- W empik go
Szafirowa Szwaczka - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2024
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Szafirowa Szwaczka - ebook
Po przejęciu władzy przez Tweardego, całe imperium piszczy z bólu. Nowy tyran nie dba o swój lud. Zajmuje go poszukiwanie Szafirowej Szwaczki, która da mu jeszcze większą władzę.
Tymczasem Avalon chce wyzwolić Lucyfere, Salamandra próbuje upolować smoka i wyzwolić Remarco, a Ollin opanować pecha.
Akcję podgrzewa fakt, że smoki zbierają się nad Diamentowym Wzgórzem.
Czy w chwili, kiedy na szali leżą losy świata, będziesz potrafił w pełni zaufać bogom? A co jeśli oni również mają inne plany?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-194-8 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedmowa
NO I UDAŁO SIĘ! DRUGA CZĘŚĆ NAPISANA!
SZCZERZE MÓWIĄC NIE SĄDZIŁAM, ŻE TEN MOMENT KIEDYKOLWIEK NASTĄPI. NIE, ŻEBYM NIE MIAŁA POMYSŁU NA KONTYNUACJĘ — TEN POJAWIŁ SIĘ W MOJEJ GŁOWIE JESZCZE PRZED POSTAWIENIEM OSTATNIEJ KROPKI W _RUBINOWYM KSIĘCIU_. GORZEJ WYSZŁO Z REALIZACJĄ.
Wiele obiecywałam, wiele zapowiadałam, bo sama tak się nakręciłam na ten świat i opowieści, że kompletnie straciłam głowę. Mało tego — wy, czytelnicy, bardzo mocno wpłynęliście na to, jak ostatecznie wygląda fabuła _Szafirowej Szwaczki_. Zaczęłam ją pisać niedługo po wydaniu _Rubinowego_, ale później moje życie mocno się pokomplikowało. Rok 2020 dla całego świata był jedną wielką porażką. Jak nie susza, to powódź, a jak nie powódź to niekończąca się pandemia. 2021 nie był o wiele lepszy. No i dodatkowo — tym, którzy czytali sekcję podziękowań w _Rubinowym_, mogę zdradzić, że mój luby uprzedził mój niecny plan zmiękczenia go podziękowaniami i oświadczył mi się dwa miesiące przed tym, jak przeczytał tekst, który tam zamieściłam. Przysporzył mi tym sporo roboty i nadprogramowych obowiązków, które w połączeniu z wykańczaniem naszego małżeńskiego gniazdka sprawiły, że non stop tkwiłam w niedoczasie. Długa przerwa w pisaniu nie wpłynęła pozytywnie na treść. Wielokrotnie ją zmieniałam i poprawiałam, a jak już doszłam do wersji, która jakkolwiek mnie satysfakcjonowała, to… zalałam laptopa i straciłam kilka ostatnich rozdziałów (BHP? Backupy? A po co to komu?). Stąd też spory rozjazd między datą premiery i tym, na kiedy ją zapowiadałam.
Dziś siedzę już w nowym mieszkaniu i z nowym nazwiskiem, pod którym możecie wypatrywać moich kolejnych wypocin. Teraz jestem Beata Buczek — czyli prawie taki mały book!
Wiem, wiem, tylko mnie to bawi. W tej książce postaram się już tak nie męczyć tyloma specyficznymi dla mojego pogrzanego poczucia humoru żartami. Skupimy się bardziej na bohaterach i świecie, który… no właśnie! Pamiętasz jeszcze cokolwiek z pierwszej części? Nie? Specjalnie na tę okazję przygotowałam streszczenie i ściągę z uniwersum — znajdziesz ją na końcu książki.
Pozdrawiam i jak zwykle życzę miłego zaczytania!
Beata Buczek
(od października 2020 już nie Worobiec, choć Kamiennokrwiści zostaną wydani do końca pod starym nazwiskiem, żeby nie wprowadzać zamieszania)
O czym był „Rubinowy Książę”?
Była sobie Mila i był parobek Avalon, który się w niej zakochał. Jako, że dorośli ich nie rozumieli, młodzi zaplanowali wspólną romantyczną ucieczkę. Właściwie to on planował romantyczną ucieczkę, a ona planowała go wrobić w porwanie i pognać za pewnym fioletowookim rewolucjonistą. Pech chciał, że tej nocy, kiedy Mila flirtowała z Tweardym, Slazira (jego zazdrosna kochanka/żona imperatora/była żona Cienia) wysłała za nim purrusa. Szpieg doniósł o flircie, a Mila skończyła w paszczy mgielnego wilka. Jej światło (po naszemu: dusza) powędrowało hen do Otchłani. W tejże Otchłani dała się uwieść mrocznemu bóstwu i przeszła na ciemną stronę mocy. Z tym, że Avalon o tym nie wiedział. Wyruszył jej na ratunek razem z zadzierającą nosa Sephorą (która miała zbawić świat, a zginęła w najgłupszy możliwy sposób — właśnie za to zadzieranie nosa), Ollinem, który okazał się największym pechowcem na Żywej Ziemi (magicznym defektywem) oraz Czerwoną Salamandrą, która w sumie to nie chciała nigdzie iść, ale Mila brzmiała jak osoba, która według podań idealnie nadawała się na ofiarę do rytuału.
Rozpoczęła się wędrówka. Już na starcie podpadli Yotamowi (najgroźniejszemu kambionowi), a ten ruszył w pościg za nimi. Musieli się więc zmierzyć z całą serią niespodzianek i niepowodzeń. Dołączyli nawet do rewolucjonistów, wśród których ukrywał się tytułowy Rubinowy Książę. Ich drogi się rozchodziły i splatały, aż w końcu Ollin pomógł w podbiciu Diamentowego Wzgórza (i odkrył, że pech też może być mocą). Avalon w tym czasie odnalazł Milę — i pomógł zabić to coś, co z niej zostało. Nie zaznał miłości, ale odkrył, że wierni przyjaciele są dużo cenniejsi. Salamandra też nie odzyskała utraconej miłości (która okazała się smoczym zaślepieńcem), choć jej zielone serduszko odrobinę się rozmroziło przy dwóch niedorajdach i jednym całkiem zaradnym Rycerzu Popiołu. Ów zabójczo przystojny Rycerz, któremu każda niewiasta oddawała serce (i nie tylko) upatrzył sobie bowiem niedostępną Salamandrę i tak długo o nią zabiegał, że aż się zakochał. Zapomniał tylko, że tak jakby troszkę jest pod wpływem klątwy, która sprawiała, że nie mógł się zakochać (jeśli to zrobi, to zamieni się w popiół). Miłość oczywiście triumfuje nad śmiercią, więc heroicznie oddał życie za to, żeby Salamandra mogła mieć śliczną buźkę. Szkoda tylko, że był to daremny trud, bo ostatecznie Sal doszła do wniosku, że jednak uratuje tyłek Aviemu, zamiast pozbyć się z twarzy blizny po oparzeniu.
Tymczasem Pan Światła przejrzał prawdziwą naturę swojej żonki i zamienił się miejscami z Falco (służącym), który spłodził jej monstrualnych synalków. Imperator w tajemnicy więził bóstwo światła (Lucyfere) i pobierał jej moc — dokładnie tak, jak robili to jego poprzednicy. W międzyczasie usiłował też wyciągnąć sekret długowieczności od rubinowych potomków. Tak bardzo skupił się na przedłużeniu swojego życia, że stracił kontrolę nad imperium. Stracił też władzę, ale za to po drodze zabił Slazirę. Kiedy już zrozumiał, że rewolucjoniści depczą mu po piętach, przybrał ponownie przebranie służącego, wziął córunię pod pachę i ukrył się tam, gdzie nikt go nie szukał. Nie bez powodu mówi się przecież, że najciemniej jest pod latarnią. Skończyło się więc na tym, że rewolucjoniści przejęli władzę, a na tronie zasiadł Tweardy. I dopiero teraz zacznie się zabawa, bo realizacja przedwyborczych obietnic, wcale nie jest taka łatwa, jak by się mogło wydawać!_Wrak_ teoretycznie nosił nazwę _Perła Natchnienia_, ale w jednym z portów banda wandali zamalowała napis czarną farbą. Na jego miejscu wpisała bardziej adekwatne słowo i tak już zostało.
Niezależnie od tego, co mówią szaleńcy, którzy wstają przed siódmą tylko po to, żeby się spocić. Jakby nie było przyjemniejszych rzeczy do zrobienia z rana.
Tak naprawdę nazywał się Julius Moczopęd, ale chciał do czegoś w życiu dojść, więc zmienił nazwisko.
Gdyby nie szmaragd, to pewnie połamałby jej kości w pięćdziesięciu miejscach, ale dla Salamandry odbijanie tego typu ciosów podciągało się pod „niezbyt mocno”.Rozdział 3
Zagrożenie dla świata
Latriss kochał statki, ale nie znosił szorowania pokładu. Po morzu Natchnienia przechodził sztorm za sztormem, odkąd Buczkonogi odkrył zniknięcie Sharin. Bez niej nie potrafił ukryć napięcia. Bał się, a Latriss doskonale wyczuwał strach. Wiedział, że przestraszone zwierzę jest dużo bardziej skore do ataku, a on nie miał zamiaru zginąć. Chciał się zemścić. Miał ochotę powiesić Buczkonogiego na maszcie, a głowę wypchać mu ołowiem i zawiązać na jelitach, żeby służyła za kotwicę. W trakcie poszukiwania Pożeraczki Światła ten shalisyn wybił mu całą załogę i pozbawił pierworodnego. Jakby tego było mało, skazał go na wieczną niewolę na Wraku, bez możliwości zejścia na ląd, do rodziny. Jakże wielkie było więc zaskoczenie Latrissa, kiedy pomiędzy drewnianymi balami poręczy asekuracyjnych dostrzegł szarą plamę unoszącą się na horyzoncie. Na środku się rozszerzała, a z czubka wzniesienia rozchodził się oślepiający blask Diamentowego Wzgórza. Zbliżali się do Żywej Ziemi! Gdyby wskoczył do morza, to miałby szansę dopłynąć do lądu. Musiałby tylko zabrać ze sobą jedną z beczek, aby nie utonąć. I liczyć na łut szczęścia, aby ominąć wszystkie mięsożerne stworzenia, które czekały na obiad. Lepsza okazja mogła się jednak nie trafić. Nie miał pojęcia, gdzie Buczkonogi poprowadzi Wrak później.
Pierwszy Mat smagnął Latrissa batem po plecach, więc mężczyzna wrócił do szorowania pokładu, ale bacznie przyglądał się szarej kresce na horyzoncie. Uśmiech nie znikał mu z ust. Zbliżali się, więc tej nocy miał szansę uciec. Musiał tylko szybko obmyślić plan zemsty, co nie było szczególnie skomplikowane, kiedy Buczkonogi skupiał wszystkie myśli na poszukiwaniu zaginionej. Przyjemne ciepło rozchodziło się po roztrzaskanym sercu Latrissa na myśl o tym, że to dzięki niemu Sharin zniknęła. I miała już nigdy nie wrócić. Tego ciosu Buczkonogi nie zapomni na długo. Gdy odnajdzie jej puste ciało i będzie próbował przywrócić je do życia za pomocą Harpuna Myśli, bardzo się zdziwi.
Mniej więcej tak bardzo jak Latriss, kiedy zobaczył na niebie czarny punkt. W dodatku taki, który z każdą sekundą się powiększał i przypominał gigantycznego nietoperza. Dotarło do niego, że są atakowani przez smoka dopiero w momencie, kiedy było już za późno. Gad pikował w dół z taką samą prędkością, z jaką serce podchodziło do gardła Latrissa.
Mężczyzna zdarł sobie kilka paznokci i zarysował burtę, kiedy odbijał się od poręczy i zaczął pędzić w kierunku luku. Zatrzymał się w połowie drogi. Nagle zejście pod pokład przestało wydawać się dobrym pomysłem. Statek mógł w każdej chwili wybuchnąć płomieniami. Wystarczyłby jeden podmuch gada. Lepszym pomysłem była więc ucieczka do wody. Może nie zdążyłby się zemścić po swojemu, ale śmierć w płomieniach to również dobra metoda na pozbycie się Buczkonogiego. I na pewno dużo szybsza. Rozpędził się więc i wziął głęboki oddech, żeby udało mu się wynurzyć po skoku. Pierwszy Mat w ostatniej chwili złapał go za koszulę i powstrzymał.
— Zwariowałeś?! — krzyknął Latriss. — Za chwilę wszyscy zginiemy!
Pierwszy Mat nie wydawał się przejęty tą sytuacją. W chwili, kiedy smok zatrzepotał skrzydłami na tyle mocno, że cały Wrak przechylił się na jedną stronę, jedynie się uśmiechnął. Smok zamiast zaatakować z powietrza, usiadł na pokładzie i zaryczał. Statek zatrzeszczał i osiadł głębiej, a Buczkonogi wyskoczył ze swojej kajuty.
— Jesteś nareszcie! — Ucieszył się.
To był pierwszy uśmiech, jaki Latriss widział na jego twarzy od momentu zniknięcia Pożeraczki Światła.
Pierwszy raz widział smoka z tak bliska. Majestatyczna bestia wypuściła dym z nozdrzy i położyła łeb między dwoma masztami, po czym zaczęła lekko drżeć i zmniejszać objętość. Latriss zaniemówił, kiedy spod smoczej powłoki wyłonił się jasnowłosy chłopak. Jego oczy płonęły jak ogień. Kiedy jego usta zaczęły się otwierać, Latriss zasłonił twarz łokciem w obawie, że za chwilę zionie w niego ogniem.
— Dziękuję za przybycie. Dawno się nie widzieliśmy. — Buczkonogi skłonił się lekko w kierunku milczącego przybysza. Smok warknął coś cicho i pokiwał głową.
— Wybacz, z czasem coraz ciężej przychodzi mi ludzka mowa — wytłumaczył się przybysz. Jego głos był nienaturalnie zachrypnięty. Pasował do płomiennych oczu i groźnej miny. Przybysz z pozoru wyglądał jak człowiek, ale zachowywał się jak zwierzę. Spostrzegawczy jak sokół i szybki jak pantera. Latriss nie potrafił zrozumieć, dlaczego nikt z załogi nie bał się przebywać w jego otoczeniu. Kilka osób wręcz posłało mu grzeczne powitanie. Uśmiechali się, jakby spotkali starego znajomego. Czy to było w ogóle możliwe? Słyszał opowieści o smoczych zaślepieńcach — ofiarach tortur, które ostatecznie poddawały się woli smoków i stawały się ich sługusami, ale przybysz nie wyglądał jak marionetka. Bardziej jak drapieżnik. W pewnych kręgach krążyły legendy o Ognistych, którzy przeciwstawili się torturom i nie ulegli. Podobno jeśli człowiek wygrał walkę ze smokiem na poziomie fizycznym i psychicznym, to smok z szacunku mu ulegał. Ale to było niewykonalne. Nigdy nie słyszał o choćby jednej osobie, która pokonałaby psychicznie smoka. Byli tacy, którzy fartem zabijali jakiegoś w walce, ale nigdy żaden smok nie uległ człowiekowi. Nigdy.
— To zrozumiałe. W obecnych czasach z pewnością częściej przebywasz w smoczej postaci — odpowiedział Buczkonogi.
— Moi bracia są gotowi. W powietrzu unosi się zapach walki. Wkrótce nadejdzie nasza chwila — wychrypiał smok, a z każdym słowem jego głos robił się bardziej ludzki.
— Najwyższa pora położyć kres tyranii kamiennokrwistych. Wiesz, że zawsze możecie liczyć na moją pomoc.
— Doceniam chęci, ale nie jest nam w tym momencie potrzebny konflikt z marinami. Przyrzekłeś Szafirowemu ludowi, że nie zejdziesz na ląd przed upływem dwudziestu lat. Minęły zaledwie dwa, odkąd złamałeś dane słowo. Nie nadwyrężaj ich cierpliwości — poprosił smok.
— Ale ona zniknęła — przyznał się Buczkonogi.
Latriss nadstawił uszu. Wszystko, co się wokół niego działo, to była jakaś magia. Gadające smoki, Szafirowy lud, który zniknął lata wcześniej… ile jeszcze niespodzianek skrywało się na wodach morza Natchnienia? I dlaczego smok aż pobladł na wieść o tym, że Pożeraczka Światła zniknęła?
— Harpun? — zapytał smok. Nie spuszczał wzroku z Buczkonogiego, a jego brak odpowiedzi był równoznaczny z potwierdzeniem. Latriss po raz kolejny złapał się na tym, że nic nie rozumie. Przecież Harpun Myśli stał w gabinecie Buczkonogiego! Widział go niejednokrotnie po zniknięciu dziewczyny. Był tak widoczny, że aż przeszła mu przez myśl kradzież. Dłuższą chwilę musiał się nad tym zastanawiać, zanim zrozumiał. Buczkonogi specjalnie eksponował zdobioną laskę. Chciał, żeby wszyscy myśleli, że ma Harpun i może go użyć w każdej chwili, w czasie kiedy ta mała ukradła mu prawdziwy artefakt. Skubana!
Buczkonogi był bezsilny! Bez Harpuna był nikim!
— Jak mogłeś do tego dopuścić?! — ryknął smok. Jego oczy zalśniły jak ogień po dorzuceniu drewna.
— To trudny czas, Santi. Morze jest niespokojne, a mariny biją pianę. Jesteśmy o krok od zaburzenia równowagi świata. Potrzebowałem tylko kilku dni… a ona obiecała, że nie ucieknie. Obiecała mi.
— A ty uwierzyłeś w zapewnienia nastolatki?
— Wielokrotnie uciekała, ale zawsze ją znajdowałem. Tym razem… nie mam pojęcia jak to się stało. Nie czuję jej obecności. Boję się najgorszego. Co jeśli… — Buczkonogi urwał i spojrzał na Latrissa, po czym ściszył głos i poprowadził przybysza w kierunku dziobu, byle oddalić się od wścibskich uszu niewolnika.
Pierwszy Mat dopilnował, by mimo usilnych starań, Latriss niczego więcej z tej rozmowy nie usłyszał. Tyle jednak wystarczyło, żeby rozbudzić jego ciekawość. Dokończył zmywanie pokładu i grzecznie pomaszerował w dół do kajuty dla załogi. Z niej wymknął się do wychodka, a później do ładowni, która znajdowała się bezpośrednio pod kajutą kapitańską. Zapewne wiele zdążyło mu umknąć, ale załapał się na dalszy fragment rozmowy ze smokiem.
— (…) może być w pobliżu pałacu Światła — usłyszał głos smoka. Ledwo go rozpoznał. Jego tembr wybrzmiewał dumnie. Idealnie akcentował każdy wyraz, niczym potomek wysokiego rodu. Wybrzmiewał w głowach słuchaczy i nie pozwalał się od siebie oderwać. Nawet Buczkonogi nie odważyłby się wejść mu w słowo.
— Pałac to nie jest najbezpieczniejsze miejsce dla Sharin. Jeśli coś się stanie, nie będę potrafił jej obronić. Jeśli zginie na lądzie, moja moc jej nie odnajdzie. — Zrozpaczony głos Buczkonogiego nawet w kamiennym sercu wzbudziłby litość. Musiało mu naprawdę zależeć na tej dziewczynie. I na Harpunie.
— To najgorszy możliwy moment. Moi bracia właśnie zaczynają oblężenie. Jeśli Sharin tam jest, to twoja nieuwaga naraziła ją na wielkie niebezpieczeństwo.
— Oblężenie? Dlaczego? — zdziwił się Buczkonogi. Kolejne podrygi rewolucyjne? To by tłumaczyło zaburzenia równowagi.
— Chcemy głowy nowego imperatora. — Głos smoka odbił się echem w uszach Latrissa. Smoki planowały rozpoczęcie kolejnej wojny. — Przejął tron we krwi, więc w ten sam sposób go straci. Ludzie głodują, zwierzęta wymierają, a wody są coraz bardziej zanieczyszczane. Starszyzna nie może na to patrzeć. Jeśli tak dalej pójdzie, to zniszczą Żywą Ziemię. Tron należy się smokom. Jesteśmy bardziej odporni na pokusy i nie ulegamy żądzom. Smoczy władca nigdy nie dopuściłby do takiego stanu.
— Jesteś ostatnim, który powinien wypowiadać się na temat nieulegania żądzom — zbeształ go kapitan.
— Nie porównuj mojej miłości do waszej ludzkiej zuchwałości! — Oczy smoka zapłonęły. — Ludzie niszczą to, co natura wypracowywała przez tysiąclecia!
— Może masz rację, ale to teraz nic nie znaczy. Jeśli Sharin zginie w pałacu, to nas wszystkich czeka zagłada.
— Na szczęście atak nie zacznie się bez rozkazu. Dowodzę jedną z jednostek, odnajdę ją.
— Pospiesz się, proszę. Nie możemy jej stracić. Jeśli Cień dowie się o jej istnieniu, jeśli ją wyczuje, albo jeśli trafi na nią jeden z jego wilków… to będzie koniec naszego świata — przypomniał Buczkonogi.
— Wiem! — Smok warknął i uderzył pięścią w stół. — Myślisz, że nie znam konsekwencji? Przysięgałeś, że włos jej z głowy nie spadnie. Zabrałeś ją po to, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo!
— To były trudne czasy. Nie zrozumiesz tego. Jesteś zbyt młody. — Głos Buczkonogiego poszarzał. Zupełnie jakby kapitan wrócił myślami do najgorszych chwil swojego życia i wciąż przeżywał je równie intensywnie.
— Nie próbuj zagrywać kartą wieku, kapitanie. Rahar jest od ciebie o stulecia starszy. Walczył po stronie smoków w obu wojnach. Nie zapominaj, że mam go w sobie, łącznie z całą jego mądrością.
— Wykorzystaj ją, żeby zapobiec katastrofie, która depcze nam po piętach. Znajdź ją. I znajdź Harpun. Bez niego jesteśmy zgubieni. — Latriss nie widział Buczkonogiego, ale mógłby przysiąc, że stuknięcia jego drewnianej kończyny próbowały zagłuszyć cichy szloch.
— Nie, kapitanie. Bez Harpuna to ty jesteś zgubiony. Ja zobowiązuję się tylko do ochrony Sharin. Sprowadzę ją do Liol, tam gdzie jej miejsce. Jej pobratymcy będą chronić swoje dziecko, kiedy nas ogarnie mrok wojny, a to nastąpi już za chwilę. Zapewniam cię. I zapewniam, że…
— Nie możesz oddać jej marinom! Oni ją zabiją!
— To jej prawowita rodzina.
— Mylisz się. Ona nie ma rodziny. Mariny traktują ją jak zagrożenie. Ma moce, których nie rozumieją. Król Mórz ma z kolei w zwyczaju niszczyć wszystko, czego nie rozumie.
— Zrozumie — upierał się Santi.
— Skażesz ją na śmierć!
— Więc czego się obawiasz? Jeśli zginie na morzu, to wróci prosto do ciebie.
— O ile ją zabiją w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Pamiętaj, że to mariny. Ich szafiry potrafią mieszać w umysłach. Mogą ją zniszczyć, ubezwłasnowolnić i uwięzić.
— To jej rodzina. Nie zrobią jej krzywdy.
— Wy, smoki, i te wasze pieprzone więzi rodzinne! Nie każdy jest taki jak wy! Jeśli zniszczą Sharin, to stracimy naszą ostatnią kartę przetargową! Będziemy na straconej pozycji!
— Więc nareszcie przyznajesz, że jest dla ciebie tylko zabezpieczeniem?
— Nie o to mi chodzi!
Latriss znowu zgubił ich z zasięgu słuchu. Przebiegł przez ładownię i wyszedł po cichu na pokład. Schował się za masztem, gdzie pozorował buchtowanie lin, ale po raz kolejny umknęły mu ważne elementy układanki.
— Dziękuję ci. Wiem, że nie zawsze było nam po drodze, ale… wiedz, że jestem ci niezmiernie wdzięczny, Santi. — Kapitan poklepał smoka po plecach. — Od małego tylko z tobą chciała rozmawiać, ciebie słuchała. Jeśli ktoś ma ją odnaleźć, to tylko ty. A skoro już jesteśmy przy temacie, to jak idą twoje prywatne poszukiwania?
Smok roześmiał się donośnie.
— Wyśmienicie. Spotkaliśmy się. — Chłopak uśmiechnął się i spuścił wzrok. — Było zupełnie jak za dawnych czasów. Prawie się pozabijaliśmy.
Kapitan odpowiedział donośnym śmiechem i poklepał kamrata po ramieniu.
— To musi być prawdziwa miłość — odparł, po czym z zapartym tchem obserwował, jak Santi wyskoczył przez burtę i w locie przemienił się w gigantyczną bestię, której skrzydła ponownie zahuśtały całym okrętem. Zniknął za horyzontem, zanim Wrak wrócił do stabilnego bujania się na falach.
*
Nie ma na świecie nic gorszego, niż zdenerwowany hex. Zwłaszcza, jeśli jest to hex, w którego rękach leży cała odpowiedzialność za imperium, a jego podwładni nijak nie chcą wyjaśnić, dlaczego ich największa broń zamieniła się w stosy pustych butelek. Takiego hexa najlepiej unikać jak ognia. Zwłaszcza, jeśli upodobał sobie wykorzystywanie tego właśnie żywiołu do udowadniania swoich racji.
Ollin z przerażeniem przyglądał się krągłościom Lo, które unosiły się lekko ponad stołem. Dziewczyna ślęczała nad planami pałacu, a jedyne, co on widział, to dwa pośladki pod obcisłymi spodniami. Skupienie się na myśleniu kompletnie mu nie wychodziło. W obliczu zagrożenia, tak specyficznie potrafili reagować tylko faceci.
— Iglica nie ma żadnych połączeń z innymi pomieszczeniami — zauważyła Lo.
Avalon przyglądał się mapie do góry nogami i ledwo kojarzył, co gdzie się znajduje, ale to nie było najważniejsze. Czasami odmienne spojrzenie mogło pomóc w rozwiązaniu nierozwiązywalnego.
— A gdyby tak dostać się tam od góry? Z powietrza, albo po drabinach? — zaproponował.
— A co, masz kilka smoków na swoich usługach? — prychnęła Lo, po czym przemknęła po planach jeszcze raz. — Ale! Gdyby wyrąbać dziurę w stropie nad tronem, to nie będzie problemu z wejściem wyżej.
— Nie wydaje mi się, abyśmy mieli na zaopatrzeniu aż tak wysokie drabiny — wtrącił Ollin.
— Olać drabiny, lećcie po sypkie światło. Dużo — poleciła Salamandra. Tym razem nawet nie próbowała udawać obojętnej. Jej głos brzmiał jakoś bardziej piskliwie niż zwykle. Gestykulowała z dużo większą ekspresją, dyszała i miała rozbiegane spojrzenie, a to nie wróżyło nic dobrego.
— Nie ma sypkiego światła — westchnął Avalon.
— Po co ci światło? — zdziwiła się Lo.
— I niby dlaczego mamy robić to, czego ty chcesz? Jeszcze chwilę temu powiedziałaś, że masz nas gdzieś. — Ollin skrzyżował ręce i nie miał zamiaru wykonać ani jednego polecenia tej egoistycznej złodziejki. Wiecznie tylko by wszystkimi pomiatała. Ale nie w pałacu! Tu on miał władzę.
Przynajmniej w teorii.
— Nie ma czasu na dyskusje, półmózgu! Ruchy! — zarządziła i trzepnęła Ollina w tył głowy.
— Nie spieszy nam się aż tak bardzo — upierał się Ollin. — Purgi jeszcze nie wróciły, co znaczy, że Szmaragdowe Dziewice nie są aż tak blisko. Mamy co najmniej kilka godzin na opracowanie planu.
— Wiesz co? Mogłabym się z tobą zgodzić — przytaknęła Salamandra. — Ale wtedy oboje bylibyśmy w błędzie! Wyjrzyj przez okno, baranie!
Wszyscy, którzy słyszeli słowa Salamandry, jak jeden mąż ruszyli do okien. Tornado smoczych skrzydeł odebrało mowę tym, którzy w dalszym ciągu bagatelizowali sytuację. Kilka kieliszków wypadło z rąk hexów i roztrzaskało się o posadzkę. Zapadła głucha cisza, po czym w jednej chwili wszyscy zaczęli krzyczeć i biec w popłochu do skarbca. Tylko zapasy sypkiego światła mogły im pomóc. Z tym, że zapasów nie było.
— To niemożliwe, przepowiednia mówiła coś innego! — krzyczeli jeden przez drugiego. Wszyscy wspominali słowa, według których czas smoków miał nastąpić dopiero po tym, jak nocne niebo rozbłyśnie milionem świateł. Nic takiego nie miało miejsca. To nie mógł być ten czas, ale fakty przeczyły wierze. Może smoków nikt o przepowiedni nie poinformował?
— Musimy uwolnić Lucyfere. Teraz. Tylko ona może powstrzymać smoki przed rozpętaniem kolejnej wojny — upierał się Avalon.
— Jeśli chcemy ją uwolnić, to musicie mnie posłuchać — zapewniała Salamandra.
— Dlaczego akurat ciebie?! — Ollin nie dawał za wygraną.
— Bo widziałam notatki Tweardego. Znalazł sposób na uwolnienie Lucyfere, tylko jak widać nie spieszył się z oznajmianiem tego — powiedziała. Nie było czasu na tajemnice. Smoki mogły zacząć rozgrzewać atmosferę w każdej chwili. Krążyły, jakby czekały na sygnał. Na coś, albo na kogoś. Salamandra domyślała się na kogo. Na swojego alfę. Smoka bez jednej łuski na szyi.
— Wiedziałem! — krzyknął Avalon. — Mów, kobieto! Mów! Jak mamy ją uwolnić?
— Moc Lucyfere została zaklęta i uwięziona w koronie Pana Światła. Aby uwolnić Lucyfere, trzeba oddać jej tę moc. Musimy zdjąć z niej zaklęcie. W notatkach Tweardego były wpisane cztery numery obok siebie. Domyślam się, że chodzi o numer działu bibliotecznego, półki, książki i strony. Lo, musisz zdobyć odpowiednie zaklęcie. Tylko ty będziesz potrafiła je odczytać.
— To wyższa magia, będę potrzebowała dużo sypkiego światła — odpowiedziała hexanka.
— Właśnie dlatego mówiłam, żebyście je przynieśli.
— To nie takie proste. Skarbce są prawie puste — przypomniał Ollin.
— Więc upewnijcie się, że to „prawie” wyląduje w waszych rękach — poleciła Salamandra. — Weźcie tyle, ile uniesiecie.
— Strażnik nikogo tam nie wpuści. Dopiero co zagroziłam mu śmiercią, jeśli straci chociaż ziarenko sypkiego światła — przypomniała Lo. — Muszę do niego iść.
— Nie ma czasu! One mogą zaatakować w każdej chwili! — Salamandra wskazała na okno. Czarna chmura robiła się coraz gęstsza.
— Ona ma rację. Musisz zdobyć zaklęcie. — Ollin położył dłoń na ramieniu swojej dziewczyny. Miał ochotę chwycić ją mocno i pocałować. Powstrzymywanie się przed tym niemal powodowało ból fizyczny. — Światło zostaw mnie. Zdobędę je. Dla ciebie. Dla ciebie wszystko.
— Och, bo się porzygam — prychnęła Salamandra.
— My zdobędziemy światło. — Avalon klepnął Ollina w plecy. — Lo zdobędzie zaklęcie, a ty?
— Ja zrobię to, na czym znam się najlepiej. Ukradnę koronę.
— Pójdę z tobą. Może na coś się przydam — zaproponowała nieśmiało Sharin.
— Nie, lepiej nie — wyrwał się Avalon. — Idź do sali tronowej i tam na nas poczekaj. Upewnij się, że nikt nam nie przeszkodzi. Może uda ci się zrozumieć mechanizm zapadni.
— Wszyscy wiedzą, co mają robić? — zapytała Lo. Odpowiedziały jej skinienia głowami. — Pamiętajcie, że jak zawali chociaż jedno z nas, to wszyscy zginą.
— Także nie ważcie się wracać bez sypkiego światła. — Salamandra pokiwała palcem na chłopaków. — Albo bez krwistego steku. Rany, ale jestem głodna! Tak, najpierw załatwcie coś do jedzenia, a potem bez sypkiego światła nie wracajcie.
— Zjesz sobie stek ze smoczego mięsa, jeśli nam się uda — zapewnił Avalon. Entuzjazm nie opuszczał go od chwili, kiedy zdecydowali się wyzwolić boginię. Nareszcie mógł dotrzymać danego jej słowa. Jego życie miało stać się kompletne po wypełnieniu misji od samej Lucyfere. Stałby się jej bohaterem. Wysławianym przez wszystkich, wielbionym. Wieki później wspominaliby przeklętego heterochroma, który uratował boginię. Za takie zasługi na pewno zgodziłaby się zdjąć z niego brzmię heterochroma. Jego życie mogło zrobić się w końcu normalne. Mógłby kupić ziemię, założyć rodzinę… z taką Sharin na przykład. Z pewnością byłaby dobrą żoną. Piękną, zaradną, odrobinę zagubioną — ale to nie szkodzi. On by ją odnajdował i zdobywał każdego dnia od nowa.
Jego wyobrażenia przerwał cios pięścią. Ollin strzelił go w ramię. Avalon skrzywił się z urazą i rozmasował mięsień. Nie zauważył, kiedy dziewczyny się rozbiegły i zostali przy mapie sami.
— Ruchy. Skoro mamy zdobyć światło, to musimy coś szybko wymyślić — powiedział dowódca straży. — Wszyscy hexowie próbują teraz sforsować zabezpieczenia skarbców. Tylko strażnik ma klucze i prędzej je zeżre niż odda.
— Może powinniśmy z nimi walczyć?
— Z hexami? Nie mamy szans. Zresztą ich jest więcej.
NO I UDAŁO SIĘ! DRUGA CZĘŚĆ NAPISANA!
SZCZERZE MÓWIĄC NIE SĄDZIŁAM, ŻE TEN MOMENT KIEDYKOLWIEK NASTĄPI. NIE, ŻEBYM NIE MIAŁA POMYSŁU NA KONTYNUACJĘ — TEN POJAWIŁ SIĘ W MOJEJ GŁOWIE JESZCZE PRZED POSTAWIENIEM OSTATNIEJ KROPKI W _RUBINOWYM KSIĘCIU_. GORZEJ WYSZŁO Z REALIZACJĄ.
Wiele obiecywałam, wiele zapowiadałam, bo sama tak się nakręciłam na ten świat i opowieści, że kompletnie straciłam głowę. Mało tego — wy, czytelnicy, bardzo mocno wpłynęliście na to, jak ostatecznie wygląda fabuła _Szafirowej Szwaczki_. Zaczęłam ją pisać niedługo po wydaniu _Rubinowego_, ale później moje życie mocno się pokomplikowało. Rok 2020 dla całego świata był jedną wielką porażką. Jak nie susza, to powódź, a jak nie powódź to niekończąca się pandemia. 2021 nie był o wiele lepszy. No i dodatkowo — tym, którzy czytali sekcję podziękowań w _Rubinowym_, mogę zdradzić, że mój luby uprzedził mój niecny plan zmiękczenia go podziękowaniami i oświadczył mi się dwa miesiące przed tym, jak przeczytał tekst, który tam zamieściłam. Przysporzył mi tym sporo roboty i nadprogramowych obowiązków, które w połączeniu z wykańczaniem naszego małżeńskiego gniazdka sprawiły, że non stop tkwiłam w niedoczasie. Długa przerwa w pisaniu nie wpłynęła pozytywnie na treść. Wielokrotnie ją zmieniałam i poprawiałam, a jak już doszłam do wersji, która jakkolwiek mnie satysfakcjonowała, to… zalałam laptopa i straciłam kilka ostatnich rozdziałów (BHP? Backupy? A po co to komu?). Stąd też spory rozjazd między datą premiery i tym, na kiedy ją zapowiadałam.
Dziś siedzę już w nowym mieszkaniu i z nowym nazwiskiem, pod którym możecie wypatrywać moich kolejnych wypocin. Teraz jestem Beata Buczek — czyli prawie taki mały book!
Wiem, wiem, tylko mnie to bawi. W tej książce postaram się już tak nie męczyć tyloma specyficznymi dla mojego pogrzanego poczucia humoru żartami. Skupimy się bardziej na bohaterach i świecie, który… no właśnie! Pamiętasz jeszcze cokolwiek z pierwszej części? Nie? Specjalnie na tę okazję przygotowałam streszczenie i ściągę z uniwersum — znajdziesz ją na końcu książki.
Pozdrawiam i jak zwykle życzę miłego zaczytania!
Beata Buczek
(od października 2020 już nie Worobiec, choć Kamiennokrwiści zostaną wydani do końca pod starym nazwiskiem, żeby nie wprowadzać zamieszania)
O czym był „Rubinowy Książę”?
Była sobie Mila i był parobek Avalon, który się w niej zakochał. Jako, że dorośli ich nie rozumieli, młodzi zaplanowali wspólną romantyczną ucieczkę. Właściwie to on planował romantyczną ucieczkę, a ona planowała go wrobić w porwanie i pognać za pewnym fioletowookim rewolucjonistą. Pech chciał, że tej nocy, kiedy Mila flirtowała z Tweardym, Slazira (jego zazdrosna kochanka/żona imperatora/była żona Cienia) wysłała za nim purrusa. Szpieg doniósł o flircie, a Mila skończyła w paszczy mgielnego wilka. Jej światło (po naszemu: dusza) powędrowało hen do Otchłani. W tejże Otchłani dała się uwieść mrocznemu bóstwu i przeszła na ciemną stronę mocy. Z tym, że Avalon o tym nie wiedział. Wyruszył jej na ratunek razem z zadzierającą nosa Sephorą (która miała zbawić świat, a zginęła w najgłupszy możliwy sposób — właśnie za to zadzieranie nosa), Ollinem, który okazał się największym pechowcem na Żywej Ziemi (magicznym defektywem) oraz Czerwoną Salamandrą, która w sumie to nie chciała nigdzie iść, ale Mila brzmiała jak osoba, która według podań idealnie nadawała się na ofiarę do rytuału.
Rozpoczęła się wędrówka. Już na starcie podpadli Yotamowi (najgroźniejszemu kambionowi), a ten ruszył w pościg za nimi. Musieli się więc zmierzyć z całą serią niespodzianek i niepowodzeń. Dołączyli nawet do rewolucjonistów, wśród których ukrywał się tytułowy Rubinowy Książę. Ich drogi się rozchodziły i splatały, aż w końcu Ollin pomógł w podbiciu Diamentowego Wzgórza (i odkrył, że pech też może być mocą). Avalon w tym czasie odnalazł Milę — i pomógł zabić to coś, co z niej zostało. Nie zaznał miłości, ale odkrył, że wierni przyjaciele są dużo cenniejsi. Salamandra też nie odzyskała utraconej miłości (która okazała się smoczym zaślepieńcem), choć jej zielone serduszko odrobinę się rozmroziło przy dwóch niedorajdach i jednym całkiem zaradnym Rycerzu Popiołu. Ów zabójczo przystojny Rycerz, któremu każda niewiasta oddawała serce (i nie tylko) upatrzył sobie bowiem niedostępną Salamandrę i tak długo o nią zabiegał, że aż się zakochał. Zapomniał tylko, że tak jakby troszkę jest pod wpływem klątwy, która sprawiała, że nie mógł się zakochać (jeśli to zrobi, to zamieni się w popiół). Miłość oczywiście triumfuje nad śmiercią, więc heroicznie oddał życie za to, żeby Salamandra mogła mieć śliczną buźkę. Szkoda tylko, że był to daremny trud, bo ostatecznie Sal doszła do wniosku, że jednak uratuje tyłek Aviemu, zamiast pozbyć się z twarzy blizny po oparzeniu.
Tymczasem Pan Światła przejrzał prawdziwą naturę swojej żonki i zamienił się miejscami z Falco (służącym), który spłodził jej monstrualnych synalków. Imperator w tajemnicy więził bóstwo światła (Lucyfere) i pobierał jej moc — dokładnie tak, jak robili to jego poprzednicy. W międzyczasie usiłował też wyciągnąć sekret długowieczności od rubinowych potomków. Tak bardzo skupił się na przedłużeniu swojego życia, że stracił kontrolę nad imperium. Stracił też władzę, ale za to po drodze zabił Slazirę. Kiedy już zrozumiał, że rewolucjoniści depczą mu po piętach, przybrał ponownie przebranie służącego, wziął córunię pod pachę i ukrył się tam, gdzie nikt go nie szukał. Nie bez powodu mówi się przecież, że najciemniej jest pod latarnią. Skończyło się więc na tym, że rewolucjoniści przejęli władzę, a na tronie zasiadł Tweardy. I dopiero teraz zacznie się zabawa, bo realizacja przedwyborczych obietnic, wcale nie jest taka łatwa, jak by się mogło wydawać!_Wrak_ teoretycznie nosił nazwę _Perła Natchnienia_, ale w jednym z portów banda wandali zamalowała napis czarną farbą. Na jego miejscu wpisała bardziej adekwatne słowo i tak już zostało.
Niezależnie od tego, co mówią szaleńcy, którzy wstają przed siódmą tylko po to, żeby się spocić. Jakby nie było przyjemniejszych rzeczy do zrobienia z rana.
Tak naprawdę nazywał się Julius Moczopęd, ale chciał do czegoś w życiu dojść, więc zmienił nazwisko.
Gdyby nie szmaragd, to pewnie połamałby jej kości w pięćdziesięciu miejscach, ale dla Salamandry odbijanie tego typu ciosów podciągało się pod „niezbyt mocno”.Rozdział 3
Zagrożenie dla świata
Latriss kochał statki, ale nie znosił szorowania pokładu. Po morzu Natchnienia przechodził sztorm za sztormem, odkąd Buczkonogi odkrył zniknięcie Sharin. Bez niej nie potrafił ukryć napięcia. Bał się, a Latriss doskonale wyczuwał strach. Wiedział, że przestraszone zwierzę jest dużo bardziej skore do ataku, a on nie miał zamiaru zginąć. Chciał się zemścić. Miał ochotę powiesić Buczkonogiego na maszcie, a głowę wypchać mu ołowiem i zawiązać na jelitach, żeby służyła za kotwicę. W trakcie poszukiwania Pożeraczki Światła ten shalisyn wybił mu całą załogę i pozbawił pierworodnego. Jakby tego było mało, skazał go na wieczną niewolę na Wraku, bez możliwości zejścia na ląd, do rodziny. Jakże wielkie było więc zaskoczenie Latrissa, kiedy pomiędzy drewnianymi balami poręczy asekuracyjnych dostrzegł szarą plamę unoszącą się na horyzoncie. Na środku się rozszerzała, a z czubka wzniesienia rozchodził się oślepiający blask Diamentowego Wzgórza. Zbliżali się do Żywej Ziemi! Gdyby wskoczył do morza, to miałby szansę dopłynąć do lądu. Musiałby tylko zabrać ze sobą jedną z beczek, aby nie utonąć. I liczyć na łut szczęścia, aby ominąć wszystkie mięsożerne stworzenia, które czekały na obiad. Lepsza okazja mogła się jednak nie trafić. Nie miał pojęcia, gdzie Buczkonogi poprowadzi Wrak później.
Pierwszy Mat smagnął Latrissa batem po plecach, więc mężczyzna wrócił do szorowania pokładu, ale bacznie przyglądał się szarej kresce na horyzoncie. Uśmiech nie znikał mu z ust. Zbliżali się, więc tej nocy miał szansę uciec. Musiał tylko szybko obmyślić plan zemsty, co nie było szczególnie skomplikowane, kiedy Buczkonogi skupiał wszystkie myśli na poszukiwaniu zaginionej. Przyjemne ciepło rozchodziło się po roztrzaskanym sercu Latrissa na myśl o tym, że to dzięki niemu Sharin zniknęła. I miała już nigdy nie wrócić. Tego ciosu Buczkonogi nie zapomni na długo. Gdy odnajdzie jej puste ciało i będzie próbował przywrócić je do życia za pomocą Harpuna Myśli, bardzo się zdziwi.
Mniej więcej tak bardzo jak Latriss, kiedy zobaczył na niebie czarny punkt. W dodatku taki, który z każdą sekundą się powiększał i przypominał gigantycznego nietoperza. Dotarło do niego, że są atakowani przez smoka dopiero w momencie, kiedy było już za późno. Gad pikował w dół z taką samą prędkością, z jaką serce podchodziło do gardła Latrissa.
Mężczyzna zdarł sobie kilka paznokci i zarysował burtę, kiedy odbijał się od poręczy i zaczął pędzić w kierunku luku. Zatrzymał się w połowie drogi. Nagle zejście pod pokład przestało wydawać się dobrym pomysłem. Statek mógł w każdej chwili wybuchnąć płomieniami. Wystarczyłby jeden podmuch gada. Lepszym pomysłem była więc ucieczka do wody. Może nie zdążyłby się zemścić po swojemu, ale śmierć w płomieniach to również dobra metoda na pozbycie się Buczkonogiego. I na pewno dużo szybsza. Rozpędził się więc i wziął głęboki oddech, żeby udało mu się wynurzyć po skoku. Pierwszy Mat w ostatniej chwili złapał go za koszulę i powstrzymał.
— Zwariowałeś?! — krzyknął Latriss. — Za chwilę wszyscy zginiemy!
Pierwszy Mat nie wydawał się przejęty tą sytuacją. W chwili, kiedy smok zatrzepotał skrzydłami na tyle mocno, że cały Wrak przechylił się na jedną stronę, jedynie się uśmiechnął. Smok zamiast zaatakować z powietrza, usiadł na pokładzie i zaryczał. Statek zatrzeszczał i osiadł głębiej, a Buczkonogi wyskoczył ze swojej kajuty.
— Jesteś nareszcie! — Ucieszył się.
To był pierwszy uśmiech, jaki Latriss widział na jego twarzy od momentu zniknięcia Pożeraczki Światła.
Pierwszy raz widział smoka z tak bliska. Majestatyczna bestia wypuściła dym z nozdrzy i położyła łeb między dwoma masztami, po czym zaczęła lekko drżeć i zmniejszać objętość. Latriss zaniemówił, kiedy spod smoczej powłoki wyłonił się jasnowłosy chłopak. Jego oczy płonęły jak ogień. Kiedy jego usta zaczęły się otwierać, Latriss zasłonił twarz łokciem w obawie, że za chwilę zionie w niego ogniem.
— Dziękuję za przybycie. Dawno się nie widzieliśmy. — Buczkonogi skłonił się lekko w kierunku milczącego przybysza. Smok warknął coś cicho i pokiwał głową.
— Wybacz, z czasem coraz ciężej przychodzi mi ludzka mowa — wytłumaczył się przybysz. Jego głos był nienaturalnie zachrypnięty. Pasował do płomiennych oczu i groźnej miny. Przybysz z pozoru wyglądał jak człowiek, ale zachowywał się jak zwierzę. Spostrzegawczy jak sokół i szybki jak pantera. Latriss nie potrafił zrozumieć, dlaczego nikt z załogi nie bał się przebywać w jego otoczeniu. Kilka osób wręcz posłało mu grzeczne powitanie. Uśmiechali się, jakby spotkali starego znajomego. Czy to było w ogóle możliwe? Słyszał opowieści o smoczych zaślepieńcach — ofiarach tortur, które ostatecznie poddawały się woli smoków i stawały się ich sługusami, ale przybysz nie wyglądał jak marionetka. Bardziej jak drapieżnik. W pewnych kręgach krążyły legendy o Ognistych, którzy przeciwstawili się torturom i nie ulegli. Podobno jeśli człowiek wygrał walkę ze smokiem na poziomie fizycznym i psychicznym, to smok z szacunku mu ulegał. Ale to było niewykonalne. Nigdy nie słyszał o choćby jednej osobie, która pokonałaby psychicznie smoka. Byli tacy, którzy fartem zabijali jakiegoś w walce, ale nigdy żaden smok nie uległ człowiekowi. Nigdy.
— To zrozumiałe. W obecnych czasach z pewnością częściej przebywasz w smoczej postaci — odpowiedział Buczkonogi.
— Moi bracia są gotowi. W powietrzu unosi się zapach walki. Wkrótce nadejdzie nasza chwila — wychrypiał smok, a z każdym słowem jego głos robił się bardziej ludzki.
— Najwyższa pora położyć kres tyranii kamiennokrwistych. Wiesz, że zawsze możecie liczyć na moją pomoc.
— Doceniam chęci, ale nie jest nam w tym momencie potrzebny konflikt z marinami. Przyrzekłeś Szafirowemu ludowi, że nie zejdziesz na ląd przed upływem dwudziestu lat. Minęły zaledwie dwa, odkąd złamałeś dane słowo. Nie nadwyrężaj ich cierpliwości — poprosił smok.
— Ale ona zniknęła — przyznał się Buczkonogi.
Latriss nadstawił uszu. Wszystko, co się wokół niego działo, to była jakaś magia. Gadające smoki, Szafirowy lud, który zniknął lata wcześniej… ile jeszcze niespodzianek skrywało się na wodach morza Natchnienia? I dlaczego smok aż pobladł na wieść o tym, że Pożeraczka Światła zniknęła?
— Harpun? — zapytał smok. Nie spuszczał wzroku z Buczkonogiego, a jego brak odpowiedzi był równoznaczny z potwierdzeniem. Latriss po raz kolejny złapał się na tym, że nic nie rozumie. Przecież Harpun Myśli stał w gabinecie Buczkonogiego! Widział go niejednokrotnie po zniknięciu dziewczyny. Był tak widoczny, że aż przeszła mu przez myśl kradzież. Dłuższą chwilę musiał się nad tym zastanawiać, zanim zrozumiał. Buczkonogi specjalnie eksponował zdobioną laskę. Chciał, żeby wszyscy myśleli, że ma Harpun i może go użyć w każdej chwili, w czasie kiedy ta mała ukradła mu prawdziwy artefakt. Skubana!
Buczkonogi był bezsilny! Bez Harpuna był nikim!
— Jak mogłeś do tego dopuścić?! — ryknął smok. Jego oczy zalśniły jak ogień po dorzuceniu drewna.
— To trudny czas, Santi. Morze jest niespokojne, a mariny biją pianę. Jesteśmy o krok od zaburzenia równowagi świata. Potrzebowałem tylko kilku dni… a ona obiecała, że nie ucieknie. Obiecała mi.
— A ty uwierzyłeś w zapewnienia nastolatki?
— Wielokrotnie uciekała, ale zawsze ją znajdowałem. Tym razem… nie mam pojęcia jak to się stało. Nie czuję jej obecności. Boję się najgorszego. Co jeśli… — Buczkonogi urwał i spojrzał na Latrissa, po czym ściszył głos i poprowadził przybysza w kierunku dziobu, byle oddalić się od wścibskich uszu niewolnika.
Pierwszy Mat dopilnował, by mimo usilnych starań, Latriss niczego więcej z tej rozmowy nie usłyszał. Tyle jednak wystarczyło, żeby rozbudzić jego ciekawość. Dokończył zmywanie pokładu i grzecznie pomaszerował w dół do kajuty dla załogi. Z niej wymknął się do wychodka, a później do ładowni, która znajdowała się bezpośrednio pod kajutą kapitańską. Zapewne wiele zdążyło mu umknąć, ale załapał się na dalszy fragment rozmowy ze smokiem.
— (…) może być w pobliżu pałacu Światła — usłyszał głos smoka. Ledwo go rozpoznał. Jego tembr wybrzmiewał dumnie. Idealnie akcentował każdy wyraz, niczym potomek wysokiego rodu. Wybrzmiewał w głowach słuchaczy i nie pozwalał się od siebie oderwać. Nawet Buczkonogi nie odważyłby się wejść mu w słowo.
— Pałac to nie jest najbezpieczniejsze miejsce dla Sharin. Jeśli coś się stanie, nie będę potrafił jej obronić. Jeśli zginie na lądzie, moja moc jej nie odnajdzie. — Zrozpaczony głos Buczkonogiego nawet w kamiennym sercu wzbudziłby litość. Musiało mu naprawdę zależeć na tej dziewczynie. I na Harpunie.
— To najgorszy możliwy moment. Moi bracia właśnie zaczynają oblężenie. Jeśli Sharin tam jest, to twoja nieuwaga naraziła ją na wielkie niebezpieczeństwo.
— Oblężenie? Dlaczego? — zdziwił się Buczkonogi. Kolejne podrygi rewolucyjne? To by tłumaczyło zaburzenia równowagi.
— Chcemy głowy nowego imperatora. — Głos smoka odbił się echem w uszach Latrissa. Smoki planowały rozpoczęcie kolejnej wojny. — Przejął tron we krwi, więc w ten sam sposób go straci. Ludzie głodują, zwierzęta wymierają, a wody są coraz bardziej zanieczyszczane. Starszyzna nie może na to patrzeć. Jeśli tak dalej pójdzie, to zniszczą Żywą Ziemię. Tron należy się smokom. Jesteśmy bardziej odporni na pokusy i nie ulegamy żądzom. Smoczy władca nigdy nie dopuściłby do takiego stanu.
— Jesteś ostatnim, który powinien wypowiadać się na temat nieulegania żądzom — zbeształ go kapitan.
— Nie porównuj mojej miłości do waszej ludzkiej zuchwałości! — Oczy smoka zapłonęły. — Ludzie niszczą to, co natura wypracowywała przez tysiąclecia!
— Może masz rację, ale to teraz nic nie znaczy. Jeśli Sharin zginie w pałacu, to nas wszystkich czeka zagłada.
— Na szczęście atak nie zacznie się bez rozkazu. Dowodzę jedną z jednostek, odnajdę ją.
— Pospiesz się, proszę. Nie możemy jej stracić. Jeśli Cień dowie się o jej istnieniu, jeśli ją wyczuje, albo jeśli trafi na nią jeden z jego wilków… to będzie koniec naszego świata — przypomniał Buczkonogi.
— Wiem! — Smok warknął i uderzył pięścią w stół. — Myślisz, że nie znam konsekwencji? Przysięgałeś, że włos jej z głowy nie spadnie. Zabrałeś ją po to, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo!
— To były trudne czasy. Nie zrozumiesz tego. Jesteś zbyt młody. — Głos Buczkonogiego poszarzał. Zupełnie jakby kapitan wrócił myślami do najgorszych chwil swojego życia i wciąż przeżywał je równie intensywnie.
— Nie próbuj zagrywać kartą wieku, kapitanie. Rahar jest od ciebie o stulecia starszy. Walczył po stronie smoków w obu wojnach. Nie zapominaj, że mam go w sobie, łącznie z całą jego mądrością.
— Wykorzystaj ją, żeby zapobiec katastrofie, która depcze nam po piętach. Znajdź ją. I znajdź Harpun. Bez niego jesteśmy zgubieni. — Latriss nie widział Buczkonogiego, ale mógłby przysiąc, że stuknięcia jego drewnianej kończyny próbowały zagłuszyć cichy szloch.
— Nie, kapitanie. Bez Harpuna to ty jesteś zgubiony. Ja zobowiązuję się tylko do ochrony Sharin. Sprowadzę ją do Liol, tam gdzie jej miejsce. Jej pobratymcy będą chronić swoje dziecko, kiedy nas ogarnie mrok wojny, a to nastąpi już za chwilę. Zapewniam cię. I zapewniam, że…
— Nie możesz oddać jej marinom! Oni ją zabiją!
— To jej prawowita rodzina.
— Mylisz się. Ona nie ma rodziny. Mariny traktują ją jak zagrożenie. Ma moce, których nie rozumieją. Król Mórz ma z kolei w zwyczaju niszczyć wszystko, czego nie rozumie.
— Zrozumie — upierał się Santi.
— Skażesz ją na śmierć!
— Więc czego się obawiasz? Jeśli zginie na morzu, to wróci prosto do ciebie.
— O ile ją zabiją w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Pamiętaj, że to mariny. Ich szafiry potrafią mieszać w umysłach. Mogą ją zniszczyć, ubezwłasnowolnić i uwięzić.
— To jej rodzina. Nie zrobią jej krzywdy.
— Wy, smoki, i te wasze pieprzone więzi rodzinne! Nie każdy jest taki jak wy! Jeśli zniszczą Sharin, to stracimy naszą ostatnią kartę przetargową! Będziemy na straconej pozycji!
— Więc nareszcie przyznajesz, że jest dla ciebie tylko zabezpieczeniem?
— Nie o to mi chodzi!
Latriss znowu zgubił ich z zasięgu słuchu. Przebiegł przez ładownię i wyszedł po cichu na pokład. Schował się za masztem, gdzie pozorował buchtowanie lin, ale po raz kolejny umknęły mu ważne elementy układanki.
— Dziękuję ci. Wiem, że nie zawsze było nam po drodze, ale… wiedz, że jestem ci niezmiernie wdzięczny, Santi. — Kapitan poklepał smoka po plecach. — Od małego tylko z tobą chciała rozmawiać, ciebie słuchała. Jeśli ktoś ma ją odnaleźć, to tylko ty. A skoro już jesteśmy przy temacie, to jak idą twoje prywatne poszukiwania?
Smok roześmiał się donośnie.
— Wyśmienicie. Spotkaliśmy się. — Chłopak uśmiechnął się i spuścił wzrok. — Było zupełnie jak za dawnych czasów. Prawie się pozabijaliśmy.
Kapitan odpowiedział donośnym śmiechem i poklepał kamrata po ramieniu.
— To musi być prawdziwa miłość — odparł, po czym z zapartym tchem obserwował, jak Santi wyskoczył przez burtę i w locie przemienił się w gigantyczną bestię, której skrzydła ponownie zahuśtały całym okrętem. Zniknął za horyzontem, zanim Wrak wrócił do stabilnego bujania się na falach.
*
Nie ma na świecie nic gorszego, niż zdenerwowany hex. Zwłaszcza, jeśli jest to hex, w którego rękach leży cała odpowiedzialność za imperium, a jego podwładni nijak nie chcą wyjaśnić, dlaczego ich największa broń zamieniła się w stosy pustych butelek. Takiego hexa najlepiej unikać jak ognia. Zwłaszcza, jeśli upodobał sobie wykorzystywanie tego właśnie żywiołu do udowadniania swoich racji.
Ollin z przerażeniem przyglądał się krągłościom Lo, które unosiły się lekko ponad stołem. Dziewczyna ślęczała nad planami pałacu, a jedyne, co on widział, to dwa pośladki pod obcisłymi spodniami. Skupienie się na myśleniu kompletnie mu nie wychodziło. W obliczu zagrożenia, tak specyficznie potrafili reagować tylko faceci.
— Iglica nie ma żadnych połączeń z innymi pomieszczeniami — zauważyła Lo.
Avalon przyglądał się mapie do góry nogami i ledwo kojarzył, co gdzie się znajduje, ale to nie było najważniejsze. Czasami odmienne spojrzenie mogło pomóc w rozwiązaniu nierozwiązywalnego.
— A gdyby tak dostać się tam od góry? Z powietrza, albo po drabinach? — zaproponował.
— A co, masz kilka smoków na swoich usługach? — prychnęła Lo, po czym przemknęła po planach jeszcze raz. — Ale! Gdyby wyrąbać dziurę w stropie nad tronem, to nie będzie problemu z wejściem wyżej.
— Nie wydaje mi się, abyśmy mieli na zaopatrzeniu aż tak wysokie drabiny — wtrącił Ollin.
— Olać drabiny, lećcie po sypkie światło. Dużo — poleciła Salamandra. Tym razem nawet nie próbowała udawać obojętnej. Jej głos brzmiał jakoś bardziej piskliwie niż zwykle. Gestykulowała z dużo większą ekspresją, dyszała i miała rozbiegane spojrzenie, a to nie wróżyło nic dobrego.
— Nie ma sypkiego światła — westchnął Avalon.
— Po co ci światło? — zdziwiła się Lo.
— I niby dlaczego mamy robić to, czego ty chcesz? Jeszcze chwilę temu powiedziałaś, że masz nas gdzieś. — Ollin skrzyżował ręce i nie miał zamiaru wykonać ani jednego polecenia tej egoistycznej złodziejki. Wiecznie tylko by wszystkimi pomiatała. Ale nie w pałacu! Tu on miał władzę.
Przynajmniej w teorii.
— Nie ma czasu na dyskusje, półmózgu! Ruchy! — zarządziła i trzepnęła Ollina w tył głowy.
— Nie spieszy nam się aż tak bardzo — upierał się Ollin. — Purgi jeszcze nie wróciły, co znaczy, że Szmaragdowe Dziewice nie są aż tak blisko. Mamy co najmniej kilka godzin na opracowanie planu.
— Wiesz co? Mogłabym się z tobą zgodzić — przytaknęła Salamandra. — Ale wtedy oboje bylibyśmy w błędzie! Wyjrzyj przez okno, baranie!
Wszyscy, którzy słyszeli słowa Salamandry, jak jeden mąż ruszyli do okien. Tornado smoczych skrzydeł odebrało mowę tym, którzy w dalszym ciągu bagatelizowali sytuację. Kilka kieliszków wypadło z rąk hexów i roztrzaskało się o posadzkę. Zapadła głucha cisza, po czym w jednej chwili wszyscy zaczęli krzyczeć i biec w popłochu do skarbca. Tylko zapasy sypkiego światła mogły im pomóc. Z tym, że zapasów nie było.
— To niemożliwe, przepowiednia mówiła coś innego! — krzyczeli jeden przez drugiego. Wszyscy wspominali słowa, według których czas smoków miał nastąpić dopiero po tym, jak nocne niebo rozbłyśnie milionem świateł. Nic takiego nie miało miejsca. To nie mógł być ten czas, ale fakty przeczyły wierze. Może smoków nikt o przepowiedni nie poinformował?
— Musimy uwolnić Lucyfere. Teraz. Tylko ona może powstrzymać smoki przed rozpętaniem kolejnej wojny — upierał się Avalon.
— Jeśli chcemy ją uwolnić, to musicie mnie posłuchać — zapewniała Salamandra.
— Dlaczego akurat ciebie?! — Ollin nie dawał za wygraną.
— Bo widziałam notatki Tweardego. Znalazł sposób na uwolnienie Lucyfere, tylko jak widać nie spieszył się z oznajmianiem tego — powiedziała. Nie było czasu na tajemnice. Smoki mogły zacząć rozgrzewać atmosferę w każdej chwili. Krążyły, jakby czekały na sygnał. Na coś, albo na kogoś. Salamandra domyślała się na kogo. Na swojego alfę. Smoka bez jednej łuski na szyi.
— Wiedziałem! — krzyknął Avalon. — Mów, kobieto! Mów! Jak mamy ją uwolnić?
— Moc Lucyfere została zaklęta i uwięziona w koronie Pana Światła. Aby uwolnić Lucyfere, trzeba oddać jej tę moc. Musimy zdjąć z niej zaklęcie. W notatkach Tweardego były wpisane cztery numery obok siebie. Domyślam się, że chodzi o numer działu bibliotecznego, półki, książki i strony. Lo, musisz zdobyć odpowiednie zaklęcie. Tylko ty będziesz potrafiła je odczytać.
— To wyższa magia, będę potrzebowała dużo sypkiego światła — odpowiedziała hexanka.
— Właśnie dlatego mówiłam, żebyście je przynieśli.
— To nie takie proste. Skarbce są prawie puste — przypomniał Ollin.
— Więc upewnijcie się, że to „prawie” wyląduje w waszych rękach — poleciła Salamandra. — Weźcie tyle, ile uniesiecie.
— Strażnik nikogo tam nie wpuści. Dopiero co zagroziłam mu śmiercią, jeśli straci chociaż ziarenko sypkiego światła — przypomniała Lo. — Muszę do niego iść.
— Nie ma czasu! One mogą zaatakować w każdej chwili! — Salamandra wskazała na okno. Czarna chmura robiła się coraz gęstsza.
— Ona ma rację. Musisz zdobyć zaklęcie. — Ollin położył dłoń na ramieniu swojej dziewczyny. Miał ochotę chwycić ją mocno i pocałować. Powstrzymywanie się przed tym niemal powodowało ból fizyczny. — Światło zostaw mnie. Zdobędę je. Dla ciebie. Dla ciebie wszystko.
— Och, bo się porzygam — prychnęła Salamandra.
— My zdobędziemy światło. — Avalon klepnął Ollina w plecy. — Lo zdobędzie zaklęcie, a ty?
— Ja zrobię to, na czym znam się najlepiej. Ukradnę koronę.
— Pójdę z tobą. Może na coś się przydam — zaproponowała nieśmiało Sharin.
— Nie, lepiej nie — wyrwał się Avalon. — Idź do sali tronowej i tam na nas poczekaj. Upewnij się, że nikt nam nie przeszkodzi. Może uda ci się zrozumieć mechanizm zapadni.
— Wszyscy wiedzą, co mają robić? — zapytała Lo. Odpowiedziały jej skinienia głowami. — Pamiętajcie, że jak zawali chociaż jedno z nas, to wszyscy zginą.
— Także nie ważcie się wracać bez sypkiego światła. — Salamandra pokiwała palcem na chłopaków. — Albo bez krwistego steku. Rany, ale jestem głodna! Tak, najpierw załatwcie coś do jedzenia, a potem bez sypkiego światła nie wracajcie.
— Zjesz sobie stek ze smoczego mięsa, jeśli nam się uda — zapewnił Avalon. Entuzjazm nie opuszczał go od chwili, kiedy zdecydowali się wyzwolić boginię. Nareszcie mógł dotrzymać danego jej słowa. Jego życie miało stać się kompletne po wypełnieniu misji od samej Lucyfere. Stałby się jej bohaterem. Wysławianym przez wszystkich, wielbionym. Wieki później wspominaliby przeklętego heterochroma, który uratował boginię. Za takie zasługi na pewno zgodziłaby się zdjąć z niego brzmię heterochroma. Jego życie mogło zrobić się w końcu normalne. Mógłby kupić ziemię, założyć rodzinę… z taką Sharin na przykład. Z pewnością byłaby dobrą żoną. Piękną, zaradną, odrobinę zagubioną — ale to nie szkodzi. On by ją odnajdował i zdobywał każdego dnia od nowa.
Jego wyobrażenia przerwał cios pięścią. Ollin strzelił go w ramię. Avalon skrzywił się z urazą i rozmasował mięsień. Nie zauważył, kiedy dziewczyny się rozbiegły i zostali przy mapie sami.
— Ruchy. Skoro mamy zdobyć światło, to musimy coś szybko wymyślić — powiedział dowódca straży. — Wszyscy hexowie próbują teraz sforsować zabezpieczenia skarbców. Tylko strażnik ma klucze i prędzej je zeżre niż odda.
— Może powinniśmy z nimi walczyć?
— Z hexami? Nie mamy szans. Zresztą ich jest więcej.
więcej..