- promocja
Święta Miłośniczek Czekolady - ebook
Święta Miłośniczek Czekolady - ebook
Czekolada jest dobra na wszystko! Co robić, gdy święta już za pasem? Kupić prezenty pod choinkę, spotkać się z przyjaciółkami, zjeść w ich towarzystwie ulubioną czekoladę. Życie czterech Miłośniczek Czekolady jest pełne zawirowań. Lucy jest tak zaabsorbowana prowadzeniem kawiarenki Czekoladowe Niebo, że nie ma czasu dla swojego chłopaka. Poza tym na horyzoncie pojawia się były narzeczony. Nadia od dawna trzyma mężczyzn na dystans, ale poznaje kogoś, kto wyraźnie ją pociąga. Chantal ma wątpliwości, czy jej małżeństwo przetrwa, mimo że mają małą córeczkę. Autumn, rozczarowana swoim partnerem, marzy o lepszym związku. W trudnych chwilach jak zwykle niezawodna okazuje się przyjaźń i... duża porcja czekolady. „Święta Miłośniczek Czekolady” to kontynuacja losów bohaterek zabawnych i wzruszających powieści „Klub Miłośniczek Czekolady” i „Dieta Miłośniczek Czekolady”.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1730-9 |
Rozmiar pliku: | 982 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziękuję, że wybrałyście tę książkę na świąteczną lekturę. To moja dwudziesta siódma powieść (dacie wiarę?!) i gorąco oczekiwany powrót członkiń Klubu Miłośniczek Czekolady.
Dwie pierwsze książki o ich perypetiach – „Klub Miłośniczek Czekolady” i „Dieta Miłośniczek Czekolady” – cieszyły się ogromną popularnością wśród moich Czytelniczek w kraju i na świecie. Zdaje się, że wiele z nas jest miłośniczkami czekolady! I, co oczywiste, wszystkie lubimy historie miłosne.
Są postacie, o których autor nigdy nie zapomina. Przy każdej kolejnej książce o Miłośniczkach Czekolady myślałam sobie: „Ta już będzie ostatnia”, ale moje bohaterki szeptały mi do ucha, że jeszcze wiele się u nich dzieje. Ich przyjaźń przetrwała rozmaite próby i jest mocniejsza niż kiedykolwiek. Dlatego z przyjemnością zanurzyłam się w ich świecie, żeby go opisać.
Jeśli nie znacie wcześniejszych książek, mam nadzieję, że polubicie trochę zwariowane Miłośniczki Czekolady. Jeżeli już zdążyłyście je pokochać, życzę Wam miłego spotkania ze starymi przyjaciółkami.
Upewnijcie się przed lekturą, że macie pod ręką jakieś czekoladowe smakołyki – podczas świąt ich wybór jest ogromny!
A ja życzę Wam świąt Bożego Narodzenia wypełnionych miłością, szczęściem i mnóstwem Waszych ulubionych czekoladek.
Całusy
Carole :)ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jest faktem powszechnie znanym, że jeśli przełamiesz tabliczkę czekolady od siebie, straci wszystkie kalorie. No i cudnie. Sama sprawdzam tę teorię, łamiąc gorzką czekoladę (70 procent autentycznego ziarna kakaowca z Madagaskaru!), która ma mnie postawić na nogi na cały dzień. Mniam. Od razu wygląda na dietetyczną. Wkładam kawałek do ust i rozkoszuję się intensywnym, rajskim smakiem na języku. Ja, Lucy Lombard, menedżerka Czekoladowego Nieba i jawna czekoladoholiczka, wzdycham z zadowoleniem.
Zbliża się Boże Narodzenie, a dzięki temu, że zerwałam się dziś z łóżka o nieprzyzwoicie wczesnej porze, Czekoladowe Niebo jest udekorowane jak bombonierka. Sama wszystko zaprojektowałam i kupiłam na wyprzedaży na eBayu. Starałam się kierować dobrym gustem i nie zamieniać kafejki w kwaterę Świętego Mikołaja. Chyba mi się udało. Teraz ruchliwa kawiarenka (a jednocześnie prawdziwe czekoladowe imperium) jest przystrojona świątecznymi akcentami w gustownych odcieniach srebra, bieli, czekoladowego brązu i fioletu (kolor opakowań czekolady Cadbury Dairy Milk). Idealnie.
Girlandy bombek w tych kolorach zwisają z kinkietów i żyrandoli, a na ścianie za kontuarem migocą łańcuchy lampek choinkowych. Zamieniłam nasze zwykłe brązowe, aksamitne poduszki na skórzanych kanapach na białe filcowe, z cekinami naszywanymi w wymyślne śniegowe gwiazdki. Prawdziwe cudo! Przed drzwiami wejściowymi stoją dwie piękne, wysokie choinki, przystrojone stosownie do stylistyki, którą uważam za swoje autorskie dzieło. Na drzwiach wisi wieniec z bombek – przyznaję, kupiony, a nie dzieło własnych rąk. Powściągliwość w palecie kolorów nadrabia z naddatkiem ilością rozmaitych ozdóbek.
Czas otwierać, więc kończę podziwiać dekoracje i zajmuję miejsce za ladą. Poprawiam tace ze świeżutkimi kawałkami brownie, smakowitymi chocolate-chip cookies i całymi rzędami rozpływających się w ustach kolorowych makaroników przytulonych do czekoladek w różnych smakach i kształtach. Jestem z siebie dumna, bo od czasu, gdy wzięłam ster we własne ręce, wzbogaciłam ofertę o kilka nowych pyszności – jest więcej ciastek niż za czasów właścicieli, Clive'a i Tristana, którzy preferowali czysto czekoladowe smakołyki – i wszystkie okazały się strzałem w dziesiątkę. Ciasta to nowy seks, czyż nie? A wśród nich króluje tort czekoladowy. I wcale się nie przechwalam, gdy twierdzę, że sława moich deserów z pistacjami zanurzonymi w najsmakowitszej gorzkiej czekoladzie rozeszła się już na cały świat. No dobrze, może na razie tylko po północnym Londynie. Poprawiam tort czekoladowy przekładany bitą śmietaną, aby pokazał światu swoje najlepsze oblicze. Jeszcze ostatni rzut oka na moje skarby, a potem podchodzę do drzwi kawiarni, przekręcam tabliczkę na „Otwarte” i czekam na początek nowego dnia.
To już dziewięć miesięcy, jak objęłam rządy w Czekoladowym Niebie, i z ręką na sercu − jestem wykończona. Zawieszanie świątecznych ornamentów sprawiło mi przyjemność, ale to nie zmienia faktu, że oczy mnie pieką z braku snu – nie dość że zwlekłam się z łóżka o świcie, to jeszcze wczoraj do północy ogarniałam papierkowe zaległości. Kto mógł przewidzieć, że będzie tego aż tyle? Robota nie ma końca – przyjmowanie zamówień, sprawdzanie, czy zostały dostarczone, zamawianie towaru, prowadzenie księgowości. Jestem kobietą, która o arkuszu kalkulacyjnym wie więcej, niż kiedykolwiek chciała wiedzieć. Moje wcześniejsze doświadczenia z czekoladą bazowały raczej na konsumpcji niż na wiedzy zarządczej. Wtedy jednak byłam zwykłą klientką Czekoladowego Nieba – co prawda jedną z najbardziej oddanych – i nawet do głowy mi nie przyszło, ile trzeba zachodu, żeby czekoladowe pyszności trafiły na kontuar ku uciesze smakoszy. Potwornie dużo, teraz mogę was o tym zapewnić. Potwornie.
Moje wyobrażenie na temat prowadzenia wymarzonego biznesu wyglądało mniej więcej tak: upozowana na lekko nadąsaną Nigellę Lawson będę bezwstydnie kosztować wystawione na kontuarze czekoladowe cudeńka, rzucając łaskawym wzrokiem na swe królestwo. Miałam też zachowywać rozmiar gdzieś pomiędzy dwunastką a czternastką wyłącznie dzięki sile woli, bez męczących i czasochłonnych ćwiczeń fizycznych. Figa z makiem.
A oto brutalna prawda. Uwijam się jak w ukropie od świtu do nocy, a centymetrów w talii mi przybywa. Wiem, że nie jestem w ciąży, bo mówiąc szczerze, nie pamiętam już, kiedy po raz ostatni ja i Aiden Holby – miłość mego życia – mieliśmy okazję poznać się w biblijnym sensie. A wszystko przez to, że walę się do łóżka jak kłoda i po trzech sekundach śpię jak kamień. Jeśli nawet mój ukochany uprawia ze mną seks, nic z tego nie pamiętam.
Nie delektuję się też czekoladkami jak w moich fantazjach. Pożeram je rano, w południe i wieczorem, bo nie mam czasu ani ochoty na gotowanie. Ktoś mógłby powiedzieć, wszystko bez zmian.
Może mam niedoczynność tarczycy. Zdarza się. Przekroczyłam trzydziestkę i powoli zmierzam do Tego Wieku. To dobrze znany fakt, że kobiece ciała koło czterdziestki zaczynają kierować się własnym rozumem. Nasze biodra, tyłki i brzuchy obrastają tłuszczem, jakbyśmy podświadomie gromadziły zapasy na okres wielkiego głodu. Widać zaczęłam z wyprzedzeniem. Na samych biodrach mam warstwę, którą mogłabym spalać przez kilka tygodni. Zjadam kolejną czekoladkę, bo humor mi się popsuł, a czekolada jest najskuteczniejszym lekiem na depresję. Zawsze działa.
Ale nie narzekam. Ani trochę. Oto moje wymarzone zajęcie. Zostawiłam gdzieś za sobą lata stracone na bezsensownych pracach biurowych na zastępstwo. Dotarłam do ziemi obiecanej. Odkryłam swoje przeznaczenie. Swoje powołanie. Dostąpiłam czegoś w rodzaju ślubów zakonnych. Czekolada jest moją misją i poświęciłam się jej dla powszechnego dobra. Aby to godnie uczcić, wsuwam do ust czekoladkę. Mniam. Zarobki nie są rewelacyjne, ale inne bonusy – bezcenne.
W umowie mam zagwarantowane, że mogę zjeść tyle czekolady, ile mi się podoba. O, tak. Clive i Tristan myśleli pewnie, że wpuszczona do sklepu ze słodyczami, wkrótce się nimi przejem, a mój apetyt zmaleje do poziomu przeciętnego zjadacza czekolady. Nic podobnego. Moje możliwości są nieograniczone. Co rano nie mogę się doczekać chwili, kiedy wciągnę w płuca waniliową woń, uderzającą prosto do głowy. Czysta rozkosz.ROZDZIAŁ DRUGI
Rozmieszczam właśnie kilka dodatkowych gwiazdek i śnieżynek na wystawie, gdy dzwonek u drzwi dźwięczy melodyjnie, a do lokalu, sapiąc głośno, wchodzi pierwsza klientka. Jest nią członkini gangu czekoladoholiczek, czyli Klubu Miłośniczek Czekolady.
W naszej czteroosobowej paczce poza mną – założycielką Klubu – są jeszcze Nadia Stone, Autumn Fielding i Chantal Hamilton. Stanowimy grupkę kobiet, które poznały się przed wieloma pełniami księżyca, zbliżyły się z powodu miłości do wszystkiego, co czekoladowe, i do dziś kultywują znajomość i wspólną pasję. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, rodziną nałogowców, a Czekoladowe Niebo jest naszym sanktuarium, naszą kwaterą główną.
Dzisiaj pierwsza dotarła Chantal; z trudem pcha przed sobą modny wózek dziecięcy.
– A niech mnie! – Otwiera usta ze zdziwienia. – Lucy, zrobiłaś z tego miejsca azyl Świętego Mikołaja.
– Naprawdę? Myślałam, że zachowałam umiar.
– Pewnie uznałaś, że nigdy za wiele bożonarodzeniowych dekoracji, podobnie jak nigdy za dużo czekolady – śmieje się Chantal.
Spoglądam krytycznym okiem na efekt porannych wysiłków. Nie jest źle, nic bym tu nie zmieniła.
– Mam zdjąć trochę ozdóbek?
– Ale skąd. – Chantal całuje mnie w policzek. – Jest idealnie. Bardzo w twoim stylu.
– Pomogę ci. – Łapię za wózek i rozpromieniam się na widok dziecka otulonego kocykiem.
– Niewiarygodnie zimno. – Moja przyjaciółka wzdryga się. – Chyba znowu spadnie śnieg.
– Super!
Łypie na mnie ponuro.
– Jest Boże Narodzenie – tłumaczę jej. – Powinno być biało.
Chantal przewraca oczami i strząsa z ciemnych włosów parę śnieżnych płatków.
– Dla mnie to śnieżna breja, ślizgawica i odmrożone uszy. Dla ciebie pewnie lepienie z kochasiem uśmiechniętego bałwana i bitwa na śnieżki, która się skończy w łóżku.
– To mi nie przyszło do głowy – przyznaję – ale pomysł kupiłam. – Bitwa na śnieżki zakończona rozejmem w łóżku bardzo mi się podoba.
Chantal przeszywa mnie morderczym spojrzeniem i opada na najbliższą kanapę z głośnym „uff”.
– Nie mam siły podejść do kontuaru – usprawiedliwia się.
Nie jestem pewna, czy tusza mojej przyjaciółki jest pozostałością po ciąży, czy efektem jedzenia podwójnych – a nawet potrójnych – porcji czekolady, za siebie i za dziecko. Nie mam serca jej powiedzieć, że czas się ograniczyć, skoro najdroższa Lana ma już prawie pięć miesięcy. Chantal zawsze miała figurę modelki i ubierała się z wyrafinowaną klasą. Teraz się zaokrągliła, spoczciwiała i zaczęła nosić spódnice na gumce. Uważam, że bardzo jej z tym do twarzy, ale nie jestem pewna, czy ona podziela moje zdanie.
Chantal, która dobiega czterdziestki, jest najstarszą członkinią Klubu Miłośniczek Czekolady. Bycie mamą nigdy nie leżało w jej planach. Lanę można by uznać za niespodziankę od losu. Jednak po urodzeniu dziecka nasza przyjaciółka odkryła w sobie całe pokłady uczuć macierzyńskich.
– Dekoracje są piękne. – Chantal wreszcie przygląda im się na spokojnie. – Masz rację. Święta potrzebują przepychu. Nieźle się napracowałaś.
– Jestem tu od szóstej rano.
– Powinnam do ciebie dołączyć. Moja księżniczka zerwała mnie o czwartej rano. Znowu. Marzę o takich dniach, kiedy będę mogła wylegiwać się w betach do szóstej rano. – Chantal masuje skronie. – Mała Lana wciąż wierzy, że noc jest przeznaczona na zabawę, a dzień na spanie.
Lana jest słodkim bobasem i grucham do niej jak każda oczarowana kobieta. Wszystkie ją uwielbiamy. To dziecko ma więcej przyszywanych ciotek niż Śpiąca Królewna matek chrzestnych, i wszystkie złożyłyśmy przysięgę, że wychowamy ją na godną następczynię Klubu Miłośniczek Czekolady.
– Jestem wykończona – przyznaje Chantal.
– I masz to wypisane na twarzy.
– Potrzebuję kopa z mocnej czekolady. Wypiłam już herbatkę z rumianku i zjadłam jajko na miękko, z mizernym efektem. Bądź aniołem.
– Mogę najpierw wyściskać Lanę? Proszę, proszę, proszę.
– Ściskaj, ile wlezie.
Malutka jest opatulona w rozkoszny różowy skafanderek. Podnoszę ją, lekko sapiąc. Ojej, szybko przybiera na wadze.
– Panna Hamilton rośnie jak na drożdżach.
– Mnie to mówisz? Wdała się w mamusię. Niedługo stracę z pola widzenia własne stopy.
– Myślałam, że kobieta chudnie, gdy karmi piersią. Wszystkie celebrytki tak mówią.
– Naprawdę? Łżą jak z nut. Płacą fortunę prywatnym trenerom, którzy wyciskają z nich siódme poty, i żywią się liśćmi sałaty. Ja mogłabym pożreć konia z kopytami, a Lana idzie w moje ślady.
Mocno przytulam dziecko, gruchając gu-gu-ga-ga, po czym niechętnie odkładam małą do wózka i idę przygotować czekoladę dla Chantal.
Za kontuarem wlewam mleko do mojego nowego ekspresu do kawy. Wygląda jak deska rozdzielcza statku kosmicznego. Musiałam pójść na całodniowy kurs, żeby się nauczyć go obsługiwać. Jestem teraz specjalistką od białej kawy i orzechowego latte. Moja karmelowa macchiato jest prawdziwym arcydziełem.
– Co z czekoladą?
– Już się robi. – Nie myślcie sobie, u mnie nie ma czekoladowego proszku z torebki. Zalewam wrzątkiem prawdziwe wiórki czekoladowe, odmierzam hojnie, aż napój jest ciemny i gęsty, zgodnie z gustem Chantal. Na końcu, z wprawą zdobytą na całodziennym kursie, ozdabiam piankę serduszkiem z kakaowego pyłu. Et voilà! Stawiam filiżankę przed Chantal. – Trzeba trochę czasu, żeby ją przygotować.
– Przepraszam cię, Lucy – wzdycha. – Wciąż mam wrażenie, że czas wlecze się niemiłosiernie. Każdy dzień ciągnie się i nie ma końca. Na okrągło zajmuję się dzieckiem. Uwielbiam Lanę, ale czasami czuję się jak służąca.
– Wytrzymaj jeszcze trochę. Skończy dwadzieścia jeden lat i wyfrunie z domu – mówię z uśmiechem.
– Nigdy nie wiadomo. Część moich znajomych ma dzieci, które dawno przekroczyły ten wiek, a nadal tkwią przy rodzicach. Zresztą, co do mnie, nigdy jej nie wypuszczę. Zatrzymam ją dla siebie na zawsze.
Do czekolady przyniosłam jej brownie, tak świeże, że jeszcze ciepłe, z obłoczkiem bitej śmietany na talerzyku.
– Ile kalorii? – pyta, ale pożera deser oczami.
– Nie pytaj. Przyjdzie jeszcze czas na dietę. – Macham ręką. – Kiedy masz się rozpieszczać, jeśli nie w pierwszym okresie macierzyństwa? Brak pozytywnych bodźców może być niebezpieczny.
– Nie musisz mnie przekonywać. – Chantal poklepuje się po żołądku i z westchnieniem ulgi wgryza się w brownie. – Pamiętasz te dni, gdy byłam szykowną, chudą jak patyk i błyskotliwą dziennikarką?
– Oczywiście.
– Całe szczęście, bo ja już nie. Mam wrażenie, że tamta Chantal nie ma ze mną nic wspólnego. Chyba już nigdy nie wróci.
– Nie marudź. Na wszystko przyjdzie czas. Teraz na pierwszym miejscu jest Lana.
– Spójrz tylko – Chantal odgarnia ciemne, ostrzyżone na pazia włosy. – Raz na cztery tygodnie, jak w zegarku, chodziłam do najlepszego stylisty. Wczoraj wieczorem sama obcięłam włosy w łazience kuchennymi nożyczkami. Co się ze mną dzieje?
– Wyglądasz świetnie. – Teraz zauważam wystrzępione brzegi. – W życiu są ważniejsze sprawy niż idealna fryzura i nienagannie zrobione paznokcie.
– Miło to słyszeć. – Podsuwa mi pod nos ręce bez śladu manicure.
– Wrócisz do dawnej formy. Bez pośpiechu. Teraz naciesz się córeczką. Jesteś świetną mamą, a to najlepszy zawód na świecie. Masz zdrowe i szczęśliwe maleństwo. Figura modelki i drogie ciuchy mogą chwilę poczekać.
– Trochę mi brakuje pracy – przyznaje. – Dostaję szału, siedząc w domu, ale z drugiej strony uwielbiam zajmować się Laną. – Chantal z czułością patrzy na córeczkę.
Jak dla mnie, Chantal nadal wygląda bosko, chociaż – muszę przyznać – jest nieco większą wersją dawnej siebie. Luźne stroje sportowe – najlepszych marek – zastąpiły obcisłe spodnie Josepha i dopasowane bluzki Ghost z czasów przed dzieckiem. Dawniej każdy włosek na głowie Chantal znał swoje miejsce, a paznokcie były w najmodniejszym kolorze, teraz zdecydowanie ma bardziej… ehm… swobodne podejście do tych spraw. I nic w tym złego. A parę kilo nadwagi? Kto o to dba, skoro na jej twarzy gości ciepły i spontaniczny uśmiech. Czego więcej chcieć od życia?
– Czasem mam wrażenie, że umrę z nudów. – Wybiera bitą śmietanę łyżeczką. – A innego dnia myślę sobie, że już nigdy nie chcę pracować. Wolę siedzieć, patrząc na mojego małego aniołeczka.
– Zrobi się głupio, gdy będzie miała chłopaka.
– Nigdy do tego nie dopuścimy – odpowiada Chantal. – Będziemy ją trzymać z dala od tych wszystkich paskudnych mężczyzn. Tak, kochanie. Mamusia nie dopuści, żebyś powtarzała jej błędy, prawda?
Lana gaworzy radośnie, a my obie uśmiechamy się do niej rozanielone.
– Co u Teda? – pytam. Chantal i jej mąż mają za sobą burzliwą historię, od dłuższego czasu nie jest między nimi najlepiej.
– Świetnie. Jak zwykle, zapracowany. Uwielbia Lanę. Stara się być dobrym tatusiem dla obu córeczek.
Niechętnie to przypominam, ale były pewne wątpliwości co do ojcostwa Lany, jako że Chantal miała wcześniej małą przygodę z naszym drogim przyjacielem, Jacobem Lawsonem – i nie tylko z nim. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Ona określa to jako swój Dziki Okres.
Nie tylko ona zapomniała o przysiędze małżeńskiej. Gdy Chantal spotykała się z Jacobem, Ted zmajstrował na boku innego bobasa. Teraz ich relacje są – nazwijmy to łagodnie – mocno skomplikowane. Wystarczy, aby kobieta uzależniła się od czekolady. Ale czyje układy rodzinne w dzisiejszych czasach nie odbiegają od ideału, w ten czy inny sposób? To era patchworkowej rodziny. Na szczęście test DNA dowiódł ponad wszelką wątpliwość, że Lana jest w stu procentach małą Hamiltonówną, więc Ted i Chantal zeszli się dla dobra dziecka. Wszystkim ulżyło, a najbardziej naszej przyjaciółce.
– Uwielbia Lanę.
– Kto by jej nie uwielbiał. Jest taka słodka. – Chętnie bym wycałowała te różowe pucki. Wystarczy, że na nią spojrzę, a cała się roztapiam. Podobnie działa na mnie mój Najdroższy, a na jego punkcie doszczętnie straciłam głowę.
– Dołączysz do klubu? – Chantal wskazuje Lanę brodą.
– Ja? Dziecko? Sama nie wiem. Może kiedyś. – Coś ściska mnie w sercu. Często mi się to zdarza, gdy patrzę na małą. Chciałabym mieć dziecko z Aidenem. Będzie z niego świetny tata. Miło być ambitną i przebojową bizneswoman, ale wiele spraw trzeba zawiesić na kołku. Wzruszam ramionami, bo nie mam zaufania do własnego głosu. – Wiesz, jaka jestem. Trudno mi kontrolować własne ciało i duszę. Jak miałabym opiekować się innym stworzeniem i nie skrzywdzić go?
– Nie odkładaj tego na ostatnią chwilę, jak ja. Byłam przeświadczona, że nigdy nie będę mieć dzieci. Po czterdziestce twoje szanse na macierzyństwo gwałtownie spadają. Nie mówię, że to niemożliwe, ale i nie takie proste. Wciąż jesteś młoda.
– Przekroczyłam trzydziestkę. Myślałam, że mam jeszcze sporo czasu.
– Niekoniecznie. Zacznij już o tym myśleć. – Patrzy na mnie srogo. – Jak wiesz, Lana nie była planowana, ale to najlepsze, co mnie spotkało. Chętnie miałabym jeszcze jedno dziecko, im szybciej, tym lepiej.
– Co stoi na przeszkodzie?
– Ten niewielki drobiazg, że Ted i ja… no wiesz. Rozmijamy się w tych sprawach.
– Wciąż nic?
– Od urodzenia Lany żadnych łóżkowych harców. Nie trzymamy się nawet za ręce.
Obie się śmiejemy.
– A jedyne, na co mam ochotę w łóżku, to sen – dodaje.
Chantal miała bogate życie erotyczne. Swego czasu jej głównym problemem było to, że jej potrzeby były rozbuchane, a Ted prowadził żywot mnicha. Co za radykalna zmiana!
– Oszczędziłoby ci to wielu kłopotów, gdybyś wcześniej przedkładała sen nad seks – mówię.
– Święta prawda, siostro – przytakuje i chichoczemy obie.
– Trzeba czegoś więcej niż spanie z Tedem w jednym łóżku, jeśli Lana ma mieć siostrzyczkę lub braciszka.
– Nie mogę wciąż zasłaniać się Laną – wzdycha Chantal. – Nasz związek bardzo się zmienił. Nie potrafię określić, w czym tkwi problem, ale między nami jest inaczej. Pod wieloma względami lepiej się dogadujemy, oboje chcemy tego, co najlepsze dla dziecka, a jednak czegoś brakuje.
– To powinien być szczęśliwy okres w waszym życiu. – Kładę rękę na jej ramieniu.
– Może wydziwiam. Każdy związek zmienia się z przyjściem na świat dziecka. Jest inna dynamika. Jeśli w małżeństwie dzieje się dobrze, dziecko cementuje związek, a jeśli są ukryte problemy, zaczynają narastać i stają się widoczne. Staram się pamiętać, że dla nas obojga to zupełnie nowa sytuacja, doświadczamy nieznanych wcześniej emocji i jesteśmy nieludzko zmęczeni.
– Pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na moją pomoc.
– Dziękuję. Jestem pewna, że wszystko z czasem się ułoży – mówi.
– Daj mi to rozkoszne maleństwo, a sama zajmij się swoim brownie – mówię. – Lana potrzebuje całuska od cioci Lucy.
– Potrzebuje też zmiany pieluchy. – Chantal pociąga nosem i krzywi się.
– To już wyższa szkoła jazdy – mówię. – Ciocie są od zabaw, rozmów o chłopakach i edukacji kolejnego pokolenia w rozkoszach nadużywania czekolady.
– Inne dziewczyny z Klubu też dziś będą?
– Lada moment.
W tej chwili odzywa się dzwonek u drzwi.ROZDZIAŁ TRZECI
Nadia Stone i Autumn Fielding wchodzą do środka, a ja biegnę im na spotkanie z Laną w ramionach.
– Hej! Dobrze was widzieć.
– Stanowczo muszę wrócić na siłownię – mruczy Chantal, która dała za wygraną po bezskutecznej próbie poderwania się zza stolika.
– Nie do wiary, to dziecko z każdym dniem jest coraz piękniejsze – mówi Autumn. – Daj ją tutaj.
Posłusznie podaję jej Lanę, która już przywykła, że wędruje z rąk do rąk. Autumn ją tuli, a mała łapie garścią kasztanowe loki i pakuje je sobie do buzi. Zielone oczy mojej przyjaciółki pozostają smutne i sprawia wrażenie osoby, która pilnie potrzebuje serdecznego uścisku.
Autumn jest najmłodsza z nas – ma tylko dwadzieścia dziewięć lat – ale pod pewnymi względami jest najmądrzejsza. To ona żyje w zgodzie z Matką Ziemią, medytuje na lekcjach jogi bez popędzania nauczyciela „daj już z tym spokój” – za co zostałam wyrzucona z mojej grupy – i jest przejęta ideą naprawiania świata. W najgorszych sytuacjach pozostaje optymistką, jej szklanka zawsze jest do połowy pełna. Ja przejawiam więcej zdrowego pesymizmu, mój kieliszek wina często jest do połowy pusty.
– Możecie mi pogratulować! – Nadia klaszcze w ręce. – Zostałam zaproszona na rozmowę w sprawie pracy! – Wykonuje tryumfalny taniec. – Hura!
Uśmiecham się na widok jej podniecenia. Najwyższy czas, aby po koszmarnym roku w jej życiu zdarzyło się coś dobrego.
– Świetna wiadomość. Zastanawiałam się, czemu jesteś taka elegancka – mówię.
– Podoba ci się moja nowa marynarka? – Okręca się na pięcie.
– Wyglądasz pięknie. Jeśli to w ogóle możliwe, jeszcze ładniej niż zwykle. – Nadia jest z pochodzenia Hinduską, ale całe życie mieszkała w Anglii. Ma ciemną skórę i długie, lśniące włosy, które spadają kaskadą na plecy. Faceci stale się za nią oglądają. Była jedyną mamą w naszym Klubie, zanim Chantal urodziła Lanę. Jej synek, Lewis, ma teraz cztery lata – i jest bardzo żywym chłopcem.
Nadia ostatnio – delikatnie mówiąc – miała mnóstwo kłopotów. Jej mąż zmarł w tragicznych okolicznościach, wciąż jest w żałobie po nim, a przecież ma niewiele ponad trzydziestkę. Wzięła się w garść ze względu na Lewisa, ale nie jest jej łatwo. Chce wrócić do pracy – uważam, że trochę za wcześnie. Początkowo na rozmowach kwalifikacyjnych nie była w stanie powstrzymać się od łez; przyznacie, że to kiepski sposób na przekonanie przyszłego pracodawcy, że można na niej polegać. A jednak potrzebuje pracy, im prędzej, tym lepiej. Musi sama wychować Lewisa, tymczasem świętej pamięci Toby zostawił ją w długach po uszy. Nadia płynie pod prąd w dziurawej balii i bez wiosła.
– Dostaniesz tę pracę. – Ściskam ją mocno. – Uwierz w siebie. Jesteś utalentowana, inteligentna i przebojowa. Byliby idiotami, gdyby nie skorzystali z takiej okazji.
– Dziękuję, Lucy – mówi. – Jestem już trochę bardziej pewna siebie, ale przyda mi się słowo wsparcia. Na każdą ofertę pracy zgłasza się mnóstwo kandydatów. Ta praca nie jest wymagająca, biurowa rutyna, spokojnie sobie poradzę, ale mimo to się denerwuję. Jak mam ich przekonać, że to właśnie mnie powinni wybrać? Ludzie z kilkoma dyplomami w kieszeni wykonują proste prace administracyjne. Wiele osób decyduje się na bezpłatne staże. Jak mam z nimi rywalizować, żeby dostać przyzwoitą pensję? Nie chce mi się o tym myśleć. Potrzebuję czekolady, Lucy, i to prędko.
– Czemu wszyscy się dziś tak spieszą? – wzdycham.
– Nie jadłam śniadania. Ledwo zdążyłam przygotować Lewisa do przedszkola. – Nadia już jest przy kontuarze i błyskawicznie podejmuje decyzję. – Proszę o cappuccino i kawałek pysznego tortu kawowo-czekoladowego.
– Już podaję.
– Jakie to dziwne, że jesteś po drugiej stronie lady – mówi Nadia ze śmiechem. – Nigdy do tego nie przywyknę.
– Dziwne w dobrym sensie?
– Oczywiście. Kłusownik został leśniczym. Podoba ci się to zajęcie?
– Uwielbiam je. – Tłumię ziewnięcie. – Gdybym tylko nie była taka wykończona. Czuję się odpowiedzialna za to, żeby biznes kwitł do powrotu Tristana i Clive'a. Byłabym zrozpaczona, gdyby zyski spadły. – Patrzę na czekoladkę, którą miałam zamiar podnieść do ust, i odkładam ją na miejsce. – Na szczęście, dziewczyny, robicie tu niezły ruch.
– Dekoracje świąteczne są piękne – mówi Nadia – ale same święta to kolejna rzecz, którą chętnie wykreśliłabym z kalendarza.
– Pierwsze Boże Narodzenie bez Toby'ego nie będzie łatwe.
– Tylko ja z Lewisem. Smutno. – Nadia kiwa głową.
– Nie pozwolimy na to – mówię. – Musimy coś wspólnie zorganizować. Co ty na to, Autumn?
– Świetny pomysł. Addison i ja też jeszcze nie zdecydowaliśmy, co robimy. On nie ma ochoty na kolejną wizytę u moich rodziców. W zeszłym roku to była kompletna katastrofa.
Jeśli dobrze pamiętam, młodszy brat Autumn, Richard, czarna owca rodziny, pojawił się niespodziewanie pijany i naćpany, po czym wyprawiał dzikie harce z indykiem czy gęsią.
– Cokolwiek zrobimy, zamierzamy trzymać się z daleka od matki i ojca. – Wzdryga się na samo wspomnienie. – Oni też nie będą za mną tęsknić. – Autumn ma w najlepszym razie chłodne relacje z rodzicami.
– Nie martw się, coś wymyślimy. Co ci podać?
Uważnie przygląda się smakołykom na kontuarze i wzdycha bezradnie.
– Nie mam pojęcia, co wybrać. Może wezmę to samo co Nadia.
Kolejna osoba zbyt zmęczona, żeby myśleć.
– Co u ciebie? – pytam.
– Trzymam się jakoś.
Wciąż opłakuje śmierć Richarda, który na swoje nieszczęście uzależnił się od substancji dużo mniej niewinnych niż czekolada.
Autumn uśmiecha się z wysiłkiem i usiłuje wyplątać się z płaszcza, wciąż trzymając Lanę.
– Musisz bardziej dbać o siebie. – Patrzę na nią z troską. Jej rude włosy są bez blasku. Ma poszarzałą twarz. Nawet śliczne piegi zupełnie wyblakły.
– Staram się – mówi.
– Czas leczy rany.
– Czas i czekolada – usiłuje zażartować. – Wariuję, gapiąc się w cztery ściany. Rozpaczliwie potrzebuję choćby chwili wytchnienia.
Czekoladowe Niebo to wciąż dla nas wszystkich azyl. Jedyny zakątek na ziemi, gdzie jest bezpiecznie, przytulnie i nigdy nie zabraknie czekolady. Hip, hip, hura! Niech nam żyje i rozkwita nasze prywatne niebo.
Ściskam Autumn i zajmuję się jej zamówieniem, a nowo przybyłe przyjaciółki rzucają się na Lanę i Chantal. W końcu wszystkie obsiadają dziecko jak kwoki, a ja wracam do pracy.
Dwójka stałych klientów przychodzi odebrać swoje zamówienia i wychodzi obładowana paczuszkami. Włączam ekspres, kroję tort. Zalewam kawę wrzącym mlekiem, posypuję wiórkami czekoladowymi, nakładam porcje ciasta na talerzyki, dodaję serwetki i widelczyki, a na końcu kawałek ciepłego brownie dla siebie. Pycha.
– Proszę bardzo. – Zręcznie manewruję pełną tacą. W ciągu kilku miesięcy stałam się wykwalifikowaną kelnerką, już się nie potykam i nie zrzucam zawartości tacy na kolana klientów. – Spotkanie Klubu Miłośniczek Czekolady ogłaszam za otwarte.
Stawiam tacę na stoliku przed przyjaciółkami, podsuwam im kawę. Siadam tak, żeby mieć na oku kontuar, jak zwykle, chociaż w tej chwili jesteśmy same w kafejce.
– Co nowego? – pytam. – Szybko, proszę o sprawozdanie. Autumn, jak idą przygotowania do wesela?
– Utknęły w miejscu. – Smętnie okręca pasmo włosów na palcu. – Od śmierci Richa nie miałam do nich głowy. To ostatnie, czym chcę się w tej chwili zajmować. W dodatku mamy z Addisonem zupełnie inne koncepcje.
– To znaczy? – dopytuje Chantal.
– Addison chce cichej świeckiej ceremonii. Najbliżsi przyjaciele w urzędzie stanu cywilnego. Nie mam nic przeciw skromnemu ślubowi, ale potrzebuję czegoś bardziej oryginalnego i znaczącego. Myślałam o złożeniu przysięgi małżeńskiej na łonie natury. Może zaślubiny na plaży lub w lesie?
– Pozostaje dla mnie tajemnicą, dlaczego mieszkasz w Londynie – komentuje Chantal.
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam – przyznaje Autumn ze śmiechem. – Powody rodzinne. Jestem tu, bo Rich mieszka w Londynie. – Głos jej się łamie, bo przypomina sobie, że to już nieaktualne. – Mieszkał – poprawia się smutno.
Ściskam jej rękę.
– Chodziłam do szkoły z internatem na wsi i bardzo mi się tam podobało – dodaje.
Najdroższa Autumn, ona zawsze w sercu będzie potrzebowała przytulania się do drzew. Dlatego preferuje bawełnę, nie jada mięsa pod żadną postacią i zapewne powinna być kalifornijską hipiską lub surferką. W naszej paczce jest też najbardziej wyczulona na problemy społeczne i pracuje w ośrodku dla nastolatków z marginesu, próbując wyrwać ich ze szponów nałogu.
– Poproś Jacoba o pomoc – sugeruje Chantal. – Świetnie się sprawdził przy organizacji wesela Lucy.
– Niewesela – poprawiam.
Pozwólcie, że wyjaśnię. Ja i mój były narzeczony Marcus, wyjątkowy typek, mieliśmy złączyć się węzłem małżeńskim w walentynki, ale gdy nieznacznie spóźniona dotarłam do kościoła, okazało się, że Marcus w ostatniej chwili zmienił zdanie i dał nogę sprzed ołtarza. Wszystko się dobrze skończyło. Miałam szczęście. Gdyby niedoszły pan młody opanował nerwy i poczekał jeszcze pięć minut, byłabym teraz panią Marcusową Canning i musiałabym się kisić z Marcusem i jego kochankami, zamiast rozkoszować się miłością i lojalnością mojego nowego wybranka, Aidena Holby'ego.
– Czas na mnie. – Nadia zerka na zegarek. – Niedługo mam rozmowę, a muszę się jeszcze dostać na Fenchurch Street.
– Nie martw się o Lewisa – mówi Autumn. – Odbiorę go z przedszkola i zaprowadzę do domu.
– Jesteś aniołem. – Nadia całuje Autumn i zrywa się z miejsca. – Trzymajcie kciuki.
– Będzie dobrze – zapewnia Chantal. – Padną przed tobą na twarz.
– Byłam już na dziesięciu rozmowach i nie dostałam ani jednej oferty pracy – zauważa Nadia.
– Nie myśl o tym – radzę. – Po prostu się postaraj. Nic więcej nie możesz zrobić.
– Na mnie też już czas. – Autumn wstaje. – Obiecałam, że wpadnę dziś do pracy na godzinkę lub dwie. – Niechętnie oddaje śpiącą Lanę matce.
– A mnie się nigdzie nie spieszy – oświadcza Chantal. – Lucy, zjem jeszcze jedno twoje pyszne brownie.
– Już podaję, łaskawa pani. – Chętnie bym poplotkowała z Chantal i pobawiła się z Laną, ale robota wzywa. Z ziewnięciem podnoszę się z wygodnego fotela, który mnie kusi. Chyba włączę żywe kolędy, muzyka mnie obudzi, nawet jeśli Chantal urwie mi za to głowę.ROZDZIAŁ CZWARTY
Jest już noc, gdy wychodzę z Czekoladowego Nieba, gasząc za sobą światła. Po wyjściu dziewczyn zaczął się ruch i przez cały boży dzień byłam na nogach. Robimy świąteczne torty na zamówienie, dekorujemy je pięknymi czekoladowymi listkami ostrokrzewu. Wszyscy już połknęli świątecznego bakcyla, aż trudno nadążyć. Upewniam się jeszcze na wszelki wypadek, że wszystkie dzisiejsze zamówienia zostały odebrane.
Na szczęście nie muszę sama wypiekać tych pyszności – byłby to prawdziwy dramat, bo jestem antytalentem kulinarnym. W kuchni potrafię coś rozmrozić i podgrzać, nic więcej. Clive i Tristan wykazali się przezornością i zatrudnili w roli cukiernika jedną ze swoich przyjaciółek, Alexandrę. To ona dostarcza wszystkie rozpływające się w ustach ciasta do naszej kawiarni. Jest rewelacyjna. W poprzednim wcieleniu musiała być szefem kuchni odpowiedzialnym za desery w jakimś ekskluzywnym hotelu. Teraz plącze jej się pod nogami trójka pociech, więc z konieczności ogranicza się do własnej kuchni.
Czasami, kiedy ma już dosyć domu, wpada na dyżury do kawiarni i krząta się na zapleczu, ale najczęściej dostarcza świeże wypieki. Całe szczęście, że mieszka parę przecznic stąd. Każdego ranka pojawia się w kafejce z tacami pełnymi tortów, ciasteczek, muffinek i brownie.
Alexandra zapowiada, że wprowadzi też do menu babeczki nadziewane owocami z posypką czekoladową. Mam nadzieję, że już wkrótce. Może da się jeszcze namówić na bloki czekoladowe w świątecznym wydaniu, z żurawinami, migdałami i kawałkami białej czekolady. Boże Narodzenie zbliża się z szybkością pociągu ekspresowego. Mogłoby trochę zwolnić, żebym zdążyła się nim nacieszyć.
W zeszłym roku miałam święta pod psem. Mój ukochany zaginął bez śladu na australijskiej pustyni i o mało nie wyzionął tam ducha. Ja, idiotka, uznałam, że mnie wystawił. Zważywszy na moją niedawną historię, miałam pełne prawo tak pomyśleć. A on ledwo żywy przebijał się przez piaski bez jedzenia, wody i telefonu komórkowego. Tymczasem ja spędziłam pierwszy dzień świąt w przytułku dla bezdomnych, rozdając porcje pieczonego indyka. A potem, o wieczny wstydzie, z czystej samotności pieprzyłam się pod choinką z tym dupkiem Marcusem, moim byłym narzeczonym. Będę tego żałowała do końca swoich dni. Dobrze wiem. Ale stało się.
W tym roku będzie inaczej. Jestem szczęśliwie zakochaną kobietą i bardzo do mnie przemawia przesłanie powszechnego pokoju, miłości i dobra dla wszystkich stworzeń. Marcus jest wyjątkiem. Jemu nie życzę niczego dobrego. A już szczególnie pod choinką.
Wysyłam Aidenowi wiadomość, że jestem już w drodze do domu. Powieki opadają mi ze zmęczenia, mało nie zasnęłam w metrze. Wreszcie przepycham się przez świąteczny tłum i docieram do domu. Wlekę się po schodach noga za nogą, jakbym wspinała się na szczyt góry. Otwieram drzwi i wciąż nie wierzę, że mój mężczyzna czeka na mnie. Mieszkamy razem od dziewięciu miesięcy, jak najprawdziwsza para, i nadal nie mogę się nadziwić, że jest jeszcze lepiej, niż sobie wyobrażałam. Szkoda tylko, że mamy tak mało czasu dla siebie.
Z kuchni dochodzi smakowity zapach, z iPoda płynie kojąca muzyka. Dom, kochany dom. Moje mieszkanie jest niewielkie i zatłoczone. Lubię się przechwalać, że mieszkam na Camden High Street, takiej lokalizacji wszyscy mi zazdroszczą. Prawda jest taka, że mieszkanie znajduje się nad podupadłym salonem fryzjerskim, a stać mnie na nie, bo mama jest właścicielką całego budynku i z lekkiego poczucia winy wynajmuje mi lokal bardzo tanio. Tak czy owak, mieszkanie jest moje i znajduje się w świetnej dzielnicy. Kocham je jeszcze bardziej teraz, gdy pełno w nim rzeczy mojego faceta. Wieszam płaszcz na wieszaku obok jego kurtki i ustawiam botki obok jego butów. Na kanapie leży magazyn motoryzacyjny i sterta książek – głównie kryminałów i thrillerów – które mój ukochany być może pewnego dnia przeczyta. W łazience wszystkie moje kosmetyki tłoczą się na połowie miejsca, które kiedyś zajmowały. Mój dezodorant sąsiaduje z antyperspirantem Aidena. Nasze szczoteczki do mycia zębów dzielą ten sam kubek. Wszystko to nieustannie mnie cieszy. Czasem chodzę po mieszkaniu i dotykam jego rzeczy, aby się upewnić, że to nie sen.
– W samą porę, moja piękna! – woła z kuchni. – Kolacja prawie gotowa.
Gdybym była sama, zjadłabym teraz batonik Mars, może nawet dwa. A gdybym przypadkiem była na diecie, zrobiłabym sobie zupę z torebki. Tymczasem na kuchence coś się gotuje, a ja czuję się rozpieszczana przez mojego troskliwego partnera.
Nigdy mi się nie znudzi jego widok. Jest wysoki, przystojny jak prezenter telewizyjny i wciąż mam wrażenie, że wygrałam los na loterii. Ma ciemne potargane włosy, a jego oczy koloru czekolady patrzą na mnie czule i z uśmiechem. Jest opiekuńczy i ma do mnie świętą cierpliwość. I jest mój. Tylko mój.
