Szara wrona - ebook
Szara wrona - ebook
Współczesny Wrocław. Ewa Ragan, sześćdziesięcioletnia profesorka chemii, zmęczona nieuleczalną chorobą męża, sięga za namową koleżanki po tajemniczą mieszankę, która ma przywrócić jej radość życia. Dzięki hormonowi wzrostu czuje wreszcie przypływ energii, a testosteron daje jej zaskakującą siłę i stymuluje libido. Nie są to jednak niestety jedyne efekty energetycznego koktajlu.
Im więcej ma bowiem wigoru, tym mnie zahamowań. Do tego niebezpiecznie rośnie jej fascynacja młodszym sąsiadem arabskiego pochodzenia, a nie wie, że mężczyzna nie znalazł się w Polsce z własnej woli.
„Debiutancka powieść Wojciecha Szmidta to całkiem sprawnie skrojony thriller obyczajowy z rozbudowaną warstwą psychologiczną. Świetna pozycja dla wymagającego czytelnika”.
Wioleta Sadowska
subiektywnieoksiazkach.pl
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-961491-1-4 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sekunda po sekundzie od trzydziestu lat miarowo wybijał czas. Doskonały szwajcarski mechanizm Hilfklera praktycznie nie wymagał ingerencji. Swoiste perpetuum mobile niejako zaprzeczało prawom fizyki. Zaprojektowana w minimalistycznym stylu biała tarcza zegara odbijała światło ulicznej latarni, które sprawiało, że w przytulnym pokoju było całkiem jasno. Schorowany mężczyzna obudził się. Spojrzał na czerwoną wskazówkę sekundnika, a następnie odczytał pełną godzinę. Kilka minut po trzeciej. Ze spokojem wsłuchiwał się w mechanizm urządzenia. Choć był już stary, wciąż miał słuch nastolatka. Rytmiczne uderzenia uspokajały go i podczas wielu bezsennych nocy pozwalały odnaleźć utracony sen. Tak było kiedyś, tak było i teraz – w czasie naznaczonym chorobą. Czuł obecność swojej żony, ale leżał na lewym boku i nie był w stanie bez nadludzkiego wysiłku upewnić się, że Ewa znajduje się obok. Lewa ręka po prostu nie działała. Była jak wielki bolący cierń przyczepiony do jego obolałego ciała. Kilka razy dziennie przebiegało mu przez myśl, żeby wziąć tasak i zwinnym ruchem drugiej ręki odciąć nielojalną część ciała. Z dnia na dzień to ponure marzenie stawało się jednak coraz mniej realne. Prawa ręka była coraz słabsza. Zwiotczenie mięśni spowodowało przesunięcie pęcherza i cewki moczowej, upośledzając ich działanie. Perspektywa chodzenia w pieluchach była upokarzająca, dlatego narzucił sobie dyscyplinę i za potrzebą czy bez co trzy godziny udawał się do toalety. Nie chciał obudzić żony. Jej sen był cenny. Dzielna kobieta opiekowała się nim, była niestrudzona i wyczerpana zarazem, a przy tym nie mogła czerpać sił z wiary, że będzie lepiej. Ciągle spali razem w małżeńskim łóżku. Było to ważne dla niego, ale jeszcze ważniejsze dla niej. Zdawali sobie sprawę, że jak przestanie wstawać, będzie musiał się przenieść na specjalnie zakupione w tym celu łóżko rehabilitacyjne. Najnowszy model Burmiera od tygodni stał przy ścianie, czekając w ciszy na swojego pacjenta. Z jednej strony straszył i przygnębiał swoją obecnością, z drugiej ‒ Andrzej był pozytywnie zaskoczony technologią i jakością wykonania. Leże czterosegmentowe z listew drewnianych sprężynujących, elektryczne regulacje oparcia pleców i ud oraz kąta nachylenia względem podłogi, pilot z selektywną blokadą funkcji, kółka antystatyczne z blokadą; wszystko to powodowało, że wizja umierania była nieco mniej hiobowa. Kilkanaście dziwnych, konwulsyjnych, wręcz anemicznych ruchów spowodowało, że usiadł na grzbiecie łóżka. Musiał odpocząć, z trudem łapał oddech. Miał wrażenie, że nie da rady wstać. Na siedząco powoli przesunął się w kierunku zagłówka. By utworzyć osobliwą podporę ze swojego ciała, prawą ręką osadził drugą na rogu wezgłowia, które teraz haratało mu pachę. Pierwsza próba skończyła się niepowodzeniem. Podjął kolejną, napinając do granic wytrzymałości resztki niesprawnych mięśni. Stał teraz na nogach. Stosunkowo łatwo obrócił się i spojrzał na pogrążoną w spokojnym śnie kobietę. Spała odkryta w jego koszulce. W półmroku nie dostrzegał rysów jej twarzy, a mimo to wydawała mu się piękna. Wolnym krokiem obszedł łóżko, żeby z bliska przyjrzeć się żonie. Leżała zwinięta w kłębek, prawą ręką otulając krągłe piersi. Jego wzrok przyzwyczaił się na tyle, że mógł dostrzec blizny po poparzeniach na przedramieniu. To od eksperymentów przeprowadzanych w uczelnianym laboratorium. Okaleczenia ręki uwiarygadniały ją w oczach studentów i ekscentrycznych współpracowników z katedry.
Z wolna ruszył do toalety. Przejście dziesięciu metrów zajmowało mu teraz pół minuty. Zapalił nowy włącznik – przesunięty kilkanaście centymetrów niżej, tak żeby łatwiej mu było dosięgnąć. Toaleta też był świeżo wyremontowana i dostosowana do jego potrzeb. Kibelek będący zarazem bidetem, do tego podgrzewany sedes i zdalny panel sterowania. Sikał teraz jak mały chłopiec. Najpierw ściągnął majtki, a następnie niezdarnym ruchem wysunął do przodu biodra. Oddał mocz. Czekał chwilę, trzymając penisa nad muszlą, tak aby ostatnie krople nie trafiły na podłogę. Oparł się barkiem o ścianę i próbował podciągnąć seledynowe bokserki. W momencie szarpnięcia za bawełniany materiał stracił równowagę. Uderzył potylicą w drewnianą framugę. Wyleciał przez otwór drzwiowy ‒ od dawna nie zamykał drzwi do toalety. Upadł przekręcony na brzuch. Nie był poważnie ranny, ale stracił przytomność. Narobił hałasu, a mimo to czujna nawet we śnie żona nie obudziła się i nie przybiegła mu z pomocą.
Czerwona wskazówka sekundnika rytmicznie poruszała się po lekko zakurzonej tarczy. Dochodziła godzina siódma. Na zewnątrz już dawno był dzień i wszystko wskazywało na to, że będzie pogodny. Kobieta wstała. Stwierdziwszy nieobecność partnera w łóżku, postanowiła mu potowarzyszyć przy porannym papierosie. To był ich rytuał: papieros, kawa, czasem wódka. Zapaliła światło w korytarzu i zobaczyła, jak sądziła, martwego męża. Leżał na podłodze. Olejowana dębina zdążyła wchłonąć rozpryśniętą krew. Wyschnięta plama wokół głowy nie była duża. Kobieta instynktownie zaczęła cucić mężczyznę. Akcja ratunkowa nie trwała długo. Andrzej ocknął się po kilku histerycznych krzykach małżonki, którym towarzyszyło nerwowe potrząsanie. Pomogła mu usiąść na parkiecie. Zmiana pozycji uwolniła nieprzyjemny zapach. Poczuli go w tym samym momencie. Mąż wypróżnił się pod siebie.
– Chodź, położysz się do łóżka ‒ szepnęła z troską w głosie, jednocześnie pomagając mu wstać na nogi.
– Najpierw muszę się obmyć z tego gówna. Żeby nie zasyfić pościeli. – Zwykle mówiąc, że coś musi zrobić z jakimś gównem, aż do tej chwili nie miał na myśli literalnie gówna. Ta drobna rzecz spowodowała, że jego twarz na ułamek sekundy pokryła się cierpkim uśmiechem.
Trzymał się metalowej poręczy nowoczesnej, świeżo wstawionej kabiny prysznicowej. Kobieta energicznie rozebrała partnera. Nie dbała o to, żeby nie ubrudzić siebie lub podłogi ekskrementami. Wytarła brudne ciało męża mokrymi chusteczkami do pielęgnacji dzieci. Pomogła mu wejść do kabiny prysznicowej i uklęknąć na ciemnoszarej macie okalającej dno porcelanowego brodzika. Myła go regularnie od kilku tygodni, ale pierwszy raz w tak nieprzyjemnych okolicznościach. Pogodzony z upokarzającą sytuacją mężczyzna posłusznie wykonywał polecenia żony. Umyła mu tyłek, pachwiny, jądra i penisa. W pierwszym momencie zamierzała jedynie go obmyć, ale później stwierdziła, że wykąpie go całego i nie będzie musiała tego robić wieczorem.
Czerwona wskazówka zegara dogoniła pozostałe i zrównała się z nimi, dając znak domownikom, że wybiło południe. Małżeństwo siedziało w kuchni, w milczeniu popijając kawę na zmianę z mocnymi drinkami. Pomimo uchylonego okna pomieszczenie było wypełnione papierosowym dymem.
– Włączę radio. Pewnie powiedzą coś więcej o przyczynach wczorajszego wypadku.
– Jak chcesz ‒ odparł niedbale, bez cienia jakiejkolwiek emocji mężczyzna.
Kolejne minuty przesiedzieli, nie rozmawiając ze sobą w ogóle, ale tym razem przy akompaniamencie wiadomości z kraju i zagranicy.
– Jestem już gotowy – wolno, ale stanowczo oznajmił mężczyzna.
– Na co jesteś gotowy?
– Na śmierć.
Kobieta pokiwała głową. Wiedziała, że ma zły dzień i nie miała zamiaru kontynuować tego wątku.
– Źle się wyraziłem – kontynuował mężczyzna. – Mam już dosyć i dalsze trwanie nie ma sensu. – Znowu nie było reakcji małżonki, więc mówił dalej. – Ewciu, kochanie, potrzebuję twojej pomocy. Weź z laboratorium jakieś swoje chemiczne świństwo i pomóż mi skończyć ze sobą.
Nie zareagowała od razu, bezskutecznie tłumiąc emocje.
– Nie mam zamiaru uczestniczyć w twoim samobójstwie. Twoja prośba to wielkie egoistyczne skurwysyństwo. – Słowa wypowiedziała chrapliwym półkrzykiem, a ton jej głosu dał do zrozumienia mężowi, że rozmowa dobiegła końca. Wstała i podeszła do kuchenki, by w ten sposób ukryć przed nim to, co czuje. Odwrócona do niego udawała, że porządkuje przyprawy w szufladzie, a po zmęczonej twarzy spłynął słony potok łez.
Zakończona cienką, niemalże ostrą końcówką czerwona wskazówka biegła po białej tarczy ściennego zegara. Nagle, a była dwunasta piętnaście i dwadzieścia jeden sekund, wyhamowała i jakby w konwulsjach zatrzęsła się. Walczyła ze swoją niemocą kilka chwil, po czym stanęła na zawsze.Inwigilacja – czerwiec 2019
Minęły dwa tygodnie od pamiętnego wieczoru. Nie było godziny, w której Ewa nie pomyślałaby o ponętnym sąsiedzie i magicznym, z jej perspektywy, wieczorze. O ile wcześniej marzyła o Arabie jako partnerze seksualnym, o tyle teraz doszły dodatkowe uczucia i emocje. Zastanawiała się, czy to jest możliwe, że oto ona, stara baba, świeża wdowa, mogła zakochać się w tym młokosie. W dodatku był kolorowy, co zwykle wzbudzało u niej wstręt i pogardę. Od lat nie fantazjowała o seksie. Nigdy w tych projekcjach nie było Azjatów, Murzynów ani Arabów. Teraz nie mogła myśleć o niczym innym, a jej projekcje robiły się ordynarne i coraz bardziej brutalne. Od tego czasu nie odezwała się do Jeana; gdzieś w podświadomości rozumiała, że ten kontakt pozbawi ją złudzeń i w rezultacie przyjemności życia w iluzji.
Praktycznie codziennie, kiedy był w pracy, wykorzystywała dorobiony klucz. Osobliwa inwigilacja rozkręcała się z dnia na dzień. W internetowym sklepie z gadżetami zakupiła tropiciela samochodowego. Niewielkie urządzenie z wbudowanym modułem GPS przyczepiła do podwozia jego samochodu, dzięki czemu zawsze wiedziała, gdzie jest jego auto, a zatem i on. To pozwalało jej myszkować po jego domu bez większej obawy, że zostanie nakryta. Kupiła też szpiegowskie kamery ze zdalnym dostępem. Planowała je umieścić w łazience, by cieszyć się pełnym widokiem swojego obiektu pożądania. Ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu. Bynajmniej nie dlatego, że miała skrupuły. Jean był specjalistą od IT i bezpieczeństwa. Mógł namierzyć urządzenie, a wtedy na pewno znalazłaby się w gronie podejrzanych. W przypadku sprzętu przyczepionego do podwozia było to mało prawdopodobne. Wizyty były w pewnym sensie rutynowe. Kobieta upewniała się, że Arab jest w pracy. Brała kąpiel, ale używając jedynie szarego mydła, tak aby jej ciało nie miało żadnego sztucznego zapachu, który potencjalnie mógłby zostać rozpoznany jako obcy. Po wejściu do mieszkania sąsiada udawała się do sypialni. Rozbierała się. Kładła się do łóżka, by godzinami chłonąć zapach przesiąkniętej potem Araba pościeli. Zwykle masturbowała się, próbując rozładować napięcie. W piątek podmieniła trzymaną u siebie podkoszulkę na identyczną, tylko świeżo przez niego używaną.
Mijał właśnie trzeci tydzień od pamiętnego wieczoru. Zauroczenie miłosne wyblakło niemalże całkowicie, ustępując pożądaniu seksualnemu. Zdecydowała się ponowić kontakt. Napisała krótkiego esemesa, w którym zaprosiła wyimaginowanego kochanka na obiad w sobotę. Daniem głównym miał być już wcześniej zachwalany żurek. Odpisał po trzech godzinach. Niestety jest bardzo zajęty i nie będzie mógł skorzystać z zaproszenia. W akcie lekkiej desperacji napisała po kwadransie, że ma nadzieję, że nie chodzi o tę niezręczną sytuację, za którą zresztą bardzo przeprasza. Odpowiedział dość oschle: „Niestety nie mam czasu, pozdrawiam, Jean”. Była zawiedziona i trochę smutna, ale w duchu przyznawała przed sobą, że realnie innej opcji nie było.
Wtorek rozpoczął się paskudnie. Była właśnie w laboratorium na uczelni, kiedy zadźwięczał telefon. Dzwoniła córka jej przyjaciółki Marty. Matkę pobił jakiś facet. Leży w śpiączce farmakologicznej w szpitalu wojskowym na Weigla. Jej stan jest ciężki, ale stabilny. Napastnik nie został schwytany, ale policja zna jego personalia. Informacja tak ją poruszyła, że planowaną na krótką wizytę na uczelni skróciła do minimum. Wsiadła do samochodu i ruszyła w kierunku domu. Nie bardzo miała komu się pożalić. Myślała o telefonie do syna, ale szybko zorientowała się, że jest zbyt wcześnie i pewnie wszyscy jeszcze śpią. Siedziała w kuchni, odpalając jednego papierosa od drugiego. Wyszczerbiona literatka, którą nabyła czterdzieści lat wcześniej w Budapeszcie, co kwadrans na powrót napełniała się metaksą. W końcu zrobiło jej się niedobrze i zwymiotowała do zlewu, na brudne naczynia. Położyła się na kanapie i ze zwisającą głową przespała kilka godzin. Wstała niewiele mniej pijana niż była wtedy, kiedy kładła się spać. Zimny prysznic otrzeźwił ją na moment, ale podmuch ciepłego powietrza z balkonu właściwie zniweczył próbę doprowadzenia się do porządku. Usiadła na leżaku na balkonie. Przez dłuższy moment bezmyślne gapiła się na zaparkowane auta i kobietę, która nie potrafiła jedną ręką poradzić sobie z ciężką klapą śmietnika. Sprawdziła zegarek w telefonie – dziewiętnasta dwadzieścia. Arab cały czas był w pracy. Jego auto stało zaparkowane przy ulicy Długosza. Może rzeczywiście jest zapracowany. Podeszła do szuflady w sypialni. Wyjęła biały T-shirt. Przyjemny dla niej zapach zrobił się trochę stęchły. Prawdopodobnie przez worek strunowy, w którym go trzymała. Zniekształcony alkoholem zmysł węchu też zrobił swoje. Poszła się wykąpać. W łazience zdała sobie sprawę, że pół godziny wcześniej brała prysznic, i ostatecznie zrezygnowała z powtórnego natrysku. Poszła do kuchni i kolejny raz napełniła literatkę metaksą. Wróciła na balkon. Zapaliła papierosa, a później kolejnego. Ponownie pojawiła się w kuchni. Musiała się zająć brudnym zlewem. Gdyby wcześniej włożyła naczynia wprost do zmywarki, nie miałaby teraz tyle roboty. Cierpki, nieprzyjemny zapach zdążył się roznieść po mieszkaniu.
Nudziła się, więc włączyła TVN24 i beznamiętnie wpatrywała się w blask ciekłokrystalicznego ekranu. Prawie dwudziesta druga. Zachód słońca był niemal godzinę temu. Wyszła na balkon i zerknęła w niebo. Silny zachodni wiatr przywlókł ciemne burzowe chmury. Wyjęła z kieszeni smartfona. Jean cały czas był poza domem. Postanowiła go odwiedzić. Nie zdecydowała się mimo wszystko od razu użyć klucza. Nacisnęła na dzwonek i oczekiwała na jakąś reakcję. W razie gdyby otworzył, miała przygotowaną wymówkę, że chciałaby pożyczyć cukier. Zgodnie z oczekiwaniem nic się nie wydarzyło. Weszła do środka. Udała się prosto do sypialni. Sprawdziła aplikację trackującą. Obserwowany obiekt nie zmienił lokalizacji. Rozebrała się, rozrzucając ubrania obok łóżka. Wtuliła się w lekko wilgotną pościel. Arab nie przebrał jej, odkąd zaczęła tu przychodzić. Wiedziała, że jest pijana i musi uważać, żeby znowu nie zasnąć. Mocno się kontrolowała, jednocześnie co minutę sprawdzając położenie geolokalizacyjne inwigilowanego obiektu. Leżała w ciszy, nasłuchując, czy zza okna nie dochodzą odgłosy burzy. Kręciło jej się w głowie, ale czuła się dużo lepiej niż jeszcze dwie godziny wcześniej. Wydawało jej się, że słyszy dźwięk otwieranego zamka w drzwiach, więc mocno się skoncentrowała. Przez moment nic się nie działo. Nagle drzwi wejściowe energicznym ruchem zostały najpierw otwarte, a po chwili zamknięte przez kogoś z nadmierną siłą. Z przedpokoju dochodziły dźwięki niepozwalające do końca odgadnąć, co się dzieje. Coś ciężkiego spadło na podłogę. Ewidentnie słyszała dziwny, regularny łomot. Jakby ktoś masywnym butem co jakiś czas kopał w drzwi. Zdradliwy błysk rozświetlił sypialnię. Błyskawica i następujący po niej grzmot oznajmiły kładącym się do snu wrocławianom, że nadchodzi burza i noc nie będzie spokojna. Leżała w łóżku bardziej zdezorientowana niż sparaliżowana strachem. Ciężko jej było zebrać myśli. Czyżby włamywacze? Instynkt podpowiadał jej, że to nie to. Zapaliło się światło w przedpokoju, przez uchylone drzwi oświetlając część sypialni. Nadal leżała w łóżku, nie mogąc się zdobyć na żadną reakcję. W końcu dotarły do niej bodźce, dzięki którym lepiej zorientowała się w sytuacji. Jean piskliwym głosem mówił coś po francusku, a jakaś młoda, sądząc po głosie, kobieta śmiała się histerycznie. „Przyprowadził dziewczynę, a ja stara, głupia” – pomyślała ‒ „nie przewidziałam takiej sytuacji. Pewnie po imprezie przyjechali taksówką”. Kobieta, ciągle chichocząc, zapytała po polsku:
– Gdzie masz sypianię, Alladynie?
To był impuls, którego Ewa potrzebowała. Energicznie, choć bez wydawania dźwięków mogących zdradzić jej obecność, wyskoczyła z łóżka. W dwie sekundy zebrała swoje rzeczy, a dzięki systematycznej eksploracji mieszkania Araba doskonale wiedziała, gdzie może się schować. Wpełzła do dużej przesuwnej szafy. Zasunęła drzwi w momencie, kiedy para najwyraźniej pijanych kochanków wparowała do sypialni. Rozchyliła drzwi na dwa centymetry, tak żeby móc obserwować przebieg wypadków. Pozostawione w przedpokoju światło oraz ciemna noc powodowały, że nie widziała, co się dzieje na łóżku. Obserwowała tylko cienie splecione w miłosnym uścisku. Ale co jakiś czas błyskawica rozświetlała pomieszczenie, dzięki czemu oglądała parę jak na ruchomej fotografii. Kobieta głośno jęczała, co kontrastowało z jej niemym marokańskim parterem. W pewnym momencie poprosiła, żeby wziął ją od tyłu. Prawdopodobnie nie zrozumiał, co mówiła, ale z łatwością pojął jej intencję. Ewą targały różne uczucia. Było jej niedobrze z powodu alkoholu. Perspektywa nakrycia jej nagiej w szafie napawała przerażeniem, z drugiej strony pierwszy raz na żywo widziała seks innych ludzi, w dodatku młodych i atrakcyjnych. I choć nie chciała tego sama przed sobą przyznać, było to cholernie podniecające. W szafie zorientowała się, że zostawiła w łóżku telefon komórkowy. Pośród naprędce zabranych z podłogi rzeczy nie było również majtek. Pomyślała, czy by nie spróbować ubrać się w szafie. Nawet jeśli nie zrobi tego bezgłośnie, ryzyko, że ktoś z kochającej się pary ją zauważy, było minimalne. Było jednak zbyt ciasno i po jednej próbie zrezygnowała. Nie miała zegarka, ale oceniła, że trwało to godzinę. Po wszystkim zmęczeni kochankowie zalegli na łóżku. Kobieta powiedziała coś do Araba. Ten zapalił nocną lampkę i wyszedł z sypialni. Wrócił po niespełna kilkunastu sekundach ze szklanką wody. Dziewczyna usiadła na łóżku i wypiła większość jej zawartości. Arab postawił puste naczynie na nocnej szafce i zgasił światło. Policzyła powoli do pięciu tysięcy, po czym delikatnie rozchyliła drzwi. Starała się nie patrzeć w kierunku śpiącej pary, zupełnie jakby miało to zwiększyć jej szanse pozostania niezauważoną. Trzymając prawą ręką kapcie i ubrania zwinięte w kłębek, czołgała się naga po podłodze. W niespełna pół minuty dotarła do przedpokoju. Przeciągnęła się, co pozwoliło wytchnąć na moment obolałemu kręgosłupowi. Ubrała się, uważnie licząc części garderoby, tak aby niczego więcej nie zgubić. Podeszła do drzwi wejściowych, modląc się w duchu, żeby nie były zamknięte na klucz. Nie były. Użyto tylko zasuwy, którą bezgłośnie przesunęła.
Chwilę później była już w swoim mieszkaniu. Miała szczęście, że nie zgubiła klucza, który cały czas spoczywał w wąskiej kieszeni spodni. Usiadła na kanapie. Adrenalina nie ustępowała. To nie był jednak koniec. Musi tam wrócić, żeby odzyskać majtki, a przede wszystkim telefon. Było siedemnaście minut do północy. Najlepiej, gdyby wyrobiła się przed świtem, miała więc jakieś cztery godziny. Była bardzo zmęczona, a kolejne godziny zapowiadały się niezwykle intensywnie. Potrzebowała wspomagacza. Otwarła szufladę z przyprawami. Ze zmiętego opakowania po kurkumie wyjęła nieduży woreczek strunowy z białym proszkiem. Zapaliła światło w kuchni i rozsypała część jego zawartości na jadalnianym stole. Przy pomocy tępej części noża uformowała charakterystyczną kreskę i wciągnęła ją na raz prawą dziurką nosa. Narkotyk działał szybko. Powróciły pewność siebie i jasność umysłu. Powtórzyła w głowie plan i przystąpiła do jego realizacji. W laboratorium miała zarówno halotan, jak i izofluran. Jeśli użyje którejś z tych substancji, będzie miała pełną swobodę działania w sypialni Araba. Musi tylko uważać, żeby nie przesadzić. Zaczęła od makijażu i przebrania się w wyjściowe ubrania. Jeśli cieć ma ją wpuścić do laboratorium, to musi normalnie wyglądać. Upewniła się, że w torebce ma legitymację służbową, dowód osobisty i klucze do laboratorium. Początkowo planowała zamówić taksówkę albo Ubera, ale w ostatecznym rozrachunku zdecydowała się na własny samochód. Nigdy nie była kontrolowana przez policję we Wrocławiu i było mało prawdopodobne, żeby ktoś ją teraz do takiej kontroli zatrzymał. Wsiadła do auta. Jakiś idiota źle zaparkował, przez co straciła kilka minut na wymanewrowanie kretyna. W dodatku lało jak z cebra. Musiała wycieraczkami zrzucić małe gałązki pourywane z pobliskich drzew. Jechała wolno, nie tylko dlatego, żeby zminimalizować ryzyko kontroli, ale przez warunki pogodowe. Po prostu nie było innego wyjścia. Padało na całego, więc i tak nie dało się jechać szybciej niż trzydzieści kilometrów na godzinę. Zjeżdżając z mostu Grunwaldzkiego, bezmyślnie złamała przepisy i mimo zakazu skręciła w lewo, we Fryderyka Joliot-Curie. Parking przy Wydziale Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego był prawie pusty, co nie mogło dziwić w środku nocy. Zaparkowała prawie przy wejściu. Była na tyle blisko, że otwieranie parasola nie miało sensu. Naciągnęła kaptur kurtki przeciwdeszczowej i szybko pobiegła do drzwi. Rezolutny architekt przewidział spore zadaszenie w miejscu, w którym stała, wskutek czego nie mokła teraz bez sensu. Na korytarzu świeciło się światło. Oparła się lewą ręką o czerwoną framugę i próbowała wypatrzeć kogoś w środku. Nikogo nie zauważyła. Zapukała. Najpierw w drzwi głównego wejścia, a później w okno znajdującej się dwa metry na lewo stróżówki. Tam z kolei światło się nie świeciło. Czynności te powtórzyła kolejny raz. Odczekała moment i znowu. W końcu odczekała dwadzieścia minut w samochodzie, by wrócić i spróbować raz jeszcze. Wszystko nadaremnie. Czas uciekał. Będzie musiała zaryzykować i wejść do mieszkania Jeana bez gazu usypiającego.
Droga powrotna przebiegła bez większych zakłóceń. Deszcz zelżał, oddając pole coraz silniejszemu wiatrowi. Na ulicach leżało mnóstwo gałęzi. Po dotarciu do domu przebrała się, szybko zrzucając z siebie przemoczone rzeczy. Odnalazła latarkę w szufladzie Andrzeja i wróciła do mieszkania sąsiada. Zakradła się tam cichutko, w samych skarpetkach. Przykucnęła przy drzwiach sypialni. Czekała, aż wzrok się przyzwyczai. Na szczęście przestało błyskać. Czuła zapach przetrawionego alkoholu wydalanego z potem. Oboje musieli być bardzo pijani, co zwiększało szansę na powodzenie całej akcji. Kochanka Araba mamrotała coś przez sen. Robiła to w dość specyficzny sposób. Jakby bulgotała. Ewa przez moment obawiała się, że dziewczyna udusi się własnymi wymiocinami. Podpełzła pod krawędź łóżka, tę znajdującą się bliżej drzwi. Nie zdecydowała się jeszcze włączyć latarki. Na podłodze leżały zmięte ubrania kochanków. Skrupulatnie przegrzebywała się przez nie. Zastanawiała się, czy jest w stanie odróżnić po ciemku własną bieliznę od tej, którą nosiła bulgocząca lafirynda. W końcu natrafiła na delikatne koronkowe stringi. Ona sama nosiła różowe bawełniane figi. W ten sposób kwestia rozróżnienia bielizny się wyjaśniła. Na pierwszego smartfona natrafiła na nocnej szafce. Niecałe trzydzieści centymetrów od głowy śpiącej dziewczyny. Z jakiegoś powodu Ewie wydawało się, że to blondynka, choć nie była absolutnie w stanie tego sprawdzić w mroku, jaki panował w pomieszczeniu. Wzięła aparat do ręki. To z pewnością nie był jej telefon. Okrążyła łóżko, wcześniej sprawdzając podłogę przy jego nóżkach. Po drugiej stronie, z wyjątkiem koszuli Araba, nie było żadnych ubrań. Przyczołgała się do szafki nocnej. Leżały na niej dwa telefony. Czyżby Marokańczyk natknął się w łóżku na telefon i odłożył go bezmyślnie na sypialniany mebel? Wzięła aparat do ręki. Bingo. Wolała jednak nie popełnić kolejnego błędu, wsadziła więc smartfona pod łóżko i włączyła wyświetlacz. Zobaczyła tapetę z mostem Golden Gate w San Francisco. Odetchnęła z ulgą i wsadziła telefon do kieszeni. Podobny manewr wykonała z latarką, zapalając ją tak, ażeby promień światła nie wydostał się na drugą stronę. Miała nadzieję znaleźć tam zagubione figi. Niestety, tam ich nie było. Wróciła do krótszej, nieprzylegającej do ściany części łóżka. Przez dłuższą chwilę na powrót przyzwyczajała wzrok do ciemności. W końcu na tyle wyraźnie widziała kształty okryte cienką letnią kołdrą, że bezpiecznie mogła przeszukać teren wokół ich nóg. Majtek nie znalazła. Powtórzenie tego manewru po bokach łóżka wydawało jej się zbyt ryzykowne i po krótkim zastanowieniu odstąpiła od tej idei. Przy okazji wpadła na pewien pomysł. Schowała majtki lafiryndy do kieszeni. Jutro, kiedy znajdą jej różowe figi, nastąpi konsternacja. Ona, co oczywiste, stwierdzi, że to nie jej bielizna. I naskoczy na Araba, że ten ma też inną, a jednocześnie nie będzie mogła udowodnić swojej racji, bo nie będzie mogła pokazać swoich stringów. Marokańczyk oczywiście z nikim tu wcześniej nie był, więc trudno mu będzie uwierzyć w historię o majtkach. Z drugiej strony zapewne nie pojmie intencji swojej kochanki. Tak czy siak, nie ma mowy, żeby Ewę skojarzyć z tym faktem. Dobrze, że nie nosi bielizny charakterystycznej dla kobiet w jej wieku. Sportowe figi bardziej pasują na trzydziestoletni tyłeczek niż jej stare dupsko. Drzwi pozostawiła zatrzaśnięte jedynie na klamkę. Wątpiła, żeby Jean pamiętał, czy zamknął drzwi na zasuwę.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------