- promocja
Syreni zew - ebook
Syreni zew - ebook
Porywająca opowieść o tajemniczej legendzie i potędze... samoakceptacji.
Vivien wie doskonale, że nie ma szans na wygraną w konkursie piękności i zdobycie Korony Syrenki. Jest przekonana, że gdyby była ładniejsza i popularniejsza, mogłaby wreszcie zdobyć miłość i uznanie wiecznie nieobecnej matki. By zwrócić jej uwagę, dziewczyna dołącza do pięknej, kapryśnej Alice i razem próbują odkryć tajemnicę legendarnej syreny, która ponoć mieszka w głębinach lokalnego jeziora. Vivien nie ma pojęcia, że gdy wreszcie pozna prawdę, znajdzie się w ogromnym niebezpieczeństwie.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8318-736-5 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„W czyim lustrze się przeglądałaś?”
Właśnie to pytanie krążyło mi po głowie, gdy patrzyłam na swoje odbicie w oleistej powierzchni podziemnego stawu; lśniące zielenie, błękity i róże sączyły się do wody z minerałów wypełniających jaskinię.
„W czyim lustrze się przeglądałaś, Vivien?”
Było to pytanie, które moja babcia – Mimi – zadawała mi za każdym razem, gdy krytykowałam swój wygląd („za brzydka”, „zbyt kręcone włosy”, „wielkie stopy”).
Jakby odpowiedź mogła rozwiązać moje problemy.
Ciemna woda zdawała się drżeć. Rozejrzałam się gorączkowo po naszym więzieniu: od skalnego sufitu usianego gwiazdami po pogrążony w mroku występ skalny za mną. Blask mojej latarki czołowej padł na nową przyjaciółkę, która leżała nieruchomo niczym Śpiąca Królewna i czekała, aż jej życzenie się spełni. Panika, która mnie ogarnęła, przypominała charta pędzącego za królikiem: ona potrzebuje pomocy! Zanurzyłam się w stawie i natychmiast zaczęłam gorączkowo przebierać nogami – woda była głęboka i zimna; zimna jak w jeziorze. Wbiłam wzrok w promień szarego, płynnego światła pod jej powierzchnią i przygotowałam się do nurkowania: rozprostowałam tułów, wyciągnęłam ręce przed siebie, dłonie złożyłam w kształt strzały. Napełniłam płuca powietrzem i… przecięłam powierzchnię wody, zanurzając się głęboko, coraz głębiej.
Woda to mój sprzymierzeniec. W wodzie potrafię być delikatna i pełna gracji, szybka i nieustraszona. Mogę być kimkolwiek zechcę. Woda zmienia mnie w pełnego majestatu łabędzia. W wodzie mogę być rekinem, delfinem… syreną.
Tym razem jednak moje dłonie natychmiast napotkały lodowatą ścianę oporu. Woda stała się moim wrogiem. Przypominała armię wijących się żołnierzy, z którymi musiałam walczyć, czarownicę, której niecne plany musiałam udaremnić, żeby nie ugotowała nas w kotle pełnym żabich odnóży i rybich oczu. Moje serce przyspieszyło. Jezioro chciało nas tu zatrzymać, uwięzić na wieczność.
Już czułam, że zaczyna mi brakować tlenu, że czerpię powietrze z głębi brzucha. Szybciej kopnęłam nogami, wzięłam silniejszy zamach ramionami i zanurzyłam się głębiej w zimną, mokrą ciemność. Woda wciąż mnie atakowała, paliła w oczy, ale płynęłam dalej.
By dotrzeć do innego świata.
„W czyim lustrze się przeglądałaś?”
Już znałam odpowiedź. Wiedziałam, w czyjej historii zostałam uwięziona.
Witajcie w Lake Splendour!
Opowieści o słodkowodnej syrenie mieszkającej w jeziorze Splendour sięgają zamierzchłej przeszłości. Rzymscy najeźdźcy byli przekonani, że mają do czynienia z boginią Amfitrytą. W XII wieku pojawiły się wzmianki o mściwej syrenie zwanej Meluzyną, która miała nawiedzać te wody i dręczyć przybrzeżny lud. Gdy lokalni rybacy wyłowili z dna jeziora ogromną muszlę skrzydelnika wielkiego, zwaną królewską konchą, wzięli ją za dowód na istnienie syreny. Wykorzystywali muszlę, by błagać Syrenę z Jeziora o cuda i litość; o obfite połowy zamiast powodzi i mgieł, które uniemożliwiały im zarabianie na życie.
W 1914 roku dwie piętnastoletnie dziewczynki mieszkające w wiosce, Lydia i Violet, oznajmiły nagle, że Syrena z Jeziora przemówiła do nich za pośrednictwem pradawnej konchy. Niedługo później zniknęły. Gdy po wielu miesiącach powróciły, twierdziły, że zostały wezwane przez potężną syrenę, która walczyła o lepszy świat. Oświadczyły, że Syrena z Jeziora odesłała je z powrotem na ląd, by wzięły udział w pierwszej wojnie światowej i pomogły ją zakończyć. Miały wrócić, gdy ludzkie walki dobiegną kresu.
Niestety, Lydia i Violet już nigdy nie powróciły do Krainy Syren. Walka w okopach odebrała życie wielu mężczyznom, a wielu kolejnych okaleczyła tak, że byli niezdolni do pracy. To Lydia i Violet przejęły inicjatywę i wykorzystały swoją opowieść o spotkaniu z wielką, potężną Syreną z Jeziora, by ocalić wioskę.
Zyskały przydomek Syreny ze Splendour i zbudowały infrastrukturę turystyczną, która kwitnie do dziś. Kierowały ruchem rzemieślniczek i zainicjowały powstawanie hoteli, herbaciarni i sklepów inspirowanych syrenami (mamy tu nawet owoce i warzywa przypominające syreny!), aby zachęcać turystów do przyjazdu i poszukiwań legendarnej wodnej istoty. Ludzie ze wszystkich stron świata wciąż odwiedzają nasze miasteczko, by przeżyć niezwykłą przygodę z Syreną z Jeziora! Jak będzie wyglądała wasza?
Witamy was ciepło w Lake Splendour!
©Biuro Informacji Turystycznej Lake SplendourPOWRÓT MAMY
Dwa tygodnie wcześniej
Włosy. Chyba można powiedzieć, że wszystko zaczęło się od włosów: krótkich, długich, lśniących, przetłuszczonych, prostych, falujących, kręconych – bardzo kręconych.
Włosy. To o nich myślę najpierw, gdy wyobrażam sobie mamę. A wtedy myślałam tylko o mamie. Miała przyjechać wieczorem! Żołądek nieustannie fikał mi koziołki. Po trzech latach gdybania, zastanawiania się, czy się pojawi, rozważania, dlaczego jednak nie przyjechała, mama miała wrócić do domu, do Lake Splendour – ona i jej baśniowe jedwabiste włosy.
Włosy. Właśnie one witają mnie jako pierwsze, gdy zauważam swoje odbicie. Nie odziedziczyłam po mamie jej największego atutu. Moje są gęste i nieokiełznane, w kolorze przypominającym toffi; ciasne zwoje loków, które nigdy – przenigdy! – nie chcą urosnąć bardziej niż do ramion (próbowałam; naprawdę próbowałam). Moje włosy to również pierwsze (niestety), co zauważają we mnie inni. I nie podziwiają ich tak jak włosów mamy. Często słyszę szepty za plecami, czasami czyjeś palce wyciągają się, by dotknąć moich loków. A ja muszę udawać, że tego nie zauważam albo że mi to nie przeszkadza. Albo że – ha, ha – śmieszy mnie, gdy znowu ze mnie drwią i wołają „Została naelektryzowana!” lub „Patrz na to ptasie gniazdo!”.
Tego ranka zapytałam Mimi, moją babcię, czy mogłabym kupić sobie prostownicę do włosów z okazji powrotu mamy („Wykluczone, nie ma mowy!”, odparła). Właśnie próbowałam wymyślić inne sposoby na to, by jakoś okiełznać moje loki, gdy Eleni pstryknęła mi palcami przed nosem.
– Słuchasz mnie, Vivien?
Włosy. To, co Eleni zrobiła ze swoimi, wciąż mi dokuczało. Bo w zeszłą sobotę obcięła czarną grzywę do podbródka i przez cały tydzień czułam, jakbym siedziała naprzeciwko oszustki udającej Eleni. A najgorsze jest to, że nie powiedziała mi, że zamierza to zrobić, chociaż zazwyczaj mówimy sobie nawet o tym, że planujemy obciąć paznokcie u stóp! Cóż, przynajmniej kiedyś tak było. Teraz Eleni zaczęła się zmieniać.
– Powiedziałam, że Hero zaprosiła nas, żebyśmy z nimi usiadły. – Eleni wskazała niepewnie na stół po drugiej stronie szkolnej stołówki, przy którym gromadzili się Buntownicy: Hero nosząca mnóstwo naszywek, Jadon z kolczykiem w nosie, Emma ze zdobioną dżetami opaską na oko, Khalil, który maluje rzęsy, i Skye z warkoczami o końcówkach ufarbowanych na niebiesko. Starsi uczniowie, bardziej cool, głośno wyrażający swoje opinie. Szczerze mówiąc, przerażali mnie.
– Nie, dziękuję. Wolę siedzieć tutaj – powiedziałam i dźgnęłam widelcem rozmiękłą tłustą frytkę.
– Ale to ostatni dzień semestru. Nie byłoby fajnie do nich dołączyć?
Fajnie? Niemal udławiłam się frytką. Perspektywa siedzenia z nimi była równie fajna jak konieczność zdawania egzaminów końcowych z matematyki o cztery lata za wcześnie. Nie ma mowy, żebym mogła usiąść przy tamtym stole i udawać, że jestem cool, zbuntowana i pewna siebie. Ja nie umiem udawać.
– Hero jest niesamowita – westchnęła Eleni.
Wciąż spoglądała zamglonym wzrokiem w jej kierunku.
Poczułam ucisk w żołądku. Nie umknęło mojej uwadze, że nowa fryzura Eleni jest dokładną kopią fryzury Hero. (I tak, ta dziewczyna naprawdę nosiła takie imię). Od kiedy Hero stanęła na czele marszu przeciwko zmianom klimatycznym kilka miesięcy temu, Eleni całowała ziemię, po której stąpała starsza uczennica. Straciła zainteresowanie organizowanymi przez nas kampaniami „Szkolny obiad na piątkę!” i „Ej, przestańcie śmiecić!”.
„To dziecinada”, podsumowała je wczoraj.
– Hero przyszła wieczorem do baru na łupacza w cieście. Rozmawiałyśmy całą wieczność… – Eleni poprawiła okulary, które zsunęły się jej z nosa. – Chce, żebym bardziej się zaangażowała w działania Buntowników.
Odchyliłam się na krześle tak gwałtownie, że aż się zachwiało. Dość tego! Miałam ochotę złapać Hero za pełną naszywek szkolną marynarkę i przypomnieć jej, że Eleni Christofi to moja najlepsza przyjaciółka, a nie jej. Ale nie śmiałabym tego zrobić. W dniu, w którym rozdawano asertywność, najwyraźniej byłam na zwolnieniu lekarskim. Osunęłam się na krześle. Jestem osobą, która za wszelką cenę stara się utrzymać spokój i wszystkich zadowolić. Nauczyciele uważają mnie za miłą i grzeczną (i zaznaczają, że „powinnam częściej brać udział w dyskusjach”). Nigdy się z nikim nie kłócę, nigdy nie poróżniłam się z Mimi ani nie miałam choćby jednej awantury z Eleni przez te wszystkie lata, odkąd się przyjaźnimy. Jestem miła nawet dla telemarketerów. Powinnam dostać za to jakąś nagrodę.
Eleni przygryzła wargę. Robiła tak zawsze, gdy nie była pewna, jak mi o czymś powiedzieć. W końcu wypaliła:
– Buntownicy są przeciwko syrenom.
Wyrzuciła to z siebie naprawdę szybko, jakby zrywała plaster z rany.
– Co takiego? Jak ktoś może tu mieszkać i nie uwielbiać syren? – Byłam świadoma tego, że się zapieniłam, ale do licha – przecież Lake Splendour istnieje wyłącznie dzięki dorocznemu Festiwalowi Syren.
W tych okolicach to wydarzenie jest ważniejsze od Bożego Narodzenia. Organizujemy paradę z eleganckimi platformami, wesołe miasteczko w parku i zawody pływackie na jeziorze. Tegoroczna edycja festiwalu miała się odbyć już za dwa tygodnie.
– Buntownicy chcą powstrzymać konkurs na Księżniczkę Syren – odparła Eleni z wahaniem.
– Nigdy! – wykrzyknęłam oburzona, jakby z jej ust padło właśnie najgorsze przekleństwo. – Ten konkurs to przecież najważniejsza część festiwalu!
Możesz wziąć w nim udział, jeśli jesteś dziewczynką pomiędzy dziewiątym a szesnastym rokiem życia (to znaczy, ty możesz i mogą też wszystkie inne dziewczynki… ale na pewno nie ja), a zwyciężczyni wygrywa niesamowitą koronę i zostaje Księżniczką Syren. Najważniejsze jest jednak to, że zdjęcie ukoronowanej syrenki trafia do krajowych gazet. Dzięki temu turyści wciąż tu przyjeżdżają.
Eleni zmarszczyła nos, jakby poczuła przykry zapach.
– Nie uważasz, że ten konkurs jest naprawdę seksistowski?
Szybko pokręciłam głową.
– Przecież chłopcy mogą brać udział w konkursie na Króla Neptuna, żeby zdobyć trójząb.
– To nie to samo, Vivien. – Eleni zdjęła okulary, jakby nie miała ochoty mnie wyraźnie widzieć. – Hero mówi, że konkurs na Księżniczkę Syren to najzwyklejszy konkurs piękności.
– Eee, to nieprawda! Żeby wygrać, trzeba mieć naprawdę świetny kostium.
Peruka. Ogon. Dodatki z muszelek. Wiadomo.
– To dlaczego i tak zawsze wygrywają tylko te najpopularniejsze i najładniejsze dziewczyny? – odpaliła Eleni i skinęła głową w stronę stołu, przy którym siedziały księżniczki z naszego rocznika.
Rzeczywiście, ani jedna z nich nie miała kręconych włosów. Ani jedna nie miała szerokich barków pływaczki jak ja. Wszystkie miały małe stopy („Naprawdę nie wiem, po kim odziedziczyłaś stopy w rozmiarze trzydzieści dziewięć, Vivien” – no dzięki, Mimi). Wszystkie dziewczyny siedzące przy Stole Księżniczek miały długie włosy (wolno im było używać prostownic!) i zero pryszczy (to musiała być czarna magia), a nasze niebieskie szkolne spódniczki w kratkę wyglądały na nich elegancko, a nie jak worki po kartoflach. Skubnęłam rąbek mojej i zaprotestowałam słabym głosem:
– Ale konkurs na Księżniczkę Syren to festiwalowa tradycja.
– Hero mówi, że ludzie traktują tradycje jako pretekst, żeby nic nie zmieniać. Mówi, że syreny zostały wymyślone przez pat… patriarchat. – Eleni zająknęła się przy tym ostatnim słowie.
Potem zamknęła oczy i pokręciła głową, jakby uważała, że nigdy nie będę w stanie tego pojąć.
Mój i tak już ściśnięty żołądek skurczył się jeszcze bardziej. Chwała świętej Hero. Wlepiłam wzrok w talerz pełen tłustych frytek polanych cienkim sosem, który naprawdę uzasadniał potrzebę przeprowadzenia kampanii „Szkolny obiad na piątkę!”, po czym dodałam cicho:
– Rozumiem, ale my sprzedajemy syrenki. Potrzebujemy tego konkursu. – Mówiąc „my”, miałam na myśli sklep Zaczarowany Ogon, należący do mojej rodziny. – Jeśli nie zarobimy wystarczająco dużo na turystach w te wakacje, zbankrutujemy.
Mimi przyznała ostatnio, że miałyśmy najgorszy rok w historii, jeśli chodzi o dochody. I tak już byłyśmy bardziej spłukane niż zwykle. Musiałam nosić zeszłoroczną niebieską kurtkę z kapturem (która już była używana, gdy ją kupowałyśmy), bo Mimi nie było stać, by kupić mi jedną z tych modnych puchówek, które noszą teraz wszystkie dziewczyny. Podejrzewałam też, że niedługo w kolejce do mnie zaczną się ustawiać muzea, by móc wystawić mój telefon na ekspozycji. Zrobiło mi się niedobrze.
– Przepraszam. Wiem, że syreny wiele dla ciebie znaczą – westchnęła Eleni. Tym razem obie zamilkłyśmy i wbiłyśmy wzrok w nasze talerze. Piski dochodzące od Stołu Księżniczek nagle wydały mi się głośniejsze. – O której przyjeżdża twoja mama? – zapytała w końcu.
Z ulgą podniosłam wzrok. Eleni patrzyła na mnie, jakby chciała mi podać gałązkę oliwną.
– Około dziewiętnastej! – zawołałam z ożywieniem. (W przypadku mamy wszystko było „około”). – Jeśli chcesz, możemy się wstrzymać z prowadzeniem kampanii „Szkolny obiad na piątkę!” i na razie skupić się na „Ej, przestańcie śmiecić!” – dodałam.
Byłam gotowa pójść na kompromis. Wszystko, co się teraz liczyło, to mama, która w końcu miała wrócić do domu.