- W empik go
Syn cieni. Cykl Siedmiorzecze. Tom 2 - ebook
Syn cieni. Cykl Siedmiorzecze. Tom 2 - ebook
Syn cieni to drugi tom cyklu Siedmiorzecze, bestsellerowej serii autorstwa Juliet Marillier. Siedmiorzecze zawiera w sobie mieszankę historii i fantastyki, mitu i magii, legendy i miłości. Podobnie jak „Mgły Avalonu” autorstwa Marion Zimmer Bradley oraz „Klan Niedźwiedzia Jaskiniowego” Jean M. Auel, jest to pierwszorzędne historyczne fantasy, przyciągające niezwykłą emocjonalnością i epickim rozmachem.
Syn cieni to dalszy ciąg historii pięknej Sorchy, odważnej młodej kobiety, która rzuciła na szalę swój los, by wyzwolić rodzinę spod wpływu przewrotnej klątwy, a jej miłość położyła kres pielęgnowanej od pokoleń nienawiści i połączyła dwie krainy.
Dzięki poświęceniu Sorchy jej rodzeństwo wróciło do Siedmiorzecza, a ona sama w końcu zaznała szczęścia. Jednak nie wszyscy bracia zdołali w pełni wyrwać się spod władzy zaklęcia, które zmieniło ich w łabędzie, a ci, którym się to udało, nie są już tacy sami.
Nadszedł czas, by córka Sorchy, Liadan, wypełniła swoją rolę w zadaniu, jakim przeznaczenie obarczyło klan z Siedmiorzecza. Ukochana, posłuszna córka wyrusza na wyprawę, która otworzy jej oczy na cuda świata wokół niej… i pokaże, jak wielką ceną okupiony jest pokój, który znała przez całe swoje życie.
Liadan będzie potrzebowała niezwykłej odwagi, by pomóc uratować rodzinę, bo pradawne siły, mroczniejsze, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, zbierają się, by zniszczyć spokój jej rodu oraz leśnego świata. Będzie też potrzebowała siły, by chronić tych, których kocha najmocniej, gdyż jej poszukiwania prawdziwej miłości mogą zniszczyć ich wszystkich… albo ocalić.
Zastanawiałeś się kiedyś, jaki jest dalszy ciąg twojej ulubionej baśni? Juliet Marillier udziela odpowiedzi w pięknym stylu… Poetyckość jej opowieści jest starannie zrównoważona mocnymi kreacjami bohaterów i czymś więcej niż ukłonem w stronę irlandzkiej mitologii.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66737-93-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dość trudno jest zrobić nalewkę z ziarnopłonu. Metoda jest w sumie prosta, to dokładne odmierzanie stanowi problem. Matka pokazała mi, jak to robić na dwa sposoby: ze świeżymi i wysuszonymi liśćmi. Drobnymi, zręcznymi dłońmi ucierała susz tłuczkiem w moździerzu, podczas gdy ja posiekałam dopiero co zebrane liście, włożyłam je do płytkiej miski i zalałam, by były ledwo zakryte, odrobiną cennego trunku – tego samego, którego Conor użył, by w tegorocznym sezonie wzrastania roślin zapewnić naszym polom błogosławieństwo Brigid. Wykonywałam jej polecenia, zadowolona, że nie należę do osób, którym boleśnie puchnie skóra, gdy pracują z tą rośliną. Dłonie matki były gładkie i blade, a w dodatku delikatnej budowy, mimo że codziennie spędzała tyle czasu w pracowni. Jedyną ozdobą, jaką nosiła, był pierścionek wystrugany dla niej przez męża wiele lat temu. Dzisiaj przywdziała bardzo starą suknię, niegdyś niebieską, a długie włosy związała z tyłu zwyczajnym paskiem płótna. Ta suknia, ten pierścionek, te dłonie – wszystko miało swą własną historię i to o nich rozmyślałam, przygotowując moją misę ziół do namaczania.
– Dobrze – rzekła matka, obserwując mnie. – Chcę, żebyś nauczyła się tego porządnie i była w stanie zastosować te techniki równie zręcznie z innymi materiałami. Ta nalewka złagodzi większość dolegliwości żołądkowych, ale jest mocna. Podaj ją pacjentowi choć raz, a możesz uczynić więcej szkody niż pożytku. Teraz przykryj misę muślinową ścierką i ostrożnie odstaw na bok. Właśnie tak. Pozwól jej stać tak przez dwadzieścia jeden nocy, potem przecedź płyn i schowaj w ciemnym miejscu szczelnie zakorkowany. Taka nalewka będzie się dobrze trzymać przez wiele miesięcy. Zapas, który zrobiłyśmy dzisiaj, wystarczy ci na całą zimę.
– Mamo, może usiadłabyś na chwilę? – W garnku nad małym ogniem grzała się woda. Zdjęłam z półki dwa fajansowe kubki i pootwierałam słoje zasuszonych liści.
– Rozpieszczasz mnie, Liadan – odparła z uśmiechem, ale usiadła, drobna postać w starej roboczej sukni. Promienie słońca wpadały przez okno za jej plecami, ukazując mi, jaka była blada. W jaskrawym świetle można było dostrzec ślady spłowiałych haftów przy dekolcie i rąbku jej odzienia. Liście bluszczu, maciupkie kwiatki, tu i tam tycie skrzydlate owady. Ostrożnie nalałam gorącej wody do obu kubków.
– Czy to nowa mieszanka?
– Owszem – przytaknęłam, zaczynając czyścić i odkładać noże, miski i narzędzia, których używałyśmy wcześniej. – Ciekawa jestem, czy potrafisz mi powiedzieć, co w niej jest. – Zapach ziołowego naparu rozchodził się w chłodnym, suchym powietrzu pracowni.
Matka delikatnie pociągnęła nosem.
– Mamy tu głowienkę, na pewno ususzone kwiaty, jest też trędownik, może szczypta dziurawca i… złota jemioła?
Znalazłam słój naszego najlepszego miodu i nałożyłam trochę łyżeczką do obu kubków.
– Bez wątpienia nie straciłaś nic ze swych umiejętności – przyznałam. – Nie musisz się martwić. Wiem, jak zbierać tę roślinę i jak jej używać.
– To mieszanka o wielkiej mocy, córko.
Zerknęłam na nią, a ona spojrzała mi prosto w oczy.
– Wiesz, prawda? – zapytała miękko.
Skinęłam głową, nie będąc w stanie wydusić słowa. Postawiłam jedno naczynie pełne leczniczej herbaty na kamiennym parapecie koło niej, a własne obok miejsca, w którym pracowałam.
– Bardzo biegle dobierasz zioła. Ale jest już za późno, by takie leki mogły przynieść cokolwiek poza chwilową ulgą. Z tego również na pewno zdajesz sobie sprawę. – Upiła łyk herbaty, skrzywiła się i posłała mi lekki uśmiech. – To gorzki napar.
– Gorzki, w rzeczy samej – odparłam, sącząc własną herbatę ze zwykłej mięty pieprzowej. Zdołałam sprawić, by mój głos nie zadrżał. Ledwie.
– Widzę, że dobrze cię wyuczyliśmy, Liadan – rzekła matka, obserwując mnie uważnie. – Masz moje zdolności do leczenia, a po ojcu dar miłości. On zbiera wszystkich pod swym dającym schronienie cieniem jak olbrzymie leśne drzewo. Dostrzegam w tobie tę samą siłę, córko.
Tym razem nie ośmieliłam się odezwać.
– Będzie mu trudno – mówiła dalej matka. – Bardzo trudno. Nie jest jednym z nas, nie tak naprawdę, choć czasem o tym zapominamy. Nie rozumie, że to nie jest prawdziwe rozstanie, a po prostu podróż dalej, zmiana.
– Koło obraca się i wraca – rzekłam.
Matka znów się uśmiechnęła. Odstawiła kubek z prawie nietkniętą herbatą.
– Trochę przypominasz też Conora – zauważyła. – Usiądź na chwilę, Liadan. Muszę ci coś powiedzieć.
– Ty też? – Zdołałam przywołać na twarz załzawiony uśmiech.
– Tak. Twój ojciec opowiedział mi o Eamonnie.
– I co o tym sądzisz?
Zmarszczyła leciutko brwi.
– Nie wiem – przyznała wolno. – Nie mogę ci doradzić. Ale… ale powiem ci tylko, żebyś zbytnio się nie spieszyła. Przez jakiś czas będziesz tu potrzebna.
Nie dociekałam dlaczego.
– Czy powiedziałaś ojcu? – zapytałam w końcu.
Matka westchnęła.
– Nie. On mnie nie spyta, bo wie, że powiem mu prawdę. Nie muszę ubierać tego w słowa. Nie dla Rudego. To, że jest świadomy sytuacji, zdradza dotyk jego dłoni, pośpiech, z którym wraca z orki, sposób, w jaki siedzi przy łóżku, gdy myśli, że śpię, i trzyma mnie za rękę, wpatrując się w mrok. On wie.
Zadrżałam.
– A co zamierzałaś powiedzieć mnie?
– Coś, czym nigdy nie podzieliłam się z nikim innym. Myślę jednak, że przyszedł czas, by przekazać tę wiedzę dalej. Coś cię ostatnio martwi, widzę to w twoich oczach. Nie tylko… nie tylko mój stan, ale coś jeszcze.
Trzymałam kubek w dłoniach, ogrzewając je.
– Czasami… nawiedza mnie dziwne uczucie. Jakby nagle wszystko stawało się zimne i… jest też głos…
– Mów dalej.
– Widzę… czuję, że zbliża się coś okropnego. Patrzę na kogoś i wyczuwam… coś jakby fatum wiszące nad tą osobą. Conor wie. Powiedział, żebym się nie obwiniała. Niezbyt mnie to uspokoiło.
Matka pokiwała głową.
– Mój brat był mniej więcej w twoim wieku, gdy poczuł to po raz pierwszy. Mam na myśli Finbara. Conor o tym pamięta. Ta zdolność przynosi ból, niewielu pragnęłoby ją posiadać.
– Czym ona jest? – zapytałam, dygocząc. – Czy to Widzenie? Dlaczego więc nie wpadam w drgawki, nie krzyczę, a potem nie padam bezwładnie jak Biddy O’Neal z Krzyżówek? Ona ma dar Widzenia. Przewidziała wielkie powodzie dwie zimy temu i śmierć tego mężczyzny, którego wóz spadł ze skarpy na Urwisku Fergala. Ze mną jest… inaczej.
– Inaczej, a jednak tak samo. Sposób, w jaki to się dzieje, zależy od siły danej osoby i jej własnych zdolności. A to, co widzisz, może cię też zwodzić. Finbar często widział prawdę i czuł się winny, bo nie był w stanie zapobiec zdarzeniom ze swych wizji. Ale to, co owe widzenia miały znaczyć, nie było łatwe do zinterpretowania. To okrutny dar, Liadan. A z nim łączy się kolejny, którego nie miałaś jeszcze powodu rozwinąć.
– Jaki? – zapytałam, niepewna, czy chcę się dowiedzieć. Czy jeden taki dar, jeśli można go nazwać darem, w zupełności nie wystarczył?
– Nie potrafię tego wyjaśnić. Nie tak do końca. Użył go na mnie tylko raz. Ja i on… dzieliliśmy tę samą więź, która łączy cię z Seanem, bliskość, która pozwala wam rozmawiać za pomocą umysłów i dostraja cię do najskrytszych myśli tej drugiej osoby. Finbar miał większe umiejętności niż ja. Podczas tych ostatnich dni stał się bardzo biegły w odcinaniu mnie. Bywały chwile, gdy wydawało mi się, że lękał się opuścić bariery. Jego duch otrzymał dotkliwą ranę, a on nie miał zamiaru dzielić się swym bólem z nikim, nawet ze mną. Ale miał też inną umiejętność, zdolność używania mocy swego umysłu do uzdrawiania. Kiedy mnie… kiedy mnie skrzywdzono i myślałam, że nic już nigdy nie będzie w porządku, on… dotknął mnie swym umysłem, wyparł wszystkie koszmary, kołysał moje myśli ze swoimi, aż noc dobiegła końca. Później użył tych samych zdolności, by pomóc mojemu ojcu, którego umysł był na wskroś zniszczony przez działania czarownicy, lady Oonagh. Kazała ojcu tańczyć, jak mu zagrała, przez trzy długie lata, które moi bracia spędzili pod wpływem jej zaklęcia. A lord Colum nie był słaby; zmagał się z poczuciem winy i wstydem, a mimo to nie potrafił się jej przeciwstawić. Gdy w końcu powróciliśmy do domu, w zasadzie nas nie poznał. Sprawienie, by wrócił do siebie, zabrało wiele dni i nocy pełnych cierpliwości. Użycie tych leczniczych mocy wiąże się jednak z wielką ceną. Po wszystkim Finbar był… wyzuty do cna, stał się cieniem samego siebie, niczym człowiek, który przetrwał najzajadlejsze męki ciała i umysłu. Jedynie najsilniejsi są w stanie to wytrzymać.
Spojrzałam na nią z pytaniem w oczach.
– Jesteś silna, Liadan. Nie potrafię ci powiedzieć, czy przyjdzie ci użyć tego daru i kiedy. Może nigdy. Powinnaś jednak przynajmniej wiedzieć o jego istnieniu. On będzie w stanie powiedzieć ci więcej.
– On? Masz na myśli… Finbara? – Teraz naprawdę weszłyśmy na grząski grunt.
Matka odwróciła się, by wyjrzeć przez okno.
– Ogród odrósł tak pięknie – rzekła. – Mały dąb, który zasadził dla mnie Rudy, pewnego dnia stanie się wysoki i szlachetny; bzy, lecznicze zioła. Wiedźma nie dała rady nas zniszczyć. Razem byliśmy dla niej zbyt silni. – Znów skierowała wzrok na mnie. – Masz w sobie potężną magię, Liadan. I jest jeszcze jedna rzecz, która działa na twoją korzyść.
– Jaka to rzecz? – zapytałam. Jej słowa intrygowały mnie i zarazem przerażały.
– Finbar pokazał mi kiedyś pewną wizję. Jeden jedyny raz. Niemal zapytałam go, co przyniesie mi przyszłość, a on ukazał mi urywek chwili. Była tam Niamh, tańcząca na leśnej ścieżce z włosami jak złoty ogień, dziecko z darem radości. I Sean, biegnący, biegnący, by ją dogonić. Zobaczyłam dzieci moje i Rudego. I… było jeszcze jedno. Dziecko, które było… wykluczone. Na skraju, więc nie mogłam go dostrzec wyraźnie. Ale to nie byłaś ty, córko. Tego jestem pewna. Gdybyś to była ty, wiedziałabym w chwili, w której się urodziłaś i wzięłam cię w ramiona.
– Ale… dlaczego mnie tam nie było? Sean i ja jesteśmy w tym samym wieku. Dlaczego i mnie nie było w twojej wizji?
– Ten sam moment objawił mi się wcześniej – wyznała wolno matka. – Kiedy ja… ale w obydwu przypadkach cię tam nie było. Tylko to inne dziecko, odrzucone przez wszystkich. Wydaje mi się, że w jakiś sposób istniejesz poza wzorem, Liadan. Jeśli naprawdę tak jest, może ci to dać wielką moc, niebezpieczną moc. Pozwoliłoby ci to… zmieniać bieg wydarzeń. W tych wizjach nie było przepowiedziane, że przy narodzinach Seana przyjdzie na świat drugie dziecko. To cię wyróżnia. Przez długi czas wierzyłam, że czarowny lud wyznacza nasze ścieżki. Że realizuje swe wielkie plany, wykorzystując nas. Ale ty nie jesteś częścią ich intryg. Być może posiadasz jakiś klucz.
To było zbyt wiele informacji do przyswojenia. A jednak musiałam jej uwierzyć, gdyż matka zawsze mówiła prawdę, ni mniej, ni więcej.
– W takim razie co z trzecim dzieckiem z wizji? – zapytałam. – Wykluczonym dzieckiem chowającym się w cieniu?
– Nie potrafię ci powiedzieć, kim było. Tylko… że było to dziecko, które straciło wszelką nadzieję. To straszliwa rzecz. Nie sposób stwierdzić, dlaczego została mi zesłana ta wizja. Być może z czasem się tego dowiesz.
Znów przeszedł mnie dreszcz.
– Nie jestem pewna, czy chcę.
Matka uśmiechnęła się i wstała.
– Te sprawy mają w zwyczaju znajdywać cię, czy tego chcesz, czy nie – rzekła. – Conor mówił prawdę. Nie ma sensu czuć się winnym lub martwić o to, co przyniesie los. Stawiaj jeden krok za drugim i podążaj swoją ścieżką. To wszystko, co możemy zrobić.
– Hmm. – Zerknęłam na nią. Brzmiało to tak, jakby moja własna ścieżka miała być bardziej kręta, niżbym sobie tego życzyła. Nie prosiłam o wiele. Bezpieczeństwo i spokój Siedmiorzecza, szansa, by dobrze używać swego rzemiosła, grzanie się w miłości mojej rodziny. Nie byłam pewna, czy miałam w sobie coś prócz tego. Nie potrafiłam sobie wyobrazić siebie jako osoby, która może wpłynąć na bieg przeznaczenia. Ależ Sean śmiałby się z tego pomysłu, gdybym mu o nim wspomniała.
Wiosna minęła, a Eamonn nie wracał. Druidzi znów nas opuścili, o zmierzchu bezszelestnie znikając w lesie. Niamh stała się niezwykle cicha i nabrała zwyczaju, by siadać na dachowych łupkach, wpatrywać się w bezkres drzew i nucić sobie miękko pod nosem. Często, gdy szukałam jej do pomocy przy szyciu lub do załatwienia spraw w osadzie, nie dało się jej nigdzie znaleźć. Wieczorami nie chciała już o niczym ze mną rozmawiać, tylko leżała na łóżku, uśmiechając się skrycie, aż powieki opadały na jej piękne oczy i zasypiała jak dziecko. Mnie sen przychodził o wiele trudniej. Z północy dobiegały nas sprzeczne wieści. Eamonn walczył na dwóch frontach. Wkroczył na terytorium swego sąsiada. Wycofał się za swe wewnętrzne mury. Najeźdźcy byli Normanami, którzy wrócili, by nękać wybrzeże od dawna uznawane za bezpieczne. Pozakładali osady daleko na południu, przy ujściu wielkiej rzeki, a teraz szukali okazji do powiększenia swych ziem, kierując się ku północy wzdłuż wybrzeża, a nawet zamierzając się na serce naszego kraju. To wcale nie byli Ludzie Północy, tylko Brytowie. Nie byli to ani jedni, ani drudzy, tylko jakiś bardziej egzotyczny lud, który nosił swą tożsamość wypisaną na skórze w tajemnych, zakodowanych wzorach. Mężczyźni ci mieli twarze niczym dziwaczne ptaki i wielkie, dzikie zwierzęta: koty, jelenie i niedźwiedzie. Atakowali bezgłośnie i zabijali bez litości. Jeden z nich miał oblicze równie czarne jak nocne niebo. Może nie byli to wcale ludzie, a wojownicy z nadprzyrodzonego świata. Broń mieli tak niespotykaną jak wygląd: zmyślne dmuchawki, z których dało się wystrzelić w powietrze strzałki z grotami pokrytymi trucizną, maleńkie żelazne kule nabijane kolcami, które szybowały prędko i gryzły mocno, zręcznie używane kawałki cienkiego sznura. Żadnych mieczy ani włóczni, żadnej uczciwej broni.
Nie wiedzieliśmy, w które z tych historii wierzyć, choć Sean i Liam sądzili, że te o Normanach wydawały się najbardziej prawdopodobne. W końcu tego typu najeźdźcy mieli największe szanse na szybki atak i wycofanie się, gdyż na morzu byli do tej pory niezrównani – używali zarówno wioseł, jak i żagli, by poruszać się po wodzie szybciej niż wiatr. Może ich bogato zdobione hełmy dały początek dziwacznym pogłoskom. Jednakże, mówił Liam, Normanowie walczą bez finezji obosiecznymi mieczami, maczugami i toporami. Nie słyną także ze sprawności na zalesionych terenach; wolą raczej utrzymywać swe pozycje na samych wybrzeżach, niż wyprawiać się w głąb lądu. Teoria ta nie pasowała aż tak zgrabnie, jak można by sobie tego życzyć.
W końcu, mniej więcej w czasie, gdy dzień i noc były tej samej długości, a ojca zajmowało sadzenie, Eamonn wysłał prośbę o pomoc i Liam odkomenderował na północ oddział trzydziestu porządnie uzbrojonych mężczyzn. Sean chciał się z nimi wybrać, tak samo jak – zdaje mi się – sam wuj. Ale jak to zwykle bywa, coś zatrzymało ich obu. Aisling wciąż przebywała w naszym domu, z dala od zagrożenia, martwiąc się o bezpieczeństwo swego brata. To wystarczyło, by na razie zatrzymać Seana na miejscu. Liam zaś orzekł, że skoro nie do końca rozumiemy zagrożenie, zbyt niebezpiecznie dla nich byłoby jechać i znaleźć się na linii frontu zarówno z Eamonnem, jak i jego dziadkiem. Postanowili zaczekać, aż usłyszą raport od samego Eamonna lub od Seamusa. Fakty, nie wymysły. Wtedy przyjdzie czas na decyzję, czy należy podjąć dalsze działania.
Zauważyłam jednak, że wieczorami odbywali długie, poważne rozmowy i studiowali swe mapy. Iubdan też. Ojciec mógł przysiąc, że nie chwyci za broń, jeśli wrogami będą jego pobratymcy, ale Liam był na tyle doświadczonym strategiem, że rozpoznawał i wykorzystywał umiejętności szwagra związane z mapami morskimi oraz planowaniem ofensywy i defensywy. Słyszałam, jak stwierdził, że to szkoda, iż Padriac nie wrócił jeszcze ze swej ostatniej wyprawy, na którą pożeglował w poszukiwaniu nowych lądów i świeżych przygód. W końcu _ten_ to dopiero wiedział, jak zbudować łódź i pokierować nią lepiej niż jakikolwiek wiking. Był człowiekiem, który potrafił wymyślić dziesięć różnych rozwiązań dla każdego problemu. Minęły jednak trzy lata, od kiedy Liam ostatnio widział swego najmłodszego brata. Po tak długim czasie nikt nie żywił już wielkiej nadziei na jego bezpieczny powrót. Pamiętałam tego wujka w miarę dobrze. Komu mogłaby wylecieć z pamięci taka postać? Spędzał w domu krótką chwilę, mając w zanadrzu mnóstwo niesamowitych opowieści, po czym znów wyruszał na jakąś nową wyprawę. Jego opalona skóra zyskała barwę orzecha, zaplecione w warkocz włosy opadały mu na plecy, w jednym uchu błyszczały trzy pierścienie. Miał też osobliwego, wielokolorowego ptaka, który siedział mu na ramieniu i pytał uprzejmie: „Czy chciałabyś się poturlać w sianie, kotku?”. Wiedziałam, że matka nie wierzyła w jego śmierć, tak samo jak nie wierzyła w zgon Finbara. Zastanawiałam się, czy wiedziała to na pewno. Zastanawiałam się, czy ja bym wiedziała, gdyby Sean pojechał wziąć udział w bitwie i poległ od miecza jakiegoś obcego człowieka. Czy poczułabym w sercu moment, w którym krew zwalnia w żyłach, oddech urywa się, a mgła zasnuwa oczy, gdy te wpatrują się niewidząco w bezkresny nieboskłon?
Nie miałam absolutnie żadnego zamiaru szpiegować Niamh. To, co moja siostra robiła w wolnych chwilach, było jej sprawą. Po prostu się martwiłam, to wszystko. Zachowywała się bardzo nieswojo; wycofała się w ciszę i spędzała w samotności dużo czasu. Nawet Aisling wspomniała o tym z życzliwości.
– Niamh wydaje się bardzo milcząca – zauważyła pewnego popołudnia, gdy obie poszłyśmy na pola za domem, by nazrywać mleczy do produkcji wina. W niektórych majątkach nie uchodziło, by lordowskie córki tykały się tak pośledniej roboty; zostawiało się ją dla służby. W Siedmiorzeczu tak się nie działo, przynajmniej nie za mojej pamięci. Tutaj każdy pracował. Prawda, Janis i jej podkomendne wykonywały cięższe zadania: dźwigały wielki, żelazny gar do gulaszu, szorowały podłogi i zabijały kurczęta. Jednakże Niamh i ja miałyśmy swój porządek dnia oraz przydzielone sezonowe prace i wiedziałyśmy, jak sprawnie je wykonywać. W ten sposób brałyśmy przykład z rodziców, ponieważ Sorcha miała w zwyczaju spędzać cały dzień między pracownią a wioską, w której doglądała chorych, a ojciec, niegdyś pan na Harrowfield, chętnie brał pług w swoje ręce, gdy wymagała tego sytuacja. Niamh i ja stanowiłyśmy dobry materiał na żony, byłyśmy przygotowane do zarządzania domowymi sprawami majątków naszych mężów. W końcu jak można być dobrą panią domu, jeśli nie rozumie się pracy, którą muszą wykonywać twoi podwładni? Nie jestem pewna, w jaki sposób Niamh zdołała opanować swoje zdolności, bo nigdy nie spędzała zbyt wiele czasu nad jednym zadaniem. Była jednak bystrą dziewczyną i nawet jeśli o czymś zapomniała, wystarczyła jej chwila, by oczarować Janis, mnie albo kogoś innego i nakłonić tę osobę do pomocy.
Teraz jednak brakowało jej przy zbieraniu mleczy. Aisling uważnie zrywała kwiaty, co jakiś czas zatrzymując się, by wepchnąć niesforne jaskrawe loki z powrotem za opaskę, spod której próbowały się wymknąć. Dni były teraz cieplejsze i na jej nosie wykwitały lekkie pyłki piegów.
– Uważaj, żeby zostawić dość mleczy na nasiona – przestrzegłam ją.
– Tak, matko – zachichotała Aisling, po czym dodała do swego wiklinowego koszyka kilka kolejnych złotych kwiatów. Zawsze była chętna do pomocy przy podobnych zadaniach. Może sądziła, że w ten sposób przygotowuje się do bycia odpowiednią żoną dla Seana. Mogłabym jej powiedzieć, że ten aspekt w ogóle nie miał znaczenia, nie dla niego. Mój brat już podjął decyzję. – Ale poważnie, Liadan, myślisz, że z Niamh wszystko w porządku? Zastanawiałam się… cóż, zastanawiałam się, czy to ma związek z Eamonnem.
– Z Eamonnem? – powtórzyłam po niej dość głupio.
– Cóż – rzekła Aisling w zamyśleniu – nie ma go już jakiś czas i nikt z nas nie wie, co się dzieje. Nie jestem pewna, jak wyglądają sprawy między nimi, ale pomyślałam sobie, że może się martwi. Ja się martwię.
Uścisnęłam ją pocieszająco.
– Jestem pewna, że niepotrzebnie. Kto jak kto, ale Eamonn potrafi się o siebie zatroszczyć. Pewnie lada dzień ujrzymy twojego brata we własnej osobie podjeżdżającego pod próg i bez wątpienia zwycięskiego. – A ja założę się o srebrną monetę przeciwko starej szpulce do nici, pomyślałam sobie, że cokolwiek gnębi moją siostrę, nie jest to on. Wątpię, by poświęciła mu choć chwilę uwagi, odkąd wyjechał. Prawdopodobnie częściej niż w jej myślach pojawiał się w moich.
Skończyłyśmy zrywanie i nastawiłyśmy wiosenne wino z miodem i jaśminem, by zniwelować goryczkę mleczy, po czym odłożyłyśmy je w ciemnym kącie do leżakowania, a po Niamh wciąż nie było śladu. Razem z Aisling poszłyśmy na piętro, obmyłyśmy ręce i twarze, rozczesałyśmy i zaplotłyśmy sobie nawzajem włosy w warkocze oraz zdjęłyśmy nasze parciane robocze fartuchy. Zbliżał się czas kolacji, a na zewnątrz chłodny zmierzch sunął po niebie, zmieniając jego barwy na fiolet i stłumioną szarość. Wtedy w końcu przez moje wąskie okno dostrzegłam siostrę, jak biegła przez pole od skraju lasu, szybko omiatając wzrokiem prawą i lewą stronę, by sprawdzić, czyje czujne oczy mogły ją właśnie obserwować. Zniknęła mi z widoku. Niedługo potem stanęła w drzwiach, gwałtownie łapiąc oddech i wciąż trzymając w dłoni zebrane spódnice, z policzkami jaśniejącymi szkarłatem. Spojrzałam na nią, Aisling uczyniła to samo, ale żadna z nas się nie odezwała.
– Dobrze, nie spóźniłam się. – Niamh podeszła prosto do dębowej skrzyni, uniosła pokrywę i zaczęła w niej szperać, szukając czystej sukni. Gdy znalazła tę, którą chciała, przystąpiła do rozpinania tej, którą miała na sobie. Zdjęła ją, a potem ściągnęła halkę, nie kłopocząc się żadnymi kurtuazyjnymi przeprosinami. Aisling taktownie odsunęła się na bok i zaczęła wyglądać przez okno. Ja przyniosłam siostrze miskę z wodą i szczotkę do włosów, gdy ona włożyła świeżą bieliznę, kręcąc przy tym biodrami, i wciągnęła suknię przez głowę. Odwróciła się do mnie plecami, a ja zaczęłam zapinać liczne małe haftki. Wciąż dyszała, co nie ułatwiało mi zadania.
– Znowu wygląda przyzwoicie, Aisling – rzekłam cierpko. – Może mogłabyś pomóc jej się uczesać? To już prawie pora wieczerzy. – Aisling miała zwinne palce i większą szansę stworzenia porządnej fryzury z dziko rozczochranych loków mojej siostry w tym krótkim czasie, który nam pozostał. Zaczęła je szczotkować spokojnymi, równymi pociągnięciami.
– Niamh, gdzieś ty się, do groma, podziewała? – zapytała w osłupieniu. – Masz we włosach słomę i liście… i co to za małe, niebieskie kwiatki? – Otrzepała je ze swą zwyczajową, słodką, niewinną miną.
– Brakowało nam ciebie dziś po południu – rzekłam beznamiętnie, wciąż zapinając suknię Niamh. – Nastawiłyśmy wiosenne wino bez ciebie.
– Czy w twoich słowach kryje się jakaś nagana? – zapytała moja siostra, wykręcając się to w jedną, to w drugą stronę, by poprawić spódnice, i krzywiąc się, gdy szczotka natrafiała na kołtun.
– To było tylko stwierdzenie faktu, nie pytanie – odparłam. – Wątpię, by twoja nieobecność została zauważona przez kogokolwiek oprócz Aisling i mnie… tym razem. A my poradziłyśmy sobie doskonale bez ciebie, więc nie musisz czuć się winna z tego powodu.
Rzuciła mi bezpośrednie spojrzenie, ale nic nie odpowiedziała, nie przy Aisling, która widziała w ludziach jedynie dobro i nie rozumiała idei skrytości i wybiegów. Była prostolinijna niczym owca, choć to porównanie mogło być nieco niesprawiedliwe wobec niej. Choć była prosta, nie była głupia.
Tego wieczoru, gdy całą rodziną zasiedliśmy do kolacji, znów poczułam znajomy niepokój. Nasz posiłek był niewyszukany. Po części dlatego, że matka nigdy nie tykała mięsa, jadaliśmy dość zwyczajnie, opierając się głównie na zbożach i warzywach z naszych domowych farm. Janis miała w zanadrzu szeroki wachlarz przepisów na smaczne zupy i dobre, uczciwe chleby, i to nam wystarczało. Mężczyźni dostawali porcję z upieczonego ptaka lub dwóch, a od czasu do czasu zarzynano dla nich owcę, gdyż pracowali ciężko, czy to zbrojnie, czy na polu, czy w stajni, i nie zawsze zadowalał ich posiłek złożony z rzepy, fasoli i żytniego pieczywa. Tego wieczoru cieszyłam się, widząc, że matka zdołała zjeść trochę zupy i ze dwa kąski podpłomyka. Zrobiła się tak chuda, że północny wiatr mógłby ją porwać, gdyby zechciał, a w dodatku nigdy nie było łatwo namówić jej do jedzenia. Gdy ją obserwowałam, poczułam, że Iubdan na mnie patrzy. Zerknęłam na niego, po czym szybko odwróciłam wzrok, gdyż nie mogłam znieść wyrazu jego twarzy. Jego oczy mówiły: „To będzie długie pożegnanie, a jednak dany nam czas wciąż będzie za krótki. Nie umiem sobie z tym poradzić. Nie potrafię się tego nauczyć. Będę ją trzymał i trzymał, aż moje ręce zacisną się na pustce”.
Niamh, schludna niczym kot, piła zupę ze spuszczonym wzrokiem. Nawet jeden włos nie wystawał poza wyznaczone mu miejsce. Wymowny rumieniec zniknął, a jej skóra wyglądała gładko i złociście w świetle kaganków. Naprzeciwko niej siedział Sean, a obok niego Aisling. Szeptali do siebie, trzymając się pod stołem za ręce. Po kolacji nie było opowieści, nie tego wieczoru. Zamiast tego rodzina zostawiła mężczyzn i kobiety z domostwa ich pieśniom i kuflom piwa przy kuchennych paleniskach, po czym zgodnie z poleceniem Liama przeszła do małej, cichej komnaty, gdzie można było mieć trochę prywatności.
– Masz jakieś wieści – rzekł ojciec, gdy tylko usiedliśmy. Ponalewałam wina z butelki stojącej na stole. Najpierw obsłużyłam matkę, potem wuja, następnie ojca, Seana i na końcu dwie pozostałe dziewczyny.
– Dziękuję, Liadan. – Liam skinął mi aprobująco głową. – To prawda, mam wieści, którymi do tej pory się nie podzieliłem, gdyż to Aisling powinna usłyszeć je pierwsza. Nie takie wieści, dziecko – dodał pospiesznie, gdy Aisling w trwodze zerwała się z miejsca, bez wątpienia obawiając się najgorszego. – Twój brat ma się dobrze i powinien się tu zjawić przed Beltane, by cię odebrać. Zagrożenie na razie zostało zażegnane.
– Co wiadomo o tym nieznanym wrogu? – zapytał z przejęciem Sean. – I o bitwie?
Liam zmarszczył brew.
– Bardzo niewiele. Poniesiono jakieś straty. Mężczyzna, który przyjechał tu z wiadomością, nie miał wielu informacji, bo dostał je od kogoś innego. Wiem, że Eamonn znów zabezpieczył swoje granice, ale w jaki dokładnie sposób i przeciwko komu… to wciąż pozostaje okryte zasłoną tajemnicy. Musimy poczekać na relację do jego powrotu. Ja również chętnie dowiem się więcej o tej sprawie. Może ona wpłynąć na cały nasz plan dotyczący Brytów. Głupotą byłoby oczekiwać zwycięstwa w bitwie morskiej przeciwko Normanom.
– To prawda – przyznał Sean. – Nie rozważałbym takiego przedsięwzięcia, o ile nie miałbym zdolności ich ludu po mojej stronie. Ale Normanów nie interesują nasze wyspy. Gdyby były im potrzebne bezpieczne kotwicowiska w tamtych rejonach, już dawno odebraliby je Brytom. Wyspy są zbyt jałowe pod uprawy, zbyt odległe, by zakładać tam osady. To terytorium z dawna opuszczone przez wszystkich oprócz Dawnych. Brytowie używają ich jedynie jako punktu przejściowego do wypraw na nasze ziemie.
– Oraz, jak sądzę, by was podjudzać – dodał cicho Iubdan. – Słyszałem raz, że to ich sposób na sprowokowanie reakcji u każdego człowieka z Erin. Zacząć walkę od kradzieży tego, co jest najbliższe jego sercu: może jego konia, a może jego kobiety. Zacząć wojnę od zabrania tego, co jest najbliższe jego duchowi: jego dziedzictwa, jego tajemnic. Być może to jedyny powód, którego potrzebują, by trzymać wyspy.
– Z pewnością ich wysiłki, by założyć lądowy przyczółek na tym wybrzeżu nie są do tej pory zbyt imponujące – rzekł Liam. – Ich zdolności, tak jak i nasze, nie są dobrze rozwinięte w kwestii walki na morzu. A mimo to utrzymują wyspy już od ponad trzech pokoleń. Gdyby mieli do dyspozycji sprzymierzeńców z silną flotą i umiejętnościami Normanów do zrobienia z niej użytku, kto wie, na co mogliby się porwać.
– Taki sojusz jest niewątpliwie mało prawdopodobny. – Sean z namysłem podrapał się po głowie. – Brytowie z zachodniego wybrzeża nie mają powodów, by ufać Normanom. Przez wikińskie grabieże ponosili znacznie poważniejsze straty niż my. Przez wiele dziesięcioleci byli świadkami barbarzyństwa tych najeźdźców. To byłby w rzeczy samej bezbożny sojusz.
– Jeśli nasz stary wróg Richard z Northwoods posłuży nam za miarę – skrzywił się gniewnie Liam – to uwierzę, że Brytowie są zdolni do wszystkiego.
– Powinniśmy zaczekać – wtrąciła taktownie matka. – Eamonn powie nam więcej, kiedy wróci. Cieszę się, że znów się uśmiechasz, moja droga – dodała, patrząc na Aisling.
– Twoja troska o brata zasługuje na uznanie – rzekł Liam. – Chłopak jest przywódcą, co do tego nie ma wątpliwości. Ufam, że jego straty nie były zbyt wielkie. Jest też druga wiadomość. Taka, która cię zainteresuje, Niamh.
– Hm…? Słucham? – Moja siostra była gdzieś daleko stąd, pogrążona w myślach.
– List – oznajmił poważnie wuj – od człowieka, którego nigdy nie spotkałem, ale za to słyszałem o nim dość dużo. Ty również, Iubdanie. Nazywa się Fionn z klanu Uí Néill, tej jego części, która rządzi na północnym zachodzie. Mają dość bliskie powiązania z Wysokim Królem Tary. Te dwie gałęzie rodziny nie czują jednak do siebie wielkiej sympatii. Fionn jest starszym synem wodza klanu z Tirconnell, człowiekiem o wielkich wpływach i pokaźnym majątku.
– Owszem, słyszałem o nim – przytaknął ojciec. – Jest bardzo poważany. A usytuowanie naszych ziem akurat pomiędzy dwoma rodami Uí Néill nie jest zbyt wygodne. Oni wszyscy są spragnieni władzy.
– Ten fakt sprawia, że cała sprawa robi się jeszcze bardziej interesująca – rzekł wuj. – Ów Fionn wraz z ojcem szuka okazji do zawarcia bliższego przymierza z Siedmiorzeczem. Wystosowuje przyjazne gesty dość bezpośrednio wskazujące, że właśnie to chce osiągnąć.
– Czy to twój okrężny sposób na oznajmienie nam, że chce poślubić jedną z córek z naszego domu? – Matka miała talent do przywoływania brata ostro do porządku, gdy zaczynał zachowywać się nieco zbyt formalnie. – Czy złożył propozycję jednej z naszych dziewcząt?
– Otóż to. W liście napisał, że słyszał, iż w Siedmiorzeczu mieszka córka o wyjątkowej urodzie i umiejętnościach, którym nic nie można zarzucić. On sam zaś szuka żony, a jego ojciec uznałby taki sojusz za korzystny dla obu stron. Robi też zawoalowaną aluzję do naszego konfliktu z Brytami z Northwoods, wspominając o oddziałach, które ma do dyspozycji, zakwaterowanych wygodnie blisko nas. Wspomina także o strategicznym położeniu Siedmiorzecza, co może okazać się kluczowe, gdyby jego krewni mieszkający dalej na południe zagrozili mu w jakiś sposób. Dość dużo treści jak na tak krótki list.
– Jakiego rodzaju mężczyzną jest ten Fionn? – wtrąciła Aisling całkiem śmiało. – Młodym czy starym? Nieurodziwym czy przystojnym?
– Jest w średnim wieku – odparł Liam. – Ma około trzydziestu lat. To wojownik. Nic mi nie wiadomo o jego wyglądzie.
– Trzydzieści lat! – Aisling była wyraźnie zaszokowana myślą, że jedna z nas miałaby wyjść za takiego starca.
Sean wyszczerzył zęby.
– Córka o wyjątkowej urodzie – wymruczał. – Czyli mowa o Niamh. – Zerknął na mnie, unosząc brwi, a ja skrzywiłam się w odpowiedzi.
– Tak, jego propozycja dotyczy Niamh – potwierdził Liam, w ogóle nie pojmując naszej wymiany zdań. – Co powiesz, siostrzenico?
– Ja… – Niamh chyba zapomniała języka w gębie, co zdarzało się wyjątkowo rzadko. Nagle straszliwie pobladła. – Ja… – A przecież podobna wiadomość nie mogła wywołać aż takiego zdumienia. Miała siedemnaście lat, więc w sumie zaskakujące było to, że list stanowił pierwszą oficjalną propozycję, jaką dla niej otrzymaliśmy.
– To zbyt wiele na raz dla tak młodej dziewczyny, Liamie – wtrąciła szybko matka. – Niamh potrzebuje czasu, by rozważyć tę ofertę, my zresztą też. Może mogłabym przeczytać jej ten list na osobności, jeśli nie masz nic przeciwko temu?
– Oczywiście, że nie – odparł wuj.
– Będziemy chcieli to przedyskutować. – Ojciec do tej pory siedział cicho, ale jego ton dawał wyraźnie do zrozumienia, że nie pozwoli nikomu podejmować dotyczących go decyzji za niego. – Czy ten Fionn zamierza zaszczycić nas swą wizytą, czy też musimy ocenić jego przymioty, opierając się jedynie na jego zdolnościach pisarskich? – W takich właśnie chwilach ludziom przypominało się jakiego rodzaju człowiekiem był mój ojciec i jaką sprawował niegdyś funkcję.
– Chce się najpierw dowiedzieć, czy rozważymy jego propozycję. Jeśli nasza odpowiedź będzie twierdząca, uda się do nas przed środkiem lata, by się nam zaprezentować, i będzie liczył na bezzwłoczny ślub, jeśli dojdziemy do porozumienia.
– Nie ma powodu do pośpiechu – rzekł cicho Iubdan. – Takie sprawy są doniosłe i powinno się je porządnie rozważyć. Wybór, który z początku zdaje się najlepszy, może po jakimś czasie okazać się mniej wart uwagi.
– Mimo wszystko – powiedział Liam – twoja córka wkracza już w osiemnasty rok życia. Mogłaby wyjść za mąż dwa lub trzy lata temu. Czy mam ci przypomnieć, że w jej wieku Sorcha była już po ślubie i została matką trójki dzieci? Zaś taka oferta od wodza o jego pozycji społecznej rzadko się trafia.
Niamh zerwała się gwałtownie i dostrzegłam teraz, że słuchała uważnie i trzęsła się od stóp do głów.
– Może byście tak przestali dyskutować o mnie, jakbym była jakąś… jakąś cenną rozpłodową krową, którą chcecie z zyskiem sprzedać – rzekła rozdygotanym głosem. – Nie poślubię tego Uí Néill. Nie mogę. Tak… tak po prostu jest. To się nie może stać. Dlaczego nie zapytacie go, czy w zamian nie weźmie sobie Liadan? To najlepsza oferta, jaką ona ma szansę dostać. A teraz, jeśli mi wybaczycie… – Rzuciła się do drzwi i zdołałam dostrzec łzy płynące z jej oczu, gdy wypadła z komnaty i pobiegła korytarzem, zostawiając rodzinę w milczącym osłupieniu.
Nie chciała rozmawiać ze mną. Nie chciała rozmawiać z matką. Nie chciała rozmawiać nawet z Iubdanem, który był najlepszym słuchaczem, na jakiego można było liczyć. Liama unikała jak ognia. Atmosfera stawała się dość napięta, gdy dni mijały, a list Fionna pozostawał bez odpowiedzi. Nie było szans na kompromis, a wuj stał się poirytowany. Wszyscy rozumieli, że reakcja Niamh przekroczyła wszystko, czego można się było spodziewać (czyli szoku połączonego z pochlebiającym zaskoczeniem, po którym nastąpiłby pokaz dziewiczej niechęci, ostatecznie zakończony przyjęciem oświadczyn w pąsach). Nikt zaś nie pojmował jej powodów. Moja siostra była, jak wytknął Liam, dość stara jak na pannę do wzięcia, i to przy jej urodzie. Dlaczego nie rzuciła się na taką okazję? Uí Néill! I to w dodatku przyszły wódz! Plotka głosiła, że Niamh tak naprawdę pragnie Eamonna i opiera się, czekając na jego powrót. Mogłabym wszystkim powiedzieć, że było całkiem inaczej, ale trzymałam język za zębami. Miałam pewne pojęcie, co siedziało w jej głowie. Podejrzewałam, dokąd udawała się w te dni, kiedy znikała od wschodu słońca do zmierzchu. Ale myśli mojej siostry były nie do przeniknięcia. Mogłam jedynie zgadywać, jak wygląda prawda, i miałam żarliwą nadzieję, że moje złe przeczucia były bezpodstawne.
Próbowałam z nią porozmawiać, ale nic nie wskórałam. Na początku byłam życzliwa i taktowna, gdyż dużo płakała, leżąc na łóżku i wbijając wzrok w sufit czy też stojąc przy oknie z poplamioną od łez twarzą skąpaną w blasku księżyca i wyglądając na las. Gdy moja uprzejmość nie przyniosła efektów, stałam się bardziej dosadna.
– Nie sądzę, że byłaby z ciebie dobra druidka, Niamh – rzekłam jej jednej nocy, gdy siedziałyśmy same w naszym pokoju, z małą świeczką płonącą na skrzyni między naszymi wąskimi łóżkami.
_–_ _Co?_ – Bez wątpienia tym stwierdzeniem przyciągnęłam jej uwagę. – _Coś ty powiedziała?_
– Słyszałaś. W świętych gajach nie ma ciepłych koców, uczynnych służących ani jedwabnych sukni. Całe życie spędza się tam na dyscyplinie, nauce i wyrzekaniu się doczesnych dóbr. To życie duchowe, nie cielesne.
– Zamknij się! – Jej wściekła reakcja powiedziała mi, że trafiłam blisko celu. – Co ty tam wiesz? Co ty niby wiesz o czymkolwiek? Moja nieładna siostrzyczka, grzebiąca się w ziółkach i miksturach w swoim przytulnym, domowym obejściu! Jaki mężczyzna mógłby cię chcieć oprócz jakiegoś rolnika z wielkimi dłońmi i błotem na butach? – Rzuciła się na łóżko i ukryła twarz w dłoniach. Podejrzewałam, że się rozpłakała.
Wzięłam głęboki oddech i ostrożnie go wypuściłam.
– Matka wybrała rolnika z wielkimi dłońmi i błotem na butach – powiedziałam cicho. – W Siedmiorzeczu było całkiem sporo kobiet, które uznawały go za niezłą partię, gdy był młody. Tak powiadają.
Nie poruszyła się i nie wydała żadnego dźwięku. Wyczułam ogromne cierpienie, które dało upust jej okrutnym słowom.
– Niamh, możesz ze mną porozmawiać – rzekłam. – Postaram się zrozumieć najlepiej, jak potrafię. Wiesz, że nie może tak dalej być. Wszyscy są podenerwowani. Nigdy nie widziałam tego domu tak podzielonego. Dlaczego mi nie powiesz? Może będę w stanie pomóc.
Uniosła głowę, by na mnie spojrzeć. Zszokowała mnie jej bladość i głębokie cienie pod oczami.
– Och, a więc teraz to moja wina – rzuciła zdławionym głosem. – Wszystkich zdenerwowałam, tak? Któż to zdecydował się wydać mnie za mąż, żeby wygrać jakąś durną bitwę? Na pewno nie ja, mówię ci!
– Czasami nie można mieć tego, czego się chce – powiedziałam spokojnym tonem. – Być może będziesz musiała po prostu się z tym pogodzić, choć teraz wydaje się to takie trudne. Ten Fionn może nie będzie taki zły. Mogłabyś przynajmniej się z nim spotkać.
– To zabawne, że akurat ty to mówisz! Nie rozpoznałabyś prawdziwego mężczyzny, nawet gdyby stanął przed tobą. Czyż nie sugerowałaś, że mój wybór padnie pewnie na Eamonna? _Eamonna._
– Wydawało mi się to… możliwe.
Na długą chwilę zapadła cisza. Siedziałam nieruchomo ze skrzyżowanymi nogami na swoim łóżku, ubrana w płócienną koszulę nocną bez żadnych ozdóbek. To, co o mnie powiedziała, było chyba prawdą. Znów przyszło mi do głowy, że ojciec mógł się mylić w sprawie Eamonna. Spróbowałam wyobrazić sobie moją osobę oczami mężczyzny, ale było to dosyć trudne: zbyt niska, zbyt chuda, zbyt blada, zbyt milcząca. Wszystkie te określenia pasowały do mnie. Nie byłam wszakże nieszczęśliwa z powodu twarzy i figury, jakie odziedziczyłam po matce. Byłam zadowolona z tego, co Niamh pogardliwie nazwała moim małym domowym obejściem. Nie pragnęłam przygód. Rolnik byłby dla mnie w sam raz.
– Co się tak uśmiechasz? – Siostra piorunowała mnie wzrokiem z drugiego końca pokoju. Świeca sprawiła, że jej cień wyolbrzymił się złowieszczo na ścianie za jej plecami, gdy usiadła, gwałtownie ocierając oczy. Choć spuchnięta od szlochu, jej twarz wciąż oszałamiała pięknością.
– Nieważne.
– Jak możesz się uśmiechać, Liadan? W ogóle cię to nie obchodzi, co? Jak możesz sądzić, że mogłabym ci w ogóle cokolwiek wyznać? Jak ty coś wiesz, Sean też wie, a potem wszyscy pozostali.
– To niesprawiedliwe. Zatajam przed Seanem niektóre rzeczy, a on przede mną.
– Ach tak?
Nie odpowiedziałam, a Niamh znów położyła się twarzą do ściany. Gdy przemówiła, jej głos się zmienił – teraz był drżący i płaczliwy:
– Liadan?
– Hmm?
– Przepraszam.
– Za co?
– Przepraszam, że to powiedziałam. Że nazwałam cię nieładną. Wcale tak nie uważam.
Westchnęłam.
– Nic się nie stało.
Niamh miała w zwyczaju ciskać raniącymi słowami, gdy się złościła, a potem wszystko odwoływać. Była jak jesienny dzień, pełna niespodzianek, deszczu i słońca, cienia i jasności. Nawet gdy mówiła okrutne rzeczy, trudno się było na nią gniewać, bo nie chciała wyrządzić za ich pomocą żadnej krzywdy.
– Poza tym i tak nie szukam męża – rzekłam jej – więc to w sumie nie ma znaczenia.
Pociągnęła nosem, nasunęła koc na głowę i na tym skończyła się nasza rozmowa.