Święta pełne sekretów - ebook
Trzydziestoletnia Paige poświęciła się działalności charytatywnej i wyjechała na zagraniczną misję. Jeden poważny błąd zmienia jednak wszystko, dziewczyna traci pracę i musi wrócić do kraju.
Zrządzeniem losu Paige trafia do domu swojego wujostwa, ale nie zamierza zostać tam na długo. Szybko jednak odkrywa, że jej pomoc jest potrzebna również tutaj, i wkrótce otrzymuje zadania, których realizacja okazuje się niezwykle istotna dla lokalnej społeczności.
Pewnej nocy, wracając do dworku po dostarczeniu książek z biblioteki i zrobieniu zakupów dla mieszkańców, zauważa odludny domek i poznaje jego starszego, dość zrzędliwego właściciela – Alberta. Szybko uświadamia sobie, że mężczyzna jest kimś więcej, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Podobne wrażenie robi na niej przystojny, ale tajemniczy Brodie, którego Paige poznaje przypadkiem.
Cała trójka skrywa sekrety – czy zbliżające się wielkimi krokami Boże Narodzenie pomoże stawić im czoła?
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9789180769914 |
| Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zajęło mi trochę czasu, aby się z tym pogodzić, ale w głębi duszy wiedziałam, że mój czas w Jordanii dobiegał końca. Wiedziałam to jeszcze, zanim utraciliśmy sponsora, przez co nie mogliśmy już utrzymać tylu pracowników.
Pracę w organizacji charytatywnej zaczęłam zaraz po studiach i właśnie minęło mi dziesięć lat. To i tak długo jak na osobę pomagającą w obozach dla uchodźców na całym świecie. Dotarłam do granicy swoich możliwości co najmniej półtora roku temu. Moi szefowie już wyrazili obawy, że zaczynam się wypalać, ale uparcie brnęłam dalej, zdecydowana dokończyć kontrakt, zanim pozwolę sobie na należną mi przerwę.
Jednak na kilka tygodni przed końcem i pod ogromną presją, gdy do obozu przybywało coraz więcej osób, popełniłam błąd. Głupi, ogromny, zagrażający życiu błąd. Uznano więc, że zrobię wszystkim przysługę, jeśli zrezygnuję wcześniej. Na szczęście mój szef jako powód przedwczesnego wyjazdu podał wycofanie się sponsora, ale nadal czułam, że zawiodłam.
Sześć godzin po wejściu na pokład samolotu w Jordanii wysiadłam na lotnisku Heathrow, gdzie powitał mnie podmuch mroźnego listopadowego powietrza, któremu moje letnie ubrania nie stawiały oporu, a także odgłos dzwoniącego telefonu dochodzący z głębi mojego plecaka. Szybko weszłam do hali przylotów, trzymając się z dala od licznych podróżnych, którzy chcieli opuścić budynek, przeszukałam plecak i wyciągnęłam w końcu komórkę.
– Paige?
– Mamo. – Uśmiechnęłam się zaskoczona, gdy usłyszałam jej głos.
– Paige – odezwała się ponownie, tym razem tonem pełnym ulgi. – Wylądowałaś?
– Tak – odparłam, przełykając gulę w gardle. – Dopiero co. Zaraz wyjdę z lotniska.
Moi rodzice już wypłynęli na swój coroczny zimowy rejs, kiedy oznajmiłam, że wracam do Wielkiej Brytanii wcześniej, niż planowałam. Zrobiłam to specjalnie. Wiedziałam o swoim powrocie przed ich wyjazdem, ale nie chciałam się narażać ani na histerię, nawet w dobrej wierze, ani na nieuniknione pytania, więc nie zająknęłam się ani słowem, dopóki nie wypłynęli dość daleko. Słysząc głos mamy, zastanawiałam się, czy to była właściwa decyzja.
– Dzięki Bogu – powiedziała z jeszcze większą ulgą. Jej ton potwierdził, że oboje z tatą doszli do wniosku, że za moim przedwczesnym powrotem kryje się coś więcej, niż dałam do zrozumienia.
– Czy tata tam jest? – zapytałam, zanim zaczęła się lawina pytań. – Gdzie dokładnie jesteście?
– Jest – odparła, a jej głos trochę przycichł. – Jesteśmy na Kajmanach i jest piekielnie gorąco. Później popływamy z płaszczkami…
– Nasze plany są nieistotne – usłyszałam, jak tata wrzeszczy w tle. – Zapytaj ją lepiej, czy wszystko w porządku.
– Mówiłeś wcześniej, żeby tego nie robić – wypaliła zniecierpliwiona mama.
Nagle zapadła cisza, a ja zaśmiałam się, wyobrażając sobie, jak oboje walczą o telefon.
– Paige – odezwał się tata. Najwyraźniej wygrał potyczkę. – Jak się masz?
Mój ojciec miał za sobą długą karierę w wojsku, wiedział, że moja praca w krajach ogarniętych wojną nie należała do łatwych, i zgadzał się z moim przełożonym, że igram z losem i potrzebuję przerwy.
– Dobrze. – Przełknęłam ślinę, śmiech zamarł mi na ustach, a słowa utknęły w gardle, gdy przeszedł od razu do sedna. – Wspaniale. Nie mogę się doczekać, aż w końcu będę mieć trochę czasu dla siebie.
Bo naprawdę nie mogłam się tego doczekać, prawda?
– Cóż, szkoda.
To mnie zaskoczyło.
– Chodzi mi o czas dla siebie.
Wydawało mi się, że chciał, abym skorzystała z okazji, trochę się zdystansowała i zebrała myśli.
– Naprawdę? – Zmarszczyłam brwi, wkładając palec do ucha, by odciąć się od hałasu w zatłoczonej hali. – Dlaczego? – Nagle zaczęło trzeszczeć na linii i usłyszałam, jak tata mówi coś do mamy.
– Bo – powiedział, znów głośniej – miałem zamiar zaproponować, żebyś nie jechała do domu, tylko gdzieś, gdzie będziesz mieć towarzystwo, ale jeśli naprawdę wolisz być sama…
– Gdzie? – przerwałam mu.
– Wynthorpe.
– Wynthorpe Hall? – Znowu zmarszczyłam brwi. – Dlaczego miałabym tam jechać?
Wynthorpe Hall, dom rodzinny Catherine i Angusa Connellych, moich rodziców chrzestnych, znajdował się w samym sercu Fenland, rozległego obszaru nizinnego wschodniej Anglii. To było cudowne miejsce, ale wiedziałam, że daleko mu do cichego sanktuarium, w którym pragnęłam się skryć i w prywatności lizać mentalne rany. Oprócz dwóch z trzech synów państwa Connellych, Jamiego i Archiego, w domu mieszkały również ich partnerki, a także cała masa pracowników, którzy byli tak blisko związani z rodziną, że traktowano ich jak krewnych.
– Ponieważ twój irytujący ojciec chrzestny ma… Cóż, jak to ująć? – Tata nie wiedział, jak wytłumaczyć sytuację. – Można powiedzieć, że trochę się przemęczył.
Słyszałam mamę mruczącą w tle i nie mogłam się nie uśmiechnąć. Mój kochany ojciec chrzestny Angus zawsze się przemęczał, wymyślając jakieś szalone plany. Jego wybryki mnie śmieszyły, ale wtedy dzieliły nas tysiące mil, więc nie mógł mnie w nie wciągnąć.
– Co zrobił tym razem? – zapytałam, współczując przy tym swojej matce chrzestnej. – Na pewno w domu jest dość ludzi, żeby utrzymać go w ryzach.
– Cóż, o to właśnie chodzi – odparł tata. – Większości z nich w tej chwili nie ma. Jamie i Anna zamknęli swoją organizację charytatywną na kilka miesięcy, żeby polecieć do Afryki i sprawdzić, jak idzie realizacja projektu, nad którym Jamie pracował, zanim przejął zarządzanie Wynthorpe Hall.
– Ale co to ma za znaczenie, skoro organizacja jest zamknięta? – zapytałam, nie mogąc pojąć, dlaczego ich nieobecność miałaby stanowić problem.
– A no takie, że Anna bardzo udziela się wolontariacko w okolicy – wyjaśnił tata. – Jest odpowiedzialna za dostarczanie zakupów, książek z biblioteki i recept osobom mieszkającym poza miastem, a także zawozi potrzebujących na różne spotkania.
– W takim razie dlaczego nie załatwili sobie jakiegoś zastępstwa przed wyjazdem? – zapytałam jeszcze bardziej zdezorientowana.
– Bo Angus stwierdził, że sam to załatwi – opowiedział tata. – Martwił się, że w ogóle nie pojadą, jeśli będą się stresować szukaniem zastępstwa, więc oświadczył, że wszystko zorganizuje. i pozwolił im jechać.
– Rozumiem – odparłam. – I naprawdę nie ma nikogo innego, kto mógłby pomóc?
– Najwyraźniej nie, a Hayley, gospodyni, i jej partner Gabe, który dba o teren, również wyjechali. Miało się to nie pokrywać z wyjazdem Jamiego i Anny, ale siostra Gabe’a zmieniła swoje plany, więc mogą się spotkać tylko przed świętami.
– O rany – odezwałam się. – Więc kto sprząta dworek? – Wiedziałam, że takie sprzątanie to coś więcej niż odkurzanie raz w tygodniu.
– W tej chwili nikt – wyjaśnił tata. – I wiesz, że święta Bożego Narodzenia w Wynthorpe to teraz poważna sprawa, i z tym wszystkim trzeba się zmierzyć.
Przez chwilę zapomniałam, że w Wynthorpe Hall organizują właśnie ogromne widowisko zwane Zimową Krainą Czarów. Widziałam zdjęcia w internecie. Bez wątpienia wymagało to sporo pracy, a przy mniejszej liczbie pomocników wkrótce stanie się bardziej uciążliwe niż przyjemne.
– Masz rację – przyznałam. – Wyjechali w naprawdę fatalnym momencie. Co Angus sobie myślał?
– Od kiedy Angus myśli? – zaśmiał się tata. – Wiesz, jaki on jest. On po prostu chce, żeby wszyscy byli zadowoleni.
Cały Angus. Był hojny aż do przesady, ale często nie zastanawiał się nad konsekwencjami. To, co się teraz działo, tylko potwierdzało tę regułę.
– Więc co o tym myślisz? – zapytał tata.
– O czym?
– Żeby tam pojechać i uratować sytuację? Mogłabyś zająć się dostawami i pomachać trochę ściereczką. No i mogłabyś też tam spędzić prawdziwe Boże Narodzenie. Od lat nie obchodziłaś porządnie świąt w kraju.
– No tak… – odezwałam się, przygryzając wargę.
– Wiem, że chętnie cię zobaczą – wtrąciła się mama. – Biedny Archie rwie sobie włosy z głowy. Jest u kresu sił.
Podejrzewałam, że, jako jedyny syn państwa Connellych w rezydencji, to on musiał ogarniać to wszystko i sprzątać bałagan, którego narobił jego ojciec, mimo dobrych chęci.
– Potrzebujesz czegoś, co odwróci twoją uwagę, i może to jest właśnie to – dodał chytrze tata.
I tak oto, zaledwie godzinę po przybyciu do Wielkiej Brytanii, czternastego listopada, wsiadłam do autobusu do Peterborough, a potem do kolejnego do miasteczka Wynbridge w Fenland.Rozdział 2
Czułam się wyczerpana emocjami wywołanymi pozostawieniem starego życia i kolegów w Jordanii, a dodatkowo zmęczona niekończącą się podróżą, przespałam więc większą czasu w autobusach z Heathrow do Wynbridge, ale w samej drodze do posiadłości nie miałam już chwili wytchnienia.
– Może mnie pan tu wysadzić – odezwałam się nagle, litując się nad zawieszeniem taksówki.
Kierowca wyraźnie się skrzywił, gdy wyskoczyłam z autobusu w Wynbridge, wsiadłam do jego samochodu i powiedziałam, gdzie chcę jechać. Zastanawiałam się wtedy dlaczego, ale podskakując na podziurawionej drodze prowadzającej do Wynthorpe Hall, od razu zrozumiałam przyczynę jego niechęci.
– Pójdzie pani pieszo? – zapytał, odwracając się, by na mnie spojrzeć.
– Pójdę pieszo – potwierdziłam. – Znam drogę.
Gdy tylko wysiadłam, zawrócił idealnie na trzy i pojechał przed siebie, a ja ruszyłam krętą ścieżką, z plecakiem na plecach, podekscytowana, że mogę z daleka przyjrzeć się rezydencji i jej kominom, które górowały nad drzewami.
W chwili, gdy pokonałam ostatni skręt i dostrzegłam budynek, na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Skupiłam wzrok na dworku, moim sielankowym placu zabaw z dzieciństwa, i dotarło do mnie, że tata miał rację; to był dobry pomysł, żeby tu przyjechać, i nie mogłam się doczekać, żeby wszystkich zobaczyć. Oby tylko spodobał im się pomysł, że pojawiam się tu bez zapowiedzi, i nie znaleźli sobie pomocy od ostatniej rozmowy z tatą.
Ponieważ zimno zaczęło naprawdę dawać się we znaki, pospieszyłam na ostatniej prostej przez dziedziniec, a potem zapukałam do tylnych drzwi, które były uchylone. Kiedy nikt nie odpowiedział, zdjęłam podniszczoną wełnianą czapkę, potrząsnęłam włosami, o wiele dłuższymi niż zwykle, i weszłam do środka, spodziewając się, że Floss, rodzinny spaniel, wybiegnie z kuchni, żeby mnie powitać, ale tak się nie stało.
– Damy radę – powiedział ktoś z przekonaniem. – Wiesz, że zawsze jakoś sobie radzimy.
To musiał być Angus.
– Być może – odparł ktoś inny, najprawdopodobniej Archie. – Ale póki co, to sobie nie radzimy, tato, i nie wyobrażam sobie, żeby sytuacja miała się wkrótce zmienić.
Wydawał się całkowicie zirytowany, ale poczułam ulgę. Najwyraźniej przyjechałam w najodpowiedniejszym momencie i nikt nie podjął żadnych nowych decyzji. Jeśli założyć, że rozmawiali o sprawach, które pozostawiły Anna i Hayley.
– Musimy przynajmniej zatrudnić jakąś firmę sprzątającą – odezwał się ponownie Archie, potwierdzając moje przypuszczenia.
– Ale Hayley powiedziała… – odparował Angus.
– Hayley powiedziała, że jeśli zatrudnimy firmę sprzątającą, rozerwie nas na strzępy – odparł Archie. – Wiem, ale tak naprawdę nie mamy innego wyboru, prawda? Przed wyjazdem szczegółowo tłumaczyła mi, co przekazać osobie, które będzie ją zastępować, a my musimy wierzyć, że się uda. To nasza jedyna opcja. Nie mogę zrobić wszystkiego sam i nie mam nikogo innego.
– Niekoniecznie – odezwał się ktoś trzeci, kto w ogóle nie wydawał się zaniepokojony stresującą sytuacją, a ja od razu wiedziałam, do kogo należy ten delikatny, marzycielski głos. – Myślę, że wszechświat właśnie zesłał nam rozwiązanie, które za moment się zmaterializuje – dodał po chwili.
Nagle rozległo się szczekanie i przy moich nogach pojawił się nie jeden, a trzy wesoło podskakujące psy. Wśród nich znajdowała się Floss, choć wyglądała na o wiele starszą, niż pamiętałam, malutki chihuahua i olbrzymi wilczarz. Cóż za osobliwe stado!
– Co to ma być? – ryknął Angus, rzucając się za psami. – O mój Boże, Paige! – krzyknął, przepychając się przez nie. – To naprawdę ty? – Zamknął mnie w nagłym uścisku.
– Tak – wykrztusiłam, przełykając gulę, już drugą od powrotu do kraju. – Mój kontrakt w końcu dobiegł końca, więc pomyślałam, że wrócę na chwilę do domu.
To nie był właściwy moment, by ze szczegółami opowiadać o żenujących przyczynach mojego wcześniejszego wyjazdu. Angus ścisnął mnie mocniej, a potem odsunął się, by porządnie mi się przyjrzeć.
– Paige! – Archie się zaśmiał i szybko do nas dołączył. – Nie mogę w to uwierzyć! Co ty tu robisz?
– Przyjechała na święta – odparł Angus i zdjął ze mnie plecak, uginając się pod jego ciężarem. – Czyż to nie wspaniale?
W ogóle nie rozmawialiśmy o świętach, do których pozostało jeszcze kilka tygodni, ale mój ojciec chrzestny najwyraźniej był przekonany, że przyjechałam specjalnie z tego powodu. Nie było sensu sugerować, że powód może być inny. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że według niego wszystko kręci się wokół świąt i że komplikacje związane z moim powrotem mogą poczekać, tak jak pozostałe kwestie.
– Tak naprawdę przyjechałam z odsieczą. Rozmawiałem z tatą zaraz po wylądowaniu i zasugerował, że możecie potrzebować dodatkowej pary rąk do pracy.
Angus wręcz się rozpromienił na dźwięk tych słów.
– Nie mam pojęcia, czy sobie poradzę – dodałam pospiesznie, zanim rozbudziłam w nim zbyt wielkie nadzieje – ale jestem gotowa spróbować, jeśli pokażecie mi, co trzeba zrobić.
Archie już rozwiązywał fartuch, który miał na sobie. W pojemnej przedniej kieszeni znajdowały się nie jedna, ale trzy różne rodzaje ściereczek do czyszczenia.
– W mgnieniu oka wszystko załapiesz. – Uśmiechnął się szeroko. – Tak dobrze cię widzieć. Wchodź dalej.
Podążyłam za ojcem i synem, akurat gdy do kuchni drugim wejściem wchodziła Catherine.
– Paige! – krzyknęła, również rzucając mi się na szyję. – Jak wspaniale cię widzieć po tak długim czasie. Co ty tu, u licha, robisz?
Zatrzymałam się na chwilę, żeby złapać oddech, kiedy Angus wyjaśniał jej wszystko, koloryzując trochę moją opowieść, żeby wyszła na prawdziwą bohaterkę. Rozejrzałam się, chcąc zebrać myśli. Nie było mnie tu wiele lat i zapomniałam, jak życzliwi potrafią być Connelly’owie.
Miałam nadzieję, że poradzę sobie z ich wylewnością i entuzjazmem. Ten dworek stanowił całkowite przeciwieństwo ciszy i pustki, którą zastałabym w domu rodziców. Ale może nic w tym złego. Czas na rozmyślanie mógł być zarówno przekleństwem, jak i błogosławieństwem, a wiedziałam, że nie będę go miało za dużo, gdy rzucę się w wir pracy, którą trzeba wykonać w Wynthorpe Hall.
– Cóż, to świetne wieści – przyznała Catherine, kiedy Angus w końcu dopuścił ją do głosu. – I tak miło ze strony twojego kochanego ojca, że zasugerował przyjazd tutaj, i w ogóle, że pomyślał o nas i naszych problemach, kiedy wyjeżdżał z twoją mamą na wakacje. To zaszczyt, że możemy cię ponownie powitać na wsi.
– To ty! – rozległ się inny głos, zanim zdążyłam odpowiedzieć. – Kto by się spodziewał. – To była Dorothy, kucharka z Wynthorpe. Wpadła, ocierając oczy bawełnianą chusteczką, zanim zebrała myśli. – Dobrze – dodała energicznie, taksując mnie wzrokiem z góry na dół. – Niech no ci się przyjrzę. Hmm, wyglądasz, jakbyś potrzebował porządnego posiłku – stwierdziła w końcu.
Wszyscy się zaśmialiśmy, ponieważ Dorothy zawsze tak reagowała, kiedy w dworku pojawiała się nowa osoba. Każda okazja była dobra, żeby kogoś nakarmić.
– Wszystko z nią w porządku – zaśmiał się Archie. – W niczym nie przypomina bladej i pyzatej Paige, którą pamiętam.
Pokręciłam głową, że już zaczął mi dokuczać, jakbyśmy znowu byli nastolatkami, i pokazałam mu w odwecie język, co wywołało śmiech Micka, który był tu złotą rączką i właśnie do nas dołączył.
– Proszę, słonko – powiedział, odsuwając mi krzesło. – Usiądź, zanim wszyscy zechcą wypowiedzieć się w temacie twojego wyglądu.
– Moja droga Paige – odezwała się właścicielka delikatnego głosu, która do tej pory milczała, gdy wygodnie się rozsiadałam.
– Molly. – Uśmiechnęłam się. – Jak się masz?
– O to samo zamierzałam cię zapytać – odpowiedziała, zatrzymując na mnie spojrzenie swoich bladoniebieskich oczu. Jedną ręką założyła niesforny, kasztanowy loczek za ucho, a drugą wyciągnęła w moją stronę.
Wiedziałam, że to Molly będzie mi się najbaczniej przyglądać. Kobieta mieszkała w domku w lesie Wynthorpe, nazywała siebie białą czarownicą i najlepiej znała moje serce i moją głowę.
Kiedy przyjeżdżałam tu jako dziecko i nastolatka, bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Połączyła nas głęboka siostrzana solidarność, gdy musiałyśmy sobie radzić z trzema psotnymi braćmi Connellymi, ale od tego czasu oddaliłyśmy się od siebie. Nie żeby to miało teraz znaczenie. Miałam przeczucie, że zaczniemy dokładnie tam, gdzie przerwałyśmy.
Chwilowo nie mogłam spojrzeć jej w oczy, bo od razu wyczułaby, że za moim nagłym przybyciem kryje się coś więcej, niż dawałam po sobie poznać. Właściwie to wystarczyło, że zerknęłam na jej twarz, i już wiedziałam, że ona wie.
– Przyniosę ci herbatę, Paige – powiedziała Dorothy, spiesząc się jak zawsze i na szczęście odwracając uwagę Molly.
– A ja opowiem ci więcej o tym, co się tu dzieje – dodał Archie.
– Albo nie dzieje – poprawiłam.
– Otóż to – stwierdził zniecierpliwiony, rzucając ojcu spojrzenie, którego ten nawet nie zauważył, jak zwykle zresztą.
Archie opowiedział mi więcej o organizacji charytatywnej Jamiego i Anny, wspierającej pogrążonych w żałobie młodych ludzi, oraz o najnowszym nabytku we dworku, czyli Gabie, leśniczym i drugiej połowie Hayley.
– A może przedstawicie mnie psom? – zaproponowałam, gdy Dorothy nalała mi kolejną filiżankę herbaty. – Oczywiście znam Floss, ale pozostałych dwóch nie.
– Wilczarz irlandzki to Bran i podąża za Gabem jak cień – wyjaśnił Mick, głaszcząc olbrzymiego, spokojnego szarego psa siedzącego przy nim. – Ale zostaje z nami, kiedy jego pan wyjeżdża, bo nie lubi dalekich podróży.
– A to Suki – odezwała się Molly, zgarniając z podłogi maluszka. – Jest moja i Archiego. Jego eks podrzuciła ją tu w jakieś święta parę lat temu.
Suki wierciła się w ramionach Molly i czule lizała ją po brodzie.
– Zapomniałam, że ty i Archie jesteście teraz parą – powiedziałam, kręcąc głową.
Tym razem to Archie wystawił język.
– Spora niespodzianka, nie? – odezwała się Molly z cierpkim uśmiechem, przez co jej druga połowa zrobiła nadąsaną minę.
– Jeśli wziąć pod uwagę, że ciągle się spieraliście, kiedy dorastaliśmy – zaśmiałam się – to mało powiedziane!
Archie pochylił się i pocałował Molly w policzek, rumieniąc się przy tym.
– Ale też bardzo miła niespodzianka – dodałam, zadowolona, że oboje są tak szczęśliwi.
Gdy wypiłam trzeci kubek herbaty i zjadłam wielki kawałek pysznego ciasta owocowego Dorothy, już nie powstrzymywałam ziewania.
– Więc wróciłaś do kraju? – zapytała Catherine, gdy zauważyła, że oczy zaczynają mi się kleić.
– Kilka godzin temu – odparłam, znów ziewając i zmuszając się, by usiąść prosto. – Wczoraj o tej porze byłam jeszcze w Jordanii.
– O mój Boże – jęknęła Catherine. – Nic dziwnego, że wyglądasz na zmęczoną. Musisz być wyczerpana.
– Zaczynam to trochę odczuwać – wyznałam. – Mimo że spałam w autobusie.
– W takim razie – nalegała – musisz iść odpocząć.
– Tak – powiedziała Molly, na co znowu się rozbudziłam. – Naprawdę musisz teraz pomyśleć o sobie, Paige. Potrzebujesz czasu, żeby dojść do siebie.
Czy miała na myśli podróż, czy już próbowała wydobyć ze mnie prawdę? Wolałam się nie domyślać.
– Jak to jest pracować w tych obozach? – zapytał Archie.
Catherine i Molly wymieniły spojrzenia.
– To musi być wyczerpujące – stwierdziła Catherine. – Zabierzemy cię na górę, Paige.
– Pokój Różany jest gotowy – odezwała się Dorothy, co było najlepszą wiadomością tego dnia.
Zawsze najbardziej lubiłam Pokój Różany. Z kominkiem, wygodną sofą i najgłębszą wanną w łazience, był szczytem luksusu, a po spaniu przez tak długi czas na łóżku polowym zamierzałam to w pełni wykorzystać.
– A zatem Pokój Różany – powiedział Archie, podnosząc mój plecak. Podobnie jak jego ojciec, ugiął się pod ciężarem bagażu i jęknął.
– Czego się spodziewałeś? – Zaśmiałam się. – Tam są praktycznie wszystkie moje dobra ziemskie.
– Spodziewałem się, że nie wozisz ze sobą ciężkich rzeczy – uśmiechnął się w odpowiedzi – a ten plecak waży z tonę. Jak, u licha, udało ci się go dźwigać?
– Ona jest silniejsza, niż wygląda – stwierdziła Molly i mrugnęła do mnie.
Zostawiłam tę uwagę bez komentarza.
Wieczorna kolacja okazała się kolejnym miłym spotkaniem w Wynthorpe Hall, a zjedliśmy ją przy rustykalnym stole kuchennym. Dorothy jak zwykle ugotowała tyle co dla wojska i nałożyła mi kiełbaski zapiekane w cieście i purée z warzyw korzeniowych, a wszystko polała gęstym sosem.
– To wygląda pysznie, Dorothy – powiedziałam od razu – ale prawdopodobnie nie dam rady zjeść nawet połowy. Bardzo długo miałam racjonowane jedzenie, więc muszę uważać. Wiem z doświadczenia, że zmiana diety bez okresu adaptacyjnego nie jest dobrym pomysłem.
– Nie ma sprawy – odparła. – Po prostu zjesz, ile będziesz mogła.
Brzmiała szczerze, ale wiedziałam, że będzie rozczarowana, jeśli zostawię choć kęs.
– Więc – odezwał się Angus z przejęciem – może zaczniemy od tego, gdzie skończyliśmy wcześniej?
– Tak – poparł go Archie. – To dobry pomysł, tato, a po przybyciu Paige temat nie wydaje się już tak przerażający.
– Boże – zareagowałam, wypuszczając powietrze. – Nie jestem pewna, czy moja obecność uzasadnia taką ulgę, Archie. Jestem przecież tylko jedna.
– Jedna osoba może sporo zmienić – oświadczyła proroczo Molly.
– A no to zero presji – stwierdziłam, a reszta wybuchnęła śmiechem.
– Ty potrzebujesz nas tak samo mocno jak my ciebie, Paige – dodała. – Tak miało być.
Widać było, że Archie ma ochotę zapytać, o co jej chodziło, ale mu przerwałam.
– Więc – odezwałam się, odkładając sztućce, przez co brwi Dorothy poszybowały w górę – wiem trochę o wolontariacie Anny, dostarczaniu przesyłek i zawożeniu ludzi na wizyty lekarskie i tak dalej, ale co ze sprzątaniem domu? Czy naprawdę nie można zatrudnić odpowiedniej firmy?
– Zrobilibyśmy to, ale plany Hayley i Gabe zmieniły się w ostatniej chwili – wyjaśniła Catherine – dlatego nie zdążyliśmy się z nikim dogadać.
– Wiem, co trzeba zrobić – wtrącił się Archie – ale gdy się tym zajmuję, nie mam czasu na swoją pracę.
– W takim razie – odezwałam się, nabierając widelcem maślanego purée z marchwi i pasternaku – musisz przekazać mi, co wiesz. Połapię się w tym, prawda? – Bardzo mi zależało na tym pięknym dworku i nie chciałam niczego robić po łebkach, jak przypadkowi pracownicy.
– Byłoby wspaniale, jakbyś mogła to ode mnie przejąć – powiedział Archie z wdzięcznością. – A jeśli ja potrafię sobie z tym poradzić, nie widzę powodu, dla którego ty miałabyś temu nie podołać.
– A co z Zimową Krainą Czarów? – dopytałam. – Będziesz potrzebował z tym pomocy? Słyszałam, że to nie lada wyzwanie.
Wiedziałam, że w lesie powstał szlak dla odwiedzających, szykują się różnorodne świąteczne zabawy, w tym przejażdżki saniami, odwiedziny w domku Świętego Mikołaja, spotkania z reniferami i sowami, śpiewanie kolęd i ogrom wszelkiego rodzaju świątecznego jedzenia i napojów, a także kilka pięknie udekorowanych drzewek. Cały weekend pełen wspaniałych świątecznych przyjemności i chociaż zostało jeszcze kilka tygodni, niewątpliwie sporo trzeba było zaplanować i zacząć to wkrótce realizować.
– Mick i ja zajmujemy się logistyką i częścią przygotowań – powiedział Angus. – Ale Jamie i Gabe razem z Archiem zazwyczaj biorą na siebie wszystko, co wymaga siły.
– Dobrze, że dbam o formę. – Uśmiechnęłam się. – Te mięśnie sobie ze wszystkim poradzą.
– Jeśli zjesz wszystko, będziesz miała jeszcze więcej siły – wtrąciła Dorothy, wykorzystując moment.
– Mam w mieście kumpli, którzy też pomogą – dodał Archie. – Szczerze mówiąc, myślę, że damy radę z Zimową Krainą Czarów. Najtrudniej zastąpić Annę i Hayley.
– Już nie. – Molly się uśmiechnęła.
– Nie. – Odwzajemniłam uśmiech, wdzięczna, że te słowa padły akurat teraz. – Już nie.Rozdział 3
Niedługo po kolacji wymówiłam się i poszłam spać. Z pełniejszym niż zwykle brzuchem i marzeniem o kąpieli poczułam się ponownie senna i miałam nadzieję, że nie przyśni mi się znowu mój koszmarny błąd. Rzeczywistość była wystarczająco straszna, ale we śnie najwyraźniej lubiłam sobie jeszcze dokładać i ostatnie nie potrafiłam przespać spokojnie nocy.
– Może wpadniesz do domku rano? – zaproponowała Molly, zanim poszłam na górę. – Będziemy mogły w końcu porządnie się nagadać.
Przyjęłam jej zaproszenie, ale niechętnie. Z przyjemnością odnowiłabym naszą przyjaźń, ale wiedziałam, że gdy będziemy same, mogę jej wyjawić więcej, niż zamierzałam. W końcu nie minęło zbyt dużo czasu od mojego powrotu i nie nabrałam jeszcze dystansu do sytuacji w obozie.
– I weź to – dodała Molly, wciskając mi w dłonie małą zakorkowaną fiolkę z różowym płynem. – To pomoże.
– Nie wypiję tego, Molly – powiedziałam stanowczo, zakładając, że to jeden z jej eliksirów.
– To dobrze. – Zaśmiała się. – Bo to do kąpieli.
– Och – zareagowałam, czując, że się rumienię. – W takim razie dziękuję.
Nalałam sobie do wanny sporo wody, a do parującego strumienia dodałam płynu o kwiatowym zapachu, który przyjemnie się spienił. Pomieszczenie momentalnie wypełnił kojącym zapachem lawendy, rumianku i czegoś słodkiego, czego nie potrafiłam zidentyfikować. Woń pomogła mi się jeszcze bardziej zrelaksować i chociaż nie miałam pojęcia, co dokładnie znajdowało się w tej małej buteleczce, na szczęście przyniosło mi głęboki sen bez koszmarów. Obudziłam się odświeżona, zregenerowana i, co zaskakujące, pełna chęci do działania.
– Chwileczkę – zawołałam, odsuwając kołdrę, gdy ktoś zapukał do drzwi kilka minut później. – Zaraz. – Gdy przekręciłam stary metalowy klucz w zamku, zdałam sobie sprawę, że to nie było pukanie, a raczej drapanie. Co się potwierdziło, gdy otworzyłam drzwi i zobaczyłam w korytarzu Brana, ogromnego wilczarza.
Wbiegł do pokoju, wskoczył na sofę i wpatrywał się we mnie spod swoich wielkich, kudłatych brwi. Naprawdę był gigantyczny i nie dałoby się go wyprosić.
– Cóż – powiedziałam, zamykając drzwi. – Tobie również dzień dobry. Czuj się jak u siebie, bo przecież tak jest, prawda?
Bran cierpliwie czekał, aż się ubiorę i zwiążę włosy. Założyłam na siebie tyle warstw, ile się dało, bo wciąż było mi zimno, i razem zeszliśmy na śniadanie.
– Tu jesteś – odezwała się Dorothy, pocierając Brana po łebku.
– Nie porwałam go – zapewniłam. – Po prostu pojawił się przy drzwiach, wślizgnął do środka i nie chciał się ruszyć.
– Interesujące – odparła kucharka, podając mi czajniczek.
Mick pokręcił głową.
– Naprawdę? – Zmarszczyłam brwi, nalewając sobie kubek.
Dorothy nie rozwinęła tematu, ale Bran położył mi na kolanach swoją ciężką łapę, jakby chciał powiedzieć: „Nie przejmuj się nią”, i spojrzał na mnie współczująco.
– Idę zobaczyć się z Molly – oznajmiłam, gdy tylko skończyłam herbatę.
– Nie jesz śniadania? – zapytała Dorothy zdumiona.
– Nie – odparłam, marszcząc nos. – Nie jestem głodna. Zjem coś później.
Próbowałam wstać, ale Bran wciąż siedział przyklejony do mojego boku.
– Możesz go zabrać ze sobą, jeśli chcesz. – Mick się uśmiechnął.
– Chyba nie mam wyboru – zauważyłam, gdy kudłaty olbrzym szturchnął moją dłoń zimnym nosem.
– Ale czy nie byłoby mu lepiej z tobą, Mick?
– Najwyraźniej nie – odrzekł mężczyzna, zupełnie niewzruszony swoim nielojalnym podopiecznym. – To pies, który idzie tam, gdzie jest najbardziej potrzebny, a teraz zapewne czuje, że powinien przylgnąć do ciebie, Paige.
Nie chciałam zostać dłużej, żeby nikt nie pociągnął tego tematu.
– Proszę – powiedziała Dorothy, wciskając mi kanapkę z bekonem, gdy narzucałam na siebie jeden z wielu płaszczy przeciwdeszczowych, które wisiały do użytku wszystkich przy tylnych drzwiach. – Możesz to zjeść po drodze i lepiej załóż kalosze. W lesie będzie mokro.
Było też dotkliwie zimno. Pewnie typowo jak na tę porę roku, ale ja byłam przyzwyczajona do zgoła innych temperatur. Gdy wyruszyłam, od razu wgryzłam się w bułkę, ale wspomnienia intensywnego upału, a zaraz potem myśli o niedoszłej katastrofie wypełniły mi głowę, więc nie dałam rady przełknąć kęsa, którego właśnie przeżuwałam.
– Proszę, Bran – odezwałam się, wyciągając do niego to, co zostało. – Masz.
Chapnął jedzenie delikatnie, ale połknął na raz.
– To będzie nasz mały sekret. – Uśmiechnęłam się, głaszcząc go po grzbiecie, gdy szedł obok mnie.
Molly otworzyła drzwi domku, zanim jeszcze weszłam na prowadzącą do niego ścieżkę, i zdałam sobie sprawę, że nawet specjalnie nie szukałam drogi. Po prostu podążałam za swoimi stopami, zachwycona, że nic się nie zmieniło, chociaż wiedziałam, że niektóre drzewa są wyższe i pojawiło się więcej jemioły. Poza tym jednak wszystko wydawało mi się znajome, jakbym odwiedziła to miejsce ledwie tydzień wcześniej.
– Więc znalazłaś drogę? – Molly uśmiechnęła się, stojąc boso w drzwiach.
– Oczywiście. – Odpowiedziałam uśmiechem.
– Nie byłam pewna, czy przyjdziesz – dodała, odsuwając się, by wpuścić mnie i mojego kudłatego towarzysza do środka. – Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że troszkę niechętnie się wczoraj zgodziłaś.
– Wcale nie – skłamałam, chociaż Molly mnie przejrzała.
Ogień strzelał w kominku, z przyjemnością więc zdjęłam płaszcz, a gdy przyjaciółka krzątała się w kuchni, ściągnęłam również kalosze, rozejrzałam się po pomieszczeniu i ułożyłam się wygodnie wśród licznych haftowanych, patchworkowych poduszek na sofie. To miejsce pod pewnymi względami z pewnością się zmieniło, ale nadal unosił się tutaj ten sam zapach kadzidła i panowała nieziemska atmosfera. Podobnie było z samą Molly.
– Poczęstuj się – powiedziała, gdy wynurzyła się zza koralikowej zasłony z tacą pełną kuszących tostów francuskich, świeżych owoców i czajniczkiem. – To nie żaden z moich ziołowych naparów, tylko herbata.
– Czy to wpływ Archiego? – zapytałam, wdzięczna, że nie zamierzała mi wciskać niczego na siłę, jak robiła to Dorothy.
– Tak – potwierdziła, a jej policzki się zaróżowiły, co mnie rozbawiło. Molly zwykle tak nie reagowała. – Wróci później – ciągnęła, rumieniąc się jeszcze bardziej. – Nie może się doczekać, aż nadrobicie stracony czas. Wszyscy się cieszymy, że przejmiesz obowiązki Anny i Hayley, a Archie to już w ogóle. Jak wiesz, Angus ma dobre intencje, ale nie zawsze pomyśli, zanim coś zrobi, więc czekała nas prawdziwa katastrofa.
– Zero presji – powiedziałam po raz drugi, ponownie ją rozśmieszając.
– I czeka cię nagroda za ten miły i hojny gest. Gdy wszyscy wrócą na Boże Narodzenie, będziesz mogła oddać stery i wtedy porządnie się zrelaksować i poświętować.
– Szczerze mówiąc, nie pamiętam, kiedy ostatnio tak naprawdę obchodziłam święta. – Westchnęłam, wpatrując się hipnotycznie w płomienie.
– Cóż, z pewnością w tym roku jesteś we właściwym miejscu, żeby to zmienić – powiedziała Molly. – Wynthorpe Hall jest najpiękniejsze właśnie w środku zimy.
Przez chwilę milczałyśmy, a potem przypomniałam sobie o pustej buteleczce.
– Nie mam pojęcia, co dokładnie do niej wlałaś, ale wzięłam długą kąpiel i nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak dobrze spałam. Chyba kilka tygodni temu. Dziękuję.
Molly ze wzrokiem utkwionym w mojej twarzy wzięła ode mnie fiolkę.
– A więc źle sypiasz? – dopytywała.
– Och, Molly – odparłam, kręcąc głową. – Dobrze wiesz, że nie śpię. W przeciwnym razie nie dałbyś mi tej buteleczki, prawda?
– Tak, to prawda – przyznała lekko, zamilkła na chwilę, po czym dodała: – Nie dałabym, ale nadal nie mogę pojąć, dlaczego nie możesz odpocząć tak, jak na to zasługujesz…
Ponieważ popełniłam kolosalny błąd w ocenie sytuacji, nie zasługuję na żaden odpoczynek i godzę się z tym. To był wyjątkowo głupi błąd, który mógł doprowadzić do katastrofy, uznałam więc, że powinnam odczuwać jego skutki, nawet jeśli na szczęście nie wydarzyło się najgorsze.
– Paige?
– Przepraszam – odezwałam się, odrywając wzrok od płomieni. – Co mówiłaś?
– Czy słyszałaś cokolwiek z tego, co właśnie powiedziałam?
Pokręciłam głową.
– Mówiłam, że chcę ci pomóc – powtórzyła Molly czule.
– Nie możesz – wyrzuciłam z siebie, a moje oczy zaszkliły się od zdradzieckich łez. – Zgadza się, coś mnie trapi, i wiem, że masz dobre intencje, ale muszę poradzić sobie z tym sama.
– Czy to ma coś wspólnego z Chadią?
Zadała to pytanie z życzliwością, ale na dźwięk imienia mojej przyjaciółki i mentorki poczułam taki szok, jakby ktoś przebił mi serce nożem. Dawno z nikim nie rozmawiałam o Chadii, która odeszła za wcześnie, i chociaż mój błąd nie był tego bezpośrednim skutkiem, te dwie sprawy się ze sobą wiązały. Mimo że bardzo nie chciałam tego przyznać.
Moje palce powędrowały do szyi i wisiorka z jedynym zdjęciem przyjaciółki, jakie miałam, ale nie dotknęłam go, żeby Molly go nie zauważyła.
– Nie. – Przełknęłam ślinę. – Poza tym to było lata temu.
– Tylko dlatego, że coś wydarzyło się dawno temu…
– Nie chodzi o Chadię – odparłam stanowczo.
– Więc złamane serce? – zasugerowała Molly, zmieniając kurs. – Problemy w związku?
– O mój Boże, nie – powiedziałam, wywracając znacząco oczami. – Od bardzo dawna nie byłam w związku.
– Może właśnie tego potrzebujesz – podsunęła, unosząc brwi. – Kogoś do kochania i kogoś, kto odwzajemni twoje uczucie.
Pokręciłam głową.
– Dlaczego zakochane pary zawsze chcą, żeby wszyscy inni byli zakochani? – Udawałam, że się dąsam, sięgając po poduszkę, i przytuliłam ją do siebie jak blaszany napierśnik.
– W tym przypadku nie potrzeba żadnego mężczyzny, więc nawet nie myśl o przyrządzaniu eliksiru miłosnego, ani nawet eliksiru na przelotny romans. Wiesz, że to nie w moim stylu.
– W porządku. – Uśmiechnęła się. – Chyba nie jestem w stanie wymyślić niczego, co przebiłoby się przez taki opór.
– Cóż, dzięki Bogu za to.
– Ale cokolwiek cię dręczy – powiedziała, znowu na poważnie – wydaje się dość silne. W ogóle nie mogę zrozumieć twojej aury.
Oparłam się pokusie i nie rozejrzałam wokół w poszukiwaniu tego, na co patrzy. Nigdy wcześniej mi się to nie udawało, więc zdecydowałam się patrzeć przed siebie.
– Jestem pewna, że w rezydencji aura przybierze bardziej znajomy kolor – stwierdziłam.
– Ja też – zgodziła się Molly. – Przejęcie obowiązków Anny i Hayley na pewno ci pomoże. Zajmiesz swój umysł zupełnie czymś innym i wyzdrowiejesz, nawet o tym nie wiedząc.
Miałam nadzieję, że się nie myli. Może i uważałam teraz, że zasługuję na cierpienie, ale nie chciałabym się tak czuć już zawsze.
– Zjesz to wszystko? – zapytałam, sięgając po brioszkę z cynamonem i wanilią i zdecydowanie zmieniając temat.
Kiedy pochłonęłyśmy więcej jedzenia, niż sądziłam, że zmieszczę, Molly sięgnęła po talię kart tarota, które zawsze trzymało blisko siebie. Zrobiła głęboki oddech i zaczęła je sprawnie tasować, a ja się uśmiechnęłam, gdy zamknęła oczy i odpłynęła, ponieważ ta sytuacja i jej wyraz twarzy wydawały się tak znajome. Karty były obecne w jej rodzinie od pokoleń, przekazywane z matki na córkę i traktowane z ogromnym szacunkiem.
– Postawię ci tarota, jeśli chcesz – zaproponowała, otwierając oczy i wyraźnie starając się, aby zabrzmiało to tak, jakby dopiero wpadła na ten pomysł.
– Nie, dziękuję – odpowiedziałam szybko. – Wolałabym, żebyś tego nie robiła.
– To może ci pomóc – dodała niewinnie.
– Raczej tobie – odparłam z uśmiechem. – Z kart dowiedziałabyś się więcej, a ja naprawdę nie mam ochoty jeszcze niczym się dzielić.
– W porządku – westchnęła. – Warto było spróbować.
– Ty przebiegła pindo – sapnęłam, gdy odłożyła talię.
– No to może weźmiesz kamień? – zapytała. Sięgnęła po miskę z kominka i wyjęła kilka. – Proszę – zachęciła, wyciągając dłoń. – Weź jeden z nich.
Popatrzyłam na nią surowo.
– Wybierz jeden, a przestanę się dręczyć – obiecała, wcale nie zniechęcona moją skrzywioną miną.
– Wszystkie wyglądają tak samo – stwierdziłam.
W dłoni trzymała z pół tuzina różowych kamieni. Faktycznie różniły się jedynie rozmiarem, no może bardzo delikatnie kolorem. Dostrzegłam jeden, którzy kształtem przypominał trochę serce. Był z nich najładniejszy.
– Po prostu weź ten, który cię przyciąga – nalegała Molly, obserwując mnie niczym jastrząb.
Ominęłam serce, które przykuło moją uwagę. i wybrałem mniejszy kawałek o nierównych krawędziach. Był bledszy od pozostałych, mniej gładki i przyjemny w dotyku.
– Zadowolona? – zapytałam, pokazując jej kawałek, który wybrałam. Zastanawiałam się, czy wiedziała, że odrzuciłam swój ulubiony.
– Prawie zawsze jestem zadowolona. – Westchnęła z satysfakcją, ostrożnie odkładając pozostałe kamienie do miski, a potem miskę na kominek.
– Więc co to jest? – zapytałam, podnosząc do światła swój drugi ulubiony kawałek.
– Kwarc różowy – odparła. – Pomaga w samouzdrawianiu i pokochaniu siebie.
– Rozumiem – sapnęłam, podejrzewając, że moja przebiegła zaprzyjaźniona czarownica pojęła, że w tej chwili nawet siebie nie lubię, o kochaniu nie wspominając.
– Chyba lepiej będzie, jeśli wrócę do dworku – stwierdziłam, wstając i wsuwając minerał do kieszeni dżinsów.
– Daj sobie czas, Paige – rzekła Molly przenikliwie. – Do Bożego Narodzenia poczujesz się jak zupełnie nowa osoba.
Szczerze mówiąc, nie mogłam w to uwierzyć, chociaż powiedziała to Molly.
– Wiesz, że do Bożego Narodzenia zostało zaledwie kilka krótkich tygodni, prawda? zapytałam z ironicznym uśmiechem, ale tym razem przyjaciółka go nie odwzajemniła.