Szarańcza - ebook
Szarańcza - ebook
W dogorywającym już po okresie ekonomicznej świetności Macondo umiera znienawidzony niemal przez wszystkich mieszkańców lekarz, który niegdyś odmówił całemu miasteczku swej zawodowej pomocy. Teraz nadeszła dla Macondo chwila odwetu: lekarzowi zostanie odmówiony pochówek. Chyba że znajdzie się ktoś kto wbrew miasteczku i pewnie samemu sobie wyłamie się, by spełnić "haniebny obowiązek".
W swej debiutanckiej powieści przyszły noblista potrafił, we właściwy dla siebie sposób, połączyć narastające napięcie klasycznego westernu z nierozwiązywalnym konfliktem sumień antycznej tragedii, tworząc zarazem jedną z pierwszych "pieśni" eposu o Mocondo i rodzinie Buendía.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-0739-9 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
A zaś obwieścił, aby Polinika
Nieszczęsne zwłoki bez czci pozostały,
By nikt ich płakać, nikt grześć się nie ważył;
Mają więc leżeć bez łez i bez grobu
Na pastwę ptakom żarłocznym i strawę.
Słychać, że Kreon czcigodny dla ciebie,
Co mówię, dla mnie też wydał ten ukaz
I że tu przyjdzie, by tym go ogłosić,
Co go nie znają, nie na wiatr zaiste
Rzecz tę stanowiąc, lecz grożąc zarazem
Kamienowaniem ukazu przestępcom.
Sofokles, Antygona
(przekład Kazimierza Morawskiego)
Nagle, jakby trąba powietrzna zapuściła korzenie w samym środku miasteczka, zjawiła się Kompania Bananowa, a w ślad za nią szarańcza. Wymieszana, wrzaskliwa szarańcza, złożona z odpadków ludzkich, resztek z innych miasteczek; plewy wojny domowej, która wydawała się coraz bardziej odległa i nierzeczywista. Szarańcza była bezlitosna. Zatruwała wszystko zbełtaną wonią tłumów, odorem wydzielin skóry i skrytej śmierci. W niespełna rok rozrzuciła po miasteczku zgliszcza wielu wcześniejszych od niej katastrof, rozsiała po ulicach swój zagmatwany bagaż odpadków. A odpady te, błyskawicznie, w oszałamiającym, nieoczekiwanym rytmie burzy, zaczęły oddzielać się, indywidualizować, by to, co było uliczką ograniczoną z jednej strony rzeką, a z drugiej zagrodą dla zmarłych, przemienić z czasem w odrębne, splątane miasteczko, wzniesione z odpadków innych miast.
Przybyły tu, wymieszane z ludzką szarańczą, porwane przez jej rwącą siłę, odpadki ze sklepów, szpitali, domów rozrywki, elektrowni; odpadki samotnych kobiet i mężczyzn, którzy przywiązywali muła do słupa przed zajazdem, mając za cały bagaż drewniany kufer lub tobołek z ubraniem, a którzy po kilku miesiącach posiadali już własny dom, dwie kochanki i stopień wojskowy, choć z jego nadaniem dotychczas zwlekano, bo zbyt późno ruszyli na wojnę.
Nawet odpadki smutnej, miejskiej miłości trafiły do nas z szarańczą, zbudowały najpierw małe drewniane domki z wydzielonym kącikiem, gdzie resztki polowego łóżka były ponurym legowiskiem na jedną noc, później hałaśliwą, nielegalną ulicę, wreszcie, w środku miasteczka, miasteczko rozpusty.
Wśród tej wichury, tej burzy nieznanych twarzy, namiotów rozbitych na placach, chodnikach, w tłumie mężczyzn przebierających się na ulicy, kobiet siedzących na kufrach, pod otwartymi parasolami, wśród niekończących się stad mułów, opuszczonych, zdychających z głodu w stajni przy zajeździe, my – pierwsi – byliśmy ostatni; to my byliśmy przybyszami.
Po wojnie, gdy przybyliśmy do Macondo i doceniliśmy jego ziemię, wiedzieliśmy, że szarańcza kiedyś i tak nadleci, ale nie przeczuwaliśmy siły uderzenia. Gdy poczuliśmy więc nadejście lawiny, jedyne, co mogliśmy zrobić, to wynieść talerz, widelec i nóż przed drzwi, usiąść cierpliwie i czekać, aż nowo przybyli poznają nas. Wtedy pociąg zagwizdał po raz pierwszy. Szarańcza zakłębiła się, ruszyła powitać go, a zawracając, straciła impet, lecz osiągnęła jedność i solidną trwałość; i poddała się ziemi, zapadła w nią i stała się jej częścią jak wschodzące ziarno.
(Macondo, 1909)
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji