Sylwester w Sydney - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Sylwester w Sydney - ebook
Nieśmiała, stroniąca od ludzi redaktorka Violet Green szuka mężczyzny, z którym przeżyje swój pierwszy raz. Na przyjęciu sylwestrowym u swojego szefa poznaje jego syna, przystojnego i znanego reżysera filmowego Lea Wolfe’a. Zaczyna marzyć, że to z nim zrealizuje postanowienie. Nieoczekiwanie Leo zaprasza ją na kolację…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-0968-7 |
Rozmiar pliku: | 750 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Jesteś spakowana i gotowa, Violet? – zawołał z kuchni ojciec.
– Już idę – odpowiedziała. Święta nareszcie się skończyły i mogła na kolejny rok wrócić do swego życia w Sydney.
Kiedyś uwielbiałam Boże Narodzenie, pomyślała, spoglądając po raz ostatni na swoją sypialnię. Ten pokój też kiedyś uwielbiała. Wtedy miała dwanaście lat. Rok później zaczęła dojrzewać i beztroski świat małej dziewczynki zmienił się na zawsze.
Niedługo potem pokój stał się więzieniem. Ładnym, trzeba przyznać, z różowymi ścianami, różowym prześcieradłem i różowymi zasłonami, nie wspominając o własnym telewizorze i odtwarzaczu DVD, ale jednak więzieniem.
– Czas już iść – powiedział ojciec, tym razem stając w drzwiach. – Nie chcesz przecież spóźnić się na samolot.
Zdecydowanie nie, pomyślała, przerzucając torbę przez ramię i chwytając rączkę niewielkiej walizki. Cztery dni w domu to aż zanadto. Nie chodziło tylko o wspomnienia, jakie to miejsce przywoływało, ale też o niekończące się pytania rodziny: Jak tam praca? Kariera pisarska? Życie miłosne?
O tak, rozmowa zawsze schodziła w końcu na życie miłosne. Czy raczej na jego brak.
Kiedy powiedziała – jak co roku – że akurat nie spotyka się z nikim konkretnym, Gavin, jej cudownie taktowny brat, spytał, czy jest lesbijką. Na szczęście uciszyli go pozostali, zwłaszcza przemiły szwagier Steve, mąż Vanessy, który oznajmił, że w takim razie on sam jest gejem. Wszyscy się roześmiali. Trudno by było w to uwierzyć, biorąc pod uwagę, że był wielkim, muskularnym glazurnikiem z żoną, dwójką dzieci i harleyem davidsonem.
Na tym na szczęście temat się zakończył. Następnego dnia jednak, kiedy siostry znalazły się same w kuchni, żeby pozmywać po dorocznym grillu z okazji drugiego dnia świąt, Vanessa spojrzała wymownie na Violet i powiedziała:
– Wiem, że nie jesteś lesbijką, ale chyba nie jesteś wciąż dziewicą?
Violet skłamała, rzecz jasna, że straciła dziewictwo podczas studiów. Siostra nie wyglądała na w pełni przekonaną. Na szczęście pozwoliła, by na tym rozmowa się zakończyła.
Nigdy nie były sobie zbyt bliskie; nie zwierzały się sobie tak jak inne siostry. Vanessa, o osiem lat starsza, nie nadawała na tych samych falach co Violet.
Mimo wszystko trudno by było uwierzyć, że ktokolwiek z rodziny mógł w ogóle pomyśleć, że Violet łatwo przychodziły związki z płcią przeciwną. Jako nastolatka przez lata cierpiała na ostry trądzik, co przemieniło ją ze szczęśliwej, towarzyskiej osoby w nieśmiałą introwertyczkę. Liceum było torturą. Brat – nie on jeden zresztą – mówił, że ma pizzę zamiast twarzy. Musiała znosić tyle docinków i nękania, że na ogół wracała do domu z płaczem.
Zatroskana mama kupowała wszelkie możliwe produkty, które miały rozwiązać problem, ale nie działały, a często wręcz pogarszały sytuację. Matka jednak nie zaprowadziła córki do lekarza, bo ojciec upierał się, że to z wiekiem samo przejdzie. Tak się nie stało. Ostatecznie szkolna psycholog skierowała Violet do własnej lekarki na kilka miesięcy przed końcem szkoły.
Lekarka wykazała się współczuciem i kompetencją, przepisując antybiotyk i rodzaj pigułek antykoncepcyjnych regulujących wydzielanie hormonów. Szpecące pryszcze stopniowo zanikły, ale ciągłe pocieszanie się jedzeniem i wyciskanie zdążyły już pozostawić dwa równie przygnębiające problemy: blizny i otyłość.
Nie, bez przesady. Nie była otyła. Z pewnością jednak miała nadwagę. W końcu rozwiązała oba te problemy zdrową dietą, regularnymi ćwiczeniami i niezliczonymi sesjami czyniącego cuda lasera, na które wydała co do centa dziesięć tysięcy dolarów, otrzymane szczęśliwie w spadku po zmarłej w tym czasie siostrze babci. Blizn emocjonalnych, pozostałych po latach niskiej samooceny w kluczowym momencie życia, nie udało się tak łatwo usunąć. Wciąż brakowało jej pewności siebie w sprawach wyglądu; niełatwo jej było uwierzyć, że mężczyźni uważają ją za atrakcyjną. Lustro mówiło jedno, lecz umysł co innego. W ciągu ostatniego roku została dwa razy zaproszona na randkę, ale odmówiła.
Co prawda, żaden z zapraszających nie miał cech, których skrycie pragnęła: nie był zachwycająco przystojny, pociągający czy choć trochę interesujący. Jeden jeździł codziennie tym samym autobusem i był śmiertelnie nudny. Drugi pracował w supermarkecie, gdzie robiła zakupy. Choć nie można go było uznać za nieatrakcyjnego, nie wyglądał na kogoś, kto kiedykolwiek zostanie kierownikiem sklepu.
Żaden z nich w niczym nie przypominał bohaterów z nieodpartą pewnością siebie kroczących przez strony romansów, w których zaczytywała się w ciągu długich, samotnych godzin w swoim różowym więzieniu.
Omiotła spojrzeniem półkę z książkami, gdzie wciąż stały długie rzędy ulubionych romansów historycznych, z którymi nie potrafiła się rozstać. Od lat żadnego z nich nie czytała; z czasem zmieniła czytelnicze zwyczaje.
Studiując literaturę angielską, musiała czytać Szekspira, klasykę i mnóstwo współczesnych dzieł. Na romanse brakowało już czasu. Każdą wolną chwilę poświęcała czytaniu niewydanych jeszcze powieści, w większości thrillerów, przesyłanych przez Henry’ego, agenta literackiego, dla którego pracowała jako redaktorka.
Teraz, gdy została asystentką Henry’ego na pełen etat, miała także obowiązek czytać mnóstwo bestsellerów z całego świata, aby zawsze nadążać za trendami na rynku. Choć niektóre z tych książek miały wątki miłosne, żadna nie mogła się równać ze śmiałymi romansami historycznymi, od których niegdyś była uzależniona.
Nagle poczuła chęć sprawdzenia, czy wciąż fascynują ją tak samo jak kiedyś; czy wciąż potrafią przyprawić o szybsze bicie serca. Odłożywszy walizkę, podeszła do regału i zaczęła szukać szczególnie lubianej powieści o piracie, który porwał angielską arystokratkę i zakochał się z wzajemnością. Zwykła fantazja, oczywiście, lecz Violet ją uwielbiała.
– Na miłość boską, chodź już – powiedział zniecierpliwiony ojciec, gdy schylała się do dolnej półki.
– Sekundkę – odparła, przeglądając szybko rząd książek.
Stała tam, z postrzępionymi, pożółkłymi kartkami. Okładka, z przystojnym piratem czającym się na bohaterkę leżącą w podartym stroju, szokowała tak jak zawsze. Drań, pomyślała, przypominając sobie jednak przyjemność czerpaną dawniej z lektury.
– Chciałam tylko wziąć coś do czytania w samolocie – powiedziała, wrzucając książkę do walizki.
Najcięższe było pożegnanie z matką. Zawsze przy takich okazjach płakała.
– Nie czekaj znów z przyjazdem do domu do Bożego Narodzenia – powiedziała, szlochając w chusteczkę.
– Dobrze, mamo – zgodziła się Violet.
– Obiecaj, że wrócisz na Wielkanoc.
Dziewczyna zastanowiła się chwilę nad wymówką. Żadnej nie znalazła.
– Postaram się, mamo. Obiecuję.
Ojciec nie odzywał się w drodze na lotnisko. Nigdy nie był zbyt rozmowny. Z zawodu hydraulik, był prostym człowiekiem kochającym żonę i dzieci; córki zdawały sobie sprawę, że syna Gavina kocha najbardziej. Byli jak dwie krople wody; Gavin też został hydraulikiem. Vanessie najbliżej było do matki, przypominała zarówno wyglądem, jak i charakterem, zaś Violet… cóż, nigdy nie pasowała do rodziny.
Tylko ona jako nastolatka zmagała się z trądzikiem, zresztą w ogóle wyglądała zupełnie inaczej. Podczas gdy siostra i matka były niebieskookimi, niewysokimi blondynkami drobnej budowy, Violet była wyższa, miała pełniejsze kształty oraz ciemnobrązowe włosy i oczy. Ojciec i brat wprawdzie też mieli taki kolor włosów, ale byli szczupli i niewysocy.
Gdy kiedyś zastanawiała się nad swoimi genami, usłyszała, że wygląda zupełnie jak siostra babci, Mirabella, ta, po której odziedziczyła dziesięć tysięcy dolarów. Nigdy jej nie spotkała; ponoć umarła jako stara panna. Violet pomyślała, że może żaden mężczyzna nie zechciał się z nią ożenić, bo miała twarz pokrytą pryszczami i bliznami w czasach, kiedy nie istniały jeszcze cudowne pigułki i lasery.
Różniła się jednak od rodziny nie tylko wyglądem, ale też umysłem. Miała wysoki iloraz inteligencji, znakomitą pamięć, umiejętność analitycznego myślenia i talent do pisania – choć niekoniecznie literatury pięknej, jak zaczynała podejrzewać. Tego roku ostatecznie porzuciła próbę napisania pierwszej powieści, nie mogąc poradzić sobie z trzecim rozdziałem.
Stwierdziła, że jej umiejętności pisarskie tkwiły bardziej w zdolności do oryginalnego, prowokującego formułowania analiz i opinii. Pisane przez nią eseje w liceum wypadały tak dobrze, że zadziwiały nauczycieli. Zachęcili ją do udziału w konkursie na pracę o twórczości Jane Austen, gdzie pierwszą nagrodą było stypendium na Uniwersytecie w Sydney, pokrywające czesne i koszty podręczników.
Wygrała, zanim w ogóle zauważyła, że stypendium obejmuje też dwa tysiące dolarów na semestr z przeznaczeniem na codzienne wydatki. Nie wystarczyłoby to do utrzymania się, ale miała szczęście znaleźć pokój u wdowy o imieniu Joy; płaciła tylko symboliczny czynsz w zamian za sprzątanie i pomoc w zakupach.
Zaletą była też lokalizacja domu Joy. Znajdował się na przedmieściu Newtown, skąd na uniwersytet można było dotrzeć pieszo. Mimo to ojciec nadal musiał dokładać trochę pieniędzy, żeby wystarczyło na życie – w każdym razie dopóki nie dostała pracy redaktorki u Henry’ego, dzięki której mogła się usamodzielnić.
Szybko zrozumiała, że nie lubi być od nikogo zależna; lubiła brać odpowiedzialność za własny los. Brakowało jej nadal pewności siebie, gdy chodziło o wygląd, ale nie w innych aspektach życia.
Wiedziała, że jest dobra w swojej pracy i wielu innych rzeczach. Pomagając Joy w kuchni, nauczyła się dobrze gotować. Radziła sobie za kierownicą, co też zawdzięczała Joy, która pożyczała jej samochód i pomogła przygotować się do egzaminu na prawo jazdy. Gdyby potrzebowała samochodu, kupiłaby go, ale Henry pracował w mieszkaniu położonym w śródmieściu, gdzie dojazd autobusem był dużo łatwiejszy niż codzienne szukanie miejsc parkingowych.
Przypuszczała, że gdyby miała jakieś życie towarzyskie i mnóstwo przyjaciół rozsianych po całym Sydney, z pewnością kupiłaby samochód. Sprawy miały się jednak inaczej. Czasami ją to martwiło, ale przyzwyczaiła się do braku przyjaciół, do samotności. Z drugiej strony nie siedziała cały czas sama w domu. Często wychodziła z Joy, która pomimo siedemdziesięciu pięciu lat i dokuczającego zimą artretyzmu obu stawów biodrowych pozostawała pełna życia. Co sobotę wychodziły najczęściej do azjatyckiej restauracji, a potem do kina.
Szczerze mówiąc, była zadowolona z życia. Nie bywała już nieszczęśliwa czy przybita tak jak kiedyś. Bardzo pomagało, że mogła patrzeć w lustro bez obrzydzenia. Oczywiście w skrytości ducha marzyła o tym, by kiedyś się odważyć pójść na randkę i wreszcie zrobić coś z dziewictwem. Nienawidziła myśli, że nastaną kolejne święta i będzie powtarzać stare wymówki odnośnie braku życia miłosnego.
Uśmiechnęła się nieznacznie, myśląc o książce w walizce. Tym, czego naprawdę potrzebowała, był zabójczo przystojny pirat, który porwałby ją i nie dał czasu na rozmyślania ani zamartwianie się.
To niestety nie wydawało się prawdopodobne w obecnych czasach. Ale miło było pomarzyć. Nie mogła się doczekać, kiedy dotrze na lotnisko i będzie mogła pogrążyć się w lekturze.
– Nie wysiadaj, tato – powiedziała, gdy dotarli do terminala wylotów.
– Dobrze. Pocałuj mnie.
Nachyliła się i cmoknęła go w policzek.
– Pa, tato. Trzymaj się.
Dwanaście minut później siedziała w hali odlotów, czytając historię kapitana Strongbowa i lady Gwendaline. Zanim jeszcze weszła na pokład samolotu, dotarła do połowy trzystupięćdziesięciostronicowej powieści. Przez te wszystkie lata nauczyła się szybkiego czytania. Do czasu podejścia do lądowania na lotnisku Mascot doszła do ostatniego rozdziału.
Fabułę pamiętała dość dobrze – pełną wydarzeń, z niezwykle pociągającym bohaterem i wyjątkowo śmiałymi, ekscytującymi scenami miłosnymi. To wszystko przyprawiało ją, jak kiedyś, o szybsze bicie serca.
Tym razem dostrzegła jednak pewną różnicę: bohaterka miała dużo silniejszy charakter, niż z początku sądziła. Dawniej, czytając, skupiała się bardziej na piracie, ideale atrakcyjnego macho.
Przy ponownej lekturze zauważyła, że lady Gwendaline nie była zdominowana przez dziarskiego, zdeprawowanego kapitana tak, jak to sobie wyobrażała. Cały czas mu się opierała. Kiedy stało się jasne, że zamierza uprawiać z nią seks bez względu na jej zgodę, decyzja, by się nie bronić, nie wynikała ze strachu ani słabości, lecz z woli przetrwania. Zniosła to dzielnie, bez skarg i płaczu. O nic nie błagała, zrobiła to, co musiała zrobić.
Było dla niej szokiem, że seks z porywaczem okazał się przyjemny. Niewątpliwie postanowiła iść z nim do łóżka, zanim odkryła, jakim był wspaniałym kochankiem. Nie miała w sobie nic ze słabej ofiary. Działała czasem niemądrze, ale zawsze niezłomnie i odważnie.
Violet westchnęła, zamykając i odkładając książkę. Chciałaby mieć tyle odwagi. Tymczasem nie potrafiła zdobyć się nawet na randkę. Ależ była żałosna!
Gdy tak beształa się w myślach, uświadomiła sobie, że samolot przestał podchodzić do lądowania i zaczął całkiem szybko nabierać wysokości. Co się stało? Nie zdążyła się przestraszyć, kiedy przez interkom rozbrzmiał głos pilota:
– Panie i panowie, tu kapitan. Mamy drobny problem techniczny z podwoziem samolotu. Być może zauważyli państwo, że przerwaliśmy podejście do lądowania. Wrócimy na wysokość dziesięciu tysięcy stóp, gdzie pozostaniemy do czasu rozwiązania problemu. Proszę nie włączać w trakcie tego krótkiego opóźnienia telefonów ani laptopów. Mogą państwo mieć pewność, że nie ma powodu do zmartwień. Będę informował na bieżąco i mam nadzieję, że wkrótce wylądujemy.
Niestety, nie poszło tak gładko. Zamiast po chwili wrócić, przeczekali pełne napięcia dwadzieścia minut, po czym polecieli nad ocean, żeby zrzucić resztę paliwa przed awaryjnym lądowaniem. Pasażerom podano niepokojącą wiadomość, że podwozie prawdopodobnie nie zaryglowało się poprawnie – wysunęło się, ale jakaś kontrolka się nie zapaliła. Czy może na odwrót? Violet nie miała pewności. Jej umysł, na ogół tak błyskotliwy, wszedł w tryb paniki, kiedy kapitan wyjaśniał niefortunną sytuację. Tak czy inaczej, istniała aż nazbyt realna możliwość, że gdy dotkną pasa startowego, podwozie się złoży i rozszaleje się piekło.
Przy podejściu do lądowania w kabinie panowała grobowa cisza. Żadnego z ponad stu pięćdziesięciu pasażerów nie przekonało opanowanie kapitana ani fakt, że pas startowy pokryto już pianą przeciwpożarową, a wszystkie pojazdy ratownicze czekały w gotowości. Prawda była taka, że za jakąś minutę wszyscy mogli zginąć.
Skulona, pożałowała, że obejrzała tyle programów o katastrofach lotniczych. Nie dodawały otuchy.
Ofiary, którym udawało się przeżyć, często mówiły potem, że stanęło im przed oczami całe życie. Jej nic takiego się nie przydarzyło. W owej chwili myślała tylko o tym, że zginie jako dziewica, nie doświadczywszy nigdy niczego choćby przypominającego miłość czy namiętność. I to z własnej winy.
Wtedy solennie sobie obiecała, że jeśli przeżyje, zmieni się i będzie się zgadzać na randki, wszystko jedno, kto ją zaprosi. Zmieni się też pod innymi względami. Nie będzie więcej chodzić na siłownię tylko dla kobiet. Zacznie się modniej ubierać, robić makijaż, używać perfum i nosić biżuterię. Będzie wierzyć temu, co zobaczy w lustrze, a nie wytworom skrzywionej wyobraźni. Kupi nawet samochód – w końcu będzie go potrzebować, gdy będzie się częściej spotykać z ludźmi. I to nie jakiś nudny, a czerwony, dwudrzwiowy! Dość już zamykania się w sobie. Przyszedł czas, żeby skończyć z dotychczasową głupotą i powitać zupełnie nową przyszłość.
O ile będę miała przyszłość, pomyślała ze zgrozą. Zamarła z bezgłośną modlitwą na ustach, kiedy samolot dotknął pasa startowego. Koła ślizgały się nieco na pianie, ale trzymały. Na Boga, trzymały! Wyprostowała się jednocześnie z mnóstwem innych pasażerów. Wszyscy zaczęli się śmiać, klaskać, obejmować się i całować. Nigdy wcześniej nie czuła takiej ulgi i szczęścia.
Dostała w życiu drugą szansę i nie zamierzała jej zmarnować!
– Jesteś spakowana i gotowa, Violet? – zawołał z kuchni ojciec.
– Już idę – odpowiedziała. Święta nareszcie się skończyły i mogła na kolejny rok wrócić do swego życia w Sydney.
Kiedyś uwielbiałam Boże Narodzenie, pomyślała, spoglądając po raz ostatni na swoją sypialnię. Ten pokój też kiedyś uwielbiała. Wtedy miała dwanaście lat. Rok później zaczęła dojrzewać i beztroski świat małej dziewczynki zmienił się na zawsze.
Niedługo potem pokój stał się więzieniem. Ładnym, trzeba przyznać, z różowymi ścianami, różowym prześcieradłem i różowymi zasłonami, nie wspominając o własnym telewizorze i odtwarzaczu DVD, ale jednak więzieniem.
– Czas już iść – powiedział ojciec, tym razem stając w drzwiach. – Nie chcesz przecież spóźnić się na samolot.
Zdecydowanie nie, pomyślała, przerzucając torbę przez ramię i chwytając rączkę niewielkiej walizki. Cztery dni w domu to aż zanadto. Nie chodziło tylko o wspomnienia, jakie to miejsce przywoływało, ale też o niekończące się pytania rodziny: Jak tam praca? Kariera pisarska? Życie miłosne?
O tak, rozmowa zawsze schodziła w końcu na życie miłosne. Czy raczej na jego brak.
Kiedy powiedziała – jak co roku – że akurat nie spotyka się z nikim konkretnym, Gavin, jej cudownie taktowny brat, spytał, czy jest lesbijką. Na szczęście uciszyli go pozostali, zwłaszcza przemiły szwagier Steve, mąż Vanessy, który oznajmił, że w takim razie on sam jest gejem. Wszyscy się roześmiali. Trudno by było w to uwierzyć, biorąc pod uwagę, że był wielkim, muskularnym glazurnikiem z żoną, dwójką dzieci i harleyem davidsonem.
Na tym na szczęście temat się zakończył. Następnego dnia jednak, kiedy siostry znalazły się same w kuchni, żeby pozmywać po dorocznym grillu z okazji drugiego dnia świąt, Vanessa spojrzała wymownie na Violet i powiedziała:
– Wiem, że nie jesteś lesbijką, ale chyba nie jesteś wciąż dziewicą?
Violet skłamała, rzecz jasna, że straciła dziewictwo podczas studiów. Siostra nie wyglądała na w pełni przekonaną. Na szczęście pozwoliła, by na tym rozmowa się zakończyła.
Nigdy nie były sobie zbyt bliskie; nie zwierzały się sobie tak jak inne siostry. Vanessa, o osiem lat starsza, nie nadawała na tych samych falach co Violet.
Mimo wszystko trudno by było uwierzyć, że ktokolwiek z rodziny mógł w ogóle pomyśleć, że Violet łatwo przychodziły związki z płcią przeciwną. Jako nastolatka przez lata cierpiała na ostry trądzik, co przemieniło ją ze szczęśliwej, towarzyskiej osoby w nieśmiałą introwertyczkę. Liceum było torturą. Brat – nie on jeden zresztą – mówił, że ma pizzę zamiast twarzy. Musiała znosić tyle docinków i nękania, że na ogół wracała do domu z płaczem.
Zatroskana mama kupowała wszelkie możliwe produkty, które miały rozwiązać problem, ale nie działały, a często wręcz pogarszały sytuację. Matka jednak nie zaprowadziła córki do lekarza, bo ojciec upierał się, że to z wiekiem samo przejdzie. Tak się nie stało. Ostatecznie szkolna psycholog skierowała Violet do własnej lekarki na kilka miesięcy przed końcem szkoły.
Lekarka wykazała się współczuciem i kompetencją, przepisując antybiotyk i rodzaj pigułek antykoncepcyjnych regulujących wydzielanie hormonów. Szpecące pryszcze stopniowo zanikły, ale ciągłe pocieszanie się jedzeniem i wyciskanie zdążyły już pozostawić dwa równie przygnębiające problemy: blizny i otyłość.
Nie, bez przesady. Nie była otyła. Z pewnością jednak miała nadwagę. W końcu rozwiązała oba te problemy zdrową dietą, regularnymi ćwiczeniami i niezliczonymi sesjami czyniącego cuda lasera, na które wydała co do centa dziesięć tysięcy dolarów, otrzymane szczęśliwie w spadku po zmarłej w tym czasie siostrze babci. Blizn emocjonalnych, pozostałych po latach niskiej samooceny w kluczowym momencie życia, nie udało się tak łatwo usunąć. Wciąż brakowało jej pewności siebie w sprawach wyglądu; niełatwo jej było uwierzyć, że mężczyźni uważają ją za atrakcyjną. Lustro mówiło jedno, lecz umysł co innego. W ciągu ostatniego roku została dwa razy zaproszona na randkę, ale odmówiła.
Co prawda, żaden z zapraszających nie miał cech, których skrycie pragnęła: nie był zachwycająco przystojny, pociągający czy choć trochę interesujący. Jeden jeździł codziennie tym samym autobusem i był śmiertelnie nudny. Drugi pracował w supermarkecie, gdzie robiła zakupy. Choć nie można go było uznać za nieatrakcyjnego, nie wyglądał na kogoś, kto kiedykolwiek zostanie kierownikiem sklepu.
Żaden z nich w niczym nie przypominał bohaterów z nieodpartą pewnością siebie kroczących przez strony romansów, w których zaczytywała się w ciągu długich, samotnych godzin w swoim różowym więzieniu.
Omiotła spojrzeniem półkę z książkami, gdzie wciąż stały długie rzędy ulubionych romansów historycznych, z którymi nie potrafiła się rozstać. Od lat żadnego z nich nie czytała; z czasem zmieniła czytelnicze zwyczaje.
Studiując literaturę angielską, musiała czytać Szekspira, klasykę i mnóstwo współczesnych dzieł. Na romanse brakowało już czasu. Każdą wolną chwilę poświęcała czytaniu niewydanych jeszcze powieści, w większości thrillerów, przesyłanych przez Henry’ego, agenta literackiego, dla którego pracowała jako redaktorka.
Teraz, gdy została asystentką Henry’ego na pełen etat, miała także obowiązek czytać mnóstwo bestsellerów z całego świata, aby zawsze nadążać za trendami na rynku. Choć niektóre z tych książek miały wątki miłosne, żadna nie mogła się równać ze śmiałymi romansami historycznymi, od których niegdyś była uzależniona.
Nagle poczuła chęć sprawdzenia, czy wciąż fascynują ją tak samo jak kiedyś; czy wciąż potrafią przyprawić o szybsze bicie serca. Odłożywszy walizkę, podeszła do regału i zaczęła szukać szczególnie lubianej powieści o piracie, który porwał angielską arystokratkę i zakochał się z wzajemnością. Zwykła fantazja, oczywiście, lecz Violet ją uwielbiała.
– Na miłość boską, chodź już – powiedział zniecierpliwiony ojciec, gdy schylała się do dolnej półki.
– Sekundkę – odparła, przeglądając szybko rząd książek.
Stała tam, z postrzępionymi, pożółkłymi kartkami. Okładka, z przystojnym piratem czającym się na bohaterkę leżącą w podartym stroju, szokowała tak jak zawsze. Drań, pomyślała, przypominając sobie jednak przyjemność czerpaną dawniej z lektury.
– Chciałam tylko wziąć coś do czytania w samolocie – powiedziała, wrzucając książkę do walizki.
Najcięższe było pożegnanie z matką. Zawsze przy takich okazjach płakała.
– Nie czekaj znów z przyjazdem do domu do Bożego Narodzenia – powiedziała, szlochając w chusteczkę.
– Dobrze, mamo – zgodziła się Violet.
– Obiecaj, że wrócisz na Wielkanoc.
Dziewczyna zastanowiła się chwilę nad wymówką. Żadnej nie znalazła.
– Postaram się, mamo. Obiecuję.
Ojciec nie odzywał się w drodze na lotnisko. Nigdy nie był zbyt rozmowny. Z zawodu hydraulik, był prostym człowiekiem kochającym żonę i dzieci; córki zdawały sobie sprawę, że syna Gavina kocha najbardziej. Byli jak dwie krople wody; Gavin też został hydraulikiem. Vanessie najbliżej było do matki, przypominała zarówno wyglądem, jak i charakterem, zaś Violet… cóż, nigdy nie pasowała do rodziny.
Tylko ona jako nastolatka zmagała się z trądzikiem, zresztą w ogóle wyglądała zupełnie inaczej. Podczas gdy siostra i matka były niebieskookimi, niewysokimi blondynkami drobnej budowy, Violet była wyższa, miała pełniejsze kształty oraz ciemnobrązowe włosy i oczy. Ojciec i brat wprawdzie też mieli taki kolor włosów, ale byli szczupli i niewysocy.
Gdy kiedyś zastanawiała się nad swoimi genami, usłyszała, że wygląda zupełnie jak siostra babci, Mirabella, ta, po której odziedziczyła dziesięć tysięcy dolarów. Nigdy jej nie spotkała; ponoć umarła jako stara panna. Violet pomyślała, że może żaden mężczyzna nie zechciał się z nią ożenić, bo miała twarz pokrytą pryszczami i bliznami w czasach, kiedy nie istniały jeszcze cudowne pigułki i lasery.
Różniła się jednak od rodziny nie tylko wyglądem, ale też umysłem. Miała wysoki iloraz inteligencji, znakomitą pamięć, umiejętność analitycznego myślenia i talent do pisania – choć niekoniecznie literatury pięknej, jak zaczynała podejrzewać. Tego roku ostatecznie porzuciła próbę napisania pierwszej powieści, nie mogąc poradzić sobie z trzecim rozdziałem.
Stwierdziła, że jej umiejętności pisarskie tkwiły bardziej w zdolności do oryginalnego, prowokującego formułowania analiz i opinii. Pisane przez nią eseje w liceum wypadały tak dobrze, że zadziwiały nauczycieli. Zachęcili ją do udziału w konkursie na pracę o twórczości Jane Austen, gdzie pierwszą nagrodą było stypendium na Uniwersytecie w Sydney, pokrywające czesne i koszty podręczników.
Wygrała, zanim w ogóle zauważyła, że stypendium obejmuje też dwa tysiące dolarów na semestr z przeznaczeniem na codzienne wydatki. Nie wystarczyłoby to do utrzymania się, ale miała szczęście znaleźć pokój u wdowy o imieniu Joy; płaciła tylko symboliczny czynsz w zamian za sprzątanie i pomoc w zakupach.
Zaletą była też lokalizacja domu Joy. Znajdował się na przedmieściu Newtown, skąd na uniwersytet można było dotrzeć pieszo. Mimo to ojciec nadal musiał dokładać trochę pieniędzy, żeby wystarczyło na życie – w każdym razie dopóki nie dostała pracy redaktorki u Henry’ego, dzięki której mogła się usamodzielnić.
Szybko zrozumiała, że nie lubi być od nikogo zależna; lubiła brać odpowiedzialność za własny los. Brakowało jej nadal pewności siebie, gdy chodziło o wygląd, ale nie w innych aspektach życia.
Wiedziała, że jest dobra w swojej pracy i wielu innych rzeczach. Pomagając Joy w kuchni, nauczyła się dobrze gotować. Radziła sobie za kierownicą, co też zawdzięczała Joy, która pożyczała jej samochód i pomogła przygotować się do egzaminu na prawo jazdy. Gdyby potrzebowała samochodu, kupiłaby go, ale Henry pracował w mieszkaniu położonym w śródmieściu, gdzie dojazd autobusem był dużo łatwiejszy niż codzienne szukanie miejsc parkingowych.
Przypuszczała, że gdyby miała jakieś życie towarzyskie i mnóstwo przyjaciół rozsianych po całym Sydney, z pewnością kupiłaby samochód. Sprawy miały się jednak inaczej. Czasami ją to martwiło, ale przyzwyczaiła się do braku przyjaciół, do samotności. Z drugiej strony nie siedziała cały czas sama w domu. Często wychodziła z Joy, która pomimo siedemdziesięciu pięciu lat i dokuczającego zimą artretyzmu obu stawów biodrowych pozostawała pełna życia. Co sobotę wychodziły najczęściej do azjatyckiej restauracji, a potem do kina.
Szczerze mówiąc, była zadowolona z życia. Nie bywała już nieszczęśliwa czy przybita tak jak kiedyś. Bardzo pomagało, że mogła patrzeć w lustro bez obrzydzenia. Oczywiście w skrytości ducha marzyła o tym, by kiedyś się odważyć pójść na randkę i wreszcie zrobić coś z dziewictwem. Nienawidziła myśli, że nastaną kolejne święta i będzie powtarzać stare wymówki odnośnie braku życia miłosnego.
Uśmiechnęła się nieznacznie, myśląc o książce w walizce. Tym, czego naprawdę potrzebowała, był zabójczo przystojny pirat, który porwałby ją i nie dał czasu na rozmyślania ani zamartwianie się.
To niestety nie wydawało się prawdopodobne w obecnych czasach. Ale miło było pomarzyć. Nie mogła się doczekać, kiedy dotrze na lotnisko i będzie mogła pogrążyć się w lekturze.
– Nie wysiadaj, tato – powiedziała, gdy dotarli do terminala wylotów.
– Dobrze. Pocałuj mnie.
Nachyliła się i cmoknęła go w policzek.
– Pa, tato. Trzymaj się.
Dwanaście minut później siedziała w hali odlotów, czytając historię kapitana Strongbowa i lady Gwendaline. Zanim jeszcze weszła na pokład samolotu, dotarła do połowy trzystupięćdziesięciostronicowej powieści. Przez te wszystkie lata nauczyła się szybkiego czytania. Do czasu podejścia do lądowania na lotnisku Mascot doszła do ostatniego rozdziału.
Fabułę pamiętała dość dobrze – pełną wydarzeń, z niezwykle pociągającym bohaterem i wyjątkowo śmiałymi, ekscytującymi scenami miłosnymi. To wszystko przyprawiało ją, jak kiedyś, o szybsze bicie serca.
Tym razem dostrzegła jednak pewną różnicę: bohaterka miała dużo silniejszy charakter, niż z początku sądziła. Dawniej, czytając, skupiała się bardziej na piracie, ideale atrakcyjnego macho.
Przy ponownej lekturze zauważyła, że lady Gwendaline nie była zdominowana przez dziarskiego, zdeprawowanego kapitana tak, jak to sobie wyobrażała. Cały czas mu się opierała. Kiedy stało się jasne, że zamierza uprawiać z nią seks bez względu na jej zgodę, decyzja, by się nie bronić, nie wynikała ze strachu ani słabości, lecz z woli przetrwania. Zniosła to dzielnie, bez skarg i płaczu. O nic nie błagała, zrobiła to, co musiała zrobić.
Było dla niej szokiem, że seks z porywaczem okazał się przyjemny. Niewątpliwie postanowiła iść z nim do łóżka, zanim odkryła, jakim był wspaniałym kochankiem. Nie miała w sobie nic ze słabej ofiary. Działała czasem niemądrze, ale zawsze niezłomnie i odważnie.
Violet westchnęła, zamykając i odkładając książkę. Chciałaby mieć tyle odwagi. Tymczasem nie potrafiła zdobyć się nawet na randkę. Ależ była żałosna!
Gdy tak beształa się w myślach, uświadomiła sobie, że samolot przestał podchodzić do lądowania i zaczął całkiem szybko nabierać wysokości. Co się stało? Nie zdążyła się przestraszyć, kiedy przez interkom rozbrzmiał głos pilota:
– Panie i panowie, tu kapitan. Mamy drobny problem techniczny z podwoziem samolotu. Być może zauważyli państwo, że przerwaliśmy podejście do lądowania. Wrócimy na wysokość dziesięciu tysięcy stóp, gdzie pozostaniemy do czasu rozwiązania problemu. Proszę nie włączać w trakcie tego krótkiego opóźnienia telefonów ani laptopów. Mogą państwo mieć pewność, że nie ma powodu do zmartwień. Będę informował na bieżąco i mam nadzieję, że wkrótce wylądujemy.
Niestety, nie poszło tak gładko. Zamiast po chwili wrócić, przeczekali pełne napięcia dwadzieścia minut, po czym polecieli nad ocean, żeby zrzucić resztę paliwa przed awaryjnym lądowaniem. Pasażerom podano niepokojącą wiadomość, że podwozie prawdopodobnie nie zaryglowało się poprawnie – wysunęło się, ale jakaś kontrolka się nie zapaliła. Czy może na odwrót? Violet nie miała pewności. Jej umysł, na ogół tak błyskotliwy, wszedł w tryb paniki, kiedy kapitan wyjaśniał niefortunną sytuację. Tak czy inaczej, istniała aż nazbyt realna możliwość, że gdy dotkną pasa startowego, podwozie się złoży i rozszaleje się piekło.
Przy podejściu do lądowania w kabinie panowała grobowa cisza. Żadnego z ponad stu pięćdziesięciu pasażerów nie przekonało opanowanie kapitana ani fakt, że pas startowy pokryto już pianą przeciwpożarową, a wszystkie pojazdy ratownicze czekały w gotowości. Prawda była taka, że za jakąś minutę wszyscy mogli zginąć.
Skulona, pożałowała, że obejrzała tyle programów o katastrofach lotniczych. Nie dodawały otuchy.
Ofiary, którym udawało się przeżyć, często mówiły potem, że stanęło im przed oczami całe życie. Jej nic takiego się nie przydarzyło. W owej chwili myślała tylko o tym, że zginie jako dziewica, nie doświadczywszy nigdy niczego choćby przypominającego miłość czy namiętność. I to z własnej winy.
Wtedy solennie sobie obiecała, że jeśli przeżyje, zmieni się i będzie się zgadzać na randki, wszystko jedno, kto ją zaprosi. Zmieni się też pod innymi względami. Nie będzie więcej chodzić na siłownię tylko dla kobiet. Zacznie się modniej ubierać, robić makijaż, używać perfum i nosić biżuterię. Będzie wierzyć temu, co zobaczy w lustrze, a nie wytworom skrzywionej wyobraźni. Kupi nawet samochód – w końcu będzie go potrzebować, gdy będzie się częściej spotykać z ludźmi. I to nie jakiś nudny, a czerwony, dwudrzwiowy! Dość już zamykania się w sobie. Przyszedł czas, żeby skończyć z dotychczasową głupotą i powitać zupełnie nową przyszłość.
O ile będę miała przyszłość, pomyślała ze zgrozą. Zamarła z bezgłośną modlitwą na ustach, kiedy samolot dotknął pasa startowego. Koła ślizgały się nieco na pianie, ale trzymały. Na Boga, trzymały! Wyprostowała się jednocześnie z mnóstwem innych pasażerów. Wszyscy zaczęli się śmiać, klaskać, obejmować się i całować. Nigdy wcześniej nie czuła takiej ulgi i szczęścia.
Dostała w życiu drugą szansę i nie zamierzała jej zmarnować!
więcej..