Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Syn Chaosu - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
6 września 2024
E-book: EPUB, PDF MOBI
49,99 zł
Audiobook
49,99 zł
49,99
4999 pkt
punktów Virtualo

Syn Chaosu - ebook

W każdym z nas drzemie potwór. Czasami widać go na pierwszy rzut oka, jednak częściej ukrywa się gdzieś głęboko, czekając na odpowiedni moment."

Berlin to miasto kontrastów – czeluść, w której zło przenika dobro, a bieda i bogactwo współistnieją obok siebie. Niezwykle łatwo dać się zwieść i zatracić w objęciach grzechu. O wiele trudniej z nich uciec.

Cass doskonale wie, że odmówienie Amirowi, synowi bossa potężnego arabskiego klanu, to wyrok śmierci. Przyjmuje zlecenie, które początkowo wydaje się niemożliwe do wykonania. Wkrótce potem kobieta tonie w chaosie, gdzie różnica między prawdą a kłamstwem zupełnie zanika.

Seth, miliarder ze skłonnością do agresji i destrukcji, skrywa niejedną mroczną tajemnicę. Mężczyzna pojawił się znikąd i od razu zwrócił na siebie uwagę całego miasta. Plotki na jego temat przeplatają się z teoriami spiskowymi, ale tylko nieliczni są bliscy prawdy.

Co jest wyrachowaną grą, a co prawdziwym uczuciem?

Czy uzależniające pożądanie ma szansę przerodzić się w miłość?

A może ciężar sekretów zniweczy wszystkie starania?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-967952-7-4
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OSTRZEŻENIE

Książka za­wiera sceny prze­mocy, tre­ści kon­tro­wer­syjne i wul­ga­ry­zmy. Nie jest prze­zna­czona dla osób wraż­li­wych ani dla czy­tel­ni­ków po­ni­żej osiem­na­stego roku ży­cia.

Przed­sta­wione uni­wer­sum nie ma od­nie­sie­nia do rze­czy­wi­sto­ści i zo­stało stwo­rzone je­dy­nie na po­trzeby po­wie­ści. Po­ja­wia­jące się w nim grupy prze­stęp­cze, w tym arab­skie klany, nie ist­nieją. Przed­sta­wiona hi­sto­ria to fik­cja li­te­racka. Wszelka zbież­ność po­staci, na­zwisk i zda­rzeń jest przy­pad­kowa i nie­za­mie­rzona.

Au­torka nie po­chwala za­cho­wań przed­sta­wio­nych na kar­tach po­wie­ści.ROZDZIAŁ 1

Seth

Świat jest areną, na któ­rej to­czy się nie­ustanna walka. Prze­trwają naj­sil­niejsi. Tu­taj nie ma miej­sca na li­tość. Nie­ważne, jak bar­dzo się sta­rasz, jak mocno pra­gniesz uwie­rzyć w lep­sze ju­tro – ono nie na­dej­dzie. Sam mu­sisz wy­kre­ować swoją rze­czy­wi­stość, by póź­niej móc po­cią­gać za sznurki i wresz­cie stać się pa­nem wła­snego losu.

Lata temu łu­dzi­łem się, że nie wszy­scy lu­dzie są źli. Ale to nie­prawda. W każ­dym z nas drze­mie po­twór. Cza­sami wi­dać go na pierw­szy rzut oka, jed­nak czę­ściej ukrywa się gdzieś głę­boko, cze­ka­jąc na od­po­wiedni mo­ment.

Moja be­stia od­po­czy­wała wy­star­cza­jąco długo. Z po­czątku ro­bi­łem wszystko, by się jej oprzeć, póź­niej – gdy do­tarło do mnie, że ona ni­gdy nie od­pu­ści – sta­ra­łem się ją kon­tro­lo­wać. Mimo naj­szczer­szych chęci – prze­gra­łem. A te­raz już nie wiem, dla­czego tak usil­nie z nią wal­czy­łem. Z ja­kiego po­wodu ha­mo­wa­łem sa­mego sie­bie?

Po­ja­wie­niem się w Ber­li­nie chcia­łem zwró­cić uwagę na swoją obec­ność. Po­ka­zać, że do mia­sta wkro­czył ktoś ważny. Ktoś, kogo się nie lek­ce­waży. Po­sta­no­wi­łem wy­krzy­czeć tu­tej­szym miesz­kań­com pro­sto w twarz: „Oto je­stem, klę­kaj­cie!”. Wła­śnie dla­tego na start ku­pi­łem całe pię­tro naj­droż­szego apar­ta­men­towca. Wo­że­nie tyłka w wy­pa­sio­nych spor­to­wych bry­kach i im­pre­zo­wa­nie do bia­łego rana spra­wiło, że lu­dzie za­częli ga­dać. Me­dia do dziś spe­ku­lują, kim tak wła­ści­wie je­stem i do czego dążę. Jesz­cze nikt nie do­tarł do prawdy i wąt­pię, że kie­dy­kol­wiek ją od­kryją. Tylko nie­liczni znają moją toż­sa­mość.

Wczo­raj prze­czy­ta­łem o so­bie ar­ty­kuł, w któ­rym na­zwano mnie bez­względ­nym fi­nan­si­stą dzia­ła­ją­cym na kra­wę­dzi etyki biz­ne­so­wej. By­naj­mniej nie wy­warło to na mnie wra­że­nia. Mój świat, moje za­sady, a je­śli ko­muś nie pa­suje, to niech spier­dala.

Za­wsze by­łem skory do ry­zyka, ale przy tym rów­nież trzeźwo my­ślący. Żeby od­nieść suk­ces, trzeba wi­dzieć wię­cej niż wszy­scy i do­strze­gać oka­zje, któ­rych inni nie za­uwa­żają. Póź­niej na tej pod­sta­wie ku­po­wać ta­nio, a sprze­da­wać drogo.

Pierw­sze zdo­byte przeze mnie mi­liony wią­zały się z ogrom­nym ry­zy­kiem. Zde­cy­do­wa­łem się na tę drogę świa­do­mie i do­sko­nale wie­dzia­łem, że mogę skoń­czyć z kulką w gło­wie. Czy ża­łuję? Nie spo­sób od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie jed­no­znacz­nie. Są rze­czy, które dziś zro­bił­bym ina­czej, jed­nak nie­ważne, ile forsy mam na kon­tach, czasu nie cofnę. Prze­szło­ści nie da się zmie­nić, a prze­lana krew już na za­wsze bę­dzie bru­dzić mi ręce.

Czło­wie­kowi w moim po­ło­że­niu nie jest ła­two zna­leźć przy­ja­ciół. Nie okła­muję sa­mego sie­bie i nie trzy­mam się z prze­gra­nymi. Na moje za­ufa­nie trzeba ciężko za­pra­co­wać. Kiedy tylko czuję, że coś nie jest w po­rządku, od­pusz­czam. Wo­kół krąży wielu krę­ta­czy, go­to­wych iść po tru­pach, by zdo­być choć na­miastkę tego, co ja zdo­by­łem. Na szczę­ście sam de­cy­duję, kim się ota­czam. Usu­wam lu­dzi, któ­rzy mo­gliby mnie ścią­gnąć w dół, i ro­bię to bez żad­nych skru­pu­łów.

Biorę głę­boki wdech, po czym po­woli wy­pusz­czam po­wie­trze przez lekko roz­chy­lone usta. Prze­czu­cie pod­po­wiada mi, że dzi­siej­szy wie­czór bę­dzie przy­po­mi­nał cyrk, w któ­rym to ja za­gram główną rolę. Otwar­cie luk­su­so­wego ho­telu w sa­mym sercu Ber­lina jest wiel­kim even­tem. Z tego, co mi wia­domo, za­pro­szono około trzy­stu go­ści, wśród któ­rych znaj­dują się przed­sta­wi­ciele me­diów, oso­bi­sto­ści świata biz­nesu i po­li­tyki, a także in­we­sto­rzy i udzia­łowcy wiel­kich firm.

Wjeż­dżam na wy­ło­żony kostką bru­kową par­king i wy­łą­czam sil­nik. Wy­sia­dam z sa­mo­chodu i prze­su­wam dłońmi po kla­pach szy­tej na miarę ma­ry­narki. Nie czuję się swo­bod­nie w tym od­pi­co­wa­nym gar­ni­turku i z ide­al­nie wy­sty­li­zo­wa­nymi wło­sami. Spo­glą­dam na swoje od­bi­cie w przy­ciem­nio­nej szy­bie ma­se­rati. Ope­ra­cje pla­styczne zmie­niły mnie nie do po­zna­nia. De­li­katne rysy twa­rzy zo­stały wy­ostrzone, po­liczki po­krywa trzy­dniowy za­rost, a tę­czówki oczu mają inną barwę niż kie­dyś.

Prze­no­szę wzrok na no­wiu­sieńką ma­je­sta­tyczną bu­dowlę. Pre­zen­tuje się im­po­nu­jąco. Ar­chi­tekci po­łą­czyli no­wo­cze­sność z tra­dy­cyj­nym ber­liń­skim sty­lem. Sza­ro­ści, stal i szkło two­rzą ele­gancką spójną ca­łość.

Wraz z in­nymi go­śćmi, w to­wa­rzy­stwie bły­sków fle­szy, wkra­czam na czer­wony dy­wan, który pro­wa­dzi do wej­ścia. Już te­raz czuję na so­bie wzrok cie­kaw­skich, sły­szę, jak szep­czą mię­dzy sobą i snują roz­ma­ite teo­rie. Nie przej­muję się nimi i idę przed sie­bie z dum­nie unie­sioną głową.

Gdy prze­kra­czam duże, szklane drzwi, znaj­duję się w prze­stron­nym holu, gdzie wita mnie kli­ma­tyczna, spo­kojna mu­zyka. Fi­ne­zyjne krysz­ta­łowe ży­ran­dole oświe­tlają wnę­trze cie­płym świa­tłem. For­te­pia­ni­sta spra­wia, że dźwięki płyną jak me­lo­dyjne fale. Ubrani w białe smo­kingi kel­ne­rzy po­dają go­ściom szam­pana i wy­szu­kane prze­ką­ski.

Roz­glą­dam się wo­kół i roz­po­znaję kilka waż­nych oso­bo­wo­ści. Cze­kają na od­po­wiedni mo­ment, by po­dejść i za­rzu­cić mnie py­ta­niami. Nie­któ­rzy le­dwo się od tego po­wstrzy­mują, ale resztka zdro­wego roz­sądku każe im za­cho­wać kul­turę.

Z sze­ro­kim uśmie­chem na twa­rzy zbliża się do mnie ko­bieta w gra­fi­to­wej ele­ganc­kiej sukni. Jest star­sza niż ja, może lekko po czter­dzie­stce, bar­dzo za­dbana, a po spo­so­bie, w jaki się po­ru­sza, śmiem wnio­sko­wać, że także pewna sie­bie.

– Chri­stina Braun, me­ne­dżerka. – Po­daje mi dłoń, którą bez wa­ha­nia ści­skam, gdy wi­tam się ski­nie­niem głowy. – W imie­niu Need It chcia­łam pana ser­decz­nie po­wi­tać na otwar­ciu na­szego trze­ciego już ho­telu w Ber­li­nie. Je­ste­śmy nie­zmier­nie wdzięczni za wspar­cie i po­moc w re­ali­za­cji tego pro­jektu. Czu­jemy się za­szczy…

– Wiem – prze­ry­wam jej mo­no­log, co na chwilę kom­plet­nie zbija ko­bietę z pan­ta­łyku, jed­nak szybko od­zy­skuje re­zon.

– Zo­sta­wię już pana sa­mego, ży­czę przed­niej za­bawy. – Po­ra­ża­jący bielą zę­bów uśmiech wy­gląda jak przy­kle­jony do jej wy­re­tu­szo­wa­nej ma­ki­ja­żem twa­rzy.

Wkrótce po­tem ofi­cjalna część ce­re­mo­nii roz­po­czyna się uro­czy­stym po­wi­ta­niem go­ści ze­bra­nych w ho­te­lo­wym lobby. Dy­rek­tor usta­wia się w stra­te­gicz­nym miej­scu, trzy­ma­jąc bez­prze­wo­dowy mi­kro­fon.

– Jako jedno z naj­bar­dziej in­spi­ru­ją­cych i kre­atyw­nych miast w Eu­ro­pie Ber­lin szczyci się mia­nem sto­licy kul­tury, ma in­te­re­su­jącą hi­sto­rię, ar­chi­tek­turę pełną kon­tra­stów oraz wy­jąt­kową kuch­nię, za­chwyca za­równo osoby po­dró­żu­jące w ce­lach biz­ne­so­wych, jak i tu­ry­stycz­nych – za­czyna z em­fazą. – Cie­szymy się, że mo­żemy za­ofe­ro­wać na­szym go­ściom cie­płą i przy­ja­zną ob­sługę spod znaku Need It, pod­czas gdy oni od­kry­wają uroki na­szego pięk­nego mia­sta…

Gdy wresz­cie tra­fiamy do głów­nej sali, je­stem zmu­szony wy­słu­chać ko­lej­nych nu­żą­cych prze­mów, które koń­czy sym­bo­liczne prze­cię­cie wstęgi. Za­nim roz­le­gają się brawa, je­stem o krok od za­śnię­cia.

– No pro­szę. Czło­wiek le­genda we wła­snej oso­bie.

Na dźwięk zna­jo­mego mę­skiego głosu mi­mo­wol­nie prze­ły­kam ślinę, ale za­cho­wuję zimną krew i po­woli od­wra­cam się do syna bossa jed­nego z naj­po­tęż­niej­szych arab­skich kla­nów dzia­ła­ją­cych na te­re­nie za­chod­niego Ber­lina.

Je­stem przy­go­to­wany na to spo­tka­nie. Wie­dzia­łem, że prę­dzej czy póź­niej do niego doj­dzie. W prze­szło­ści łą­czyła mnie z Ami­rem przy­jaźń, a przy­naj­mniej obaj tak wtedy są­dzi­li­śmy. Kiedy mia­łem pa­rę­na­ście lat, dał­bym się za niego po­kroić, ale te­raz… Gdy tylko za­my­kam oczy, śnię o jego śmierci. Niech zdy­cha. On i cała jego ro­dzina.

– Jaka szkoda, że w ogóle pana nie ko­ja­rzę. – Lu­struję go obo­jęt­nym spoj­rze­niem.

Wy­do­ro­ślał. Nie jest już kum­plem z po­dwórka, który pra­gnie się wy­rwać spod wła­dzy ojca i roz­po­cząć nie­za­leżne ży­cie. Stał się młod­szą ko­pią La­tifa, czyli do­kład­nie tym, czego tak usil­nie pró­bo­wał unik­nąć.

Moż­liwe, że gdyby na­sza hi­sto­ria po­to­czyła się ina­czej, miał­bym dla niego li­tość. Jed­nak wbrew wszyst­kiemu, co nas kie­dyś łą­czyło, czuję wy­łącz­nie nie­na­wiść.

– Naj­wyż­szy czas, by to zmie­nić – od­po­wiada. – Amir Sha­rif.

Spo­glą­dam na jego wy­cią­gniętą do mnie dłoń i ce­lowo prze­dłu­żam ten mo­ment, by po­zba­wić go choć odro­biny pew­no­ści sie­bie. Kiedy od­chrzą­kuje, sy­gna­li­zu­jąc tym gra­nicę wy­cze­ki­wa­nia, od­pusz­czam i uno­szę ką­cik ust, po czym wi­tam się z nim sil­nym uści­skiem dłoni.

– Seth Schwarz – przed­sta­wiam się, pa­trząc męż­czyź­nie pro­sto w oczy.

Po­dej­rze­wam, że oj­ciec wy­słał go na prze­szpiegi. Głowa klanu nie może so­bie po­zwo­lić na brak wie­dzy, szcze­gól­nie je­śli cho­dzi o wpły­wo­wych lu­dzi. Za­łożę się, że moje dzia­ła­nia nie uszły jego uwa­dze. Pra­co­wa­łem dla tego czło­wieka kilka lat, dzięki czemu zdo­by­łem mnó­stwo nie­zwy­kle przy­dat­nych in­for­ma­cji. Znam jego ma­rze­nia, wiem, do czego dąży. W za­ka­mar­kach mo­jej pa­mięci tkwią wszyst­kie cenne kon­takty.

– Sły­sza­łem, że po­ja­wi­łeś się zni­kąd i chcesz prze­jąć cały Ber­lin – oświad­cza cham­skim to­nem, jakby z nas dwóch to on był górą.

– Nie przy­po­mi­nam so­bie, że­by­śmy byli na „ty” – ga­szę go chłodno i w tym mo­men­cie do­strze­gam ją, a wszyst­kie chwile, kiedy się łu­dzi­łem, że szczę­śliwe za­koń­cze­nie jed­nak jest mi pi­sane, tra­fiają we mnie ze zdwo­joną siłą i na parę se­kund od­bie­rają mi dech w piersi.

Obok Amira staje Cass. Jej nie­gdyś dłu­gie włosy są ścięte do ra­mion i za­tknięte za uszy. Czarne ko­smyki zo­stały uło­żone w de­li­katne fale, ale ja wiem, że nor­mal­nie są pro­ste jak druty. Owalna twarz o ślicz­nie za­ry­so­wa­nych ko­ściach po­licz­ko­wych, pełne usta i te dia­bel­sko uwo­dzi­ciel­skie oczy w kształ­cie mig­da­łów – prawe brą­zowe, lewe błę­kitne. Lekko za­darty nos od za­wsze do­da­wał jej uro­dzie bun­tow­ni­czego cha­rak­teru. Smu­kłą szyję ozda­bia złoty wi­sio­rek. Wą­ska, ciem­no­zie­lona wie­czo­rowa suk­nia o wy­ra­fi­no­wa­nym kroju ide­al­nie pod­kre­śla sek­sowne kształty.

Bez­wied­nie przy­gry­zam dolną wargę i mo­men­tal­nie karcę się w du­chu za ten gest. Ro­bi­łem to wtedy, ro­bię i te­raz. Ża­ło­sne.

Ko­bieta uśmie­cha się do mnie, bio­rąc Amira pod ra­mię. Nie ma bla­dego po­ję­cia, na kogo wła­śnie pa­trzy. Jest nie­świa­doma tego, co ze mną robi. Na­wet po tylu la­tach.

– Po­zwoli pan, że przed­sta­wię moją to­wa­rzyszkę – od­zywa się Sha­rif, pod­czas gdy ja nie spusz­czam z bru­netki oczu.

– Ju­liette Mayer. – Cass go wy­prze­dza, po­da­jąc fał­szywe imię i na­zwi­sko. W su­mie się nie dzi­wię, że skła­mała.

Gdy wy­ciąga do mnie rękę, pew­nie ści­skam jej dłoń, przy czym rę­kawy ubra­nia de­li­kat­nie mi się pod­cią­gają, od­sła­nia­jąc małą bli­znę na prze­gu­bie. Niby nic ta­kiego i wcze­śniej na­wet o tym nie po­my­śla­łem, jed­nak w mo­men­cie, gdy czuję na so­bie in­ten­sywny wzrok Amira, wiem, że wzbu­dzi­łem w nim po­dej­rze­nia, któ­rych tak ła­two nie stłu­mię.

Sta­ram się nie tra­cić opa­no­wa­nia i nie wy­cho­dzić z roli. Nie je­stem je­dy­nym czło­wie­kiem z tego typu skazą. Po­pra­wiam spo­koj­nie man­kiet ko­szuli, by za­kryć ślad wy­pa­lony pa­pie­ro­sem.

– Ber­lin mu­siał się panu bar­dzo spodo­bać, skoro po­sta­no­wił pan zo­stać tu­taj na dłu­żej – przy­pusz­cza Cass.

– To mia­sto ma nie­sa­mo­witą ener­gię – mó­wię zgod­nie z prawdą.

– Ma pan ra­cję – zga­dza się Cass, a Amir zerka na nią ukrad­kiem, ob­li­zu­jąc wargi. – Trudno do­kład­nie okre­ślić, co spra­wia, że jest tak wy­jąt­kowe. Jed­no­cze­śnie hi­sto­ryczne i po­stę­powe, szorst­kie i ma­low­ni­cze. To roz­le­gły wie­lo­kul­tu­rowy kon­glo­me­rat z pra­wie czte­rema mi­lio­nami miesz­kań­ców. Cza­sami my­ślę, że wspa­niale by­łoby się wy­rwać z Eu­ropy i za­miesz­kać w ja­kimś przy­tul­nym, cie­płym miej­scu, ale… sama nie wiem. Pan zwie­dził już pew­nie cały świat?

– Można zjeź­dzić go wzdłuż i wszerz, a na­dal nie zo­ba­czyć zu­peł­nie ni­czego – stwier­dzam, bacz­nie ob­ser­wu­jąc jej re­ak­cję.

Otwiera usta, by coś po­wie­dzieć, jed­nak Amir ją uprze­dza:

– Po­cho­dzi pan z Ber­lina?

To jedno py­ta­nie mówi wię­cej niż ty­siąc słów. Te­raz je­stem już prze­ko­nany, że do­strzegł bli­znę na mo­jej ręce, a try­biki pod jego czaszką za­częły pra­co­wać na naj­wyż­szych ob­ro­tach.

– Skąd ten po­mysł? – od­bi­jam, nie da­jąc mu od­po­wie­dzi.

– In­stynkt. – Wzru­sza ra­mio­nami.

Kiedy pod­cho­dzi do nas kel­ner, bie­rzemy po lampce szam­pana i upi­jamy po łyku mu­su­ją­cego wina. Amir obej­muje Cass w pa­sie, jakby tym ge­stem chciał pod­kre­ślić, że ko­bieta na­leży do niego. Bru­netka nie pro­te­stuje, choć do­strze­gam w jej dwu­ko­lo­ro­wych oczach dziwny błysk.

– Nie będę od­bie­rał panu przy­jem­no­ści od­kry­wa­nia mo­ich se­kre­tów. Wtedy to nie by­łaby żadna za­bawa – mó­wię, po czym osu­szam szkło i sta­wiam pu­sty kie­li­szek na tacy mi­ja­ją­cego nas chło­paka z ob­sługi.

– Pla­nuje pan zo­stać tu­taj na dłu­żej? – Nie­wzru­szony Sha­rif za­daje ko­lejne py­ta­nie.

– Za­leży od sy­tu­acji.

– Pan wy­ba­czy wścib­skość, ale jedna sprawa nie daje mi spo­koju. W ja­kim celu wy­ku­pił pan bu­dynki miesz­kalne w Neu­kölln?

– Bo mo­głem – do­gry­zam mu, co ewi­dent­nie nie spo­tyka się z apro­batą męż­czy­zny.

Wy­pija szam­pana do dna i rów­nież od­sta­wia lampkę. Sta­ram się nie błą­dzić spoj­rze­niem do miej­sca, gdzie trzyma drugą łapę. Choć nie po­wi­nie­nem, czuję oso­bliwą po­trzebę ode­pchnię­cia go od Cass. Przez mo­ment do­pusz­czam do sie­bie na­wet na­miastkę po­czu­cia winy, jed­nak bły­ska­wicz­nie ją tłam­szę.

Ta ko­bieta także jest czę­ścią mo­jego planu. Zro­biła coś, czego nie je­stem w sta­nie jej wy­ba­czyć. Mógł­bym omi­jać ją z da­leka, dać szansę na nowe ży­cie, ale je­śli na­dal pra­cuje dla klanu, ozna­cza to, że nie po­szła po ro­zum do głowy. Sama się prosi, by po­czuć smak mo­jego gniewu. Na ho­ry­zon­cie za­ma­ja­czyły nowe opcje, z któ­rych grze­chem by­łoby nie sko­rzy­stać.

– Li­czę, że za­bawi pan u nas dłu­żej – wtrąca nie­spo­dzie­wa­nie bru­netka. – Ber­lin ma w so­bie wiele do od­kry­cia.

– Nie wąt­pię – zga­dzam się i pa­trzę, jak uma­lo­wane czer­wie­nią wargi Cass do­ty­kają szkła. Prze­chyla kie­li­szek, a mu­su­jący płyn znika w ku­szą­cych ustach.

Ma ra­cję. Wciąż po­znaję czę­ści mia­sta, o któ­rych nie mia­łem po­ję­cia, i chcę wię­cej. Tu­tej­szy kli­mat wręcz uza­leż­nia. Do tego do­cho­dzi ten drugi świat – ukryty, pe­łen bólu i fru­stra­cji. Świat, gdzie nie każdy jest w sta­nie prze­trwać. Ja za­czą­łem go po­zna­wać zbyt wcze­śnie, co spra­wiło, że cał­ko­wi­cie nim na­siąk­ną­łem.

Mój po­cząt­kowy plan nie za­kła­dał obu­dze­nia się z mi­liar­dami na kon­cie, które będę póź­niej suk­ce­syw­nie po­mna­żał. Je­den in­cy­dent zmie­nił wszystko. Wy­szar­pał ze mnie du­szę i ode­brał na­dzieję, a w za­mian na­kar­mił żą­dzą ze­msty. Ka­zał za­po­mnieć o tym, co do­bre, bo tylko tym spo­so­bem by­łem w sta­nie skon­cen­tro­wać się na ro­sną­cym we mnie gnie­wie.

Za­wsze cią­gnęło mnie do kło­po­tów. Zde­cy­do­wa­nie więk­sza część mo­jej oso­bo­wo­ści jest w chuj po­pa­prana i prze­sy­cona po­trzebą nisz­cze­nia. Pra­gnie za­nu­rzyć się w nie­ła­dzie i już ni­gdy nie wy­pły­nąć na po­wierzch­nię. Nie na darmo przy­bra­łem ta­kie, a nie inne imię. Seth – bóg burz, pu­styń, ciem­no­ści i cha­osu.

– Wi­tam sza­now­nego pana. Mi­chael Ro­ning, przed­sta­wi­ciel firmy Gold In­ve­st­ments. – Śred­niego wzro­stu męż­czy­zna z pod­krę­co­nym szpa­ko­wa­tym wą­sem kła­dzie mi dłoń na ra­mie­niu, praw­do­po­dob­nie nie zda­jąc so­bie sprawy, że je­stem o włos od zła­ma­nia mu nosa.

Nie­na­wi­dzę, gdy ktoś mnie do­tyka bez mo­jej wy­raź­nej zgody. Nie je­stem pie­przo­nym pu­dlem, któ­rego można po­dra­pać za uchem, nie do­sta­jąc za to po mor­dzie.

Za­ci­skam zęby i od­su­wam się o krok, ob­rzu­ca­jąc ele­gan­cika zło­wro­gim spoj­rze­niem. Prze­kaz jest tak ewi­dentny, że ten na­tych­miast go ro­zu­mie i szybko za­biera łapę.

– Pana po­ja­wie­nie się w Ber­li­nie wy­wo­łało nie­małe za­mie­sza­nie – stwier­dza Ro­ning, igno­ru­jąc to­wa­rzy­szącą mi dwójkę. Przy­pusz­czam, że nie ma po­ję­cia, kim jest Amir.

Syn głowy klanu Sha­rif nie pa­suje do tego miej­sca i wąt­pię, by otrzy­mał za­pro­sze­nie. Po­dej­rze­wam, że do­stał się na otwar­cie ho­telu dzięki kon­tak­tom ta­tu­sia.

– Wła­śnie taki był mój cel – oświad­czam bez ogró­dek.

– Ostat­nio dużo się mówi o kryp­to­wa­lu­tach, je­stem nie­zmier­nie cie­kawy, co pan o tym są­dzi.

– Nie wąt­pię, że jest pan cie­kawy. – Uśmie­cham się do niego sztucz­nie, do­sko­nale świa­domy, jak ku­rew­sko go tym wku­rzam.

– Z tego, co zdą­ży­łem za­uwa­żyć, pan Schwarz ak­tu­al­nie in­te­re­suje się ryn­kiem nie­ru­cho­mo­ści – wtrąca się Amir, który nie ma zie­lo­nego po­ję­cia, co ple­cie, ale pró­buje stwa­rzać po­zory obe­zna­nego.

– Ry­nek nie­ru­cho­mo­ści po­trafi być ka­pry­śny – pod­ła­puje Ro­ning.

Przez chwilę roz­ma­wiamy o ak­tu­al­nych ra­tin­gach ak­cji, ob­li­ga­cji, su­row­ców i wa­lut. Oma­wiamy trendy, pro­gno­zo­wa­nie zmian cen i prze­cho­dzimy do dys­ku­sji na te­mat po­ten­cjal­nych zmian dłu­go­fa­lo­wych.

Amir co ja­kiś czas przy­ta­kuje, ale jest na tyle by­stry, by trzy­mać gębę na kłódkę. Cas­sie przy­słu­chuje się nam z za­cie­ka­wie­niem, co do któ­rego nie je­stem w sta­nie prze­są­dzić, czy jest au­ten­tyczne, czy uda­wane. Już gdy zo­ba­czy­łem tę dziew­czynę po raz pierw­szy, nie umia­łem od­czy­tać jej praw­dzi­wych za­mia­rów, a przy­naj­mniej nie w stu pro­cen­tach. Jest jedną z nie­licz­nych osób, któ­rych nie mogę do końca roz­gryźć.

Mi­jają mi­nuty, a do na­szej grupy do­łą­cza wię­cej cie­kaw­skich. Od­po­wia­dam na ich py­ta­nia wy­mi­ja­jąco, nie zdra­dza­jąc przy tym o so­bie prak­tycz­nie ni­czego. Je­stem do­bry w tę grę. Umie­jęt­nie wy­cią­gam przy­datne in­for­ma­cje, czy­tam mię­dzy wier­szami i in­stynk­tow­nie pro­wo­kuję, kiedy wy­czu­wam ważny te­mat. Nie tracę czuj­no­ści. Na­wet gdy mó­wię, ob­ser­wuję zgro­ma­dzo­nych wo­kół mnie lu­dzi, jed­nak nie za­my­kam się wy­łącz­nie na nich.

Je­śli znasz swo­jego wroga, o wiele ła­twiej od­nieść suk­ces. Wkra­cza­jąc na nową ścieżkę, z góry za­kła­dam, że każdy chce pod­ło­żyć mi nogę. Uśmie­cha­jące się do mnie sępy tylko cze­kają, aż się po­tknę. Im wię­cej masz kasy, tym mniej – przy­ja­ciół. Na­uczy­łem się, że to ja je­stem naj­waż­niej­szą in­we­sty­cją. Dzięki wie­rze w sie­bie, chłod­nej kal­ku­la­cji i słu­cha­niu in­tu­icji roz­wi­ną­łem ka­rierę i osią­gną­łem bo­gac­two.

Jed­nym uchem słu­cham roz­wa­żań o naj­now­szej tech­no­lo­gii i in­no­wa­cjach mo­gą­cych wpły­nąć na różne sek­tory go­spo­darki, dru­gim pró­buję wy­ła­pać słowa Amira, który wła­śnie szep­cze coś do swo­jej to­wa­rzyszki. Po mi­nie Cass śmiem wnio­sko­wać, że prze­kaz mło­dego Sha­rifa nie bar­dzo jej się spodo­bał.

Ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, ob­ser­wuję ją wni­kli­wie, ale z ostroż­no­ścią. Za­uwa­żam, że spina się za każ­dym ra­zem, gdy Amir jej do­tyka. Uśmiech­nięta zgrywa wy­lu­zo­waną i po­zwala mu na tę bli­skość, ale nie jest w sta­nie ukryć re­ak­cji swo­jego ciała. Za­sta­na­wiam się, dla­czego w tym sie­dzi. Co nią kie­ro­wało, że przy­szła na tę im­prezę?

W mo­jej gło­wie świta pewna opcja, jed­nak za­nim włą­czę ją do swo­jego planu, mu­szę po­znać wię­cej szcze­gó­łów.

Po wy­kwint­nej ko­la­cji zo­sta­jemy za­pro­szeni na ta­ras wi­do­kowy. Mi­go­czące lampki roz­ja­śniają pod­łogę z ciem­nego drewna. Wzdłuż ba­lu­strady stoją kwia­towe aran­ża­cje. Niebo jest już cał­ko­wi­cie ciemne, ale ty­siące świa­teł na bu­dyn­kach, mo­stach i uli­cach spra­wiają, że mia­sto błysz­czy ni­czym kon­ste­la­cja naj­ja­śniej­szych gwiazd. W od­dali wi­dać Bramę Bran­den­bur­ską.

Na nie­wiel­kiej sce­nie stoi odziana w długą czarną suk­nię skrzy­paczka. Gra z za­mknię­tymi oczami, wczu­wa­jąc się w ula­tu­jącą spod smyczka mu­zykę. Kie­dyś po­zwo­lił­bym so­bie za­to­nąć w tych me­lan­cho­lij­nych dźwię­kach, ode­rwać od rze­czy­wi­sto­ści i na mo­ment ukryć się przed ca­łym świa­tem.

Ucie­kam od dal­szych dys­ku­sji biz­ne­so­wych i sunę wprost ku ba­rierce. Spo­glą­dam w dół na ru­chliwe ulice i cze­kam. Je­stem prze­ko­nany, że Sha­rif tak ła­two nie od­pu­ści. Cie­kawi mnie, na ile so­bie dzi­siej­szego wie­czoru po­zwoli.

– Z góry wszystko wy­gląda tak pięk­nie. – Od razu roz­po­znaję głos Cas­sie.

Po­de­szła do mnie sama. Amir stoi w bez­piecz­nej od­le­gło­ści, ale ką­tem oka wi­dzę, że nie spusz­cza z nas wzroku. Nie na­leży do dys­kret­nych.

– Nic nie jest ta­kie, na ja­kie wy­gląda – stwier­dzam, przez chwilę sku­pia­jąc całą uwagę wy­łącz­nie na bru­netce.

– A na kogo ja panu wy­glą­dam? – Prze­chyla głowę w bok, gdy z za­cie­ka­wie­niem czeka na od­po­wiedź.

– Mam być uprzejmy czy szczery?

Na jej ślicz­nej twa­rzy po­ja­wia się cień uśmie­chu.

– Szczery… za­wsze – oświad­cza zde­cy­do­wa­nym to­nem, za­kła­da­jąc za ucho ciemne ko­smyki.

– Wy­gląda pani na nie­szczę­śliwą, choć więk­szość osób tu­taj spra­wia wra­że­nie, że w ogóle tego nie do­strzega.

– Dla­czego pan tak uważa?

– Wy­star­czy Seth – oznaj­miam i opie­ram się ty­łem o ba­lu­stradę.

– Ju­liett. I wcale nie je­stem nie­szczę­śliwa.

– Czyli jed­nak mia­łem być uprzejmy – od­pie­ram, na co uśmiech roz­świe­tla twarz Cass.

Marsz­czy nos, a w ką­ci­kach jej oczu po­ja­wiają się de­li­katne zmarszczki. Po tylu fał­szy­wych uśmie­chach bez pro­blemu roz­po­znaję te praw­dziwe.

– Twój part­ner też wy­gląda na nie­szczę­śli­wego. – Z lek­kim roz­ba­wie­niem zer­kam w stronę na­bur­mu­szo­nego Amira.

– To nie jest mój part­ner, a przy­naj­mniej nie w ta­kim sen­sie. Nie je­ste­śmy ra­zem – zdra­dza, ła­piąc ha­czyk.

– On o tym wie?

– Jakby to ująć… Nie wpi­suję się w jego normę – oznaj­mia dy­plo­ma­tycz­nie.

Mi­mo­wol­nie przy­po­mi­nam so­bie frag­ment z prze­szło­ści, ale nie po­zwa­lam ob­ra­zom w mo­jej gło­wie trwać zbyt długo. Od­ci­nam się, bły­ska­wicz­nie wra­cam do tu i te­raz.

– Za­tańcz ze mną. – Nie py­tam, przez co za­bie­ram ko­bie­cie moż­li­wość od­mowy.

Wy­cią­gam ku niej rękę i wiem, że za­raz spełni moje po­le­ce­nie. Pra­gnie się do­wie­dzieć o mnie cze­goś wię­cej. Nie tylko ze względu na Amira. Do­strze­gam to w spo­so­bie, w jaki na mnie pa­trzy. Po­cią­gam ją, je­stem tego pe­wien.

Czuje się za­sko­czona, pełna wa­ha­nia i wi­dzę, jak usil­nie po­wstrzy­muje chęć spoj­rze­nia na mło­dego Sha­rifa. Brak jej pew­no­ści, czy może po­zwo­lić so­bie na ten ruch. A co za tym idzie, Amir ma nad nią pew­nego ro­dzaju kon­trolę. Py­ta­nie, jak dużą i gdzie jest gra­nica, któ­rej Cass nie prze­kro­czy.

Fi­nal­nie bru­netka ła­pie moją dłoń, więc pro­wa­dzę ją na śro­dek ta­rasu. Do­łą­czamy do ko­ły­szą­cych się w rytm mu­zyki par. Bez wa­ha­nia obej­muję ko­bietę w ta­lii, czuję słodki, zmy­słowy za­pach per­fum. Prze­su­wam pal­cami po je­dwa­bi­stym ma­te­riale sukni i de­cy­duję się za­ry­zy­ko­wać: gła­dzę kciu­kiem miękką skórę jej nad­garstka. Pa­trzy mi w oczy, ale nie po­trafi ukryć skrę­po­wa­nia. I wresz­cie pęka. Naj­pierw spusz­cza wzrok, a póź­niej, niby przy­pad­kiem, zerka na swo­jego to­wa­rzy­sza, prze­łyka ślinę i wraca spoj­rze­niem do mnie.

– Czym się zaj­mu­jesz? – py­tam, by od­cią­gnąć jej uwagę od Amira.

– Wszyst­kim po tro­chu.

– I to „wszystko po tro­chu” spra­wia ci przy­jem­ność? – drążę, pro­wa­dząc ją w po­wol­nym tańcu.

– Cza­sami tak.

– Już wiem, dla­czego wy­glą­dasz na nie­szczę­śliwą – mó­wię, po czym ob­ra­cam ją tak, by nie mo­gła pa­trzeć na Sha­rifa.

– Oświeć mnie – za­chęca.

– Zdra­dzę ci pe­wien se­kret: ży­cie jest zbyt krót­kie, by ro­bić rze­czy, na które nie mamy ochoty. – Ce­lowo wy­po­wia­dam te słowa ci­szej, nie­znacz­nie się do niej po­chy­la­jąc, a przy tym ła­pię kon­takt wzro­kowy z Ami­rem.

Arab strzela pal­cami, w ten spo­sób zdra­dza mi, że go to zde­ner­wo­wało. Bę­dzie się chciał upew­nić, że je­stem tym, kim my­śli, że je­stem, i praw­do­po­dob­nie wy­ko­rzy­sta do tego Cass. Mógłby na­słać na mnie swo­ich lu­dzi, byłby do tego zdolny. Jed­nak klanu Sha­ri­fów nie in­te­re­suje moja śmierć. Na­wet wtedy, gdy się upew­nią co do mo­jej toż­sa­mo­ści, nie wy­ślą ni­kogo, by po­słał mi kulkę pro­sto w łeb. Do­sko­nale to ro­zu­miem. Za­pra­gną od­wetu w po­staci gru­bej forsy i cier­pie­nia. Mo­jego cier­pie­nia, rzecz ja­sna.

– Chcesz mi przez to po­wie­dzieć, że to, czym ty się zaj­mu­jesz, jest speł­nie­niem two­ich ma­rzeń? – pyta Cass.

– Tak i nie.

– Sta­rasz się grać ta­jem­ni­czego?

– Wy­cho­dzi mi? – Nie daję się po­dejść i cią­gnę na­szą kon­wer­sa­cję, nie za­po­mi­na­jąc o ob­ser­wo­wa­niu Amira.

– My­ślę, że je­steś do­bry w tym, co ro­bisz, i do­sko­nale zda­jesz so­bie z tego sprawę. Uwa­żam też, że Seth Schwarz, któ­rego po­ka­zu­jesz światu, jest je­dy­nie czę­ścią cie­bie.

Nie po­twier­dzam ani nie oba­lam jej teo­rii. Skrzy­paczka roz­po­czyna ko­lejny utwór. My na­dal tań­czymy do spo­koj­nej mu­zyki.

Ukry­wa­nie praw­dzi­wych in­ten­cji jest jedną z mo­ich waż­niej­szych umie­jęt­no­ści. Pil­nuję tego na każ­dym kroku. Długo ćwi­czy­łem, by po­zbyć się daw­nych na­wy­ków i prze­obra­zić w sza­sta­ją­cego kasą aro­ganc­kiego dupka. A ona mówi mi coś ta­kiego na na­szym pierw­szym spo­tka­niu.

– Wiesz, co ja my­ślę? – zwra­cam się do niej.

– Mam wiele ta­len­tów, ale w my­ślach jesz­cze nie umiem czy­tać, i szcze­rze mó­wiąc, nie je­stem pewna, czy w ogóle bym chciała. Cza­sami le­piej nie wie­dzieć, co sie­dzi w gło­wach in­nych.

– Roz­sąd­nie.

– Mimo to ośmielę się za­py­tać: co my­ślisz?

Za­nim od­po­wia­dam, za­krę­cam nią w tańcu. Pod wpły­wem tego ru­chu he­ba­nowe ko­smyki się uno­szą, by chwilę póź­niej za­wi­ro­wać ra­zem z ko­bietą i opaść na jej smu­kłe ra­miona. Cass znów pre­zen­tuje piękny uśmiech. Coś mi mówi, że nie ro­biła tego od bar­dzo dawna.

– Nie pa­su­jesz do tego miej­sca – za­czy­nam. – Gdy­bym miał zga­dy­wać, po­wie­dział­bym, że nie po­winno cię tu­taj być. Co wię­cej, wcale nie chcia­łaś się tu­taj po­ja­wiać, ale te­raz sama już nie wiesz, czy chcesz tu być, czy nie.

– Od­ważne słowa. – Mruga dwa razy, a jej gę­ste, dłu­gie rzęsy rzu­cają trze­po­tliwy cień na za­ró­żo­wione po­liczki.

– Nie na­leżę do tchó­rzy.

– Nie­zwy­kle ła­two po­my­lić od­wagę z głu­potą.

– Ra­cja – zga­dzam się na­tych­miast. – Sztuka tkwi w tym, żeby inni mieli cię za głupca, pod­czas kiedy ty znasz prawdę.

Wy­raz jej twa­rzy ulega zmia­nie. Tym jed­nym stwier­dze­niem wpra­wi­łem ją w zdez­o­rien­to­wa­nie i da­łem po­wód do roz­wa­żań. Pionki usta­wione, pierw­szy ruch wy­ko­nany, te­raz ich ko­lej.

– Dzię­kuję za ta­niec. – Gdy mu­zyka cich­nie, wy­pusz­czam Cass z ob­jęć.

I tak spę­dzi­łem z nią za dużo czasu – wy­star­cza­jąco, by Amir miał o czym my­śleć. Pora się wy­co­fać i cier­pli­wie za­cze­kać na po­su­nię­cie klanu. Każdy szcze­gół ma zna­cze­nie. Na­wet je­den, na po­zór nic nie­zna­czący gest może po­pchnąć tę par­tię w zu­peł­nie inną stronę.

– Miło było cię po­znać – mówi ko­bieta, ale nie ru­sza się z miej­sca. Pa­trzy na mnie tym nie­sa­mo­wi­tym wzro­kiem, peł­nym prze­ję­cia, a za­ra­zem nie­obec­nym.

– Do po­zna­nia jesz­cze da­leka droga. Li­czę, że kiedy po­znasz mnie na­prawdę, po­wtó­rzysz, że było miło – że­gnam się z nią, po czym zer­kam na Sha­rifa i po­sy­łam mu krzywy uśmiech. – Albo i nie – koń­czę, mam­ro­cząc te słowa pod no­sem, i od­da­lam się od Cass.ROZDZIAŁ 3

Seth

Dec­ker spi­sał się na me­dal. Przy­wlókł do klubu nie tylko Leni Brach, ale także mój cel. Cie­kawe, czy Amir wie, gdzie ak­tu­al­nie jest jego pod­opieczna. Jak bar­dzo byłby roz­cza­ro­wany, gdy­bym po­de­słał mu kilka zdjęć Cass tań­czą­cej w moim lo­kalu?

Opie­ram się o ba­rierkę, w ręce trzy­mam szklankę z bur­szty­no­wym pły­nem. Upi­jam łyk i roz­ko­szuję się in­ten­syw­nym aro­ma­tem szkoc­kiej whi­sky.

Stoję na an­tre­soli, gdzie zwy­czajni go­ście nie mają wstępu. Mam stąd ide­alny wi­dok na główną część lo­kalu. Ob­ser­wuję sie­dzące przy ba­rze ko­biety, cze­ka­jąc na od­po­wiedni mo­ment, by wy­ko­nać ko­lejny ruch. Cas­sie wy­gląda nie­sa­mo­wi­cie sek­sow­nie. Nic dziw­nego, że przy­ciąga wzrok więk­szo­ści fa­ce­tów, a na­wet kilku ko­biet. Sie­dzi obok swo­jej współ­lo­ka­torki i po­woli są­czy piwo. Mój czło­wiek po­ja­wia się nie­długo po­tem. Jest dys­kretny, lo­jalny i do­bry w swoim fa­chu. Po­trafi okrę­cić so­bie ofiarę wo­kół palca w za­le­d­wie kilka go­dzin.

Roz­ma­wiają w trójkę. Dzięki pod­słu­chowi, który ma przy so­bie Elias, śle­dzę prze­bieg ich kon­wer­sa­cji. Mu­zyka jest gło­śna, ale nie mu­szę znać każ­dego słowa, by wy­su­nąć od­po­wied­nie wnio­ski. Wy­star­czy mi kon­tekst.

Cass za­lewa Dec­kera py­ta­niami. Jest czujna i po­dejrz­liwa, jed­nak wąt­pię, by się do­my­śliła prawdy. Amir ra­czej nie po­dzie­lił się z nią po­dej­rze­niami, o ile rze­czy­wi­ście do­strzegł moją bli­znę i po­łą­czył ją ze swoim daw­nym przy­ja­cie­lem. Młody Sha­rif nie po­stę­puje po­chop­nie. Poza tym nie może so­bie po­zwo­lić na sa­mo­wolkę. Jest wy­łącz­nie ma­rio­netką w rę­kach ta­tu­sia. Póki La­tif nie za­twier­dzi jego dzia­łań, bę­dzie miał zwią­zane ręce. Już nie­długo wy­bie­rze je­den z na­pi­sa­nych przeze mnie sce­na­riu­szy. Py­ta­nie który.

Ko­biety wstają i do­łą­czają do tań­czą­cego tłumu. Dzięki ostrej se­lek­cji w lo­kalu nie jest cia­sno. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach Cass nie zo­sta­łaby wpusz­czona. Ma zbyt duże po­wią­za­nia z kla­nem. Mia­łem kilka dni, by się do­wie­dzieć o niej cze­goś przy­dat­nego. In­for­ma­cje, na które tra­fi­łem, ani tro­chę mi się nie spodo­bały. Spo­dzie­wa­łem się po niej cze­goś wię­cej.

Usy­tu­owany na­prze­ciwko DJ zerka w moim kie­runku z każdą koń­czącą się pio­senką. Wcze­śniej zo­stał po­wia­do­miony, że kiedy uniosę rękę, ma pu­ścić wy­brany przeze mnie utwór. Stra­te­gia ma­łych kro­ków jest znacz­nie bar­dziej po­cią­ga­jąca niż gło­śne jed­no­ra­zowe pier­dol­nię­cie. Chcę się upa­jać po­wol­nym cier­pie­niem Sha­ri­fów. Będę wo­kół nich krą­żył, za­da­wał ty­siące cięć, a kiedy wresz­cie znu­dzi mnie ich mę­czar­nia, wy­ko­nam osta­teczne pchnię­cie i po­ślę klan do pia­chu.

Cass za­czyna tań­czyć. Przy­glą­dam się jej ru­chom, upi­ja­jąc mały łyk whi­sky. Moje dawne „ja” pra­gnie dojść do głosu, prze­jąć kon­trolę nad cia­łem i po­biec do tej ko­biety, wy­ja­wić jej wszyst­kie se­krety. Na­iwny, słaby gno­jek. Na­wet po tylu od­nie­sio­nych ra­nach nie prze­stał ży­wić na­dziei. Dla­tego go za­bi­łem. A przy­naj­mniej pró­bo­wa­łem. Je­stem aż za­nadto świa­domy, że cząstka Vik­tora na­dal się chowa w za­ka­marku mo­jej pod­świa­do­mo­ści.

Od­sta­wiam pu­sty krysz­tał na sto­lik. Koń­cem ję­zyka zwil­żam wargi i z pre­me­dy­ta­cją uno­szę prawą rękę, by chwilę póź­niej usły­szeć zna­jome nuty After Dark.

Uśmie­cham się bez­wied­nie, gdy wi­dzę, jak Cass nie­ru­cho­mieje na kilka se­kund. Jest zbyt da­leko, bym zdo­łał do­strzec wy­raz jej twa­rzy. Mogę go so­bie je­dy­nie wy­obra­zić, ale to za mało.

Po­cie­ram kciu­kiem miej­sce, gdzie roz­ża­rzony pa­pie­ros zo­sta­wił ślad. Już dawno prze­sta­łem się za­sta­na­wiać, co by było gdyby… Ta droga pro­wa­dziła do­ni­kąd i nie przy­nio­słaby mi żad­nych ko­rzy­ści. Ze­msta jest dużo bar­dziej po­cią­ga­jąca.

Wo­dzę spoj­rze­niem za bru­netką. Siada przy ba­rze, w to­wa­rzy­stwie Brach, Dec­kera i trzech nowo przy­by­łych dziew­czyn. Nie­długo po­tem opusz­cza lo­kal, a ja ku­rew­sko ża­łuję, że nie mogę po­je­chać za nią i za­trzy­mać się w miej­scu, gdzie za­pła­ci­łem bez­dom­nemu, by za­ło­żył oku­lary z pęk­niętą so­czewką oraz czarną bluzę z sze­ro­kim kap­tu­rem. A po­tem przy­glą­dać się re­ak­cji ko­biety, gdy zo­sta­nie przez niego za­cze­piona. Wresz­cie zo­ba­czy, jak to jest, kiedy ktoś igra z tobą i two­imi uczu­ciami.

Noc mija szybko. Bu­dzę się punk­tu­al­nie o dzie­wią­tej, a go­dzinę póź­niej wy­cho­dzę po­bie­gać. Jest zbyt spo­koj­nie. Wiem, że to ci­sza przed bu­rzą. Czarne chmury nie­długo przy­sło­nią słońce i po­czę­stują nas żrą­cym desz­czem. Moż­liwe, że nie prze­trwam tej rzezi, jed­nak to nie jest istotne. Naj­waż­niej­sze, że do­stanę swoją ze­mstę.

Bie­gnąc, tracę po­czu­cie czasu. Nie in­te­re­suje mnie po­ko­na­nie dzie­się­ciu czy trzy­dzie­stu ki­lo­me­trów. Ni­gdy nie cho­dzi o kon­kretny dy­stans. Po pro­stu wy­cho­dzę na świeże po­wie­trze i prze­mie­rzam metr za me­trem tak długo, jak chcę.

Od­kąd po­now­nie po­ja­wi­łem się w Ber­li­nie, za­wsze mam przy so­bie broń. Mu­szę być przy­go­to­wany na każdą moż­li­wość. W ka­bu­rze przy pa­sie tkwi glock. Nie­ustanne no­sze­nie pi­sto­letu nie jest wy­godne, ale pod­nosi po­ziom bez­pie­czeń­stwa, więc idę na ten kom­pro­mis. Ciężko tre­no­wa­łem, by w ra­zie po­trzeby móc wy­ka­ra­skać się z kło­po­tów.

La­tif jest by­stry. Trzyma syna na krót­kiej smy­czy i nie po­zwoli so­bie na głu­pie błędy. Bę­dzie dzia­łał ostroż­nie. Moi lu­dzie po­wia­do­mili mnie, że już za­czął ko­pać. Nada­rem­nie szuka in­for­ma­cji na mój te­mat. Znaj­dzie tylko to, co chcę, żeby zna­lazł, i do­kład­nie wtedy, kiedy bę­dzie mi to na rękę.

Zer­kam na za­pięty wo­kół nad­garstka smar­twatch. Za nie­spełna dwie go­dziny mam się spo­tkać z Fin­nem, człon­kiem Red Jac­kals. Znie­na­wi­dzony przez Sha­ri­fów gang mo­to­cy­klowy jest jed­nym z sil­niej­szych pion­ków na roz­ło­żo­nej przeze mnie sza­chow­nicy. Sza­kale są wro­gami mo­jego wroga, jed­nak nie za­kła­dam, że z tego po­wodu wi­dzą we mnie przy­ja­ciela. Ni­komu nie ufam w stu pro­cen­tach. Na­wet naj­bliż­sza osoba może pew­nego dnia wbić mi nóż w plecy.

Horst, przy­wódca Red Jac­kals, nie po­trze­bo­wał dużo czasu, by po­łą­czyć fakty i do­strzec oka­zję do za­ro­bie­nia forsy. Dwa dni po tym, jak po­ja­wi­łem się w mie­ście, za­czął pod­jeż­dżać pod mój apar­ta­ment z całą zgrają mo­to­cy­kli­stów. Gło­śnym ry­kiem sil­ni­ków da­wał mi znać o swo­jej obec­no­ści, na­stęp­nie zni­kał. Ro­bił to tak długo, aż nie prze­kro­czy­łem progu na­le­żą­cego do niego baru i nie za­pro­po­no­wa­łem współ­pracy.

Sza­kale są pie­przo­nymi ra­si­stami. Do swo­ich sze­re­gów przyj­mują wy­łącz­nie bia­łych. Nie było ła­two zdo­być ich za­ufa­nie. Włą­cze­nie no­wego kan­dy­data od­bywa się tylko za po­le­ce­niem członka gangu. Osoby, które kie­dy­kol­wiek miały kon­takt ze służ­bami bez­pie­czeń­stwa, nie są ak­cep­to­wane. No­wi­cjusz prze­cho­dzi próbny okres, pod­czas któ­rego jest ob­ser­wo­wany. Do­piero gdy grupa uzna, że na to za­słu­żył, przy­znaje mu prawo no­sze­nia na­szywki gangu i zna­kuje go ta­tu­ażem – dwiema ósem­kami.

Finn działa w Red Jac­kals od pra­wie dwu­dzie­stu lat, ale tak na­prawdę ko­leś na­leży do mnie i wy­star­czyłby je­den roz­kaz, by roz­wa­lił pre­zy­den­towi Sza­kali łeb. Mię­dzy in­nymi dzięki niemu mo­to­cy­kli­ści wzięli pro­po­zy­cję Vik­tora sprzed pół de­kady na po­waż­nie. Gdyby nie ten fa­cet, cały mój plan po­szedłby się wtedy je­bać.

Pot spływa mi po skro­niach, więc wy­cie­ram go przed­ra­mie­niem. Ani na mo­ment się nie za­trzy­muję. Nad­miar ener­gii mógłby mnie po­pchnąć w nie­cie­kawe strony, a tego wo­lał­bym unik­nąć.

Wy­prze­dzam spa­ce­ru­ją­cych lu­dzi. Z po­wodu do­brej po­gody jest cał­kiem tłoczno. Bie­gnę wzdłuż wody, a póź­niej wkra­czam na Re­ichen­ber­ger Strasse i kie­ruję się ku Gör­lit­zer Park.

Gdy w mo­ich my­ślach po­ja­wia się twarz Cass, przy­spie­szam i za­ci­skam dło­nie w pię­ści. Mu­szę się wy­zbyć sła­bo­ści. Uci­szyć Vik­tora raz na za­wsze i na do­bre wejść w rolę Se­tha. Nie je­stem dłu­żej na­iw­nym na­sto­lat­kiem trzy­ma­ją­cym ję­zyk za zę­bami i od­zy­wa­ją­cym się tylko wtedy, gdy ktoś go o coś za­pyta. Mam głos i je­śli ze­chcę, będę krzy­czał, aż mój wrzask po­roz­rywa in­nym bę­benki.

Mię­śnie pieką z wy­siłku. Czuję, że moje ciało ma już dość, więc zwal­niam i prze­cho­dzę do spa­ceru. Za­sy­cha mi w gar­dle. Za­trzy­muję się przy wy­so­kim, za­pusz­czo­nym bloku, wy­cią­gam z ple­caka bu­telkę wody i biorę kilka ły­ków. Opie­ram się o ozdo­biony graf­fiti mur. Ła­pię od­dech, lu­stru­jąc oko­licę czuj­nym wzro­kiem.

Przy prze­peł­nio­nym ko­szu na śmieci ciem­no­skóry na­sto­la­tek po­daje ja­kiejś dziew­czy­nie paczkę z bia­łym prosz­kiem, jed­no­cze­śnie od­biera od blon­dyny forsę. Kilka me­trów da­lej par­kuje czarny mer­ce­des, z któ­rego wy­siada grupa męż­czyzn. Ich po­stawa ja­sno daje do zro­zu­mie­nia, że z nimi się nie za­dziera. Wy­mie­niają po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia, na­stęp­nie wcho­dzą do nowo otwar­tego pubu. Od­li­czam do dzie­się­ciu, za­nim sły­szę do­bie­ga­jący z lo­kalu trzask.

Nie ru­szam się z miej­sca. To nie moja sprawa, że wła­ści­ciel knajpy nie zna tu­tej­szych re­guł, które ewi­dent­nie wła­śnie zo­stają mu przed­sta­wione. Sha­ri­fo­wie mają się za nie­ty­kal­nych. Z roku na rok są co­raz śmielsi i bar­dziej za­chłanni. Arab­skie klany spra­wują wła­dzę nad ca­łymi dziel­ni­cami wielu miast. W sa­mym Ber­li­nie strze­la­niny mają miej­sce nie­mal re­gu­lar­nie. W mie­ście i oko­li­cach działa dwa­dzie­ścia kla­no­wych gan­gów gro­ma­dzą­cych około dzie­się­ciu ty­sięcy żoł­nie­rzy.

Po­pra­wiam czapkę z dasz­kiem. Na­cią­gam ją moc­niej, by cień padł na oczy. Wąt­pię, by ktoś mnie roz­po­znał, ale prze­zorny za­wsze ubez­pie­czony.

Drzwi pubu otwie­rają się gwał­tow­nie, a na ze­wnątrz wy­cho­dzą za­do­wo­leni Ara­bo­wie. Jak gdyby ni­gdy nic zaj­mują miej­sca w wy­pa­sio­nym naj­now­szym mo­delu mer­ce­desa i od­jeż­dżają, ma­jąc w głę­bo­kim po­wa­ża­niu, czy ko­leś, któ­remu przed chwilą praw­do­po­dob­nie obili mordę, we­zwie gliny.

W chwili gdy z bloku wy­cho­dzi ja­kiś dzie­ciak, blo­kuję stopą drzwi. Wbie­gam po scho­dach na naj­wyż­sze pię­tro i staję przed miesz­ka­niem nu­mer trzy­dzie­ści sie­dem. Pu­kam dwa razy, po czym sły­szę czy­jeś kroki. Otwiera mi ja­sno­włosy męż­czy­zna z długą brodą. Prze­suwa po mo­jej syl­wetce spoj­rze­niem, za­cią­ga­jąc się trzy­ma­nym w pal­cach pa­pie­ro­sem, na­stęp­nie scho­dzi na bok i wpusz­cza mnie do środka.

W mil­cze­niu prze­cho­dzę przez hol, kie­ru­jąc się do ostat­niego po­koju. Na znisz­czo­nej pod­ło­dze wa­lają się pu­ste bu­telki i puszki. Śmier­dzi faj­kami, stę­chli­zną i czymś, o czym na­wet nie chcę my­śleć. Krzy­wię się, pró­buję nie do­pu­ścić do sie­bie wspo­mnień, ale one są jak ta­ran. Bez py­ta­nia roz­gasz­czają się w mo­jej gło­wie i sieją za­męt.

Po­py­cham uchy­lone drzwi i wkra­czam do praw­do­po­dob­nie naj­czyst­szego po­miesz­cze­nia w tej me­li­nie. Na mój wi­dok Finn wstaje z fo­tela i wita się ski­nie­niem głowy. Wska­zuje miej­sce na­prze­ciwko sie­bie, a kiedy je zaj­muję, za­czyna mó­wić:

– Nasi prze­jęli to­war. Horst jest za­do­wo­lony. Było ostro, ale ni­kogo nie stra­ci­li­śmy. Za­łożę się, że stary Sha­rif jest nie­źle wkur­wiony.

– Też byś był na jego miej­scu. Ob­ser­wu­je­cie Ka­dira?

– Znamy jego plan dnia – po­twier­dza, wy­cią­ga­jąc z kie­szeni dżin­so­wej ka­mi­zelki paczkę fa­jek. – Za­pa­lisz?

Kręcę głową i opie­ram łok­cie o blat biurka, po­chy­lam się do Finna. Ten wkłada so­bie pa­pie­rosa mię­dzy wą­skie wargi i pró­buje wy­krze­sać ogień po­kie­re­szo­waną za­pal­niczką.

Uno­szę brew, cier­pli­wie pa­trząc, aż wresz­cie udaje mu się za­cią­gnąć ni­ko­ty­no­wym dy­mem.

– Pod­rzuć­cie mu trzy kilo do sa­mo­chodu, naj­le­piej póź­nym wie­czo­rem – po­le­cam. – Nie spusz­czaj­cie go z oka. Kiedy rano wpa­kuje dup­sko do wozu, po­je­dzie­cie za nim. W mo­men­cie gdy bę­dzie mi­jał park, ktoś za­wia­domi psy, że pier­do­lony bru­das wcią­gnął do swo­jego auta dzie­ciaka.

Finn jest moim czło­wie­kiem, ale to nie zmie­nia jego po­krę­co­nych po­glą­dów, dzięki któ­rym wpa­so­wał się ide­al­nie w struk­tury gangu. Gram jed­nego z nich i daję mu to, czego pra­gnie, tym spo­so­bem wzmac­niam nasz kon­takt.

– Dzie­ciaka? – dziwi się i do­piero po chwili za­czyna ro­zu­mieć, do czego dążę. – Wtedy szyb­ciej za­re­agują – od­ga­duje.

– Do­pil­nuj, by te­le­fon wy­ko­nała ko­bieta. Bę­dzie au­ten­tycz­niej. Trzy­maj­cie się w bez­piecz­nej od­le­gło­ści. Kiedy gli­nia­rze prze­szu­kają auto Ka­dira i znajdą w ba­gaż­niku to­war, który i tak prze­cież na­leży do klanu, będą mieli wy­star­cza­jący do­wód, by wsa­dzić gnoja za kratki. Może nie do­sta­nie dzie­się­ciu lat, Sha­ri­fo­wie zdo­byli zbyt wiel­kie wpływy i zna­jo­mo­ści, ale tro­chę się na­poci, za­nim od­zy­ska wol­ność.

Je­śli wszystko pój­dzie po mo­jej my­śli, brat La­tifa trafi do po­li­cyj­nego aresztu, a za­bez­pie­czony to­war do la­bo­ra­to­rium. Po ze­bra­niu ma­te­riału do­wo­do­wego akta sprawy po­wę­drują do pro­ku­ra­tora. Ten po za­po­zna­niu się z nimi po­wi­nien skie­ro­wać wnio­sek do sądu. Wąt­pię, że Ka­dir do­sta­nie spra­wie­dliwy wy­rok, ale ucie­szą mnie na­wet dwa mie­siące.

Aresz­to­wa­nie tak wy­soko sto­ją­cej w kla­nie osoby rzuci na Sha­ri­fów ne­ga­tywne świa­tło. Zrani ich, po­każe, że nie są nie­ty­kalni. Na pe­wien czas za­bie­rze im także czło­wieka, który od­po­wiada za część waż­nych trans­ak­cji i dys­try­bu­cję nar­ko­ty­ków.

– Po­wia­do­mić cię o po­stę­pach? – pyta Finn, strze­pu­jąc po­piół do prze­peł­nio­nej po­piel­niczki.

– My­ślę, że wie­ści o aresz­to­wa­niu Ka­dira same do mnie przyjdą, ale tak, gdy bę­dzie po wszyst­kim, skon­tak­tuj się z nu­meru na kartę.

– Co z tą du­peczką? Da­lej mamy ją śle­dzić?

– Ze­bra­li­ście wy­star­cza­jąco dużo in­for­ma­cji. Od­tąd sam się nią zajmę.

mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij