- W empik go
Szafirowe serce - ebook
Szafirowe serce - ebook
Książka opowiada historię 16-letniej Zosi, która wyjeżdża do swoich nieznanych dotąd dziadków. Przybywając do starego miasta Will Stone, spotyka dwóch chłopców — Alexa i Oskara, w których zakochuje się i doświadcza swojej pierwszej miłości. Jednak kiedy Zosia zaczyna kochać obu chłopców naraz i nie potrafi wybrać, problemy zaczynają się piętrzyć. Alex i Oskar zaczynają rywalizować o jej względy, co wpędza bohaterkę w coraz większe zamieszanie.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-762-9 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mam na imię Zosia Milder, niedługo kończę 16 lat, z czego bardzo się cieszę, bo już od dawna marzyłam o tym, aby dostać od mamy na urodziny szczeniaka. Mieszkam z mamą Lilianą w dużym mieście o nazwie ‘’Flint own’’ Mama pracuje w jakimś dużym biurze, nigdy tam nie byłam, więc tak naprawdę to nie wiedziałam, na czym polega jej praca. Taty swojego nie poznałam, mama mówi, że zostawił nas, zanim się jeszcze urodziłam. Na co dzień zajmowała się mną nasza sąsiadka Pani Baroni, była miła, nie miała swoich dzieci ani męża. Mieszkała z 2 kotami, kanarkami i starym psem. Była dla mnie jak babcia, więc czasem zdarzyło mi się powiedzieć do niej babciu. Zbliżały się wakacje i miałam nadzieje, że w tym roku ja i mama wyjedziemy gdzieś razem jak kiedyś, zanim zaczęła pracować tak dużo. Dziś mama znowu wróciła późno z pracy, tłumacząc się, że spotkania strasznie się przedłużyły. Dodała, że mam się na nią nie gniewać, bo ma dla mnie niespodziankę, byłam bardzo ciekawa, co to będzie.
— L. Zosiu możesz przyjść do mnie tu na chwilkę?
— Słucham, o co chodzi mamo?
— L. Myślałam dziś w pracy o zbliżających się wakacjach i o tym, że nie będziesz siedzieć w domu w tym roku.
— Och! Tak się cieszę, to gdzie jedziemy?
— L. Emm… Zosiu to ty jedziesz, ja mam dużo pracy w firmie i nie dam rady wyrwać się nigdzie nawet na 2 dni.
— Co?! Jak to? Ja mam sama gdzieś jechać? Przecież ja mam 15 lat, nie mogę być sama.
— L. Zosiu… Zosiu, uspokój się, nikt nie mówi, że będziesz sama.
— To, z kim pojadę? Bo chyba nie z Panią Baroni.
— L. Oczywiście, że nie z Panią Baroni, Pojedziesz na całe lato do dziadków na wieś.
— Ale nigdy tam nie byliśmy, nie znam ich nawet.
— L. No i to jest idealna okazja, aby wreszcie ich poznać. Mieszkają w miasteczku ‘’Will Stone’’ kupiłam ci już bilet na pociąg. Jutro z samego rana pojedziesz, więc biegnij się spakować i chodź na kolację.
— Dobrze mamo, spakuje się i zaraz zejdę.
— L. Nie martw się na pewno dogadacie się z dziadkami, oni są naprawdę bardzo mili.
— Też mam taką nadzieję mamo.
Pakowanie się na całe lato zajęło mi z dobrą godzinę, tak naprawdę to nie wiedziałam, co ja mam w ogóle zabrać ze sobą. Na samą myśl o słowie wieś miałam przed oczami puste pola i drogi całe w błocie. Zastanawiałam się, czy powinnam zabrać ze sobą kalosze, ale po namyśle wreszcie spakowałam je do torby. Kolacja minęła nam w ciszy, nie byłam dziś zbyt rozmowna. Zastanawiałam się nad tą całą podróżą i czy dojadę bez problemu do dziadków. Myślałam całą noc o tym jacy oni są, dlaczego ich wcześniej nie poznałam, jak mieszkają, czy będę mieć, z kim się bawić i tak naprawdę miałam więcej pytań niż odpowiedzi. Nazajutrz obudziłam się dosyć wcześnie, nawet mama jeszcze spała, a to ona była typem rannego ptaszka. Postanowiłam zrobić śniadanie dla mnie i mamy, skoro to nasz ostatni wspólny posiłek do końca tego lata. Przygotowałam jajecznicę z bekonem i tosty oraz sok jabłkowy dla mnie i kubek gorącej kawy dla mamy. Gdy tylko skończyłam robić śniadanie usłyszałam, że mama właśnie się obudziła, pomyślałam, że na pewno będzie szczęśliwa, kiedy zobaczy co dla nas zrobiłam.
— Dzień Dobry mamo.
— L. Zosia? Już nie śpisz?
— Nie. Obudziłam się już dawno i pomyślałam, że zrobię nam śniadanie.
— L. Oo to miłe Zosiu, więc nie mamy na co czekać, siadajmy i jedzmy.
— Mamo.
— L. Tak Zosiu?
— Dlaczego nigdy nie poznałam tych dziadków? Dlaczego nigdy mi o nich nie mówiłaś?
— L. No wiesz,… twoi dziadkowie są trochę inni niż my, mają swoje własne sposoby na życie.
— Nie rozumiem.
— L. Chodzi o to, że oni zawsze woleli życie proste bez tych wszystkich komputerów, komórek czy internetu. Uważają, że prawdziwą rozrywką jest łowienie ryb, tak jak dziadek albo pieczenie ciast, czy robienie domowych nalewek i konfitur, tak jak twoja babcia.
— Przecież to jest straszna nuda, co ja mam tam robić?
— L. Wiem, że to może wydawać ci się to straszne tak jak mi, kiedy byłam w twoim wieku, ale pobyt tam ma w sobie pewien urok i na pewno się o tym przekonasz.
— Jaki urok może być w łowieniu ryb i robieniu konfitur?
— L. Zosiu to miasteczko jest bardzo stare, ale i niezwykłe, ma swoją legendę, która może naprawdę cię zaciekawić.
— Jaką legendę?
— L. O tym to już porozmawiasz z dziadkami, bo nie mamy czasu na pogaduszki, za godzinę masz pociąg, więc pora się zbierać.
— Ale mamo.
— L. No już, już, nie mamy na to czasu.
— OK, w porządku to ruszajmy.
Przez całą drogę na dworzec myślałam o tym, co mówiła mi mama, o jakiej legendzie mówiła? I dlaczego to miasteczko miałoby być aż tak niezwykłe, skoro nie mają tam nawet takich rzeczy jak internet. Pociąg przyjechał kilka minut przed czasem i prawie się na niego spóźniliśmy, musiałam pożegnać się z mamą naprawdę szybko. Wzięłam bilet, walizkę i popędziłam do pociągu, przez okno widziałam na jej twarzy lekki smutek, który próbowała skryć uśmiechem. Stała na peronie i machała mi tak długo, póki całkowicie nie straciła z oczu pociągu. W przedziale siedziałam sama co nawet było dla mnie fajne, bo nie miałam zbytnio ochoty na rozmowy z kimś obcym. Chciałam tylko patrzeć przez okno pociągu i rozmyślać o Will Stone i o moich dziadkach, których przyjdzie mi poznać już niedługo. Podróż mijała i mijała, a droga wydawała się nie mieć końca, jechałam już 4 godziny i byłam zmęczona, a zarazem znudzona tym wszystkim. Na stacji Belltrix wsiadła do mojego przedziału bardzo dziwna staruszka, miała siwe włosy zakryte czerwoną chustką, pieprzyka na nosie z kilkoma włoskami, w zielonej sukience w gwiazdki i groszki. Miała ze sobą bardzo dziwną, dużą, czarną torebkę, z której wydawałoby się, że wydostają się dziwne dźwięki. Postanowiłam porozmawiać z tą śmieszną staruszką, i tak nie miałam w tym pociągu nic lepszego do robienia.
— Dzień dobry jestem Zosia Milder.
— H. Witaj kochanie, ja jestem Pani Hella, a gdzie są twoi rodzice dziecko?
— Tata odszedł od nas, jak byłam jeszcze mała, a mama została we Flin Town, bo nie mogła jechać ze mną. Ma za dużo pracy w to lato, więc musiałam jechać sama.
— H. Och to smutne co mówisz, a gdzie właściwie jedziesz?
— Do moich dziadków do Will Stone.
— H. Ach tak, Will Stone to bardzo piękne miasteczko, ale też magiczne.
— Jak to magiczne?
— H. Nie słyszałaś o tajemniczej legendzie tego miasteczka?
— Nie, mama też coś wspomniała o tej legendzie, ale powiedziała mi, że mam spytać o to swoich dziadków.
— H. No więc w Will Stone jest pewne jeziorko, niby nic niezwykłego tak się może wydawać, ale ludzie mówią, że jest zaczarowane.
— Zaczarowane?
— H. Tak, mówią, że jeśli wrzuci się do niego magiczny naszyjnik z szafirowym sercem w czasie pełni, to wtedy jeziorko zacznie lśnić niczym tysiąc gwiazd na czystym niebie. Wtedy można poprosić magiczne jeziorko o co tylko chcesz.
— To niewiarygodne, a gdzie jest ten naszyjnik?
— H. Kryształki z naszyjnika rozsypane są po całym świecie i nikt nie wie gdzie. Legenda mówi, że jeśli okażemy komuś dobro pomagając mu to wtedy kryształ powinien się nam ukazać. Pod jeziorem znajduje się podobno magiczny pałac, ale tylko prawowita księżniczka szafirowego serca jest w stanie przywołać do siebie ten zatopiony pałac.
— A gdzie jest ta księżniczka?
— H. Tego niestety nikt nie wie skarbie.
— Rozumiem, dziękuję Pani za tę opowieść, ale zaraz będę musiała wysiadać, miło mi było Panią poznać.
Pożegnaliśmy się i wybiegłam z pociągu, nie zdążyłam nawet zapytać o tą jej dziwną torebkę ani dokąd jedzie. Pociąg ruszył, a ja chciałam, chociaż pomachać tej staruszce na dowiedzenia, ale ku mojemu zdziwieniu nie było jej już w przedziale tam, gdzie siedziała. Wydawało mi się to bardzo dziwne, ale pomyślałam, że pewnie się przesiadła gdzieś indziej albo wyszła do toalety i dlatego jej nie widziałam. Stałam tak z dobre kilka minut, rozmyślając o tym wszystkim, gdy nagle ktoś podszedł do mnie i spytał.– D. Zosia?
— Tak to ja.
— D. Jestem Albert Monti, jestem twoim dziadkiem.
— Tak się cieszę, że wreszcie was poznam.
— D. My ciebie też Zosiu, jedźmy babcia Maria czeka już na ciebie w domu z obiadem.
Miasteczko było naprawdę stare, nie było oprócz pociągów żadnych samochodów, autobusów, ani nawet metra. Jechaliśmy drewnianą bryczką prowadzoną przez dwa biało-brązowe konie, z tyłu bryczki dziadek Albert wiózł w beczkach jabłka i wiśnie.
— Dziadku, po co ci tyle tych jabłek i wiśni?
— D. Twoja babcia potrzebuje ich do konfitur i nalewek.
— Aż tak dużo ich potrzebuje?
— D. Tak, babcia robi je i sprzedaje 2 razy w tygodniu na targu w mieście, nie wiem, czy wiesz, ale nasze wyroby, które robimy na farmie są najlepsze i najsmaczniejsze w całym Will Stone.
— To pewnie macie przy tym dużo pracy co dziadku?
— D. Trochę tak, ale robimy to z babcią już ponad 15 lat i kochamy to, co robimy.
— Nie jesteście zmęczeni tym?
— D. Jeśli człowiek robi w życiu, to co kocha to nigdy go to nie zmęczy Zosiu.
Nie rozumiałam jak można lubić robić ciągle, to samo, i to jeszcze przez 15 lat, ale z drugiej strony bez całej tej technologii to, co oni innego mieliby tu robić. Jechaliśmy bryczką koło godziny, zanim wyjechaliśmy z miasteczka i wjechaliśmy na ścieżkę prowadzącą przez las. To miejsce było bardzo piękne, wszędzie było pełno zieleni i różnych kolorowych kwiatów. Szum liści i śpiew ptaków sprawiało, że coraz bardziej czułam się wyluzowana. Zamknęłam na chwilę swoje błękitne jak niebo oczy i wyobrażałam sobie, jak biegnę po zielonej polanie, słuchając, jak wiatr szepcze mi do ucha, jak rozwiewa moje długie blond włosy. Gdy otworzyłam oczy, to w oddali ujrzałam śliczny różowy domek z płotkiem, z małym ogródkiem, gdzie rosły najróżniejsze warzywa. Kamienną studzienkę porośniętą kwiatami, dwa słupki, do których przywiązane były cztery sznurki, a na nich powieszone pranie, które powiewało na wietrze. Przy domku stała, mała żółta buda, ale nie było w niej żadnego psa, a szkoda, bo bardzo lubię psy. Niedaleko domku zauważyłam mały kurnik z białymi, brązowymi i czarnymi kurami i nawet z kilkoma kurczętami. Była jedna biała koza, która stała w gęstej trawie, jedząc mlecze, były też dwa drewniane ule, z których wylatywały pszczoły. Gdy tylko wyszliśmy z bryczki, to podszedł do nas szaroczarny kotek był taki słodki, a na obroży miał napisane imię ‘’ Stonka’’ pomyślałam, że to dziwne imię jak dla kota.
Nie miałam jednak czasu o tym rozmyślać, ponieważ nagle z domku wyszła babcia, aby nas przywitać i zaprosić do stołu na obiad. W domu było bardzo dużo starych i drewnianych rzeczy, nawet zegarek na ścianie był z drewna, a w nim znajdowała się malutka kukułeczka, która kukała o równej godzinie. Po obiedzie babcia pokazała mi mój pokój, był to kiedyś pokój mojej mamy. Wszystkie rzeczy, które kiedyś miała cały czas w nim były, tak jakby czekały na nią przez te wszystkie lata. W pokoju było jedno łóżko, duża szafa w kwiaty, mała komoda, na której leżały sterty zakurzonych książek i żółty wazon ze zwiędłymi już kwiatami. Na ścianie wisiały obrazy zwierząt i starych domków. Na podłodze leżał duży niebiesko-zielony dywan w kolorowe groszki, na którym gromadził się straszny kurz.
— B. Wybacz Zosiu, ale od bardzo dawna nikt tu nie wchodził, ale nie martw się zmienię ci pościel i przetrę kurze, a dziadek pójdzie wytrzepać dywan na podwórze.
— A czy ja mogę ci w czymś pomóc?
— B. Jeśli chcesz to pójdź na polane i nazrywaj sobie kilka kwiatków do wazonu, na pewno doda to trochę uroku temu pokojowi.
— Oczywiście babciu, ale chciałam jeszcze spytać się ciebie o tą pustą budę przy domku.
— B. Mieszkał kiedyś w niej pies twojej mamy, ale zdechł już lata temu ze starości i teraz ta buda stoi taka pusta, ale jeśli chcesz to moglibyśmy pojechać do miasta jutro i wybrać dla ciebie jakiegoś psa. Słyszałam od twojej mamy, że masz niedługo urodziny i że zawsze marzyłaś o psie co ty na to?
— O tak! Bardzo Dziękuję, to byłoby naprawdę super.
— B.W takim razie jutro po śniadaniu pojedziemy do miasta, a teraz weźmy się za sprzątanie tego pokoju.
— Oczywiście już biegnę poszukać kwiatów, a potem pomogę ci ścierać kurze i zmienić pościel i chce pomóc też dziadkowi z dywanem.
— B. Dziękuję ci Zosiu jesteś naprawdę miła, że chcesz pomóc, a na pewno twoja pomoc się tu przyda.
Pobiegłam do najbliższej polany zaraz przy domku, aby pozrywać kwiatki do mojego pokoju, ale pomyślałam, że zerwę jeszcze kilka dla babci by mogła ozdobić sobie swój pokój. Kiedy wróciłam to babcia już kończyła zmieniać pościel, więc wzięłam się za ścieranie kurzu. Było go naprawdę dużo, aż zaczęłam kichać jak szalona. Został już tylko do zrobienia dywan, który wisiał na trzepaku przy ogródku, zauważyłam dziadka śpiącego na ławeczce opartego o domek. Musiał być zmęczony, więc nie chciałam go budzić, pomyślałam, że sama sobie poradzę z tym dywanem i tak też zrobiłam. Nigdy wcześniej nie trzepałam dywanu, więc bardzo się zmęczyłam, ale w końcu po kilkunastu uderzeniach dywan był wreszcie czysty i gotowy do rozłożenia w pokoju. Nie chciałam budzić dziadka, więc sama przytargałam dywan do pokoju, babcia była zdziwiona, że przyszłam sama z tym dywanem.
— B. A gdzie jest dziadek? I dlaczego sama taszczysz ten ciężki dywan Zosiu?
— Dziadek śpi na ławeczce przy domku, nie chciałam go budzić, więc wytrzepałam i przyniosłam go sama tutaj. Dziadek wyglądał na bardzo zmęczonego.
— B. Wiesz Zosiu, dziadek od lat choruje co sprawia, że męczy się szybciej, niż zdrowy człowiek, czasem nie może chodzić, bo traci czucie w nogach, a niestety ta choroba wymaga drogiego leczenia. Dlatego pracujemy z dziadkiem tak ciężko robiąc konfitury i nalewki, a dziadek robi miód i sery kozie.
— Ale chyba już niedużo wam zostało do zebrania pieniędzy co?
— B. Szczerze to nie jesteśmy jeszcze nawet w połowie tego wszystkiego, a mamy do naprawy jeszcze dach w domu, który został zniszczony rok temu przez piorun, który w niego uderzył.
— To straszne, ja postaram się wam pomóc, nauczysz mnie wszystkiego, co wiesz o robieniu konfitur i koziego sera.
Mogę poprosić mamę o pieniądze na operacje i dach dla dziadka, ona na pewno pomoże wam, bo jest w końcu waszą córką.
— B. Nie Zosiu my nie chcemy od nikogo pieniędzy, jakoś sobie poradzimy sami, ale jeśli chcesz to możesz nam pomagać na farmie i oczywiście nauczę cię wszystkiego. Teraz jednak jedynym lekarstwem dla dziadka jest po prostu sen.
Było mi szkoda dziadka, który bardzo potrzebował tej operacji, ale babcia była uparta i wolała poradzić sobie z problemami sama zupełnie jak ja. Nazajutrz obudziłam się bardzo wcześnie była 5 rano na zegarku, ale nie miałam zamiaru dalej się kłaść. Postanowiłam, że wstanę i pomogę dziadkom przy zwierzętach, z filmów, które oglądałam, wiedziałam, że trzeba zebrać jajka i wydoić kozę. Gdy weszłam do kurnika, to kury siedziały w swoich gniazdach i nie miałam pojęcia jak mam zebrać ich jajka. Przy wejściu do kurnika zauważyłam duży worek ziaren, więc wzięłam na łopatkę, która była w środku i wysypałam ziarna na ziemię. Wszystkie kury nagle wybiegły z kurnika jak oparzone, przewracając mnie wprost do kałuży błota i rzucając się na ziarna, tak jakby nie jadły przez dwa dni. Gdy wszystkie już wyszły, to mogłam na spokojnie zebrać jajka, tylko nie wiedziałam, do czego, rozejrzałam się i w kurniku znajdował się słomiany koszyk, więc nazbierałam jaj do niego i poszłam zanieść je do domu. Wszyscy jeszcze spali, a przede mną najgorsze zadanie, ‘’wydojenie kozy’’ strasznie się bałam podejść do kozy, która stała tam i patrzyła się na mnie. Wiedziałam, że czy chce, czy nie to będę musiała to zrobić i lepiej będzie, jeśli zwierzak nie wyczuje, że się go boje. Wzięłam metalowe wiaderko i podeszłam do kozy, śpiewając cicho i głaskając ja po grzbiecie. Nigdy nie doiłam nawet krowy, ale widziałam, jak to się robi, więc postanowiłam spróbować. Na początku szło mi całkiem dobrze, póki koza nie zamachnęła się kopytem i nie rozlała całego mleka na moje buty. Zdenerwowałam się strasznie na nią, ale musiałam spróbować jeszcze raz… tym razem z daleka od jej kopyt. I tak po kilku minutach miałam już połowę wiadra, zaniosłam do kuchni mleko i akurat weszła babcia zdziwiona, że widzi mnie już na nogach, i to na dodatek w mokrych butach i cała w błocie.
— B. Zosia co się stało? Dlaczego jesteś cała w błocie i dlaczego masz mokre buty?
— Chciałam wam pomóc, więc poszłam po jajka, nakarmiłam kury i przy okazji wrzuciły mnie do błota w podziękowaniu. Później poszłam wydoić kozę, to ona w zamian kopnęła całe mleko prosto na ziemię i moje buty.
— B. Ojejku Zosiu, ale widzę, że udało ci się to pomimo niefortunnych wypadków.
— No tak udało mi się, ale moje buty… Sądzę, że się już nie nadadzą do chodzenia.
— B. Nie martw się, kupię ci dziś nowe buty w mieście, jak będziemy jechały po psa. A teraz idź się umyj, przebierz i chodź na śniadanie.
— Dobrze babciu, a dziadek nie wstaje?
— B. Nie, dziadek dziś zostanie dłużej w łóżku, miał ciężką noc, niech śpi.
— Biedny dziadek, masz rację, niech odpoczywa i zdrowieje.
Poszłam do pokoju, żeby się szybko przebrać i zobaczyłam na łóżku piękną zieloną sukienkę w falbanki, na której leżała kartka, a na niej było napisane,
‘’To jest sukienka, którą kiedyś dostała od nas twoja mama na swoje urodziny, jednak nigdy nie chciała jej nosić, więc leżała tu lata, teraz może być twoja, jeśli ci się podoba, weź ją sobie‘’
podpisano, dziadek. Ucieszyłam się, bo sukienka była naprawdę ładna i nie rozumiałam mamy, dlaczego nie chciała jej nosić. Na łóżku znajdowało się coś jeszcze, mały kawałeczek niebieskiego kryształu. Nie miałam pojęcia, skąd on się tu wziął i czy go tu dziadek zostawił, ale nie miałam czasu już się zastanawiać nad tym, bo babcia wołała mnie na śniadanie. Po śniadaniu pojechaliśmy do miasta, całą drogę zastanawiałam się jak będzie wyglądał mój nowy pies i skąd wziął się ten kryształ, więc postanowiłam spytać babci.
— Babciu, dostałam od dziadka piękną zieloną sukienkę w falbany, którą zostawił na moim łóżku.
— B. A tak pamiętam tę sukienkę, miała być dla twojej mamy, ale ona nie chciała jej nosić.
— Nie rozumiem, dlaczego, przecież jest piękna.
— B. Jak widać, ty i twoja mama macie całkiem inne gusta.
— Widocznie tak, a babciu możesz mi powiedzieć, skąd wziął się niebieski kryształ na moim łóżku?
— B. Jaki kryształ?
— No taki mały, myślałam, że to też od dziadka było.
— B. Nie przypominam sobie, żeby twój dziadek miał jakieś kryształy.
— Hmm no to trochę dziwne, ale zatrzymam go sobie.
Po długim namyślę przypomniałam sobie tę staruszkę z pociągu i jej historie o legendzie Will Stone, o tym, że to magiczne kryształki, które pojawiają się tylko przy dobrych uczynkach. Pomogłam dziś dziadkom na farmie, by ich trochę odciążyć od obowiązków, i to pewnie, dlatego kryształ pojawił się u mnie w pokoju. Jeśli to prawda, to powinnam znaleźć wszystkie kryształy, a wtedy mogłabym poprosić magiczne jeziorko o to, by dziadek znowu był zdrowy, bo jeśli mi się nie uda, to babcia zostanie sama i załamie się. Nie mogę pozwolić na to, będę pomagać innym mieszkańcom miasteczka, będę pracować ciężko i wtedy mam nadzieję, że znajdę wszystkie kryształki. Zapomniałam jednak o najważniejszym, że nie mam naszyjnika, aby móc włożyć do niego te kryształki. Rozejrzę się i popytam w mieście, czy ktoś nie ma albo nie widział gdzieś takiego naszyjnika. Weszliśmy z babcią do apteki po leki dla dziadka, przed apteką siedział bardzo stary dziadek, który sprzedawał małe szczeniaki i kotki. Wśród gromady szczeniaków zobaczyłam czarnego pieska z jedną białą plamką na pyszczku przypominającą ziarenko fasoli.
— Babciu czy możemy wziąć tego? Bardzo mi się podoba.
— B. Pewnie że tak Zosiu.
— Dziękuję babciu.
— B. A jak chcesz go nazwać?
— Widzę że to dziewczynka, więc może dam jej na imię fasolka.
— B. Oo haha, no dobrze to niech będzie fasolka.2. Rozdział
Babcia musiała wejść jeszcze do piekarni, więc zostałam na zewnątrz. Kontem oka ujrzałam znajomą twarz, była to Pani Hella, ale co ona tu robi? Postanowiłam podejść do niej i się dowiedzieć.
— Dzień dobry Pani.
— H. Witaj Zosiu, jak miło cię widzieć.
— Co Pani tutaj robi?
— H. Sprzedaje magiczne przedmioty.
— Magiczne? Jak to.
— H. Otóż to moja droga, może coś ci się tutaj podoba?
— Ja nie wiem, nie mam pieniędzy.
— H. Nic nie szkodzi, wybierz sobie coś.
— W sumie to szukam naszyjnika, tego do magicznych kryształów.
— H. A wiesz, że chyba mam nawet go w swojej torebce, poczekaj zaraz go znajdę.
— Amm.. Pani Hellu, chciałam spytać, jak Pani zniknęła wtedy w tym pociągu, bo odwróciłam się, aby Pani pomachać a Pani już nie było w przedziale.
— H. O jest tutaj! Proszę skarbie, oto i magiczny naszyjnik dla twoich magicznych kryształków.
— Nie wiem, co mam myśleć o tym wszystkim, przecież magia nie istnieje.
— H. Nie wolno ci tak mówić moje dziecko, magia istnieje, ale jest ukryta głęboko w naszych sercach i tylko my sami możemy ją uwolnić.
— To wszystko, co Pani mówi jest sprzeczne z tym, co jest logiczne.
— H. Czasami wiedza nie jest w stanie wyjaśnić nam wszystkiego. Jak np. miłość… na logiczne myślenie to nie ma czegoś takiego jak miłość, ale jeśli spojrzymy na to uczucie pod kątem magii to, wydaje nam się to bardziej magiczne niż logiczne prawda?
— Może i ma Pani rację.
— H. Wiesz co, dam ci magiczne buciki. Mogą ci one pomóc, jeśli będziesz pomocy potrzebować.
— A co one robią?
— H. Nie dają pieniędzy ani zdrowia, ale zrobią wszystko by ci pomóc, wystarczy poprosić je o to.
— Dziękuję Pani, są piękne, ale teraz muszę wracać już do babci, pewnie mnie już szuka.
— H. Do widzenia moje dziecko i pamiętaj, że w razie potrzeby te buciki ci pomogą.
— Jeszcze raz Dziękuję i do widzenia Pani Hellu.
Bardzo się cieszę, że spotkałam Panią Helle, dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, a co najważniejsze, wreszcie mam ten magiczny naszyjnik, bez którego nie mogłabym nic zrobić.
Wracając pod piekarnie, spotkałam babcie, jak już wychodziła, niosła dwa duże chleby z ziarenkami sezamu oraz mała czarną paczuszkę. Zastanawiałam się, co takiego tam jest, ale nie chciałam się za bardzo interesować tym, nie chciałam wyjść na wścibską dziewuchę, więc stwierdziłam, że zignoruje to. W drodze powrotnej rozmyślałam nad tym, jak mogłabym upiększyć budę dla fasolki, bo ta stara buda nie nadawała się już zbytnio do użycia. Miała wyblakły szary kolor i przegniłe deski z przeciekającym dachem, przecież nie mogłabym dać fasolce takiego domu. Wpadłam na pomysł, że zbuduje jej lepszą, nową budę, która będzie miała różowy kolor, żeby pasowała do domku dziadków, a dach zrobię czerwony w białe kropeczki. Przydałoby się kupić dla niej dwie miseczki na jedzenie i wodę, och i jeszcze jakiś miękki materac, by nie musiała leżeć na zimnej, brudnej ziemi.
Gdy dojechaliśmy do domu, zobaczyliśmy dziadka jak, pracuje w ogródku, ucieszyłam się, bo znaczyło to, że już dobrze się Czuję. Pomyślałam, że pomogę mu w ogrodzie, a później poproszę, czy nie pomógłby mi w zbudowaniu nowej budy dla fasolki.
— Witaj dziadku, jak się czujesz?
— D. Czuję się o wiele lepiej dziecko, tak, prawdę mówiąc, nie umiałbym zostać w łóżku kolejny dzień.
— Cieszę się bardzo dziadku, może pomogę ci w ogródku co?
— D. Wiesz, przyda mi się pomoc, co prawda już większość warzyw wyrwałem, ale zostały do pozbierania jeszcze pomidory i kilka marchwi.
— Już się za to zabieram.
Zbieranie warzyw nie trwało długo, razem z dziadkiem uporaliśmy się z tym w okamgnieniu, trzeba było tylko zanieść babci warzywa do umycia i mogła już gotować obiad. Dziadek chodził po domu. Jakby czegoś szukał, a nie mógł znaleźć, więc musiałam się zapytać, czego tak szuka.
— Dziadku a czego ty szukasz?
— D. Szukam czegoś, co mógłbym zrobić albo naprawić, mam ochotę coś zrobić, a wszystko już dziś zostało zrobione i teraz nie mam co ze sobą zrobić.
— Wiesz, przydałaby się nowa buda dla naszej fasolki, bo tamta już nie nadaje się.
— D. To świetny pomysł Zosiu, tylko potrzebuje mojego młotka i gwoździ, które pożyczyłem jakiś czas temu naszym sąsiadom państwu Rosender.
— A gdzie oni mieszkają? Pójdę do nich i przyniosę ci te rzeczy.
— D. Niedaleko, wystarczy, że pójdziesz prosto tą ścieżką i skręcisz w lewo, ich dom jest większy, niż nasz i jest koloru białego.
— Dobrze dziadku to idę, zaraz wrócę, wezmę ze sobą fasolkę dla towarzystwa.
— D. Tylko pilnuj jej Zosiu, by niewpadła ci do jeziora.
— Oczywiście będę jej pilnować, do zobaczenia.
W drodze do państwa Rosender wesoło podskakiwałam i pogwizdywałam, pogoda była piękna słoneczna ani za gorąco, ani za zimno. Gdy skręciłam w lewo, tak jak mówił dziadek wnet, ujrzałam piękne jeziorko, które błyszczało przez promienie słoneczne, które odbijały się od wody. Widok był niesamowity, stałam tam wpatrzona w tafle wody jak zaczarowana, póki nie ocknęłam się, słysząc szczekanie fasolki. Mała szczekała i biegała za rudym zającem, który pojawił się nagle z gęstej trawy, nie chciałam, żeby fasolka wystraszyła biednego zajączka, więc wzięłam ją na ręce i poszliśmy dalej prosto do białego domku, a raczej, dużej, białej willi. Dom państwa Rosender był naprawdę piękny, po lewej stronie domu miał duży ogród z białymi ławeczkami i stolikiem ze szkła, po prawej stronie stała duża fontanna z plującą rybą i rzeźby delfina, łabędzia i coś, co przypominało flaminga, a wszystkie były wycięte z żywopłotów. Podeszłam do drzwi i zadzwoniłam, dzwonek był bardzo głośny, co przez chwile mnie wystraszyło, bo nawet nie sądziłam, że taki głośny może być zwykły dzwonek.
Drzwi otwarł mi jakiś starszy mężczyzna, widziałam już takich na filmach, to musiał być lokaj.
— LO. Tak słucham, o co chodzi?
— Dzień dobry nazywam się Zosia, jestem wnuczką państwa Monti, przysłał mnie dziadek w sprawie odebrania narzędzi od państwa Rosender.
— LO. Wejdź do środka i poczekaj, zaraz Pan Rosender się zjawi.
— Dobrze Dziękuję.
Dom państwa Rosender był niesamowity, miał dwie pary schodów prowadzących na górę, biało-szarą podłogę z marmuru, duże obrazy w złotych ramkach, a na suficie ogromny żyrandol z prawdziwych kryształów. Rozglądając się po domu, ujrzałam chłopaka stojącego na górze schodów, patrzył na mnie, ale milczał. Miał czarne włosy i białą skórę, najdziwniejsze było w nim to, że miał oczy w dwóch różnych kolorach, prawe oko miał niebieskie, natomiast lewe oko miał zielone. Było w nim coś, co mnie zadziwiało, więc postanowiłam przywitać się z nim.
— Hej jestem Zosia Milder, mieszkam u moich dziadków tu zaraz za zakrętem w różowym domku.
— O. Witaj Zosiu, ja mam na imię Oskar Rosender, ile masz lat?
— Za dwa dni kończę 16 lat, a ty, ile masz lat?
— O. Ja miałem już urodziny w lutym, też mam 16 lat.
— W lutym? To by wyjaśniało twoją bladą skórę, jesteś dzieckiem zimy.
— O. No tak też można to ująć, co cię tu sprowadza Zosiu?
— Przysłał mnie dziadek po swoje narzędzia, potrzebujemy ich, by zbudować budę dla mojej Fasolki.
— O. Rozumiem, jest bardzo słodka, a może mógłbym wam pomóc?
— Wiesz, co sądzę, że razem z dziadkiem poradzimy sobie, ale Dziękuję.
— O. Zobaczymy się jeszcze?
— Jeśli chcesz to, przyjdź do różowego domku jutro, to pójdziemy na spacer z fasolką.
— O. Przyjdę na pewno, a teraz pozwól, że się oddalę, mam kilka rzeczy do zrobienia, więc Do widzenia Zosiu Córko słońca.
— Haha, no więc do widzenia synu królowej lodu.4. Rozdział
Oskar zrobił na mnie ogromne wrażenie, był taki miły, a zarazem śmieszny i wcale nie obraził się oto, że nazwałam go dzieckiem zimy. Po chwili wrócił lokaj z narzędziami dziadka, powiedział, że Pan Rosender nie mógł przyjść, oddać ich osobiście, ponieważ musiał wyjść na bardzo ważne spotkanie.
Pożegnałam się z lokajem i wróciłam do domu, miałam tyle do opowiedzenia dziadkom i czekała na mnie jeszcze buda do zrobienia. Gdy tylko dotarłam do domu, babcia od razu zawołała mnie na obiad, zrobiła zupę z marchwi, która była naprawdę pyszna, mimo że nigdy nie jadłam takiej zupy. dziadek po obiedzie wyszedł przygotowywać deski do nowej budy, a ja postanowiłam opowiedzieć babci o państwie Rosender i o Oskarze.
— Państwo Rosender mają naprawdę piękny i duży dom.
— B. Tak to prawda, znam ich już ponad dwadzieścia lat, a ich dom nadal mnie fascynuje.
— Poznałam ich syna Oskara, jest w moim wieku i jest naprawdę bardzo miły.
— B. To dobry chłopak jest, cieszę się, że poznałaś go, nie będziesz się tu nudzić, mając kolegę.
— Jutro idę z nim i z fasolką na spacer.
— B. To świetnie, bo ja muszę iść z dziadkiem jutro do miasta po tort na twoje urodziny, czy potrzebujesz coś jeszcze z miasta?
— W sumie tak, materac jakiś miękki do budy i dwie miseczki dla fasolki.
— B. Dobrze jak będziemy w mieście, to rozejrzę się za tym.
— Dziękuję babciu.
— B. Nie ma za co Zosiu.
— Już nie mogę się doczekać przyjęcia, chyba powinnam zaprosić Oskara, bo szczerze prócz niego to nie mam innych znajomych tutaj.
— B. Tak zrób, na pewno się ucieszy, że go zapraszasz.
— Też tak myślę, pójdę babciu teraz na podwórze pomóc dziadkowi przy budzie, nie chce, żeby zrobił wszystko sam.
— B. Znając dziadka, najchętniej właśnie sam, by to zrobił.
— dziadek ma już swój wiek i jeszcze chory, skąd on bierze tyle energii na to wszystko?
— B. Zosiu ja, już zadaje sobie to pytanie od kilkunastu dobry lat.
— No to idę mu pomóc, zanim skończy haha, pa babciu.
— B. Papa Zosiu.
Gdy wyszłam na podwórze, dziadek składał już deski, na trawie leżały już 2 różowe puszki farby, 2 pędzle, puszka z białą farbą i mały kawałeczek deski. Słońce grzało niesamowicie mocno, więc postanowiłam najpierw przynieść lemoniadę dla mnie i dziadka. Nie znalazłam w kuchni żadnych cytryn, z których chciałam zrobić lemoniadę, ale znalazłam na kredensie kilka dużych pomarańczy, więc pomyślałam, że użyje ich i zrobię lemoniadę À la Zosia. Zrobienie napoju zajęło mi może z 10 minut, a dziadek zdążył już złożyć całą budę sam, zdziwiło mnie to jak taki staruszek, jeszcze chory i był w stanie złożyć tak szybko wszystkie deski.
— Dziadku przyniosłam dla nas lemoniadę.
— D. Oto wspaniały pomysł, jest bardzo gorąco dziś.
— Jak udało ci się złożyć te wszystkie deski tak szybko?
— D. Pracowałem kiedyś w fabryce drewna, gdzie powstawały różne meble, wtedy liczył się czas i staranność, i może czegoś się nauczyłem w tej pracy.
— A gdzie jest ta fabryka?
— D. Już dawno nie istnieje, w fabryce wybuchł kiedyś pożar i wszystko spłonęło. Wielu ludzi, którzy akurat tam pracowali, zostali ciężko ranni, po pożarze z fabryki nic nie zostało, więc właściciel musiał ją zamknąć i zburzyć, a ja, jak i wielu innych straciło pracę.
— To okropne, ale dobrze, że ci się nic nie stało dziadku.
— D. Właściwie to ja byłem tamtego dnia w fabryce, gdy to się stało. Chciałem uratować z pożaru mojego dobrego przyjaciela, który nie mógł się wydostać, już byłem prawie przy nim, gdy nagle cały dach się zawalił i wielka belka spadła mi na nogi, powodując utratę przytomności. Obudziłem się dopiero w szpitalu, nie mogłem chodzić długi czas, miałem uszkodzony nerw. Po jakimś czasie wróciłem do zdrowia jednak nigdy nie będę sprawny, póki nie przejdę poważnej operacji, na którą nas niestety nie stać.
— To straszne, a co z twoim przyjacielem dziadku?
— D. Niestety nie udało się uratować go w porę i zginął w fabryce.
— Tak mi przykro dziadku, na pewno jest ci bardzo smutno bez niego co?
— D. Czasami tak, ale to było bardzo dawno temu, nauczyłem się już z tym żyć i patrzeć pozytywnie w przyszłość.
— Cieszę się dziadku. To, co zaczynamy malować budę?
— D. O tak już czas, bo trochę się zasiedzieliśmy tutaj.
— A powiedz mi, do czego ta kwadratowa deska będzie?
— D. Napiszemy na niej imię twojego pieska.
— Super pomysł dziadku na pewno się jej spodoba.
— D. Też tak sądzę Zosiu.
— No to bierzemy się do pracy.
— D. Tak chodźmy.
W mgnieniu oka zbudowaliśmy nową budę dla fasolki, była szczęśliwa, skakała i biegała po podwórku, jak szalona. Robiło się już bardzo późno i zaczęły zlatywać się komary, więc postanowiliśmy z dziadkiem wejść do domu, zanim, by nas pogryzły. Poszłam do pokoju, by wypróbować moje magiczne buty, Choć, prawdę mówiąc, nie chciało mi się wierzyć, że one mogłyby być prawdziwe. Siedziałam na łóżku, myśląc, o co mogę je poprosić, spojrzałam na stolik nocny i kwiaty, które już zwiędły w wazonie. Spróbuję sprawić, by na nowo zakwitły ‘’ Na błękitną wodę, na białą sowę, niech kwiatki znowu będą jak nowe’’ wtem, kwiaty zaczęły błyszczeć i świecić jasnym światłem i nim się obejrzałam na stoliku stały piękne świeże kwiatki. Nie mogłam uwierzyć, to było niesamowite, ale nie mogę używać ich dla zabawy, one mają mi służyć w razie jakiegoś problemu. Usłyszałam, że babcia woła mnie na kolację, co było dobrą okazją, by wypytać o historie tego jeziorka, może oni coś wiedzą na temat tej księżniczki.
— B. O jesteś wreszcie, siadaj, bo już jajecznica i bekon stygnie.
— Babciu, Dziadku, wiecie może coś na temat tego magicznego jeziorka?
— D. O jeziorze wiemy, tyle że jest zaczarowane i że tylko prawdziwa księżniczka ma klucz w postaci naszyjnika, który obudzi śpiącą w nim magię.
— No tak rozumiem, a wiesz dziadku może coś o tej księżniczce?
— D. Legenda tego miasteczka mówi, że żyła tu kiedyś pewna młoda kobieta, która zakochała się w mężczyźnie, który okazał się królem szafirowego pałacu.
— B. Mieli mieć podobno nawet dziecko, małą księżniczkę, która miała przejąć władze po ojcu, kiedy dorośnie. Pewnego dnia kobieta zniknęła. Młody król wpadł w rozpacz, nie mógł jej znaleźć, a szukał latami, w końcu załamany król postanowił zatopić swój pałac.
— D. Miał nadzieje, że któregoś dnia jego córeczka wróci i tylko ona będzie wtedy godna wynurzyć znowu szafirowy pałac, a ona sama zasiądzie na tronie.
— To takie smutne, a gdzie może być królowa i księżniczka?
— D. Nikt nie wie, niektórzy mówią, że to po prostu zwykła bajeczka dla małych dzieci.
— B. Ja uważam, że w każdej, nawet bardzo dziwnej czy niemożliwej historii jest ziarenko prawdy.
— Masz rację babciu, ja też wierzę, bo to wasze miasteczko jest jakieś całe zaczarowane.
— D. Wiesz Zosiu, to miasto było kiedyś inne, naprawdę tętniło magią.
— B. Tak to prawda, z biegiem czasu stało się takie smutne i puste.
— Czy to może mieć coś wspólnego z królem szafirowego pałacu?
— B. Nigdy nic nie wiadomo Zosiu, to było lata temu. A teraz idź, połóż się spać, jutro czeka cię spotkanie z Oskarem.
— Ach tak! Zapomniałam całkowicie o tym, masz rację, lepiej się już położę spać.
— B. Dobranoc kochanie.
— D. Miłych snów Zosiu.
— Dobranoc Babciu, Dobranoc Dziadku.
Długo nie mogłam zasnąć, wierciłam się i skakałam z boku na bok, cały czas miałam w głowie rozmowę z dziadkami. A co, jeśli miasteczko zmieniło się po tym, jak król się załamał i gdzie może być ta królowa. Wiedziałam, że muszę zrobić wszystko, by to miasteczko znowu odżyło, więc postanowiłam od jutra dowiedzieć się czegoś więcej od mieszkańców tego miasteczka. Po kilku godzinach rozmyślania wreszcie udało mi się zasnąć, tej nocy przyśnił mi się Oskar i jego niezwykłe oczy. Rankiem obudziły mnie hałasy dobiegające z kuchni, babcia przygotowywała śniadanie, a dziadek, jak zwykle czegoś szukał i nie mógł znaleźć.
— Dzień Dobry babciu i dziadku.
— D. Witaj śpiochu.
— B. Dzień dobry Zosiu, siadaj, zaraz będzie śniadanie.
— Dziadku, czego szukasz?
— D. Szukam młotka i gwoździ, bo muszę przybić dla babci parę obrazów.
— A sprawdzałeś na podwórku? Może ich nie zabrałeś do domu, jak skończyliśmy robić budę dla fasolki.
— D. Aaach no tak faktycznie, dziękuję Zosiu.
— B. Oj ten twój dziadek to kiedyś głowę własną zgubi, usiądź i zjedz.
— Dziękuję babciu.
— B. To co Zosiu idziesz dziś z Oskarem i fasolką na spacer?
— Tak i bardzo się cieszę, sądzę, że polubimy się.
— B. Też tak myślę, bo to jest naprawdę fajny chłopak, kilka razy pomagał dziadkowi coś naprawić albo mi w ogródku też.
— To chyba dobrze babciu, a on zawsze miał takie dziwne oczy w dwóch kolorach?
— B. Tak Oskar urodził się już z takimi oczami, ale nigdy nie słyszałam, żeby mówił, że mu się nie podobają, a nawet się cieszył, bo to czyni go wyjątkowym.
— No tak masz rację, dziękuje babciu za śniadanie, czy mogę już iść, czy potrzebujesz pomocy?
— B. Nie Zosiu ja posprzątam i jadę zaraz z dziadkiem do miasta, trzeba kupić kilka rzeczy na twoje urodziny jutro.
— A no tak zapomniałam o tym całkiem, a czy mogę zaprosić Oskara? Nie mam zbyt wiele osób do zaproszenia.
— B. Oczywiście, że tak, już się zgodziłam ostatnio.
— No tak… faktycznie, Dziękuje Babciu, to ja już idę.
— B. No idź, idź i bawcie się dobrze.
Cieszyłam się bardzo na spotkanie z Oskarem, ale musiałam też pamiętać, by dowiedzieć się czegoś o tym miasteczku. W drodze do Oskara podśpiewywałam sobie i cieszyłam się piękną słoneczną pogodą, fasolka biegała i szczekała za ptakami. Nie zauważyłam jak, Oskar zbliża się do nas, dopóki fasolka nie zaczęła poszczekiwać i skakać na niego. Bardzo się ucieszyła na jego widok, biegała wszędzie i skakała. Musiałam ją uspokoić, bo nie chciałam, żeby pobrudziła go swoimi łapami.
— Fasolka nie wolno! Chodź tu, przepraszam cię, nie wiem, co w nią wstąpiło, nigdy tak się nie zachowuje.
— O. Hehe nic się takiego nie stało naprawdę, ja bardzo lubię psy.
— Ona ciebie chyba też bardzo lubi, bo tak się zachowuje, jak szalona.
— O. To słodka psina tak jak jej Pani.
— Czy ty próbujesz mnie podrywać?
— O. Ależ, skąd, nie śmiałbym nawet droga Pani haha.
— Aleś ty zabawny wiesz haha
— O. Dziękuję bardzo haha, to co Zosiu, co chcesz robić dziś w taki piękny dzień?
— Muszę dowiedzieć się czegoś o tym miasteczku i o jego legendzie.
— O. Znam tę legendę.
— Wiesz może, dlaczego to miasto tak się zmieniło? Czy tu naprawdę była magia?
— O. Kiedyś moja babcia opowiadała mi o królu panującym tutaj i że poznał kobietę, którą później poślubił. Mieli mieć razem dziecko, ale ona musiała wyjechać, ponieważ rodzice tego króla nie akceptowali jego kobiety, aż kiedyś, gdy królowa urodziła już dziecko, to oni porwali córkę króla i królowej. Po jakimś czasie wydało się, że jego rodzice ją porwali i zawarli pakt z królową, że oddadzą jej dziecko, ale musi wyjechać z miasteczka i nigdy nie wracać, a królowa nie może nikomu powiedzieć, gdzie jedzie i co się stało.
— To okropne mieć takich rodziców i co się stało z królem?
— O. Następnego dnia król znalazł list od swojej żony, w którym pisała, że musi odejść i żeby jej nie szukał, oczywiście wiele razy próbował ją odnaleźć, ale bez skutku.
— Ojej to takie smutne, biedny król.
— O. Moja babcia pracowała w pałacu, wtedy gdy to wszystko się zaczęło i mówiła, że lata później, gdy jego rodzice odeszli wróciła królowa, że swoją córeczką. Długo żyli w pałacu, aż do czasu, gdy mała księżniczka podrosła i zakochała się w jakimś mężczyźnie, mieli nawet dziecko i wyjechała z nimi z miasteczka. Król i Królowa załamali się, bo ona miała przejąć pałac po nich, bo tylko wtedy magia szafirowego pałacu działa, a bez nowej królowej pałac stracił swoją moc, a miasteczko utraciło magię. Król i Królowa postanowili zatopić pałac, a sami wyprowadzili się, żeby żyć jak normalni ludzie.
— Jeśli udałoby mi się dowiedzieć, gdzie mieszkają król z żoną, to może udałoby mi się odszukać ich córkę, a ona powiedziałaby, mi, gdzie jest księżniczka.
— O. I co chcesz zrobić?
— Przekonać ją, by wróciła do pałacu, przecież to miasto umiera, potrzebuje magii pałacu.
— O. Jak myślisz, kto mógłby coś wiedzieć na ten temat?
— Wydaje mi się, że jakaś staruszka i chyba wiem, gdzie, mogę ją znaleźć.
— O. Chcesz ją szukać sama?
— A co chciałbyś pomóc hehe?
— O. No jasne, że tak, to brzmi nieźle, może być fajnie przeżyć taką przygodę.
— No dobrze to siedzimy w tym razem hehe.5. Rozdział
Spacerowaliśmy z Oskarem i fasolką jeszcze długi czas, rozmawiając o tym, czego się dowiedziałam do tego czasu. Powiedziałam o mojej podróży do Will Stone, o miłej, ale dziwacznej staruszce Pani Helli, która wiedziała chyba wszystko na temat tego miasteczka i o ukrytej w nim magii. Oskar słuchał uważnie, nie przerywając mi ani na moment, widać było po jego minie, że tak jak ja nie za bardzo wierzy w magię. Gdy zaczęło się już ściemniać, zaproponował, że odprowadzi mnie do domu, co było bardzo miłe z jego strony, chciałam go zaprosić na moje jutrzejsze urodziny i trochę byłam tym poddenerwowana, co było po mnie widać.
— O. Zosiu, wszystko dobrze? Jesteś jakaś, no nie wiem, zdenerwowana?
— Tak dobrze, chce się ciebie tylko o coś spytać.
— O. Och no to słucham.
— Jutro są moje urodziny, a nie znam tutaj zbyt wielu osób, więc… chciałbyś może przyjść?
— O. No jasne, że tak, i to cię tak bardzo trapiło?
— Szczerze to tak, bo… jest coś w tobie takiego, co mnie strasznie onieśmiela.
— O. Ooo to mówisz, że jestem przystojny tak? Hehe
— Emm co? Ja nie…
Zrobiło mi się strasznie głupio, miał rację, bo był przystojny, a nawet bardzo, ale przecież nie mogłam nic mu powiedzieć, co on by sobie o mnie pomyślał. Nie zastanawiając się długo, chciałam szybko uciec do domu, by nie musieć mu odpowiadać na to pytanie. Gdy już zamierzałam się oddalić, chwycił moją dłoń, poczerwieniałam na twarzy niczym truskawka, a on powiedział, żebym poczekała chwilę.
— O. Dlaczego uciekasz ode mnie? Jeśli powiedziałem coś nie tak, to przepraszam.
— Nie, nie powiedziałeś nic takiego, nie musisz mnie za nic przepraszać.
— O. To dobrze cieszę się Zosiu, wiesz co? To ty onieśmielasz mnie swoim spojrzeniem, które mogłoby stopić niejedno serce.
— To miłe i słodkie, ale muszę już iść, dziadkowie już na mnie na pewno czekają.
— O. Oczywiście rozumiem, ucałuję tylko tą cudną dłoń pięknej Pani i już mnie nie ma.
Oskar pocałował moją dłoń i odszedł, stałam przez kilka minut, patrząc, jak, odchodzi i znika w ciemnościach lasu. Przez całą kolację byłam zamyślona, nie słyszałam nawet, o czym rozmawiali dziadkowie. Chciałam już tylko zasnąć, by móc jutro znowu go zobaczyć.
— B. Zosiu co, się z tobą dzieje? Prawie nic nie zjadłaś.
— D. Czuję, że tu chodzi o coś albo kogoś wyjątkowego hehe.
— Co? Nie, nie wszystko jest dobrze tylko…
— D. Tylko ktoś ci się spodobał co Zosiu?
— B. Oskar, czy tak?
— Co? Wcale nie, my tylko się przyjaźnimy, naprawdę…
— B. No dobrze, skoro tak mówisz, a będzie jutro na urodzinach?
— Tak zgodził się, ale… Och nie… Nie powiedziałam mu, o której godzinie.
— D. Jutro miałem iść naprawić coś u państwa Rosender, więc poinformuje Oskara o tym.
— Dziękuję dziadku, a teraz chciałabym już iść spać, bo jutro czeka mnie wiele pracy.
— D. Tak idź dobranoc Zosiu.
— B. Słodkich snów.
— Dobranoc wam.
Dzisiejszej nocy spałam bardzo dobrze, obudziłam się po 9 rano, co było dla mnie dziwne, bo zawsze wstawałam z samego rana. Zeszłam do kuchni i widziałam jak, babcia piecze już różne ciasta na moje urodziny, a dziadek przywiązuje wielki złoty balon z numerem 16. Nie mogłam tak stać i patrzeć jak oni szykują całe przyjęcie beze mnie.
— Dzień dobry mogę wam pomóc jakoś?
— B. Witaj kochanie, ja już wszystko prawie skończyłam, ale możesz pomóc dziadkowi, bo ma jeszcze sporo balonów do nadmuchania.
— Oczywiście już się za to biorę.
— D. Wiesz, co Zosiu ja muszę właściwie już iść do państwa Rosender, więc będziesz musiała sama się z tym uporać.
— Nie ma problemu dziadku, tylko nie zapomnij powiedzieć oskarowi, że przyjęcie zacznie się o 15:00.
— D. Nie zapomnę na pewno.
Kilka godzin zajęło nam przygotowanie potraw, napojów i dekorowanie salonu, że prawie zapomniałam, że ja sama jestem jeszcze niegotowa, a Oskar miał się pojawić lada moment.
— Babciu, czy to już wszystko?
— B. Tak możesz iść się przygotować, ja już tylko nakryje do stołu i też będę szła się przebrać.
— Dobrze babciu, a co z dziadkiem? Kiedy on wróci, przecież musi być na moich urodzinach.
— B. Nie martw się, na pewno już wraca z Oskarem do domu, biegnij się przygotować.
Bardzo się cieszyłam na te urodziny i na to, że spotkam Oskara, ale martwiłam się też o dziadka, bo tak długo go nie było. Włożyłam najlepszą sukienkę, jaką miałam, była fioletowa z małym dekoltem i długa do kolan. Włosy związałam w dwa kucyki, włożyłam czerwone kolczyki w kształcie truskawek, które kiedyś dostałam od mamy. Byłam już gotowa, by zejść na dół i poczekać na Oskara. Gdy zeszłam na dół, zobaczyłam jak przestraszony Oskar, rozmawiał z babcią, nie wiedziałam, co się stało.
— B. Zosiu przepraszam cię, ale muszę iść szybko do państwa Rosender, zostaniesz z Oskarem.
— Ale babciu co się stało?
— B. Wszystko wyjaśnię ci później, teraz muszę już iść.
— No dobrze.
Nic nie rozumiałam, dlaczego babcia musiała tak szybko iść, gdzie jest dziadek? Wiedziałam, że Oskar na pewno coś wie, o co tu chodzi, więc postanowiłam, że się tego dowiem.
— Oskar co się dzieje? Dlaczego babcia tak szybko wyszła i gdzie jest dziadek?
— O. Twój dziadek pomagał naprawiać coś w łazience, kiedy nagle po prostu zemdlał, lokaj kazał mi szybko iść po twoją babcię, a sam zadzwonił po lekarza.
— Och biedny dziadek tak mi go szkoda.
— O. Wszystko będzie dobrze, jest w dobrych rękach, a teraz chodź tu, bo mamy co świętować.
— Nie wiem, czy mam ochotę na urodzinową zabawę.
— O. Na pewno humor ci się poprawi jak dam ci prezent.
— Oo no dobrze.
— O. Wszystkiego Najlepszego Zosiu!
Oskar wręczył mi śliczne pudełko w różowe kwiaty owinięte białą wstążką, w pudełku znajdował się aparat fotograficzny. Nie wiedziałam, co powiedzieć, prezent był naprawdę ładny, ale musiał też swoje kosztować.
— Dziękuję ci, ale nie mogę tego przyjąć, musiało być strasznie drogie.
— O. Zosiu to nieważne, proszę cię musisz go wziąć… Będziesz mogła robić, nim pamiątkowe zdjęcia.
— Dziękuję ci, przyjmę go pod warunkiem, że pierwsze zdjęcie zrobisz sobie ze mną.
— O. Oczywiście, że tak, będę zaszczycony moja droga.
Oskar stanął koło mnie i objął mnie w pasie, trochę się zawstydziłam, ale starałam się opanować, bym nie wyszła na zdjęciu zaczerwieniona. Oskar wyglądał przystojnie, miał czarny smoking, białą koszulę i czarną muszkę, pasował do mnie tak idealnie. Babcia długo nie wracała do domu, a ja nie chciałam, by Oskar musiał siedzieć do późna ze mną.
— Dziękuję ci, że przyszedłeś na moje urodziny, to było bardzo miłe z twojej strony, ale jest już późno i pewnie musisz już wracać do domu.
— O. Nigdzie się nie ruszam, nie zostawię cię samej w domu.
— Ale nie wiadomo kiedy babcia wróci.
— O. Zostanę z tobą tutaj, tyle, ile będzie trzeba Zosiu.
— Dziękuję ci.
Długo siedzieliśmy, rozmawiając o przeszłości, o dziadkach i jego rodzinie, nie zauważyłam, nawet kiedy zasnęłam przytulona do Oskara. Nad ranem babcia wróciła do domu i obudziła śpiącego Oskara.
— B. Oskarze, obudź się.
— O. Dobry wieczór Pani i co z Panem Albertem?
— B. Już jest dobrze, został w szpitalu na kilka dni, ale będzie dobrze.
— O. Cieszę się bardzo.
— B. Siedziałeś tu cały czas?
— O. Tak proszę Pani, nie mogłem zostawić Zosi samej.
— B. To miło z twojej strony, dobrze mieć takiego przyjaciela jak ty, na pewno będzie ci wdzięczna za to, że nie pozwoliłeś, by ten dzień się zepsuł.
— O. Nigdy bym na to nie pozwolił.
— B. Lubisz ją prawda Oskarze?
— O. Chyba Czuję, że się zakochałem, ale proszę jej nie mówić, Zosia jest inna, nie chce tego zepsuć.
— B. Dobrze nie powiem, ale wiesz, że ona też cię bardzo lubi, cały czas o tobie mówi.
— O. ooj to słodkie, ale muszę już iść, tata pewnie się martwi już.
— B. No Dobrze to idź i uważaj na siebie.
— O. Dobrze, dobranoc.
Oskar musiał iść, choć bardzo tego nie chciał, najchętniej przytuliłby się do mnie i poszedł spać dalej. Stał chwilę nade mną i patrzył, jak śpię, powiedział „Do zobaczenia piękna”, po czym pocałował mnie delikatnie w policzek i wyszedł, lepszych urodzin nie mogłabym sobie wyobrazić.