Symfonia - ebook
Symfonia - ebook
„Symfonia” to opowieść w formie komedii romantycznej, prowadzona z perspektywy dwóch osób. Evelyn Smith i Leonarda Castelli. Historia przedstawia ich losy, które niespodziewanie zostają splecione pewną niedokończoną sprawą. Po śmierci ojca Evelyn sama prowadzi kawiarnię. Szybko dowiaduje się, że zmarły rodzic, chcąc jak najlepiej, sprowadził na córkę nie lada problemy. Leonardo pojawia się w życiu kobiety podczas jej dorywczej pracy. W ten sposób chciała zebrać część pieniędzy na operację siostry. Okazuje się jednak, że nie tylko z tym będzie zmuszona zmierzyć się Evelyn, lecz również z wieloma innymi, dziwnymi, często zabawnymi, ale i niebezpiecznymi, przygodami, a także świadomością, że ma się na karku mafię, która pragnie odebrać od niej dług po zmarłym ojcu. Książka kierowana do dojrzałego czytelnika.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8290-192-4 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Scena dodatkowaRozdział 1
Szare niebo nie było tego dnia przychylne. Wywoływało posępne, nostalgiczne myśli. Kłębiące się, ciężkie od deszczu chmury wprowadzały w stan stagnacji i znużenia. Nawet trajkotanie deweloperki, która krążyła po obszernym salonie, zachwalając jego doskonałość, nie potrafiło zająć moich myśli. Właściwie drażnił mnie już ten ćwierkliwy ton i piskliwy śmiech. Jeśli jeszcze raz wyda z siebie taki paskudny dźwięk…
Jak na zawołanie kobieta zasłoniła dłonią wymalowane brązową szminką usta i zachichotała, opowiadając kolejny, według niej, zabawny żarcik, wydając z siebie odgłos ściskanej, gumowej kaczuszki. Wywróciłem oczami, pozostając odwrócony do niej plecami.
– Największym plusem jest piękny widok – odparła, odchrząkując, kiedy dotarło do niej, że nie uraczyłem choćby gestem jej chichotów. – Co prawda pogoda niezbyt sprzyja, lecz wschody i zachody słońca potrafią być bajeczne.
Zerknąłem na nią, unosząc brew, i bez słowa podszedłem do ogromnego okna. Krocząc przez ogromny, elegancki i nowoczesny salon po miękkim, beżowym dywanie, nie wydałem żadnego dźwięku. Kątem oka zlustrowałem sporej wielkości marmurowy kominek. Nad nim znajdowała się półka, zapewne na zdjęcia rodzinne czy inne bibeloty.
Minąłem długą kanapę obitą białą skórą. Narzucono na nią miły w dotyku, szary koc. Całkiem ładnie się prezentował, dodawał uroku.
Przed kanapą mieścił się szklany stolik ustawiony na nóżkach z ciemnego drewna.
Stanąłem przed oknem, lecz nie przyglądałem się panoramie miasta. Znałem ten widok idealnie, w końcu nieraz odwiedzałem takie miejsca. Nic się nie zmieniło. Manhattan był smutny, pozbawiony koloru, szary i przytłaczający. Do tego okraszony ciężką warstwą smogu.
Przyglądałem się raczej swojej twarzy odbijającej się w tafli szkła. Nieco zamyślonemu, cynicznemu i aroganckiemu, jeśli wierzyć opinii mojego młodszego brata, facetowi. Uśmiechnąłem się do swojej myśli.
– I jak, podoba się widok? – zapytała, stając obok mnie.
– Przy odpowiedniej porze i uchylonym oknie zapewne zapiera dech w piersi… – mruknąłem w odpowiedzi, lecz mina kobiety świadczyła, że absolutnie nie zrozumiała subtelnej aluzji co do stanu powietrza.
Zresztą nieważne.
W pewnym momencie ujrzałem, jak przez gęstą warstwę chmur z trudem przebija się odrobina światła, by w końcu promieniste ramiona słońca rozsunęły ciemne kotary, przepuszczając odrobinę błękitu. Gdy światło dostało się do salonu, od razu nabierał zupełnie innego wyrazu. Zerknąłem za siebie, nie zdradzając mimiką swoich myśli.
Spodobało mi się to. Mieszkanie w tym apartamentowcu było naprawdę niczego sobie. Wróciłem spojrzeniem na miasto i zerknąłem w dół.
– Co to za miejsce? – zapytałem, widząc, jak w gąszczu betonowej dżungli wyróżnia się niewielka, zielona wysepka.
Budynek był jednopiętrowy, mający ładny ogród. Spod niewielkiego zadaszenia wystawały stoliki kawiarniane.
Znałem tę okolicę od dawna i wcześniej nie zauważyłem tu żadnej kawiarni, czy innego miejsca w podobnym klimacie. Przeważnie była to ulica banków, sklepów i urzędów.
– Hm? – Deweloperka także zerknęła w dół. – Ach, otworzyło się stosunkowo niedawno. Działa już drugi miesiąc. Nieco nam zepsuło plany, gdyż mieliśmy na oku to miejsce. Powoli powstawały projekty nowego budynku, lecz okazało się, że ziemia była przepisana w testamencie…
Przestałem jej słuchać, bo i obchodziło mnie to tyle, co zeszłoroczny śnieg. Wśród tej szarości jednak…
Tego betonu, biegu, zdenerwowania i spalin…
Ta mała, zielona przystań była nad wyraz intrygująca.
– Biorę – powiedziałem, przerywając monolog kobiety i nie czekając na jej reakcję, odszedłem od okna, zmierzając powoli do wyjścia.