Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Święta trójca - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 marca 2019
Ebook
31,00 zł
Audiobook
24,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Święta trójca - ebook

Wydaje ci się, że zbrodnia doskonała nie istnieje? Jak bardzo się mylisz...

W małej miejscowości Geesthacht na północy Niemiec bez śladu znika Timo Waldorf, miejscowy chłopak. Dochodzenie ma poprowadzić komisarz Henry Pallas – najlepszy policjant w mieście. Jego nową partnerką zostaje młodziutka adeptka, która właśnie ukończyła akademię policyjną, Monika Steinhoff. Ten niecodzienny zespół szybko odkrywa, że w zaginięcie mężczyzny zamieszane są osoby powiązane z gangiem nazywanym Świętą Trójcą. W toku postępowania okazuje się, że senne miasteczko ma swoje mroczne sekrety, a w jego sercu mieszka porywacz, który ma przygotowaną listę kolejnych ofiar i… nie pozostawia po sobie śladów. Co łączy go ze Świętą Trójcą? Odpowiedź można odkryć tylko wtedy, gdy ma się odwagę zmierzyć z duchami przeszłości...

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-263-0
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Był zmęczony nocną wędrówką po gęstym lesie. Wysokie drzewa skąpo przepuszczały blask ledwo świecącego księżyca. Delikatny wiatr nie był w stanie poruszyć potężnymi konarami drzew ani przerwać leśnej ciszy. Mężczyzna osiadł na jednym z brezentowych worów wypełnionych piaskiem. Delektował się spokojnymi podmuchami. Oparłszy łokcie na kolanach, opuścił głowę ku ziemi, dysząc przy tym niczym parowóz. Siedział tak przez chwilę, aż do wyrównania oddechu i uspokojenia drżących mięśni. Po wysiłku, z jakim przed momentem musiał się zmierzyć, czekało go jeszcze mnóstwo pracy. Spojrzał na zegarek. Wskazywał czwartą trzydzieści.

Muszę się pospieszyć, klient zaraz odzyska przytomność – pomyślał.

Teraz dopiero włączył latarkę, którą miał założoną na głowie. Wiedział doskonale, że gęsty zagajnik w tym potężnym lesie, w którym się obecnie znajdował, idealnie ukryje niewielki snop światła, jaki dawała latarka. Mimo że był to już październik, liści na drzewach było jeszcze bardzo dużo. I to one najbardziej maskowały miejsce, do którego przybył i które wcześniej nie bez powodu wybrał. Ktokolwiek chciałby zobaczyć słabe światło latarki, musiałby podejść na kilka metrów.

W jej świetle można było dostrzec głęboki dół o prostokątnych krawędziach. Jego niesamowicie równe ściany przypominały wykopany grób, którego nie powstydziłby się żaden grabarz. Świeżość ziemi wyraźnie wskazywała na to, że „grób” był wykopany całkiem niedawno, co najwyżej kilkanaście godzin wcześniej.

Na dnie tego dołu leżał w bezruchu młody mężczyzna, którego tu przytaszczył na plecach, idąc ciemnym lasem, a później przedzierając się przez ten gęsty zagajnik. Ręce i nogi chłopaka były skrępowane za pomocą grubych, plastikowych opasek zaciskowych, podobnych do tych, z jakich korzysta policja prewencyjna. Tych jednak używali elektrycy na budowach do mocowania kabli w kanałach montażowych. Sposób skrępowania uniemożliwiał jakikolwiek ruch, gdyż ręce były związane z tyłu na plecach. Nogi natomiast były zgięte w kolanach i zaciągnięte do tyłu, maksymalnie prostując tułów, na koniec ręce i nogi były połączone dodatkową opaską, tak by nie można było wyprostować nóg czy zwinąć się w kłębek. Skrępowanie to też miało wywołać jak najwięcej bólu i cierpienia. Na ustach młodzieńca, który mógł mieć najwyżej dwadzieścia, może dwadzieścia dwa lata, była przyklejona szeroka, szara taśma izolacyjna.

Mężczyzna stojący nad „grobem” odkręcił niewielką butelkę z wodą, którą zaczął wylewać na twarz związanego. Młodzieniec powoli otwierał oczy, potrząsając głową, jak to się czyni, gdy ktoś znienacka zostaje oblany. Wydawał przy tym cichutkie jęki, które skutecznie tłumiła przyklejona na twarzy taśma. Szarpnął się, próbując wstać, ale ta próba tylko poinformowała go, że jest skrępowany. Teraz dopiero zobaczył, że światło, które go oświetla, jest przymocowane do osoby, która stoi nad nim, a on sam znajduje się w jakimś dole. Przez chwilę patrzyli na siebie. Leżący w dole widział niewiele, bo światło, co prawda słabe, było skierowane w jego stronę, co ograniczało widoczność. Mógł jedynie dojrzeć, że postać stojąca nad dołem, w którym leżał, jest ubrana na czarno. Twarzy nie mógł zobaczyć, gdyż wydawało mu się, że i tak maskuje ją kominiarka.

Postać ubrana na czarno, stojąca nad wykopem, spoglądała na jego dno i widziała tylko obiekt swojej zemsty. Stojąc tak, nagle wskoczyła do środka, na ciało leżącego. Pod ciężkimi butami chrupnęły łamane żebra młodzieńca, który od razu zawył z bólu, ale krzyk skutecznie tłumiła taśma na ustach.

Chłopaka szybko ogarnęło przerażenie, nie mógł pojąć, co się dzieje. Jakim cudem i dlaczego ktoś go porwał z ulicy, gdy wracał do domu? I co ten facet, ubrany na czarno, z latarką na czole, od niego chce… Setki myśli przelatywały mu przez głowę, w której wciąż powtarzały się te same pytania.

– O co tu chodzi? Co się dzieje?

Nagle usłyszał, że jego oprawca coś do niego mówi.

– Posłuchaj, Timo, bo tak masz na imię. – Dopiero teraz, kiedy się trochę skoncentrował, usłyszał spokojny, ale bardzo zdecydowany głos pewnego siebie mężczyzny.

Pytający nawet nie czekał na potwierdzenie, które i tak nie miało dla niego większego znaczenia, i kontynuował:

– Zadam ci parę pytań, na które udzielisz mi pełnych odpowiedzi bez zbędnego kręcenia i zabierania mojego cennego czasu. By zapewnić cię, że kłamstwo nie popłaca i zależy mi tylko na prawdzie, muszę zrobić to, co nieuniknione, co, jak sądzę, szybko przekona cię do współpracy.

Timo w świetle latarki zobaczył w jego ręku sekator. Natychmiast zaczął wierzgać, wiercić się oraz ponownie krzyczeć. Krzyku nikt nie mógł usłyszeć ze względu na taśmę przyklejoną na ustach, a plastikowe zaciski skutecznie ograniczały ruchy. Do tego był mocno przyciśnięty kolanem przez oprawcę, ale wyczuł, jak jego ręka chwyta go za dłoń, ciągnąc palec wskazujący. Zimna stal ostrza dotknęła skóry dłoni. Poczuł i zarazem usłyszał chrupnięcie chrząstek obcinanego palca. Z bólu i niemocy napiął wszystkie mięśnie do granic możliwości, aż na nadgarstkach pojawiły się sine pręgi i krew od wrzynających się w skórę plastikowych zacisków, krępujących jego ciało.

Na piasek przed jego oczami spadł jakiś mały przedmiot, który w świetle latarki okazał się jego palcem. Właśnie teraz patrzył na własny palec, który został mu przed chwilą odcięty. W przypływie wściekłości zaczął charczeć, jak najgłośniej się dało, i głęboko oddychać przez nos. Jednak na jego oprawcy nie robiło to żadnego wrażenia, bo, jak gdyby niby nic, z pełnym spokojem i opanowaniem zwrócił się do swojej ofiary:

– Czy jestem wystarczająco przekonujący? Możemy teraz pogadać?

Timo tylko patrzył na postać w czarnym stroju, cały czas głęboko oddychając. Ból w miejscu odciętego palca był przerażający, a zarazem niepozwalający się skupić na pytaniu, które zostało mu zadane.

– Widzę, że jeszcze nie nabrałeś ochoty na rozmowę i niezbyt cię przekonałem.

Timo, gdy tylko ponownie ujrzał pochylającą się nad nim postać, od razu zaczął potakiwać głową w geście potwierdzenia, że chce rozmawiać i powie mu wszystko, co zechce. Zrobił to, by uniknąć dalszych okaleczeń i ewentualnej utraty większej liczby palców. Wiedział, że ma przed sobą kogoś bezwzględnego. Nigdy z kimś takim nie miał do czynienia, więc cały czas energicznie potakiwał głową w nadziei, że powstrzyma oprawcę od dalszych tortur.

– Dobrze. – Oprawca wstrzymał się z okaleczeniami. – Zadam ci pytanie, a potem odkleję taśmę. Ty natomiast udzielisz mi odpowiedzi. Jednak jeżeli przejdzie ci przez myśl zakłócić tę leśną ciszę jakimkolwiek krzykiem lub spróbujesz mnie okłamać…

W tym momencie młodzieniec ponownie ujrzał sekator, którym oprawca dwukrotnie wykonał w powietrzu ruch, jakby coś obcinał. Timo doskonale wiedział, co oznacza lekcja sprzed dwóch minut, kiedy stracił palec.

– Interesuje mnie, jak się nazywają dwaj twoi koledzy, z którymi się kumplujesz i prowadzisz interesy. Zrozumiałeś moje pytanie? – upewniał się mężczyzna z sekatorem, który umyślnie trzymał tak, by jego ofiara miała go cały czas przed oczami.

Młodzian od razu kiwnął głową, potwierdzając, że rozumie. Ręka ubrana w skórzaną rękawiczkę od razu chwyciła za taśmę, odklejając ją od ust. Jednak całkowicie jej nie oderwała, bo drugi koniec był nadal przyklejony, ale to i tak pozwoliło Timo natychmiast szeroko otworzyć usta. Łakomie łapał powietrze, jakby dopiero co wynurzył się spod fal. W pierwszej chwili chciał poprosić o trochę wody, jednak miejsce po odciętym palcu szybko sprowadziło jego myśli na właściwy tor.

– Chodzi panu o Svena i Kristiana – upewnił się Timo.

– To są twoi koledzy i wspólnicy, więc to ty mi powiedz, kim oni są i gdzie ich znajdę, i radzę się pospieszyć, bo dziś cierpliwość nie jest moją mocną stroną – upomniał go oprawca.

– Tak, szuka pan Svena Burgmana i Kristiana Janeckiego.

– Gdzie ich znajdę? – padło drugie pytanie.

– Sven mieszka w dzielnicy Oberstadt.

– Gdzie dokładnie, adres – spytał stanowczo oprawca.

– Berner Weg 5 – padła szybka odpowiedź.

– A ten drugi?

– Kristian mieszka na HEW Siedlung, przy markecie. Tam jest tylko jedna ulica, nie pamiętam, jak się nazywa. Ale tam na tej ulicy jest taki dom jednorodzinny, cały zielony, tam mieszka Kristian – Timo zapewniał swojego napastnika.

Ubrany na czarno mężczyzna przez chwilę milczał, jakby coś analizował. Timo natomiast, wpatrzony w swego oprawcę, zastanawiał się, co będzie z nim dalej. Miał cichą nadzieję, że po podaniu prawdziwych danych swoich kolegów w jakiś sposób wyjdzie z tego cało, no prawie cało. Miał przecież odcięty palec i połamane żebra, które bardzo bolały, zwłaszcza przy oddychaniu. Timo najbardziej bał się tego, że oprawca może zechcieć go zabić. Nie wiedział co prawda, dlaczego miałby to uczynić, dlatego od razu sprzedał swoich przyjaciół, by móc ewentualnie ratować własną skórę.

Mężczyzna w czarnym ubraniu w końcu się poruszył i ponownie zakleił usta swojej ofierze. Potem sięgnął do bocznej kieszeni spodni, wyjmując z niej niewielką fotografię. Kierując na nią światło, pokazał ją związanemu. Timo spojrzał na przedstawione mu zdjęcie. Natychmiast zamarł ze strachu. Jak bumerang wróciły słowa, które usłyszał pięć miesięcy temu: „ON WAS ZA TO ZABIJE”. Wtedy się z tego śmiał, śmiali się we trójkę. Teraz nie było mu do śmiechu. Zrozumiał natomiast, że to będzie jego koniec, że oprawca będzie chciał go zabić tu, w tym dole.

– Poznajesz, prawda? – usłyszał pytanie, o dziwo wypowiedziane ze spokojem i opanowaniem, ale na tyle zimnym, by zmrozić krew w żyłach.

Za chwilę zobaczył, jak oprawca opuszcza wykop.

To koniec – pomyślał. Nieznane do tej pory uczucie strachu i paniki zawładnęło jego ciałem. Domyślał się, że teraz nastąpi jego egzekucja. Przerażająca rozpacz, która mówiła mu, że za chwilę zginie, doprowadzała go do szaleństwa. Widział, jak jego oprawca odwraca się na moment do tyłu, sięgając po coś, co musiało chyba leżeć na ziemi, gdyż na parę sekund światło się obniżyło. Z wielkim strachem oczekiwał pojawienia się lufy pistoletu wycelowanego w jego ciało. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Zamiast pistoletu zobaczył, że jego kat coś wytrząsa z worka. Poczuł, że na jego nogi została wysypana ziemia.

Jezus, Boże – pomyślał. – On chce mnie zakopać żywcem. Natychmiast zaczął ponownie wierzgać, napinać mięśnie, próbując rozerwać więzy, które znów wrzynały mu się w nadgarstki. Niestety, mimo że walczył z całych sił, więzy były zbyt solidne, by mógł sobie z nimi poradzić. Taśma na ustach cały czas skutecznie tłumiła jakikolwiek dźwięk, który starał się wydobyć z gardła. Słychać było tylko ciche charczenie, które na osobie wysypującej ziemię do wykopu, w którym leżał Timo, nie robiło żadnego wrażenia. Piasku natomiast przybywało, co chwila był opróżniany nowy worek. W ten sposób ziemia zbliżała się nieubłaganie do jego głowy. Była coraz bliżej i bliżej, a Timo domyślił się, że kat w czerni celowo zasypuje go od nóg, by zemsta była dotkliwsza. Chwila przerwy i kolejna partia piachu już docierała do jego głowy. Trochę wpadło mu do nosa. Natychmiast zaczął trzepać głową i kichać, by pozbyć się ziarenek. Znowu przerwa i następny worek, który został opróżniony za jego głową, przysypując ją niemal w całości. Po chwili spod piasku wystawał tylko kawałek nosa, przez który było słychać łapczywie wciągane powietrze oraz prychanie. Jednocześnie piasek nadal nieubłaganie wdzierał się w nozdrza. Kolejne worki całkowicie zasypały jeszcze żywe ciało Timo, który mimo że już był pod ziemią, nadal się poruszał. Timo, będąc zasypanym, miał ziemię wszędzie – w uszach i w nosie, który był już zapchany, blokując dopływ powietrza. Próbował jeszcze ostatkiem sił wydostać się ze śmiertelnego wykopu, ale bez skutku. Z braku powietrza zaczął się dusić. Przez głowę przelatywały tysiące myśli, ale na żadnej nie był w stanie się zatrzymać. Boże, udeptuje ziemię – jedna z jego myśli przemknęła jak torpeda. Już nawet się nie ruszał, nie miał siły, brak tlenu robił swoje. Teraz miał przed sobą białe plamy, które zmieniały się stopniowo w szare i coraz bardziej czerniały, aż nastała nicość. Timo został zakopany żywcem i, tak jak chciał tego jego kat, czuł, że jest mordowany do ostatniego tchu.2

Dół był już zsypany prawie do połowy. Wskoczył do środka, starannie udeptując ziemię, by nie było żadnej luki. Miał jeszcze sporo worków do opróżnienia. Wcześniej sypał ziemię, nie bacząc na to, że jest jej tak dużo i nieubita szybko się piętrzy. Był pochłonięty czerpaniem satysfakcji z dokonywanej zemsty. Celowo zaczął zasypywanie od nóg, by móc widzieć, jak strach i przerażenie zżerają jego ofiarę. Chciał to dostrzec w jej oczach, chciał, by chłopak męczył się jak najdłużej. By wiedział, że za to, co zrobił wraz z kolegami, kara może być tylko jedna. A i sposób jej wykonania też będzie dotkliwy. Gdy Timo zniknął pod ziemią, wrócił profesjonalizm, jakim wykazał się do tej pory. Teraz starannie ubijał ziemię po każdym pustym worku. Opróżnił wszystkie worki zgodnie z numeracją, której dokonał wcześniej. Miało to na celu wsypanie każdej partii ziemi dokładnie na tym samym poziomie, jak były wykopywane. Przy ostatnich workach na wierzchu ponownie pojawił się czarnoziem. Teraz przystąpił niczym ogrodnik do układania ściółki leśnej, która leżała na plandece w prawie równych kostkach. Kiedy skończył, wstał, dwukrotnie wcisnął mały przycisk przy latarce i przekręcił w prawo obwódkę przytrzymującą szkiełko. Latarka, która do tej pory świeciła skąpym światełkiem, rozjaśniła się niczym potężny halogen, oświetlając okrąg o średnicy prawie dziesięciu metrów. W ten sposób chciał sprawdzić, jak wypadły jego prace pogrzebowe oraz czy grób jest odpowiednio ukryty. Przyjrzał się dokładnie. W niektórych miejscach musiał poprawić ułożenie darni i mchu oraz wyprostować gęsto rosnące krzewy jagodowe. Teraz miejsce wyglądało jak dwa dni wcześniej. Nikt poza nim nie byłby w stanie znaleźć tego grobu. Ponownie zmniejszył oświetlenie do minimum, pozbierał pozostałe worki oraz plandekę, na której leżały wcześniej wycięte kostki ściółki leśnej. Wziął spakowany worek pod pachę, zgasił latarkę, odwrócił się i przedzierając przez gęsty zagajnik, ruszył w drogę powrotną. Wydostawszy się z gęstwin, przyspieszył kroku. Nie obawiał się, że mógłby zabłądzić w tym lesie. Wieloletnie wędrówki i spacery z rodziną i psem pozwoliły mu go poznać jak własną kieszeń. Znał tu niemal każdy metr kwadratowy, wiedział, gdzie ostatnio wycinano stary drzewostan, a gdzie sadzono młody las. Poznał rozmieszczenie wszystkich stanowisk myśliwskich. Tak więc dość szybko dotarł do pierwszego prześwitu między drzewami, gdzie była wąska ścieżka, która wyprowadziła go z sektora, gdzie zakopał swoją ofiarę. Teraz już szedł szerszą drogą, aż trafił na pozostawiony tu wcześniej samochód. Zatrzymał się parę metrów przed pojazdem, bacznie obserwując i nasłuchując, czy przypadkiem kogoś nie ma w pobliżu. Nic jednak nie zakłócało leśnej ciszy, której towarzyszył lekki szum drzew.

Cichutko wsiadł do stojącego auta, ze schowka wyjął kluczyki, które celowo tu zostawił. Bał się, że mógłby je przez przypadek zgubić. W razie niepowodzenia akcji zawsze była też szansa, że tego auta nikt by z nim nie powiązał.

Przekręcił kluczyk w stacyjce, silnik od razu zaskoczył. Wrzucił bieg, po czym powoli ruszył do przodu, nie zapalając świateł. Benzynowy silnik o małej pojemności pracował bardzo cicho, słyszalny był dopiero z kilku metrów. Wybór takiego pojazdu był podyktowany właśnie bezgłośną pracą silnika i możliwością szybkiego poruszania się w takich warunkach, jakie obecnie panowały.

Na najbliższym skrzyżowaniu leśnych dróg skierował się w lewo. Jadąc, co chwila skręcał to w prawo, to w lewo. Jechał sobie tylko znanym szlakiem i tylko w sobie znanym kierunku. Klucząc tak, wjechał w końcu na wąską drogę asfaltową, po czym włączył światła i auto dopiero teraz gwałtownie zaczęło przyspieszać. Rozpoczął rajd po drogach asfaltowych, aż dotarł do drogi ekspresowej. Spojrzał na zegarek: 5.35. Miał już niewiele czasu, a do pełnego zakończenia operacji musiał jeszcze sporo zrobić. Musiał też dotrzeć na czas w miejsce, z którego wyruszył, by zapewnić sobie niepodważalne alibi. Wszystko miał zaplanowane, ale musiał się spieszyć, tak więc wcisnął pedał gazu do dechy i gnał do przodu najszybciej, jak się tylko dało. Po piętnastu kilometrach zjechał z drogi ekspresowej w boczną, która prowadziła do rzeki Elby. Teraz jechał wzdłuż jej brzegu, kierując się do miejscowości Geesthacht, której był mieszkańcem. Wreszcie dojrzał niewielki parking po prawej stronie, na którym stała oplandekowana siedmioipółtonowa ciężarówka z odchylaną automatycznie rampą. Zaparkował za nią, ze schowka wyjął kluczyki i natychmiast podszedł z prawej strony na tył ciężarówki. Włożył jeden z kluczyków do małej stacyjki. Po przekręceniu go mógł opuścić rampę. Parę sekund później rampa była opuszczona pod skosem w taki sposób, że można było o nią oprzeć aluminiowe najazdy, które miał schowane na pace ciężarówki. Tak skonstruowanym najazdem mógł teraz wjechać autem, którym tu przyjechał, do wnętrza ładowni. Najazdy wrzucił na pakę, zamknął rampę, upewnił się, czy wszystko jest tak, jak należy, czy o niczym nie zapomniał. Jak na razie wszystko było w najlepszym porządku. Kolejny raz rzucił okiem na zegarek. Zaraz szósta. Teraz został mu jeszcze kawałek drogi piechotą wzdłuż rzeki, by dotrzeć do miejsca, gdzie była zupełnie inna rzeczywistość.3

Wladi spał, opatulony dwoma śpiworami, nadal siedząc na turystycznym krześle. Ognisko już dawno się wypaliło, gdzieniegdzie z popiołu wystawały żarzące się kawałki drewna. Wokół ogniska walało się mnóstwo pustych butelek po piwie. Nad samą rzeką na dwóch statywach stało kilka wędek z przyczepionymi do szczytówek dzwoneczkami, co świadczyło o tym, że łowiono metodą na grunt. Patrząc ku rzece, po prawej stronie ogniska stał specjalny namiot wędkarski, w środku był leżak turystyczny. Na nim leżały dwa śpiwory. Za leżakiem stało kilka toreb wędkarskich z przyborami. Wszystkie te akcesoria świadczyły o tym, że na łowisku są profesjonalni wędkarze.

W namiocie nad jedną z toreb pochylał się ubrany na czarno mężczyzna w średnim wieku. Do torby schował kominiarkę, którą właśnie zdjął z głowy, zastępując ją zwykłą wełnianą czapką. Wyszedł z namiotu, usiadł na składanym krześle i otworzył jedno z pozostałych piw. Wypił je niemal duszkiem, odstawił pustą butelkę i natychmiast otworzył drugie. Pił już spokojniej, nawet zapalił sobie papierosa. Dopił piwo, dopalił papierosa, po czym wrócił do namiotu i ułożył się wygodnie na leżaku, opatulając się śpiworami. Usnął niemal natychmiast, ale mimo zmęczenia spał bardzo niespokojnie. Było to podyktowane wydarzeniami, jakie miały miejsce dzisiejszej nocy.

Ze snu wyrwało go energiczne szarpanie za ramię.

– Artur, Artur – usłyszał głos Wladiego.

– Yhm, hmy – odmruknął, lecz po chwili powiedział wyraźniej: – Co jest?

– Nic, zaraz siódma. – Wladi cały czas szarpał go za ramię. – Ale się żeśmy wczoraj zachlali, a ty to już w ogóle dałeś do pieca.

– No, było nieźle – odpowiedział Artur, siadając na łóżku. – Złowiłeś coś jeszcze? Bo ja chyba oprócz tych dwóch węgorzy to nic więcej, przynajmniej nie przypominam sobie, bym coś wyciągnął.

– Człowieku, wyciągnąć – śmiał się Wladi do rozpuku – to ty się mogłeś, ale na namiocie. Tak się nassałeś, że ledwo na nogach mogłeś ustać. Jak straciłeś równowagę, to chwyciłem cię w ostatniej chwili za schaby, inaczej wpadłbyś na namiot.

– No dobra, daj już spokój, zdarza się – usprawiedliwiał się Artur. – Ale przypomnij sobie, jak miesiąc temu leżałeś o tam. – Wskazał na wygasłe ognisko. – Mało co byś sobie nóg nie usmażył. Ale dobra z tym, złowiłeś coś jeszcze?

– Gdzie tam, ułożyłem cię do namiotu. Sprawdziłem wędki, otworzyłem sobie jeszcze jedno piwo, dołożyłem do ognia. No i też opatuliłem się w śpiwory i chyba odleciałem, bo obudziłem się dopiero teraz i zacząłem ciebie budzić.

Zdziwiłbyś się, gdybyś znał prawdziwą przyczynę twojego odlotu – pomyślał Artur. Wiedział doskonale, co uśpiło Wladiego. Były to piwa, które przyniósł ze sobą na łowisko. Wcześniej kupił piwo w butelkach z odkręcanymi kapslami. Połowę z nich delikatnie otworzył, tak żeby nie uszkodzić kapsli, wylewając zawartość do zlewu. Tylko jedno otwarte piwo zostawił pełne, wsypał do niego zolpidem, i to podwójną dawkę. Był to środek nasenny o silnym, ale łagodnym w skutkach działaniu. Jest co prawda na receptę, ale Artur zdobył go bez problemów. Ponownie zakapslował butelkę z usypiającym piwem, delikatnie je oznakował w sobie tylko widoczny sposób. Resztę opróżnionych butelek wypłukał, a następnie napełnił je napojem apfelschorle, które po wlaniu do butelek do złudzenia przypominało piwo. Te butelki również oznaczył, po czym wszystko zapakował ponownie do oryginalnych sześciopaków. Piwa znalazły się na łowisku, a on je później odpowiednio rozdzielał. Sam pił napój jabłkowy, udając, że jest coraz bardziej pijany, gdy Wladi pił prawdziwe piwo, a koło godziny pierwszej otrzymał usypiacz. Zaraz po tym Artur odegrał scenę, jakoby stracił równowagę i potrzebował pomocy kolegi. Wladi, jak na dobrego kompana wieloletnich wspólnych wypraw wędkarskich przystało, niemal w ostatniej chwili pochwycił go, ratując przed upadkiem. Artur nawet nie protestował, gdy Wladi stwierdził, że lepiej będzie, jak się położy. Dał się spokojnie zaprowadzić do namiotu i ułożyć do spania.

Po opuszczeniu namiotu przez Wladiego Artur w blasku płomieni ogniska ukradkiem obserwował poczynania kolegi. Wladi krzątał się najpierw przy wędkach, coś tam sprawdzając i poprawiając, następnie dorzucił do ognia sporo grubych polan, które mieli przygotowane. Siadając na turystycznym krześle, opatulił się dwoma śpiworami, dopił piwo, otworzył następne, po czym odchylił oparcie krzesła do tyłu, pogrążając się w myślach. Nawet nie wiedział, kiedy usnął mocnym snem wspomaganym środkiem nasennym. Artur wyraźnie słyszał, jak butelka wysunęła się z dłoni kolegi, upadając na ziemię. Odczekał jeszcze parę minut. Wstał z leżaka, a śpiwory ułożył w ten sposób, by stwarzały wrażenie, że ktoś się pod nimi znajduje. Ostrożnie wychylił się z namiotu, ale nic nie mąciło obozowego spokoju. Wladi spał w najlepsze, posapując przy tym. Cichy plusk płynącej rzeki wraz z delikatnym szumem nadbrzeżnych drzew i zarośli były niczym kołysanka. Cofnął się na moment w głąb namiotu po czapkę typu kominiarka, którą miał w jednej z toreb z przyborami, oraz niewielki, ale bardzo ostry sekator. Natychmiast założył ją na głowę, ale tak, by jeszcze nie zasłaniała twarzy. Dorzucił kilka polan do ognia, by ciepło, które dawało ognisko, jak najdłużej ogrzewało uśpionego kolegę. Opuszczając obozowisko, sprawdził stan Wladiego, który nadal spał i powinno tak pozostać do rana. Miał też cichą nadzieję, że nie dojdzie tu do jakichś nieprzewidzianych wydarzeń ani niepożądanych odwiedzin, które mogłyby w późniejszym czasie zniweczyć jego plan. Spojrzał na zegarek. Było przed drugą w nocy. Teraz godziny zaczynały nabierać zupełnie innego znaczenia, bo miał mnóstwo spraw do załatwienia, a czasu niewiele. Musi tu wrócić około szóstej rano, by jego plany miały rację bytu. Tak więc ruszył żwawo na parking oddalony o parę kilometrów, gdzie stała zaparkowana niewielka ciężarówka.

– Co, będziemy się chyba zbierać? – dopytywał się Wladi.

– Co? – spytał wyrwany z zadumy Artur.

– Co ci jest? – zmartwił się Wladi.

– Nic, ale chyba mam kaca – skłamał.

– Nie ma co się dziwić, bo bogato wczoraj było, a i ty też piłeś jak na wyścigi. To co, mam dzwonić do Balbi, by nas odebrała?

– Dzwoń, przez ten czas zdążymy się spakować i zrobić porządek.

Wladi chwilę rozmawiał ze swoją żoną Balbiną. Dogadali się, że przyjedzie za godzinę, co im da, jak słusznie przewidywał Artur, czas na spakowanie się.

Jeszcze to robili, gdy w miejscu, gdzie jeszcze parę minut temu stał ich namiot, pojawiła się czarnowłosa kobieta w sportowym stroju w kolorze jaskrawego różu. Podeszła do Wladiego, zaczepnie klepnęła go w pupę, pytając z uśmiechem:

– I jak tam, moi rybacy?

– Wędkarze – poprawił ją Wladi, jednocześnie się odwracając. Objął ją w pasie, przyciągając ku sobie, chcąc przywitać żonę pocałunkiem.

– O nie, żadnych pocałunków, śmierdzi od ciebie kacem – sprzeciwiła się z uśmiechem. Nie było w tym żadnej wrogości czy złośliwości, tylko zwykłe małżeńskie przekomarzanie się, które akurat było w ich stylu.

– Oj tam, od razu śmierdzi kacem – śmiał się Wladi. – A ty myślałaś, że czym ja będę pachniał? Armanim? Słyszałeś, Arczi, śmierdzę kacem – rzucił do Artura.

Kompan tylko machnął ręką w geście, że to nie jego sprawa, czy Balbina będzie całować swojego męża, czy nie.

– A jemu co się stało? – zapytała zdziwiona Balbina, wyczuwając, że Artur jest jakiś nieswój.

– A on ma kaca – rechotał Wadi. – Tak nam się Arturek wczoraj nawalił, że mało namiotu nie połamał, ledwo go do łóżka dowlokłem. Może piwka – teraz zwrócił się do kolegi – bo jeszcze jedno się ostało.

– Nie, lepiej nie, wystarczy mi to, co wypiłem wczoraj. Zresztą w poniedziałek muszę do pracy, więc lepiej już nie pić.

– Skoro ty nie chcesz, to ja się z miłą chęcią poczęstuje. – I nim Balbina wszczęła protesty, Wladi przechylił butelkę, sącząc zimne piwo.

W końcu udało się im spakować cały sprzęt i przenieść do samochodu, który był zaparkowany na pobliskim parkingu turystycznym. Balbina w pierwszej kolejności odwiozła kolegę męża. Tam też szybko wypakowali sprzęt należący do Artura, chowając go jak zawsze do piwnicy. Pożegnali się serdecznie, dziękując sobie wzajemnie za mile spędzony czas.

Artur po wejściu do mieszkania stwierdził, że reszta domowników jeszcze śpi, więc lepiej zrobi, jak nikogo nie będzie budził. Szybko zniknął w sypialni, ułożył się wygodnie na łóżku. Dopiero teraz zasnął głębokim, spokojnym snem. Wszystko udało się tak, jak zaplanował.4

Drzwi wejściowe do komisariatu policji w Geesthacht jak zwykle skrzypiały przy próbie ich otwarcia, zresztą przy zamykaniu też. Czy nasz konserwator jest aż tak zapracowany, że nie ma czasu ich nasmarować – pomyślał komisarz Pallas, wchodząc do środka. Idąc w kierunku dyżurki, zwrócił uwagę na stojącą przy kontuarze starszą kobietę w bardzo grubym płaszczu, chyba za grubym jak na tak ciepły październik. Kobieta była koło sześćdziesiątki i po rysach twarzy można było zauważyć, że czas nie był dla niej łaskawy. Siwe włosy w nieładzie miała spięte w coś, co miało przypominać kok. Długi płaszcz sięgający kostek maskował jej budowę ciała, można było jednak stwierdzić, że chyba jest przy tuszy i niskiego wzrostu. Przez chwilę komisarz zastanawiał się, czy już przypadkiem gdzieś tej kobiety nie spotkał. Raczej na pewno tak. Tylko nie mógł sobie przypomnieć, w jakich okolicznościach. Musiało to być dość dawno. Zazwyczaj Pallas miał świetną pamięć do twarzy, ale ta kobieta dziś wyglądała zupełnie inaczej, żeby nie powiedzieć po prostu staro.

Starsza kobieta, gdy tylko ujrzała wchodzącego komisarza, z miejsca się odwróciła i niemal doskoczyła do niego z lamentem w głosie.

– Panie komisarzu, panie komisarzu! – wołała.

– Panie komisarzu… – od razu wtrącił się oficer dyżurny. – Przyszła tu ta pani. Czeka na pana prawie godzinę, nie chce z nikim innym rozmawiać, tylko z panem. Nawet nie mogliśmy się dowiedzieć, o co chodzi i co się stało.

Komisarz nawet nie zdążył cokolwiek powiedzieć, gdy kobieta ponownie zaczęła lament.

– Panie komisarzu, panie komisarzu, niech mi pan pomoże, bardzo pana proszę, niech mi pan… mój syn… – W tym momencie kobieta się rozpłakała, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego słowa więcej.

– Już dobrze, proszę się uspokoić. – Pallas starał się opanować rozhisteryzowaną starszą panią. Jednocześnie dał znak oficerowi dyżurnemu, by podał chusteczki, które zawsze były pod kontuarem. Przydawały się między innymi w takich sytuacjach jak ta. Pallas, podając chusteczki kobiecie, bardzo spokojnie i powoli zapytał:

– Czy może pani teraz powiedzieć, co się stało?

– Mój syn zaginął – rzuciła szybko, ocierając łzy.

– Czyli chce pani zgłosić zaginięcie syna, tak?

– Tak, tak panie komisarzu.

– Daj pani przepustkę – poprosił oficera, po czym zwrócił się do zrozpaczonej kobiety: – A panią zapraszam na górę do mojego pokoju, gdzie opowie mi pani, co się stało.

Po otrzymaniu przepustki kobieta udała się wraz z komisarzem. Przeszli przez oszklone drzwi po prawej stronie dyżurki i udali się schodami na pierwsze piętro, gdzie znaleźli się w małym holu z dwiema parami również oszklonych drzwi. Przy każdych z nich z boku umieszczony był panel z cyframi od zera do dziewięciu oraz gwiazdką i krzyżykiem. Za szklanymi drzwiami widać było długi korytarz z wieloma innymi drzwiami wiodącymi do różnych pokoi, w których nad rozmaitymi sprawami pracowali policjanci.

Pallas podszedł do panelu po lewej stronie, szybko wstukał pięciocyfrowy kod zwalniający blokadę drzwi. Pokój, w którym urzędował komisarz, był dość obszerny, ale umeblowany skromnie. Trzy duże połączone biurka tworzyły wielki prostokąt, a po dłuższych bokach naprzeciwko siebie stały dwa wygodne obrotowe fotele. Dla petentów były przygotowane skromniejsze krzesła, które również stały prostopadle do foteli, ale zaraz przy wyjściu z pokoju. Na biurkach były dwa duże monitory i dwie drukarki wraz z telefonami. To wszystko stało na nowej, szarej wykładzinie dywanowej. Po obu stronach na ścianach wisiały dwie duże tablice, do których było poprzyczepiane mnóstwo zdjęć, rysunków, karteczek i różnych drobnych notatek. Z boku każdej tablicy ustawiony był regał z aktami i stalowa szafa. Można było pomyśleć, że pokój jest jeden, za to z lustrzanym odbiciem.

Gestem ręki komisarz poprosił, by zrozpaczona matka zajęła jedno z krzeseł. On sam najpierw wyjął z jednej ze stalowych szaf formularz zgłoszeniowy, po czym usiadł na fotelu.

Przez chwilę przyglądał się kobiecie, po czym przystąpił do zadawania pytań.

– Czy my przypadkiem kiedyś się nie spotkaliśmy? – padło pierwsze pytanie. – Musiało to być bardzo dawno temu, bo nie mogę sobie przypomnieć, w jakich okolicznościach?

– Osiem lat temu przywiózł pan mojego syna do domu po tym, jak został złapany na kradzieży w sklepie. Wtedy pan komisarz mu odpuścił, strasząc, że następnym razem pójdzie do więzienia.

– Ach tak, czy to nie było w sklepie SPAR, obecnie EDEKA, a pani syn to Timo, Timo Burgman? – zapytał.

– Timo, tak, ale nie Burgman. Burgman to jego kolega, wtedy razem kradli, mój syn to Waldorf, Timo Waldorf.

– No tak. Przepraszam. Timo Waldorf, a więc co się stało, pani Waldorf?

– W piątek, gdy wróciłam z pracy, Timo jak zwykle się szykował do wyjścia. Jak go zapytałam, dokąd idzie, to mi odpowiedział: „po co ci to wiedzieć”. W końcu wymusiłam na nim, by mi powiedział. Stwierdził, że na imprezę, ale nie wiem gdzie i do kogo. Od czasu kiedy ledwo skończył szkołę, Timo bardzo się zmienił. Nigdy nie ma czasu, by chociaż przez chwilę porozmawiać. Z domu wychodzi głównie wieczorami, wraca nad ranem, często czuć od niego alkohol. Wydaje mi się, że poznał jakichś dziwnych ludzi, którzy nieraz odbierali go spod domu samochodem.

Pallas słuchał cały czas, ze skupieniem notując w skrócie na kartce to, co mówiła pani Waldorf, jednak w tym momencie jej przerwał:

– Pani Waldorf, czy moglibyśmy wrócić do piątku. Mówi pani, że syn szykował się do wyjścia. O której godzinie wyszedł?

– Koło ósmej przyjechał po niego samochód.

– Skąd to pani wie?

– Zawsze za nim wyglądam. Jak wychodził, to widziałam, że wsiadał do jakiegoś auta.

– Byłaby pani w stanie określić markę tego auta?

– Panie komisarzu, ja się na samochodach nie znam, wiem, że mamy takie samochody jak mercedes czy opel, ale jak wyglądają, to nie wiem. Wiem natomiast, że strasznie głośno muzyka w nim grała. Aż u mnie w mieszkaniu na trzecim piętrze było słychać.

– Dobrze, wyszedł około ósmej i co dalej?

– I do tej pory nie wrócił. – Kobieta zaniosła się płaczem.

– Może zabawił dłużej na jakiejś imprezie. Młodzież w dzisiejszych czasach tak robi. Czy próbowała się pani z nim skontaktować telefonicznie?

– Panie komisarzu, dzwonię do niego od soboty, a dziś mamy już poniedziałek i wie pan co, komórka jest cały czas wyłączona. A mój Timo nigdy nie wyłącza telefonu i zawsze ode mnie odbiera. Dużo można o nim złego powiedzieć, ale komórkę to on zawsze odbierał, jak dzwoniłam.

– Jeśli jest tak, jak pani mówi, to rzeczywiście jest to trochę dziwne. A dzwoniła pani może do jakichś jego kolegów lub koleżanek?

– Nawet ich nie znam, nie mam do nikogo numeru telefonu. – Pani Waldorf na chwilę się zatrzymała, po czym kontynuowała: – Znam tylko tego Burgmana, ale telefonu do niego nie mam.

– Rozumiem, a rodzina? Może pojechał do kogoś z rodziny?

– Nie, proszę pana, my już nikogo z rodziny nie mamy. Mój tata zmarł zeszłego roku, a jeśli chodzi o ojca Timo, to odszedł od nas, jak syn miał dwa latka, i od tej pory się nie odezwał.

– Jeszcze jedno. Czy synowi często się takie kilkudniowe wypady zdarzały?

– Nie, nigdy. Zawsze wracał na drugi dzień lub sam dzwonił, że się spóźni. Tak jak mówiłam, może on ma coś tam na sumieniu i ostatnio nie miał dla mnie czasu, ale zawsze mówił, kiedy wraca. A tym razem wyszedł i przepadł. Niech mi pan pomoże, panie komisarzu, go znaleźć. Oprócz niego ja już na tym świecie nikogo nie mam. – Matka zaginionego ponownie wpadła w rozpacz.

Pallas podał jej chusteczki, które wyjął z szuflady biurka.

– Pani Waldorf, proszę się uspokoić, pomożemy pani, ale proszę się us… – Pallas starał się zapanować nad rozpłakaną kobietą. Gdy już była spokojniejsza, chciał przystąpić do wypełniania formularza.

– Spróbujmy wszystko uporządkować – zaczął. – A więc syn wyszedł około ósmej wieczorem w piątek, tak? – Policjant teraz zadawał pytania i jednocześnie wypełniał formularz.

– Tak – potwierdziła.

– Na telefony nie odpowiada, tak?

– Tak.

– I do tej pory się nie pojawił i nie odezwał, tak?

– Tak – ponownie potwierdziła.

– Czy dzwoniła pani do miejskiego szpitala?

– O Boże, nie, nie pomyślałam o tym – zawołała przerażona pani Waldorf. – Boże, muszę zaraz tam zadzwonić, a może coś mu się stało? – mówiąc to, zaczęła nerwowo szukać komórki w torebce, którą miała ze sobą.

– Pani Waldorf, spokojnie, pozwoli pani, że to ja zadzwonię, będzie szybciej – zaproponował.

– Tak, tak bardzo proszę, panie komisarzu – odparła z nadzieją pani Waldorf, przerywając poszukiwania.

Pallas natychmiast sięgnął po aparat telefoniczny stojący na biurku. Szybko wystukawszy numer recepcji miejscowego szpitala, czekał na połączenie, które po paru minutach uzyskał. Chwilę rozmawiał z recepcjonistką, która po sprawdzeniu w komputerze oznajmiła, że nikogo takiego nie ma i nie było w ostatnich dniach. Matka zaginionego ponownie wybuchnęła płaczem i Pallas znów podawał jej chusteczki. Zaraz po tym dokończył pisać zgłoszenie. Poczekał jeszcze moment, aż pani Waldorf się uspokoi. Podał jej formularz do przeczytania i podpisania. Po podpisaniu zgłoszenia Pallas zwrócił się do kobiety.

– Proszę pani, na ten moment to wszystko.

– Jak to wszystko? – oburzyła się.

– Nie, nie – ponownie ją uspokajał. – Wszystko, co pani mogła u nas załatwić, teraz my zaczniemy szukać. Proszę być dobrej myśli, zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by odnaleźć pani syna. A jeszcze jedno, czy ma pani jego aktualne zdjęcie?

– Oczywiście, panie komisarzu, ale tylko takie małe w portmonetce, ale w domu mam większe, mogę zaraz przynieść.

– O, to świetnie, to proszę przynieść jak najszybciej zdjęcie syna. A ja w tym czasie wprowadzę zgłoszenie do systemu i rozpoczniemy poszukiwania.

– To ja biegnę do domu, proszę pana, i zaraz jestem z powrotem.

Pani Waldorf natychmiast wstała, kierując się do drzwi. Pallas ruszył za nią, sprowadził na dół do głównego wyjścia, informując jednocześnie, że w razie gdyby go nie było, ma zostawić fotografię na dyżurce. Wręczył jej swoją wizytówkę z numerem telefonu do jego pokoju, na odwrocie zapisał numer sprawy, pod którym zostało przyjęte zgłoszenie, gdyby pani Waldorf chciała się czegoś dowiedzieć lub przypomniała sobie coś, co mogłoby pomóc policji w poszukiwaniach.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: