Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Świt przeklętej królowej - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
11 lipca 2025
2399 pkt
punktów Virtualo

Świt przeklętej królowej - ebook

Zapytaj ją, chłopcze. Zapytaj, o co błagała gwiazdy i co się za tym kryje. Zapytaj, co wyrwała niebiosom. A potem dopytaj, czy ją to obchodzi. W jej żyłach płynie stara krew.

Nismera i jej legion władają królestwami, gdy moc Samkiela wypełnia niebo. Teraz, gdy go zabrakło, bogini stara się umocnić swoją pozycję na tronie, nieważne, jakim kosztem.

Dianna zmaga się z ciężarem półprawd, kłamstw i zdrad. Wkrótce po tym, gdy przeszła przez to, co uważała za swoją najcięższą do stoczenia bitwę, dowiaduje się, że grozi jej utrata wszystkiego.

Samkiel usiłuje się uleczyć, ale ma na głowie jeszcze więcej niż wcześniej. Ręka została rozbita, królestwa ogarnął chaos, a jedyna osoba, której może ufać, trzyma go na dystans. Czy ta dwójka da radę poradzić sobie z tym, co ich różni, czy oboje polegną od ostrza bogini wojny?

Jedyny prawdziwy król powraca. Czy przyjdzie mu rządzić, czy to królowa obejmie władzę nad wszystkim?

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.              Opis pochodzi od Wydawcy.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8418-249-9
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W poprzednich…

Nie no, żartuję. Kiedyś Logan pokazał mi taki serial. Puszczali w nim śmieszne streszczenia poprzednich odcinków i cóż… nieważne.

Znasz to uczucie, gdy odpoczywasz po męczącym dniu? Gdy rozkładasz się na kanapie, myśląc, że życie nie może stać się lepsze? Nie? Tak, cóż, ja też nie. Myślałem, że doświadczyłem najgorszych rzeczy w dniu, gdy upadło Rashearim. Rozpadł się znany mi świat, a moja rodzina została rozbita. Myślałem, że gorzej być nie może, co nie? Xavier by mnie spoliczkował, gdybym powiedział to na głos, ale… człowieku, naprawdę tak myślałem.

Samkiel, nasz król i lojalny… Wiesz co? Nie mogę nawet powiedzieć „lojalny”, bo skurczybyk zostawił nas dla… Wyprzedzam fakty. W każdym razie. Wydaje ci się, że znasz faceta, co nie? Bawiliśmy się razem, walczyliśmy ramię w ramię, a nawet pieprzyliśmy się w tym samym pokoju. Nie rób takiej miny. To konieczne, by po bitwie upuścić trochę pary, a my walczyliśmy w kilku jebanych wojnach. Gdy staniesz się tak zdesperowany, by sobie ulżyć, że nie obchodzi cię już, że twój przyjaciel siedzi na drugim końcu namiotu, wtedy pogadamy.

W każdym razie, spędziliśmy z Samkielem setki lat, zanim Rashearim upadło. Po tym się zmienił, ale okazałbym się kłamcą, gdybym powiedział, że nie zaczęło się to wcześniej. Wszystko ma swój początek w zmianie Unira. Szczerze, powinienem był bardziej skupić się na przyjaciołach. Na wszystkich.

Samkiel porzucił nas po zniszczeniu Rashearim. Zostawił nam rozkazy, byśmy zajęli się resztą światów, a następnie zniknął na wieki. Potem chuj nagle wraca z supergorącą – i to dosłownie, ona może wypalić ci twarz – dziewczyną.

Wszystko uległo zmianie wraz z pojawieniem się Dianny, i to serio wszystko. Ona nie tylko wycięła drogę destrukcji przez świat, by pomścić martwą siostrę, ale płonęła tak cholernie jasno, że ukazała sekrety pogrzebane w naszej rodzinie i w nas samych.

Xavier, Imogen i ja stacjonowaliśmy na pozostałościach Rashearim, zupełnie nieświadomi, że Samkiel nie tylko powrócił, ale też pracuje z naszym arcywrogiem Ig’Morruthen – wróć do gorącej dziewczyny powyżej. Okazało się, że szukali artefaktu. Ale wszystko się spieprzyło i Dianna straciła jedyną osobę, którą kochała. Potem, z powodu rozpaczy i smutku, próbowała nas wszystkich zabić. To nie żart. Ja całkiem dosłownie trzymałem własne flaki w rękach.

Samkiel – odwieczny bohater – zdołał przebić się przez tę jej szaloną skorupę. Nawet przerobił własny dom i ukrył ją tam, chroniąc przed radą. Te podejrzane skurwiele pragnęły jej głowy. Jasne, może i sypiałem z jedną z nich, by odwrócić uwagę od tego, co czułem do najlepszego przyjaciela, ale każdy ma problemy, co nie? W każdym razie, pozwól, że wrócę do tematu.

Dianna, mimo tego jak jest zaciekła i kochana – nie mówcie jej, że to powiedziałem – zdecydowanie nie pozostawała najgorszą osobą na świecie. Najwyraźniej jej stwórca, Kapizda – wybacz, długopis mi się obsunął – Kaden, miał większe plany, niż ktokolwiek z nas mógł podejrzewać i żadne z nas nie wiedziało, iż to nie on stał na ich czele.

Myślałem, że znam ból. Dzień, w którym Xavier przyznał, że się z kimś umawia, sprawił, że chciałem wydłubać sobie oczy, ale kiedy odkryłem, jak potwornie zostaliśmy zdradzeni, to mnie zdruzgotało. Stanięcie w obliczu rzeczywistości, że Vincent – uważałem go za cholerną rodzinę – pracował z Kadenem, spowodowało, że mój świat znów się zawalił. Ten gość kłamał, manipulował i zmienił moją rodzinę w idealnych, obojętnych, nieczułych żołnierzy.

Po raz kolejny pomyślałem, że to najgorsze, co mogło się stać, dopóki Kaden nie pomachał mi przed nosem Xavierem, by mnie zwabić. Zaoferowałem, że pójdę z własnej woli, że zrezygnuję nie tylko z fizycznej wolności, ale też wolności umysłu. Dołączę do nich, abyśmy mogli zostać razem, ale Kaden miał inne plany. Wszyscy okazaliśmy się na tyle głupi, by uwierzyć, że znamy wszystkie tajemnice skrywane przez bogów. Ale żadne z nas nie przygotowało się na to, by stawić czoła wszechpotężnym dzieciom, ukrytym przez Unira. Zamknięci przez wieki, zostali wreszcie uwolnieni, żądni krwi i zemsty.

Ta, dobrze słyszeliście. Papa Unir nie rozgrzewał się i pocił tylko po to, by zrobić jednego dzieciaka. O nie, nie. Miał ich troje. Troje dzieci, zdeterminowanych, żebyśmy wraz z Samkielem zapłacili za jego grzechy.

Aczkolwiek, technicznie rzecz biorąc, wciąż nie wiadomo, jak dokładnie zostali stworzeni. Nie pamiętam, by Unir wymykał się z pałacu z różnymi partnerami, tak jak robił to Samkiel. Słyszałem o jego amacie Zaysn. Uważałem ją za totalną twardzielkę. Potrafiła doprowadzić Unira do płaczu samym spojrzeniem. Wątpię, żeby pozwoliła na rozwój jakichś romansów, ale znów zbaczam z tematu. Dlaczego ludzie powierzają mi takie rzeczy?

Wiem, wiem, wszyscy się o mnie martwicie. Łapię. I, cóż, chyba musicie poczekać i zobaczyć, co się ze mną stanie. Ale mogę powiedzieć, że wszystko jest teraz inaczej. Zupełnie inaczej.

Założyłem, że wyjdziemy z każdej opresji. Byłem arogancki, tak. Walczyliśmy za to, co dobre i sprawiedliwe w świecie. Mimo to wszyscy strasznie zjebaliśmy. Nie tylko przegraliśmy, ale też znów straciliśmy nasz dom. Wciąż mam koszmary, w których obserwuję, jak pozostałości Rashearim płoną, patrzę na pobitego i przykutego do podłogi Samkiela. Teraz jego moc rozlewa się na niebie jako jedyna pozostałość po nim. Nismera włada światami, a my wszyscy zostaliśmy uwięzieni pod jej rządami. Myślałem, że doświadczyliśmy już tego, co najgorsze, ale się myliłem. Tak cholernie się myliłem.

Wiem, że Dianna wciąż gdzieś tam jest. Wiem, że pragnie zadośćuczynienia za śmierć Samkiela i część mnie miała nadzieję, że spali całe to gówno do zgliszczy. Jeśli muszę zginąć ognistą śmiercią z jej rąk… Mam tylko nadzieję, że odejdę z moim Xavim.

Cameron1

CAMILLA

Biłam Vincenta po rękach i barkach, walcząc, gdy ciągnął mnie przez ten cholerny portal. Przejście zamknęło się za nami, a ten dźwięk przeszył powietrze. Mężczyzna mnie puścił i popchnął, a ja się potknęłam, lecz szybko złapałam równowagę. Odgarnęłam włosy z twarzy, a zanim się rozejrzałam, posłałam mu wściekłe spojrzenie. Nie przybyliśmy do kolejnego ziemnego lochu czy jaskini, ale do miasta światła. Zmrużyłam oczy. Mój wzrok próbował się przyzwyczaić do światła słonecznego, przebijającego się przez chmury.

Ludzie żyli dalej, rozmawiając i śmiejąc się, zupełnie niewzruszeni nagłym pojawieniem się żołnierzy. Przed nami rozciągała się metropolia pełna wysokich budynków zbudowanych z różnych jasnych kamieni. Zadaszenia, balkony, balustrady i dachy obsadzono mnóstwem kwiatów, co dodawało radosnych plam koloru. Czyste, jasne brukowane ulice wiły się pomiędzy wieżowcami, prowadząc do wielkiego placu. Małe latające stworzenia o dwóch parach skrzydeł szybowały na różowawym niebie, nawołując się nawzajem. Całe miasto wyglądało na spokojne i szczęśliwe, żyjące w harmonii. Jak na razie mogłam uwierzyć, że to raj. Ale wtedy u mojego boku pojawił się uzbrojony generał i przypomniałam sobie, że to nie raj. W najmniejszym stopniu.

– Zabierz ją do pałacu. Nismera potrzebuje nas wszystkich do konwergencji.

Odwróciłam głowę w stronę Vincenta i wysokiego, skrzydlatego, opierzonego generała obok. Nieznajomy warknął na mnie, zanim wzbił się w powietrze, a reszta z nas ruszyła naprzód, w ślad za zdrajcą.

Spacer, a raczej ciągnięcie, wydawało się trwać wieczność. Próbowałam zapamiętać każdą alejkę, każdy dołek w drodze i budynek, ponieważ zamierzałam znaleźć sposób, by się stąd wydostać. Znalazłabym kryjówkę i opuściłabym to cholerne miasto tak szybko, jak to tylko możliwe. Poczułam ucisk w gardle, zastanawiając się, dokąd bym poszła. Nie wiedziałam nic o tym królestwie ani tym świecie i nie miałam tu żadnych przyjaciół ani sojuszników.

Poślizgnęłam się, gdy lśniący bruk zmienił się w gładką, elegancką powierzchnię. Wzdrygnęłam się, gdy przed nami pojawiła się wielka, zapierająca dech w piersi twierdza. Pałac lśnił bielą w słońcu, perła wśród jasnych klejnotów. Musiałam mocno odchylić głowę, by zobaczyć szczyt. Włócznie, częściowo przysłonięte chmurami, przeszywały niebo. Każda kręta linia, kształt i okno szeptały o bogactwie, ale szept ten zmieniał się w krzyk przerażenia, kiedy już się wiedziało, co kryje się za tymi zdobnymi wrotami.

Vincent zacieśnił uścisk, wyrywając mnie z zamyślenia. Obróciłam głowę w jego stronę i dostrzegłam, że choć raz nie patrzył na mnie ze złością. Tak jak ja przyglądał się pałacowi. Wahał się, zauważyłam to po tym, jak zaciskał zęby. Mimo że był zakryty zbroją, zobaczyłam, że jego mięśnie drgają. Zerknął na mnie i uświadomił sobie, że odkrył więcej, niż zamierzał. Jego oczy znów stały się puste, a on pokręcił głową, zanim pchnął mnie naprzód.

– Ruszaj się. – Głos mężczyzny brzmiał szorstko, gniewnie, jakbym to ja nas zatrzymała. Generałowie, górujący nad nami, może i kupowali jego grę, ale ja widziałam pęknięcie w zbroi, za którą się tak dobrze ukrywał.

Vincent się bał.2

VINCENT

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ

Zsunąłem się z ogromnego łóżka, wyplątawszy z rozgrzebanej pościeli, po czym podniosłem spodnie i włożyłem je w chwili, gdy ktoś zakręcił wodę w łazience.

Para stygła i unosiła się wstęgami, próbując uciec bestii, którą dopiero co obmyła. Błądziłem wzrokiem, szukając czegoś, co mnie rozproszy, aż zatrzymałem się na muszli leżącej na rzeźbionej szafce.

Przechyliłem głowę.

– Zachowałaś ją?

– Tak, jest twoja, a raczej to wszystko, co zostało po podarowanej ci zbroi. Mówiłam, że za tobą tęskniłam, pupilku – wymruczała za mną Nismera, a kwiatowy zapach wybuchowych jagód pokrywał jej skórę.

To kolejna próba ukrycia zabójczej istoty kryjącej się pod tą powłoką. Może i nie miała rogów, łusek czy kłów, ale bestia stworzona ze światła wciąż pozostawała bestią.

Obserwowałem kątem oka, jak przeczesuje końcówki srebrzystych włosów palcami, oddzielając poskręcane kosmyki.

Pupilku. Zawsze zwracała się do mnie w ten sposób. Zastanawiałem się, czy naprawdę tak o mnie myślała, ale znałem odpowiedź. „Tęskniłam za tobą” to bardzo luźne stwierdzenie. Nismera nigdy nie kochała ani nie troszczyła się jak inni. Wykorzystywała to, co miała, a kiedy nie mogła już dłużej na kimś żerować, to się go pozbywała.

Odwróciłem się, gdy przeszła przez pokój. Śledziłem wzrokiem jej nagą, szczupłą, umięśnioną sylwetkę. Wzięła szaty z dużego, stojącego na szponiastych nogach fotela. Obserwowałem ją bez cienia pożądania czy tęsknoty, nie pragnąc jej tak jak eony temu. To, co robiłem z nią w tym pokoju, wywodziło się z instynktu przetrwania, poczucia obowiązku i być może wiary, że na to zasługiwałem. Może zasługiwałem na nią po zdradzie rodziny. Przełknąłem mdłości, odmawiając sobie pogrążenia się w obrzydzeniu, które czułem względem siebie.

– Co teraz się ze mną stanie?

Obróciła się, zapinając koszulę.

– Obejmiesz stanowisko, tak jakbyś nigdy nie odszedł. Najwyższy strażnik legionu Hectur zostanie zdegradowany. I tak tylko trzymał miejsce do czasu, aż pozbędziemy się Samkiela i Ręki.

Ręka. Sposób, w jaki to powiedziała, sprawił, że zabrzmiało to jak klątwa. Poczucie winy zżerało mnie od środka, powodując skręt wnętrzności. Przełknąłem dręczące mnie wątpliwości.

– To spowoduje oburzenie, jestem tego pewny.

Nismera się uśmiechnęła, podskoczyła i zakręciła biodrami, wciągając eleganckie, ciemne spodnie, po czym je zapięła i usiadła na łóżku. Wsunęła na stopy buty o stalowych obcasach i spojrzała mi w oczy.

– Nic takiego się nie wydarzy. Każdy, kto wyrazi sprzeciw, zostanie powieszony niczym nowa flaga na kamiennych murach otaczających to miasto. Będą powiewać wysoko, jako ostrzeżenie dla każdego, kto ośmieli mi się przeciwstawić.

Skinąłem głową, wiedząc, że mówi poważnie. Zapach gnijących ciał unosił się w powietrzu. Wyczułem go w chwili, gdy tylko zamknął się portal.

W mgnieniu oka wstała i znalazła się obok mnie. Przesunęła palcem po mojej brodzie, by z powrotem skierować mój wzrok na siebie. Zarzuciła na ramiona tę sławną pelerynę z trzema czaszkami. Ich puste oczy kpiły ze mnie nawet tutaj.

– Nie martw się, pupilku. Byłeś drugim Samkiela przez tak długi czas. Być może zapomniałeś, że twoje miejsce jest u mojego boku i zawsze pozostanie.

Pokręciłem głową.

– Nigdy nie zapomniałem.

– Dobrze. – Zacisnęła palce na mojej brodzie i mimo że to tylko mały, prosty ruch, mogłem wyczuć moc kryjącą się w tym dotyku.

Wiedziałem, bez cienia zwątpienia, że miała wystarczającą siłę, by jednym machnięciem oderwać moją głowę od szyi i rzucić ją na drugą stronę pokoju, jakby to było nic, jakbym ja był niczym. Wiedziałem, że nic dla niej nie znaczyłem.

– Rozkażę także, by przygotowano twój pokój. Zamieszkasz we wschodnim skrzydle, na najwyższym piętrze.

Przełknąłem ślinę, próbując ukryć zadowolenie. Wschodnie skrzydło znajdowało się daleko od jej wielkich pokoi na zachodzie. Ogarnęło mnie podekscytowanie, że przynajmniej otrzymam własną przestrzeń.

– Masz towarzyszyć czarownicy w trakcie przechodzenia do stanowiska pracy i z powrotem.

Moje podekscytowanie zgasło.

– Słucham, mój królu? – zapytałem, próbując zamaskować zgorzknienie.

Nismera zapięła wielką, okrągłą klamrę utrzymującą pelerynę na jej ramieniu, ozdobioną beznogimi bestiami.

– Co w mojej wypowiedzi stało się trudne do zrozumienia?

– Czarownica.

– Camilla to świetne źródło mocy, moje jedyne, odkąd Santiago okazał się bezużyteczny. Potrzebuję jej, by naprawiła starożytny artefakt, ale jej nie ufam. Tobie, tak. Dlatego masz jej towarzyszyć podczas drogi do i stamtąd, chyba że będę cię potrzebowała, wtedy poproszę o to innych strażników. Twój pokój znajduje się naprzeciwko jej sypialni. Muszę dopilnować, by przestrzegała moich zasad. Gdy bestie dostaną zbyt dużo wolności, zaczynają uważać, że mogą się szwendać, gdzie chcą. – Jej uśmiech wydał się równie zimny i pusty, jak jakakolwiek otchłań.

– Tak, moja pani. – Wymusiłem uśmiech, pasujący do wyrazu jej twarzy, mimo że nienawidziłem przedstawionego planu.

Opuściła dłoń i uniosła kąciki ust.

– Teraz idź poplotkować z innymi generałami. Potrzebuję, byś zaprzyjaźnił się ze swoim legionem. Ja muszę zająć się innymi sprawami.

Tylko przytaknąłem, a ona wyszła z pokoju.

***

Odgłos moich kroków odbijał się echem od kremowo-złotej, kamiennej podłogi, a maleńkie drobiny tańczyły pod moimi stopami. To znak królewskości, coś, czym całe to miasto śmierdziało. Nismera została teraz królem wszystkich dwunastu światów i chciała dopilnować, by wszyscy o tym wiedzieli. Gdy wyszedłem z jej komnaty i skierowałem się w stronę westybulu, zebrani kłaniali mi się i spuszczali wzrok. Wykonane dla mnie stroje miały zbyt wiele frędzli i łańcuchów, lecz to mnie zupełnie nie obchodziło. Nismera kochała publiczne okazywanie władzy, i to od zawsze. To jedyne, co się dla niej liczyło. Każdy mebel i szklana kolumna została ręcznie wykonana oraz ustawiona według jej upodobań. Wszystko było krzykliwe i dzikie tak jak ona.

Śmiech i wrzaski rozległy się w długim, szerokim korytarzu, przypominając mi o rodzinie, którą zdradziłem i skazałem na zgubę. Ruszyłem w stronę dźwięków i poczułem ucisk w piersi.

Pchnąłem duże, grube, rzeźbione drzwi i muzyka oraz odgłosy radości ucichły. Wszystkie oczy skierowały się w moją stronę. Sala okazała się niemal tak wielka, jak pomieszczenie wejściowe, a pod ścianą stały w niej długie, drewniane stoły. Prawie w każdym kącie kryły się krzesła, a klatkę schodową okalały wysadzane klejnotami arrasy.

Przy długim blacie trwała uczta. Pokiereszowani i brudni generałowie siedzieli w różnych pozycjach. Niektórzy patrzyli na mnie, przeżuwając, inni popijali coś z kubków, lecz zapomnieli przełykać. Jedni wpatrywali się we mnie dwojgiem oczu, inni czworgiem lub więcej. Niektórzy mieli macki w miejscach, gdzie powinny znajdować się ręce i nogi, a inni posiadali wielkie i grube skrzydła, wystające z pleców. Nie widziałem nikogo z gadziej gromady Gromlocka, ale założyłem, że pragnęliby odpowiedzi, dlaczego ich generał poszedł z Nismerą oraz Isaiahem i nie powrócił.

Przysadzisty troll, okryty peleryną z futer i skór, odchrząknął. Wstał i wzniósł kielich wielkości mojej głowy.

– Powitajcie naszego najwyższego strażnika legionu, Vincenta.

Wygiąłem usta, gdy wybuchła głośna wrzawa. Od wiwatów aż zadzwoniło mi w uszach. Krzyczący dotąd troll przeszedł z tyłu pokoju w moją stronę, po czym zacisnął dłoń na moim ramieniu i wcisnął mi gigantyczny kielich w dłonie.

– Chodź, usiądź z nami.

– Kim jesteś? – zapytałem, strącając jego rękę.

– Mam na imię Tedar, jestem dowódcą ósmego legionu.

Może zebrali się tu nie tylko generałowie.

Poprowadził mnie w stronę dużej części wypoczynkowej w zacienionym kącie pokoju. Poszedłem, ponieważ nie miałem gdzie się podziać. Opadł na idealnie pasujące dla niego krzesło, ale gdy ja usiadłem na takim samym, mebel niemal mnie pochłonął. Ciecz w kielichu chlupnęła na bok, zalewając mi dłoń. Pochyliłem się do przodu i postawiłem naczynie na środku stołu, zanim wytarłem rękę o swoje spodnie i się odchyliłem. Śmiech i rozmowy wypełniły pokój raz jeszcze, gdy Tedar się nachylił.

– Jesteś teraz legendą, wiesz o tym? Każdy szept w światach mówi o tym, co zrobiłeś, a teraz zostałeś najwyższym strażnikiem. – Zagwizdał. – Przewyższasz każdego dowódcę i generała. Nienawidzą tego.

– Ty nie.

– Bogowie, nie. Obecnie mamy tylko sześcioro wysokich strażników, w tym jej braci, więc spada na mnie mniej odpowiedzialności. Ty i twój legion od teraz będziecie ruszać do bitwy jako pierwsi.

Uniosłem brwi.

– Bitwy? Nie sądzę. Myślę, że mamy po prostu słuchać rozkazów.

– Mów, co chcesz, ale niebo krwawi srebrem. Pogromca Świata nie żyje, a Ręka Rashearim chodzi ślepa, słuchając każdego nakazu niczym zbity kundel. Są i zawsze pozostaną tymi skaczącymi, jak im zagra najpotężniejszy gracz istniejący na polu. Zgadnij, kto to właśnie zrobił.

Przełknąłem, trwoga paliła mnie w gardło. Zachowywał się tak grubiańsko, tak radośnie z powodu tego, co zrobiłem. Poczułem się przez to brudniejszy, niż błoto na bucie. Przypomniałem sobie, że nie pozostawiono mi wyboru. Nie wiedział, że moja wola to wola Nismery. Pokręciłem głową, a Tedar gadał dalej:

– …muszę przyznać, że to wielka ulga. Nikt nigdy nie sądził, że on zginie. Musisz się nieziemsko czuć. To ty tego dokonałeś. Pomogłeś.

Poczułem ucisk w żołądku. Od tamtej pory unikałem patrzenia w stronę nieba, zwłaszcza nocą, kiedy jego moc zdawała sięze mnie kpić, błagając o odpowiedzi. Znów poczułem nieznośny ciężar w piersi, a powietrze stało się nagle zdecydowanie zbyt gęste.

– Teraz służę mojemu królowi, tak jak sobie tego życzy. Obecnie nic w świecie nie ma mocy mogącej rywalizować z Nismerą – powtórzyłem.

Tedar się pochylił i uśmiechnął, a ja skupiłem uwagę na jego dużym ukruszonym kle.

– Z tego, co słyszałem, to nieprawda.

Uniosłem brew i przeskanowałem pokój, zauważając kilku generałów patrzących wściekle w naszą stronę i rozmawiających cicho między sobą.

– A co takiego słyszałeś?

Tedar nachylił się mocniej, jakby miał szeptać.

– Słuchaj, wszyscy gadają, a po tym, jak posprzątali po masakrze na Wschodzie, każdy teraz wie.

Wykrzywiłem się, zdezorientowany. Nic o tym nie słyszałem.

– Wchód? Co stało się na Wschodzie?

– Pogromca Świata miał kochankę, i to nie tylko zwykłą pannę jak kiedyś. Mówią, że ona jest bestią stworzoną z płomieni i nienawiści i że podążyła za wami. Jego bestia. Samica Ig’Morruthen.

Dianna. Miał na myśli Diannę.

Skinąłem i usiadłem nieco prościej, gdy mamrotał dalej, a dźwięki wypełniające pokój rozmyły się w tle.

Ta moc emanująca z drzwi, ta sama co jego ojca. Nie musiałem się odwracać, by wiedzieć, że Samkiel opierał się o framugę drzwi prowadzących do westybulu. Potarłem nadgarstek, kręcąc głową.

– Odpuść.

– Czy w ten sposób zwracasz się do swojego przyszłego króla?

Usłyszałem zmartwienie w jego głosie.

– Przyszłego. Wciąż musisz przerosnąć ojca.

Wybrzmiał stukot ciężkich butów, gdy wszedł, w całości okryty zbroją bitewną, a cholerna królewska peleryna powiewała za nim. To ta sama, którą jego ojciec nosił za każdym pieprzonym razem podczas spotkania rady.

– Dlaczego pozwalasz jej…

– Nie pozwalam jej na nic – przerwałem, odwracając się do niego twarzą.

Nieco rozszerzył oczy, przyglądając mi się ostrożnie, gdy przemówił:

– Możesz dołączyć do mnie i Logana. Mój ojciec życzy sobie, bym miał własną straż królewską, mimo że nie takie imię przyjmiecie.

Prychnąłem złośliwie.

– Odmawiam, przyszły królu.

– Dlaczego nie pozwolisz mi sobie pomóc?

Zerknąłem w stronę drzwi, jakbym mógł zobaczyć ją, obserwującą mnie, czekającą.

– Vincent.

Jego głos wyrwał mnie z transu.

– Dlaczego zawsze pragniesz pomóc tak wielu? – zapytałem. – Co z tego masz? Przeznaczone jest ci rządzić tym światem i każdym pomiędzy. Nie musisz udawać dobrotliwości, oni i tak zamierzają zlizywać brud z twoich butów.

Samkiel wzruszył ramionami, jego włosy wiły się wokół naramienników zbroi.

– Po prostu chcę lepszego królestwa, lepszego świata. Ten wydaje się dość gówniany i mam dość egoistycznych bogów.

– Z całym szacunkiem, odnoszę wrażenie, że twoja wersja to jego lustrzane odbicie.

Wygiął usta w uśmiechu.

– Mój jest do wytrzymania.

Uwierzyłem mu. Uwierzyłem, że chciał czegoś więcej, czegoś lepszego, nawet jeśli widziany przez niego świat to zaledwie fantastyczny sen wysnuty przez wyrocznię.

– Nawet jeśli brałbym w tym udział i wygrał, nigdy nie pozwoliłaby mi odejść. Jej szpony tkwią zbyt głęboko we mnie, mój książę.

Jego oczy się zmieniły, srebrny blask przypominał ten charakterystyczny dla Unira i Nismery.

– Pozwól, że ja się nią pomartwię. Po prostu przyjdź i spotkaj innych. Nie ma w tym nic złego.

Złego. Nie rozumiał. Nikt nie rozumiał, ale skinąłem głową wbrew zdrowemu rozsądkowi. Nie powiedział nic więcej, zanim wyszedł, a ja wpatrywałem się w pustą przestrzeń drzwi. Powiedział „spróbuj”, i to właśnie zrobiłem.

Wspomnienie wyblakło, gdy ryki i krzyki wróciły, kielichy dzwoniły, obijane o siebie albo o stoły. Generałowie pochodzący ze wszelkich części kosmosu – nikczemni i podli – radowali się i celebrowali jego śmierć. Wszyscy wiedzieli, że następnym krokiem bogini stanie się wyzwolenie światów. Przyjęła i przekabaciła tych najbardziej podłych i zabójczych na swoją stronę i teraz nic jej nie powstrzyma. Nic nigdy nie mogło, więc czy kiedykolwiek miałem wybór?

Samkiel był światłem. Obiecał pokój i zmianę, a ja pomogłem to zgasić. Część mnie żywiła nadzieję, że przyjdzie mi płonąć za to w Iassulyn przez wieczność. Inna część wiedziała, że Dianna mnie dopadnie, a właściwie nas wszystkich, jak zrobiła to, gdy chodziło o jej siostrę. Skłamałbym, jeśli bym powiedział, że nie powitałbym jej z radością.4

CAMERON

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ

Pięść stworzona z zaostrzonej kości uderzyła mnie w bok głowy tak mocno, że zaryłem twarzą o ziemię. Poczułem, że krew wypływa z rozcięcia, a zaraz potem to miejsce załaskotało i się zagoiło.

Rozległy się wiwaty radości, tysiące osób krzyczało, gdy straszna bestia stąpała wokół mnie. Uniosła potężne ramiona, wszystkie cztery, i zaczęła nimi wściekle wymachiwać, dodając otuchy tłumowi. Pasy zapięte na jej bicepsach nosiły małe fragmenty kości ostatnich ofiar.

– Mizerny celestialski śmieć – warknął potwór, odwróciwszy się do mnie.

Splunąłem mu pod nogi i się podniosłem, a każdy mięsień bolał. Podłoga zadrżała, gdy przeciwnik do mnie podszedł. Krzyki tłumu wzrosły dziesięciokrotnie, widziałem rząd za rzędem wijących się uzbrojonych wojowników i istot ze wszystkich warstw społecznych. Niektórzy wydawali się obojętni, wydmuchiwali dym z papierosów zwisających im z ust. Inni zderzali się kuflami pełnymi błyszczącej cieczy, wznosząc toasty i oglądając walki. Kilka istot czaiło się na krańcach, próbując wtopić się w tłum. Niezależnie, kim byli, wszyscy przyszli tu dla krwawego sportu.

– Szczątki twojego drogiego Pogromcy Świata unoszą się teraz wśród gwiazd.

Kopnął mnie w skroń na tyle mocno, by rozmył mi się wzrok. Przebłyski z Rashearim płonęły z tyłu mojej głowy, widziałem obrazy nas wszystkich siedzących i śmiejących się, a twarz Samkiela lśniła najjaśniej.

– Wszyscy myśleliście, że możecie nas pokonać! – ryknął.

Kolejne kopnięcie sprawiło, że obróciłem się w powietrzu i uderzyłem plecami w zardzewiałą, podniszczoną siatkę otaczającą arenę. Opadłem, łamiąc żebra, a plecy zalała fala bólu. Powstrzymałem na chwilę leczenie ran tylko po to, by poczuć ból.

– Pieśni wojenne zostały stworzone na cześć twoją i tobie podobnym. Teraz spójrz na siebie. Żałosne.

Uderzył mnie stopą między łopatkami na tyle mocno, że grunt pode mną pękł. Nawet ten ból nie spowolnił wspomnień z tej przeklętej sali rady. Ponownie zobaczyłem symbole wyryte w podłodze i łańcuchy wystarczająco mocne, by utrzymać boga. Wtedy wiedziałem, że nie wytrzyma dłużej, a to wszystko z mojej winy. Jedno spojrzenie i znienawidziłem siebie. Znienawidziłem w chwili, gdy się odwróciłem i podążyłem za Xavierem, cały czas mając pełną świadomość konsekwencji.

– Już nie masz obrońcy. – Dostałem kolejny kopniak w twarz, a tłum stał się głodny dalszego rozlewu krwi.

Miał rację. Nie było nikogo ani dla mnie, ani dla nich. To Iassulyn.

Znów próbowałem się podnieść.

– Myślę, że kiedy z tobą skończę, znajdę resztę twoich drogocennych pobratymców z Ręki i wykończę również ich.

Roześmiałem się, kaszląc, gdy uklęknął i złapał mnie za włosy, po czym szarpnięciem odchylił mi głowę.

– Może zacznę od tego ciemnowłosego. Jak on się nazywał? Xavier?

Wstałem w następnej sekundzie. Okrzyki zastąpiły wiwaty, gdy wbiłem w jego brodę postrzępione szpony zastępujące moje paznokcie. Z jego oczu sączyła się czysta nienawiść, za którą podążył palący ból. Podniosłem go, a moja ręka weszła odrobinę głębiej, przebijając pieprzoną tkankę jego języka. Spojrzał wściekle i chwycił mój nadgarstek dwiema rękami, podczas gdy pozostałymi walczył, próbując uciec.

– Myślę, że za dużo gadasz. – Kły zastąpiły moje zęby, gdy przyciągnąłem go bliżej. – Pozwól, że ci w tym pomogę.

Jego puls przyspieszył, a bicie serca stało się nieregularne. Rozdzierał mnie oślepiający głód. Zatopiłem kły w szorstkiej skórze jego szyi, gęsta i lepka krew wypełniała moje gardło, gdy się pożywiałem. Mój nos i żebra wskoczyły z powrotem na swoje miejsca, rany cięte, zadrapania i guzy mrowiły. Pożerałem, chciwie łykając, lepka ciecz spływała mi po brodzie, a każda rana znikała. Bicie jego serca zwolniło, ciało się szarpnęło, zanim ostatnie uderzenie zamarło, a powstała cisza zniszczyła kolejną część mojej duszy. Odchyliłem się i wziąłem głęboki wdech, zanim rzuciłem trupa na ziemię. Wylądował z hukiem, a ja spojrzałem na niego z obrzydzeniem, wycierając twarz dłonią.

Cisza trwała przez kilka oszołomionych chwil, zanim tłum wybuchnął krzykiem jeszcze głośniejszym niż wcześniej. Wiwaty zmieniły się w okrzyki, gdy głos prowadzącego przeciął gwar w pomieszczeniu, ale nie zostałem, aby usłyszeć ogłoszenie.

Podszedłem do bramy, a strażnicy odsunęli się na bok, nawet nie próbując mnie zatrzymać. Złapałem porzuconą koszulę i wciągnąłem ją przez głowę, nie zwalniając, gdy skierowałem się do wyjścia. Tłum się kłócił, krzyczał i wymieniał pieniądze, kiedy go omijałem.

Bardziej go wyczułem, aniżeli usłyszałem. Obracając się, uniknąłem jego wyciągniętej dłoni. Z jego głowy wystawał pojedynczy zakrzywiony róg, a ciało okrywała cholerna złoto-czarna zbroja Nismery. Dowódca jakiegoś pieprzonego legionu. Przyglądał się walce, obserwując, jak jego ulubiony żołnierz mnie okłada.

– Jesteś mi winien pieprzonego zbrojnego – warknął.

Prychnąłem.

– Nic nie jestem ci winien.

Tłum zaczął zachowywać się głośniej, gdy dwóch nowych przeciwników zrzuciło zbroje i weszło na ring, a odgłosy pięści uderzających o ciało przebijały się przez hałas. Dowódca Jednorożec, czy jak mu tam, postąpił o krok do przodu, blokując mi widok.

– Daj mi żołnierza albo biorę ciebie.

Wystawił rękę, próbując złapać mnie za gardło, ale zatrzymał się w pewnej odległości. Ogromna dłoń ukryta w rękawicy ciemnej zbroi owinęła się wokół nadgarstka dowódcy. Pomieszczenie drgnęło, a ciemność rosła i wypełniała każdy kąt. Okrzyki i pomruki tłumu zmieniły się w szepty, zanim ucichły. Wiedziałem dlaczego.

– Co planujesz zabrać? – Głos Kadena rozbrzmiał cicho.

Może to mój nowo wzmocniony słuch sprawił, że wydało się to złowrogie.

– Powiedz mi raz jeszcze – dodał.

Szpary oczu dowódcy się rozszerzyły, gdy zdał sobie sprawę, kto go trzyma. Brat Nismery górował nad nim o dobre pół metra, a cień jego krewniaka majaczył po lewej stronie. Obaj mężczyźni byli potężni i silni, żądni uwagi każdego przebywającego w tej przestrzeni. Pomieszczenie wydawało się teraz ciaśniejsze, jakby powietrze uciekło ze strachu.

Nie wiedziałem, dlaczego do tej pory nie zauważyłem, jak bardzo przypominają Samkiela. Wszyscy wydawali się tacy sami, posiadali zbyt wiele mocy. Jedno spojrzenie, jeden ruch i nawet najsilniejsi przeciwnicy podkulali ogon i uciekali. Różnili się wyłącznie tym, że Kaden i Isaiah nie mieli tego blasku światła charakterystycznego dla Samkiela. Nie uśmiechali się ani nie uspokajali innych jak on. Nie dostrzegałem w nich szczęścia, żadnej prawdziwej radości. Byli potworami, które pozbawiły ten świat czy następny ostatniej żywej iskry nadziei, jaką miał, a ja stałem się ich narzędziem.

Nienawidziłem siebie.

Chaos wybuchł, gdy każda istota tutaj chwyciła swoją zbroję lub inne rzeczy i wyszła z areny. Nie wiedziałem, czy to dlatego, że pojawili się Kaden i Isaiah, czy dlatego, że Nismera nigdy nie kręciła się zbyt daleko od nich. Tak czy inaczej nikt nie chciał zostać.

– Przepraszam, wysoki strażniku. Po prostu chciałem otrzymać zwrot kosztów.

– Zwrot kosztów? – Kaden się roześmiał i spojrzał na brata.

Uśmiech Isaiaha wydawał się niczym wyjęty z koszmarów.

Ten pierwszy zacisnął dłoń na nadgarstku dowódcy, aż ten zazgrzytał zębami i padł na kolana. Kaden nie puścił, dopóki jego ofiara nie krzyknęła. Mężczyzna objął nadgarstek wolną ręką.

– Myślę, że otrzymałeś pełną rekompensatę, tak?

Dowódca skinął głową, zerwał się na nogi i uciekł. Ten dupek nawet na niego nie spojrzał, gdy uciekający dowódca przeciskał się przez malejący tłum.

– Chyba zsikał się w spodnie – zażartował Isaiah, patrząc, jak odchodzi, zanim odwrócił się do mnie.

– No, no, no. – Kaden spojrzał na mnie tak jak drapieżnik patrzy na zdenerwowane jelonki. – Mały łowca jest już dorosły i wygrywa walki w boksach.

– I pokonuje berserków – gwizdnął jego brat, chwytając za kołnierz zbroi. – To zrobiło na mnie wrażenie.

– Chociaż to miłe, wolałbym nie rozmawiać z żadnym z was. Nigdy. – Obróciłem się na pięcie i zrobiłem dwa kroki, zanim moje ciało zamarło. Każdy mięsień się napiął, nie pozwalając mi się ruszyć. Nie mogłem mówić ani nawet drgnąć. Jedyne, co jeszcze działało, to moje płuca i oczy.

Co, do cholery?

Obaj bracia stanęli przede mną. Oczy Isaiaha rozbłysły na czerwono i zawirowały mocą. On mi to zrobił. O bogowie.

– Puść go – powiedział ten drugi.

Mężczyzna się uśmiechnął, gdy prawie upadłem do przodu, próbując przyzwyczaić się do tego, że odzyskałem władzę nad swoim ciałem.

– Co, do cholery? – warknąłem.

– To teraz nieważne, mały łowco. – Kaden się uśmiechnął. – Ważne jest to, że czegoś od ciebie potrzebuję.

– O tak? Pierdol się.

Ugięły się pode mną kolana i uderzyłem w podłogę. Warknąłem i spojrzałem wściekle na Isaiaha.

– Jak ty to, kurwa, robisz? Kontrola umysłu?

– Nie. – Pokazał zęby.

Kaden uklęknął obok, gdy zacisnąłem pięści po bokach, walcząc z wolą oprawcy.

– Ta prośba może ci się właściwie spodobać. Potrzebuję, żebyś znalazł Diannę.

Odchyliłem głowę.

– Co?

– Zgadza się. Obaj wiemy, że pozostawałeś ulubionym tropicielem Samkiela, a teraz twoja moc została wzmocniona. Założę się, że znalazłbyś ją szybciej niż cały legion.

Zacisnąłem usta, starając się nie śmiać, gdy do mnie dotarło, co się stało, ale to nie zadziałało. Wymsknęło mi się prychnięcie, potem się roześmiałem, po czym przerodziło się to w pełny śmiech.

– Chcesz, żebym został twoją małą dziwką na posyłki? Pieprz się. Zmieniłeś mnie, zostawiłeś, żebym poradził sobie sam z nienasyconym głodem, a przede wszystkim pozwoliłeś swojej sukowatej siostrze zabrać Xaviego.

Isaiah warknął i podszedł bliżej.

Kaden podniósł rękę.

– Przestań jęczeć. Zostałeś nakarmiony, a Xavi nie jest twoją własnością. Jeśli tego chciałeś, może powinieneś był zrobić coś wcześniej.

– Xavi? – zapytał Isaiah, zerkając na Kadena.

Mężczyzna machnął ręką, jakby to nic nie znaczyło.

– Dzierżyciel podwójnego ostrza. Nismera zgoliła mu głowę i odesłała.

Serce mi podskoczyło, gdy sobie przypomniałem, że musieli mnie wyciągnąć z pokoju, kiedy się dowiedziałem, co ona zamierza zrobić. Kaden przykuł mnie łańcuchem na tydzień, bo Ig’Morruthen pod moją skórą zbuntował się tak mocno, że zabiłem dwóch strażników. Nismera kazała mnie pobić, jakby to miało stać się gorszą karą. Nie, najgorszą było to, że nawet nie mogłem się pożegnać. Kiedy się wyleczyłem i odzyskałem przytomność, Xavier odszedł i nikt nie chciał mi powiedzieć dokąd.

– Och – prychnął Isaiah. – Znam czterech mężczyzn, którzy wyglądają dokładnie jak on. Znajdziemy następnego.

Kaden się skrzywił.

– Nie możesz. Mały łowca się zakochał.

Uśmiech Isaiaha zgasł, a potem ten dupek przechylił głowę.

– Właściwie zmieniłem zdanie – wtrąciłem, wciąż skrępowany na ziemi. – Obaj możecie się pieprzyć.

– Nie proszę. – Kaden wyciągnął rękę i chwycił mój kark. – Pomożesz mi znaleźć Diannę, mały łowco. To nie debata ani pytanie.

– Więc pozwól mi to zrozumieć. Zabiłeś jej siostrę, wybebeszyłeś jej towarzysza na śmierć, a teraz chcesz ją znaleźć, żeby co? Sprawić, żeby cię ponownie pokochała? – Teraz to ja się uśmiechnąłem. – A ty robisz sobie żarty z tego, kogo ja kocham.

Isaiah westchnął.

– Mówiłem ci, że to głupi pomysł.

– Zamknij się – warknął na niego Kaden, a ten tylko przewrócił oczami.

– Naprawdę jesteś pieprzonym wariatem. – Pokręciłem głową. – Nie wierzyłem, ale ty naprawdę myślisz, że znalezienie jej ci pomoże? Wiesz, że ona cię nienawidzi, zresztą tak jak wszyscy inni?

Isaiah spojrzał na mnie wściekle, jego oczy rozbłysły mocą. Wygiąłem plecy i zacisnąłem zęby z bólu, czując, jak krew się we mnie gotuje, a ciało drży. W końcu mnie puścił. Upadłem do przodu, przyciskając dłonie do podłogi i próbując złapać oddech. Obaj stali, a ja zastygłem w półprzysiadzie, dysząc.

– Nie pytam cię o zdanie.

– Co zamierzasz zrobić? Poszczujesz mnie siostrą? Wiesz, tą, która zamknęła cię na tydzień. Jak było, tak w ogóle? Muszę przyznać, że pierwszy raz od wielu dni poczułem radość, gdy usłyszałem, co się stało z tobą i stworzonymi przez ciebie potworami. Chyba to wyjaśnia, dlaczego jesteś takim dupkiem. Nawet twoja siostra się tobą nie przejmuje.

Uderzył mnie pięścią w bok twarzy. Upadłem na podłogę, a krew skapywała mi z policzka.

Oblizałem rozciętą wargę i z trudem podniosłem się na nogi, a krótki dreszcz dotarł do palców moich stóp, gdy odzyskałem pełnię ruchu, uwalniając się z uścisku Isaiaha.

– Nie, nie pomogę ci. Obaj wiemy, że prosisz się o śmierć. Po tym, co zrobiłeś, co ja… – przerwałem, zaciskając bolące zęby, warstwa mięśni pod żuchwą się goiła. – Wszyscy jesteśmy, kurwa, martwi, a ty okazujesz się głupcem, skoro myślisz inaczej.

Oczekiwałem, że znów mnie uderzy, może kopnie, gdy wciąż leżałem, ale on tylko świdrował mnie wzrokiem.

– Chcesz znaleźć Xaviera czy nie?

Zmrużyłem oczy, na co się uśmiechnął. Wiedział, że praktycznie trzyma mnie za jaja. Wolałbym zostać kopnięty.

– Dokładnie tak – dodał. – Znajdź ją, a ja ci powiem, gdzie on jest. Odmów, a upewnię się, że nigdy nie znajdziesz posterunku, do którego wysłała Xaviera. Wiem, że szukałeś, zadawałeś za dużo pytań.

Wbiłem zęby w wargę, zanim westchnąłem.

– Nie będziesz musiał się martwić o znalezienie Dianny, zaufaj mi. – Podniosłem się na nogi. – Po tym, co zrobiłeś, co wszyscy zrobiliście.

– W czym nam pomogłeś, o ile pamiętam – warknął Isaiah, broniąc swojego piekielnego brata.

– Zrobię to – oświadczyłem. – Ale uwierz, nie spodoba ci się to, co znajdę. Śmierć Samkiela ją złamała. Wszyscy widzieliśmy, co zrobiło z nią odejście Gabby. Dianna nas znajdzie i sprawi, że wszyscy za to zapłacimy. Prawdopodobnie, kiedy o tym rozprawiamy, ona przedziera się przez światy.7

SAMKIEL

Wyszedłem z kwatery uzdrowicielki, opuszczając koszulkę. Za mną rozlegały się ciche chichoty i szepty, ale zignorowałem je, gdy skręciłem w korytarz. Zapachy kwiatów i leczących ziół unosiły się w powietrzu. Ze ścian, kolumn i sufitów wyrastały różnorodne rośliny i winorośle, wijąc się i przeplatając przez infrastrukturę pałacu.

Przesunąłem dłonią po bliźnie i wydałem z siebie cichy syk. Nadal bolała, ale było lepiej niż wcześniej. Przynajmniej po zdjęciu ostatnich szwów czułem, że robię postępy.

Gdy szedłem na kolejne spotkanie, wziąłem głęboki wdech i powtórzyłem przykrywkę, na którą zdecydowaliśmy się z Dianną. Kłamanie to nie moja mocna strona, ale wiedziałem, co muszę zrobić. Złapałem za zakrzywioną klamkę i nacisnąłem ją, nie pukając. Drzwi otworzyły się bez trudu i wszedłem do środka.

Frilla spojrzała w górę i zachichotała, jej koronkowa sukienka w kwiaty zatrzepotała wokół jej nóg, gdy wstała. Zauważyłem rzadkie zielone klejnoty zdobiące jej palce i zastanawiałem się, jak dobrze płacili uzdrowicielom w Mieście Jadeitu, że mogła sobie na nie pozwolić. Posłałem jej delikatny uśmiech, ale zaraz się skrzywiłem, gdy wyciągnąłem przed siebie rękę i się skłoniłem. Liczyłem, że mój uśmiech nadal wydawał się szczery, gdy się prostowałem, bez śladu wciąż dokuczającego mi bólu.

– Proszę – zaśmiała się lekko, machając dłonią. – Nie musisz się kłaniać, Cedaar. Jesteś tu gościem.

Cedaar. Imię zasugerowane przez Diannę i Roccurema w ramach tego misternego podstępu. Uśmiechnąłem się i wyprostowałem, a ona znów do mnie machnęła.

Duże rzeźbione okna wpuszczały chmury. Rozprzestrzeniały się wewnątrz i pokrywały podłogę różową mgiełką. Roślinność rozciągała się w każdej części tego luksusowego pokoju, tak jak po całym tym świecie. Duże kosze, przepełnione wspaniałymi kwiatami, wisiały co kilka metrów. Kilka pluszowych, podłużonych otoman ustawiono w pokoju, a każdą z nich zestawiono z małym stolikiem z misami owoców i ciastek.

– Wezwałaś mnie, moja królowo.

Wypowiadanie tego wciąż wydawało się osobliwym uczuciem. Dianna była moją królową, jedyną tytułowaną przeze mnie w ten sposób, jedyną, przed którą się kłaniałem. Musiałem jednak odgrywać swoją rolę, więc zmusiłem się, by użyć odpowiednich określeń.

Frilla się zarumieniła, a lawendowy odcień na jej policzkach pociemniał. Jej towarzysze spojrzeli na nas wrogo – dwóch mężczyzn i dwie kobiety siedzący na końcu pokoju, szepcząc i kończąc poranny posiłek. Nie mogłem powstrzymać uśmieszku wyginającego moje usta, gdy przypomniałem sobie moje własne śniadanie.

Władczyni stanęła przede mną, złączając dłonie. Noszony przez nią misterny wianek z kwiatów tkwił wysoko na jej głowie, a jego części kręciły się jak winorośle na drzewach, obsypane małymi kwiatami, które zdawały się otwierać i zamykać.

– Centówki – mruknąłem, kiwając głową w jego stronę.

Zachichotała, podnosząc rękę, by go dotknąć.

– Tak. Znasz je? To zagubiony klejnot.

Przełknąłem ślinę.

– Moja matka miała ogród, gdy byłem młodszy. Lubiła je i mówiła, że mrugają, gdy są szczęśliwe i zadbane.

Nie wspomniałem, że pewnego roku mój ojciec zaskoczył ją całym krzewem tych kwiatów, w tylu kolorach, ile tylko mógł znaleźć, tylko po to, by ją uszczęśliwić. Każdego ranka zabierała mnie na spacer, żeby je zobaczyć, ponieważ zdawały się najbardziej lubić wschody słońca.

Frilla nie naciskała na rozmowę, odbierając moje słowa jako flirt, i właśnie tym miały się stać. Jej policzki zarumieniły się mocniej, a rzęsy zatrzepotały odrobinę szybciej.

– Chodź, usiądź ze mną.

Błysnąłem uśmiechem, skinąłem głową i poszedłem za nią, gdy się odwróciła, a tren jej sukni powiewał za nią. Rozejrzałem się po pokoju. Wiedziałem, że nie ma żadnych wyjść poza oknami wykuszowymi i drzwiami, a tutejsze kwiaty były nieszkodliwe, ale nadal mogłem wyczuć odrobinę czegoś drapieżnego.

Służący odsunął dla władczyni krzesło i pojawiła się kobieta, by napełnić jej filiżankę płynem o słodkim aromacie wypełniającym powietrze.

Usiadłem przy małym stoliku, gdy inny mężczyzna przyniósł mi ten sam napój.

– Dziękuję raz jeszcze za pomoc i za to, że pozwoliłaś nam zostać.

Uśmiechnęła się, splatając palce i pochylając się do przodu.

– Oczywiście. Każdy członek Oka to dla nas przyjaciel. Wiesz, Nismera i jej legion to choroba w tych światach.

– Tak, bardzo dobrze.

Wzięła łyk wina, delektując się nim. Odstawiając filiżankę, przesunęła palcem po dolnej wardze, łapiąc kroplę grożącą spadnięciem na białą koronkę jej sukienki. Utrzymywała moje spojrzenie, wsuwając palec do ust i ssąc. Odważny i zalotny ruch, a ja musiałem udawać, że mi się podoba, chociaż nie zrobił na mnie absolutnie żadnego wrażenia.

Jej konkubentom również zdawało się to nie podobać – wiercili się niespokojnie i unikali naszych spojrzeń.

– Nawet po prośbie o spotkanie w cztery oczy wyczuwam Ig’Morruthen przez te ściany. Nie oddala się od ciebie, prawda? Nie żebym ją winiła – niemal zamruczała.

Rozciągnąłem usta w uśmiechu. Założyłem, że Dianna się zdrzemnie, dopóki nie wrócę na górę po tym poranku, ale nie powinienem czuć się zaskoczony. Od Rashearim nie opuszczała mnie na krok. Nawet pomimo dzielących nas grubych ścian wciąż ją czułem, jakby była obok mnie.

– Nie, nie oddala. – Skinąłem głową. – Opiekuńcza z niej kobieta.

– Zauważyłam. – Królowa uniosła brew. – Jak poważne jest to, co was łączy?

Jest dla mnie wszystkim. Słowa przemknęły mi przez myśl – prawda żyjąca głębiej niż moje ciało i kości, zakopana w moich atomach.

– Znasz wojnę. – Wzruszyłem ramionami, zmuszając się do uśmiechu. – Rodzi bliskość, ale nie trwałość.

Przesunęła po mnie wzrokiem, a ja starałem się nie okazywać braku zainteresowania.

– Muszę powiedzieć, że to dość onieśmielające dla nas znaleźć się tak blisko jednej z nich. – Zachichotała. – Ig’Morruthen. Słyszeliśmy opowieści o tym, jak Pierwotni stworzyli ich z ułamka samych siebie, aby pokonać bogów. Dano im moc niszczenia miast, ale ta wydaje się najbardziej zadowolona z przebywania w twojej obecności. – Wyciągnęła rękę i złapała kawałek owocu z tacy. Włożyła go do ust, przeżuła i połknęła, zanim powiedziała: – Powiedz mi, z czystej ciekawości, jaki dar posiada? Najbardziej legendarne mogły ziać błyskawicami jak dawno nieżyjący bogowie.

Odepchnąłem niepokój wywołany jej pytaniem, a zamiast tego sięgnąłem po szklankę i wziąłem łyk.

– Płomień, wasza wysokość.

– Ogień? To… stare.

– Stare? – Uniosłem brew.

Zignorowała pytanie, rzucając spojrzenie na kobietę kręcącą się przy owocach, i wymieniła z nią wymowne spojrzenia. Frilla odwróciła się do mnie i zapytała:

– A jak to partnerstwo rozkwitło? Nigdy nie sądziłam, że zobaczę tak bliskie powiązanie między przeciwnymi wojującymi stronami. Oko, bez obrazy, zawsze wydawało się ponad tymi drobnymi rzeczami. Widzisz, liczy się rebelia.

Wspomnienia zalały mój umysł. Uśmiechnąłem się krzywo, kiedy pomyślałem o prawdzie. Pochyliłem się do przodu, dłońmi obejmując łokcie.

– Szczerze mówiąc, na początku się nie lubiliśmy. Myślę, że to dlatego, że byliśmy zbyt podobni. Uparci. Twardzi. Silni. Ale zostaliśmy zmuszeni pracować razem, aby osiągnąć cel. Ta bliskość ukształtowała coś silniejszego niż niechęć. Poznaliśmy się i zdaliśmy sobie sprawę, że istnieje o wiele więcej wspólnego niż tego, co nas dzieli.

Nie powiedziałem Frilli, że w towarzystwie Dianny dni zmieniały się w minuty, czas przestawał istnieć, kiedy znajdowałem się obok niej. W pewnym momencie, wbrew własnemu osądowi, stała się wszystkim, co widziałem, wszystkim, o czym myślałem, i bez względu na to, jak bardzo okłamywałem sam siebie na początku, okazała się wszystkim, czego pragnąłem. Zapaliła we mnie iskrę, odpędzając tę dręczącą ciemność, a jedyne, co robiła, to płonęła tym jaśniej, im dłużej z nią byłem. Nigdy nie chciałem, żeby zgasła, i bałem się, jak daleko się posunę, żeby ją zatrzymać.

W jej oczach pojawił się błysk, zanim odchrząknęła.

– Jesteś pewien, że wy dwoje nie jesteście w sobie zakochani?

– Obustronne korzyści, zapewniam cię. – Mrugnąłem do niej. – Może my też moglibyśmy wejść w pewien układ.

Ktoś upuścił tacę w odległym kącie. Mężczyzna klęknął i przepraszał, zbierając owoce na talerz. Policzki Frilli znów się zarumieniły, gdy odchrząknęła i poprawiła pozycję, próbując wydawać się atrakcyjniejsza.

– Mogę ci powiedzieć, co odkryliśmy od czasu twojego przybycia. Nie ma już Samkiela. Legendarny Król Bogów nie żyje, na to wychodzi. Stało się to, kiedy leżałeś nieprzytomny, więc przepraszam za przekazanie tej wiadomości w ten sposób. Wiem, że Oko liczyło na jego powrót.

Wzruszyła ramionami, jakby moja domniemana śmierć i rozpad światów nie stanowiły dla niej żadnego problemu, i kontynuowała:

– Ręka została rozbita i znajduje się pod rządami Nismery. Nadzieja, ta ulotna cząstka, której trzymało się Oko, zniknęła.

Przełknąłem ślinę, jakby nie wbiła mi właśnie noża tymi słowami w już zraniony brzuch. Te obrazy dręczyły mnie w każdej cholernej sekundzie. Za każdym razem, gdy zamykałem oczy, widziałem swoje ciało na tej cholernej podłodze, wykrwawiające się, podczas gdy moja rodzina przechodziła przez portale, a ich oczy ziały pustką. Byli idealnymi żołnierzami, przed którymi eony temu ostrzegał mnie mój ojciec.

– Moja frakcja nie widzi tego jako końca.

Przechyliła głowę w moją stronę, gdy te słowa opuściły moje usta.

– Jak to? Nismera jest boginią wojny. Najsilniejszą w tym świecie lub w następnym, teraz, gdy Unir i jego marnotrawny syn nie żyją. Ma te same bestie Ig’Morruthen co ty, tylko z tego, co słyszę, trzy.

To kolejny policzek dla mojej i tak już zranionej duszy. Cameron.

– Założenie, że wszelka nadzieja została stracona, byłoby moim zdaniem poważnym błędem. Dopóki żyjesz i masz chęć niesienia pomocy, nadzieja nigdy nie jest stracona. To wtedy, kiedy naprawdę się poddajesz, kiedy rezygnujesz, ona znika na zawsze, i bez względu na rozmiar lub liczbę, odmawiam porzucenia nadziei.

Frilla odchyliła się na krześle, elegancko składając dłonie w trójkąt.

– Może dlatego Oko nadal pozostaje obecne po tylu latach. Wszyscy wygłaszacie porywające przemówienia.

Z moich ust wydobył się cichy śmiech i tym samym spotkanie dobiegło końca.

Wyszedłem na korytarz, a duże drzwi zamknęły się za mną. Słodki zapach zielonej pivorni wypełnił powietrze. Roślina przyczepiała się do ścian małymi łodygami wyrosłymi z białych, zaokrąglonych cebul. Cały ten pałac pokrywały pnącza i paprocie. Kwiaty wzdłuż tego korytarza śledziły moje ruchy, jakby mnie obserwowały, i miałem podejrzenie, że tak właśnie może być.

Moją uwagę przykuł ostry gwizd gdzieś z przodu. Dianna oparła się o ścianę i skrzyżowała ramiona na piersi. Miała na sobie jeden z obcisłych, czarnych zestawów, które zrobiłem dla niej kilka dni temu. Chciała czegoś podobnego do tego, co nosiła na Onunie, kiedy ćwiczyliśmy, czegoś, w czym łatwo się poruszać. Olśniewała mnie bez względu na to, co włożyła, ale musiałem przyznać, że przylegające ubrania, podkreślające każde jej wgłębienie i drobne kształty były moimi ulubionymi.

– Co robisz? – zapytałem, opierając jedną rękę o ścianę obok jej głowy i pochylając swoje ciało nad jej. Wolną rękę położyłem na jej plecach, sięgając jednej ze swoich ulubionych krągłości. – Myślałem, że odpoczywasz.

Uśmiechnęła się, zanim przeszła pod moim ramieniem i się oddaliła.

– Musiałam wynieść śmieci. Strasznie bałaganisz przy jedzeniu.

Nawet gdy się oddaliła, moje ciało wibrowało elektrycznością na jej dwuznaczność i wspomnienie tego poranka. Zauważyła minę, którą zrobiłem, i potarła miejsce za uchem. Odwróciłem się, przypominając sobie sygnały, i zobaczyłem kilku uzdrowicieli zmierzających w naszą stronę. Zwolnili tempo, przechodząc obok, a my czekaliśmy, aż odejdą, zanim Dianna się odezwała.

– Jak poszła twoja randka z naszą dziewczyną?

Wzruszyłem ramionami.

– Absolutnie porywająco.

– Dowiedziałeś się czegoś?

Pomknąłem wzrokiem w stronę kwiatów nad jej głową.

– Czuję się brudny.

– Rzeka?

– Rzeka – przytaknąłem.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij