Szansa na miłość - ebook
Zoja ma wszystko pod kontrolą… do czasu. Gdy kuzynka, z którą ledwo się dogaduje, prosi ją o bycie druhną, nie może odmówić. A potem pojawia się Kuba – narzeczony Angeliki i jednocześnie tajemniczy mężczyzna z przeszłości Zoi. Uczucia, które miały wygasnąć, powracają ze zdwojoną siłą, burząc każdy mur, który skrupulatnie wokół siebie zbudowała. Wśród rodzinnych intryg, skrywanych sekretów i walki o własne szczęście, Zoja musi odnaleźć siebie na nowo. Czy odważy się zawalczyć o miłość, której nigdy nie zapomniała? Czy uda jej się uciec przed cieniami przeszłości i zacząć życie na własnych warunkach? Poruszająca opowieść o sile uczuć, rodzinnych więzach i odwadze, by w końcu postawić siebie na pierwszym miejscu. Miłość to wybór. Ale czy Zoja zdobędzie się na odwagę i podejmie decyzję, zanim będzie za późno?
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8402-557-4 |
| Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ 2
Zoja
Odbieram Kasię z pracy i idziemy do pobliskiej galerii handlowej. Na początku kawa.
– To jaki jest plan, moja droga? – pyta moja towarzyszka. – Rozumiem, że mamy kupić prezent dla dziadka, ale to nie moja broszka. Natomiast strój na imprezę wybieram ja, tak? Podporządkujesz się? – pyta z szelmowskim uśmiechem.
– Nie jestem pewna. Źle ci z oczu patrzy – mówię ze śmiechem. – Chciałabym nie czuć się jak szara myszka. Znajdziesz mi coś ciekawego?
– Dobra, kończ kawę i ruszaj tyłek. – Kręci głową i kontynuuje: – Zoja, kiedy ty w siebie uwierzysz, co? W pracy wymiatasz, ale jeśli tylko powiem „spotkanie rodzinne”, kładziesz uszy po sobie.
– Nie rób mi tutaj sesji terapeutycznej. Dzisiaj ma być przyjemnie – odpowiadam i ciągnę ją za rękę do najbliższego sklepu.
Zasada z Kasią jest taka: bez sprzeciwu przymierzać wszystko, co mi przyniesie. Sama też szukam czegoś dla siebie. W oko wpada mi kombinezon na cieniutkich ramiączkach, z lejącego materiału.
– Weź go. Przymierz – mówi mi Kaśka do ucha. – Tutaj masz sukienkę o kroju marynarki oraz jedną do ziemi, w pięknym kolorze intensywnej fuksji.
Przymierzam wszystko cierpliwie. W końcu decyduję się na dwie rzeczy.
– Potrzebujesz jeszcze jakiegoś okrycia, ale mam w swojej szafie odpowiednie, więc ci pożyczę – stwierdza moja stylistka. – Ten kombinezon jest idealny również do pracy, plus marynarka i masz typowo formalny strój. Natomiast w sukience wyglądasz jak gwiazda. O której jutro wyjeżdżasz?
– O jedenastej – odpieram, patrząc na siebie z uśmiechem. – Czemu pytasz?
– Umaluję cię. Chcę ci coś pokazać.
– Co mianowicie? – pytam zaskoczona.
– Ciebie. To, jaka jesteś śliczna – wyjaśnia z poważną miną. – Wszystkich zachwycisz, a w oczach kuzynki zobaczysz świecącą zieleń zazdrości.
Dobre przeczucie zagościło w moim sercu. Jeszcze przez jakiś czas chodzimy po sklepach. Wybrałam dla dziadka książkę o rybach. Jest zapalonym wędkarzem, więc na pewno mu się spodoba.
Gdy już wszystko mam, wchodzimy po zakupy do marketu.
W domu czeka na nas zniecierpliwiony Mati.
– O której miałaś być? – warczy na Kasię ze swojego pokoju. – Pośpiesz się, bo się spóźnimy.
– Straciłyśmy rachubę czasu – przyznaje dziewczyna ze śmiechem.
– Dobra, dobra, szykuj się. – Wskazuje jej wolną łazienkę. – A ty, zadowolona? Zakupy się udały?
– Tak, jutro zobaczysz – odpieram.
– Niestety nie. Mam poranną zmianę w restauracji. Widzimy się dopiero w niedzielę. Baw się dobrze. Nie rób nic, czego ja bym nie zrobił. – Puszcza do mnie oczko i zamyka się w swoim pokoju.
– Dzięki! – odkrzykuję.
Rozkładam deskę do prasowania, gdy słyszę, że współlokatorzy wychodzą. Włączam muzykę i wracam do swoich zadań. Gdy ubrania są przyszykowane, idę zrobić sobie maseczkę na twarz i włosy. Jestem naturalną blondynką, nie odważyłam się jeszcze ich zafarbować. Kiedyś nosiłam rozpuszczone, sięgały mi do pasa. Teraz, dla większej wygody, są do łopatek. Lubię to, jak się układają w lekkie fale bez większego nakładu pracy.
Kończę przygotowania i odpływam w sen. Wszystko jest gotowe. Czuję, jakbym szykowała się na wojnę, a nie na przyjęcie.
Tak, jak obiecała, rano Kasia maluje mnie i lekko układa włosy. Przede mną jakieś trzy godziny jazdy samochodem. Pożyczyłam auto od Mateusza, nie mam swojego, ale to tylko kwestia czasu. Pomimo że nie jeżdżę zbyt często, pewnie czuję się za kierownicą.
Kiedy jestem już gotowa, pakuję się, i w drogę. Dostaję od Kaśki kopa w tyłek na szczęście i ruszam z garażu. Droga mija mi miło. Naszykowałam sobie audiobook na trasę. Moja ulubiona autorka wydała właśnie kryminał i nie mogłam się doczekać, aż go pochłonę.
Zajeżdżam na miejsce kilka minut po trzeciej. Gdy wchodzę do lokalu, tata wita się ze mną i mówi, że Łukasz zajął dla mnie miejsce obok swojej rodziny. Najpierw kieruję swoje kroki w stronę solenizanta.
– Wszystkiego, co najlepsze, dziadku! Dużo zdrowia i siły na wędkowanie! – Przytulam go mocno.
– Dziękuję, Zojka! W końcu jesteś! Tęskniłem, moja mała.
Rozczula mnie. Za to babcia rzuca wzrokiem pioruny.
– Dzień dobry, babciu.
– Dzień dobry, spóźniłaś się. Wszyscy na ciebie czekają… – odpowiada urażona. Coś nie mam szczęścia do przedstawicielek płci pięknej w mojej rodzinie. – Siadaj.
– Ja też się cieszę, że cię widzę, babciu – mówię i zostawiam ją z zaskoczeniem na twarzy.
Zmierzam do mamy i jej sztucznego uśmiechu.
– Dzień dobry, mamo. Ładnie wyglądasz.
Buziak, buziak, i mogę w końcu udać się do bliźniaków.
– Ciocia Zoja! – W moją stronę leci Piotruś. – Jesteś!
Kucam i przytulam trzylatka. To syn Łukasza, mój chrześniak. Uwielbiam tego łobuza.
– Myślałem, że już nie przyjedziesz. Tata zatrzymał dla ciebie miejsce obok siebie, a ja chciałem, żebyś usiadła z nami. – Patrzy na mnie ze smutkiem. – Nie pozwolił mi.
– Ciocia usiądzie z nami – zwraca się Łukasz do swojego syna. – Cześć, kuzynka! Dobrze, że jesteś. Jeśli chcesz, możemy ci przestawić krzesełko do stolika dla dzieci. Co ty na to? – Uśmiecha się szelmowsko i zamyka mnie w braterskim uścisku.
– Cześć! Czy ty byłeś ostatnio na siłowni? Nieźle wyglądasz. – Śmieję się do niego. Jestem megadumna, że z kolesia z oponką zmienił się w dobrze umięśnionego faceta. – A gdzie twoja żona?
Łukasz pokazuje na Sylwię, która z brzuszkiem już poważnych rozmiarów siedzi przy stole.
– Kochana, wyglądasz promiennie. – Nachylam się do niej i całuję w policzek. – Kiedy masz termin?
– Za miesiąc rodzę. Dziękuję ci bardzo. Ty dzisiaj również wyglądasz cudownie. Nie wiem, kto bardziej na ciebie czekał: dzieciaki czy Łukasz z Jackiem?
Mój kuzyn trafił na wspaniałą dziewczynę. Sylwia zawsze go wspierała w jego walce z otyłością. Dzięki niej i swojej determinacji się nie poddał.
– O wilku mowa, gdzie jest drugi bliźniak? – pytam, ale już ktoś łapie mnie w pasie.
– Tutaj jestem. Cześć, młoda!
Jacek to zawzięty kawaler. Takiego podrywu, jaki on potrafi nawinąć, nie słyszałam od nikogo. Poza tym to bardzo zdolny adwokat.
– Trafiłaś najlepsze miejsce. Między mną a Łukaszem. – Szczerzy się do mnie. – Uważaj, żmija idzie do ciebie – szepcze mi do ucha.
– A ze mną moja druhna się nie przywita?
Na słowa Angeliki kuzynostwo patrzy na mnie wielkimi oczami.
– Myślałam, że jednak nie przyjedziesz. Zawsze jesteś taka zajęta. Nawet na imprezy rodzinne nie masz czasu.
– Witaj! – Przytulam się sztywno. – Obiecałam, że będę.
– Później cię złapię. Musimy obgadać mój wielki dzień i przedstawię ci Kubusia.
Jej głos ocieka słodyczą, ale oczy zdradzają zbyt wiele. Ona też mnie nie lubi. Nie rozumiem motywu jej decyzji w kwestii świadkowej. Pewnie dziadek znowu chciał, żebyśmy się zbliżyły, a ona machnęła na to ręką.
– Co to było? O czym nam nie powiedziałaś? – pytają bliźniaki jeden przez drugiego. – Od kiedy jesteście takimi przyjaciółkami?
– Spokojnie, później wam wszystko opowiem, gdy już atmosfera się rozluźni – odpowiadam i zabieram się do obiadu. Nie miałam czasu na śniadanie, więc pochłaniam posiłek w zawrotnym tempie.
Rozmowy toczą się leniwie. Bliźniaki na zmianę żartują i droczą się ze sobą. Co jakiś czas dzieciaki przylatują i sprawdzają, czy już zjadłam. Słucham ich z przyjemnością. Po obiedzie nadchodzi czas na toast. Na salę wjeżdża tort. Wszyscy powoli wstają i tworzą krąg wokół dziadka.
Gdy podnoszę się ze swojego miejsca, znowu czuję ten męski zapach. Ostatnio mnie prześladuje. Z zamyślenia wyrywa mnie lekkie uczucie bólu od uderzenia w plecy. Odwracam się, ale dostrzegam tylko tył mężczyzny. Gbur jeden. Nawet nie przeprosił.
– Widzę, że właśnie poznałaś Kubusia Angeliki – tłumaczy Jacek przyciszonym głosem. – Dwa zdania z nim zamieniłem. Nie jest straszny, ale może tylko takie robi wrażenie. W końcu oświadczył się naszej kuzynce.
– Nie zamierzam mieć z nim wiele do czynienia. Nie interesuje mnie, kto ma być jej mężem. Traktuję to świadkowanie jak nieprzyjemny obowiązek. Dwa dni i z głowy.
– Ta… Pomarzyć można. Zobaczysz, co ona dla ciebie przygotowała. Dwa dni. Chciałabyś – kpi ze mnie Sylwia. Dotychczas tylko przysłuchiwała się naszym pogaduszkom. – A wybieranie sukni? I co najważniejsze, wieczór panieński? Mnie oszczędzi, bo i tak będę z maluszkiem, ale ty uważaj.
Teraz już cała trójka się śmieje. A do mnie dociera, że mają rację.
– Zapraszam wszystkich na tort! – Babcia daje nam znać, że mamy już uciąć te rozmowy. – Sto lat! Sto lat! – Wszyscy ciągną piosenkę i na koniec biją brawo.
– Dziękuję wam bardzo! – Dziadek jest bardzo wzruszony. Widać, że trzęsą mu się ręce, gdy kroi ciasto.
Podchodzę do niego i mu pomagam.
– Ty sobie krój spokojnie, ja z bliźniakami podamy wszystkim talerzyki – mówię i puszczam do niego oczko.
Dziadek uśmiecha się z wdzięcznością.
– Jacek, Łukasz! Roznosicie kawałki innym gościom.
Szybko uwijamy się z pomocą.
Napięcie powoli ze mnie schodzi. Kawa i ciasto. W tle zaczyna lecieć muzyka, Piotruś ciągnie mnie na parkiet.
– Ciocia, zatańcz ze mną. Rodzice zawsze powtarzają, że taka dobra z ciebie tancerka.
Ciskam gromami w rozbawione kuzynostwo, ale tańczę w kółeczku z dzieciakami. Okręcam każde, co wywołuje salwy śmiechu. Uwielbiam tę radość i beztroskę dzieci, aż zarażają. Bawię się świetnie, do chwili gdy podchodzi do mnie Angelika.
– Porywam cię, kochana, na chwilę – mówi przymilnie.
– Tiotia, zostaje s nami – sepleni jeden z maluchów.
– Lepiej znajdź swoich rodziców. Uciekaj – warczy do niego Angelika.
O… musi być coś nie tak, że uchyliła swoją maskę. Patrzę na rozgrywającą się scenę i podziwiam, jak pięknie wyglądają jej włosy na tle tej szmaragdowej sukienki.
– Czemu do nas nie podeszłaś? – pyta z wyrzutem.
– Maluchy mnie zgarnęły od razu do zabawy – odpowiadam.
– Mówiłam, żeby zrobić przyjęcie bez dzieci, ale dziadek się uparł. Chciał mieć wszystkie swoje wnuczęta wokół siebie. Nie umiem tego pojąć – mówi, prowadząc mnie na drugi koniec lokalu. – Ty jeszcze nie poznałaś mojego przyszłego męża. Jest inżynierem. Megazdolny i taki mądry.
– Nie, jeszcze nie mieliśmy okazji. – Zastanawiam się, czy wyczuwa mój sarkazm.
Podchodzimy do wysokiego barowego stolika, przy którym stoją moi rodzice i babcia. Rozmawia z nimi jakiś mężczyzna. Widzę jedynie jego plecy. Dziwne dreszcze przechodzą przez moje ciało, jakby ono wiedziało wcześniej. Wciągam głęboko powietrze… i znowu ten zapach. Wypełnia mi płuca.
– To moja kuzynka, Zoja. – Angelika mnie przedstawia. – A to mój Kubuś.
– Prosiłem, żebyś tak nie mówiła, kochanie.
Wysoki mężczyzna odwraca się w moją stronę. Błądzę wzrokiem od jego gładko ogolonej brody, poprzez wydatne usta, ale dopiero gdy zatrzymuję się na oczach schowanych za oprawkami – zamieram.
To chyba nie dzieje się naprawdę. Jakaś kiepska komedia, a raczej tragedia. Wdech. Ja pierdolę! Ten zapach. Wszystko się zgadza.
Przywołuję się do porządku i podaję mu dłoń.
– Cześć, jestem Zoja. Przepraszam, muszę iść do toalety poprawić makijaż. Pewnie będziemy mieli jeszcze okazję się spotkać… – Uśmiecham się blado i oddalam na nogach z waty.
Zamykam się w kabinie i przez moją głowę przelatują właśnie obrazy z urodzin Melanii sprzed czterech lat.
Cztery lata temu byłyśmy w Karpaczu. Tata solenizantki pomógł nam zrobić jej niespodziankę. Zasponsorował wyjazd i hotel dla pięciu dziewczyn. W ciągu dnia miałyśmy sesje spa i basen dla siebie. Wieczorem ubrałyśmy się w małe czarne i ruszyłyśmy na kolację. Wszystko byłoby całkiem normalnie, gdyby Agata nie wymyśliła, że każda z nas ma założyć maskę na twarz. Taką przysłaniającą jedynie oczy. Delikatną, koronkową. Nie byłam do tego przekonana, ale jak wszystkie, to wszystkie. Na szczęście nie przeszkadzała w jedzeniu…
Potrząsam głową. Nie będę do tego wracać. Coś musiało mi się pomylić. Jednak moje myśli biegną do tamtych wspomnień.
Skończyłyśmy trzeci rok studiów. Świetnie się bawiłyśmy. Był tort ze świeczkami i śpiewanie sto lat. To właśnie wtedy dołączyło się do nas trzech chłopaków. Na początku złożyli jedynie życzenia Meli, ale potem przynieśli krzesła i dosiedli się do naszego stolika. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że było ich czterech. Ostatni chłopak siedział oparty o blat baru i patrzył na całą sytuację z daleka. Nasze spojrzenia się spotkały. Pamiętam, jak przeszył mnie dreszcz. Odwróciłam się, by wznieść kolejny toast, ale nadal czułam jego wzrok na sobie.
Puk, puk.
– Zoja, wszystko w porządku. Coś się stało? Źle się czujesz? Łukasz widział, jak blada wbiegasz do łazienki, i prosił, żebym sprawdziła, czy wszystko z tobą w porządku. – Sylwia z troską patrzy mi w oczy, gdy otwieram kabinę.
– W porządku – odpowiadam cicho. – Zrobiło mi się słabo. Muszę na chwilę wyjść, pooddychać świeżym powietrzem.
– Iść z tobą?
– Dziękuję. To ja powinnam tobie pomagać. Jak się czujesz?
– Czuję się jak wielka, tocząca się kula. Dziękuję. Ładna zmiana tematu – rzuca. – Jakbyś jednak czegoś potrzebowała, to daj znać.
Uśmiecham się i wychodzę. Biorę szklankę z wodą ze swojego miejsca i idę na taras. Na szczęście tutaj nikt się nie kręci.
Jakub
Nie wierzę, że dałem się w to wszystko wmanewrować Angelice. Nie miałem ochoty przychodzić na przyjęcie. Lubię dziadka mojej narzeczonej, ale babcia to prawdziwa wiedźma. Gdy na mnie patrzy, czuję, jakby słyszała wszystkie moje myśli i zastanawiała się, jaką karę wymyślić. Miałem poznać jej kuzynkę, jakąś dzikuskę, jak ją nazwała Angelika. Próbowała mi wytłumaczyć, że wybrała ją na swoją świadkową, bo Aśka miała wypadek i tak wypadało zrobić, ale jakoś tego nie kupuję. Obie się nie lubią. To po co się męczyć?
Narzeczona w końcu idzie po swoją kuzynkę, a ja zastanawiam się, kogo przyjdzie mi poznać. Tego jednak się nie spodziewałem. Gdy klepie mnie w ramię, przedstawiając blondynkę, czuję, jakby cała krew odpłynęła mi z twarzy.
– Cześć, jestem Zoja.
Coś jeszcze mówiła, ale tylko tyle zarejestrowałem. Jej postać migała mi przez całe przyjęcie, chyba nawet niechcący ją potrąciłem, gdy Angelika mnie ciągnęła do kręgu przy torcie. Słyszałem, że nie była zadowolona, a ja nawet nie przeprosiłem.
Podaje mi dłoń i podnosi lekko głowę. Wtedy nasze spojrzenia się krzyżują, a ja już wiem, że to ona.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Zoja
Odbieram Kasię z pracy i idziemy do pobliskiej galerii handlowej. Na początku kawa.
– To jaki jest plan, moja droga? – pyta moja towarzyszka. – Rozumiem, że mamy kupić prezent dla dziadka, ale to nie moja broszka. Natomiast strój na imprezę wybieram ja, tak? Podporządkujesz się? – pyta z szelmowskim uśmiechem.
– Nie jestem pewna. Źle ci z oczu patrzy – mówię ze śmiechem. – Chciałabym nie czuć się jak szara myszka. Znajdziesz mi coś ciekawego?
– Dobra, kończ kawę i ruszaj tyłek. – Kręci głową i kontynuuje: – Zoja, kiedy ty w siebie uwierzysz, co? W pracy wymiatasz, ale jeśli tylko powiem „spotkanie rodzinne”, kładziesz uszy po sobie.
– Nie rób mi tutaj sesji terapeutycznej. Dzisiaj ma być przyjemnie – odpowiadam i ciągnę ją za rękę do najbliższego sklepu.
Zasada z Kasią jest taka: bez sprzeciwu przymierzać wszystko, co mi przyniesie. Sama też szukam czegoś dla siebie. W oko wpada mi kombinezon na cieniutkich ramiączkach, z lejącego materiału.
– Weź go. Przymierz – mówi mi Kaśka do ucha. – Tutaj masz sukienkę o kroju marynarki oraz jedną do ziemi, w pięknym kolorze intensywnej fuksji.
Przymierzam wszystko cierpliwie. W końcu decyduję się na dwie rzeczy.
– Potrzebujesz jeszcze jakiegoś okrycia, ale mam w swojej szafie odpowiednie, więc ci pożyczę – stwierdza moja stylistka. – Ten kombinezon jest idealny również do pracy, plus marynarka i masz typowo formalny strój. Natomiast w sukience wyglądasz jak gwiazda. O której jutro wyjeżdżasz?
– O jedenastej – odpieram, patrząc na siebie z uśmiechem. – Czemu pytasz?
– Umaluję cię. Chcę ci coś pokazać.
– Co mianowicie? – pytam zaskoczona.
– Ciebie. To, jaka jesteś śliczna – wyjaśnia z poważną miną. – Wszystkich zachwycisz, a w oczach kuzynki zobaczysz świecącą zieleń zazdrości.
Dobre przeczucie zagościło w moim sercu. Jeszcze przez jakiś czas chodzimy po sklepach. Wybrałam dla dziadka książkę o rybach. Jest zapalonym wędkarzem, więc na pewno mu się spodoba.
Gdy już wszystko mam, wchodzimy po zakupy do marketu.
W domu czeka na nas zniecierpliwiony Mati.
– O której miałaś być? – warczy na Kasię ze swojego pokoju. – Pośpiesz się, bo się spóźnimy.
– Straciłyśmy rachubę czasu – przyznaje dziewczyna ze śmiechem.
– Dobra, dobra, szykuj się. – Wskazuje jej wolną łazienkę. – A ty, zadowolona? Zakupy się udały?
– Tak, jutro zobaczysz – odpieram.
– Niestety nie. Mam poranną zmianę w restauracji. Widzimy się dopiero w niedzielę. Baw się dobrze. Nie rób nic, czego ja bym nie zrobił. – Puszcza do mnie oczko i zamyka się w swoim pokoju.
– Dzięki! – odkrzykuję.
Rozkładam deskę do prasowania, gdy słyszę, że współlokatorzy wychodzą. Włączam muzykę i wracam do swoich zadań. Gdy ubrania są przyszykowane, idę zrobić sobie maseczkę na twarz i włosy. Jestem naturalną blondynką, nie odważyłam się jeszcze ich zafarbować. Kiedyś nosiłam rozpuszczone, sięgały mi do pasa. Teraz, dla większej wygody, są do łopatek. Lubię to, jak się układają w lekkie fale bez większego nakładu pracy.
Kończę przygotowania i odpływam w sen. Wszystko jest gotowe. Czuję, jakbym szykowała się na wojnę, a nie na przyjęcie.
Tak, jak obiecała, rano Kasia maluje mnie i lekko układa włosy. Przede mną jakieś trzy godziny jazdy samochodem. Pożyczyłam auto od Mateusza, nie mam swojego, ale to tylko kwestia czasu. Pomimo że nie jeżdżę zbyt często, pewnie czuję się za kierownicą.
Kiedy jestem już gotowa, pakuję się, i w drogę. Dostaję od Kaśki kopa w tyłek na szczęście i ruszam z garażu. Droga mija mi miło. Naszykowałam sobie audiobook na trasę. Moja ulubiona autorka wydała właśnie kryminał i nie mogłam się doczekać, aż go pochłonę.
Zajeżdżam na miejsce kilka minut po trzeciej. Gdy wchodzę do lokalu, tata wita się ze mną i mówi, że Łukasz zajął dla mnie miejsce obok swojej rodziny. Najpierw kieruję swoje kroki w stronę solenizanta.
– Wszystkiego, co najlepsze, dziadku! Dużo zdrowia i siły na wędkowanie! – Przytulam go mocno.
– Dziękuję, Zojka! W końcu jesteś! Tęskniłem, moja mała.
Rozczula mnie. Za to babcia rzuca wzrokiem pioruny.
– Dzień dobry, babciu.
– Dzień dobry, spóźniłaś się. Wszyscy na ciebie czekają… – odpowiada urażona. Coś nie mam szczęścia do przedstawicielek płci pięknej w mojej rodzinie. – Siadaj.
– Ja też się cieszę, że cię widzę, babciu – mówię i zostawiam ją z zaskoczeniem na twarzy.
Zmierzam do mamy i jej sztucznego uśmiechu.
– Dzień dobry, mamo. Ładnie wyglądasz.
Buziak, buziak, i mogę w końcu udać się do bliźniaków.
– Ciocia Zoja! – W moją stronę leci Piotruś. – Jesteś!
Kucam i przytulam trzylatka. To syn Łukasza, mój chrześniak. Uwielbiam tego łobuza.
– Myślałem, że już nie przyjedziesz. Tata zatrzymał dla ciebie miejsce obok siebie, a ja chciałem, żebyś usiadła z nami. – Patrzy na mnie ze smutkiem. – Nie pozwolił mi.
– Ciocia usiądzie z nami – zwraca się Łukasz do swojego syna. – Cześć, kuzynka! Dobrze, że jesteś. Jeśli chcesz, możemy ci przestawić krzesełko do stolika dla dzieci. Co ty na to? – Uśmiecha się szelmowsko i zamyka mnie w braterskim uścisku.
– Cześć! Czy ty byłeś ostatnio na siłowni? Nieźle wyglądasz. – Śmieję się do niego. Jestem megadumna, że z kolesia z oponką zmienił się w dobrze umięśnionego faceta. – A gdzie twoja żona?
Łukasz pokazuje na Sylwię, która z brzuszkiem już poważnych rozmiarów siedzi przy stole.
– Kochana, wyglądasz promiennie. – Nachylam się do niej i całuję w policzek. – Kiedy masz termin?
– Za miesiąc rodzę. Dziękuję ci bardzo. Ty dzisiaj również wyglądasz cudownie. Nie wiem, kto bardziej na ciebie czekał: dzieciaki czy Łukasz z Jackiem?
Mój kuzyn trafił na wspaniałą dziewczynę. Sylwia zawsze go wspierała w jego walce z otyłością. Dzięki niej i swojej determinacji się nie poddał.
– O wilku mowa, gdzie jest drugi bliźniak? – pytam, ale już ktoś łapie mnie w pasie.
– Tutaj jestem. Cześć, młoda!
Jacek to zawzięty kawaler. Takiego podrywu, jaki on potrafi nawinąć, nie słyszałam od nikogo. Poza tym to bardzo zdolny adwokat.
– Trafiłaś najlepsze miejsce. Między mną a Łukaszem. – Szczerzy się do mnie. – Uważaj, żmija idzie do ciebie – szepcze mi do ucha.
– A ze mną moja druhna się nie przywita?
Na słowa Angeliki kuzynostwo patrzy na mnie wielkimi oczami.
– Myślałam, że jednak nie przyjedziesz. Zawsze jesteś taka zajęta. Nawet na imprezy rodzinne nie masz czasu.
– Witaj! – Przytulam się sztywno. – Obiecałam, że będę.
– Później cię złapię. Musimy obgadać mój wielki dzień i przedstawię ci Kubusia.
Jej głos ocieka słodyczą, ale oczy zdradzają zbyt wiele. Ona też mnie nie lubi. Nie rozumiem motywu jej decyzji w kwestii świadkowej. Pewnie dziadek znowu chciał, żebyśmy się zbliżyły, a ona machnęła na to ręką.
– Co to było? O czym nam nie powiedziałaś? – pytają bliźniaki jeden przez drugiego. – Od kiedy jesteście takimi przyjaciółkami?
– Spokojnie, później wam wszystko opowiem, gdy już atmosfera się rozluźni – odpowiadam i zabieram się do obiadu. Nie miałam czasu na śniadanie, więc pochłaniam posiłek w zawrotnym tempie.
Rozmowy toczą się leniwie. Bliźniaki na zmianę żartują i droczą się ze sobą. Co jakiś czas dzieciaki przylatują i sprawdzają, czy już zjadłam. Słucham ich z przyjemnością. Po obiedzie nadchodzi czas na toast. Na salę wjeżdża tort. Wszyscy powoli wstają i tworzą krąg wokół dziadka.
Gdy podnoszę się ze swojego miejsca, znowu czuję ten męski zapach. Ostatnio mnie prześladuje. Z zamyślenia wyrywa mnie lekkie uczucie bólu od uderzenia w plecy. Odwracam się, ale dostrzegam tylko tył mężczyzny. Gbur jeden. Nawet nie przeprosił.
– Widzę, że właśnie poznałaś Kubusia Angeliki – tłumaczy Jacek przyciszonym głosem. – Dwa zdania z nim zamieniłem. Nie jest straszny, ale może tylko takie robi wrażenie. W końcu oświadczył się naszej kuzynce.
– Nie zamierzam mieć z nim wiele do czynienia. Nie interesuje mnie, kto ma być jej mężem. Traktuję to świadkowanie jak nieprzyjemny obowiązek. Dwa dni i z głowy.
– Ta… Pomarzyć można. Zobaczysz, co ona dla ciebie przygotowała. Dwa dni. Chciałabyś – kpi ze mnie Sylwia. Dotychczas tylko przysłuchiwała się naszym pogaduszkom. – A wybieranie sukni? I co najważniejsze, wieczór panieński? Mnie oszczędzi, bo i tak będę z maluszkiem, ale ty uważaj.
Teraz już cała trójka się śmieje. A do mnie dociera, że mają rację.
– Zapraszam wszystkich na tort! – Babcia daje nam znać, że mamy już uciąć te rozmowy. – Sto lat! Sto lat! – Wszyscy ciągną piosenkę i na koniec biją brawo.
– Dziękuję wam bardzo! – Dziadek jest bardzo wzruszony. Widać, że trzęsą mu się ręce, gdy kroi ciasto.
Podchodzę do niego i mu pomagam.
– Ty sobie krój spokojnie, ja z bliźniakami podamy wszystkim talerzyki – mówię i puszczam do niego oczko.
Dziadek uśmiecha się z wdzięcznością.
– Jacek, Łukasz! Roznosicie kawałki innym gościom.
Szybko uwijamy się z pomocą.
Napięcie powoli ze mnie schodzi. Kawa i ciasto. W tle zaczyna lecieć muzyka, Piotruś ciągnie mnie na parkiet.
– Ciocia, zatańcz ze mną. Rodzice zawsze powtarzają, że taka dobra z ciebie tancerka.
Ciskam gromami w rozbawione kuzynostwo, ale tańczę w kółeczku z dzieciakami. Okręcam każde, co wywołuje salwy śmiechu. Uwielbiam tę radość i beztroskę dzieci, aż zarażają. Bawię się świetnie, do chwili gdy podchodzi do mnie Angelika.
– Porywam cię, kochana, na chwilę – mówi przymilnie.
– Tiotia, zostaje s nami – sepleni jeden z maluchów.
– Lepiej znajdź swoich rodziców. Uciekaj – warczy do niego Angelika.
O… musi być coś nie tak, że uchyliła swoją maskę. Patrzę na rozgrywającą się scenę i podziwiam, jak pięknie wyglądają jej włosy na tle tej szmaragdowej sukienki.
– Czemu do nas nie podeszłaś? – pyta z wyrzutem.
– Maluchy mnie zgarnęły od razu do zabawy – odpowiadam.
– Mówiłam, żeby zrobić przyjęcie bez dzieci, ale dziadek się uparł. Chciał mieć wszystkie swoje wnuczęta wokół siebie. Nie umiem tego pojąć – mówi, prowadząc mnie na drugi koniec lokalu. – Ty jeszcze nie poznałaś mojego przyszłego męża. Jest inżynierem. Megazdolny i taki mądry.
– Nie, jeszcze nie mieliśmy okazji. – Zastanawiam się, czy wyczuwa mój sarkazm.
Podchodzimy do wysokiego barowego stolika, przy którym stoją moi rodzice i babcia. Rozmawia z nimi jakiś mężczyzna. Widzę jedynie jego plecy. Dziwne dreszcze przechodzą przez moje ciało, jakby ono wiedziało wcześniej. Wciągam głęboko powietrze… i znowu ten zapach. Wypełnia mi płuca.
– To moja kuzynka, Zoja. – Angelika mnie przedstawia. – A to mój Kubuś.
– Prosiłem, żebyś tak nie mówiła, kochanie.
Wysoki mężczyzna odwraca się w moją stronę. Błądzę wzrokiem od jego gładko ogolonej brody, poprzez wydatne usta, ale dopiero gdy zatrzymuję się na oczach schowanych za oprawkami – zamieram.
To chyba nie dzieje się naprawdę. Jakaś kiepska komedia, a raczej tragedia. Wdech. Ja pierdolę! Ten zapach. Wszystko się zgadza.
Przywołuję się do porządku i podaję mu dłoń.
– Cześć, jestem Zoja. Przepraszam, muszę iść do toalety poprawić makijaż. Pewnie będziemy mieli jeszcze okazję się spotkać… – Uśmiecham się blado i oddalam na nogach z waty.
Zamykam się w kabinie i przez moją głowę przelatują właśnie obrazy z urodzin Melanii sprzed czterech lat.
Cztery lata temu byłyśmy w Karpaczu. Tata solenizantki pomógł nam zrobić jej niespodziankę. Zasponsorował wyjazd i hotel dla pięciu dziewczyn. W ciągu dnia miałyśmy sesje spa i basen dla siebie. Wieczorem ubrałyśmy się w małe czarne i ruszyłyśmy na kolację. Wszystko byłoby całkiem normalnie, gdyby Agata nie wymyśliła, że każda z nas ma założyć maskę na twarz. Taką przysłaniającą jedynie oczy. Delikatną, koronkową. Nie byłam do tego przekonana, ale jak wszystkie, to wszystkie. Na szczęście nie przeszkadzała w jedzeniu…
Potrząsam głową. Nie będę do tego wracać. Coś musiało mi się pomylić. Jednak moje myśli biegną do tamtych wspomnień.
Skończyłyśmy trzeci rok studiów. Świetnie się bawiłyśmy. Był tort ze świeczkami i śpiewanie sto lat. To właśnie wtedy dołączyło się do nas trzech chłopaków. Na początku złożyli jedynie życzenia Meli, ale potem przynieśli krzesła i dosiedli się do naszego stolika. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że było ich czterech. Ostatni chłopak siedział oparty o blat baru i patrzył na całą sytuację z daleka. Nasze spojrzenia się spotkały. Pamiętam, jak przeszył mnie dreszcz. Odwróciłam się, by wznieść kolejny toast, ale nadal czułam jego wzrok na sobie.
Puk, puk.
– Zoja, wszystko w porządku. Coś się stało? Źle się czujesz? Łukasz widział, jak blada wbiegasz do łazienki, i prosił, żebym sprawdziła, czy wszystko z tobą w porządku. – Sylwia z troską patrzy mi w oczy, gdy otwieram kabinę.
– W porządku – odpowiadam cicho. – Zrobiło mi się słabo. Muszę na chwilę wyjść, pooddychać świeżym powietrzem.
– Iść z tobą?
– Dziękuję. To ja powinnam tobie pomagać. Jak się czujesz?
– Czuję się jak wielka, tocząca się kula. Dziękuję. Ładna zmiana tematu – rzuca. – Jakbyś jednak czegoś potrzebowała, to daj znać.
Uśmiecham się i wychodzę. Biorę szklankę z wodą ze swojego miejsca i idę na taras. Na szczęście tutaj nikt się nie kręci.
Jakub
Nie wierzę, że dałem się w to wszystko wmanewrować Angelice. Nie miałem ochoty przychodzić na przyjęcie. Lubię dziadka mojej narzeczonej, ale babcia to prawdziwa wiedźma. Gdy na mnie patrzy, czuję, jakby słyszała wszystkie moje myśli i zastanawiała się, jaką karę wymyślić. Miałem poznać jej kuzynkę, jakąś dzikuskę, jak ją nazwała Angelika. Próbowała mi wytłumaczyć, że wybrała ją na swoją świadkową, bo Aśka miała wypadek i tak wypadało zrobić, ale jakoś tego nie kupuję. Obie się nie lubią. To po co się męczyć?
Narzeczona w końcu idzie po swoją kuzynkę, a ja zastanawiam się, kogo przyjdzie mi poznać. Tego jednak się nie spodziewałem. Gdy klepie mnie w ramię, przedstawiając blondynkę, czuję, jakby cała krew odpłynęła mi z twarzy.
– Cześć, jestem Zoja.
Coś jeszcze mówiła, ale tylko tyle zarejestrowałem. Jej postać migała mi przez całe przyjęcie, chyba nawet niechcący ją potrąciłem, gdy Angelika mnie ciągnęła do kręgu przy torcie. Słyszałem, że nie była zadowolona, a ja nawet nie przeprosiłem.
Podaje mi dłoń i podnosi lekko głowę. Wtedy nasze spojrzenia się krzyżują, a ja już wiem, że to ona.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
więcej..