- W empik go
Święci uśmiechnięci - ebook
Święci uśmiechnięci - ebook
Święci są wciąż niedocenionym skarbem Kościoła, zapewne nie bez winy autorów patetycznych, wyidealizowanych hagiografii. Na szczęście ta książka zasadniczo się od nich różni. Prezentowane biogramy sześćdziesięciu świętych, w większości mało znanych, ograniczono w niej do słownikowego minimum. Zamiast suchych danych zaproponowano czytelnikowi bliższe poznanie osobowości danej postaci.
„Święci uśmiechnięci” to kapitalny przykład, że nikt z nich nie unosił się nad ziemią, niczego nie udawał, przeciwnie – nad wyraz dobrze poznał smak życia.
Wśród wybranych świętych czytelnik znajdzie takich, którzy mając dziesięć lat, uciekli z domu; wpadali notorycznie w długi; zapominali się w modlitwie; zakochiwali po uszy w bratniej duszy, aby razem gorliwiej oddać się Bogu, a także śmiałków, którzy wisielcom z wiarą obiecali od razu niebo, wcale nie żartując…
Książka ta przyda się w każdym domu, a także w ośrodkach sprawujących codzienną liturgię jako komentarz o patronie dnia.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8333-144-7 |
Rozmiar pliku: | 833 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„O Panie, uwolnij nas od smutnych świętych” – pisała wielka mistyczka Teresa z Avila. Świętość wcale nie skutkuje smętną, osowiałą duszą ani zmizerowaną, ociężałą sylwetką. Ten, kto trwa w jedności z Bogiem potrafi żyć z radością i poczuciem humoru. Nie tracąc kontaktu z rzeczywistością, umie opromieniać innych swoją żarliwością i nadzieją. Dlatego na twarzach świętych często spotykamy uśmiech.
W tej bogatej galerii niezwykłych biografii przedstawione są myśli i dokonania gigantów wiary, którzy ciężary egzystencji potrafili uczynić lekkimi: od Filipa Neri po Ignacego Loyolę, od św. Mikołaja po św. Jana Bosco, od Teresy z Lisieux po bł. Joannę da Signa.
Opisane tutaj zdarzenia mają charakter historyczny, jednak nie pomija się też aspektów legendarnych i anegdot, które utrwaliły kult tych postaci.
Wśród prezentowanych świętych niektórzy są mało znani, jednak żaden nie jest podobny do drugiego. Ich łagodne spojrzenie na codzienną nędzę i sprzeczności życia uczy nas mądrości, która jest wyłącznym darem Ducha.
Istotnym elementem prostoty – która nigdy nie pokrywa się z powierzchownością – jest zdolność relatywizowania i pomniejszania tego, co chciałoby się nam narzucić jako absolutne i jednostronne.
Poczucie humoru rozumiane w sensie chrześcijańskim oczywiście nie zamyka oczu na brudy życia, ale również nie podchodzi do nich z pozycji sędziego, jak to bywa w przypadku ironii i satyry. Pielęgnuje natomiast ufne zawierzenie, które przynosi z sobą najwyższą łaskę umiejętności śmiania się z samych siebie, z naszych porażek, z naszych rozwianych marzeń, z naszych iluzorycznych wzlotów.
Henri de Lubac, jeden z największych teologów dwudziestego wieku, przytacza w związku z tym przykład pewnego anonimowego ojca pustyni, który radził: „Jeśli czujesz niepokój w duszy, idź do kościoła, upadnij na ziemię i módl się. Jeśli twoja dusza nadal pozostaje wzburzona, odwiedź ojca duchownego, usiądź u jego stóp i otwórz przed nim swoje wnętrze. A jeśli nadal czujesz niepokój w duszy, wówczas usuń się do swojej celi, wyłóż się na macie i prześpij się”.
Niezapomniane pozostają słowa papieża Jana XXIII, który tak mówił o sobie: „Często mi się zdarza, że budzę się w nocy, zaczynam myśleć o różnych poważnych problemach i postanawiam porozmawiać o nich z papieżem. Potem rano budzę się całkowicie i przypominam sobie, że to ja jestem papieżem”.
Chrześcijanin, który zna się na żartach, rozumie własne ograniczenia i śmieje się z rozpadu własnych złudzeń. Święci przez swoje poczucie humoru uczą nas przyjmować właściwą postawę w stosunku do tego Innego, nieskończenie większego od nas, który otacza nas swoją życzliwą Opatrznością.Boży poeta
ŚWIĘTY KAROL Z SEZZE¹
Franciszkanin – wspomnienie 7 stycznia
Ktoś kiedyś napisał, że świętość jest najtrudniejszym tematem do omówienia. Być może jest to zawsze prawdą, a na pewno szczególnie w przypadku pewnych świętych, takich jak franciszkanin Karol z Sezze.
Brat Karol, furtian, kucharz, ogrodnik, kwestarz i poeta, jest jedną z tych postaci, które charakteryzują się absolutną normalnością i zewnętrzną monotonią, będącą naszym codziennym udziałem, ale które stają się wyjątkowe jedynie dla zakochanego i mądrego serca: podobnie jak nasze góry, domy, jak słońce i niebo, jak nasze mamy w domu. A jednak, gdy tylko dane nam jest je poczuć i dotknąć sercem, emanują takim światłem i pięknem, że budzą zdumienie i wprawiają w zachwyt. Brat Karol jest jedną z tych osób, które wszystko robią duszą, tak iż każda rzecz, nawet ta najskromniejsza i najprostsza, staje się pełna żywotności i Boskiej mocy.
Urodził się w Sezze, 19 października 1613 roku, w bardzo pobożnej chłopskiej rodzinie. W szkole nie za bardzo się odnajdywał, dlatego poświęcił się pracy w polu. Tutaj, w kontakcie z naturą, która w Sezze należy do najbardziej urokliwych, jako że łączą się tu góry z morzem, odzyskał pełną pogodę ducha i zaczął odczytywać tę Bożą księgę w sposób, do jakiego zdolni są tylko nieliczni, to znaczy oczami wiary. W jednym ze swoich wierszy napisze: „Nadeszła wiosna / i słońce w duszy gra; / już zima pierzchła mroźna, / kwiatem rozkwita każdy brzeg. / Jak ta łania spragniona, / co z górskich szczytów gna, / by z czystych źródeł pić, / uciechy w nich zaznaje, / jak łąka cała w kwieciu / ogrodem rozkoszy mieni się / wśród ptasich śpiewów, / tak ja oczy i uszy nowe dziś mam”.
W wieku dwudziestu trzech lat został franciszkaninem. W trakcie rocznego nowicjatu był poddawany różnym próbom, które zawsze przechodził pomyślnie i z pogodą ducha, tak iż w 1636 roku złożył śluby. Jak na dobrego brata mniejszego przystało, wędrował do różnych klasztorów w prowincji Lacjum, zgodnie z wolą przełożonych. Podejmował się wszelkich prac właściwych dla brata świeckiego: był kucharzem, ogrodnikiem, furtianem, zakrystianinem, kwestarzem. Ostatnie lata swego życia spędził w San Pietro in Montorio, w uroczym klasztorze w Rzymie, nieopodal bazyliki św. Piotra.
Na Boże Narodzenie 1669 roku brat Karol zgodnie z coroczną tradycją zagrał raz jeszcze przy żłóbku na swoich skrzypcach, ale już wiedział, że to będą jego ostatnie święta. 31 grudnia dostał gorączki i musiał pozostać w łóżku. Kiedy krótko wcześniej ktoś zobaczył go na ulicy i pogratulował mu zdrowego wyglądu, odpowiedział: „Wręcz przeciwnie, mój przyjacielu. Idę nawiedzić bazylikę św. Piotra, a potem umrę w otoczeniu moich braci”. I dodał: „Została mi tylko jedna droga do przejścia: ta, którą przeszli święci królowie”.
W krótkim czasie stan jego zdrowia się pogorszył i o świcie 6 stycznia brat Karol ostatni raz zamknął powieki, by pozwolić duszy wnieść się ku niebu. Była godzina wpół do siódmej rano w uroczystość Objawienia Pańskiego roku 1670. Podróż ubogiego i wiejskiego brata kwestarza, muzyka i poety zakończyła się tam, gdzie jest Dzieciątko i Jego Matka.
Ten prosty człowiek o chłopskich korzeniach, z zawodu kucharz zakonny, jest powszechnie przedstawiany jako pisarz z piórem w ręku i z książkami, których był niezwykłym autorem. Przede wszystkim jednak nosił wyraźnie w sercu, podobnie jak jego duchowy ojciec Franciszek z Asyżu, ranę stygmatu, znak miłości do Boga i ludzi. To było któregoś dnia 1648 roku: kiedy rozpalony miłością do Jezusa brat Karol uczestniczył we Mszy świętej, w momencie podniesienia Boskiej Hostii w jego piersi i sercu otworzyła się rana miłości. To, co dla zwykłych zakochanych jest jedynie symboliczną lub literacką metaforą, dla niego stało się realnym doświadczeniem dotykającym jego ciała.
¹ Właśc. Giancarlo Marchionne, ur. 19 października 1613 r. w Sezze, zm. 6 stycznia 1670 w Rzymie – przyp. tłum.Patron rodzących
BŁOGOSŁAWIONY BERNARD Z CORLEONE
Franciszkanin – wspomnienie 12 stycznia
Bernard urodził się 6 lutego 1606 roku, kiedy na Sycylii lupara² nie była jeszcze w modzie, za to szpada budziła respekt, jeśli ktoś potrafił nią po mistrzowsku władać, a Bernardowi, który na chrzcie otrzymał imię Filippo Latini, nikt nie potrafił w tej sztuce dorównać.
Choć wykonywał zawód szewca, był przede wszystkim silnym i doskonałym szermierzem, „pierwszą szpadą Sycylii”, jak o nim mawiano w położonym nieopodal Palermo miasteczku Corleone, w którym się urodził i pracował.
Jego maestria niechybnie zaczęła budzić zazdrość i chęć rywalizacji, tak iż któregoś dnia został wyzwany na pojedynek przez niejakiego Vita Canino z Palermo, który otrzymał bardzo surową lekcję. Jednakże nasz Filippo, ciężko zraniwszy Canina, który przecież sprowokował go bez żadnego powodu, poczuł z tego powodu ból i przykrość. Żal doznany w związku z tym wydarzeniem stał się impulsem do jego nawrócenia. Filippo przemyślał wszystko, co do tej pory robił i co zamierzał robić w całym swoim przyszłym życiu. Ta szczera i długotrwała medytacja zaprowadziła go bardzo daleko. Opuścił dom i odrzucił szpadę, by zostać kapucynem.
Postanowił osiągnąć doskonałość również w tym nowym stanie życia, tym bardziej że mógł to uczynić z pożytkiem dla siebie i dla bliźniego. „Zabiegajmy o to, by się zbawić i kochać Boga, bo po to przyszliśmy do zakonu. Wszyscy powinniśmy się zbawić” – mawiał.
Brat Bernard modlił się i podejmował surowe pokuty za grzechy swoje oraz mieszkańców swojego miasta, których zawsze kochał. Z pokornym i całkowitym oddaniem posługiwał współbraciom, spał na dwóch deskach i nie dłużej niż trzy godziny w nocy. Nosił na ciele włosiennicę oraz inne bolesne narzędzia pokutne, poddając się ponadto ścisłemu postowi. Chciał się nauczyć czytać, lecz Ukrzyżowany przemówił do niego, mówiąc: „Nie szukaj innych ksiąg, niech ci wystarczy księga moich ran”.
Oprócz tego, że był czcicielem i miłośnikiem krzyża, Bernard darzył czułym i serdecznym nabożeństwem Dzieciątko Jezus, Eucharystię oraz Najświętszą Maryję Pannę, którą zwykł nazywać „Matri”.
Wysoki i silnie zbudowany zakonnik, były szermierz o surowych rysach, sporządził w swojej celi ołtarzyk dla Matki Bożej, który przystrajał kwiatami i pachnącymi ziołami, niemal jakby chciał za pomocą tych zapachów uobecnić Najświętszą Maryję Matkę.
Był szczęśliwy, kiedy mógł komuś przyjść z pomocą. Przy różnych okazjach jego modlitwa i obecność oraz jego franciszkański sznur modlitewny okazywały się pomocne dla kobiet przeżywających trudności z powodu ciąży.
Pod koniec życia coraz częściej wołał: „Raj, raj! Wkrótce zobaczymy się w raju!”. A mówił to z niezwykłą wesołością, bo „kto się boi Boga i w Nim pokłada nadzieję, mając czyste sumienie, ten nikogo się nie boi”.
Zmarł 12 stycznia 1667 roku, w wieku 62 lat, a w następnym stuleciu papież Klemens XIII ogłosił go błogosławionym.
² Lupara – krótka strzelba, początkowo używana do obrony stad przed wilkami, z czasem stała się symbolem sycylijskiej mafii – przyp. tłum.Patron zwierząt
ŚWIĘTY ANTONI OPAT
Patriarcha monastycyzmu – wspomnienie 17 stycznia
Opat Antoni powiedział: „Już nie boję się Boga, ja Go kocham. Miłość odpędziła lęk”. Opat Hilarion z Palestyny przybył do opata Antoniego na górę i tak go pozdrowił: „Pokój tobie, kolumno, na której opiera się cały świat”.
Przytoczyłem te dwa powiedzenia ojców pustyni, ponieważ odsłaniają wielkość i świętość opata Antoniego, którego wszyscy znamy – a przynajmniej ci, którzy pochodzą ze wsi lub z gór. Opat Antoni jest naszym najbliższym świętym, ponieważ był zawsze obecny w stajni, aby strzec dobrego stanu królików, świń, kur, owiec i wszystkich innych zwierząt.
W każdym razie można Antoniego uważać za świętego, który miał szczęście, bo to jemu przypadło w udziale patronowanie łagodnym i domowym zwierzętom, podczas gdy innym biednym świętym poszło znacznie gorzej. Pomyślcie
choćby o takim Świętym Iwie, patronie adwokatów, albo o Świętej Katarzynie, opiekującej się piekarzami czy Świętej Klarze, zmuszonej do patronowania telewizji! Wszyscy wiemy, że ludzie są trudnymi „zwierzętami”, bo czasami rozumnymi, ale jakże często bezrozumnymi!
Antoni był bogatym i błyskotliwym młodzieńcem w egipskiej Aleksandrii. Któregoś pięknego dnia sprzedał wszystko, co posiadał, zysk rozdał ubogim, a sam usunął się na pustynię, by prowadzić życie w samotności.
Antoni chciał stać się człowiekiem naprawdę rozumnym. Nie wystarczało mu już dobrze się ubierać, jeść, pić i zabawiać się. On chciał wiedzieć, skąd człowiek przybywa i dokąd zmierza, i wybrać właściwą drogę. Właśnie tam, na pustyni, dzięki Bożemu wsparciu oraz modlitwie i lekturze Pisma Świętego, a także dzięki odrobinie zdrowego rozsądku, z pomocą ptaków, komara, mrówki, lwa czy też pohukiwań wiatru Antoni zdołał odnaleźć właściwą drogę.
„Pracował własnymi rękami – mówi Święty Atanazy – bowiem usłyszał: «Kto nie pracuje, niech też nie je». Wiele czasu spędzał na modlitwie, ponieważ nauczył się, że trzeba się usuwać na ubocze i nieustannie się modlić. Był tak uważny w lekturze, że nie umykało mu nic z tego, co czytał, lecz wszystko zachowywał w swoim sercu, tak iż pamięć zastąpiła mu książki. Widząc takiego człowieka, wszyscy nazywali go przyjacielem Boga, jedni kochali go jak syna, inni jak brata”.
Miał wielu uczniów i bardzo dużo pracował dla Kościoła, wspierając męczenników w okresie prześladowań za panowania Dioklecjana. Pomagał także Świętemu Atanazemu w walce z arianami, stając w obronie wiary katolickiej.
Urodził się około roku 250, a zmarł w 356 roku.
Na obrazach przedstawiany jest jako jedna z najbardziej dobrotliwych i sympatycznych postaci wśród świętych. Wokół siebie ma stado zwierząt, a sam trzyma w ręku laskę, laskę dobrego pasterza zakończoną dzwoneczkiem, takim jaki bywa wieszany na szyi najroztropniejszej owieczki lub krowy.
Oto modlitwa, jaką zanosi się w jego imię:
„Panie, Boże Wszechmogący, który zechciałeś, aby Twój Jednorodzony Syn i nasz Pan narodził się w stajni pośród zwierząt, a za kołyskę miał żłób, prosimy Cię, pobłogosław nam tę stajnię. Broń jej przed wszelką chorobą i uczyń ją miejscem zdrowym i bezpiecznym dla koni, owiec i innych zwierząt. Jak wół i osioł poznały swego Stwórcę, tak pomóż ludziom, których uczyniłeś na swój obraz i którym podporządkowałeś wszystkie zwierzęta w stajniach i na polach, aby nawrócili się do Ciebie, Dawcy wszelkiego dobra, i składali Ci dzięki, przygotowując się na przyjęcie od Ciebie jeszcze większych darów. Amen”.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_