- W empik go
Szaraczek i karmazyn. Część 1 - ebook
Szaraczek i karmazyn. Część 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 273 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jadąc bitym gościńcem z Sambora ku karpackiemu pogórzu, natrafiało się przed niewielą laty na dwie drogi uboczne, które w nagłym zakręcie stykając się z głównym traktem, musiały na pierwszy rzut oka zwrócić na siebie uwagę każdego przejeżdżającego. Byłyto dwa wąskie wygony, jeden zaledwie o kilka kroków oddalony od drugiego, a obadwa ciągnące się sznurkiem w jednym i tymsamym kierunku. Jeśli już uderzało dlaczego biegąc tuż obok siebie, nie zlały się raczej w jeden szerszy gościniec, to w tem większe jeszcze zdumienie musiały wprowadzać szczególniejsze drogoskazy, jakie na obu wznosiły się zakrętach. Byłyto dwie niezgrabne na wysokich słupach tarcze jednakiej wielkości i jednakowego kształtu; obie nosiły jeden i tensam napis z jednym i tymsamym błędem ortograficznym, z tą tylko różnicą, że tarcza jednego drogoskazu miała dno czarne a litery białe, a na drugiej przeciwnie było tło białe, a litery czarne.
Na obu zaś stało: Tendy droga do Czeremużyniec!
Obie więc tak blisko sąsiadujące z sobą drogi, prowadziły według brzmienia napisu do jednego i tegosamego miejsca, a poznać było ze śladów kół, że jedna i druga była zarówno uczęszczana. Któraż tedy należało obrać, udając się do Czeremużyniec? Napróżno kłopotałby się o to nieobeznany z okolicą podróżny, mógł śmiało puścić się tą lub ową, a zajechał zawsze równie dobrze i bezpiecznie do wskazanego sioła.
Nie tak wszakże obojętny był wybór drogi dla samych mieszkańców Czeremużyniec. Dla nich miał jeden i drugi bliźniaczy gościniec swe odrębne znaczenie, swą właściwą tajemnicę. Bo też przedewszystkiem Czeremużyńce to nie wieś jak każda inna, to zaścianek szlachty chodaczkowej a do tego zaścianek głośny i słynny wzdłuż i w szerz w okolicy.
Chcąc poznać jego położenie i fizjonomię, potrzeba tylko milę drogi jednym lub drugim ujechać wygonem i przebyć górę co pośród dalekiej równiny jak ściana zasłania widokrąg. Zaścianek czeremużyński rozpiera się u stóp góry w dziwnie pięknem położeniu. Obejmując niemal półmilową przestrzeń w okół, ciągnie się bezładną gromadą chat i cienistych sadów śród szerokiego wądołu, obfitującego w najbujniejszą roślinność, a przerżniętego wężykiem małej, przezroczystej jak kryształ rzeczki.
Z dwóch stron bieleją i zielenią się na przemian prześliczne lasy brzozowe, przerywane tuowdzie tylko smugą łąk lub krętym bezkształtnym wąwozem; od południa jeżą się szczyty Karpat w dalekiej mgle niebieskawej, na zachód bieży szeroka i rozległa równina. Ku niej zmierza mała rzeczka, co skocznym i krętym biegiem wypływając od strony Karpat, jakby za najściślejszym geometrycznym pomiarem przerzyna wądoł i zaścianek na dwie zupełnie równe połowy.
W samym tylko środku sioła natrafia rzeczka na wznioślejszy nieco garb, a nie mogąc czy nie chcąc przekroić go na dwoje, rozdzieliła się nagle na dwa ramiona, i opasawszy dokoła wystający pagórek, zlewała się potem napowrót w jedno, proste jak świeca koryto.
Na tej w środku sioła uformowanej wysepce połyskiwał zdala krzyż drewnianej cerkwi, tuż obok niej wyzierało poddasze wspartej na czterech słupach dzwonnicy. Z tylu przypierał ocieniony jasionami a otoczony koroną z cierni i głogu cmentarz, a na uboczu bielało probostwo z gęstym sadem i wszystkiemi zabudowaniami gospodarskiemi.
Mając przed oczyma cały obraz zaścianku, widać dopiero, dlaczego z jednego punktu aż dwie równoległe prowadziły do niego drogi. Jedna wiodła do połowy Czeremużyniec po prawej stronie rzeczki, druga wbiegała do części zaścianku po przeciwnym brzegu strumyka.
Ktokolwiek zaś nieco bliżej znał dzieje i stosunki okolicy, wiedział aż nazbyt dobrze, że do jednej i drugiej połowy Czeremużyniec nie mogła jak świat światem jedna i tasama prowadzić droga.
Czeremużyńce po prawym a Czeremużyńce po lewym brzegu rzeki – to dwa oddawna wrogie obozy, dwa nienawistne sobie żywioły, dwa światy przeciwne.
Mur chiński nie mógłby jednej połowy sioła odgraniczać szczelniej od drugiej, jak rozdzielała je owa malutka rzeczka i długoletnia zawzięta nienawiść mieszkańców.
Czeremużyńce po prawej stronie rzeki zamieszkiwali sami Czeremużyńscy herbu Bajbuza, na stronie przeciwnej mieszkali znowu sami Czeremużyńscy herbu Ślepowron.
Wobec tak bliskiego sąsiedztwa i zupełnej jednobrzmienności nazwisk obudwu szczepów musiała tem wybitniej uderzać i uwydatniać się owa szczególna różnica herbów, a bądź samo przez się bądź za wpływem innych postronnych powodów i przypadków, roznieciło się ztąd pierwsze zarzewie wzajemnej niechęci i niezgody, jakie od pół stólecia już tlało po za jednym i drugim brzegiem granicznej rzeczki.
Czeremużyńscy herbu Bajbuza, czyli zwani tu pokrótce Bajbuzy lub Bajbuzowie, cenili herb swój nierównie wyżej niż klejnot sąsiednich imienników a ci znowu w odwet stokroć większą wagę przykładali do swych legitymacji, niż do pergaminów adwersarzy.
Za dawnych czasów trudno było zwracać uwagę na tak drobiazgowe, niepoczestne różnicy, a nie było ani pory ani wczasu poddawać się wpływom komarowych zazdrostek i rozterek sąsiednich.
Jak wszystkie niemal zaścianki celniejsze uchodził i zaścianek czeremużyński raczej za kolonię i schronienie dla unużonych walką życia starców, dla kalek i dzieci, niż za przybytek samej czynnej i krewkiej szlachty.
Szlachcicowi zaciasno było wówczas pośród kopców rodzinnego sioła, wrodzona krewkość i energia szersze zakreślała mu pole i w burzliwsze parła życie. Kiedy też w samem łonie zaścianku jak największy panował spokój i cisza, uwijała się dzielniejsza część Bajbuzów i Ślepowronów czeremużyńskich po całym obszarze rzeczypospolitej i mniej więcej przygodnych ważyła się koleji.
Jedni na kresach dobijali się sławy wojennej, drudzy dosługiwali się znaczenia w przydwornych chorągwiach wielkich panów, inni wreście gonili za fortuną, przyjmując obowiązki w wielkich majątkach magnackich. A dopiero kiedy jakiś ważny dla sprawy publicznej wzywał jenerał, lub kiedy ramię zesłabło w harcach na kresach, albo naprzykrzyła się służba u możnego karmazyna, zawieszał szlachcic borsuczą torbę na plecy, zakasywał poły od kapoty i z gęstą mina a swobodną myślą wracał do rodzinnego zaścianku, pomrukując przy lada sposobności tradycyjną przypowieść: Szlachcic na zagrodzie, równa się wojewodzie.
W opuszczonym zaścianku znalazł zawsze wygodną zagrodę i dostatni obszar ziemi, aby bez troski i w spokoju zakończyć niezawisły i niepodległy schyłek żywota. Ani mu się też śniło w owych czasach brać np. z prostej różnicy herbowej assumpt do swarów i kłótni, lub za lada błahą drobnostkę pieniać się na zabój z sąsiadem.
Lecz wtem, nagle, doraźnie, bez wszelkiego przygotowania zmieniły się stosunki.
Zamknęły się drobnej szlachcie dwa najgłówniejsze pola jej dotychczasowej czynności, upadły dwa najważniejsze żywioły całej jej istoty: udział w sprawach publicznych i rzemiosło rycerskie.
W jednej chwili zaludniły się puste do niedawna zaścianki. Ustały boje na kresach, rozwiązały się nadworne chorągwie magnackie, zmieniły dotychczasowe granice państwa. Oddalona od spraw publicznych, nie podległa służbie wojennej, a zaszczycona zawsze znacznemi prerogatywami społeczeńskiemi, miała odtąd szlachta chodaczkowa w ciasnych granicach rodzinnego zaścianku przepędzać cały swój żywot, na jednostajnych, żmudnych zatrudnieniach gospodarskich ograniczać całą swą działalność.
Ale czynny, energiczny duch tej dzielnej szlachty, co w razie potrzeby umiała opędzić się od postronnych nieprzyjaciół, co sama sobie wybierała królów i urzędników, sama nadawała ustawy, nie dał od razu w tak ciasne ująć się koło, tak powszedniem spowić się życiem.
Wyparty z dotychczasowego zakresu działania, objawiał się w różny inny sposób; wyradzał się mianowicie w ową zuchwałą, niesforną butę, ów nieprzezwyciężony pociąg pieniacki, chcący z niezłomnym uporem postawić zawsze na swojem, przeprzeć swoją opinię, swój sposób widzenia przynajmniej wobec sąsiada, jeśli nie można już było jak dawniej wobec króla.
W Czeremużyńcach pociągnęła za sobą ta nieszczęsna zmiana stosunków nadto jeszcze nieprzebłaganą nienawiść, zawziętą walkę między jednym i drugim różnoherbowym szczepem. Dopiero w nowej, gnuśnej i bezczynnej epoce życia uwydatniła się braciej czeremużeńskiej owa różnica herbu, owe szczególne rozgraniczenie prądem rzeki, która tak ściśle rozdzielała jednę połowę zaścianku od drugiej.
Do tego pierwszego błahego zarodu wzajemnej niechęci i zawiści, przyczyniły się niebawem tysiączne inne drobne powody, rozliczne jakieś przypadkowe i umyślne, urojone i rzeczywiste obrazy i krzywdy, jakich ustawicznie jedna strona mniemała doznawać od drugiej.
Zgodny i jednolity do niedawna zaścianek rozpadł się nagle na dwa wrogie obozy, jedni i cisami bracia Czeremużyńscy rozdzielili się naraz w dwa nienawistne sobie plemiona, zawrzeli srogą przeciw sobie zawziętością. Im dalej szło w lata, im więcej zacierały się dawne braterskie reminiscencje, tom silniej wzmagała się wzajemna niechęć, tem gorzej twardła obopólna zawziętość.
A jak na toż urastały jakby z pod ziemi rozmaite wpływy obce, różne powody uboczne, które coraz srożej drażniły powaśnionych, coraz więcej pogorszały ich wzajemne sąsiedzkie stosunki.
Z bólem serca pomnych jeszcze na dawne lata starców przyszło z czasem do tego, że dziecinna zawiść Bajbuzów a Ślepowronów nieprzebłagany przybrała charakter a nawet w całej okolicy odrębne urobiła sobie przysłowie.
Mawiano o Ślepowronach:
Prędzej doczekać się końca świata,
Niż się Ślepowron z Bajbuzem zbrata.
Na co znowu inni odpowiadali za Bajbuzów:
Ani za życia, ani za zgonem,
Nie zgodzi się Bajbuz z Ślepowronem.
Za dawnych czasów byłby podobny niepoczestny stan stosunków sąsiedzkich między jednoimienną a różnoherbową bracią szlachecką w zupełnie odmiennych przedstawiał się barwach i do wcale innych prowadził następności.
Bajbuzy i Slepowrony tworzyliby dwie przeciwne partje polityczne, które na każdym sejmiku pod dwa przeciwne zaciągaliby się sztandary, i do przeciwnych uciekaliby się kresek.
Wszakże wobec nowej epoki dziejów, nowych przetwarzających się stosunków życia, musiał zapamiętały rankor sąsiadów na inne przenieść się pole, i cale odmienną walczyć bronią. Oddaleni zarówno od życia publicznego i praktyk sejmikowych
Bajbuzy jak i Ślepowrony, mogli teraz zamiast walki na kreski sejmikowe w Sądowej Wiszni toczyć tylko boje na pozwy, dupliki i trypliki po trybunałach, a nic mając jak dawniej kordów przy boku, musieli w najgorszym razie uciekać się chyba do kijów i własnych pięści.
Przy wrodzonej krewkości natury a niespożytej energji charakteru nie mogło naprawdę pomiędzy powaśnionymi szaraczkami obejść się kiedyniekiedy bez gwałtowniejszych scen i potyczek. Niech tylko gdziekolwiek w dogodnej chwili spotkał się Bajbuz z Ślepowronem, a zawsze przyszło do swaru, często zaś skończyło się nawet na burdzie.
Niezupełnie też na próżno przechwalali się Ślepowrony:
Nie masz i nie było na świecie Bajbuza,
Coby od Ślepowrona nie oberwał guza.
Na co znowu odpowiadali Bajbuzowie:
Słyną Bajbuzy z tęgiego animuszu,
Bo diablo Ślepowronom nakręcają uszu.
Wszakże Bogiem a prawdą nie tak często przychodziło do otwartych tuzów i burd, lubo tak przesadnie przechwalała się jedna i druga strona, ależ za to po trybunałach toczyła się zaciekła, solidarna systematyczna walka wszystkich Ślepowronów przeciw wszystkim w ogóle Bajbuzom. Pięćdziesiąt procesów najrozmaitszego rodzaju i znaczenia namalowali Bajbuzy na Ślepowronów a jeszcze o pięć więcej wytoczyli im w odwet Ślepowrony.
Bo i jakże zresztą, przy tak srogiej niezgodzie sąsiedzkiej a nieprzezwyciężonym pociągu do pieniactwa nie miały bez liku i miary mnożyć się procesa, kiedy jak na toż gdzie tylko Bajbuz czy Ślepowron okiem rzucił lub nosem potracił, wszędzie nowy do nowej sprawy uśmiechał się powód, wszędzie świeży pozew aż sam się prosił i narzucał.
Na przekonanie niechaj jeden przynajmniej posłuży przykład:
Bajbuzy i Ślepowrony mieli spoiny młyn na rzece, i spólne z niego pociągali zyski. Aliście chce licho, że przed czterdziestej laty nagła wzbiera powódź, i całą wyrywa groblę.
Do kogóż należy naprawić szkodę, aby nie ponosić uszczerbku w spólnych dochodach?
– Jużci do Ślepowronów – wołali Bajbuzy – bo do ich brzegu przypierała wyrwana grobla.
– A do kogoż jak nie do Bajbuzów – krzyczeli przeciwnie Ślepowrony – toć przecież od ich strony uderzyły w groblę wezbrane fale.
I nuż obiedwie strony tentować drogi prawa.
Czterdzieści lat trwa proces, czterdzieści lat stoi młyn. Bajbuzy i Ślepowrony muszą aż o cztery mile wozić zboże do młyna, ale żadna strona nie ustąpi, choćby ziemia miała powstrzymać się w biegu.
Mniejsza o niewygodę, mniejsza, że opuszczony młyn żadnego nie przynosi dochodu.
– Powetują nam to wszystko z okładem Bajbuzy – pocieszają się Ślepowrony po każdej nowej delacie, każdym nowym terminie sądowym.
– Skrupi się to diablo na Ślepowronach – prawią z swej strony Bajbuzy, nieznużeni czterdziestoletnią bezowocną praktyką pieniacką.
W jednej tylko ważnej sprawie umiała mądrość proboszcza srogiej zapobiedz waśni i wielką zażegnać burzę.
Obiedwie połowy Czeremużyniec miały tylko jedną cerkiew. Bajbuzowie i Ślepowrony musieli co niedziela i święto pod jednym spotykać się dachem. Byłto jedyny punkt neutralny, gdzie jedni wobec drugich mogli stłumić w sobie choć na chwilę wzajemną nienawiść, zapomnieć o wszelkich urojonych i rzeczywistych krzywdach i waśniach, gdzie jedni drugich widząc obok siebie, nie myśleli o kłótni i waśni, ale wcale innym, wznioślejszym oddawali się myślom i wrażeniom.
Cerkiew stała w samym środku sioła, na odrębnej od obu części wysepce, zdawało się też, że nie mogła lepiej odpowiadać swemu celowi a przecież na jedno niepoślednie narażała niebezpieczeństwo.
Miała tylko jedne drzwi główne.
Bajbuzy i Ślepowrony nie mogli naraz wspólnie wychodzić z cerkwi, jedni musieli mieć koniecznie prym przed drugimi. Alić za żadne skarby świata nie pozwoliłby się Bajbuz uprzedzić Ślepowronowi, a każdy Ślepowron dałby się prędzej w sztuki posiekać, niżby ustąpił pierwszeństwa Bajbuzowi.
Chcąc przynajmniej w przybytku bożym przeszkodzić wybuchom wzajemnej nienawiści, potrzeba było uciec się koniecznie do jakiegoś środka rozejmczego.
Nie bez wielu też trudów i zachodów udało się proboszczowi ustanowić za obopólną komplanacją, że co niedzieli na przemian mieli jedni wchodzić zakrystją a wychodzić głównemi drzwiami, drudzy zaś przeciwnie mieli wychodzić zakrystją a wchodzić główną bramą.
Nie tak łatwo powiodłoby się i stu pośrednikom doprowadzić do zgody polubownej w jakiejkolwiek innej sprawie spornej. Każdy Bajbuz byłby rychlej diabłu podpisał cerograf, niż dobrowolnym recessem zrzekł się procesu z Ślepowronem, a każdy Slepowron zerwałby się jeszcze z grobu, aby tentować dalej drogi prawa przeciw Bajbuzowi.
Podobna nieprzebłagana zawziętość pieniacka braciej czeremużyńskiej pomiędzy sobą miała poniekąd swą stronę dobrą, szczególniej dla okolicznych sąsiadów.
Bajbuzy i Ślepowrony zajęci ustawicznie sami sobą, śledząc się wzajemnie argusowemi oczyma w każdym kroku i postępku, biorąc z każdej drobnostki assumpt do nowych procesów bez końca i liku, oszczędzali pomimowolnie postronnych sąsiadów, nie mścili tak skoro każdej urojonej krzywdy lub lezyi ościennej, nie szafowali tak szczodrze procesami w prawo i w lewo, i nie tak łatwo dopuścili się burdy w okolicy.
Toż choć w swym własnym domu podsycali troskliwie zarzewie sąsiedzkiej nienawiści i niezgody, choć pomiędzy sobą niejednokrotnie wyłamywali się z wszelkich karbów porządku i prawa, choć każdy Ślepowron był największym pod słońcem oczajduszą w oczach Bajbuza, a każdy Bajbuz najbezecniejszym pieniaczem i zawalidrogą w przekonaniu Ślepowrona, toć jedni i drudzy przedstawiali się dalszym sąsiadom w nierównie korzystniejszem świetle niż zazwyczaj szlacheccy mieszkańcy innych zaścianków w pobliżu, którzy swobodniejsi w domu, tem więcej czasami dojmowali sąsiedztwu.
W chwili kiedy zaczyna się nasza powieść, a było to w późnej jesieni roku 1845, wytoczyła się w zaścianku nowa, ważna sprawa, która zarówno u
Bajbuzów jak i Ślepowronów niesłychany wywoływała zamęt i rozgardyasz.
Mała rzeczka co od wieków płynęła najspokojniej pomiędzy jedną i druga połową Czeremużyniec, zaczęła nagle ni ztąd ni zowąd podmulać lewe swe wybrzeże, i groziła przy pierwszem wezbraniu rozlać się na pastwiska Ślepowronów.
Wielki popłoch powstał ztąd pomiędzy jedną połową braciej czeremużyńskiej, a chcąc zawczasu zaradzić złemu, aby nie pozwolić Bajbuzom tryumfować z swej szkody, postanowili slepowrony wznieść tamę na zagrożonem miejscu.
Zaledwie jednak uchwalona tama stanęła nad brzegiem, skręciła odparta rzeczka w przeciwną stronę, i sporym kabłąkiem wryła się w łąkę Bajbuzów.
Toż dopiero powstał tumult i skweres między Bajbuzami!
– To oczywista psota, gwałt, abusum, wiolencja! – krzyczeli w niepohamowanym ferworze i oburzeniu.
I w jednej chwili wytoczyli Ślepowronom pięćdziesiąty pierwszy proces, a dla zapobieżenia dalszemu pustoszeniu łąki, uchwalili z swej strony zbutamę z chrustu i kamienia.
I znowu na odwrot powtórzyła się tasama historja.
Odparta ponownie rzeczka pomknęła nazad ku lewemu brzegu, i jak poprzednio nowym Ślepowronom zagroziła wylewem.
slepowrony podnieśli okropną wrzawę, a w pierwszym impecie gniewu i oburzenia wytoczyli w odwet Bajbuzom proces o crimen gwałtu i bezprawia, a jak obiegała pogłoska, sposobili nadto materjał do nowej olbrzymiej tamy, aby cały prąd rzeki skierować na orny łan przeciwników.
Bajbuzowie lekceważyli sobie wytoczony proces, bo wierzyli tylko w walor i sukces własnych pozwów i akcji, ale zamierzona agressja na swój łan omy, w nieopisaną wprowadzała ich furję.
– Niech uważają, aby nie przebrali miarki – odgrażali się przeciwnikom – bo im taką sprawim łaźnię, że wraz z swemi zagrodami aż za dziesiątą miedzą wytną kołowrota.
Ale nie tak łatwo było przestraszyć Ślepowronów pierwszą lepszą, na wiatr puszczoną pogróżką. Gniew adwersarzy utwierdzał ich owszem w raz powziętym zamiarze, zachęcał tem silniej do uchwalonego dzieła.
– Strachy na lachy – odpowiadali z lekceważeniem. – Wysadzimy im tamę jak babilońską wieżę, a jeśli nie zechcą się kąpać w rzece, to im gorącego sadła nalejem za skórę.
Nieszczęśliwa rzeczka, co miała rozgraniczać tylko obadwa obozy, zagrażała teraz do tem sroższej unieść je nienawiści. Bo też śród tego rozpasywała się coraz bardziej wojna podjazdowa, jaką kiedyniekiedy staczali z sobą pojedyńczy mieszkańcy jednej i drugiej części Czeremużyniec.
Coraz częściej nagabnął gdzieś Ślepowron Bajbuza, coraz częściej jakiś Bajbuz wygarbował grzbiet któremuś trafem przydybanemu Ślepowronowi.
I wten sposób z każdą chwilą coraz gorzej wzrastała nienawiść i wzmagała się zawziętość różnoherbowych sąsiadów szlacheckich.II. BAJBUZOWIE.
W samym środku bajbuzowskiej części zaścianku, wznosił się długi murowany budynek, ktłóry w każdej innej wsi zwyczajnej zwałby się po prostu karczmą, ale w zaścianku szlachty chodaczkowej uchodził jeszcze za coś więcej.
Bo tez prócz karczmy przedstawiał zarazem publiczne forum Czeremużyniec, jedyny plac spólnego zetknięcia się braciej, główne miejsce obrad i sejmików w wszystkich sprawach powszechnych i partykularnych, prywatnych i publicznych.