– Kocham cię – mówię, rzucając torebkę i obejmując go od tyłu, gdy zawzięcie miesza coś w rondelku. Kładę mu głowę na ramieniu i wciągam jego zapach. – Czy mówię ci to wystarczająco często?
– Przynajmniej dziesięć razy dziennie.
– Powinnam powtarzać częściej. Znacznie częściej. – I niespodziewanie zalewam się łzami.
– Ojej. Co się dzieje? – Mój ukochany porzuca kolację i zagarnia mnie w mocne ramiona. – Co się stało, Lucy?
– Jestem zmęczona i trochę się rozkleiłam. – Pociągam nosem.
– Stanowczo za ciężko pracujesz. – Głaszcze mnie po włosach, jakbym miała pięć lat. – Jesteś wykończona.
– Pewnie masz rację. – Pochlipuję. – Chantal wzięła ze sobą Lanę.
– Przecież przychodzi z nią codziennie – zauważa Aiden.
– Ale dzisiaj było inaczej. – Przełykam łzy. – Pomyślałam, że ja też chciałabym mieć dziecko.
– To świetnie. Wręcz wspaniale. – Gładzi mnie po plecach. – Możemy nad tym popracować. Proponuję zacząć zaraz po kolacji.
– Nie teraz. – Daję mu kuksańca. – Pewnego dnia. Zdaję sobie sprawę, że ostatnio… no wiesz… nie robiliśmy tego. Ja jestem wiecznie zajęta. Ty jesteś zapracowany. Kiedyś ci to wszystko wynagrodzę.
– Powinniśmy porozmawiać serio. – Marszczy się.
– Naprawdę ci wynagrodzę. Słowo. – Kiedy się zeszliśmy, kochaliśmy się na okrągło. Codziennie. Kilka razy dziennie. Teraz mamy szczęście, jeśli znajdziemy czas na seks raz w tygodniu, a przecież nie chcę, żeby się mną znudził i zaczął szukać gdzie indziej. Straciłam pewność siebie przy Marcusie, który oglądał się za każdą ładną kobietą i korzystał z każdej okazji do skoku w bok. Jeśli nie uszczęśliwię mojego mężczyzny, zawsze znajdzie się jakaś chętna, która za nic ma kobiecą solidarność. – Możemy używać kajdanek z różowym futerkiem, mogę się przebrać za pielęgniarkę. Spełnię każdą twoją fantazję – obiecuję.
– Nie o to mi chodzi, głuptasie. – Bierze mnie pod brodę. – Masz za dużo pracy, Lucy. Stanowczo za dużo. Wiem, że prowadzenie Czekoladowego Nieba sprawia ci frajdę, ale nie możesz robić tego w pojedynkę.
– Radzę sobie.
– Ledwo, ledwo.
– Nie chcę, żeby Clive i Tristan uznali, że się nie sprawdziłam.
– Oni prowadzili Czekoladowe Niebo we dwóch – mówi Aiden. – Ty nie masz nikogo. Musisz zatrudnić osobę, na której będziesz polegać. Sama mówisz, że interes się kręci. Chłopców na to stać.
– Wiem, wiem. – I naprawdę wiem. Wstyd się przyznać, ale padam na nos. Chciałam udowodnić, że jestem czekoladową superwoman, ale to mnie przerosło. Patrzę na zatroskaną twarz swojego mężczyzny. Kocham go każdą komórką swego ciała, a jednak go zaniedbuję. – Nie chcę, żeby praca popsuła nasz związek.
– Ja też, ślicznotko. Musimy zmierzyć się z faktem, że w tej chwili praca nam nie sprzyja. Rozumiem cię, bo sam staję na rzęsach, żeby się utrzymać w Tardze. Brakuje nam czasu dla siebie.
– Przepraszam. Zbyt długo marzyłam o takim związku, żeby go zepsuć. – Z drugiej strony, marzyłam też o fajnej pracy i także nie chciałabym zawalić.
Kiedy pracowałam w Tardze jako sekretarka na zastępstwo, wystarczyło siedzieć i przez cały dzień wpatrywać się melancholijnie w szefa – którym wówczas był niejaki pan Holby – i jeść czekoladę. Nie było to wymagające zajęcie. Co najwyżej bolały mnie łokcie od podpierania się na biurku, a oczy łzawiły od gapienia się na oblicze Aidena. Teraz on jest ze mną, bierze mnie w ramiona, a ja jestem tak cholernie zmęczona, że nie potrafię się tym cieszyć.
– Kocham cię – mówi. – I nigdy cię nie skrzywdzę. Po prostu się martwię o ciebie.
– Dziękuję. – Wtulam się w niego.
– Puść mnie, ślicznotko. – Ze śmiechem wyswobadza się z moich objęć. – Sos do spaghetti się przypala.
– Bosko pachnie. Jesteś cudowny. – W naszym związku to nie ja jestem boginią domowego ogniska. – Przyniosłam parę kawałków tortu czekoladowego jako mój wkład w dzisiejszą kolację. Uznałam, że poprawi nam humor.
– Znakomicie. – Całuje mnie jeszcze raz. – Ale nie jestem smutny. Niepokoję się o ciebie, a to co innego.
Patrzę, jak mój mężczyzna podaje kolację. Jego czuła troska sprawia, że czuję się kochana. Naprawdę kochana. Ile osób może to o sobie powiedzieć? Aiden rozczula mnie do łez. Zbyt wiele czasu spędziłam w związku z Marcusem, który miał mnie za psi pazur, żeby nie doceniać miłości Aidena. Skoro on nosi mnie na rękach, powinien być pewny mojej wzajemności. Aiden Holby jest dla mnie wszystkim. I ma rację, musimy coś zmienić.ROZDZIAŁ PIĄTY
Nadia czuła, że źle wypadła na rozmowie kwalifikacyjnej. Słyszała to we własnym głosie, gdy odpowiadała na pytania – była zdesperowana, zdenerwowana, wyłaziła ze skóry, żeby zadowolić komisję. Spytali ją o przedszkole synka (nie była pewna, czy mieli takie prawo), a ona pospiesznie zasypała ich szczegółami, jakby zostawienie dziecka pod opieką obcych ludzi na cały dzień było dla niej kaszką z mleczkiem. Zapewne przejrzeli ją i domyślili się, co usiłowała ukryć pod całą tą gadaniną. Nie bardzo chce jej się wracać do pracy, ale nie ma innego wyjścia. Nadia nie miała nadziei, że telefon zadzwoni i złożą jej propozycję. Cóż, kolejne doświadczenie uczyni ją mądrzejszą.
– Mamusiu – zaprotestował Lewis. – Przeczytałaś dwa razy to samo zdanie.
– Przepraszam, skarbie. – Nadia uśmiechnęła się do synka. To prawda, czytała mu książeczkę zupełnie bez zrozumienia.
– Czemu jesteś smutna?
– Nie jestem smutna – odparła. – Tylko zamyślona.
– Myśl sobie po bajce. – Lewis przytulił się do niej. – Kiedy będę spał.
– Zgoda. – Mądra rada. Od śmierci Toby'ego wieczory i tak dłużyły jej się w nieskończoność. W ciągu dnia była zajęta. Prace domowe, zabawy z Lewisem, zakupy, a jeśli czuła się samotna, zawsze mogła liczyć na spotkanie z przyjaciółkami w Czekoladowym Niebie. Ale kiedy Lewis szedł spać, zostawała jej tylko telewizja. Nie mogła wyjść ani włączyć odkurzacza. Czasami bawiła się z synkiem do późna, żeby nie siedzieć samotnie. W inne dni kładła się o tej samej porze, co Lewis. Lepiej spać niż siedzieć, gapiąc się w cztery ściany. Nic z tego, i tak przewracała się z boku na bok do czwartej nad ranem. Kiedyś lubiła czytać romanse, siadała z książką na kanapie, gdy Toby tkwił przy komputerze. Teraz szczęśliwe zakończenia były dla niej niestrawne. Bajeczki dla naiwnych. Rzeczywistość wpycha człowieka w gówniane sytuacje i nie pozwala się z nich wydostać.
Była już gotowa kontynuować lekturę „Charliego i fabryki czekolady”, gdy synek zaskoczył ją pytaniem:
– Czy Jacob nas odwiedzi?
Ach, Jacob. Czasami była szczerze wdzięczna za jego towarzystwo. Nie robili niczego szczególnego, ot, oglądali razem filmy. Miał niekończące się zapasy płyt DVD. Miło się z nim gadało, był zabawnym i inteligentnym kompanem. Często po prostu siedzieli w milczeniu. Jacob nie oczekiwał, że Nadia będzie go zabawiała rozmową. Dobrze się z nim czuła, rozpraszał jej samotność.
– Dzisiaj nie, kochanie – odpowiedziała. – Ma dużo pracy. – Jacob jako organizator imprez często miał zajęte wieczory.
Lewis przytulił misia i wpakował sobie kciuk do buzi – nieomylny znak, że zaraz zaśnie.
– Lubię Jacoba – wymamrotał.
– Ja też. – Okazał się dobrym przyjacielem i szczerze się do niego przywiązała. Zastanawiała się czasem, czy w przyszłości coś między nimi zaiskrzy, ale mąż zbyt głęboko ją zranił, żeby rozważać kolejny związek. Nie było jej stać – ani emocjonalnie, ani finansowo – na kolejne ryzyko.
– Zostanie moim nowym tatusiem?
– Nie, kochanie. – Roześmiała się. Czterolatek nie bawi się w podchody, pyta wprost. – Jacob jest tylko przyjacielem.
– Jak Pan Śmierdziuszek moim?
– Tak, właśnie tak.
– A będę kiedyś miał nowego tatusia?
– Jeszcze nie wiem, kochanie. – Pogłaskała go po ciemnej czuprynce. Z roku na rok stawał się coraz bardziej podobny do Toby'ego. Robił podobne miny i gesty. Czasem coś ją kłuło w sercu na ten widok. – Trudno jest znaleźć dobrego tatę.
– Aha.
– Tęsknisz za tatusiem?
– Tak. – Lewis zmarszczył brwi, zastanawiając się poważnie. – Teraz trochę mniej.
Ciekawe, na ile dziecko zapamiętało twarz Toby'ego, jego głos i śmiech. Czy w miarę dorastania zatrą się wspomnienia o ojcu? Oboje borykali się ze stratą, ale Lewis nieźle sobie radził – dużo lepiej niż ona. Wciąż jeszcze dopadała ją straszliwa tęsknota za mężem i nie miało znaczenia to, że wpakował ją w tarapaty. A rzeczywiście była w koszmarnym położeniu. Wszystko przez uzależnienie nieszczęsnego Toby'ego od internetowego hazardu.
Ostatni rok był dla niej niewyobrażalnie trudny – dla Lewisa także. Rozpaczała po śmierci męża, ale jego kłamstwa nadal paliły ją żywym ogniem. Toby przez lata grał na pieniądze, ale przed śmiercią zupełnie stracił kontrolę nad nałogiem i stał się szaleńcem, w którym z trudem rozpoznawała swojego ukochanego.
Była naiwna, wierząc w jego zapewnienia, że zerwał z hazardem. Grał potajemnie, zadłużając ich coraz bardziej. Wreszcie postanowił postawić wszystko na jedną kartę – pojechał odegrać się do Las Vegas. Desperacki krok obłąkanego człowieka. Nadia wyciągnęła z konta wszystko co do pensa i kupiła bilet lotniczy do Stanów. Miała nadzieję, że znajdzie Toby'ego, zanim przegra wszystkie pieniądze, i sprowadzi go do domu. Przyjechała za późno, była tylko świadkiem, jak jej mąż spada z wieży hotelu Stratosphere. Do tej pory prześladowało ją wspomnienie tego koszmaru.
Były noce, kiedy bała się zamknąć oczy i zasnąć, bo śniła w kółko to samo: widziała jego lot i słyszała ostatni przeraźliwy krzyk. Nic i nigdy nie wymaże tego obrazu z jej pamięci.
Jak można się było spodziewać, Toby przegrał wszystko. Zastanawiała się, jak mógł to zrobić własnemu dziecku. Skoro już nie myślał o niej, swojej żonie, czemu nie powstrzymał się ze względu na bezpieczną przyszłość ich niewinnego, kochanego synka? Przez kilka lat małżeństwa wiele wybaczyła Toby'emu, ale tego nie potrafiła mu darować.
Jakby nie dość miała zmartwień, towarzystwo ubezpieczeniowe wciąż deliberowało, czy śmierć była skutkiem wypadku, czy samobójstwa, a do tego czasu nie było mowy o wypłaceniu pieniędzy z polisy. Bóg raczy wiedzieć, jak długo to jeszcze potrwa.
Gdyby wreszcie dostała pieniądze, zamierzała gospodarować nimi oszczędnie, muszą im wystarczyć na długo. Część powinna wydać na remont domu, który cudem udało jej się ocalić, a teraz stopniowo popadał w ruinę. Wygląda na ruderę i jest w nieciekawej dzielnicy. Może to znak, że powinna go sprzedać i zacząć nowe życie. Chętnie wyjechałaby z Londynu. Może zamieszka nad morzem? Wielkie miasto jest złym miejscem na wychowywanie dzieci. Ale czy znajdzie w sobie tyle odwagi? Czy stać ją na zostawienie przyjaciółek z Klubu Miłośniczek Czekolady? Okazywały jej pomoc i dawały emocjonalne wsparcie. Każdego dnia widziała się jeśli nie ze wszystkimi, to przynajmniej z jedną z nich. Teraz nie poradziłaby sobie bez pomocy Autumn. Rodzina Nadii wyrzekła się jej, bo wyszła za Toby'ego wbrew ich woli. Po śmierci męża miała nadzieję, że przynajmniej w obliczu tragedii będą szukali z nią kontaktu, ale gorzko się zawiodła. Nie zdobyli się nawet na przysłanie kondolencji.
I oto dzisiaj, zupełnie niespodziewanie, dostała list od swojej siostry Anity. Proponowała spotkanie. Z dziesięć razy przeczytała list napisany znajomym, schludnym pismem. Wciąż była zagniewana, ale szybko narastała w niej też nieśmiała radość. Anita chce się z nią spotkać – już sama myśl o tym napełniała Nadię szczęściem.
– Mamusiu. – Lewis dopominał się jej uwagi.
– Przepraszam, kochanie.
– Już to mówiłaś. – Opatulił misia kołderką. – Chce mi się spać.
– Poczytamy jutro, dobrze?
Kiwnął główką. Pocałowała małego i podniosła się niechętnie.
– Śpij słodko, kochanie.
– Dobranoc, mamusiu.
Zgasiła lampkę przy łóżku, a gdy oddech synka stał się równy i głęboki, wyszła na palcach z pokoju. Teraz siądzie na kanapie, będzie oglądać telewizję, czytać po raz enty list od Anity, martwić się niepowodzeniem w poszukiwaniu pracy i zastanawiać, z czego zapłaci rachunki.