebie. Cichy głosik współgrał z lekko wycofaną postawą. Płochliwy uśmiech bardziej wykrzywiał niż rozpromieniał twarz.
— Kiepsko pani udaje. — Izabela wciągnęła powietrze w płuca, jakby zastanawiając się w tym czasie, czy dokończyć myśl, po czym wypaliła: — Marna z pani aktorka. Kelnerka też nie najlepsza.
— Proszę? — Oczy dziewczyny się powiększyły.
— Właśnie o tym mówię. Nie potrafisz, dziewczynko, udawać. Szczerość bije od ciebie na kilometr, a tym nie zjednasz sobie żadnego reżysera. Przecież po to tu jesteś, prawda? Liczysz, że ktoś cię odkryje i uczyni gwiazdą. Coś ci powiem, w tajemnicy. — Zgiętym palcem wskazującym przywołała kelnerkę bliżej. — Gwiazdą trzeba się urodzić — szepnęła konspiracyjnie i oparła się o miękki fotel. Bawiło ją przerażenie malujące się na twarzy rozmówczyni. Młoda kobieta rozejrzała się spłoszonym wzrokiem i zniknęła na zapleczu.
Klap, klap, klap. Trzykrotne klaśnięcie w dłonie przerwało agentce upajanie się zwycięstwem.
— Brawo! — Pudrowski przyglądał się całej scenie z lekceważącym wyrazem twarzy.
— Ja myślę. Tobie oklaski się nie należą — prychnęła pogardliwie. Pozwoliła sobie na szczerość, z której zaledwie przed chwilą kpiła. Nie przeprosi Pudrowskiego, takim zachowaniem więcej by straciła. Pogardę cenił wyżej niż uległość.
— Wychodzisz dokądś? — zaniepokoił się, gdy Izabela sięgnęła po torebkę i podniosła się z fotela.
— Czekałam na ciebie tak długo, że zachciało mi się siku. Natura, wybacz.
Pomachała mu, oddalając się w ustronne miejsce i nie zawracając sobie głowy zerknięciem, czy zajął miejsce w loży. Lubiła ryzyko.
Pięć minut później wiedziała już, że złapał haczyk. Goście ukryci za mlecznymi szybami loży zyskiwali pozory prywatności. W tym samym momencie na drugim końcu restauracji mogli siedzieć Bogusław Linda, Ewa Minge czy Robert Lewandowski. Nie unikano gości z ulicy, to raczej oni unikali L’Amarro. Mało kto chciałby zapłacić czterdzieści złotych za kawę, a taką kartę im serwowano, inaczej niż stałym klientom, najczęściej bywalcom okolicznych planów zdjęciowych. Śmiałkowie liczący na selfie z kimś sławnym wychodzili z nadszarpniętym budżetem i bez zdobyczy. Sala restauracyjna umożliwiała ukrycie się przed innymi, ale nie była dźwiękoszczelna. Panowała zasada, że o pieniądzach się nie mówiło, kwoty zapisywano, niezwłocznie pozbywając się dowodów. Nikt nie chciał powtórki afery taśmowej.
— Po co chciałaś się spotkać?
Na stoliku pojawiły się dwie filiżanki espresso i dwie szklaneczki z wodą. Izabela przypomniała sobie podróż do Włoch. Stały z mamą przy barowej ladzie, czekając na podwójne „ekspresso”, jak mawiała starsza pani. Po zaserwowaniu jej na stacji benzynowej spienionego mleka zapamiętała, że latte po włosku oznacza „mleko”, a nie, tak jak w Polsce, „z odrobiną kawy”. Iza chętnie by usiadła, ale kobiecina protestowała przeciwko wnoszeniu opłaty stolikowej, notabene naliczanej od osoby, a nie od stołu. Kiedy barman postawił przed nimi filiżanki i szklaneczki z wodą, oburzyła się, sądząc, że chcą je oszukać.
— Mamo, woda jest do przepłukania kubków smakowych, nie do picia — tłumaczyła.
— Nie wiem, nie potrzebuję. Powiedz im, że nie zapłacimy za coś, czego nie zamawiałyśmy.
Młodsza Krynicka załagodziła sytuację przymilnym uśmiechem, bo mimo że barman nie rozumiał, ton głosu wystarczył, by wzbudzić w nim konsternację.
— No więc, powiesz wreszcie? Spieszę się.
Tomasz Pudrowski zawsze się spieszył. Ostatnio w nocnym klubie, gdy przyciskał Izabelę do zimnych kafelków damskiej kabiny. Wyszła do toalety, licząc, że i tym razem do niej dołączy. O ileż prościej byłoby rozmawiać o interesach. Nie doczekała się, więc wróciła do stolika z nadzieją, że nie dostrzeże na jej twarzy wyrazu zawodu.
— Kompletujesz obsadę do Evity.
Ruchem dłoni zachęcił, by mówiła dalej.
— O tej porze pijam wyłącznie cappuccino. — Omiotła spojrzeniem filiżanki.
— Nie zamawiałem dla ciebie.
Uniosła brwi, zastanawiając się, czy ktoś jeszcze dołączy.
— Obie są dla mnie — wyjaśnił.
— Nie prościej było poprosić o podwójne espresso?
— Dbam o ludzi. Chciałem im zapewnić pracę. Im więcej zmywania, tym bardziej potrzebni.
— Era kamienia łupanego, podobnie jak ręcznych zmywaków, przeszła do lamusa. Nie kupiłeś żonie zmywarki? — Zrobiła zatroskaną minę. — Sknera.
Pudrowski plasował się w dziesiątce najbogatszych Polaków. Firmę producencką odziedziczył po ojcu, nie musiał udowadniać, że zna się na robocie. Wystarczyły koneksje i forsa. Z czasem się okazało, że jest i zdolny, i pracowity.
— Jak wolisz. — Jednym haustem opróżnił filiżankę. Gdy sięgnął po drugą, Krynicka uznała, że musi odkryć karty.
— Mam dla ciebie Evę Perón.
— Świetnie, przyślij ją na casting.
— Mówię poważnie.
— Pieprzysz nie najgorzej, przyznaję, ale jeśli już musisz do tego używać swoich słodkich usteczek, mogłabyś z nich zrobić lepszy użytek. — Położył zimną dłoń na kolanie Izabeli. Sunęła w górę, marszcząc materiał sukienki. Krynicka nie poruszyła się, wytrzymując spojrzenie producenta.
— Nie znajdziesz nikogo lepszego — szepnęła, błagając w myślach, by odważył się na więcej. Rozchyliła nogi. Dojechał do bielizny, musnął palcem materiał majtek.
— Perón była blondynką.
Zabrał dłoń. Krynicka wyrównała fałdy sukienki. Złączyła kolana jak pensjonarka.
— Bullshit — skwitowała.
— Niech przyjdzie na casting.
— Julia Andrzejewska nie chodzi na castingi. Julię Andrzejewską każdy chce mieć.
— No i nawet całkiem wielu miało. Mówią, że jest mało wybredna, zadowala się operatorami, oświetleniowcami, studentami…
— A takiego wielkiego producenta nie wpuściła do łóżka, ciekawe dlaczego? — jątrzyła.
— W ten sposób jej nie pomożesz. — Pudrowski wychylił się, chcąc przywołać kelnerkę.
— Przemyśl to. Julia uniesie Evitę. Zaproś ją na próbne zdjęcia i potem zdecyduj.
— Ona wie, że ze mną rozmawiasz? — westchnął.
— Zwolniłaby mnie, gdyby się dowiedziała.
— No popatrz, taka gwiazda, na co jej przyszło. Żeby agentka bawiła się w żebraczkę.
— To jest wybitna aktorka, wiesz przecież.
— Stop! — Wyciągnął otwartą dłoń. — I taką chcemy ją zapamiętać.
— To może być jej ostatnia duża rola. Nazwisko Andrzejewskiej zagwarantuje sukces Evicie.
— Pakujesz ją na minę, wiesz?
— Dziękuję. — Udało się! Stłumiła okrzyk radości. Pierwszy etap ma za sobą. Drugi krok należy do Julii, ale Izabela nie miała wątpliwości, że próbne zdjęcia to zwykła formalność. Pudrowski rzadko proponował komuś rolę. Rozgrywając zabawę po swojemu, zyskiwał przewagę przy negocjacjach kontraktu.
— Może pani podejść? — Przywołał kelnerkę, by uregulować rachunek.
— To ja cię zaprosiłam, zostaw — zaproponowała Izabela.
— Jesteś pewna? — zawahał się, a gdy potwierdziła, uśmiechnął się filuternie. — Skoro nalegasz.
Schylił się po tekturową tubę leżącą obok fotela i opuścił lożę.
Pustkę wypełniła kelnerka, zjawiając się z drewnianą szkatułką, w której leżał rachunek. Krynicka podniosła wieczko i zdębiała.
— Ile?! — Kwota z pewnością pokrywała znacznie więcej niż równowartość trzech filiżanek kawy.
— Pani gość zakupił na wynos szampana Bollinger La Grande Année.
Bollinger La Grande Année, średnio siedemset złotych plus marża L’Amarro. Teraz wiedziała, skąd ten uśmieszek.
— Wie pani co — zagaiła — mnie też proszę zapakować.
A niech ją, w końcu miała co oblewać.
• • •
Ciche pukanie rezonowało w głowie Julii, a ostry ból pod czaszką wzmagał się z każdym uderzeniem w drzwi. Postanowiła przeczekać, licząc, że intruz odejdzie, zwróci spokój. Podciągnęła kołdrę, której róg dotykał podłogi. Zmrużyła oczy, unikając dziennego światła, zdradliwie zakradającego się przez niedomknięte zasłony.
— Pani Julio, wszystko w porządku? — Sceniczny szept dobiegał z korytarza.
Uniosła się na łokciach, przeklinając pod nosem. Omiotła spojrzeniem szafkę nocną, żadnej szklanki z wodą czy karafki. Jęknęła i z powrotem opadła na poduszki. Nie musiała sprawdzać, czy ktoś leżał obok. Jak przez mgłę pamiętała, że wychodził, ale odruchowo pomacała materac po drugiej stronie łóżka. Pusto.
— Nie śpi pani? — Intruz się nie zniechęcił, podnosząc głos o kilka oktaw. Drzwi uchyliły się nieznacznie. — Zje pani coś?
— Won — warknęła.
Nie pamiętała jego imienia, jedynie wąskie biodra, bujne brwi i chiński znak jiā wytatuowany nad pępkiem, oznaczający rodzinę. „Mężczyźni”, prychnęła.
Podłogę znaczyły ślady nocnej zabawy, równie dobrze mogące uchodzić za skutek przemocy fizycznej. Zbity wazon, rozlane wino przypominające do złudzenia plamę krwi, bezładnie rozrzucone czarne pończochy i zaschnięte resztki jedzenia na miękkim dywanie. Nie przypominała sobie, żeby coś jedli. Wstawiła się na bankiecie, to prawda, a zanim wychyliła pierwszy kieliszek, zdążyła posmakować wykwintnych przekąsek. Najbardziej lubiła spać i jeść, dokładnie w takiej kolejności, przez co w środowisku uchodziła za trudną we współpracy. Jeszcze przed przeczytaniem scenariusza upewniała się, że może liczyć na osobną przyczepę i regularne posiłki. A że spóźniła się kilka razy na plan, mój Boże! Gdyby chciała odbijać kartę, wybrałaby pracę w fabryce.
Zwiesiła nogi z wysokiego łóżka, dotknęła stopami miękkiego poszycia. Świat lekko wirował, musiała wesprzeć się o szafkę nocną. Postąpiła kilka kroków, trafiając na niezupełnie zaschnięte, jak się okazało, wymiociny. Jęknęła, gdy ostry sztylet kolejny raz nakłuł skronie.
— Pani Stefo! — Bez pomocy nie zdoła dojść do łazienki.
Wytarła stopę o czysty skrawek dywanu i zanim ponowiła wołanie, kobieta zastukała do drzwi, uchylając je ostrożnie.
— Niech pani wejdzie.
Stefania Lisicka, sześćdziesięciokilkuletnia korpulentna szatynka, z lokami będącymi efektem nakręcenia na plastikowe wałki i — co do tego Julia nie miała wątpliwości — przespania w nich nocy, przestąpiła umowny próg, wyciągając w stronę chlebodawczyni szklankę z syczącą zawartością. Drobne bąbelki pryskały na policzki, gdy Julia zbliżyła do ust naczynie z rozpuszczającą się tabletką alka-seltzera.
— Dziękuję. I przepraszam za bałagan — dodała miękko.
Julia podczas jednej wypowiedzi potrafiła interlokutora zganić, pochwalić i zwyzywać, w zależności od aktualnego samopoczucia, niemającego wiele wspólnego z osobą rozmówcy. Nie panowała nad emocjami, samą świadomość tego faktu uznając za wystarczające usprawiedliwienie. Wielu ludzi potrzebowało dziesiątek godzin sesji terapeutycznych, by uświadomić sobie źródło problemu, Julia była o krok przed nimi. Metod na poskromienie napadu agresji nie znała. Przychodził znienacka, jak fala, powalając ciężarem uderzenia.
Stefanię zatrudniła przed trzema laty, sowicie wynagradzając zawodową lojalność. Poprzedniczka, pomimo wysokiej pensji, zdecydowała się dorobić dodatkowo, występując w serwisach plotkarskich jako „osoba z bliskiego kręgu znajomych Julii Andrzejewskiej”. Światło dzienne ujrzały smaczki z intymnego życia aktorki. Miarka się przebrała, gdy jeden ze szmatławców opublikował zdjęcie opatrzone nagłówkiem: Szok i niedowierzanie! Horror w domu znanej aktorki, na którym siostra Julii, Teresa, zalewa się łzami. Fotografia została wykonana podczas pogrzebu ich ojca, a towarzyszący jej tekst dodatkowo zilustrowano kilkoma zdjęciami z rodzinnego albumu, więc znalezienie winnej okazało się dziecinnie proste. Artykuł dotyczył hałasu podczas kładzenia kostki brukowej na strzeżonym osiedlu i nijak się miał do tytułu i zdjęć, ale na tym właśnie bazowały bulwarówki. Podczas konfrontacji gosposia rozpłakała się i padła do stóp, błagając o wybaczenie. Potrzebowała pieniędzy na wesele córki, jakby ten argument mógł tłumaczyć wyrachowanie i podłość. Gdy to nie pomogło, odgrażała się, że udzieli wywiadu telewizyjnego, ale najwyraźniej żadna stacja nie wykazała zainteresowania.
Julia zapomniałaby o sprawie, gdyby nie oskarżenia siostry. Teresa zarzuciła jej, że tanimi sztuczkami próbuje ratować podupadającą karierę, w dodatku kosztem rodziny.
— Chcesz mnie sprowokować? Mam opowiedzieć dziennikarzom, jak wspaniałą córką jesteś? — drwiła, nie pozostawiając wątpliwości, co sądzi o zaangażowaniu Julii w opiekę nad matką. — Nieważne, co mówią, byle mówili.
— I po co to znowu robisz? Nie mieszaj w to matki.
Julia nie chroniła swojej prywatności, ale też nią nie epatowała. Dziwiło ją, że pismaki nie pokusiły się o zmieszanie jej z błotem, gdy podjęła decyzję o umieszczeniu matki w ośrodku opiekuńczo-rehabilitacyjnym, potocznie określanym mianem domu starców. Wzięła na siebie koszty, zdejmując z siostrzanych barków ciężar opieki nad staruszką z demencją. Teresa początkowo oponowała, ale musiała przyznać, że dwójka małych dzieci nie absorbowała jej tak bardzo, jak schorowana mama. Żeby wyjść po zakupy, musiała czekać na powrót męża z pracy. Na początku zostawiała mamę samą, zamkniętą na klucz, i wychodziła z synami, ale po tym, jak staruszka stała w oknie i wykrzykiwała histerycznie oskarżenia o przemoc, której rzekomo była ofiarą, Teresa postanowiła zabierać ze sobą całą trójkę. Dwulatka sadzała w koszyku sklepowym, a pięciolatkowi nakazywała nie odstępować jej na krok, co okazało się trudne, gdy musiała biegać za mamą. Halina upodobała sobie kosztowanie cukierków na wagę, rozrywała opakowania ze słodkościami i niepostrzeżenie znikała między regałami. Teresa nie panowała nad sytuacją. W końcu musiała przyznać, że jest bezsilna.
Jarek coraz gorzej znosił ekscesy teściowej, ostentacyjnie dawał wyraz swemu niezadowoleniu. Małżeństwo Teresy i Jarka zbierało cięgi, dzieci zajmowały się sobą, gdy ich mamusia całą uwagę poświęcała zabiegom pielęgnacyjnym i karmieniu babci. W końcu Teresa przyznała, że jest wyczerpana, i przystała na propozycję siostry. Jarek pomalował sypialnię, zaanektowaną przez Halinę na długie miesiące. Ślady kału, którym regularnie smarowała ściany, zniknęły dopiero pod drugą warstwą farby.
— Ja?! — wrzeszczała Teresa, podcierając pupę synkowi. — Ja mieszam mamę w twoje gierki?
— To ty publikujesz rodzinne zdjęcia i zmyślasz bzdury, oczerniając mnie przed światem.
Julia nie czytała artykułu, z góry założyła, że jeśli szkalowano jedną z nich, raczej nie była nią Teresa. Po kłótni z siostrą otworzyła klapę laptopa i weszła na stronę z ploteczkami o gwiazdach i celebrytach. Intuicja jej nie zawiodła, ale nie zamierzała wracać do tego w rozmowie z siostrą.
• • •
Klapki z drewnianą podeszwą uderzały o podłogę i gdyby nie gumolit, hałas poniósłby się do końca korytarza, wdzierając się do pokoi z uchylonymi drzwiami. Większa część z nich pozostawała zamknięta, dając pensjonariuszom namiastkę prywatności. Ciemny korytarz przecinała smuga światła latarni, prześwitująca zza dużego okna podzielonego plastikową ramą.
— Pomocy — zawodziła kobieta matowym głosem.
Gdyby wolontariuszka nie przechodziła obok, wołanie pozostałoby bez odpowiedzi. Nie musiała naciskać klamki, włożyła dwa palce między skrzydło a ościeżnicę i pociągnęła. Duszny pokój tonął w ciemnościach. Wskazówki elektronicznego zegara wskazywały północ. Starzy ludzie wydzielali przykry zapach, stanowiący mieszaninę lekarstw i potu. Awersja do mycia uprzykrzała personelowi pracę. Sanitariaty wyposażono w urządzenia ułatwiające korzystanie z nich przez osoby z ograniczeniami ruchowymi, lecz to nie rozwiązywało problemu. Naukowcy ogłosili teorię, że za charakterystyczną woń odpowiada związek 2-nonenal powstający w wyniku utleniania kwasów tłuszczowych, których organizm wraz z wiekiem wydziela coraz więcej, i kwestia higieny nie ma z tym wiele wspólnego. Teoria teorią, ale na razie woda i mydło muszą wystarczyć.
W pokoju Haliny dało się wyczuć coś jeszcze. Wolontariuszka mogła zawrócić, udać, że nie zaglądała do środka. Powinna zawołać pielęgniarkę, zasugerować zmianę pieluchy, zamiast tego zastukała, dając znać o swojej obecności, i zapaliła nocną lampkę. Kontury mebli nabrały namacalnych kształtów. Dawniej nabijała sobie siniaki, uderzając o wystające kanty, ale po latach nabrała takiej wprawy, że mogłaby lawirować między nimi z zamkniętymi oczami.
— Umyję panią, dobrze? — zapytała dla porządku i nie czekając na odpowiedź, włożyła lateksowe rękawiczki. Odsunęła kołdrę, smród wzmógł się nieco, ale najgorsze czekało na nią, gdy zsunie chorej pieluchomajtki. Musi uważać, żeby nie pobrudzić pościeli, zaoszczędzi sobie dodatkowej pracy. Obróciła staruszkę na bok, wytarła skórę zwilżonymi chusteczkami i naciągnęła nową parę jednorazowej bielizny.
— Dziękuję, Reniu. — Halina zwracała się w ten sposób do żeńskiej części personelu.
Mgła osnuwała jej umysł coraz bardziej. Zaczęło się od mylenia imion bliskich, potem nie mogła sobie przypomnieć, kim są, ale ta Renia, zdrobnienie od Teresy, Tereni, zapisała się na stałe, choć Halina nie kojarzyła imienia z młodszą córką. Nie potrafiła ręką trafić do rękawa, a łyżką do ust. Bywało, że Teresa zastawała mamę siedzącą przed wyłączonym telewizorem, kiwającą się podobnie jak przy chorobie sierocej. Gdy proponowała, że obejrzą coś razem, staruszka wpatrywała się w córkę niewidzącym spojrzeniem. Czasem rzucała się na nią bez powodu, okładając pięściami. Synowie Teresy bywali świadkami agresji babci, co doprowadziło do moczenia się w nocy jednego z nich.
— Proszę spróbować zasnąć. — Wolontariuszka otuliła kocem kościste ciało.
— Odwiedzisz mnie jutro, córeńko?
Halina zasnęła, zanim nadeszła odpowiedź.
Wolontariuszka już dawno powinna wrócić do domu, przespać kilka godzin. Obiecała, że rano zaprowadzi wnuka do przedszkola. A może oboje zostaną w domu, obudzą się zgodnie z biologicznym rytmem, przygotują niespiesznie śniadanie i milionowy raz obejrzą Krainę lodu? Taki scenariusz najbardziej jej odpowiadał, zupełnie inaczej niż córce.
Do mieszkania dotarła kilka minut przed pierwszą. Z domu spokojnej starości wyszła kwadrans wcześniej. Nie bała się, że ktoś ją napadnie. Nie miała niczego, co mogłaby stracić, ani drogiego telefonu, ani złotej biżuterii. Zresztą dziś nikt już nie rabował na ulicach upstrzonym monitoringiem.
Zanim weszła pod prysznic, zaparzyła melisę, żeby zdążyła przestygnąć. Wypiła pół szklanki, walcząc z sennością. W końcu poddała się i zamknęła powieki. Momentalnie zapadła się w ciemność, która zostanie z nią do pierwszych dźwięków budzika. Podobno to nieprawda, że ludzie nie śnią, oni tylko nie zawsze pamiętają, co przyniosła noc, gdy wyłączyli świadomość. Miała nadzieję, że tak nie jest. Wolontariuszkę przerażało, że wyobraźnia mogłaby ją zaprowadzić nad brzeg stawu z pomostem wysuniętym w głąb, na którego końcu bujała się łódka z wiosłami zaczepionymi o niedokręcone dulki.
• • •
— Zje pani rosół? — Stefania prowadziła Julię do łazienki, jakby miała do czynienia z obłożnie chorą, a nie skacowaną i niezupełnie trzeźwą osobą. Andrzejewska skrzywiła się na samą myśl, że miałaby przełknąć cokolwiek innego niż woda, ale wiedziała, że zupa dobrze jej zrobi.
— Jest pani niezastąpiona. — Uśmiechnęła się, a przynajmniej taka intencja jej przyświecała, gdy podciągnęła kąciki ust ku górze. — Ale pół talerza, nie więcej.
Pochyliła się nad umywalką, mocno ścisnęła dłońmi ceramiczną misę. Bała się spojrzeć w lustro. Odkręciła kran i przemyła twarz lodowatą wodą. Sięgnęła po płatki kosmetyczne, nasączyła płynem do demakijażu i posuwistym ruchem zmyła resztki tuszu. Przeczesała włosy palcami i uniosła głowę na spotkanie ze znienawidzoną wersją siebie. Czterdzieści siedem lat poorało twarz zmarszczkami. Sińce pod oczami, niemy świadek nocnej zabawy, dodawały wieku. Naciągnęła skórę na czole, nadając jej sprężystości. Oczy nienaturalnie się powiększyły.
— Co się gapisz? — wysyczała do własnego odbicia.
Zastanawiała się, gdzie zniknęła ta uśmiechnięta, niewymagająca wiele od życia, pogodna dziewczyna, którą kiedyś była.
Odkręciła tubkę z pastą, wycisnęła pasek na włosie szczoteczki sonicznej i przytknęła do śnieżnobiałych zębów. Licówki pokryły się pianą, a oddech zyskał miętową świeżość.
Przed dwoma miesiącami odmówiła udziału w reklamie środka do płukania ust, choć kwota kusiła. Powinna coś nagrać, szczególnie teraz, gdy nazwisko Andrzejewskiej od dawna nie wzbogaciło obsady filmu reżyserowanego przez liczące się w środowisku persony — ale reklamę?! W napadzie wściekłości zwolniła agentkę za absurdalny pomysł, ale Izabela Krynicka przywykła do jej wybuchów. Nie pokazywała się Julii na oczy do czasu, aż wzburzone fale oskarżeń przeobraziły się w spokojną taflę, co zwykle następowało po tygodniu.
Gdyby nie teatr, Andrzejewska czułaby się zapomniana. Na spektakle z jej udziałem trudno było kupić bilet, ale Julia scenę traktowała drugorzędnie. Kochała plan filmowy, festiwale, czerwony dywan w Cannes. Miała nawet swoją gwiazdę na promenadzie w Międzyzdrojach. Pierwszą nagrodę dziennikarzy, za rolę zakonnicy w filmie Służebnica, zdobyła na festiwalu w Gdyni, będąc osiemnastolatką. Fakt ten nie przełożył się na przyjęcie do warszawskiej filmówki, wręcz przeciwnie. Część wykładowców kpiła z „kariery” nieopierzonej aktoreczki bez wykształcenia. Łowcy talentów zaganiali takich jak ona do programów, robili show, mielili przez maszynkę do robienia kasy, a potem wypluwali bez żalu. I choć wygrała casting do roli w Służebnicy, zrównywali ją z oszołomami puszczającymi nosem bańki na wizji. Zacisnęła zęby, zawzięła się i udawała, że nic sobie nie robi z drwin i podcinania skrzydeł. Takim zachowaniem zyskała miano wyniosłej, nieprzystępnej suki. Zostało z nią do dziś.
Poskromiła chęć kąpieli, nie chciała zmuszać gosposi do ponownego podgrzewania zupy. Wzięła szybki prysznic, wmasowała balsam, udając, że nie widzi cellulitu marszczącego się pod naciskiem dłoni. Przesuwała rękami w górę i w dół, niczym walec rozjeżdżający gorący asfalt, tylko że jej skóra pomimo zabiegu niezmiennie przypominała porowatą skórkę pomarańczy.
— Pięknie pachnie — pochwaliła Stefanię. Usiadła na hokerze przy kuchennej wyspie, rezygnując z dwunastoosobowego stołu w części jadalnianej. Przyglądała się chochelce zanurzanej raz po raz w granitowym garnku. Dopiero teraz poczuła ssanie w żołądku. — O, i lane kluseczki — ucieszyła się.
Odrobina natki pietruszki zmieszała się z pokrojoną w drobniutką kostkę marchewką. Nie musiała doprawiać, zupa smakowała nieziemsko, prawie tak dobrze jak serwowana jej w dzieciństwie przez mamę. Może odleje trochę do termosu i pojedzie do ośrodka w odwiedziny? Nie, dzisiaj nie da rady, nie z tą potworną migreną.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki