Szampańska księżniczka - ebook
Szampańska księżniczka - ebook
Dwie nieustraszone kobiety, które radzą sobie w imponującym stuleciu: od rewolucji francuskiej po Wystawę Światową w Paryżu w 1889 roku.
Barbe-Nicole Clicquot, znana każdemu koneserowi szampana Veuve Clicquot, przeżyła dramatyczne wydarzenia: rewolucję francuską, prześladowania katolików, wojny napoleońskie, okupację jej rodzinnego miasta Reims. Owdowiała w młodym wieku, kontynuowała biznes związany z produkcją szampana, który do tej pory prowadził je zmarły mąż Francois. W czasach gdy na szczycie handlowych gigantów było niewiele kobiet, zmieniła go w światowe imperium. Kiedy Jeanne Pommery również traci ukochanego męża, staje przed podobną decyzją. Prosi Clicquot o radę i poznaje historię pełnego przygód życia. Wreszcie, ona sama wyrusza na podbój nowych rynków pomimo silnej męskiej konkurencji, w nieustępliwym świecie biznesu.
Poruszająca powieść o potędze kobiet, przyjaźni i chęci do realizacji wszystkich marzeń mimo przeciwności losu!
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-83292-70-0 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Reims, wrzesień 1888 roku
Rozpruwacz znów zaatakował. Cały Londyn w strachu!
Henry Vasnier westchnął głęboko, po czym opuścił gazetę na kolana. Już pierwszy nagłówek – Najnowsze doniesienia ze świata – pozbawił go kompletnie zainteresowania dalszą lekturą. Ostatnio nawet „Le Courrier de la Champagne” coraz częściej, i to na czołowym miejscu, zamieszczał przerażające wiadomości z zagranicy. Pomyśleć tylko, gdzie ten świat zaszedł? W czasach jego młodości byłoby to nie do przyjęcia. Na samą myśl o tym wszystkim Henry Vasnier westchnął ponownie, upijając przy tym kolejny łyk porannej kawy.
– Czy podać panu coś jeszcze, monsieur? – spytała pokojówka.
Henry, kręcąc przecząco głową, posłał młodziutkiej Héloïse uśmiech, dając tym samym znak, że może odejść. Patrzył, jak opuszcza pokój, zamykając cichutko drzwi. Mógł sobie pogratulować decyzji o zatrudnieniu tej dziewczyny. Wolał ładną twarz służącej od cierpkiego grymasu jakiegoś lokaja. I obojętne mu było, że Anglicy preferowali tego drugiego.
Osuszył siwe wąsy serwetką, po czym ponownie sięgnął po „Courriera”. Pominął opis ohydnego zabójstwa prostytutki w Londynie, przechodząc od razu do wiadomości lokalnych. Zatrzymał wzrok na jednym z doniesień, które choć nie było umieszczone w żadnym znaczącym miejscu, to jednak trudno było go nie zauważyć:
Reims: Czy dom szampański Veuve Pommery jest niewypłacalny?
Henry Vasnier z niedowierzaniem przeskoczył wzrokiem kilka kolejnych linijek:
„To niewiarygodne!” – pomyślał zszokowany. „Te łajdaki: Roederer, Riunart i im podobni nie cofną się przed niczym!”
Drzwi pokoju porannego, w którym zwykł jadać śniadanie, otworzyły się i do pomieszczenia wkroczyła ponownie wzburzona Héloïse:
– Przykro mi, monsieur. Przyszedł gość, który nie chce dać się odprawić. Powiedziałam mu, że o tej porze dnia nikogo pan nie przyjmuje i że powinien się wpierw zapowiedzieć w biurze handlowym, ale... – Pokojówka bezradnie rozłożyła ręce.
– Kto to jest, Héloïse? – zapytał Henry.
– Monsieur Barthélemy.
– Już dobrze. Wprowadź go do środka.
Vasnier złożył gazetę i odłożył ją na stół.
„Plotka szybko się rozniosła” – pomyślał cynicznie.
Winiarz, który podekscytowany wtargnął przez drzwi, wyglądał na człowieka odchodzącego od zmysłów. Włosy sterczały mu we wszystkich możliwych kierunkach. Twarz zaś, która zazwyczaj była czerwona od codziennego kosztowania wina, które weszło mu w krew, miała teraz odcień dojrzałych, ciemnych winogron.
– Dzień dobry, panie Barthélemy – emanujący spokojem Henry przywitał gościa. – Co też tak wcześnie sprowadza pana do Reims?
– To teraz nie jest ważne, monsieur Vasnier – zgasił go mężczyzna.
– Nie chce pan spocząć? – Henry, zapraszającym gestem dłoni, wskazał przybyszowi miejsce naprzeciwko siebie. – Służąca z przyjemnością przyniesie panu filiżankę pachnącej kawy.
– Nie... nie trzeba. – Barthélemy wpierw odmówił, ale po chwili zastanowienia energicznym ruchem przyciągnął krzesło w swoim kierunku.
– Héloïse, przynieś, proszę, naszemu gościowi kawę i dodatkowe nakrycie – powiedział Henry pewnym siebie głosem, zabierając tym samym przybyszowi odwagę, z którą tutaj przed chwilą wkroczył.
– No to mów, przyjacielu, czym mogę ci służyć? – spytał gospodarz, rzucając jeden z tych uśmiechów, którymi mógłby poszczycić się sam arcybiskup Reims.
Tymczasem Barthélemy, skubiąc nerwowo materiał brązowej kamizelki, opinającej jego wielki brzuch, powiedział:
– Mam nadzieję, że nie będzie pan miał mi za złe tego wtargnięcia, monsieur Vasnier. Wiem, że nie lubi pan być nękany w domu sprawami interesu.
Wzrokiem niepewnym powiódł po wyszukanych meblach i dziełach sztuki, którymi wypełniony był pokój. Nagle jego podniecenie w takim miejscu wydało mu się czymś wysoce nie na miejscu. Poczuł się zawstydzony swoim nieokrzesaniem, jakie zaprezentował przed chwilą. Jednak uprzejma mina gospodarza dodała mu z powrotem animuszu i już po chwili kontynuował to, po co tu przyszedł:
– Przeczytałem dziś rano w „Courrierze”, że podobno dom szampański „Veuve Pommery” ma być niewypłacalny... Nie mogłem tak po prostu wrócić do domu bez wyjaśnienia tej sprawy. Jesteśmy w samym środku zbiorów. Chyba pan to rozumie? – wyrzucił z siebie jednym tchem winiarz.
– Oczywiście, że rozumiem, drogi panie Barthélemy – odparł Henry z udawaną jowialnością. – Ale nie ma powodu do niepokoju. Tego typu notatka w gazecie nie jest niczym więcej aniżeli złośliwą plotką, zamieszczoną przez konkurencję, której na świecie przecież nie brakuje. Dom szampański „Veuve Pommery” nie ma żadnych problemów finansowych. Niemniej jednak to dobrze, że przyszedł pan do mnie ze swoimi obawami, monsieur.
– Wpierw pomyślałem, żeby zwrócić się do madame Pommery – powiedział Barthélemy.
– Na szczęście przyszedł pan najpierw do mnie – odparł Henry, zmuszając się do uśmiechu. – Madame Pommery nieźle zmyłaby panu głowę i z pewnością nie byłaby to przyjemna rozmowa.
– Tego właśnie się obawiałem – przyznał Barthélemy i głośno przełknął ślinę. – Dlatego wolałem wpierw porozmawiać z panem, monsieur Vasnier.
– Daję moje słowo honoru, że w plotkach na temat naszego domu nie ma ani krzty prawdy – powiedział Henry i spojrzał prosto w twarz swojego rozmówcy.
Odkąd sięgał pamięcią, wyjątkowo dobrze rozumiał konieczność skrywania prawdziwych uczuć za maską opanowania. W ten sposób prowadził najbardziej dochodowe interesy i zakupił niejeden antyk za znikomą część jego prawdziwej wartości.
– To znaczy, że zrealizujecie swoje zobowiązania? – zapytał Barthélemy, trochę już uspokojony.
– Ależ oczywiście, monsieur – zapewnił Henry. – Zawarliśmy umowy związane z odbiorem pańskich zbiorów i zapisów tychże dotrzymamy. Nie ma pan najmniejszego powodu do zmartwienia – powiedział, dając do zrozumienia, że rozmowa tym samym została zakończona.
Kiedy Henry wstawał, na jego twarzy ponownie zagościł ten specyficzny, interesowny uśmiech, a Barthélemy poczuł się zobligowany, aby również podnieść się ze swojego miejsca.
Gospodarz pociągnął za sznurek dzwonka, wiszącego na ścianie obok kominka.
– Życzę szczęśliwej drogi do domu – powiedział i na pożegnanie poklepał winiarza po ramieniu.
– Héloïse, wyprowadź naszego gościa – poprosił Henry, gdy służąca weszła do pokoju.
Kiedy za Barthélemym zamknęły się drzwi, Vasnier pozostał jeszcze chwilę przy stole, przy którym spokojnie jadł wcześniej śniadanie. Stał i spoglądał na „Le Courrier de la Champagne”, leżącego obok filiżanki porannej kawy.
– Cholera... – syknął przez zaciśnięte zęby. – Cholera...!
Uroczy mały dom letniskowy, który madame Pommery zleciła wybudować w wiosce Chigny, położonej pośród łagodnych wzgórz i lasów, na południe od Reims, usytuowany był na końcu długiego podjazdu z nawierzchnią pokrytą piaskiem. Dwupiętrowy budynek z wysokimi oknami wyglądał elegancko, jednak nie pretensjonalnie i w żadnym wypadku nie przypominał zamku. Ze względu na swój piękny i rozległy park był wyjątkowo popularny wśród angielskich klientów Domu Pommery, nierzadko wywodzących się z towarzystw łowieckich.
Henry, trzymając kapelusz i laskę, niecierpliwie czekał, aż lokaj raczy je od niego odebrać, po czym stanowczym głosem oznajmił:
– Proszę natychmiast zaanonsować moje przybycie madame Pommery. – Jego ponury wyraz twarzy sprawił, że służący niemal biegiem udał się do swojej pani.
Każdy pracownik Domu Pommery miał świadomość wpływów pana Vasniera, który nie tylko był wspólnikiem w firmie, ale również wieloletnim przyjacielem szefowej.
Tymczasem Jeanne Alexandrine Pommery już od wielu godzin, jak każdego ranka, siedziała przy swoim biurku, prowadząc korespondencję z klientami, przedstawicielami handlowymi i dostawcami. Kiedy Henry Vasnier wszedł do gabinetu, wdowa odłożyła wieczne pióro i popatrzyła na niego z zaciekawieniem. Ogromne biurko, przy którym siedziała, prawie w całości wypełniało pomieszczenie. Poza tym znalazło się tu tylko miejsce na szafy z dokumentami oraz dwa krzesła dla petentów. Wbrew panującej modzie, na ścianach w kolorze bieli nie było żadnych precjozów ani obrazów, zaś krzesła stały w równej linii przed biurkiem, niczym żołnierze na apelu. Był to gabinet pragmatycznej i racjonalnej kobiety. Jakby to było niewystarczające, zdaniem madame Pommery piękny widok za oknem jedynie by ją rozpraszał, dlatego siedziała odwrócona do niego plecami. – Na spacer będzie czas po skończonej pracy” – twierdziła.
Henry obserwował bacznie postać za biurkiem, dobierając skrupulatnie w głowie słowa, którymi zamierzał zwrócić się do niej za chwilę.
Twarz Jeanne Pommery charakteryzowały wyraźne rysy, wysokie kości policzkowe, prosty, lekko wysunięty nos i usta wyrażające zdecydowanie. Jedyne, czego nie można było zauważyć w tej twarzy, to śladów upływającego czasu. W kwietniu obchodziła sześćdziesiąte dziewiąte urodziny, a jej blada skóra wciąż była gładka. Tylko w kącikach oczu wychwycić można było kilka kurzych łapek, zdradzających, że śmiała się częściej, aniżeli wskazywał na to jej surowy wyraz twarzy. Od razu zauważył, że tego ranka wydawała się trochę zmęczona. Na dodatek malwowy kolor wysoko zapiętej pod szyję bluzki oraz wdowi czepek, wetknięty we włosy na czubku głowy, jeszcze bardziej podkreślały cienie pod oczami. Jej włosy tylko gdzieniegdzie poprzetykane były siwymi pasmami.
Henry przywitał ją i czekał. Dopiero po wyraźnym poleceniu kobiety, które wydała gestem ręki, usiadł na krześle przez nią wskazanym.
– Wygląda pan na wzburzonego, drogi przyjacielu – zauważyła Jeanne Pommery.
Dostrzegła również, że jego krawat był poluzowany, a kołnierzyk koszuli pomięty. Siwe włosy, zazwyczaj starannie zaczesane od czoła w górę, pomimo nałożonej pomady, której zadaniem było utrzymywanie fryzury w nienagannej pozycji, odstawały nieco po bokach, zaś końcówki wąsów nosiły ślady porannej kawy.
– Czytała pani dziś rano „Courriera”? – zapytał Henry, podając jej gazetę.
Zdumiona Jeanne wzięła ją do ręki, po czym zaczęła czytać informację, którą jej wskazał.
– To nie do wiary – odparła. – Wie pan, kto odpowiada za to kłamstwo?
– Nie wiem, ale mogę się domyślać – odpowiedział Henry. – Nasza droga konkurencja. Najprawdopodobniej w tego rodzaju podstępnych fortelach prym wiodą pracownicy „Moëta”, ale myślę, że ludzie z „Ruinarta” w niczym im nie ustępują, a i załoga Werlégo z „Clicquot” pewnie też nie jest lepsza. Śmiem nawet twierdzić, że połączyli siły, by osłabić naszą pozycję. Jedyne, czego nie rozumiem, to dlaczego właśnie teraz.
Jeanne Pommery zacisnęła wąskie usta.
– Wszyscy wiedzą, że w tym roku nie urządzamy polowań – powiedziała zamyślona.
– Po fatalnej lipcowej pogodzie nie mieliśmy wyjścia – dodał Henry. – Nikt się nie spodziewał, że końcówka lata będzie aż tak ciepła. Jak się zorientowaliśmy, w czym rzecz, to wysłanie zaproszeń już i tak nie miało sensu. Głównie mam na myśli naszych angielskich gości, którzy z pewnością podjęli już inne zobowiązania i przyjęli zaproszenia z innych miejsc. Anglicy są mniej wrażliwi na pogodę – dodał pogardliwie.
Jeanne spuściła wzrok i powoli odwróciła wieczko pudełka na pióro wieczne, które podarował jej jeden klient z Ameryki.
– To prawdopodobnie nie jest jedyny powód – powiedziała cicho. – Nie wiem jak, ale musieli się dowiedzieć, że w zeszłym tygodniu odwiedził mnie doktor Richaud.
– Doktor Richaud? – powtórzył zaskoczony Henry, a jego podłużną twarz przeszył wyraz troski. – Chyba nie jest pani chora, madame?
Uśmiechnęła się, nawet na niego nie patrząc.
– To tylko zwykła niedyspozycja. Marie-Céleste nalegała, abym skontaktowała się z lekarzem.
– Ta smarkula pozwala sobie na zbyt wiele – powiedział z wyraźną dezaprobatą Henry. – Przecież to zwykła dziewka, która awansowała na pokojówkę. Nie ma nawet stosownej ogłady, którą mogą się poszczycić dobrze wyszkolone służki.
– Jak dobra Lafortune? – odparła Jeanne.
Za każdym razem, gdy wspominała starą służącą, z którą dzieliła prawie dwie dekady swojego życia, czuła smutek nieznośnie ciążący na jej barkach. Isabelle Lafortune była nie tylko służącą. Była raczej powierniczką, niemalże przyjaciółką. Jej śmierć rok temu była dla Jeanne ogromnym ciosem.
– Myli się pan – powiedziała. – Lafortune z pewnością również posłałaby po lekarza.
Co do tego Jeanne nie miała wątpliwości. Lafortune była bowiem niezmiernie opiekuńcza.
– Teraz mnie pani wystraszyła na dobre, madame – powiedział Henry. – Skąd więc ta pewność, że to jakaś błahostka?
– Mój drogi przyjacielu, proszę się nie martwić. Mówiłam już: to nic poważnego. Drobna niedyspozycja, która w moim wieku ma prawo częściej się przydarzać. Nawet już o niej nie myślę.
Trzymała wzrok cały czas opuszczony na papier listowy, leżący przed nią na biurku. Nie chciała, aby zauważył jej niepokój. Nie chciała go obciążać swoimi zmartwieniami. Bo i co by to dało? Nawet gdyby wiedział o krwi, którą wymiotowała każdego poranka? Od lat, z różną częstotliwością, obserwowała niewielką jej ilość przy porannej toalecie. Ale przecież to nie musiało od razu oznaczać czegoś złego. Stanowczo odepchnęła od siebie złe myśli, zmuszając się do przyjęcia wyprostowanej postawy, co zresztą czyniła od zawsze. Podniosła wzrok na starego towarzysza, lustrującego ją z wyraźnym niepokojem.
– Wygląda na to, iż moi rywale podejrzewają, że jestem już jedną nogą w grobie – zażartowała Jeanne. – I jak te szczury wyłażą spod podłogi, przekonani, że kilka złośliwych plotek pozwoli nas zniszczyć. Pokażmy im, jak bardzo się mylą. Jaka reakcja z naszej strony na te pomówienia będzie najbardziej odpowiednia?2
Koncentrując się, aby nic nie rozlać, Marie-Céleste, trzymając obiema rękami miskę z ciepłą wodą i balansując nią po mistrzowsku, w końcu postawiła naczynie przed Jeanne na blacie toaletki. Musiała jeszcze raz wrócić do kuchni, bo oczywiście zapomniała tam połówkę cytryny, o którą prosiła jej pani. Gospodyni, obserwująca tę nieporadną istotę, musiała się szczerze zaśmiać, patrząc, w jaki sposób wyciąga nożyczki do paznokci oraz pilnik ze skórzanego etui.
Marie-Céleste nie należała może do najbardziej błyskotliwych osób, ale za to nieustannie była w dobrym humorze i nigdy nie narzekała. Różowa twarz służki była zawsze pogodna, a jej gadatliwość wnosiła ten jakże upragniony powiew świeżości, gdziekolwiek się pojawiała. Jeanne lubiła mieć tę dziewczynę w pobliżu, więc po śmierci Lafortune, Marie-Céleste zajęła jej miejsce. Choć pustka po zmarłej pokojówce pozostała. Stara przyjaciółka była jej nad wyraz oddana, ale tym, co Jeanne ceniła w niej ponad wszystko inne, była jej bezkompromisowa szczerość.
Dodatkowo ten jakże charakterystyczny dla niej surowy i pozbawiony radości wyraz twarzy, sprawiał, że Jeanne czasami czuła się wręcz onieśmielona. Przyłapawszy się na takich myślach, uśmiechała się zazwyczaj sama do siebie. Nikt by przecież nie uwierzył, że ktokolwiek lub cokolwiek mogło onieśmielić madame Pommery.
Pracownicy i przyjaciele przede wszystkim szanowali swoją panią za niezłomną siłę przebicia oraz niestrudzoną wolę, dzięki której zresztą podczas wojny sprzeciwiała się nawet pruskiemu okupantowi.
Pogrążona w rozmyślaniach, Jeanne zanurzyła koniuszki palców w misce i pozwoliła, by przez chwilę poddawały się błogiemu działaniu ciepłej wody. Dzięki temu paznokcie będą dużo gładsze.
Cały dzień minął jej na konsultowaniu z Henrym Vasnierem, jak zareagować na oszczerstwa w „Courrier de la Champagne”. Zwłaszcza że wydrukowanie jednego zwykłego sprostowania i tak nie uciszyłoby plotek. Nawet jeśli nie były one zgodne z prawdą, to widmo bankructwa, tak czy tak zdąży się już zakorzenić w umysłach ludzi i wszyscy będą do niego powracać myślami. Dlatego musiało się wydarzyć coś znaczącego.
Dom Pommery potrzebował czegoś wielkiego, czegoś na miarę imponującego widowiska, które sprawi, że ich konkurenci udławią się swoimi własnymi kłamstwami. Na chwilę obecną ani ona, ani Henry nie wiedzieli jednak, co by to mogło być. Nie ulegało wątpliwości, że posunięcia takie jak to, które planowali, wymagały niezwykłego przygotowania. Były niczym strategia na polu bitwy. Jednak jak na razie potrzebowali pomysłu.
Nawet kiedy Henry się pożegnał, Jeanne nie mogła odnaleźć spokoju. Nie potrafiła przestać się zamartwiać, aż w końcu rozbolała ją głowa. Doszła do wniosku, że musi odwrócić uwagę, uporządkować myśli, w przeciwnym razie grozi to zabrnięciem w ślepy zaułek. Wróciła więc do swego pokoju, gdzie pomocna, jak zwykle, Marie-Céleste pomogła jej zdjąć suknię. Ubrana w szlafrok, siadła przed toaletką i postanowiła zadbać trochę o swoje ciało. Był to dla niej najlepszy sposób na relaks. Jak miło było nareszcie zdjąć wdowi czepek i powyciągać szpilki z mocno upiętego na czubku głowy koka. Jednym energicznym potrząśnięciem głowy Jeanne rozpuściła ciemne włosy, które opadły na ramiona i zaczęła przeczesywać je delikatnie palcami. Czy jej się tylko wydawało, czy też gdzieniegdzie zauważyła srebrne niteczki?
Zdeterminowana, zacisnęła mocniej usta i pomyślała, że nie po to pośród tylu trudów i poświęceń, samotności wdowieństwa, chciwych konkurentów, sprzeciwiając się osobiście armii pruskiej, wybudowała swoje imperium, aby teraz dać się pokonać jednej złośliwej plotce.
Co zrobiłby Alexandre?
Pamiętała przecież, że nawet choroba nie powstrzymała jej zmarłego męża od wykonywania obowiązków. Gdyby to na niego padło, wsiadłby do powozu i osobiście odwiedził każdego właściciela winnic z osobna, zapewniając, że ród Pommery wywiąże się z zaciągniętych zobowiązań.
Lecz ona, jako kobieta w tej epoce i w tych czasach, nie mogła tak postąpić. Żyjąca pięćdziesiąt lat wcześniej wdowa Clicquot, udawała się swoją kariolką na inspekcję winnic tylko w towarzystwie jednego stajennego. Ale w tamtych czasach kobiety cieszyły się większą swobodą, gdy tymczasem ona, Jeanne Pommery, musiała wysłać wspólnika, aby uspokoił winiarzy.
„Alexandrze... mój najdroższy Alexandrze” – pomyślała z ciężkim sercem. „Tyle lat już upłynęło, odkąd los zmusił mnie do życia bez ciebie. Mam nadzieję, że decyzja dotycząca dalszego prowadzenia firmy spotkała się z uznaniem w twoich oczach. Wprawdzie nie należała ona do najłatwiejszych, ale czułam się tak bardzo zagubiona bez ciebie. Byłeś dla mnie wszystkim”.
Nagłe pojawienie się Marie-Céleste wyrwało Jeanne na chwilę z zamyślenia. Dziewczyna postawiła przed swoją panią na toaletce naczynie z pokrojoną cytryną i powiedziała:
– Madame, jeśli nie ma pani nic przeciwko, to rozłożę łóżko – po czym zniknęła w sypialni obok.
Pogrążona ponownie we własnych myślach, Jeanne skrobała cytrynę paznokciami, tam i z powrotem, tarła i tarła, aż zatraciła się w tej czynności. Kwas zawarty w owocu miał za zadanie wyczyścić i wybielić paznokcie. Cytrynowa woń nałożyła się na ostatnie, lekko unoszące się jeszcze w powietrzu nuty zapachowe drogich perfum, którymi Jeanne skropiła skórę dzisiejszego poranka. Cytrusowy aromat wyparł całkowicie zapach piżma, paczulki i ambry, zmieszanych w unikatowej kompozycji przez architektów perfum, według tajnej receptury. Te, używane przez Jeanne, były ostatnim krzykiem mody.
Nowe odkrycia w dziedzinie chemii pozwalały wykreować najbardziej egzotyczne pachnidła.
Jednak to ten prosty zapach cytryny zaprowadził Jeanne z powrotem do przeszłości. Wtedy, czterdzieści lat temu, kiedy nie było sztucznych perfum, w modzie były naturalne kompozycje zapachowe owoców cytrusowych. Każdy ich używał. Cały świat, i ten biedny, i ten bogaty, pachniał bergamotką i cytryną.
Jeanne zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Tak bardzo chciała przywołać wspomnienia, pobudzone jakże dobrze jej znanym zapachem. Zobaczyła siebie siedzącą przed toaletką, dokładnie tą samą, przy której siadała do dzisiaj. Z tą jednak różnicą, że wtedy mebel pachniał nowością, a zapach świeżego drewna i lakieru mieszał się z zapachem olejku cytrynowego. W lustrze odbijał się przed nią obraz kobiety dojrzałej, która pierwszą młodość miała już za sobą. Tej sprzed trzydziestu siedmiu lat, kiedy jej twarz, w świetle porannego słońca lśniła blaskiem jak nigdy dotąd. Można się było nawet pokusić o stwierdzenie, że z jej wnętrza bił wyjątkowy żar.
Był ciepły, letni poranek roku 1856. Jeanne spoglądała na siebie w lustrze z niemałym zdziwieniem, pytając siebie: czy to możliwe?
Rękoma pogładziła delikatne piersi, nieudolnie próbujące skryć się w warstwie cienkiej koszulki nocnej pod szlafrokiem. Pod jasnym jedwabiem zarysowały się wyraźnie sutki, pociemniałe pod wpływem dotyku. Poczuła ich ból. Poprzedniego wieczoru zapach ragoût z kurczaka wywołał u niej obrzydzenie, a teraz ten, tak bardzo przez nią lubiany zapach olejku cytrynowego wzbudził nudności. Nawet poczciwa Lafortune w ostatnich dniach spoglądała na swoją panią przepełniona świadomością tego, co się dzieje. Oczywiście nie powiedziała ani słowa, zachowując opinię odnośnie do całej tej sytuacji wyjątkowo dla siebie. Prawdopodobnie pokojówka od dłuższego już czasu przeczuwała to, co Jeanne uświadomiła sobie dopiero poprzedniego wieczora: po szesnastu latach małżeństwa i synu, który już obchodził swoje piętnaste urodziny, była po raz kolejny w ciąży. Uśmiech szczęścia przemknął po jej twarzy, kiedy zafascynowana patrzyła na siebie w lustrze. Tak, jej ciało emanowało stanem odmiennym, pomimo że był to dopiero trzeci lub czwarty tydzień. Zmieniła się jej twarz, a oczy nabrały tego innego wyrazu. Wyglądała, jakby jej ubyło z dziesięć lat.
– Wyglądasz cudownie tego ranka, madame – powiedział Alexandre, który stanął w drzwiach, patrząc na nią z podziwem.
Odwróciła do niego twarz, uśmiechając się, a on zaintrygowany podszedł i położył ręce na jej ramionach. Świeżo ogolona skóra na jego policzkach była delikatnie podrażniona ostrą brzytwą, którą lokaj wygładzał mu twarz tego ranka. Również wokół niego unosił się zapach bergamotki i cytryny, którymi naperfumowano olejek do włosów, ale ten mieszał się teraz z zapachem lauru i goździków, wody zapachowej, której używał po goleniu.
Przy szyi, nad sztywnym kołnierzykiem eleganckiej koszuli tkwiła muszka, zaś kamizelka była zapięta na ostatni guzik. Ich wzrok spotkał się w lustrze. Uśmiechając się z zakłopotaniem, spuściła wzrok.
– Co się dzieje, madame? – zapytał zdziwiony mąż. – Czyżbym powiedział coś niestosownego?
– Nie – odpowiedziała, rumieniąc się. – Trafiłeś, drogi małżonku, najzwyczajniej w dziesiątkę.
Speszony, zmarszczył czoło, ale nagle zrozumiał, co miała na myśli, i patrzył na nią teraz oszołomiony.
– Nie, to nie może być prawda! Czyżbyś, najdroższa, była przy nadziei?
Uradowana, skinęła głową.
– Jesteś pewna? Po tak długim czasie?
– Jeśli mi nie wierzysz, proszę, spytaj Lafortune – kpiła z niego.
Zajęta układaniem sukien swojej pani, pokojówka odwróciła się do nich i powiedziała niewzruszona:
– Wszystko za tym przemawia, monsieur. Mały Louis niedługo będzie miał rodzeństwo.
– Kiedy przewidujesz rozwiązanie? – zapytał rozpromieniony Alexandre.
– Och, myślę, że będziemy musieli poczekać do wiosny – odpowiedziała Jeanne.
Na twarzy męża zauważyła strapienie, które wyraźnym cieniem nałożyło się na spontaniczną radość sprzed chwili. Od razu wiedziała, co było tego powodem. Przez prawie dziesięć lat, z domu przy rue Vauthier-le-Noir, Alexandre prowadził kwitnący handel wełną owczą, dorabiając się na tym niemałej fortuny. Jednak kilka miesięcy temu, za radą swojego lekarza, przeszedł na emeryturę. Doktor Morel był zdania, że dla słabego serca jego pacjenta będzie zdecydowanie lepiej, jeśli powstrzyma się od emocji związanych z prowadzeniem niełatwego interesu. To właśnie z tego powodu perspektywę przyjścia na świat kolejnego dziecka, gdy euforia zaskoczenia opadła, przyjął z przygnębieniem.
– Poradzimy sobie – rzekła tonem pełnym zachęty Jeanne.
– Chciałbym dla mojej rodziny czegoś więcej, aniżeli tylko „sobie poradzić” – odparł w zamyśleniu Alexandre. – I może mam na to sposób. Handel suknem w Reims nie rozwija się tak, jakbym chciał. Dlatego nie żałowałem decyzji o jego porzuceniu. Ale ostatnio pewien przyjaciel zwrócił się do mnie z ciekawą propozycją, którą wpierw chciałem odrzucić. – Uśmiech z poczuciem winy prześlizgnął się po jego twarzy. – Z żalem to przyznaję, ale bezczynność, na którą skazał mnie doktor Morel, bardzo mnie przygnębia, lecz ty, madame, dałaś mi dzisiaj powód, aby moją decyzję ponownie przemyśleć.
– O którym przyjacielu mówisz, mój drogi? – spytała Jeanne, z dosyć mieszanymi uczuciami.
Tak bardzo chciała, aby mąż był szczęśliwy, aby znalazł spełnienie w swojej pracy, ale nie kosztem zdrowia.
– Monsieur Narcisse Greno z Wibert & Greno – odpowiedział Alexandre.
– Sprzedawca wina? – zapytała Jeanne.
– Tak, jego partner, pan Wibert, zamierza wycofać się z działalności i podjął decyzję o sprzedaży udziałów.
– Czy to duży interes?
– Sprzedają około czterdziestu pięciu tysięcy butelek rocznie wybranym klientom w północnej części naszego kraju, ale eksportują również do Belgii i Holandii.
– Nie znasz się przecież na handlu winem, mój drogi przyjacielu – powiedziała Jeanne, chcąc dać mu tym samym do myślenia.
– Monsieur Greno nauczy mnie wszystkiego, co konieczne. Nie zaprzątaj sobie tym głowy, madame...
Mimo zapewnień Jeanne miała swoje powody do zmartwień. Jak się potem okazało, jej obawy były słuszne. Czternastego marca następnego roku urodziła dziewczynkę: Louise. Przepełniało ją bezgraniczne szczęście. Mała istotka oczarowała oboje rodziców. Jeanne nie rozstawała się z nią ani na chwilę, zaś Alexandre z zapałem przystąpił do pracy, interes pod nową nazwą – Pommery & Greno – kwitł. Tak jak obiecał monsieur Pommery, partner, Narcisse Greno, wprowadził go w sztukę produkcji i handlu winem. Kiedy mąż wracał do domu, opowiadał Jeanne o tym, co robił. Jak prowadził księgi, jak pisał listy do klientów i winiarzy, a ona słuchała go z entuzjazmem. Na początku nie zauważyła, że zadyszka, którą przypisywała jego euforii, i nocna bezsenność, za którą obwiniała podekscytowanie przed winobraniem, były tak naprawdę oznakami powracającej choroby...
„Zaginione dusze Mary Celeste
obchodzą w Hadesie obfitą ucztę,
a słysząc ich bluźniercze głosy,
sam diabeł zabrał je do siebie...”
Cichutko śpiewane słowa przyprawiły Jeanne o drżenie. Pokojówka znowu nuciła tę nieprzyzwoitą piosenkę, napisaną przez wędrownego śpiewaka, o zaginionej załodze amerykańskiego frachtowca Mary Celeste. Chłopcy, których wychowywała ulica, wrzeszczeli wniebogłosy jej słowa aż do dziś. Utwór traktował o historii sprzed piętnastu lat, kiedy to statek widmo swoją niebanalną historią zaintrygował ludzi na całym świecie. Pewnego dnia na spokojnych wodach, w pobliżu Azorów żeglarz natknął się na pozbawioną dowództwa Mary Celeste. Kapitan, jego rodzina i załoga zniknęli bez śladu, zaś na pokładzie nie widać było najmniejszych nawet śladów uszkodzenia. Nic nie wskazywało na to, aby ludzie na pokładzie stali się ofiarami fatalnego sztormu lub jakiejś śmiertelnej bitwy. A jedyne, czego brakowało, to był ponton. Nikt nigdy nie znalazł wyjaśnienia tajemniczego zniknięcia tych nieszczęśników.
Jeanne dobrze znała piosenkę i już nie raz, i nie dwa upominała służącą. Prosiła, aby ta przestała ją śpiewać ze względu na tekst mówiący o diable i grzesznych czynach, bo w jej porządnym domu nie było miejsca na treści tego rodzaju. Tak się jednak dziwnym trafem złożyło, że pokojówka i statek widmo nosili to samo imię, więc Marie-Céleste nie mogła się oprzeć pokusie. Zmęczona bezustannym karceniem dziewczyny, Jeanne wolała już nic nie mówić i wsłuchiwała się jedynie w dobrze znaną śpiewkę uliczną, a niektóre z banalnych rymów utkwiły nawet i w jej pamięci.
„Co stanie się z nami po śmierci” – pomyślała melancholijnie. „I gdzie podziały się biedne dusze z frachtowca Mary Celeste? Co się stanie ze mną, kiedy zakończę tutaj żywot? Zobaczę znowu Alexandre’a? Pozostanę w pamięci innych? Może pewnego dnia stanę się tematem ballady ulicznej, częścią jakiejś legendy, a może czeka mnie zapomnienie? Czy wino musujące wdowy Pommery będzie w sprzedaży po mojej śmierci? Firma, którą z tak wielkim wysiłkiem i tak wielkim poświęceniem zbudowałam...”
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------