- W empik go
Sybiraczka - ebook
Sybiraczka - ebook
Zbigniew Domino, autor Sybiraczki był dobrym, wytrawnym pisarzem. Był, ponieważ odszedł 11 czerwca 2019 roku. Miał mocno rozbudzoną wyobraźnię i niezwykłą intuicję, które to przymioty są dla ludzi pióra niezwykle cenne. I bogatą biografię, nabrzmiałą od niezwykłych zdarzeń i dramatycznych przeżyć, niekiedy zupełnie niewiarygodnych. Dawało mu to ogromny materiał literacki, co zaowocowało sporą liczbą poczytnych książek – powieści i zbiorów opowiadań, różnie, jak to zazwyczaj bywa, przyjmowanych przez krytyków, inaczej przez czytelników.
W 2001 roku ukazała się Syberiada polska. Książka, która wyjątkowo mu wyszła. Okazała się być wybitnym dziełem epickim opartym na dramatycznych, miejscami wręcz tragicznych losach zesłańczych rodziny Dolinów. Główny bohater powieści, Staszek Dolina, to porte-parole autora Jeden z cenionych polskich krytyków nazwał Syberiadę… powieścią prawdziwą, inny przyrównał epikę Dominy do pisarstwa Władysława Reymonta, mistrza tego gatunku.
Temat syberyjski podjęty wówczas przez Zbigniewa Dominę zaowocował kolejnymi tytułami – Czas kukułczych gniazd i Młode ciemności. Do tej trylogii dołączył z czasem Zaklęty krąg (plon obfitej korespondencji z Sybirakami, ich rodzinami, wiernymi czytelnikami, pieczołowicie opracowany i opatrzony komentarzami autora) oraz Tajga i wznowione po latach Cedrowe orzechy.
Ta ogromna, niełatwa, ale niezwykle cenna literacka robota została doceniona przez krytykę i ciepło przyjęta przez czytelników. Pozostanie w historii literatury polskiej jako wielka epopeja syberyjska.
Sybiraczka jest ostatnim akcentem owej epopei i ostatnim dziełem literackim Zbigniewa Dominy, o czym pisząc ten utwór nie mógł wiedzieć, ale jakoś czuł całym sobą, że koniec się zbliża. No i dokonało się, niestety.
Nie jest Sybiraczka typowym utworem fabularnym, bowiem wszystko o czym autor w niej opowiadał, oparte było na faktach i zdarzeniach i polegało na prawdzie. Jest to opowieść bardzo osobista, kreśląca historię jego życia i jego rodziny, ale także dzieje losów podobnych wielu innych polskich rodzin.
Jedna rzecz jest w Sybiraczce szczególnie istotna i dla czytelników zapewne zaskakująca. Bo oto główną bohaterką tej książki jest KSIĄŻKA pt. Najnowsza kuchnia warszawskaautorstwa Anieli Owoczyńskiej, własność Antoniny Domino, matki autora, wydanej przed wojną nakładem Księgarni Popularnej w Warszawie w roku 1923 r.
Poradnik dla gospodyń na zesłaniu w tajdze, gdzie ludzie cierpieli z powodu katorżniczej pracy, przymierając głodem? Nie wiadomo co sobie myślała Antonina wciskając do tobołka tę książkę wśród wrzasków i pogróżek sowieckich żołnierzy i gorliwie im pomagających ukraińskich sąsiadów, wypędzona z mężem i dziećmi na wieloletnie zesłanie. Okazało się później, że owa książka grała zupełnie inną rolę niż miała. Służyła bowiem nauczaniu dzieci zesłańców języka polskiego. Innego bowiem podręcznika w obozowym baraku nie mieli. A potem, przywieziona z zesłania wróciła do kraju i do dziś uczy kolejne pokolenia Dominów sztuki gotowania.
Sybiraczka – książka niewielka objętościowo, ale interesująca, rodzinna. Taka do zadumania, do przemyślenia.
Spis treści
1. Tak było
2. Czy tak być musiało?
3. Syberia, Sybir…
4. Niezwykłe losy zwykłej książki kucharskiej
5. Basia i… „Sybiraczka"
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66142-53-4 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z góry zastrzegam i informuję Czytelników, że „Sybiraczka” nie jest typową fabułą. Wszystko bowiem, o czym tutaj opowiem, polega na prawdzie. Opisuję fakty i zdarzenia prawdziwe. Aby w miarę ściśle, realnie je opowiedzieć, dobieram tylko własne określenia i słowa. Zwłaszcza w dialogach, bo nikt mi nie uwierzy, że po upływie mnogich lat mogłem je dokładnie spamiętać.
Wyznaję też, że w tej opowieści, jak chyba w żadnej innej z moich książek, zwierzam się, opowiadam dzieje własne i mojej rodziny. To bardzo osobista opowieść. To nie autorski ekshibicjonizm, tylko niezbędna potrzeba. Ilustruję też „Sybiraczkę” kilkoma fotografiami moich najbliższych. Kilkoma tylko, bo jedynie te, zwłaszcza przedwojenne, po powrocie z Sybiru, dostałem od rodziny. Sądzę, że te zdjęcia dopowiedzą to, czego nie ująłem słowami.
I jeszcze jedna, dość zaskakująca, zwłaszcza dla Czytelników, informacja. Otóż główną bohaterką tej opowieści jest... KSIĄŻKA! Podręczna, przedwojenna książka kucharska mojej mamy, Antoniny Domino, zmarłej na Sybirze. Książka, której niezwykłe losy i perypetie mogą zadziwić niejednego.1. TAK BYŁO
To nie był sen. To była ponura rzeczywistość. A to, co się tamtej nocy z naszą rodziną wydarzyło, było tak zaskakujące i wręcz nie do pomyślenia, że nawet w koszmarnym śnie nie mogło się przyśnić. No bo kto z nas mógł wyśnić, a tym bardziej pomyśleć, że...
Zimowa głęboka noc. Uśpiony dom. Nagle budzę się, wyraźnie przestraszony. Czuję i słyszę, że w naszym domu dzieje się coś niezwykłego. I nie tylko w domu, ale i na podwórku. Słyszę wściekłe ujadanie Nera, naszego wilczura, spuszczanego na noc i szorującego po drucie, pilnującego obejścia. Dochodzą jakieś gromkie głosy. Nero szaleje. Słyszę strzał. Jeden, drugi. Skowyt i Nero milknie. Zaraz potem walenie, łomotanie do drzwi i żądanie, żeby otwierać. „Otwierać, tu milicja!” Po polsku. „Zaraz, zaraz”, odkrzykuje ojciec. W kalesonach, na bosaka próbuje zapalić naftową lampę. Mama też wstaje i żegna się nabożnie. Budzi się mój mały, niespełna czteroletni brat Tadek i zaczyna płakać. Ojciec otwiera. Z ganku, wraz z kłębami mrozu, wpada dwóch radzieckich sołdatów, ze szpikulcami bagnetów na karabinach. Krzyczą: „Ruki w wierch!” i stawiają ojca pod ścianą. Mama płacze. Za sołdatami wchodzi oficer w białym podkożuszku i razem z nim dwóch miejscowych Ukraińców. Znamy ich. Jeden jest milicjantem z Tłustego, a drugi, Dyśko Borma, przewodniczącym worwolinieckiej Sielrady. Obydwaj mówią po polsku i, oprócz asysty, służą oficerowi jako tłumacze. Oficer pozwala ojcu opuścić ręce i domaga się wydania broni. „Nie mam broni”. „Posmotrim, posmotrim”. I nakazuje sołdatom rewizję. Ci szperają po domu, ale raczej dla pozoru. Oficer każe nam się ubierać. Dodaje, żeby ubrać się, „po tiepleje”, czyli cieplej. Sam co chwila poprawia zakrwawioną dłoń, owiniętą jakąś szmatą, chyba chusteczką do nosa. Mama sięga do domowej apteczki po bandaż. „Zabandażuję panu”. „Nie nada, pani, nie nada”. Ale mama bandażuje mu tę rękę. „Proklataja sobaka ukusiła. Spasibo, pani, spasibo”. Oficer wyjmuje z raportówki jakiś papier, sprawdza nasze nazwisko i imiona. Na koniec ogłasza, odczytuje to najważniejsze, że decyzją radzieckiej władzy zostajemy przesiedleni do innych rejonów ZSRR. Ukraińcy z grubsza nam to tłumaczą. „A tiepier sobirajties i pojedziom na stancju”. To mama, czego nigdy nie zapomnę, to „na stancju” zrozumiała po swojemu. „Panie oficerze, po co nam jakaś tam stancja? Nie możemy tu zostać we własnym domu?” „Niet, pani, nielzia. Niech pani dzieci po tiepleje ubierze i wychodzimy”. Mama wciąż jakby czegoś w tym oszołomieniu nie rozumiała. Umiałem już po ukraińsku, więc kojarzyłem też niektóre rosyjskie słowa. „Mamo, to nie taka stancja, o jakiej myślisz, tylko po rosyjsku to stacja kolejowa”. „Panie oficerze, a co z naszą chudobą. Krowy, świnie, kury, kaczki. Kobyła nam się oźrebiła”. Oficer lekceważąco macha ręką. „Zajmą się wszystkim, zajmą. Niech się pani cieplej ubierze”. Ukraińcy to potwierdzają. Zrezygnowana mama wkłada płaszczyk Tadkowi. Ojciec zgarnia pościel i zwija w tobołek. Oficer się niecierpliwi: „Wychodzimy, wychodzimy”. Mama w ostatniej chwili bierze jeszcze leżącą na komodzie swoją książkę kucharską. Oficer wyraźnie się tym zainteresował, zaniepokoił. „Co to za książka? Niech pani pokaże”. Zaczyna ją przeglądać. „To moja książka kucharska. Może mi się tam przydać”. Ukrainiec tłumaczy. Oficer kręci głową, uśmiecha się, macha ręką, oddaje mamie książkę i wychodzi. Sołdaty nas poganiają. „Bystrieje, bystrieje! Dawaj, bystrieje!” „Bystrieje i dawaj” to były pierwsze rosyjskie słowa, które od tamtej nocy utrwaliły się w mojej pamięci.
Na zewnątrz siarczysty nadranny mróz. Kopne śniegi. Wsiadamy na sanie powożone przez ukraińskich sąsiadów. Nasze konie rżą w stajni. Krowy porykują. Na schodach ganku dostrzegam martwego, zakrwawionego Nera. Drżę z zimna i płakać mi się chce. Pod sołdackim konwojem wiozą nas na stację kolejową w Worwolińcach, gdzie razem z innymi Polakami z okolicznych wsi i polskich kolonii ładują nas do towarowych, bydlęcych wagonów. Małe zakratowane okienko. Rynna w podłodze zastępująca ubikację. Zasuwają, ryglują drzwi...
To wszystko, o czym opowiedziałem, działo się w nocy 10 lutego 1940 roku. W dniu, o którym polscy sybiracy tak śpiewają:
Dziesiąty luty będziem pamiętali.
Przyszli Sowieci, gdyśmy jeszcze spali.
I nasze dzieci na sanie wsadzili.
Wszystkich Polaków na Sybir gonili...
W wagonie niektórzy się łudzili, że Sowieci przekażą nas Niemcom, na tereny przez nich okupowane. Ale już po kilku dniach podróży na wschód, zwłaszcza po przekroczeniu przedwojennej polskiej granicy nie było wątpliwości, że Sowieci „gonią”, wywożą nas na Sybir. A za Uralem była już co do tego pewność.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------