Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Świdermajerowie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 kwietnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Świdermajerowie - ebook

Porzucili miasto, by na piaskach zbudować lepszą przyszłość. Dla siebie i innych.

Jakób Dietrich, Jan Świech, Stanisław Russek i Izaak Wölfling – czterej budowniczowie podwarszawskich willi i pensjonatów. Ich rodziny, współpracownicy, przyjaciele, potomkowie. Inwestorki i inwestorzy ze stolicy. Przedsiębiorcy budowlani, inżynierowie, architekci. Kobiety prowadzące pensjonaty. Właściciel tartaku. Nielegalni piekarze. Lokatorzy kwaterunkowi.

Świdermajerowie. Łączyły ich letnie tryby.

Zostały po nich drewniane domy nanizane na nitkę linii otwockiej. Wczoraj pałace z bajek, dziś często rudery. Stawiane dla zysku, teraz generują wydatki. Od czasu do czasu któryś z nich płonie, bo działka jest cenniejsza bez niego. Nieliczni zapaleńcy próbują je ratować. Wtedy taki wskrzeszony dom zaczyna na nowo opowiadać przeszłość.

Katarzyna Chudyńska-Szuchnik wsłuchuje się w opowieści zaklęte w architekturze uzdrowiskowej. Bada jej przeszłość i pyta o przyszłość. Tworzy osobisty leksykon drewnianych świdermajerów. Są w nim domy torty, domy duchy, domy ogniska, domy uśpione i domy wskrzeszone, domy skarbonki i domy bezpańskie.

To opowieść o tożsamości, którą najłatwiej jest zatracić, wygodniej przekształcić. Najtrudniej utrzymać.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788366778436
Rozmiar pliku: 4,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Odrestaurowana willa z Kolonii Frankówka, filia Miejskiego Ośrodka Kultury, ulica Wyszyńskiego, Józefów.

DOMY ZJEDZONE

Do jadłodajni i na bazary dostarczane są wielkie ilości chleba i bułek. Jadą do Warszawy z Michalina, Falenicy, Wawra. Z Pruszkowa, Żyrardowa, Okęcia. Dzień w dzień. Osiedla położone przy linii otwockiej jeszcze niedawno wabiły powietrzem pachnącym żywicą. Teraz zarabia się tu inaczej.

Ruch zaczyna się o piątej rano. Franciszka Sierpińska, żona sołtysa, wsiada na stacyjce w Józefowie. Przewozi pieczywo, dźwiga na plecach wielkie wory z bochenkami. Szuka wolnego miejsca pomiędzy szmuglerzami z Karczewa – oni wożą mięso. Cztery kilometry dalej, w Falenicy, miejsca zajmują kobiety i młodzież z chlebem zawiniętym w płachty i chusty. Dobrze, że staromodny samowarek nie został skasowany, podczas okupacji parową kolejką można przewozić wszelkie niezbędne towary.

W wagonach są skrytki. Kolejarze z warsztatów naprawczych porobili podwójne ścianki i przegródki, nawet w skrzyniach wodnych, nawet w podwoziu. Do nielegalnego transportu angażowane są również dzieci. Gdy pomiędzy stacjami motorniczy zwalnia, to znaczy, że dyżurny dostał sygnał: możliwa obława na trasie. Zmniejsza prędkość, wtedy dzieciakom udaje się wyskoczyć. Rzucają przed siebie zawiniątka z sadłem, paczuszki z tłuszczem, dalej pójdą pieszo. Czasem także Sierpińska musi wysiąść przystanek wcześniej. Na praskich stacjach jest szczególnie trudno, Niemcy ustawili zapory z drutu kolczastego i zamontowali odchylane bramy, które trzeba otworzyć, by wpuścić ciuchcię na stację. Wiedzą, że płynie tędy podmiejski szmugiel, i zabierają wszystko, co znajdą. Można mówić o szczęściu, kiedy tylko biją.

Zazwyczaj Franciszka Sierpińska wysiada na stacji Warszawa Most i idzie za Wisłę, na Podwale, Senatorską, Miodową, do prywatnych mieszkań i sklepików. Teren ma rozpoznany, bo stamtąd przyjeżdżali letnicy. Przez wiele lat jej mąż przywoził ich rzeczy furmanką. Lokatorzy jechali bez bagażu kolejką ciągniętą przez kopcący parowóz. Wąskie wagoniki wyglądały jak pojazdy krasnoludków.

Mąka

Przed wojną w dużych piekarniach dostawy mąki odbywały się na bieżąco, dwa, trzy razy w tygodniu. Nie kupowało się wiele naraz, bo albo się kawaliła, albo lęgły się w niej robaki. Potem Niemcy dokładnie określali przydziały. Za ich przekroczenie można było zapłacić głową. Ale starzy faleniccy piekarze, jak Józef Wawer czy Wacław Michalski, którzy w czasie wojny utrzymali produkcję, i tak kupowali po cichu mąkę od rolników. Później kary zelżały, bo ktoś przecież musiał chleb wypiekać.

Sposób na szmugiel mąki dopracował Baruch Goldsztejn, syn właściciela dużego składu budowlanego w Falenicy. Tak jak wielu innych mieszkańców musiał przerzucić się na nowe zajęcie, jedno z nielicznych dostępnych dla Żydów w getcie. Nikt już przecież nie przyjeżdżał na letnisko. Większość mąki do getta dostarczali Polacy, mieszkańcy Falenicy lub okoliczni chłopi. Baruch był wyjątkiem, z kilkoma wspólnikami wyprawiał się do Stanisławowa i okolicznych wsi. Wychodzili rano, na miejscu byli wieczorem. Przez dwa, trzy dni skupowali mąkę od chłopów i ładowali worki na wynajęte wozy. Wracali piechotą. Gdy sprzedaż mąki została objęta nadzorem, Baruch zrozumiał, że trzeba kupować ziarno. Urządzał młyny kilka razy, bo dużą produkcję łatwo było wykryć. Zaczął od największego, w piwnicy domu rzeźnika. Wtedy wytwarzał półtorej tony mąki na dobę. Potem zorganizował mniejszy, w pustej willi, a gdy i ten został zlikwidowany, założył trzeci, o wydajności do czterystu kilo mąki dziennie. Miał już mąkę, dogadał się więc z braćmi Akermanami, którzy mieli piec. Razem założyli potajemną piekarnię. Chleb wozili do Warszawy wyłącznie Polacy. Kolejką zajmowało to kwadrans.

W rodzinnym domu Teresy Skarżyńskiej, dziś Kołakowskiej, zaopatrzeniem zajmował się tata. Jeździł na wieś, przywoził zboże, które potem mama mełła w domowym młynku. Ich dom stał na ulicy Różanej, gdzie zaczynało się getto. Okolicę często patrolowali żandarmi, dlatego ojciec w domu właściwie nie mieszkał. Gdy żandarmi sprawdzali inne rejony, Teresa korzystała z okazji, podchodziła do torów i podawała dzieciom kromki chleba nasączone mlekiem.

Po wyzwoleniu zarejestrowane piekarnie miały do dyspozycji tylko mąkę żytnią. Wypiekany z niej chleb nazywano złośliwie warszawskim brukowcem kontyngentowym. Kontyngentowym, bo produkowanym i sprzedawanym wedle rozdzielnika. Wyczuwało się w nim wyraźnie „drewnik”, czyli otręby.

Produkcja białego pieczywa została zakazana 12 grudnia 1945 roku. Na czarnym rynku kilogram mąki pszennej luksusowej kosztował czterdzieści złotych, a kilogram bułek – nawet dziewięćdziesiąt złotych. Warszawa łaknęła pszennych wypieków, nic więc dziwnego, że wypiekało się potajemnie i prywatnie. Nielegalne piekarnie najłatwiej było prowadzić pod miastem, powstawały ich dziesiątki.

Zakwas

Wystarczą: mąka, drożdże, sól i woda. Ciasto w dzieży dzieli się na cztery części. Z trzech wyrabia się chleb, a czwartą zostawia na następny kwas: przekłada do oddzielnej dzieży i zalewa zimną wodą. Rozprowadza się i co jakiś czas dodaje żytniej mąki. Drożdże zaczynają pracować.

Potem dosypuje się pszenną mąkę. I to wszystko. Cała fermentacja zachodzi w długich skrzyniach. Przed pieczeniem kilkadziesiąt kilogramów trzeba rozrobić ręcznie, chyba że ktoś ma pieniądze na kotły z mieszadłami. Przy bajtach kilku piekarzy przerzuca ciasto, jeden do drugiego, jeden do drugiego, aż będzie gotowe. Pszenne ciasto trzeba przerobić ze trzy razy, co dwadzieścia minut, żeby się napowietrzyło. Wtedy jest pycha. Później jeszcze dzielenie, obrabianie na deski. Koniecznie przykryć. I do pieca.

Obwarzanki, bułki, chałki

Przed wojną piekarze wypiekali nie tylko chleb, ale również galanterię piekarską – obwarzanki, bułki, chałki. Nie zajmowali się cukiernictwem. Obwarzanki z makiem, zawijane, robiło się błyskawicznie. Przed pieczeniem trzeba je było obwarzyć w gorącej wodzie.

Chleb był ciężki, można było na nim stanąć, a on się potem dźwignął. To była siła mąki. Świeżość przedłużał też syrop słodowy, a dla polepszenia smaku i zachowania wilgotności można było dodać trochę mąki ziemniaczanej. Robiło się wielkie bochny po półtora kilo, kilo osiemdziesiąt. Dzieci piekarza Wawra w soboty zarabiały dodatkowo – wypiekały macę dla sąsiadów. Żydzi także mieli swoje piekarnie, po wschodniej strony Falenicy, na Handlowej, Ogrodowej, Długiej. Handlarki sprzedawały bajgle i chałki na głównej ulicy albo roznosiły po okolicznych willach i pensjonatach. Wszyscy tutejsi robotnicy piekarscy byli zorganizowani w związkach zawodowych.

Odkąd przyszli Niemcy, białe pieczywo zaczęło znikać. Jeszcze na początku wojny robotnicy, którzy pracowali u nich przy odbudowie mostu na Wiśle, w ramach dziennej zapłaty dostawali pszenny bochenek. Taki chleb przynosił do domu starszy syn Franciszki Sierpińskiej. Jej mąż kroił go na tyle kawałków, ile osób w rodzinie. Żeby nie było oszukaństwa, każdą kromkę kładł na wagę.

Piec

Piec budowało się z cegły szamotowej. Miał jeden poziom. Trzeba było rozpalić ogień, nagrzać dobrze spód, boki i górę. Palić do uzyskania żaru, potem żar wywalić do dołka, pod blat. Jak się dobrze pieca nie wyczyściło, chleb był brudny. Do czyszczenia najlepiej nadawał się snopek zmoczonej słomy.

Tak naprawdę produkcja mogła się odbywać w każdym domu, w którym była zwykła kuchnia węglowa. W niektórych opuszczonych willach na piekarnie zajmowano po cichu po kilka pokoi, w jednym z nich stawiano wielki piec.

Po wyzwoleniu oficjalnie działający piekarze byli w mniejszości. Na osiemdziesiąt pięć zarejestrowanych przypadało ponad sto pięćdziesiąt dzikich piekarni, takich, które rozpoczęły działalność jeszcze za okupacji niemieckiej. Władza ludowa próbowała to ukrócić, zmusić piekarzy cechowych do interwencji. Uczciwe zawodowe piekarstwo nie może ponosić odpowiedzialności za piekarnie dzikie, które pracują w niesanitarnych warunkach, bez uprawnień, pisano w komunikatach, prowadzą je ludzie niepłacący podatków. Pod jedną z takich piekarskich odezw podpisał się Tadeusz Kałasa, cechowy sekretarz. Dobrze wiedział, że wymuszone przez władze przepisowe pieczenie oznacza często wynik pod kreską. Jego rodzina też musiała zapłacić karę za „zły wypiek”. A przepisy były coraz bardziej zaostrzane. Podczas kontroli wykrywano wypieki z mąki z niedozwolonego przemiału albo niepełną wagę chleba. Komisja specjalna przez kilka miesięcy próbowała złapać piekarza Stanisława Miklińskiego z osady Falenica. W końcu go przyłapali, w nocy. Spędził trzy miesiące w obozie pracy.

Opał

Jesienią 1945 roku wójt nakazał piekarzom z Letniska Falenica określić zapotrzebowanie na materiały opałowe. Największe zgłosiła piekarnia rozdzielcza Wacława Michalskiego z Falenicy – dwadzieścia ton węgla miesięcznie, osiemset kilo na dobę. Dwunastu ton na miesiąc potrzebowali Józef Wawer z Miedzeszyna i piekarz kontyngentowy Stefan Młot z Józefowa. Łącznie osiem piekarni wnioskowało o pięćdziesiąt sześć ton węgla.

Tymczasem zbliżała się zima, a stolica była bez opału – w magazynach lewobrzeżnej Warszawy ani tony węgla czy koksu, w magazynach praskich ilość znikoma wobec potrzeb. Brakowało też węgla w detalicznych sklepach opałowych. Zawodził transport, zresztą przeznaczone dla Warszawy surowce przejmowała często kolej. A jeśli nawet wagony przyjechały, to zamiast węgla zawierały żwir i kamienie. Niekiedy transporty węgla konwojowano, ale gdy w końcu dotarły do stolicy, w pierwszej kolejności opał otrzymywały szpitale i szkoły. Cena węgla na wolnym rynku przekraczała możliwości nabywcze pracowników: kosztował siedem złotych za kilo, czyli dziesięć razy tyle, ile węgiel na kupony.

Drzew nie wolno było wycinać, ale w lasach, a nawet miejskich parkach nie brakowało szabrowników. Dzieci z Falenicy chodziły po szyszki i wrzosy na polankę po wschodniej stronie torów. Po drodze do lasu mijały drewniaki pozostałe po getcie, zawsze zabierały po kilka desek, zresztą prawie wszystkie elementy tych domów nadawały się na opał: powycinana szalówka, igły sosnowe, na które tutaj od zawsze mówiło się „kolki”, i trociny służące izolacji. I mata z trzciny, którą trzeba było wydrzeć spod tynku.

Jedynym tanim i łatwo dostępnym opałem były budynki. Teresa Kołakowska słyszała, jak znikały, mieszkała przecież naprzeciwko getta. Co wieczór w ruch szły siekiery, codziennie ktoś rąbał drewno, skrzypiały odrywane deski.

Domy Otwocka sprzedawane na opał, nie ma dnia, by jakaś willa nie padła ofiarą rozbiórki – alarmowało „Życie Warszawy”. Dziennikarz informacyjnego pisma demokratycznego pytał, co na to władze wojewódzkie. Przecież po remoncie letnie domy mogłyby posłużyć jako mieszkania dla przeludnionej Warszawy. Przecież gdy jedni robotnicy się trudzą, wznosząc prowizoryczne baraki, inni trudzą się tak samo, burząc piękne wille wzniesione za setki tysięcy złotych. Ale takie apele trafiały w próżnię. Proceder rozpoczęty w czasie wojny był kontynuowany. Potajemnie stosowali go sami mieszkańcy. Praktycznie pozbawieni przydziałowego węgla rozbierali i palili niemal wszystko.

Teresa przecierała oczy. W miejscu letniaków zostały nieduże kupki gruzu. Z czasem porosła je trawa, pasły się tam krowy. Kozy ogołociły wszystkie akacje. Potem ktoś sobie założył ogródek, ktoś inny uprawiał ziemniaki. A później grunty zostały przekazane pod budowę Spółdzielczego Osiedla Pracowniczego.

Na potrzeby piekarń w Falenicy rozebrano kilkaset drewnianych domów.

TYPOLOGIA

Szwajcarski szalet, chalet suisse

Typ budynków drewnianych spotykanych w siedzibach arystokracji epoki romantyzmu, a następnie w europejskich miejscowościach uzdrowiskowych. Ich budulec, bryła i wkomponowanie w naturę miały hołdować prostemu, zdrowemu życiu, tworzyć atmosferę sielanki. Nazwa nawiązuje do wiejskich chatek w alpejskiej części Szwajcarii.

Domy torty

Pochodzą od willi w szwajcarskim stylu. Zyskały na popularności pod koniec XIX wieku, do czego przyczyniły się pawilony oraz domy wzorcowe, które można było oglądać na międzynarodowych wystawach. Budowane w miejscowościach uzdrowiskowych i letniskowych. Rozpowszechnione dzięki podręcznikom dla cieśli opracowanym przez niemieckiego przemysłowca Bernharda Liebolda. Charakteryzują się drewnianą konstrukcją i wykończeniami bogatymi w ornamenty. Ich lokalne odmiany mają wspólne elementy: dwuspadowe dachy, werandy, rzadziej wieżyce. Właściciele nadawali im nazwy własne.

Świdermajery

Domy torty wznoszone przez indywidualnych inwestorów w leśnych miejscowościach na trasie Warszawa – Otwock od lat osiemdziesiątych XIX wieku do lat trzydziestych XX wieku. Tereny te stały się dostępne dla mieszkańców stolicy dzięki budowie Drogi Żelaznej Nadwiślańskiej oraz doprowadzeniu kolejki wąskotorowej od stacji Warszawa Most do Wawra, a następnie do Karczewa. Na obszarze dwunastu miejscowości Letniska Falenica, Miasta Uzdrowiska Otwock oraz Miasta Parku Leśnego Śródborów powstało kilka tysięcy takich domów. Ich projekty przygotowywali lokalni budowniczowie. Większość służyła jako domy dochodowe, wynajmowane od maja do września i nazywane letniakami. Badacze klasyfikują je jako architekturę nadświdrzańską, a mieszkańcy nazywają świdermajerami. Określenie to wymyślił poeta Konstanty Ildefons Gałczyński: połączył nazwę rzeki płynącej przez jedno z osiedli letniska z odwołaniami do kultury mieszczańskiej.

Domy drewniane otynkowane

Powstawały na linii otwockiej od drugiej połowy lat dwudziestych oraz w latach trzydziestych XX wieku. Z poprzednikami łączy ją drewniana konstrukcja, budulec i wkomponowanie w naturę, a różni brak ozdób, staranne otynkowanie elewacji i bryła zbliżona do sześcianu. Charakteryzują się sporymi oknami i długimi tarasami budowanymi dla uzyskania maksymalnego nasłonecznienia. Królestwem tych modernistycznych willi jest Śródborów.

Domy bezpańskie

Liczna grupa letnich willi i pensjonatów wyodrębniona w czasie drugiej wojny światowej, najczęściej po przesiedleniu ich właścicieli do gett. Zyskiwały administratorów i dozorców, ale w praktyce wiele z nich stało pustych, a ich wnętrza były rozkradane, rozbierane na opał, bądź stawały się wtórnym materiałem budulcowym. Oficjalnie nazywane mieniem opuszczonym.

Domy wspólne

Wille letniskowe o funkcji zmienionej w drugiej połowie lat czterdziestych XX wieku na podstawie dekretu o publicznej gospodarce lokalami. Po wprowadzeniu kwaterunku masowo przerabiano je na domy całoroczne, między innymi za pomocą papy, lepiku i materiału rozbiórkowego, często własnego. Potocznie nazywano je pekinami ze względu na znaczną gęstość zaludnienia oraz dużą liczbę komórek i przybudówek, którymi obrastały.

Domy uśpione

Opuszczone wille i pensjonaty w stanie od niezłego do agonalnego. Są pustostanami od kilku lub kilkunastu lat. Ich wartość jest nieznaczna w stosunku do wartości działek. Stają się domami duchami bądź domami ogniskami. Część figuruje w rejestrze zabytków.

Domy ogniska

Zwane również świderfajerami. Wyeksploatowane drewniane domy przerobione na mieszkania całoroczne. Dzielą się na dwie kategorie: zamieszkane z niesprawnymi instalacjami oraz puste, które płoną zwykle kilkakrotnie aż do zupełnego zniknięcia. Jedna z lokalnych anegdot głosi, że pewien drewniak naprzeciwko straży pożarnej spalił się w całości dopiero za czwartym razem. Domy ogniska stają w płomieniach głównie w nocy. Sprawcy podpaleń pozostają nieznani.

Domy duchy

Nieistniejące obiekty architektury drewnianej, żywe w pamięci mieszkańców. Ich powidoki niekiedy można dostrzec w terenie. Do tej grupy trafiają budynki, które wcześniej były domami zjedzonymi, domami uśpionymi lub też domami ogniskami. Jest to systematycznie powiększający się zbiór.

Domy skarbonki

Ostańce. Drewniane wille od kilku pokoleń należące do jednej rodziny. Zwykle tworzą podgrupę domów wskrzeszonych. Odzyskane z kwaterunku w stanie zrujnowanym i przywracane do świetności przez zapaleńców dzięki kredytom, rzadziej dotacjom. W tej kategorii mieszczą się też świdermajery kupione przez nowych właścicieli, którzy chcą wyprowadzić się ze stolicy. Stosunkowo małą podgrupą w tej kategorii są zabytki rejestrowe.

Domy klony

Domy jednorodzinne wznoszone w nowoczesnej technologii, które powstają na linii otwockiej od pierwszej dekady XXI wieku. Jest ich już kilkadziesiąt. Charakteryzują się odniesieniami do domów tortów, najczęściej są to werandy, wycinane balustrady, sterczyny, dwuspadowe dachy. W odróżnieniu od letniskowych pierwowzorów są przeznaczone nie na sezonowy wynajem, tylko na całoroczne zamieszkanie jednej, zamożnej, wielodzietnej rodziny. Starają się wrastać w otoczenie.

JAKÓB DIETRICH, WILLE OTWOCKIE

Cel pierwszy: Założyć przedsiębiorstwo w Otwocku

Wyzwoliny wypadły mi na dwa dni przed świętami Bożego Narodzenia. Najdroższa Michalina zobaczy dowód mej fachowości. Remieslennaja kniżka, książka rzemieślnicza, potwierdza w dwóch językach, po rosyjsku i w języku polskim, że Dietrich Jakób to czeladnik kunsztu ciesielskiego. Wyzwolić się na czeladnika to jest wielka rzecz, podejmę pracę na własną rękę.

Ojciec w moim wieku tyle nie osiągnął. Biednie było, często zmienialiśmy adresy. Najmował się jako wyrobnik do różnych prac, przy wznoszeniu domów też. Cieślą był mój chrzestny. Razem z ojcem poszli zaświadczyć o moim urodzeniu do parafii Świętego Krzyża w Warszawie.

Nauczyłem się, jak prowadzić roboty. Zdrowe drzewo budulcowe od chorego odróżniać, wilgoć gruntową powstrzymywać, dawać odpowiednią izolację w domach niepodpiwniczonych. Ciosać zamki na łączenia, używać mocnych styków do desek, składać więźbę, wstawiać okna i futryny, a nawet wycinać w deskach laubzegowe desenie.

Sezon budowlany mógłbym zacząć jako podmajster w Willach Otwockich. Grunty są tam ciągle parcelowane, sprzedawane place, ich nabywcy tylko czekają na tych, którzy wiedzą, jak pobudować kolejne domki drewniane. W lekkim stylu, na spędzenie lata. Właściciele już wzniesionych domów z pokojami do wynajęcia mają adresy ze śródmieścia Warszawy. Podobno ich zyski dochodzą do dwudziestu pięciu procent kapitału. Wille Otwockie to osada na letnie siedziby podmiejskie. W ciepłe miesiące przyjeżdża tu już dwutysięczna ludność. Zamiast w Zakopanem, w Nałęczowie, w Wiśle tu znajdują odpoczynek. Komunikacja jest dogodna, kolej żelazna specjalnie wysyła dodatkowe pociągi. Doktorzy nauk medycznych polecają Otwock, mają na względzie obfitość sosnowego lasu, grunt szybko wchłaniający wilgoć, czyste i bogate w ozon powietrze. Popularności nowej osady nie zaszkodzi, że w tym roku umarł pionier tutejszej turystyki, artysta Andriolli, budowniczy kilkunastu fantazyjnych dworków drewnianych. Wynajmował je znamienitym gościom z Warszawy, o czym rozpisywały się z lubością gazety.

Widzi mi się tu nader obiecująco. Tu pragnę założyć rodzinę.

Cel drugi: Własne wille na wynajem

W domu literalnie babiniec, bo mam szczęście do córek. Pierwsze dziecko, córka Stefania, rodzi mi się półtora roku po czeladniczych wyzwolinach we wsi Wille Otwockie, w lipcu 1895 roku. Rok po Stefanii przychodzi na świat Stasia. Potem dwa lata przerwy na odchowanie i na świecie pojawia się trzecia Dietrichówna. Dajemy jej na imię Anna. Następny będzie syn? Figa. Czwarta jest Czesia. Już w nowym stuleciu, w 1902 roku, znów oczekujemy na dziecko. W maju na świat przychodzi Zosia. Nie ma co narzekać, bo choć letnicy marudzą, że w Otwocku drożyzna, rodzina ma zapewnione wszystko, co potrzebne. W domu jest wesoło, po ciężkiej pracy człowiek ma pociechę, dzieci pchają się na kolana. Tylko najstarsza zrobiła się już poważna, prawie panna.

Czasy trochę niespokojne, przez strajki piekarze podnieśli cenę chleba. Na dziesięć dni stanęła praca w tartaku w Gliniance, i to w lipcu, w szczycie sezonu. Robotnicy otrzymali po pięć, dziesięć kopiejek podwyżki stawki dziennej i obietnicę bezpłatnej nauki dla dzieci. Praca ruszyła. Stróże willi też mają swoje żądania – pensja w wysokości dwunastu rubli, obszerne i porządne mieszkanie, drzewo na opał, kożuch na zimę. I jeszcze żeby ich nie wykorzystywać do prac stolarskich bez wynagrodzenia. Na szczęście to wszystko nie odstraszyło letników.

Interesy idą dobrze. Otwock ma już ugruntowaną pozycję jako miejscowość zdrowa, lecznicza, a ponad dziesięć lat mojej wytężonej pracy przyniosło efekty. W niedalekiej odległości od stacji są najlepsze place. I ja tam zamieszkuję. Mamy dwie własne nieruchomości, każda z kilkoma domkami. Jedną zwiemy Michałówka Mała, drugą Swoboda. Ze stacji trzeba kierować się w stronę, gdzie widać wieżę z czerwonej cegły. To willa niczym zamek z baśni o Śpiącej Królewnie wzniesiona przez majstra mularskiego Maurycego Karstensa, który prowadzi w Warszawie wielkie przedsiębiorstwo robót budowlanych. Willa Karstensa to pierwsze, co przykuwa wzrok podróżnych wysiadających w Otwocku. Nazwał ją Julia, na cześć żony. Szkoda, że Karstensowie już tu nie bawią. Teraz w willi urządzono inhalatorium, gdzie można wyleczyć skłonność do kataru. Dalej słynny pensjonat prowadzi pani Jadwiga Nestorowiczowa. W anonsach gwarantuje pięć posiłków, pewnie dlatego pokój z utrzymaniem kosztuje u niej siedemdziesiąt pięć rubli miesięcznie, niemało. Obok jest apteka, a gdyby kierować się prosto, można dojść do kościoła. Do nas należy skręcić w prawo, w ulicę Otwocką. Po obu jej stronach stoją wielkie sanatoria. Po prawej doktora Geislera, który już działa w Otwocku tak samo długo jak ja. To najznakomitsze dzieło sztuki ciesielskiej. Równie rozległy teren zajmuje drugie sanatorium, obecnie prowadzi je Wiśniewski. Jeszcze kilka kroków prostą drogą i oto nasza posesja.

Michałówka Mała jest dla gości przyjemnie urządzona: lasek, ogród owocowy, a pomiędzy nimi trzy zgrabne drewniane domki. Z meblami, na zamieszkanie letnie i zimowe. Dom największy mogą nająć dwie rodziny, każda korzystać będzie z dwóch pokojów, kuchni i werandy. Średni domek ma trzy pokoje, dwie werandy, spiżarki i piwnice. Najmniejszy – jeden ganek. Domki są parterowe, fasadami zwrócone do ogrodu owocowego z drzewkami, które już zdążyły trochę odrosnąć. W niektórych willach przyjmuje się tylko izraelitów, w innych – zdrowych chrześcijan. U nas takiego zwyczaju nie ma. Każden, kto szuka słońca i powietrza, jest mile widziany.

Druga moja nieruchomość, Willa Swoboda, tworzy jedną całość z Michałówką.

Najczęściej buduje się tu dwa typy drewnianych dworków. Obywatele otwoccy, jak mój sąsiad Aleksander Kołakowski, zamawiają domki parterowe. Większe, z pięterkiem, wznosi się na pensjonaty. Mają okazałe dwupoziomowe werandy, niektóre oszklone, co pozwala z nich korzystać w sezonie zimowym.

Przypisy

Barbara Wizimirska (red.), Księga Falenicy. Wybór tekstów z „Sefer Falenic”, Warszawa 2021, s. 138–140.

Ibidem, s. 102 i 138. W warszawskim getcie wypiek chleba był zakazany, dlatego falenickie getto piekło i dla warszawskiego odbiorcy, i na sprzedaż na lokalnym czarnym rynku.

Most na wysokości Józefowa, zbudowany w 1938 roku, został spalony przez Polaków w czasie obrony w 1939 roku.

Taką informację podało „Życie Warszawy”, podsumowując 1946 rok. Za: Jadwiga Dobrzyńska, Falenica moja miłość po raz drugi, Warszawa, 1996.

Dziś jest to ulica Kościuszki.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: