Święte Nie - ebook
Święte Nie - ebook
Jakub Jałowiczor w swojej najnowszej książce przedstawia historie sześciu młodych i odważnych kobiet, które oddały życie w obronie swojej czystości. Żadna z nich nie dokonywała za życia cudów. Nie uzdrawiały, nie miały daru bilokacji. Żyły prosto, cieszyło je to samo co nas i miały te same pokusy. Każda z nich postawiona jednak została przed radykalnym wyborem: życie albo godność.
Nie mogły liczyć na niczyją pomoc, ale oparły się przemocy i oddały swoje życie w imię Miłości.
Kim były? Dlaczego wybrały śmierć? Czy ich decyzje były warte największej ceny? Tragiczne losy Marty Obregón z Hiszpanii, Santy Scorese – włoskiej Służebnicy Bożej, bł. Veroniki Antal – rumunskiej meczennicy, bł. Benigny Cardoso da Silvy nazywanej brazylijską Marią Goretti, bł. Anny Kolesárovej – słowackiej męczennicy czy bł. Karoliny Kózkówny mogą zawstydzać albo oburzać. Przede wszystkim jednak pokazują, że są rzeczy, których warto bronić do końca.
Łatwo uznać, że obrona przed gwałcicielem to oczywistość. Owszem, to z pewnością odruch, ale w chwili, gdy nie ma już innego sposobu na przeżycie, sprawa nie jest wcale tak jasna. Ratowanie życia też jest naturalnym odruchem, pewnie zresztą silniejszym niż obrona przed wykorzystaniem. Uwięziona przez seksualnego drapieżcę Marta, napadnięta na odludziu Benigna czy zaciągnięta przez żołnierza do lasu Karolina wiedziały, że nie przeżyją, jeśli nie ulegną napastnikom. Nie uległy, bo miały już swojego Oblubieńca. Były zakochane do krwi.
FRAGMENT
„Żyję w nietypowej sytuacji – pisała Santa do koleżanki imieniem Luisa. – Jest pewien mężczyzna, który chodzi za mną od czerwca i kilka tygodni temu mnie zaatakował. Nie wiem, czy chciał mnie zgwałcić, czy zabić. Nie mam niczego, co mogłoby go powstrzymać. Nie mogę sama chodzić po ulicach, bo pojawia sie wszędzie. Mam tylko wiarę i swój dzienniczek. Nie wiem, jak się skończy ta historia”.
Był 15 marca 1991 roku. Wszyscy wspominali później, że dzień od początku był ponury. Wieczorem Santa uczestniczyła w katechezie w kościele parafialnym. Około godziny dwudziestej drugiej wyszła do domu. Przyjaciele chcieli ją odprowadzić, ale tym razem odmówiła. Czuła się pewnie, bo jechała pożyczonym od siostry samochodem. Zaparkowała przed domem. Zdążyła jeszcze wcisnąć guzik domofonu, po czym dostała pierwszy cios".
FRAGMENT
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67742-57-3 |
Rozmiar pliku: | 964 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Żadna nie dokonywała za życia cudów. Nie uzdrawiały, nie miały daru bilokacji, nie powstrzymywały klęsk żywiołowych. Żadna nie zreformowała Kościoła ani nie założyła w nim nowego ruchu. Żadna nie była zakonnicą. Veronica marzyła o wstąpieniu do klasztoru. Nie zrobiła tego tylko dlatego, że w jej kraju było to niemożliwe. Całe życie spędziła w rodzinnej miejscowości, między ludźmi. Zmagała się z tymi samymi problemami, co jej sąsiedzi, to samo ją cieszyło, miała te same pokusy. O żadnej z bohaterek tej książki nie można powiedzieć, że było jej łatwo wybrać czystość. Niezależnie od tego, czy żyły w czasie wojny, czy korzystały z dobrobytu zachodniej Europy, pokusa mogła się pojawić zawsze. Jedna z dziewczyn zresztą w pewnym momencie swojego życia tej pokusie uległa. Dopiero później wygrała z grzechem, przez który wcześniej długo cierpiała.
Ostatecznie każda z sześciu bohaterek stanęła przed wyborem: życie albo godność. Łatwo uznać, że obrona przed gwałcicielem to oczywistość. Owszem, to z pewnością odruch, ale w chwili, gdy nie ma już innego sposobu na przeżycie, sprawa nie jest wcale tak jasna. Ratowanie życia też jest naturalnym odruchem, pewnie zresztą silniejszym niż obrona przed wykorzystaniem. A uwięziona przez seksualnego drapieżcę Marta, napadnięta na odludziu Benigna czy zaciągnięta przez żołnierza do lasu Karolina wiedziały, że nie przeżyją, jeśli nie ulegną napastnikom. Nie uległy, bo miały już swojego Oblubieńca i chciały być Mu wierne do końca. Były zakochane do krwi.
W Biblii i przez długi czas w Kościele „czystość” pojmowano szerzej niż dziś: odnosiła się ona nie tylko do unikania cudzołóstwa, ale przede wszystkim do czystości serca i niewinności. Jednocześnie już od pierwszych wieków czczono osoby, których świętość polegała właśnie na tym, że wolały śmierć od cudzołóstwa. Żyjąca w III wieku na Sycylii św. Agata straciła życie, bo odrzuciła zaloty prefekta miasta. Z podobnego powodu doprowadzono do skazania na śmierć św. Agnieszki Rzymianki. Świętą Dymfnę (XIII w., Irlandia) próbował poślubić, a potem zabił jej własny ojciec. Na początku XX stulecia z rąk niedoszłego gwałciciela zginęła pochodząca z północy Włoch św. Maria Goretti. Męczennikami broniącymi czystości byli też mężczyźni: św. Pelagiusz z Kordoby (X w.), którego próbował uwieść emir miasta, czy bł. Fernando Saperas rozstrzelany w czasie hiszpańskiej wojny domowej.
A co by było – można zapytać – gdyby napastnik jednak osiągnął swój cel i udało mu się dokonać gwałtu? Moim zdaniem niczego by to nie zmieniało. W konfrontacji z silnym mężczyzną dziewczyny mogły po prostu nie dać rady się obronić, nawet gdyby stawiały opór do końca. Jednak bohaterki tej książki – można to powiedzieć o każdej z nich – wykazały się zaskakującą siłą, choć nie była to siła do fizycznej walki. Nie mogąc liczyć na pomoc policji, sądów czy własnego ojca, oparły się przemocy i grzechowi. „Bóg wybrał właśnie to, co niemocne, aby mocnych poniżyć, aby zawstydzić mędrców” – mówił Jan Paweł II podczas uroczystości beatyfikacji Karoliny Kózkówny, cytując św. Pawła. I pytał: „Czyż święci są po to, ażeby zawstydzać? Tak. Mogą być i po to. Czasem konieczny jest taki zbawczy wstyd, ażeby zobaczyć człowieka w całej prawdzie. Potrzebny jest, ażeby odkryć lub odkryć na nowo właściwą hierarchię wartości”¹.
Tragiczne losy Marty, Santy, Veroniki, Benigny, Anny i Karoliny mogą zawstydzać albo oburzać. Przede wszystkim jednak pokazują, że są rzeczy, których warto bronić do krwi.DROGA MARTY
MARTA OBREGÓN
„Byłam oczarowana” – tak Cristina Borreguero wspominała w portalu Cope swoje pierwsze spotkanie z Martą. Dziś wykładowczyni historii na Uniwersytecie w Burgos, organizowała wtedy pokaz mody w eleganckim hotelu Condestable. Załatwiła już wszystko oprócz jednego: brakowało konferansjera. Koleżanki powiedziały jej o Marcie. Ponoć miała doświadczenie w pracy z mikrofonem w dłoni. „Pokochasz ją” – zapewniały. Miały rację. Dwudziestodwuletnia Marta Obregón kończyła właśnie studia dziennikarskie w Madrycie i w CV mogła wpisać między innymi staż w stołecznym radiu. Była elokwentna i pewna siebie. Właściwie sama mogłaby wziąć udział w pokazie jako modelka – była wysoka, wysportowana, miała niebieskie oczy i loki na tyle jasne, że w Hiszpanii uchodziła za blondynkę. Doskonale poradziła sobie z powierzonym jej przez Cristinę zadaniem. Niedługo potem okazało się, że uroda i osobisty urok ściągnęły na nią nieszczęście.
Pogodna twarz
W poniedziałkowe przedpołudnie dwaj robotnicy jadący ciężarówką niedaleko Burgos zauważyli na zboczu niewielkiej doliny ludzkie ciało. Był dość zimny jak na Hiszpanię styczeń, więc wcześniej zwłoki pokrywał śnieg, który teraz stopniał w promieniach słońca. Wezwani na miejsce policjanci od razu się zorientowali, że mają do czynienia z zabójstwem na tle seksualnym. Wiedzieli, że sytuacje takie jak ta nie należą do częstych. Do gwałtów dochodzi raczej na randkach albo podczas imprez, kiedy mężczyzna jest już pobudzony i nie słyszy „nie”. Zboczeńcy wyskakujący z krzaków czy dewianci więżący ofiary w piwnicy częściej niż w życiu zdarzają się w filmach w rodzaju _Milczenia owiec_, które rok wcześniej weszło na ekrany kin. Najwyraźniej jednak tym razem jakaś dziewczyna miała nieszczęście trafić na prawdziwego psychopatę.
Szybko ustalono, że zabitą jest zaginiona sześć dni wcześniej Marta Obregón. W dniu uprowadzenia ofiara nie była na żadnym towarzyskim spotkaniu. Całe popołudnie spędziła w założonym przez Opus Dei młodzieżowym klubie, gdzie uczyła się i modliła przed Najświętszym Sakramentem. Wieczorem kolega podwiózł ją do domu. Dziewczyna wysiadła z samochodu, weszła na klatkę schodową, ale nie dotarła do mieszkania. Jej nagie zwłoki nosiły ślady ciężkiego pobicia, duszenia i ciosów nożem. Sprawca pospiesznie pozbył się ciała ofiary, porzucając je poza miastem. Jego samochód zostawił w marznącym błocie ślady opon. Choć takie sytuacje nie były codziennością dla funkcjonariuszy z Burgos, bardziej zdziwiło ich coś innego: na twarzy brutalnie zamordowanej młodej dziewczyny malował się pokój. Funkcjonariusz obecny na miejscu zbrodni zeznał później, że nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział.
Będę sławna
Marta María de los Ángeles Obregón Rodríguez urodziła się w La Coruñi w 1969 roku i niecałe dwa tygodnie później została ochrzczona. Była drugim z czworga dzieci Maríi Pilar Rodríguez Rodríguez i Joségo Antonia Obregóna Roviralty. Rodzice byli głęboko wierzący, związani z ruchem Opus Dei. Rodzina raczej nie miała powodów, by narzekać na sytuację materialną. Hiszpania przeżywała w tym czasie szybki rozwój gospodarczy, a José Antonio miał dobre i stabilne zatrudnienie – służył w wojsku. Na pewien czas wysłano go do miasta Sidi Ifni w Afryce, które usiłowali odzyskać Marokańczycy (w 1969 roku Hiszpania musiała się zrzec tej kolonii). Później w związku z awansem na kapitana Obregón Roviralta został przeniesiony do Barcelony. Ostatecznie w grudniu 1970 roku cała rodzina osiadła w studwudziestotysięcznym Burgos na północy kraju.
Jako ośmiolatka Marta przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej i zgodnie z ówczesnym obyczajem już trzy lata później przyjęła sakrament bierzmowania. Będąc w podstawówce, zaczęła chodzić razem ze starszą o dwa lata siostrą Aną Pilar do miejscowego klubu Arlanza. Instytucja założona przez członków Opus Dei była jedną z wielu takich placówek tworzonych po obu stronach Atlantyku. Dzieci i młodzież przychodzą tam po szkole, żeby odrobić lekcje, wziąć udział w dodatkowych zajęciach, a także się pomodlić. W prace klubu zaangażowani są też rodzice. „Spędziłam wiele lat w Arlanzie, ucząc dziewczęta gotowania i rękodzieła, prowadząc kursy robienia makijażu dla matek i gotowania dla ojców” – wspominała matka Marty Obregón w świadectwie spisanym z okazji pięćdziesięciolecia działalności ośrodka w Burgos. Marta uczyła się tam gry na gitarze i języków obcych. Okazało się, że ma talent do jednego i drugiego. Lubiła też sport: pływanie, jazdę na wrotkach, z sukcesami starowała w zawodach tenisowych. Do wszystkiego, za co się zabierała, podchodziła z entuzjazmem. Miała gorący temperament. „Nie powiedziałabym jednak, że była chimeryczna. Pamiętam ją jako wesołą dziewczynę” – mówiła Mari Cruz z Madrytu, która poznała Martę już jako studentkę. Córka państwa Obregón była otwarta i łatwo nawiązywała kontakty. Potrafiła też bardzo szczerze mówić o sobie. Nie miała kompleksów i czuła się pewnie, gdy ktoś robił jej zdjęcia albo ją filmował (co w jej czasach nie było tak powszechne jak w epoce smartfonów). Nie miała też oporów przed okazywaniem swojej wiary, nawet kiedy z tego powodu jeden z nauczycieli pozwalał sobie na docinki pod jej adresem. Jedna z koleżanek napisała w liście do postulatora procesu beatyfikacyjnego, że choć niektóre dziewczyny zazdrościły Marcie urody i popularności, ona sama ani się nie wynosiła, ani nie obrażała. Nie zachowywała się też prowokująco wobec chłopaków. „Miała w sobie coś niewinnego” – stwierdziła dawna koleżanka. Niemniej jednak Marcie marzyła się sława. Już jako siedmiolatka postanowiła, że w przyszłości zostanie dziennikarką.
Nieidealna
„Nie przejmuj się mną tak. Daj mi się potknąć, żebym mogła sama wstać” – usłyszała pewnego dnia od swojej córki María Pilar. Czy rodzice byli nadopiekuńczy? Na pewno starali się wychować dzieci po katolicku i ochronić je przed złym wpływem świata. Świadczy o tym choćby fakt, że posyłali swoje córki do klubu, w którym otrzymywały one chrześcijańską formację, a przy tym po prostu mogły się po szkole zająć czymś pożytecznym. Jednak pod koniec szkoły średniej Marta poczuła potrzebę większej swobody. Uznała, że w Arlanzie wychowawcy próbują z niej zrobić kogoś, kim nie jest. Przestała tam chodzić.