Syn Chaosu - ebook
Syn Chaosu - ebook
W każdym z nas drzemie potwór. Czasami widać go na pierwszy rzut oka, jednak częściej ukrywa się gdzieś głęboko, czekając na odpowiedni moment."
Berlin to miasto kontrastów – czeluść, w której zło przenika dobro, a bieda i bogactwo współistnieją obok siebie. Niezwykle łatwo dać się zwieść i zatracić w objęciach grzechu. O wiele trudniej z nich uciec.
Cass doskonale wie, że odmówienie Amirowi, synowi bossa potężnego arabskiego klanu, to wyrok śmierci. Przyjmuje zlecenie, które początkowo wydaje się niemożliwe do wykonania. Wkrótce potem kobieta tonie w chaosie, gdzie różnica między prawdą a kłamstwem zupełnie zanika.
Seth, miliarder ze skłonnością do agresji i destrukcji, skrywa niejedną mroczną tajemnicę. Mężczyzna pojawił się znikąd i od razu zwrócił na siebie uwagę całego miasta. Plotki na jego temat przeplatają się z teoriami spiskowymi, ale tylko nieliczni są bliscy prawdy.
Co jest wyrachowaną grą, a co prawdziwym uczuciem?
Czy uzależniające pożądanie ma szansę przerodzić się w miłość?
A może ciężar sekretów zniweczy wszystkie starania?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-967952-7-4 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Książka zawiera sceny przemocy, treści kontrowersyjne i wulgaryzmy. Nie jest przeznaczona dla osób wrażliwych ani dla czytelników poniżej osiemnastego roku życia.
Przedstawione uniwersum nie ma odniesienia do rzeczywistości i zostało stworzone jedynie na potrzeby powieści. Pojawiające się w nim grupy przestępcze, w tym arabskie klany, nie istnieją. Przedstawiona historia to fikcja literacka. Wszelka zbieżność postaci, nazwisk i zdarzeń jest przypadkowa i niezamierzona.
Autorka nie pochwala zachowań przedstawionych na kartach powieści.ROZDZIAŁ 1
Seth
Świat jest areną, na której toczy się nieustanna walka. Przetrwają najsilniejsi. Tutaj nie ma miejsca na litość. Nieważne, jak bardzo się starasz, jak mocno pragniesz uwierzyć w lepsze jutro – ono nie nadejdzie. Sam musisz wykreować swoją rzeczywistość, by później móc pociągać za sznurki i wreszcie stać się panem własnego losu.
Lata temu łudziłem się, że nie wszyscy ludzie są źli. Ale to nieprawda. W każdym z nas drzemie potwór. Czasami widać go na pierwszy rzut oka, jednak częściej ukrywa się gdzieś głęboko, czekając na odpowiedni moment.
Moja bestia odpoczywała wystarczająco długo. Z początku robiłem wszystko, by się jej oprzeć, później – gdy dotarło do mnie, że ona nigdy nie odpuści – starałem się ją kontrolować. Mimo najszczerszych chęci – przegrałem. A teraz już nie wiem, dlaczego tak usilnie z nią walczyłem. Z jakiego powodu hamowałem samego siebie?
Pojawieniem się w Berlinie chciałem zwrócić uwagę na swoją obecność. Pokazać, że do miasta wkroczył ktoś ważny. Ktoś, kogo się nie lekceważy. Postanowiłem wykrzyczeć tutejszym mieszkańcom prosto w twarz: „Oto jestem, klękajcie!”. Właśnie dlatego na start kupiłem całe piętro najdroższego apartamentowca. Wożenie tyłka w wypasionych sportowych brykach i imprezowanie do białego rana sprawiło, że ludzie zaczęli gadać. Media do dziś spekulują, kim tak właściwie jestem i do czego dążę. Jeszcze nikt nie dotarł do prawdy i wątpię, że kiedykolwiek ją odkryją. Tylko nieliczni znają moją tożsamość.
Wczoraj przeczytałem o sobie artykuł, w którym nazwano mnie bezwzględnym finansistą działającym na krawędzi etyki biznesowej. Bynajmniej nie wywarło to na mnie wrażenia. Mój świat, moje zasady, a jeśli komuś nie pasuje, to niech spierdala.
Zawsze byłem skory do ryzyka, ale przy tym również trzeźwo myślący. Żeby odnieść sukces, trzeba widzieć więcej niż wszyscy i dostrzegać okazje, których inni nie zauważają. Później na tej podstawie kupować tanio, a sprzedawać drogo.
Pierwsze zdobyte przeze mnie miliony wiązały się z ogromnym ryzykiem. Zdecydowałem się na tę drogę świadomie i doskonale wiedziałem, że mogę skończyć z kulką w głowie. Czy żałuję? Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie. Są rzeczy, które dziś zrobiłbym inaczej, jednak nieważne, ile forsy mam na kontach, czasu nie cofnę. Przeszłości nie da się zmienić, a przelana krew już na zawsze będzie brudzić mi ręce.
Człowiekowi w moim położeniu nie jest łatwo znaleźć przyjaciół. Nie okłamuję samego siebie i nie trzymam się z przegranymi. Na moje zaufanie trzeba ciężko zapracować. Kiedy tylko czuję, że coś nie jest w porządku, odpuszczam. Wokół krąży wielu krętaczy, gotowych iść po trupach, by zdobyć choć namiastkę tego, co ja zdobyłem. Na szczęście sam decyduję, kim się otaczam. Usuwam ludzi, którzy mogliby mnie ściągnąć w dół, i robię to bez żadnych skrupułów.
Biorę głęboki wdech, po czym powoli wypuszczam powietrze przez lekko rozchylone usta. Przeczucie podpowiada mi, że dzisiejszy wieczór będzie przypominał cyrk, w którym to ja zagram główną rolę. Otwarcie luksusowego hotelu w samym sercu Berlina jest wielkim eventem. Z tego, co mi wiadomo, zaproszono około trzystu gości, wśród których znajdują się przedstawiciele mediów, osobistości świata biznesu i polityki, a także inwestorzy i udziałowcy wielkich firm.
Wjeżdżam na wyłożony kostką brukową parking i wyłączam silnik. Wysiadam z samochodu i przesuwam dłońmi po klapach szytej na miarę marynarki. Nie czuję się swobodnie w tym odpicowanym garniturku i z idealnie wystylizowanymi włosami. Spoglądam na swoje odbicie w przyciemnionej szybie maserati. Operacje plastyczne zmieniły mnie nie do poznania. Delikatne rysy twarzy zostały wyostrzone, policzki pokrywa trzydniowy zarost, a tęczówki oczu mają inną barwę niż kiedyś.
Przenoszę wzrok na nowiusieńką majestatyczną budowlę. Prezentuje się imponująco. Architekci połączyli nowoczesność z tradycyjnym berlińskim stylem. Szarości, stal i szkło tworzą elegancką spójną całość.
Wraz z innymi gośćmi, w towarzystwie błysków fleszy, wkraczam na czerwony dywan, który prowadzi do wejścia. Już teraz czuję na sobie wzrok ciekawskich, słyszę, jak szepczą między sobą i snują rozmaite teorie. Nie przejmuję się nimi i idę przed siebie z dumnie uniesioną głową.
Gdy przekraczam duże, szklane drzwi, znajduję się w przestronnym holu, gdzie wita mnie klimatyczna, spokojna muzyka. Finezyjne kryształowe żyrandole oświetlają wnętrze ciepłym światłem. Fortepianista sprawia, że dźwięki płyną jak melodyjne fale. Ubrani w białe smokingi kelnerzy podają gościom szampana i wyszukane przekąski.
Rozglądam się wokół i rozpoznaję kilka ważnych osobowości. Czekają na odpowiedni moment, by podejść i zarzucić mnie pytaniami. Niektórzy ledwo się od tego powstrzymują, ale resztka zdrowego rozsądku każe im zachować kulturę.
Z szerokim uśmiechem na twarzy zbliża się do mnie kobieta w grafitowej eleganckiej sukni. Jest starsza niż ja, może lekko po czterdziestce, bardzo zadbana, a po sposobie, w jaki się porusza, śmiem wnioskować, że także pewna siebie.
– Christina Braun, menedżerka. – Podaje mi dłoń, którą bez wahania ściskam, gdy witam się skinieniem głowy. – W imieniu Need It chciałam pana serdecznie powitać na otwarciu naszego trzeciego już hotelu w Berlinie. Jesteśmy niezmiernie wdzięczni za wsparcie i pomoc w realizacji tego projektu. Czujemy się zaszczy…
– Wiem – przerywam jej monolog, co na chwilę kompletnie zbija kobietę z pantałyku, jednak szybko odzyskuje rezon.
– Zostawię już pana samego, życzę przedniej zabawy. – Porażający bielą zębów uśmiech wygląda jak przyklejony do jej wyretuszowanej makijażem twarzy.
Wkrótce potem oficjalna część ceremonii rozpoczyna się uroczystym powitaniem gości zebranych w hotelowym lobby. Dyrektor ustawia się w strategicznym miejscu, trzymając bezprzewodowy mikrofon.
– Jako jedno z najbardziej inspirujących i kreatywnych miast w Europie Berlin szczyci się mianem stolicy kultury, ma interesującą historię, architekturę pełną kontrastów oraz wyjątkową kuchnię, zachwyca zarówno osoby podróżujące w celach biznesowych, jak i turystycznych – zaczyna z emfazą. – Cieszymy się, że możemy zaoferować naszym gościom ciepłą i przyjazną obsługę spod znaku Need It, podczas gdy oni odkrywają uroki naszego pięknego miasta…
Gdy wreszcie trafiamy do głównej sali, jestem zmuszony wysłuchać kolejnych nużących przemów, które kończy symboliczne przecięcie wstęgi. Zanim rozlegają się brawa, jestem o krok od zaśnięcia.
– No proszę. Człowiek legenda we własnej osobie.
Na dźwięk znajomego męskiego głosu mimowolnie przełykam ślinę, ale zachowuję zimną krew i powoli odwracam się do syna bossa jednego z najpotężniejszych arabskich klanów działających na terenie zachodniego Berlina.
Jestem przygotowany na to spotkanie. Wiedziałem, że prędzej czy później do niego dojdzie. W przeszłości łączyła mnie z Amirem przyjaźń, a przynajmniej obaj tak wtedy sądziliśmy. Kiedy miałem paręnaście lat, dałbym się za niego pokroić, ale teraz… Gdy tylko zamykam oczy, śnię o jego śmierci. Niech zdycha. On i cała jego rodzina.
– Jaka szkoda, że w ogóle pana nie kojarzę. – Lustruję go obojętnym spojrzeniem.
Wydoroślał. Nie jest już kumplem z podwórka, który pragnie się wyrwać spod władzy ojca i rozpocząć niezależne życie. Stał się młodszą kopią Latifa, czyli dokładnie tym, czego tak usilnie próbował uniknąć.
Możliwe, że gdyby nasza historia potoczyła się inaczej, miałbym dla niego litość. Jednak wbrew wszystkiemu, co nas kiedyś łączyło, czuję wyłącznie nienawiść.
– Najwyższy czas, by to zmienić – odpowiada. – Amir Sharif.
Spoglądam na jego wyciągniętą do mnie dłoń i celowo przedłużam ten moment, by pozbawić go choć odrobiny pewności siebie. Kiedy odchrząkuje, sygnalizując tym granicę wyczekiwania, odpuszczam i unoszę kącik ust, po czym witam się z nim silnym uściskiem dłoni.
– Seth Schwarz – przedstawiam się, patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
Podejrzewam, że ojciec wysłał go na przeszpiegi. Głowa klanu nie może sobie pozwolić na brak wiedzy, szczególnie jeśli chodzi o wpływowych ludzi. Założę się, że moje działania nie uszły jego uwadze. Pracowałem dla tego człowieka kilka lat, dzięki czemu zdobyłem mnóstwo niezwykle przydatnych informacji. Znam jego marzenia, wiem, do czego dąży. W zakamarkach mojej pamięci tkwią wszystkie cenne kontakty.
– Słyszałem, że pojawiłeś się znikąd i chcesz przejąć cały Berlin – oświadcza chamskim tonem, jakby z nas dwóch to on był górą.
– Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na „ty” – gaszę go chłodno i w tym momencie dostrzegam ją, a wszystkie chwile, kiedy się łudziłem, że szczęśliwe zakończenie jednak jest mi pisane, trafiają we mnie ze zdwojoną siłą i na parę sekund odbierają mi dech w piersi.
Obok Amira staje Cass. Jej niegdyś długie włosy są ścięte do ramion i zatknięte za uszy. Czarne kosmyki zostały ułożone w delikatne fale, ale ja wiem, że normalnie są proste jak druty. Owalna twarz o ślicznie zarysowanych kościach policzkowych, pełne usta i te diabelsko uwodzicielskie oczy w kształcie migdałów – prawe brązowe, lewe błękitne. Lekko zadarty nos od zawsze dodawał jej urodzie buntowniczego charakteru. Smukłą szyję ozdabia złoty wisiorek. Wąska, ciemnozielona wieczorowa suknia o wyrafinowanym kroju idealnie podkreśla seksowne kształty.
Bezwiednie przygryzam dolną wargę i momentalnie karcę się w duchu za ten gest. Robiłem to wtedy, robię i teraz. Żałosne.
Kobieta uśmiecha się do mnie, biorąc Amira pod ramię. Nie ma bladego pojęcia, na kogo właśnie patrzy. Jest nieświadoma tego, co ze mną robi. Nawet po tylu latach.
– Pozwoli pan, że przedstawię moją towarzyszkę – odzywa się Sharif, podczas gdy ja nie spuszczam z brunetki oczu.
– Juliette Mayer. – Cass go wyprzedza, podając fałszywe imię i nazwisko. W sumie się nie dziwię, że skłamała.
Gdy wyciąga do mnie rękę, pewnie ściskam jej dłoń, przy czym rękawy ubrania delikatnie mi się podciągają, odsłaniając małą bliznę na przegubie. Niby nic takiego i wcześniej nawet o tym nie pomyślałem, jednak w momencie, gdy czuję na sobie intensywny wzrok Amira, wiem, że wzbudziłem w nim podejrzenia, których tak łatwo nie stłumię.
Staram się nie tracić opanowania i nie wychodzić z roli. Nie jestem jedynym człowiekiem z tego typu skazą. Poprawiam spokojnie mankiet koszuli, by zakryć ślad wypalony papierosem.
– Berlin musiał się panu bardzo spodobać, skoro postanowił pan zostać tutaj na dłużej – przypuszcza Cass.
– To miasto ma niesamowitą energię – mówię zgodnie z prawdą.
– Ma pan rację – zgadza się Cass, a Amir zerka na nią ukradkiem, oblizując wargi. – Trudno dokładnie określić, co sprawia, że jest tak wyjątkowe. Jednocześnie historyczne i postępowe, szorstkie i malownicze. To rozległy wielokulturowy konglomerat z prawie czterema milionami mieszkańców. Czasami myślę, że wspaniale byłoby się wyrwać z Europy i zamieszkać w jakimś przytulnym, ciepłym miejscu, ale… sama nie wiem. Pan zwiedził już pewnie cały świat?
– Można zjeździć go wzdłuż i wszerz, a nadal nie zobaczyć zupełnie niczego – stwierdzam, bacznie obserwując jej reakcję.
Otwiera usta, by coś powiedzieć, jednak Amir ją uprzedza:
– Pochodzi pan z Berlina?
To jedno pytanie mówi więcej niż tysiąc słów. Teraz jestem już przekonany, że dostrzegł bliznę na mojej ręce, a trybiki pod jego czaszką zaczęły pracować na najwyższych obrotach.
– Skąd ten pomysł? – odbijam, nie dając mu odpowiedzi.
– Instynkt. – Wzrusza ramionami.
Kiedy podchodzi do nas kelner, bierzemy po lampce szampana i upijamy po łyku musującego wina. Amir obejmuje Cass w pasie, jakby tym gestem chciał podkreślić, że kobieta należy do niego. Brunetka nie protestuje, choć dostrzegam w jej dwukolorowych oczach dziwny błysk.
– Nie będę odbierał panu przyjemności odkrywania moich sekretów. Wtedy to nie byłaby żadna zabawa – mówię, po czym osuszam szkło i stawiam pusty kieliszek na tacy mijającego nas chłopaka z obsługi.
– Planuje pan zostać tutaj na dłużej? – Niewzruszony Sharif zadaje kolejne pytanie.
– Zależy od sytuacji.
– Pan wybaczy wścibskość, ale jedna sprawa nie daje mi spokoju. W jakim celu wykupił pan budynki mieszkalne w Neukölln?
– Bo mogłem – dogryzam mu, co ewidentnie nie spotyka się z aprobatą mężczyzny.
Wypija szampana do dna i również odstawia lampkę. Staram się nie błądzić spojrzeniem do miejsca, gdzie trzyma drugą łapę. Choć nie powinienem, czuję osobliwą potrzebę odepchnięcia go od Cass. Przez moment dopuszczam do siebie nawet namiastkę poczucia winy, jednak błyskawicznie ją tłamszę.
Ta kobieta także jest częścią mojego planu. Zrobiła coś, czego nie jestem w stanie jej wybaczyć. Mógłbym omijać ją z daleka, dać szansę na nowe życie, ale jeśli nadal pracuje dla klanu, oznacza to, że nie poszła po rozum do głowy. Sama się prosi, by poczuć smak mojego gniewu. Na horyzoncie zamajaczyły nowe opcje, z których grzechem byłoby nie skorzystać.
– Liczę, że zabawi pan u nas dłużej – wtrąca niespodziewanie brunetka. – Berlin ma w sobie wiele do odkrycia.
– Nie wątpię – zgadzam się i patrzę, jak umalowane czerwienią wargi Cass dotykają szkła. Przechyla kieliszek, a musujący płyn znika w kuszących ustach.
Ma rację. Wciąż poznaję części miasta, o których nie miałem pojęcia, i chcę więcej. Tutejszy klimat wręcz uzależnia. Do tego dochodzi ten drugi świat – ukryty, pełen bólu i frustracji. Świat, gdzie nie każdy jest w stanie przetrwać. Ja zacząłem go poznawać zbyt wcześnie, co sprawiło, że całkowicie nim nasiąknąłem.
Mój początkowy plan nie zakładał obudzenia się z miliardami na koncie, które będę później sukcesywnie pomnażał. Jeden incydent zmienił wszystko. Wyszarpał ze mnie duszę i odebrał nadzieję, a w zamian nakarmił żądzą zemsty. Kazał zapomnieć o tym, co dobre, bo tylko tym sposobem byłem w stanie skoncentrować się na rosnącym we mnie gniewie.
Zawsze ciągnęło mnie do kłopotów. Zdecydowanie większa część mojej osobowości jest w chuj popaprana i przesycona potrzebą niszczenia. Pragnie zanurzyć się w nieładzie i już nigdy nie wypłynąć na powierzchnię. Nie na darmo przybrałem takie, a nie inne imię. Seth – bóg burz, pustyń, ciemności i chaosu.
– Witam szanownego pana. Michael Roning, przedstawiciel firmy Gold Investments. – Średniego wzrostu mężczyzna z podkręconym szpakowatym wąsem kładzie mi dłoń na ramieniu, prawdopodobnie nie zdając sobie sprawy, że jestem o włos od złamania mu nosa.
Nienawidzę, gdy ktoś mnie dotyka bez mojej wyraźnej zgody. Nie jestem pieprzonym pudlem, którego można podrapać za uchem, nie dostając za to po mordzie.
Zaciskam zęby i odsuwam się o krok, obrzucając elegancika złowrogim spojrzeniem. Przekaz jest tak ewidentny, że ten natychmiast go rozumie i szybko zabiera łapę.
– Pana pojawienie się w Berlinie wywołało niemałe zamieszanie – stwierdza Roning, ignorując towarzyszącą mi dwójkę. Przypuszczam, że nie ma pojęcia, kim jest Amir.
Syn głowy klanu Sharif nie pasuje do tego miejsca i wątpię, by otrzymał zaproszenie. Podejrzewam, że dostał się na otwarcie hotelu dzięki kontaktom tatusia.
– Właśnie taki był mój cel – oświadczam bez ogródek.
– Ostatnio dużo się mówi o kryptowalutach, jestem niezmiernie ciekawy, co pan o tym sądzi.
– Nie wątpię, że jest pan ciekawy. – Uśmiecham się do niego sztucznie, doskonale świadomy, jak kurewsko go tym wkurzam.
– Z tego, co zdążyłem zauważyć, pan Schwarz aktualnie interesuje się rynkiem nieruchomości – wtrąca się Amir, który nie ma zielonego pojęcia, co plecie, ale próbuje stwarzać pozory obeznanego.
– Rynek nieruchomości potrafi być kapryśny – podłapuje Roning.
Przez chwilę rozmawiamy o aktualnych ratingach akcji, obligacji, surowców i walut. Omawiamy trendy, prognozowanie zmian cen i przechodzimy do dyskusji na temat potencjalnych zmian długofalowych.
Amir co jakiś czas przytakuje, ale jest na tyle bystry, by trzymać gębę na kłódkę. Cassie przysłuchuje się nam z zaciekawieniem, co do którego nie jestem w stanie przesądzić, czy jest autentyczne, czy udawane. Już gdy zobaczyłem tę dziewczynę po raz pierwszy, nie umiałem odczytać jej prawdziwych zamiarów, a przynajmniej nie w stu procentach. Jest jedną z nielicznych osób, których nie mogę do końca rozgryźć.
Mijają minuty, a do naszej grupy dołącza więcej ciekawskich. Odpowiadam na ich pytania wymijająco, nie zdradzając przy tym o sobie praktycznie niczego. Jestem dobry w tę grę. Umiejętnie wyciągam przydatne informacje, czytam między wierszami i instynktownie prowokuję, kiedy wyczuwam ważny temat. Nie tracę czujności. Nawet gdy mówię, obserwuję zgromadzonych wokół mnie ludzi, jednak nie zamykam się wyłącznie na nich.
Jeśli znasz swojego wroga, o wiele łatwiej odnieść sukces. Wkraczając na nową ścieżkę, z góry zakładam, że każdy chce podłożyć mi nogę. Uśmiechające się do mnie sępy tylko czekają, aż się potknę. Im więcej masz kasy, tym mniej – przyjaciół. Nauczyłem się, że to ja jestem najważniejszą inwestycją. Dzięki wierze w siebie, chłodnej kalkulacji i słuchaniu intuicji rozwinąłem karierę i osiągnąłem bogactwo.
Jednym uchem słucham rozważań o najnowszej technologii i innowacjach mogących wpłynąć na różne sektory gospodarki, drugim próbuję wyłapać słowa Amira, który właśnie szepcze coś do swojej towarzyszki. Po minie Cass śmiem wnioskować, że przekaz młodego Sharifa nie bardzo jej się spodobał.
Korzystając z okazji, obserwuję ją wnikliwie, ale z ostrożnością. Zauważam, że spina się za każdym razem, gdy Amir jej dotyka. Uśmiechnięta zgrywa wyluzowaną i pozwala mu na tę bliskość, ale nie jest w stanie ukryć reakcji swojego ciała. Zastanawiam się, dlaczego w tym siedzi. Co nią kierowało, że przyszła na tę imprezę?
W mojej głowie świta pewna opcja, jednak zanim włączę ją do swojego planu, muszę poznać więcej szczegółów.
Po wykwintnej kolacji zostajemy zaproszeni na taras widokowy. Migoczące lampki rozjaśniają podłogę z ciemnego drewna. Wzdłuż balustrady stoją kwiatowe aranżacje. Niebo jest już całkowicie ciemne, ale tysiące świateł na budynkach, mostach i ulicach sprawiają, że miasto błyszczy niczym konstelacja najjaśniejszych gwiazd. W oddali widać Bramę Brandenburską.
Na niewielkiej scenie stoi odziana w długą czarną suknię skrzypaczka. Gra z zamkniętymi oczami, wczuwając się w ulatującą spod smyczka muzykę. Kiedyś pozwoliłbym sobie zatonąć w tych melancholijnych dźwiękach, oderwać od rzeczywistości i na moment ukryć się przed całym światem.
Uciekam od dalszych dyskusji biznesowych i sunę wprost ku barierce. Spoglądam w dół na ruchliwe ulice i czekam. Jestem przekonany, że Sharif tak łatwo nie odpuści. Ciekawi mnie, na ile sobie dzisiejszego wieczoru pozwoli.
– Z góry wszystko wygląda tak pięknie. – Od razu rozpoznaję głos Cassie.
Podeszła do mnie sama. Amir stoi w bezpiecznej odległości, ale kątem oka widzę, że nie spuszcza z nas wzroku. Nie należy do dyskretnych.
– Nic nie jest takie, na jakie wygląda – stwierdzam, przez chwilę skupiając całą uwagę wyłącznie na brunetce.
– A na kogo ja panu wyglądam? – Przechyla głowę w bok, gdy z zaciekawieniem czeka na odpowiedź.
– Mam być uprzejmy czy szczery?
Na jej ślicznej twarzy pojawia się cień uśmiechu.
– Szczery… zawsze – oświadcza zdecydowanym tonem, zakładając za ucho ciemne kosmyki.
– Wygląda pani na nieszczęśliwą, choć większość osób tutaj sprawia wrażenie, że w ogóle tego nie dostrzega.
– Dlaczego pan tak uważa?
– Wystarczy Seth – oznajmiam i opieram się tyłem o balustradę.
– Juliett. I wcale nie jestem nieszczęśliwa.
– Czyli jednak miałem być uprzejmy – odpieram, na co uśmiech rozświetla twarz Cass.
Marszczy nos, a w kącikach jej oczu pojawiają się delikatne zmarszczki. Po tylu fałszywych uśmiechach bez problemu rozpoznaję te prawdziwe.
– Twój partner też wygląda na nieszczęśliwego. – Z lekkim rozbawieniem zerkam w stronę naburmuszonego Amira.
– To nie jest mój partner, a przynajmniej nie w takim sensie. Nie jesteśmy razem – zdradza, łapiąc haczyk.
– On o tym wie?
– Jakby to ująć… Nie wpisuję się w jego normę – oznajmia dyplomatycznie.
Mimowolnie przypominam sobie fragment z przeszłości, ale nie pozwalam obrazom w mojej głowie trwać zbyt długo. Odcinam się, błyskawicznie wracam do tu i teraz.
– Zatańcz ze mną. – Nie pytam, przez co zabieram kobiecie możliwość odmowy.
Wyciągam ku niej rękę i wiem, że zaraz spełni moje polecenie. Pragnie się dowiedzieć o mnie czegoś więcej. Nie tylko ze względu na Amira. Dostrzegam to w sposobie, w jaki na mnie patrzy. Pociągam ją, jestem tego pewien.
Czuje się zaskoczona, pełna wahania i widzę, jak usilnie powstrzymuje chęć spojrzenia na młodego Sharifa. Brak jej pewności, czy może pozwolić sobie na ten ruch. A co za tym idzie, Amir ma nad nią pewnego rodzaju kontrolę. Pytanie, jak dużą i gdzie jest granica, której Cass nie przekroczy.
Finalnie brunetka łapie moją dłoń, więc prowadzę ją na środek tarasu. Dołączamy do kołyszących się w rytm muzyki par. Bez wahania obejmuję kobietę w talii, czuję słodki, zmysłowy zapach perfum. Przesuwam palcami po jedwabistym materiale sukni i decyduję się zaryzykować: gładzę kciukiem miękką skórę jej nadgarstka. Patrzy mi w oczy, ale nie potrafi ukryć skrępowania. I wreszcie pęka. Najpierw spuszcza wzrok, a później, niby przypadkiem, zerka na swojego towarzysza, przełyka ślinę i wraca spojrzeniem do mnie.
– Czym się zajmujesz? – pytam, by odciągnąć jej uwagę od Amira.
– Wszystkim po trochu.
– I to „wszystko po trochu” sprawia ci przyjemność? – drążę, prowadząc ją w powolnym tańcu.
– Czasami tak.
– Już wiem, dlaczego wyglądasz na nieszczęśliwą – mówię, po czym obracam ją tak, by nie mogła patrzeć na Sharifa.
– Oświeć mnie – zachęca.
– Zdradzę ci pewien sekret: życie jest zbyt krótkie, by robić rzeczy, na które nie mamy ochoty. – Celowo wypowiadam te słowa ciszej, nieznacznie się do niej pochylając, a przy tym łapię kontakt wzrokowy z Amirem.
Arab strzela palcami, w ten sposób zdradza mi, że go to zdenerwowało. Będzie się chciał upewnić, że jestem tym, kim myśli, że jestem, i prawdopodobnie wykorzysta do tego Cass. Mógłby nasłać na mnie swoich ludzi, byłby do tego zdolny. Jednak klanu Sharifów nie interesuje moja śmierć. Nawet wtedy, gdy się upewnią co do mojej tożsamości, nie wyślą nikogo, by posłał mi kulkę prosto w łeb. Doskonale to rozumiem. Zapragną odwetu w postaci grubej forsy i cierpienia. Mojego cierpienia, rzecz jasna.
– Chcesz mi przez to powiedzieć, że to, czym ty się zajmujesz, jest spełnieniem twoich marzeń? – pyta Cass.
– Tak i nie.
– Starasz się grać tajemniczego?
– Wychodzi mi? – Nie daję się podejść i ciągnę naszą konwersację, nie zapominając o obserwowaniu Amira.
– Myślę, że jesteś dobry w tym, co robisz, i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Uważam też, że Seth Schwarz, którego pokazujesz światu, jest jedynie częścią ciebie.
Nie potwierdzam ani nie obalam jej teorii. Skrzypaczka rozpoczyna kolejny utwór. My nadal tańczymy do spokojnej muzyki.
Ukrywanie prawdziwych intencji jest jedną z moich ważniejszych umiejętności. Pilnuję tego na każdym kroku. Długo ćwiczyłem, by pozbyć się dawnych nawyków i przeobrazić w szastającego kasą aroganckiego dupka. A ona mówi mi coś takiego na naszym pierwszym spotkaniu.
– Wiesz, co ja myślę? – zwracam się do niej.
– Mam wiele talentów, ale w myślach jeszcze nie umiem czytać, i szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy w ogóle bym chciała. Czasami lepiej nie wiedzieć, co siedzi w głowach innych.
– Rozsądnie.
– Mimo to ośmielę się zapytać: co myślisz?
Zanim odpowiadam, zakręcam nią w tańcu. Pod wpływem tego ruchu hebanowe kosmyki się unoszą, by chwilę później zawirować razem z kobietą i opaść na jej smukłe ramiona. Cass znów prezentuje piękny uśmiech. Coś mi mówi, że nie robiła tego od bardzo dawna.
– Nie pasujesz do tego miejsca – zaczynam. – Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że nie powinno cię tutaj być. Co więcej, wcale nie chciałaś się tutaj pojawiać, ale teraz sama już nie wiesz, czy chcesz tu być, czy nie.
– Odważne słowa. – Mruga dwa razy, a jej gęste, długie rzęsy rzucają trzepotliwy cień na zaróżowione policzki.
– Nie należę do tchórzy.
– Niezwykle łatwo pomylić odwagę z głupotą.
– Racja – zgadzam się natychmiast. – Sztuka tkwi w tym, żeby inni mieli cię za głupca, podczas kiedy ty znasz prawdę.
Wyraz jej twarzy ulega zmianie. Tym jednym stwierdzeniem wprawiłem ją w zdezorientowanie i dałem powód do rozważań. Pionki ustawione, pierwszy ruch wykonany, teraz ich kolej.
– Dziękuję za taniec. – Gdy muzyka cichnie, wypuszczam Cass z objęć.
I tak spędziłem z nią za dużo czasu – wystarczająco, by Amir miał o czym myśleć. Pora się wycofać i cierpliwie zaczekać na posunięcie klanu. Każdy szczegół ma znaczenie. Nawet jeden, na pozór nic nieznaczący gest może popchnąć tę partię w zupełnie inną stronę.
– Miło było cię poznać – mówi kobieta, ale nie rusza się z miejsca. Patrzy na mnie tym niesamowitym wzrokiem, pełnym przejęcia, a zarazem nieobecnym.
– Do poznania jeszcze daleka droga. Liczę, że kiedy poznasz mnie naprawdę, powtórzysz, że było miło – żegnam się z nią, po czym zerkam na Sharifa i posyłam mu krzywy uśmiech. – Albo i nie – kończę, mamrocząc te słowa pod nosem, i oddalam się od Cass.ROZDZIAŁ 3
Seth
Decker spisał się na medal. Przywlókł do klubu nie tylko Leni Brach, ale także mój cel. Ciekawe, czy Amir wie, gdzie aktualnie jest jego podopieczna. Jak bardzo byłby rozczarowany, gdybym podesłał mu kilka zdjęć Cass tańczącej w moim lokalu?
Opieram się o barierkę, w ręce trzymam szklankę z bursztynowym płynem. Upijam łyk i rozkoszuję się intensywnym aromatem szkockiej whisky.
Stoję na antresoli, gdzie zwyczajni goście nie mają wstępu. Mam stąd idealny widok na główną część lokalu. Obserwuję siedzące przy barze kobiety, czekając na odpowiedni moment, by wykonać kolejny ruch. Cassie wygląda niesamowicie seksownie. Nic dziwnego, że przyciąga wzrok większości facetów, a nawet kilku kobiet. Siedzi obok swojej współlokatorki i powoli sączy piwo. Mój człowiek pojawia się niedługo potem. Jest dyskretny, lojalny i dobry w swoim fachu. Potrafi okręcić sobie ofiarę wokół palca w zaledwie kilka godzin.
Rozmawiają w trójkę. Dzięki podsłuchowi, który ma przy sobie Elias, śledzę przebieg ich konwersacji. Muzyka jest głośna, ale nie muszę znać każdego słowa, by wysunąć odpowiednie wnioski. Wystarczy mi kontekst.
Cass zalewa Deckera pytaniami. Jest czujna i podejrzliwa, jednak wątpię, by się domyśliła prawdy. Amir raczej nie podzielił się z nią podejrzeniami, o ile rzeczywiście dostrzegł moją bliznę i połączył ją ze swoim dawnym przyjacielem. Młody Sharif nie postępuje pochopnie. Poza tym nie może sobie pozwolić na samowolkę. Jest wyłącznie marionetką w rękach tatusia. Póki Latif nie zatwierdzi jego działań, będzie miał związane ręce. Już niedługo wybierze jeden z napisanych przeze mnie scenariuszy. Pytanie który.
Kobiety wstają i dołączają do tańczącego tłumu. Dzięki ostrej selekcji w lokalu nie jest ciasno. W normalnych okolicznościach Cass nie zostałaby wpuszczona. Ma zbyt duże powiązania z klanem. Miałem kilka dni, by się dowiedzieć o niej czegoś przydatnego. Informacje, na które trafiłem, ani trochę mi się nie spodobały. Spodziewałem się po niej czegoś więcej.
Usytuowany naprzeciwko DJ zerka w moim kierunku z każdą kończącą się piosenką. Wcześniej został powiadomiony, że kiedy uniosę rękę, ma puścić wybrany przeze mnie utwór. Strategia małych kroków jest znacznie bardziej pociągająca niż głośne jednorazowe pierdolnięcie. Chcę się upajać powolnym cierpieniem Sharifów. Będę wokół nich krążył, zadawał tysiące cięć, a kiedy wreszcie znudzi mnie ich męczarnia, wykonam ostateczne pchnięcie i poślę klan do piachu.
Cass zaczyna tańczyć. Przyglądam się jej ruchom, upijając mały łyk whisky. Moje dawne „ja” pragnie dojść do głosu, przejąć kontrolę nad ciałem i pobiec do tej kobiety, wyjawić jej wszystkie sekrety. Naiwny, słaby gnojek. Nawet po tylu odniesionych ranach nie przestał żywić nadziei. Dlatego go zabiłem. A przynajmniej próbowałem. Jestem aż zanadto świadomy, że cząstka Viktora nadal się chowa w zakamarku mojej podświadomości.
Odstawiam pusty kryształ na stolik. Końcem języka zwilżam wargi i z premedytacją unoszę prawą rękę, by chwilę później usłyszeć znajome nuty After Dark.
Uśmiecham się bezwiednie, gdy widzę, jak Cass nieruchomieje na kilka sekund. Jest zbyt daleko, bym zdołał dostrzec wyraz jej twarzy. Mogę go sobie jedynie wyobrazić, ale to za mało.
Pocieram kciukiem miejsce, gdzie rozżarzony papieros zostawił ślad. Już dawno przestałem się zastanawiać, co by było gdyby… Ta droga prowadziła donikąd i nie przyniosłaby mi żadnych korzyści. Zemsta jest dużo bardziej pociągająca.
Wodzę spojrzeniem za brunetką. Siada przy barze, w towarzystwie Brach, Deckera i trzech nowo przybyłych dziewczyn. Niedługo potem opuszcza lokal, a ja kurewsko żałuję, że nie mogę pojechać za nią i zatrzymać się w miejscu, gdzie zapłaciłem bezdomnemu, by założył okulary z pękniętą soczewką oraz czarną bluzę z szerokim kapturem. A potem przyglądać się reakcji kobiety, gdy zostanie przez niego zaczepiona. Wreszcie zobaczy, jak to jest, kiedy ktoś igra z tobą i twoimi uczuciami.
Noc mija szybko. Budzę się punktualnie o dziewiątej, a godzinę później wychodzę pobiegać. Jest zbyt spokojnie. Wiem, że to cisza przed burzą. Czarne chmury niedługo przysłonią słońce i poczęstują nas żrącym deszczem. Możliwe, że nie przetrwam tej rzezi, jednak to nie jest istotne. Najważniejsze, że dostanę swoją zemstę.
Biegnąc, tracę poczucie czasu. Nie interesuje mnie pokonanie dziesięciu czy trzydziestu kilometrów. Nigdy nie chodzi o konkretny dystans. Po prostu wychodzę na świeże powietrze i przemierzam metr za metrem tak długo, jak chcę.
Odkąd ponownie pojawiłem się w Berlinie, zawsze mam przy sobie broń. Muszę być przygotowany na każdą możliwość. W kaburze przy pasie tkwi glock. Nieustanne noszenie pistoletu nie jest wygodne, ale podnosi poziom bezpieczeństwa, więc idę na ten kompromis. Ciężko trenowałem, by w razie potrzeby móc wykaraskać się z kłopotów.
Latif jest bystry. Trzyma syna na krótkiej smyczy i nie pozwoli sobie na głupie błędy. Będzie działał ostrożnie. Moi ludzie powiadomili mnie, że już zaczął kopać. Nadaremnie szuka informacji na mój temat. Znajdzie tylko to, co chcę, żeby znalazł, i dokładnie wtedy, kiedy będzie mi to na rękę.
Zerkam na zapięty wokół nadgarstka smartwatch. Za niespełna dwie godziny mam się spotkać z Finnem, członkiem Red Jackals. Znienawidzony przez Sharifów gang motocyklowy jest jednym z silniejszych pionków na rozłożonej przeze mnie szachownicy. Szakale są wrogami mojego wroga, jednak nie zakładam, że z tego powodu widzą we mnie przyjaciela. Nikomu nie ufam w stu procentach. Nawet najbliższa osoba może pewnego dnia wbić mi nóż w plecy.
Horst, przywódca Red Jackals, nie potrzebował dużo czasu, by połączyć fakty i dostrzec okazję do zarobienia forsy. Dwa dni po tym, jak pojawiłem się w mieście, zaczął podjeżdżać pod mój apartament z całą zgrają motocyklistów. Głośnym rykiem silników dawał mi znać o swojej obecności, następnie znikał. Robił to tak długo, aż nie przekroczyłem progu należącego do niego baru i nie zaproponowałem współpracy.
Szakale są pieprzonymi rasistami. Do swoich szeregów przyjmują wyłącznie białych. Nie było łatwo zdobyć ich zaufanie. Włączenie nowego kandydata odbywa się tylko za poleceniem członka gangu. Osoby, które kiedykolwiek miały kontakt ze służbami bezpieczeństwa, nie są akceptowane. Nowicjusz przechodzi próbny okres, podczas którego jest obserwowany. Dopiero gdy grupa uzna, że na to zasłużył, przyznaje mu prawo noszenia naszywki gangu i znakuje go tatuażem – dwiema ósemkami.
Finn działa w Red Jackals od prawie dwudziestu lat, ale tak naprawdę koleś należy do mnie i wystarczyłby jeden rozkaz, by rozwalił prezydentowi Szakali łeb. Między innymi dzięki niemu motocykliści wzięli propozycję Viktora sprzed pół dekady na poważnie. Gdyby nie ten facet, cały mój plan poszedłby się wtedy jebać.
Pot spływa mi po skroniach, więc wycieram go przedramieniem. Ani na moment się nie zatrzymuję. Nadmiar energii mógłby mnie popchnąć w nieciekawe strony, a tego wolałbym uniknąć.
Wyprzedzam spacerujących ludzi. Z powodu dobrej pogody jest całkiem tłoczno. Biegnę wzdłuż wody, a później wkraczam na Reichenberger Strasse i kieruję się ku Görlitzer Park.
Gdy w moich myślach pojawia się twarz Cass, przyspieszam i zaciskam dłonie w pięści. Muszę się wyzbyć słabości. Uciszyć Viktora raz na zawsze i na dobre wejść w rolę Setha. Nie jestem dłużej naiwnym nastolatkiem trzymającym język za zębami i odzywającym się tylko wtedy, gdy ktoś go o coś zapyta. Mam głos i jeśli zechcę, będę krzyczał, aż mój wrzask porozrywa innym bębenki.
Mięśnie pieką z wysiłku. Czuję, że moje ciało ma już dość, więc zwalniam i przechodzę do spaceru. Zasycha mi w gardle. Zatrzymuję się przy wysokim, zapuszczonym bloku, wyciągam z plecaka butelkę wody i biorę kilka łyków. Opieram się o ozdobiony graffiti mur. Łapię oddech, lustrując okolicę czujnym wzrokiem.
Przy przepełnionym koszu na śmieci ciemnoskóry nastolatek podaje jakiejś dziewczynie paczkę z białym proszkiem, jednocześnie odbiera od blondyny forsę. Kilka metrów dalej parkuje czarny mercedes, z którego wysiada grupa mężczyzn. Ich postawa jasno daje do zrozumienia, że z nimi się nie zadziera. Wymieniają porozumiewawcze spojrzenia, następnie wchodzą do nowo otwartego pubu. Odliczam do dziesięciu, zanim słyszę dobiegający z lokalu trzask.
Nie ruszam się z miejsca. To nie moja sprawa, że właściciel knajpy nie zna tutejszych reguł, które ewidentnie właśnie zostają mu przedstawione. Sharifowie mają się za nietykalnych. Z roku na rok są coraz śmielsi i bardziej zachłanni. Arabskie klany sprawują władzę nad całymi dzielnicami wielu miast. W samym Berlinie strzelaniny mają miejsce niemal regularnie. W mieście i okolicach działa dwadzieścia klanowych gangów gromadzących około dziesięciu tysięcy żołnierzy.
Poprawiam czapkę z daszkiem. Naciągam ją mocniej, by cień padł na oczy. Wątpię, by ktoś mnie rozpoznał, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
Drzwi pubu otwierają się gwałtownie, a na zewnątrz wychodzą zadowoleni Arabowie. Jak gdyby nigdy nic zajmują miejsca w wypasionym najnowszym modelu mercedesa i odjeżdżają, mając w głębokim poważaniu, czy koleś, któremu przed chwilą prawdopodobnie obili mordę, wezwie gliny.
W chwili gdy z bloku wychodzi jakiś dzieciak, blokuję stopą drzwi. Wbiegam po schodach na najwyższe piętro i staję przed mieszkaniem numer trzydzieści siedem. Pukam dwa razy, po czym słyszę czyjeś kroki. Otwiera mi jasnowłosy mężczyzna z długą brodą. Przesuwa po mojej sylwetce spojrzeniem, zaciągając się trzymanym w palcach papierosem, następnie schodzi na bok i wpuszcza mnie do środka.
W milczeniu przechodzę przez hol, kierując się do ostatniego pokoju. Na zniszczonej podłodze walają się puste butelki i puszki. Śmierdzi fajkami, stęchlizną i czymś, o czym nawet nie chcę myśleć. Krzywię się, próbuję nie dopuścić do siebie wspomnień, ale one są jak taran. Bez pytania rozgaszczają się w mojej głowie i sieją zamęt.
Popycham uchylone drzwi i wkraczam do prawdopodobnie najczystszego pomieszczenia w tej melinie. Na mój widok Finn wstaje z fotela i wita się skinieniem głowy. Wskazuje miejsce naprzeciwko siebie, a kiedy je zajmuję, zaczyna mówić:
– Nasi przejęli towar. Horst jest zadowolony. Było ostro, ale nikogo nie straciliśmy. Założę się, że stary Sharif jest nieźle wkurwiony.
– Też byś był na jego miejscu. Obserwujecie Kadira?
– Znamy jego plan dnia – potwierdza, wyciągając z kieszeni dżinsowej kamizelki paczkę fajek. – Zapalisz?
Kręcę głową i opieram łokcie o blat biurka, pochylam się do Finna. Ten wkłada sobie papierosa między wąskie wargi i próbuje wykrzesać ogień pokiereszowaną zapalniczką.
Unoszę brew, cierpliwie patrząc, aż wreszcie udaje mu się zaciągnąć nikotynowym dymem.
– Podrzućcie mu trzy kilo do samochodu, najlepiej późnym wieczorem – polecam. – Nie spuszczajcie go z oka. Kiedy rano wpakuje dupsko do wozu, pojedziecie za nim. W momencie gdy będzie mijał park, ktoś zawiadomi psy, że pierdolony brudas wciągnął do swojego auta dzieciaka.
Finn jest moim człowiekiem, ale to nie zmienia jego pokręconych poglądów, dzięki którym wpasował się idealnie w struktury gangu. Gram jednego z nich i daję mu to, czego pragnie, tym sposobem wzmacniam nasz kontakt.
– Dzieciaka? – dziwi się i dopiero po chwili zaczyna rozumieć, do czego dążę. – Wtedy szybciej zareagują – odgaduje.
– Dopilnuj, by telefon wykonała kobieta. Będzie autentyczniej. Trzymajcie się w bezpiecznej odległości. Kiedy gliniarze przeszukają auto Kadira i znajdą w bagażniku towar, który i tak przecież należy do klanu, będą mieli wystarczający dowód, by wsadzić gnoja za kratki. Może nie dostanie dziesięciu lat, Sharifowie zdobyli zbyt wielkie wpływy i znajomości, ale trochę się napoci, zanim odzyska wolność.
Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, brat Latifa trafi do policyjnego aresztu, a zabezpieczony towar do laboratorium. Po zebraniu materiału dowodowego akta sprawy powędrują do prokuratora. Ten po zapoznaniu się z nimi powinien skierować wniosek do sądu. Wątpię, że Kadir dostanie sprawiedliwy wyrok, ale ucieszą mnie nawet dwa miesiące.
Aresztowanie tak wysoko stojącej w klanie osoby rzuci na Sharifów negatywne światło. Zrani ich, pokaże, że nie są nietykalni. Na pewien czas zabierze im także człowieka, który odpowiada za część ważnych transakcji i dystrybucję narkotyków.
– Powiadomić cię o postępach? – pyta Finn, strzepując popiół do przepełnionej popielniczki.
– Myślę, że wieści o aresztowaniu Kadira same do mnie przyjdą, ale tak, gdy będzie po wszystkim, skontaktuj się z numeru na kartę.
– Co z tą dupeczką? Dalej mamy ją śledzić?
– Zebraliście wystarczająco dużo informacji. Odtąd sam się nią zajmę.