- nowość
- promocja
Święta pachnące wspomnieniami - ebook
Święta pachnące wspomnieniami - ebook
Zerknij przez uchylone drzwi i wsłuchaj się w historie pachnące świerkiem i piernikami.
We Wrzosowej Polanie nastał wyjątkowy czas. Wszyscy mieszkańcy i ich przyjaciele przygotowują się do tego szczególnego dnia w roku: sprzątają, gotują tradycyjne potrawy, dekorują choinkę. Po wigilijnej kolacji zaczynają zabawę w świąteczne opowieści. To dobra okazja, by przywołać wspomnienia z dawnych lat.
Poznaj sekrety mieszkańców tego wyjątkowego domu i ich bliskich. Ich opowieści wzruszą do łez, otulą serca, skłonią do refleksji i udowodnią, że mimo wielu przeciwności losu gdzieś za rogiem na każdego z nas czekają miłość i szczęście.
Wrzosowa Polana to magiczne miejsce, które skrywa wiele tajemnic. Tu wszystko jest możliwe, szczególnie w Wigilię.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788368263077 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
— Wejdź już, bo dziurę wydepczesz — zaśmiała się Maria i pokręciła głową. — I zimno do domu wlatuje.
— Nie chcę, żeby ucierpiały twoje piękne deski na podłodze — wyjaśniła sąsiadka. — Ale skoro wolisz kałuże w hallu od odrobiny świeżego powietrza, to proszę bardzo.
Obie wiedziały, że te drobne złośliwości to tylko pozory. Ich sąsiedzka przyjaźń kwitła, rozumiały się doskonale.
Połączyła je troska o najbliższych, ale i to, że choć świetnie się czuły w otoczeniu młodych, to jednak rozmowa z kimś w podobnym wieku cieszyła obie panie. Tak samo jak nieco może staromodne dla kolejnego pokolenia nawyki, choćby celebrowanie picia herbaty. Zarówno Wanda, jak i Maria lubiły pić z filiżanek, dyskutować o gotowaniu czy ostatnio przeczytanych książkach. Ale i tak najwięcej czasu spędzały na opowiadaniu sobie wszystkiego, co przydarzało się tym, których objęły opieką i którym oddały swoje serca: Dianie i Tobiaszowi, Joannie i Danielowi, Martynie i Krzysztofowi oraz starszym przyjaciołom — Grecie i Stachowi.
Skrupulatnie analizowały ich poczynania, cieszyły się ich radościami i martwiły nawet drobnymi przeciwnościami, a przede wszystkim kibicowały im we wszelkich planach.
Tego dnia także zaczęły spotkanie według stałego scenariusza.
Maria, koneserka herbaty, przygotowała pełen dzbanek naparu według swojej receptury. Składu mieszanki nie zdradzała nikomu, nawet córce, i była dumna, gdy goście chwalili niepowtarzalny smak napoju. Wanda wiedziała o tym, więc za każdym razem degustowała herbatę z namaszczeniem i z uznaniem kiwała głową.
— Wspaniała! Nigdzie indziej nie ma takiej.
— Oczywiście, że nie ma. Cieszę się, że ci smakuje.
— A do tego ten piękny serwis — dodawała Wanda. — Nigdy nie przestanę się nim zachwycać.
Te komplementy były szczere, emerytowanej lekarce bowiem bardzo podobała się śnieżnobiała porcelana ze złoconymi brzegami, z delikatnym kwiatowym motywem i eleganckim kształtem uszek dzbanka i filiżanek.
— W taki ziąb dobrą herbatę docenia się jeszcze bardziej — stwierdziła Wanda i upiła kolejny łyk. — Mam do ciebie kilka kroków, a i tak zdążyłam zmarznąć. Jest chyba z piętnaście stopni mrozu…
— Rano było siedemnaście — wtrąciła Maria. — Bałam się, że Danielowi samochód nie zapali, a miał dzisiaj od rana umówionych pacjentów.
— Ale chyba się udało, bo nie widziałam auta na podjeździe.
— Tak, tak, ale użyłaś dobrego określenia: udało się. A żebyś wiedziała, po ilu próbach! — Maria zirytowała się na samo wspomnienie. — Stałam w oknie i nie wiedziałam, czy trzymać kciuki, czy zgrzytać zębami ze złości.
— Ze złości? — zdziwiła się Wanda.
— Owszem — przytaknęła przyjaciółka. — Co wieczór mu powtarzam, że pora kupić nowy akumulator. A on kiwa głową i nic z tego nie wynika — westchnęła.
— A skąd ty się tak znasz na samochodach? — zainteresowała się lekarka. — Może to wcale nie ten akumulator?
— Och, a niby co innego? Mój świętej pamięci mąż miał przecież auto. Przerabiałam temat akumulatora mniej więcej co trzy lata. Tyle że dawniej kupienie nowego nie było takie proste. Ile się trzeba było nachodzić, żeby załatwić… — wspominała, uśmiechając się lekko. — A teraz jest na wyciągnięcie ręki, więc naprawdę nie rozumiem, po co ten codzienny stres.
— Może Daniel nie ma pieniędzy? — zastanawiała się lekarka.
— Ty jak zawsze szukasz dla każdego usprawiedliwienia — żachnęła się Maria. — To nie jest wielki wydatek, sprawdziłam w internecie. I mówię ci, że to po prostu jakaś niefrasobliwość albo zwykłe lenistwo, już sama nie wiem. Ale oczywiście nie zamierzam się wtrącać. To ich życie i ich sprawa.
— Oczywiście. — Wanda uśmiechnęła się pod nosem. — Nie wtrącasz się, a jedynie przypominasz mu o tym każdego wieczora. Może z przekory nie kupuje tego akumulatora? — zażartowała nieco złośliwie.
— W myśl zasady, że na złość mamie odmrożę sobie uszy? — zastanowiła się Maria. — Może masz rację… Już słowem o tym nie wspomnę. Jak będzie musiał w taki mróz łapać okazję do Kielc, to nabierze rozumu i wróci z akumulatorem. — Upiła łyk herbaty, odstawiła filiżankę i spojrzała uważnie na przyjaciółkę. — Naprawdę sądzisz, że się wtrącam?
Wanda położyła dłoń na ręce Marii.
— Wiem, że robisz to z troski — zapewniła. — I naprawdę to rozumiem, bo mam tak samo. Ale musimy pozwolić im uczyć się na własnych błędach. Może lepiej, żeby to były drobne problemy, jak choćby katar po staniu przy drodze na mrozie.
Maria pokiwała głową.
— Tylko że to czasami trudne — przyznała. — Bo co ja mam innego do roboty niż myślenie o nich?
Wanda wyprostowała się na krześle i uśmiechnęła.
— Akurat teraz to chyba będziemy miały nad czym się zastanawiać — powiedziała i mrugnęła porozumiewawczo.
— Coś się stało? — Maria od razu czujnie zerknęła na przyjaciółkę. — O czymś nie wiem?!
— Wiesz, doskonale wiesz. — Wandę rozbawiła reakcja sąsiadki. — Tylko tak się skupiłaś na akumulatorze, że zapomniałaś.
— Oj, dobrze, skończ już z tymi złośliwościami. — Emerytowana nauczycielka machnęła ręką. — Przecież okazałam skruchę i obiecałam poprawę. No, mów, o czym zapomniałam.
— Za dwa tygodnie Wigilia i Boże Narodzenie. Chyba najwyższa pora zacząć przygotowania, prawda?
Maria szeroko otworzyła oczy ze zdumienia.
— Naprawdę? To już za dwa tygodnie?! Niemożliwe! Rzeczywiście zupełnie mi to umknęło. Pierwszy raz od ślubu! — Uderzyła dłonią w czoło i skrzywiła się z dezaprobatą. — Wciąż zastanawiam się tylko nad tym, czy mydełka dobrze się sprzedają, czy dzieci zadowolone z warsztatów i czy Daniel szczęśliwie wróci, bo na drogach ślisko. A na kalendarz wcale nie patrzę, bo nie muszę. Poznaję, że jest niedziela, po tym że Daniel nie wyjeżdża do pracy i później schodzą z góry na śniadanie.
— Ja po tym rozpoznaję poniedziałek. Bo Tobiasz w poniedziałki nie otwiera pizzerii. — Wanda parsknęła śmiechem. — Ale od czasu do czasu patrzę w kalendarz. Na szczęście.
— Dzięki Bogu! Bo gdyby nie ty, to nie byłoby świąt w tym roku.
— Byłyby — zapewniła Wanda.
— Ale jakie?! Nijakie! — odpowiedziała sobie sama Maria. — W ostatniej chwili się zorientowałyśmy! Ale zdążymy, prawda? — Spojrzała na przyjaciółkę.
— Oczywiście, że zdążymy. — Wanda z przekonaniem pokiwała głową. — Zaraz podzielimy zadania i wszystko będzie dobrze. Zupełnie jak w zeszłym roku.
— No, wtedy to tak bardziej spontanicznie było… — przypomniała Maria.
— Ale za to bardzo przyjemnie. Teraz wystarczy bardziej zadbać o detale i organizację, bo doświadczenie już mamy.
— I młodych bardziej przypilnować — dodała z przekonaniem Maria.
— To co? Daj kartkę i długopis. Rozpiszemy wszystko, a potem rozdysponujemy młodym zadania.
Obie seniorki wiedziały, że najbliższe dwa tygodnie będą należały do nich. Bo co jak co, ale w sprawie świąt to one miały ostatnie słowo i nikt nie ośmieli się go podważyć.
Zgodnie z oczekiwaniami Marii i Wandy młode pokolenie nie protestowało, gdy na roboczym zebraniu przedświątecznym, jak starsze panie nazwały spotkanie w domku Diany, zadania zostały rozdzielone.
— A już się zastanawiałam, czy nie powinnam dyskretnie zapytać o wasze plany świąteczne. — Martyna zerknęła na kartkę z listą zakupów.
— A odkąd ty jesteś taką fanką celebrowania świąt? — Tobiasz nie powstrzymał się od dogryzienia siostrze.
— Od ubiegłego roku — odparła pogodnie. — Zresztą ostatnio stałam się fanką wielu rzeczy, które wcześniej uważałam za nieatrakcyjne i niegodne uwagi — dodała, zerkając na siedzącego obok Krzysztofa.
— Masz na myśli pierścionki zaręczynowe? — zapytał z uśmiechem Tobiasz.
Diana zauważyła ze zdziwieniem, że Martyna się zaczerwieniła. I nic nie powiedziała.
To zupełnie do niej niepodobne — stwierdziła Lisowska. Wygląda na to, że naprawdę jest zakochana.
Cieszyło ją szczęście przyjaciółki, sama także przeżywała piękne chwile. Odkąd wyjaśniły się wszystkie nieporozumienia i mogła bez przeszkód przyznać się przed innymi — ale przede wszystkim przed sobą — do uczucia, jakie żywiła do Tobiasza, każdy dzień wydawał się cudowny. Jej miłość była odwzajemniona, a Tobiasz okazał się nie tylko wspaniałym przyjacielem i partnerem, ale także czułym mężczyzną i doskonałym kochankiem.
Joasia i Daniel też wyglądają na dobraną parę — uznała, zerkając dyskretnie na fizjoterapeutę, który trzymał w swojej dłoni rękę partnerki. Ona wreszcie się uśmiecha i wszystko wskazuje na to, że powoli zapomina o trudnym okresie w swoim życiu.
Dobrze było widzieć przyjaciół zadowolonych, a seniorki w dobrej formie. Święta zapowiadały się cudownie i nawet natura postanowiła się dostosować. Bo czy można złościć się na mroźne dni, skoro w pakiecie z nimi dostaje się widoki niczym ze świątecznej pocztówki? Przysypane puchem jodły i białe połacie pól rekompensowały konieczność odśnieżania drogi do furtki i wyjazdu z podwórka.
No i tej zimy nie ja muszę to robić. Spojrzała z wdzięcznością na Tobiasza. A on wcale nie narzeka.
Wanda postawiła na stole ogromny talerz z szarlotką i powiedziała z uśmiechem:
— To na osłodę. Bo teraz Maria omówi szczegóły waszych zadań. Tak między nami, radziłabym notować. Jak znam naszą Marysię, to nie zapomni o niczym i każdego rozliczy. — Pogroziła zebranym palcem, choć nie potrafiła przy tym ukryć uśmiechu.
— O, zaczyna się robić poważnie — zauważył Krzysztof.
— Owszem, Boże Narodzenie to ważna sprawa — potwierdziła Maria. — I nie ma tu miejsca na bylejakość.
— Mamo, czy ty troszkę nie przesadzasz? — wtrąciła Joanna. — W ubiegłym roku nie musztrowałaś nas tak i wszystko wypadło bardzo dobrze. Tak na luzie i wesoło…
— Będzie na luzie i wesoło, jeśli zrobicie to, co powiem — nie odpuszczała Maria. — Ostatnio nikt nie miał głowy do szczegółów, ale w tym roku możemy o wszystko zadbać.
Zabrzmiało to bardzo surowo, na szczęście Wanda, stojąca za Marią, uspokajająco uniosła dłoń. Młodzi zrozumieli i na ich twarzach odmalowała się ulga.
— W takim razie słuchamy, pani Mario — powiedziała wesoło Martyna.
Emerytowana nauczycielka była w swoim żywiole. Z wielkim zaangażowaniem wyjaśniała kolejno każdemu, czego dokładnie oczekuje, a zebrani z zapałem kiwali głowami i czynili na kartkach dopiski, podając sobie jedyny długopis, który dziennikarka znalazła w torebce.
Maria kręciła głową z dezaprobatą.
— Cóż, w dobie internetu i elektroniki trudno o tradycyjne metody notowania — próbował usprawiedliwić towarzystwo Tobiasz.
— Wigilia to tradycja i jakoś nikt nie próbuje jej zmieniać — odcięła się seniorka. — Więc nie sugeruj mi tu, młody człowieku, że jestem nienowoczesna.
— Sam się podłożyłeś — roześmiała się Martyna. — Szach-mat, braciszku!
Pozostali zawtórowali śmiechem.
Po godzinie notatki zostały zrobione, Maria wyglądała na usatysfakcjonowaną, a szarlotka znikła z półmiska.
— W takim razie my już będziemy jechać — zdecydowała dziennikarka. — Krzysztof ma jutro ważne spotkanie, musi się przygotować.
— Mnie też czeka jeszcze trochę pracy — przyznała Joanna. — Obiecałam zrobić jeszcze jedną partię mydeł. Schodzą jak świeże bułeczki, bo są idealne na prezent.
W kuchni i sieni zapanował lekki chaos. Wszyscy podawali sobie kurtki i płaszcze, zakładali buty, żegnali się ze śmiechem. Wreszcie każdemu udało się ubrać i towarzystwo wysypało się z domku na podwórze.
Wanda i Diana machały przez okno, dopóki goście nie znikli z pola widzenia.
— To było bardzo miłe spotkanie — podsumowała starsza pani. — A teraz trzeba posprzątać. Ty zbieraj kubki i talerze ze stołu, a ja będę zmywała — zakomenderowała.
— Usiądź, ciociu, ja to zrobię — poprosiła Diana. — Tobiasz mi pomoże, zaraz wróci. Chyba Krzysztof z Martyną już wyjechali, więc zamknie bramę i przyjdzie. — Zaczęła składać talerzyki jeden na drugi i zagadnęła ciocię: — Mam nadzieję, że pani Maria nie zamierza nas tak musztrować także w święta. Mnie wcale nie przeszkadzało, że w ubiegłym roku było tak spontanicznie. Przeciwnie, bardzo mi się to podobało.
— Bez obaw — uspokoiła ją Wanda. — Maria po prostu bardzo się przejmuje. Święta są dla niej ważne, czuje się gospodynią, więc chce wypaść jak najlepiej. Jednak jestem przekonana, że mimo doświadczenia pedagogicznego nie uda jej się zapanować nad waszą zgrają. — Uśmiechnęła się. — W związku z tym przewiduję mnóstwo spontaniczności…
— I dobrze — roześmiała się Diana. — Gdzie ten Tobiasz? — Zerknęła w stronę drzwi.
Mężczyzna właśnie wchodził.
— Gościa prowadzę! — krzyknął od progu.
Odsunął się, żeby zrobić przejście, i do kuchni weszła otulona wełnianą chustą Greta.
— Witaj! — ucieszyła się na jej widok Wanda. — Szkoda, że nie przyszłaś wcześniej, byli u nas młodzi i Maria.
— Wiem. — Zielarka lekko się uśmiechnęła. — Wolałam poczekać, wiesz, że nie bardzo lubię, gdy jest dużo ludzi… Jestem jak kot.
Tu zerknęła na Kocia, który wyszedł z sypialni, gdzie skrył się przed gwarem, i teraz z mruczeniem ocierał się o nogi kobiety, schowane pod długą spódnicą.
— Ale jakich ludzi?! Przecież to nikt obcy, sami znajomi! Miałam przeczucie, bo odłożyłam kawałek ciasta. Zaraz ci nałożę. — Wanda poderwała się z krzesła.
— Nie kłopocz się — powstrzymała ją Greta. — Ja tylko na chwilę. Idę do Stacha i przyszłam po drodze, żeby życzyć wam dobrych i spokojnych świąt.
— Już?! — Wanda zatrzymała się w pół kroku. — Przecież jeszcze ponad tydzień do Wigilii. Poza tym myślałam, że może chciałabyś spędzić ją z nami. Oczywiście Stach także…
Zielarka pokiwała głową.
— Dziękuję za propozycję — odparła — ale muszę odmówić. Przyjęłam już inne zaproszenie. Stach także.
Wanda popatrzyła w błękitne oczy Grety i zobaczyła w nich iskierki radości.
— Rozumiem. I bardzo się cieszę — powiedziała szczerze. — W tej sytuacji nie muszę ci życzyć dobrych świąt, bo wiem, że takie będą.
Zielarka się uśmiechnęła i poprosiła:
— Przekaż pozostałym moje życzenia. Niech to będzie dla wszystkich dobry czas. Czas radości.
Uważnym spojrzeniem zmierzyła Dianę, która kręciła się po kuchni. Młoda kobieta zauważyła to i zatrzymała się.
— Dziękujemy, Greto. Przekażę na pewno.
— Poczekaj jeszcze moment — poprosiła Wanda. — Skoro nie chcesz usiąść nawet na chwilę, zapakuję szarlotkę i zjecie ze Stachem. Nawet nie próbuj odmawiać. — Uniosła ostrzegawczo palec.
Diana zadzwoniła do Tamary wieczorem, trzy dni przed Wigilią.
— Nareszcie! — przywitała ją koleżanka tonem pełnym wyrzutu. — Już zaczynałam się niepokoić. Od kilku miesięcy nie dajesz znaku życia…
— Przepraszam, tyle się u mnie dzieje — próbowała się usprawiedliwić Lisowska. — Zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, że to już tak długo…
Rzeczywiście, powinna była pamiętać o tych, dzięki którym jej życie zaczęło zmieniać się na lepsze. To przecież w Jagodnie odnalazła siłę po traumatycznym związku, a dzięki wsparciu babci Róży i Tamary zawalczyła o siebie i swoje miejsce na ziemi.
Bez nich nie byłoby Wrzosowej Polany — pomyślała z wdzięcznością.
— U mnie wszystko w porządku…
— To wiem — przerwała Tamara. — Na szczęście Joasia nadal robi mydełka dla naszej Małgosi, więc ten jej Daniel co jakiś czas przywozi je do Jagodna. Co prawda, nigdy nie ma czasu na pogawędki, bo wciąż spieszy się do pacjentów, ale przynajmniej potwierdza, że żyjesz. Dobre i to — roześmiała się.
— Naprawdę przepraszam, głupio mi — wyraziła skruchę Diana. — Niech na moją korzyść świadczy przynajmniej to, że nie zapomniałam o Bożym Narodzeniu. I właśnie dzwonię, żeby za twoim pośrednictwem złożyć wam wszystkim życzenia.
— Co to, to nie! — zaprotestowała stanowczo Tamara. — Jeżeli myślisz, że wykpisz się jednym telefonem, to jesteś w błędzie. Musisz przyjechać. Bezwzględnie.
— Nie dam rady. Pani Maria dowodzi przygotowaniami niczym wytrawny generał i mam sporo spraw do załatwienia. Nie mówiąc o cioci Wandzie, która ma jakąś obsesję na punkcie świątecznych porządków i nie popuści, dopóki w domu będzie choć pyłek kurzu.
— W ogóle mnie to nie interesuje. — Tamara miała za nic jej usprawiedliwienia. — Babcia Róża nie wybaczyłaby mi, gdybym powiedziała, że dzwoniłaś, a ja nie namówiłam cię na przyjazd. Nie masz wyjścia, czekamy na ciebie.
— Tylko sama powiedz: kiedy? Do Wigilii trzy dni…
— Jutro. Czekamy na was w domku babci o jedenastej. I nie chcę już słyszeć żadnych wykrętów.
— Na nas? — zdziwiła się po raz kolejny Diana.
— Na ciebie i Tobiasza — uściśliła Tamara. — Babcia Róża go polubiła.
— Ale Tobiasz pracuje…
— Jakoś to ogarniecie. Wiesz doskonale, że babci się nie odmawia. No chyba że z jakichś powodów nie chcesz z nim przyjechać. Ale pamiętaj, że babcia przejrzy każdego na wylot i nic się przed nią nie ukryje.
— Co ci przyszło do głowy! — oburzyła się Diana. — U nas wszystko w porządku!
— Udowodnij — roześmiała się Tamara. — Do jutra!
Dach białego domku pokrywał śnieg, a z komina unosił się dym, co oznaczało, że w środku jest ciepło i przytulnie. Na drewnianych słupkach płotu również leżał biały puch.
— Popatrz, wyglądają, jakby miały czapeczki — zachwyciła się Diana.
Zaparkowali tuż przy furtce i wysiedli z samochodu. Tobiasz rozejrzał się dookoła.
— Zimą jest tu równie ładnie jak wiosną — ocenił. — Ale i tak u nas, we Wrzosowej Polanie, jest najpiękniej.
Spojrzała na niego z wdzięcznością, zrobiło jej się ciepło na sercu. Powiedział „u nas” — pomyślała. Jakie to miłe!
Chwyciła Tobiasza za rękę i powiedziała szybko, żeby ukryć wzruszenie:
— Chodźmy, już na pewno na nas czekają.
Za każdym razem, gdy stawała przed drzwiami białego domku, czuła wielką radość. Cieszyła się na spotkanie z babcią Różą, panią Zofią i Tamarą. Wiedziała, że za chwilę zobaczy życzliwe i pełne ciepła osoby, które na zawsze stały się częścią jej życia. I chociaż jej miejscem na ziemi okazała się Wrzosowa Polana, to Jagodno, Borowa i domek babci zajęły ważne miejsce w jej sercu.
Zapukała i gdy usłyszała głośne zaproszenie, weszli do środka.
— Nareszcie! — Tamara wybiegła do przedsionka. — Babcia nie mogła się doczekać! A pani Zofia od kwadransa załamuje ręce ze strachu, że wpadliście w poślizg.
— Przecież jesteśmy punktualnie — zauważyła Diana, całując koleżankę w policzek. — A Tobiasz jest świetnym kierowcą.
— O, czyżby? — udał zaskoczenie mężczyzna. — Nigdy mi tego nie mówiłaś.
— Bo mężczyzn nie należy zbyt często chwalić, żeby nie popadli w samozachwyt — zażartowała Tamara.
— Przy Dianie mi to nie grozi. — Mrugnął porozumiewawczo. — Za to teraz wiem, że jeśli pizzeria splajtuje, bo nie będę jej doglądał, mogę zostać taksówkarzem.
— Czy to aluzja do tego, że musiałeś dzisiaj zrezygnować z pracy? — domyśliła się Tamara. — Przez jeden dzień chyba lokal nie padnie?
— Żeby to jeden. — Tobiasz z westchnieniem zawiesił kurtki na metalowym haczyku przy drzwiach. — Ostatnio sporo się takich nazbierało…
— Zaraz się pożalisz, poczekaj — przerwała mu Tamara. — Wejdźcie do kuchni, tam będzie więcej słuchaczy, a wszyscy spragnieni nowinek.
Oczywiście zanim Tobiasz mógł dojść do głosu, nastąpiły wylewne powitania, całusy i uściski.
— Masz pozdrowienia od Kocia — powiedziała Diana do kocura, który obserwował gości z okiennego parapetu. — Jesteś tak samo duży jak twój brat.
— I pewnie tak samo niezależny — dopowiedziała babcia Róża.
— Zgadza się — potwierdziła młoda kobieta. — Miłość i pieszczoty owszem, ale na własnych zasadach.
— Jaki pan, taki kram. — Babcia się uśmiechnęła i spojrzała na Tobiasza. — Zgodzisz się ze mną?
— Nie znam się za bardzo na kotach — odparł z uśmiechem. — Ale pewną kocią opiekunkę rzeczywiście niełatwo oswoić. A jak czegoś chce, to o zmianę zdania trudno…
— No wiesz! — Diana udała oburzenie. — Przecież jestem bardzo miła i skłonna do kompromisu. Ale chyba mogę też mieć własne zdanie, prawda?
— Mówiłam, że się kochają! — Pani Zofia klasnęła w dłonie. — Niby się kłócą, ale w oczach widać miłość!
— Czyli najważniejsze już wiemy — podsumowała babcia Róża. — A skoro tak, to teraz siadajcie i opowiadajcie resztę.
Zajęli miejsce przy stole, pani Zofia podała swoją specjalność, czyli babeczki, a Tamara zaparzyła kawę i herbatę.
— A dla babci zioła. — Postawiła przed staruszką duży kubek naparu.
— Widzisz, dziecko. — Róża uśmiechnęła się do Diany. — Już mi nawet o napoju nie pozwolą decydować. A ja chętnie napiłabym się kawy…
— Babci serce ma na ten temat inne zdanie — zauważyła Tamara. — A gdyby mama się dowiedziała, że ci na to pozwoliłam, to i moje życie byłoby zagrożone.
— Ewa zawsze przesadza. — Staruszka machnęła ręką. — Kłopot w tym, że ma zbyt wielu sojuszników, więc jestem na przegranej pozycji.
— Po prostu wszyscy troszczą się o babcię — odparła Diana. — I chcą, żeby babcia jak najdłużej żyła w dobrym zdrowiu.
— Tak, tak, ja wiem, ale co to za życie bez kawy od czasu do czasu — westchnęła Róża. — Cóż, nie będę się smucić tym, na co nie mam wpływu. Lepiej opowiadaj, co u was słychać.
— To może najpierw Tobiasz — zaproponowała Diana. — Chciał się wam pożalić.
— A tak, chętnie skorzystam z okazji — podchwycił i pokiwał głową. — Przede wszystkim chcę powiedzieć, że jestem wykorzystywany i zmuszany do niewolniczej pracy. — Zrobił teatralnie smutną minę. — Robię jako chłopak na posyłki, robotnik budowlany, stolarz, malarz i kierowca. Przez to wszystko zaniedbuję własny biznes i jeżeli pizzeria upadnie, to zostanę całkiem zdany na łaskę tej okrutnej kobiety. — Wskazał na Dianę.
— Biedaczek! — Pani Zofia zachichotała jak młoda dziewczyna. — To babeczkę jeszcze zjedz, żebyś całkiem nie zmarniał. — Podsunęła mu półmisek ze słodkościami.
— A zjem! — oświadczył z powagą. — Co za szczęście, że są jeszcze ludzie, którzy potrafią zaopiekować się mężczyzną.
Diana skorzystała z okazji, że Tobiasz zatopił zęby w babeczce, i zabrała głos.
— To może ja streszczę wszystko trochę mniej emocjonalnie i bardziej obiektywnie — podkreśliła dwa ostatnie słowa. — Dużo się u nas dzieje od wiosny. Dostałam wreszcie odszkodowanie za pożar, niewielkie, ale zawsze coś. Ponieważ Martyna przeprowadziła się do Krzysztofa, a Tobiasz do mnie, sprzedali swój apartament. I mój ukochany — pogładziła mężczyznę po ramieniu — zdecydował się zainwestować we Wrzosową Polanę. Ciocia Wanda też trochę dołożyła i zaczęliśmy remont.
— Brzmi interesująco — zawołała Róża.
— Dobudowaliśmy dwa niewielkie pokoje i powiększyliśmy łazienkę. Teraz ciocia ma własną sypialnię, a drugi pokój zawsze jest gotowy na gości.
— Albo na dziecko — wyrwało się Zofii.
Diana posłała jej krótkie spojrzenie i natychmiast mówiła dalej:
— Na tym nie koniec. Udało nam się jeszcze na miejscu stodoły postawić nowy budynek na moje warsztaty. Co prawda, Joanna zapewniała, że nadal możemy razem pracować u nich w garażu, ale okazuje się, że nasze oferty cieszą się coraz większym powodzeniem i zaczynało brakować możliwości przyjęcia wszystkich chętnych.
— Wiem coś o tym — wtrąciła Tamara. — W naszym dworku też jest coraz ciaśniej, chociaż przecież mamy już dwa skrzydła. Ale skoro u was są perspektywy i możliwości, to podjęliście dobrą decyzję — stwierdziła.
— Też tak uważam — odparła Diana. — Chociaż na razie mamy dopiero stan surowy. Wykończenie zrobimy wiosną, bo nie ukrywam, że wszystko kosztuje. — Wzruszyła ramionami. — Ale mam też sporo zleceń na projekty, więc powinno się udać.
— Jeśli pizzeria nie zbankrutuje, to też parę groszy będzie — dodał Tobiasz, który już skończył jeść babeczkę.
Diana rozłożyła ręce.
— Widzicie, że ja go do niczego nie zmuszam. Sam się deklaruje. Ale żeby nie było — spoważniała — chciałam wszystko załatwić formalnie, u notariusza czy coś, rozumiecie? Że pożyczam od Tobiasza i oddam albo że w zamian dzierżawię mu ten budynek. Tylko że on się uparł i odmawia.
Mężczyzna popatrzył na swoją partnerkę, a potem spojrzał prosto w oczy babci Róży.
— Zaufanie to podstawa w związku. Tak uważam — powiedział. — Obiecałem sobie, że albo Diana, albo żadna. A jeżeli pewnego dnia okaże się, że już mnie nie chce, to wrócę do podróży. To moja decyzja i jej nie zmienię.
Staruszka lekko pokiwała głową.
— Dziękuję. — Tobiasz się uśmiechnął, widząc, że Róża popiera jego poglądy. — I chętnie zjem jeszcze jedną babeczkę.
Diana wymieniła z Tamarą spojrzenia. W oczach koleżanki Lisowska zobaczyła aprobatę i radość.
Opowiedziała jeszcze inne nowinki z życia mieszkańców Wrzosowej Polany i Świętej Katarzyny, wysłuchała relacji Tamary o tym, co nowego w Jagodnie. Najbardziej zaskoczyła ją informacja o wyjeździe Marysi.
— Podpisała kontrakt na staż w Londynie. Jadą razem z Kamilem, on pracuje zdalnie, więc może to robić wszędzie. Pomógł ojciec Janeczka — wyjaśniła Tamara. — Będzie mi jej brakowało, ale przecież od lat już mieszka poza domem. Mam tylko nadzieję, że wróci. A na razie musi mi wystarczyć Różyczka.
Rozmawiali prawie trzy godziny, ale Diana zauważyła, że babcia Róża jest już zmęczona. Staruszka próbowała się uśmiechać, jednak młoda kobieta kilka razy dostrzegła grymas bólu, który Róża próbowała ukryć.
— Pora na nas — zdecydowała. — Mamy jeszcze mnóstwo pracy, a po drodze trzeba zrobić ostatnie zakupy.
Pożegnali się, a Diana uścisnęła babcię szczególnie mocno. Staruszka wydawała się taka krucha, że łzy napłynęły Dianie do oczu.
Tamara odprowadziła ich do samochodu.
— Widziałam twój niepokój — powiedziała. — Cóż, babcia jest coraz słabsza. Prawie nie wstaje już z łóżka. Bolą ją stawy, kręgosłup… Mama robi, co może, żeby utrzymać ją w jak najlepszej formie, ale jeszcze nie ma lekarstwa na upływ czasu — westchnęła. — Babcia o tym wie, bo umysł ma sprawny. I zażyczyła sobie, żeby w tym roku Wigilia odbyła się w dworku, ze wszystkimi. Myślę, że chce się z nami pożegnać… Nikt nie odmówił, będą nie tylko hrabianki, ale i Małgosia z mężem i dzieckiem, Jadwiga z Romanem i dzieciakami, nasza wiolonczelistka z fotografem i już sama nie wiem, kto jeszcze — roześmiała się. — Ale ty się nie smuć. — Przytuliła Dianę. — Babcia zawsze powtarza, żeby nie martwić się na zapas. Trzeba cieszyć się chwilą i tym, co jest. A teraz są święta.
Diana pokiwała głową.
— Dobrze, że przyjechaliśmy — powiedziała ze wzruszeniem. — Dziękuję, że mnie do tego namówiłaś.
— Nie musiałam namawiać, sama chciałaś. — Tamara mrugnęła porozumiewawczo. — Potrzebowałaś tylko pretekstu, że niby nie możesz odmówić.
Odjeżdżając, pomachali stojącej przy furtce kobiecie. Po chwili biały domek zniknął za nimi w oddali.
— Nie martw się. Ona tu będzie, nawet gdy już jej zabraknie — powiedział Tobiasz. — Zostanie w każdym, kto ją poznał.Maria stanęła na środku salonu i patrzyła na mężczyzn, którzy próbowali ustawić ogromną choinkę w rogu pomieszczenia.
— Teraz jest pochylona w lewo — upierał się Tobiasz.
— Z mojej perspektywy raczej w prawo — twierdził Daniel.
— Zdecydujcie się, bo to trochę ciężkie jest — sapnął Krzysztof, który z wysiłkiem starał się utrzymać drzewko w pionie. — W lewo czy w prawo?
Seniorka zmierzyła choinkę krytycznym wzrokiem.
— Jest w sam raz — zdecydowała autorytarnie. — Wkładaj do stojaka, i już.
Mężczyźni bez słowa pomogli Krzysztofowi i cofnęli się, żeby ocenić efekt.
— Rzeczywiście, jest prosto — stwierdził Tobiasz.
— Mówiłam przecież.
— I posłuchaliśmy przecież. — Krzysztof uśmiechnął się pojednawczo.
— Gdybyście słuchali wszystkiego, to stałaby tu już wczoraj — zauważyła seniorka. — Moglibyście wtedy kłócić się do woli, a dziś uniknęlibyśmy tego całego stresu.
— Nie było żadnego stresu — zaprzeczył Tobiasz. — A choinkę zawsze ubiera się w Wigilię.
— Ubiera. A gdzie mowa o ustawianiu? Zresztą z tym ubieraniem też chyba mamy problem. Nie widzę tu nigdzie waszych partnerek z ozdobami… — ofuknęła ich Maria.
— Już jestem! — Z tymi słowami Martyna wpadła pędem do pokoju z kilkoma pudełkami w rękach. — Mam większość, resztę przyniesie Diana, kiedy tylko ciocia Wanda wypuści ją z kuchni.
— Wszystko miało być inaczej — załamywała ręce Maria. — Po kolei i zgodnie z harmonogramem. A tymczasem znowu wkradł się chaos. Jak my ze wszystkim zdążymy?!
— Niech się pani nie martwi. — Martyna odstawiła kartony na stół i pocałowała Marię w policzek. — Chłopaki pomogą i zaraz nadrobimy stracony czas. Proszę iść do cioci Wandy, bo mówi, że nie wie, czy dobrze doprawiła grzybową.
— A róbcie, co chcecie, byle choinka była gotowa przed wieczerzą — oznajmiła z lekką rezygnacją w głosie Maria i szybkim krokiem poszła w stronę kuchni.
— Wiedziałam, że wizja niesmacznej grzybowej pomoże nam zyskać trochę czasu i swobody — rzuciła dziennikarka do mężczyzn. — No, panowie, otwierajcie pudła i zaczynamy!
— Jedna poszła, druga przyszła — szepnął Tobiasz Krzysztofowi do ucha. — Byle przeżyć do wieczora.
Mimo pesymistycznych komentarzy Marii udało się zdążyć ze wszystkim na czas. Zanim zaświeciła pierwsza gwiazdka, wszyscy zebrali się przy dużym stole odświętnie ubrani. Na białym obrusie, pod który Wanda włożyła sianko, rozstawiono elegancką zastawę, a na choince migotały światełka i podświetlały ozdoby wiszące na gałązkach. Martyna nie pozwoliła kupić nowych bombek, ale wykorzystała dekoracje, które zrobili samodzielnie w poprzednim roku.
— Niech to będzie nasza tradycja — powiedziała stanowczo, gdy Maria zmarszczyła brwi, słysząc o kolejnej niesubordynacji. — Taki znak naszych pierwszych wspólnych świąt.
I seniorka ustąpiła.
Teraz emerytowana nauczycielka, ubrana w elegancką, granatową sukienkę z białym haftowanym kołnierzykiem, spiętym ozdobną broszką, stała z talerzykiem, na którym leżał opłatek.
— Nie macie pojęcia, jak bardzo się cieszę, że znowu jesteśmy tu razem — zaczęła nieco drżącym głosem. — I chociaż mam duże doświadczenie w przemawianiu, bo jako dyrektorka szkoły wciąż musiałam to robić, przed wami jakoś nie umiem… Chyba najlepiej będzie, jeśli ograniczę się do tego, co najważniejsze. A to już właściwie powiedziałam. I dodam jeszcze, że nie musicie mi życzyć szczęścia, bo czuję je, gdy patrzę na was. — Otarła łzę, która zabłysła w kąciku oka, i zakończyła: — Podzielmy się teraz opłatkiem i usiądźmy do stołu.
Trwało to dłuższą chwilę, bo każdy składał życzenia pozostałym. Zapanował lekki rozgardiasz, ale tym razem Maria nie przywoływała nikogo do porządku.
Wreszcie całe towarzystwo zajęło miejsca przy stole i rozpoczęli wieczerzę. Dwanaście potraw po kolei pojawiało się wśród talerzy, żeby zaraz, wśród okrzyków zachwytu nad smakiem, znikać w żołądkach biesiadujących. Wanda i Maria kraśniały z dumy, słysząc komplementy, i z zadowoleniem patrzyły, jak owoce ich kilkudniowej pracy zaspokajają apetyty młodych.
— Nigdy nie sądziłam, że doczekam kiedyś takiej Wigilii — powiedziała wzruszona Wanda.
— Ja też się nie spodziewałam. — Maria popatrzyła na przyjaciółkę z uśmiechem.
Kiedy wszyscy już zaspokoili głód, a większość poczuła, że nie wciśnie w siebie już ani jednego kęsa, seniorki zaproponowały przeniesienie się na kanapę i fotele.
— Odpoczniemy trochę, zanim podamy ciasto — uznały zgodnie.
Propozycja została przyjęta entuzjastycznie i po chwili całe towarzystwo rozsiadło się na wygodniejszych siedziskach. Z braku miejsca Tobiasz usiadł na podłodze, przy nogach Diany, a Daniel wziął Joannę na kolana i razem zapadli się w miękki plusz mebla.
— I co teraz? Wszyscy tacy najedzeni, że zaraz zaśniemy — stwierdził żartobliwie Krzysztof. — I obudzimy się dopiero po świętach. Albo wiosną, jak niedźwiedzie.
— To może w coś zagramy? — zaproponowała Joanna. — Dla pobudzenia intelektu.
— Mój intelekt jest przygnieciony pierogami z grzybami i zalany kompotem z suszu — wyznał Daniel. — Nie wiem, czy uda mi się do niego dotrzeć.
Całe towarzystwo się roześmiało.
— To może coś prostego? — Dianie jednak spodobał się pomysł koleżanki. — Kalambury?
— Mam lepszy pomysł! — Martyna poderwała się z miejsca, jak zawsze gdy coś ciekawego przychodziło jej do głowy. — Niech każdy opowie jakąś wymyśloną historię związaną z Bożym Narodzeniem!
Zebrani popatrzyli po sobie.
— Czy ja wiem… — mruknął Tobiasz. — Takie świąteczne bajki?
— A mnie się podoba — stwierdziła Joanna.
— Mnie także — podchwyciła Diana.
— W takim razie chyba nie mamy nic do gadania. — Krzysztof wzruszył ramionami. — Chyba że nasze gospodynie się sprzeciwią. — Spojrzał na Marię i Wandę i rzucił błagalnym szeptem: — W paniach cała nasza nadzieja.
— Uważam, że to dobry pomysł — zdecydowała Wanda po chwili zastanowienia.
— No to nas przegłosowano — podsumował Daniel.
— Skoro tak, to ciocia zaczyna — zwrócił się do Wandy Krzysztof.
— Mogę zacząć. Tylko dajcie mi chwilkę do namysłu. I poproszę szklaneczkę z kompotem.
Ciąg dalszy w wersji pełnej