- W empik go
Szare Płaszcze: Komandoria 54 - ebook
Szare Płaszcze: Komandoria 54 - ebook
Na rubieżach upadającego Imperium, w dowodzonej przez Olafa Komandorii 54, stacjonuje grupa nowicjuszy Zakonu Szarej Straży. Ten mały i niedoświadczony oddział ma za zadanie egzekwować prawo i zapewnić osadnikom bezpieczeństwo. Nie będzie to jednak proste.
Na pograniczu schronienia szukają adepci zakazanych sztuk, przestępcy i zbiegli niewolnicy. Granicę przekraczają dzikie plemiona, a w łupieżczych wyprawach towarzyszą im potężni szamani i nadprzyrodzone istoty. Imperium wystawia przeciwko nim nie grupę rycerzy w lśniących zbrojach, a niedoświadczonych rekrutów pod wodzą zgorzkniałego weterana. Czy to może się skoczyć inaczej niż pożogą i zgliszczami, płaczem ocalałych i lamentem wziętych w niewolę?
W krainie wykreowanej przez Marcina Guzka brak błędnych rycerzy, z zamków pozostały ruiny, a w ciemności czają się istoty straszniejsze od smoków. Czoła zaś stawią im nie kryształowi bohaterowie, lecz ludzie obciążeni słabościami i sekretami. Komandoria 54 to miejsce, do którego zajrzeć powinien każdy miłośnik fantasy brutalnego i brudnego jak walka o przetrwanie na skraju cywilizowanego świata.
Daniel Nogal, autor Malajski Excalibur i Betelowa rebelia: Spisek
Przyjemny mariaż historycznej wiedzy autora z fabularną lekkością, przyprawiony ostrymi żeleźcami toporów i świstem strzał. W sam raz by umilić deszczowe popołudnie.
Jacek Łukawski, autor Krew i stal i Grom i szkwał
Kto czytał opowiadania Marcina A. Guzka, wie, że autor ten nawet poruszając się na gruncie utartych konwencji potrafi zaskoczyć. Wraz z pierwszym tomem „Szarych Płaszczy” fanowie fantasy otrzymają wartką, wciągającą i niezwykle brutalną opowieść, pełną przygód i niespodziewanych zwrotów akcji, ale też i autentycznych ludzkich dramatów, do tego okraszoną czarnym humorem. Jej największym atutem wydają się jednak bohaterowie – niejednoznaczni, ułomni, zwichrowani, lecz przez to właśnie budzący sympatię czytelnika. Nie przywiązujcie się tylko do nich zbyt mocno.
Artur Laisen, autor CK Monogatari i Studnia Zagubionych Aniołów
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7995-096-6 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
A leż mnie boli tyłek – pomyślał Lucius, zwlekając się ze szkapy.
– Coś nie tak? – spytał Duncan, sprawnie zeskakując ze swojego konia.
– Nie, prostu nie jestem przyzwyczajony.
– W klasztorze zapewne nie było za dużo jazdy konnej – stwierdził Nathaniel, patrząc z wysokości swojego rumaka. Zarówno on, jak i dowódca rekrutów wydawali się wręcz urodzeni w siodle.
Mnicha pocieszał jedynie fakt, że Magnus i Ulgar wyglądali na równie zmęczonych i obolałych. Żaden z nich nie dosiadał wierzchowca przed wstąpieniem do Straży.
Nowa Wioska, w której się znajdowali, była drugą co do wielkości osadą w okolicy, prezentowała się jednak o wiele skromniej niż Nowa Srebrnica. Kilkuset mieszkańców rozlokowało się w niewielkich, otoczonych prymitywnymi ogrodzeniami chatach dookoła wzgórza, na którym stała duża Kamienna Sala, pełniąca zarówno funkcję miejsca spotkań, jak i czegoś w rodzaju małej warowni. Lucius poświęcił chwilę, próbując dostrzec jakiś porządek w sposobie rozlokowania poszczególnych domostw. Skutek był niezbyt zadowalający. Wyglądało to tak, jakby ludzie po prostu budowali akurat tam, gdzie im się podobało, całkowicie ignorując wszelkie względy estetyczne i praktyczne.
– Nie mają nawet palisady – zauważył Ulgar z dezaprobatą. – Z dwudziestoma wikingami można by zniszczyć całą osadę.
– Więc dobrze, że w okolicy nie ma dwudziestu wikingów – stwierdził ostro Duncan. – Magnus, przypilnuj koni. Reszta za mną. Wziąłeś książkę?
– Tak – potwierdził Mnich. – Najgrubszą i najstarszą, jaką znalazłem. To zbiór podań ludowych na temat grzybów zebranych z całego Imperium. Autor...
– Nieważne. Po prostu trzymaj ją tak, żeby wszyscy widzieli i rób mądrą minę. Nord, ty wyglądaj groźnie.
– A czy zdarza mi się wyglądać inaczej? – Uśmiechnął się wojownik, poprawiając uczepione przy pasie topory.
– Nathaniel... ty po prostu się nie odzywaj.
Książę skinął głową, nie powstrzymując się przy tym od pogardliwego prychnięcia.
Czwórka rekrutów ruszyła na szczyt wzgórza, starając się omijać wszechobecne psy, dzieci i kurze odchody. Jak zwykle najwięcej brudnych, półnagich wyrostków biegło za wikingiem. Ten odstraszał je, robiąc groźną minę, choć faktycznie wyglądało na to, że zainteresowanie go cieszyło.
W Kamiennej Sali panował przyjemny chłód. Marmurową posadzkę pokrywała słoma i naniesiona z pola ziemia. Podłużne ławy ustawiono pod ścianą, by nie przeszkadzały, kilka kobiet krzątało się obok nich z mokrymi szmatami, czyszcząc pozostałości po wczorajszej uczcie. Jakieś dziecko grzebało patykiem w popiołach wielkiego paleniska, ulokowanego na środku pomieszczenia. Sędzia Adrian siedział na dębowym krześle, na końcu sali. Dookoła stali inni starcy i trzej potężnie zbudowani synowie sędziego, stanowiący wioskową milicję.
Dowódca rekrutów powoli podszedł i usiadł na brudnym, rozpadającym się taborecie naprzeciwko mieszkańców wioski. Wiking stanął za nim, wyglądając nawet groźniej niż zwykle. Lucius ustawił się po drugiej stronie, trzymając księgę w możliwie najbardziej demonstracyjny sposób i starając się sprawiać inteligentne wrażenie. Specjalnie na tę okazję założył swoje stare mnisie szaty, które ponoć sprawiały, że wyglądał mądrzej. Nathaniel obrzucił całe pomieszczenie lekceważącym spojrzeniem z typowym dla siebie wyrazem dezaprobaty na twarzy, po czym oparł się o jedną z potężnych kolumn, które biegły w dwóch szeregach wzdłuż pomieszczenia.
Przez chwilę panowała cisza, zagłuszana jedynie przez bawiące się na środku pomieszczenia dziecko.
– Nie ma mowy – zaczął wreszcie Adrian. – Chłopak już jest zaręczony z dziewczyną ze Starego Dębu.
Sędzia był wiekowym wojakiem, noszącym liczne blizny i nadal postawnym pomimo wieku. Żołnierska przeszłość zapewniała mu szacunek miejscowych, choć los wyraźnie zabrał mu już cierpliwość.
– Mógł o tym pomyśleć, zanim zrobił brzuch Polinie. – Głos Duncana był całkowicie beznamiętny.
– Nie ma pewności, że to jego. Rozkładała nogi przed jednym, mogła rozkładać przed innymi.
– Dziewczyna twierdzi, że tylko przed nim.
Dziadek prychnął.
– A kto by tam jej, kurwie, wierzył – wtrącił się jeden z siedzących obok starców. Inni zgromadzeni poparli go zgodnym pomrukiem.
– Dziewczyna jest z biednej rodziny – przemówił przywódca, uciszając ich ręką. – Nie ma szans na dobry posag, urodą też nie grzeszy. Nie uda jej się złapać takiego chłopaka jak Jokov inaczej niż na brzuch. Jakby była przyzwoita, to by poszła do zielarki i się brzucha pozbyła.
– Kapłani Deusa zakazują takich praktyk – stwierdził dowódca rekrutów, zerkając na wiszący na ścianie, otoczony kręgiem krzyż solarny.
– Rozkładania nóg przed ślubem też. Jak już raz zgrzeszyła, to niech teraz załatwi sprawę. – Kolejny pomruk aprobaty rozległ się wśród chłopów.
– Jeśli chcesz, Lucius może przeczytać, co na ten temat mówi Kodeks Imperialny. – Duncan wskazał na ciężkie tomiszcze opisujące ludowe podania na temat grzybów.
Odpowiedziały na to pogardliwe prychnięcia, ale zgromadzonym wyraźnie zrzedły miny.
Od ponad stu lat nie widziano tu urzędnika imperialnego – pomyślał Mnich. A oni nadal czują zabobonny wręcz szacunek do praw ustanowionych przez dawnych Imperatorów.
– Jokov ma miesiąc, żeby ożenić się z Poliną albo znaleźć jej innego męża – zarządził Szary Strażnik nieznoszącym sprzeciwu głosem.
Adrian przez chwilę mierzył wzrokiem młodszego o dobre trzydzieści lat mężczyznę. Wreszcie pokiwał głową z rezygnacją.
Jego rozmówca wstał i bez słowa ruszył do wyjścia.
– Chłopcze – odezwał się starzec. – Robisz się zbyt dobry w tej grze.
Duncan dopiero teraz pozwolił sobie na uśmiech.
– Nie, to ty robisz się za stary – odpowiedział przyjacielsko.
– Będziecie jutro na uczcie?
– Za nic byśmy tego nie przegapili.
*
W normalnych okolicznościach rozsądzanie podobnych sporów nie leżało w gestii Szarej Straży. Na bardziej cywilizowanych obszarach zająłby się tym miejscowy władyka. Tu takiego nie było, każda z okolicznych wiosek miała swojego sędziego do rozstrzygania sporów. Jeśli jednak problem dotyczył mieszkańców różnych osad lub ludzi mieszkających w puszczy, potrzebny był zewnętrzny arbiter. Lucius nie wiedział, jak rozwiązywano takie problemy przed powstaniem Komandorii, ale teraz chłopi mieli w zwyczaju zgłaszać się po pomoc do Zakonu. Oczywiście Olaf nie miał najmniejszego zamiaru bawić się w mediatora, więc szybko zaczął zrzucać ten obowiązek na Duncana. Jak się zresztą okazało, dowódca rekrutów świetnie radził sobie w tej roli.
Magnus czekał przy koniach, zwyczajowo otoczony wianuszkiem dziewcząt. Lucius odruchowo ruszył za Ulgarem, próbując pozostać niezauważonym dla przedstawicielek płci przeciwnej.
– Witajcie, dziewki – przywitał się Nord z kobietami, niby mimochodem eksponując swoje mięśnie. Niewiasty zachichotały zgodnie, po czym ruszyły w swoją stronę.
– Chyba wpadłem w oko tej blondynce w niebieskiej chuście – stwierdził wiking, śledząc je wzrokiem.
– Malianie? – zdziwił się Wielkolud. – Zapomnij, już zaręczona jest. I najwyraźniej szaleńczo zakochana – dodał z żalem.
– Jak poczuje moją bestię między nogami, to zaraz się jej odmieni.
Lucius z trudem wspiął się na konia, nadal próbując pozostać niezauważony. Rozmowy o kobietach go peszyły, a myśl o byciu wciągniętym w takową konwersację napawała strachem. Zamiast tego zwrócił się do swojego przełożonego:
– Nieźle ci tam poszło.
– Zgadzam się – przyznał Nathaniel. – Tak świetnie idzie ci rozwiązywanie problemów prostego ludu, że może powinieneś rozważyć karierę wędrownego sędziego.
– Zabawne – odparł Duncan ze znudzeniem. – Może ty powinieneś rozważyć karierę błazna. Cass może ci nawet pożyczyć kostium.
Książę odpowiedział kpiącym uśmiechem.
– Zbierajmy się – pogonił wszystkich dowódca rekrutów. – Chcę jeszcze przed kolacją odbyć z wami kolejny trening.
Luciusowi zrzedła mina. Nie znosił ćwiczeń. Jeden z mnichów, były legionista, dał mu w klasztorze kilka lekcji władania mieczem, ale w porównaniu z pozostałymi kandydatami Straży były zakonnik pozostawał w tyle. Duncan i Nathaniel spędzili połowę życia ćwicząc walkę mieczem. Matylda miała doświadczenie, Magnus i Ulgar nadrabiali braki w wyszkoleniu siłą i zajadłością, a Edwin szybkością i sprytem. Nawet Clara przed przybyciem tutaj miała osobistego nauczyciela szermierki. Tylko Cassandra radziła sobie gorzej od Luciusa, ale jedynie dlatego, że nigdy nie zdołali faktycznie zmusić jej do walki. Atakowana, zawsze odruchowo odskakiwała od przeciwnika i zaczynała ciskać w niego wszystkim, co wpadło jej w ręce. Raz prawie złamała Nathanielowi nos, trafiając go w twarz jednym ze swoich ciężkich, okutych butów.
– Nadal planujemy jutro pojawić się na uczcie? – upewnił się Magnus, kiedy minęli zabudowania wioski.
– Tak – potwierdził dowódca. – Nie pozbawiłbym tych wszystkich miejscowych panien twojego towarzystwa.
– Jego? Niech no tylko zobaczą mnie – wtrącił się wiking.
– Jesteś tu od miesiąca i jakoś jeszcze nie widziałem, by kobiety się na ciebie rzucały – zakpił Wielkolud.
– Kiepsko zacząłem, ten cholerny Olbrzym, skręcona kostka. Ale teraz już doszedłem do siebie. Po tej uczcie ślicznotki będą o mnie opowiadać jeszcze swoim wnukom. – Spojrzał na Luciusa, jak gdyby oczekiwał potwierdzenia. – A ty, Mnichu? Planujesz porwać jakąś gąskę w krzaki?
– Ja... yyy... to znaczy, jeśli chodzi o niewiasty... Yyy...
– Słuchaj, Nordzie – wtrącił się Magnus. – Jeśli uda ci się dobrać do większej liczby dziewek niż mnie, to przez miesiąc będę brał za ciebie patrole.
Ulgar zmierzył towarzysza wzrokiem.
– A jeśli ty wygrasz?
– Wtedy ty będziesz brał moje patrole. Uczciwy zakład.
– Umowa stoi. – Nord splunął na dłoń i podał ją rozmówcy, ten odpowiedział podobnym gestem.
– Tylko pamiętajcie, że mają być chętne – upomniał dowódca. – To nie jest jakaś wyprawa łupieżcza.
– Uwierz mi, gdyby była, to z tej osady już nic by nie zostało – zaśmiał się wojownik.
Nathaniel nachyli się do Duncana.
– Swoją drogą ciekawi mnie, czy ten osiłek kiedykolwiek miał kobietę, która faktycznie była chętna? Choć pewnie to łatwiejsze, kiedy rabujesz właśnie jej wioskę.
– Zabawne, zadawałem sobie to samo pytanie odnośnie ciebie. Choć pewnie to łatwiejsze, kiedy są służącymi twojego ojca. Jestem naprawdę ciekaw, czy udałoby ci się dobrać do którejś z tych chłopek bez popisywania się ładnie brzmiącymi tytułami?
– Pewnie moglibyśmy sprawdzić, gdyby nie fakt, że nie interesują mnie proste wieśniaczki. A Clara zdecydowanie nie jest niczyją służącą – odpowiedział Książę, uśmiechając się równie znacząco, po czym pogonił swojego konia.
*
Jezioro wydawało się niesamowicie spokojne. Lekki wiatr wywoływał tylko niewielkie zmarszczki na powierzchni wody. Gdzieś w oddali, za wyspą, łodzie rybaków z Głębinówki dryfowały powoli w poszukiwaniu zdobyczy. Na bezchmurnym niebie szybowało kilka ptaków. Lucius przymknął oczy w nadziei na krótką poobiednią drzemkę. Rozkoszował się panującą ciszą i spokojem.
Straszliwy okrzyk bojowy przeszył powietrze. Ulgar, goły jak go Deus stworzył, przebiegł dziedziniec i z głośnym chluśnięciem wskoczył do wody. Na chwilę zniknął pod jej powierzchnią, po czym nagle wynurzył się, wydając z siebie triumfalny ryk.
– To jak obserwowanie małego niedźwiadka – stwierdził Edwin, siadając obok Mnicha w malejącym cieniu wieży strażniczej.
Było już prawie południe, za kilka godzin mieli ruszyć do Nowej Wioski na ucztę i Duncan wyjątkowo zwolnił ich z popołudniowego treningu.
Po chwili pojawił się też Magnus, zrzucił ubrania i ostrożnie wszedł do wody. Mijał miesiąc, a on nadal nie nauczył się pływać.
– To musi być niezwykła okazja, skoro nawet Wielkolud postanowił się umyć – zażartował Śmieszek. – A ty, podekscytowanyś ucztą?
– Yyy... tak. – Lucius w sumie sam nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Geneza tego miejscowego święta go ciekawiła. Obchodzono je w Nowej Wiosce co roku z początkiem września, na pamiątkę powstania osady. To była historia, więc go to interesowało. Jeśli chodzi o samą ucztę, nigdy dotąd na żadnej nie był. W klasztorze uroczyste posiłki od zwykłych różniło tylko lepsze jedzenie i trochę weselsze śpiewy. I nie było tam kobiet.
– Rany, zostaw trochę tego entuzjazmu na później. O, idzie nasza para książęca. – Na ustach Edwina pojawił się psotny uśmiech, zdobiący zwykle twarze dzieci, które właśnie postanowiły napchać komuś gnoju do butów. – Claro! Lepiej nie podchodź bliżej! Obawiam się, że niektórzy mniej kulturalni członkowie naszej małej społeczności postanowili kąpać się nago.
Edwin całkowicie nie pasował do tego miejsca. Urodził się i wychował w Błękitnym Porcie, jednym z potężnych Wolnych Miast Zachodu. Większość ze swoich dwudziestu lat życia spędził wewnątrz pradawnych murów miejskich, zanurzony w ludzkim mrowisku pełnym przybyszów z najdalszych zakątków Imperium. Cisza, spokój i las były dla niego czymś całkowicie nowym i nieprzyjaznym. Niemniej jednak starał się odnaleźć w nowej rzeczywistości na swój kpiący sposób.
– Szokujące, Edwinie. – Clara wydawała się raczej rozbawiona. – A wiesz może, kiedy skończą?
– Obawiam się, że to może trochę zająć, zanim cały brud zejdzie z naszego drogiego Magnusa.
– Mogę poczekać.
– Oczywiście, że możesz, jak zwykle, ale...
– Tak?
– Słońce zbliża się do zenitu, czasu na przygotowanie do uczty coraz mniej. A te draby pewnie będą tam siedzieć dosyć długo. – W głosie Edwina pojawiła się wyraźna, choć trochę przesadna nutka żalu. – A po wyjściu nie czeka na nich patrol ani żadna inna praca, więc będą się zapewne krzątać po dziedzińcu i nieprzyzwoicie – zawiesił głos – ...zerkać.
– I zapewne tak się składa, że ty masz jakąś metodę, żeby temu zaradzić? – włączył się do dyskusji Nathaniel.
– Zapewne. – Trubadur odwrócił się i wskazał zdobiącą środek jeziora wyspę. – Na północnej stronie tej wysepki znajduje się niewielka zatoczka. Jest dobrze osłonięta drzewami i zaroślami, zarówno od strony lądu, jak i wody. Co więcej, panuje tam przyjemny cień, a to z pewnością będzie miłą odmianą dla twojej jakże już nadwyrężonej słońcem cery.
– Dziękuję Edwinie, wyśmienity pomysł. Cassandro, udamy się na wyspę – stwierdziła Clara, przerywając drugiej dziewczynie desperacką próbę wydostania się z olbrzymiej koszuli. – Matyldo, czy ty... Nieważne.
Matylda swoim zwyczajem bez najmniejszych oznak skrępowania zrzuciła ubranie i nabierała właśnie rozpędu, by wskoczyć do jeziora z małego pomostu do cumowania łodzi. Dla zebranych mężczyzn był to bieg wyjątkowo widowiskowy.
– Oczywiście, jestem pewien, że nasz książę nie pozwoli damom wiosłować – ciągnął swój wywód Edwin.
– Oczywiście – potwierdził Nathaniel.
– Świetnie. – Bard zaczął się już odwracać w kierunku Luciusa, ale nagle jakby coś sobie przypomniał. – Tak sobie myślę, że to chyba trochę nie przystoi, by młody szlachcic znajdował się na odosobnionej wyspie sam z dwiema, bądź co bądź, nagimi niewiastami. Oczywiście, nikt nie insynuuje tak szlachetnej personie jak nasz książę jakichś bezecnych i niegodnych zamiarów, niemniej chyba wyglądałoby to lepiej, gdyby udał się z wami ktoś jeszcze. Jakaś persona o nieposzlakowanej reputacji. Na przykład... – przez chwilę spoglądał na Mnicha – nasz szlachetny dowódca rekrutów.
Zarówno Nathaniel, jak i stojący kilka metrów dalej Duncan wydali się szczerze zaskoczeni. Tymczasem Clara zareagowała natychmiastowo, jakby nie zauważając nic niezwykłego w propozycji.
– Wyśmienity pomysł. Z dwoma tak dzielnymi i wprawnymi wojownikami chyba obydwie będziemy się czuć bezpieczniej. I z całą pewnością docenimy towarzystwo po drodze. Tym sposobem będziecie mniej zmęczeni wiosłowaniem.
Obydwaj wskazani mężczyźni potwierdzili z dworską wręcz uprzejmością i ruszyli przygotować łódź.
– W tym przedstawieniu był jakiś większy cel czy po prostu lubisz patrzeć, jak skaczą sobie do gardeł? – Clara spytała szeptem.
– Jeszcze nie wiem. Choć, jeśli już przy tym jesteśmy, zastanawia mnie, pani, jaki ty miałaś cel w tym, by mi pomóc?
– Pomogłam ci?
– Nie przeszkodziłaś – zauważył Edwin. – I to zdanie o czuciu się bezpieczniej przy dwóch tak wspaniałych wojownikach… Naprawdę byłem poruszony.
Clara jedynie uśmiechnęła się zagadkowo i razem z Cassandrą ruszyła w kierunku łodzi.
Po kilku minutach cała czwórka była już w drodze na wyspę. Żegnana machaniem stojących na brzegu Edwina i Luciusa.
– Ja tam ich nie rozumiem – stwierdziła Matylda, patrząc na oddalającą się łódkę. – Się kąpać w samotności. Nas było piętnaścioro w chacie i wszyscy na jednej podłodze spali, i razem w rzece pływali i nikt się tam na golasa nie wstydał biegać.
– No cóż, nie wszyscy pochodzimy z tak uroczo dekadenckich miejsc, jak ty.
– Uważaj se. – Matylda gwałtownie wynurzyła się z wody. – To, że obrażasz mój dom uczonymi słowami nie oznacza, że ci nie przywalę. A ty co tak znowu wzrok ode mnie odwracasz? Do ciebie mówię, Mnichu.
Lucius uparcie starał się nie odrywać spojrzenia od ziemi.
– Ja... Po prostu nie przystoi, by...
– Następny.
– Daj mu spokój, biedak pewnie nigdy nie widział tak dorodnie obdarzonej niewiasty. W klasztorze pewnie dużo ich nie było.
– Właściwie to wcale – wyznał z ociąganiem Lucius. – Ani na samej wyspie. Więc... Pierwszy raz faktycznie spotkałem kobietę dopiero w porcie, dwa miesiące temu.
– Dziadek zawsze mówił, że te całe kapłany to są popieprzone – stwierdził z przekonaniem Ulgar.
– No, to wyjaśnia, dlaczego tak ciężko ci się z nimi rozmawia – przyznał Edwin. – Ale chwila, czy to znaczy, że nasza jakże urocza Matylda jest twoim pierwszym kontaktem z panną, jakby to rzec, roznegliżowaną?
Lucius niechętnie pokiwał głową, czując, jak policzki zaczynają go palić żywym ogniem.
– Że co?
– Nigdy nie widział gołej baby – wyjaśnił Śmieszek.
– Aha... No teraz to się faktycznie czuję trochę nieswojo – stwierdziła Matylda, krzyżując ręce na piersiach.
– Nie martw się, młody, mogłeś trafić gorzej. – Bard przyjął mentorski ton. – Pierwsza kobieta, którą ja zobaczyłem nago, do dziś prześladuje mnie w koszmarach...
– Chwila – wtrącił się Ulgar. – Czy to znaczy, że on nigdy nie chędożył?
– Tak, mój drogi barbarzyński przyjacielu – potwierdził Śmieszek. – Fakt, że nigdy nie widział nagiej kobiety i niezbyt potrafi rozmawiać nawet z ubranymi, niechybnie świadczy, że nie chędożył... Chyba, że w sodomii.
Lucius jakimś cudem zdołał zaczerwienić się nawet bardziej.
– Deusie, nie. Oczywiście, że...
– Tylko się upewniam. W moich stronach sodomia jest uznawana za coś w dobrym guście.
– Naprawdę?
– Nie.
– Co to ta cholerna sodomia? – spytał Ulgar.
– Jak facet chędoży z innym facetem – wyjaśniła Matylda.
– Co chędoży?
– Siebie nawzajem.
– Co, kurwa?! – Po pierwszej chwili zaskoczenia Ulgar omiótł zgromadzonych mężczyzn podejrzliwym spojrzeniem. – Cholerni południowcy. U nas to się takim na miejscu chuje odrąbuje.
– Niezłomna moralna postawa wobec dewiacji – stwierdził Edwin. – A niektórzy twierdzą, że północ to barbarzyńska kraina.
Jego ton nie zdradzał nawet najmniejszych oznak kpiny:
– Ale wracając do tematu, nasz drogi Lucius faktycznie nigdy nic. Ale nie ma tego złego, przed nami uczta. Wino, śpiew, wino, kobiety i wino. A takie zestawienie dobrze wróży.
– Jak to? – Lucius nagle zmienił się w małe, schwytane w pułapkę zwierzątko. – Nie trzeba, ja...
– Od czego są przyjaciele – przerwał mu Śmieszek, po czym wymownie spojrzał na Magnusa.
Wielkolud przez chwilę przyglądał się całej scenie, jakby znudzony.
– Briana – stwierdził wreszcie.
– Świetny wybór – zaaprobował Edwin. – Kojarzysz, Luciusie? Blondynka, trochę pulchna, ale za to te usta...
– Nie wiem, czy... To znaczy... nie wiem, czy to byłoby odpowiednie.
– Oczywiście, że nie wiesz. W całym życiu widziałeś tylko jedną nagą kobietę. Ale uwierz mi, to dobrze ci zrobi.
– Jasne – dodał Ulgar. – Raz zakosztujesz tego, co baby chowają pod kiecką, to zaraz przestaniesz się przy nich jąkać.
Matylda wyglądała, jakby miała zamiar coś dodać, ale zrezygnowała i zanurzyła się w wodzie.
– Uwierz mi, Luciusie. – Edwin uśmiechnął się. – To będzie pamiętna noc.
*
Zatoczka po północnej stronie wyspy faktycznie okazała się dobrze ukryta. Pokryte zaroślami brzegi niemal zamykały się dookoła niej, pozostawiając tylko kilkumetrowe połączenie z resztą Głębokiego Jeziora. Nigdy niekarczowane drzewa otaczały to miejsce, tworząc zieloną ścianę. Wprawdzie sam zalew nie należał do największych czy najgłębszych, ale dla dwóch niewiast był więcej niż wystarczający.
– Tak lepiej – stwierdziła Clara. – Choć to nie to samo, co marmurowa wanna i pachnące olejki. No i zimą będzie problem. Zdecydowanie będziemy potrzebowały wtedy odpowiednio dużej balii i gorącej wody. Nathaniel i Duncan muszą się tym zająć. Wchodzisz?
Cassandra stała na brzegu, zanurzając stopę i gwałtownie podrywając ją do góry, rozpryskując wodę. Dopiero po chwili zdecydowała się zanurzyć cała.
– Przyjemne – stwierdziła z uśmiechem.
– To nic, pamiętam kąpiele w basenach pałacu mojej... W pałacu, gdzie się wychowałam. Cudowne zapachy w powietrzu, płatki kwiatów unoszące się na wodzie, ploteczki z damami dworu. – Uśmiechnęła się.
– Brakuje ci tego?
– Oczywiście. Ale tamto życie jest już za mną. A teraz... Co robisz?
Cassandra zerwała się nagle, wyszła na brzeg i przez chwilę szukała czegoś w zostawionej tam torbie. Wreszcie z wyrazem triumfu na twarzy wyjęła kilka kwiatów i zaczęła odrywać im płatki i wrzucać je do wody.
– Dziękuję – stwierdziła Dama z uśmiechem. – Teraz faktycznie jest jak w domu. Ptaki możemy uznać za bardów... I nawet mamy kawalerów czekających na nas z komplementami.
– Dlaczego to zostawiłaś i przybyłaś tutaj?
– Obawiam się, że nie do końca miałam wybór. – Przez chwilę Clara jakby posmutniała. – A ty? Co robisz w takim miejscu?
Cassandra przez chwilę się nad tym zastanawiała.
– Mieszkałam na ulicy w mieście i żonglowałam nożami dla ludzi. Pewnego dnia podszedł do mnie mężczyzna w szarym płaszczu i powiedział, że muszę dołączyć do Szarej Straży. A oni wysłali mnie tutaj.
– Tak po prostu? Ktoś do ciebie podszedł i kazał ci tu przyjechać?
– Miał długą siwą brodę i pierścień z krukiem. Wyglądał na bardzo mądrego. Trzeba słuchać mądrych ludzi. – Sztukmistrzyni przytaknęła sobie, kiwając głową.
– Czyli był z Bractwa Mędrców. Pierwszy raz słyszę, by zajmowali się oni rekrutacją.
– Nie wiem. – Wariatka wzruszyła ramionami. – Ale sprawiał wrażenie, że wie, co mówi. Kiedy jest się szalonym, nie powinno się spierać z ludźmi, którzy wiedzą, co mówią. – Znów pokiwała głową.
Clara przez chwilę rozważała te słowa.
– Więc powinnaś ubrać sukienkę – powiedziała tonem świadczącym, że wie, co mówi. – Nie patrz tak na mnie, musisz ubrać ją na ucztę.
– Matylda nie ubiera.
– No cóż, jeśli ona chce ubierać się po męsku i rezygnować ze swojej przewagi, to jej sprawa.
– Czasami w ogóle się nie ubiera – stwierdziła Cass, próbując złapać małą rybkę.
– Wiem, to okropne. Madame Luana zawsze powtarzała, że naga kobieta nie ma już nic więcej do dodania.
– Madame kto? Złapałam!
– Świetnie. Madame Luana, nasza nauczycielka etykiety. Kiedy ją poznałyśmy, była już stara i pomarszczona, ale w młodości uznawano ją za najbardziej pożądaną kobietę w Wysokim Porcie. Ponoć jedno jej słowo potrafiło obalać potężne, starożytne rody i wyprowadzać w pole wielotysięczne armie.
– Musiała być piękna.
– Nie była brzydka. Choć nie należała też do piękności. Ale jak sama mówiła, to, czego Deus poskąpił jej w urodzie, nadrobił w rozumie. Zawsze powtarzała, że mężczyźni władają światem używając mieczy, armii i tytułów. A kobiety używając mężczyzn.
– Tak jak ty używasz Duncana i Nathaniela? – Padło pytanie, podczas gdy kolejna ryba została wyłowiona z wody.
– Otóż to – potwierdziła Clara.
– Matylda też nimi rządzi. Jak ktoś robi nie po jej myśli, to go bije.
– Wybacz, że wolę władać przy użyciu sukni. Nasza towarzyszka mogłaby naprawdę zyskać, gdyby stała się trochę bardziej... kobieca.
– Czy to dlatego muszę założyć sukienkę na ucztę?
– Właśnie.
– Ale ona jest niewygodna. Trudno w niej biegać i oddychać – poskarżyła się Cass.
– Moja droga, to znaczy, że pasuje doskonale. W tym worku, który nosisz na co dzień, w ogóle nie widać figury. Tę suknię specjalnie przerobiłam tak, by uwypuklała twoje atuty. I uwierz mi, nie było to łatwe, skoro nawet nie dałaś mi się dotknąć.
Kuglarka przez chwilę patrzyła w dół jak skarcone dziecko.
– Mogę zawsze iść nago, jak Matylda. Wtedy wszyscy zobaczą moją figurę.
– Nie, nie, nie. Już ci mówiłam. Naga kobieta nie ma nic do dodania. Musisz ich przyciągać, podkreślać swoje zalety, podsycać ich wyobraźnię, ale nie ukazywać za dużo. To jak niepisana umowa. Oczekiwanie na nagrodę zawsze jest bardziej motywujące niż samo jej uzyskanie.
– To strasznie skomplikowane.
– Wiem, ale taki jest świat. Jak mówiła Madame Luana, życie prawdziwej damy to nieustająca bitwa. – Clara uśmiechnęła się do wspomnień.
– Ale nie jesteś już damą, teraz jesteś rekrutką.
– Ależ nie! Prawdziwa dama powinna być nią zawsze i wszędzie. Niezależnie od wszystkiego.
*
Duncan wystawił głowę z wyciągniętej na brzeg łodzi i ze znudzeniem spojrzał na pobliskie zarośla.
– Ile jeszcze może im to zająć?
Duncan większość ze swoich szesnastu lat spędził w drodze, przenosząc się z miejsca na miejsce między gorącymi wybrzeżami południa a mroźnymi górami północy. Przemierzał obszerne tereny, od potężnych miast zachodu po wyludnione rubieże wschodu, na których znajdowali się obecnie. Czuł się na miejscu wszędzie tam, gdzie powiewał sztandar Zakonu. Tutaj jednak było za daleko, aby mógł go zobaczyć. Nie nawykł do odpoczynku w zatoczkach.
– Nigdy nie poganiaj dam – stwierdził Nathaniel, krążąc po niewielkiej plaży. – Zwłaszcza kiedy biorą kąpiel... Ubierają się, tańczą, chodzą, jedzą czy doświadczają innego rodzaju rozkoszy. – Uśmiechnął się niedwuznacznie.
Dowódca rekrutów nie skomentował. Położył się na dnie łodzi i wbił wzrok w niebo.
– Zdaję sobie sprawę, że moje towarzystwo może ci nie odpowiadać – zaczął po chwili Książę, wyraźnie znudzony podziwianiem krajobrazu. – Ale pomyśl, że mogło być gorzej. Ja utknąłem tu z tobą.
Znów odpowiedziało mu milczenie. Nie mając najwyraźniej nic lepszego do roboty, Nathaniel podszedł do łodzi.
– Nie lubisz mnie, ponieważ uważam, że ludzie dzielą się na lepszych i gorszych. Ale czy możesz powiedzieć, że się mylę? Sam Deus nas tak podzielił. Jedni rodzą się piękni, inni szkaradni, jedni bywają mądrzy, inni zaś głupi, są bogaci, są biedni. Tak ułożony jest świat. Kim jestem, by się z tym sprzeczać?
– Nie lubię cię, ponieważ jesteś dupkiem, który uważa siebie za lepszego od innych – poprawił rozmówca.
– A nie powinienem? Urodziłem się w głównej gałęzi rodu Eversonów, jednego z najstarszych rodów w Imperium. Wśród moich przodków byli władcy, generałowie, zdobywcy, artyści, filozofowie, reformatorzy, przywódcy religijni, nawet kilku Imperatorów. Ja sam jestem młody, przystojny, inteligentny i sprawny fizycznie. Nie prosiłem o to, nie zabiegałem, niemniej Deus obdarzył mnie wszystkimi tymi cechami i postawił tam, gdzie się znajduję. Można rzec, że zostałem przez niego wybrany. Czemu więc nie powinienem czuć się lepszy?
– To twoje usprawiedliwienie? Deus wybrał cię, byś urodził się z takim a nie innym nazwiskiem, więc jesteś lepszy od wszystkich dookoła?
– Władam mieczem lepiej niż większość znanych mi ludzi. Od dziecka byłem uczony, przygotowywany do przewodzenia ludziom, wydawania rozkazów, podejmowania decyzji czy operowania swoim słowem w odpowiedni sposób. Mam możliwość decydowania o losach setek, a nawet tysięcy ludzi. I kiedy przyjdzie pora, będę to robił. Wezmę na siebie odpowiedzialność za los maluczkich, bo do tego się urodziłem.
Przerwał, by za moment podjąć:
– Wiesz, widziałem w życiu wielu szlachciców, którzy zapomnieli o swoich obowiązkach i swojej pozycji. Dogadzali swoim potrzebom, aż stali się tak tłuści, że nie widzieli nic poza swoim brzuchem. Zmienili się w żałosne, słabe kreatury, warte jeszcze mniej niż najgorszy żebrak. Mój ojciec pokazywał mi ich na dworze w Smoczym Leżu i sam ich widok sprawiał, że chciało mi się wymiotować. Widzisz, szlachectwo to nie przywilej, to obowiązek. By być lepszym, by stale się doskonalić, by nie zmarnować roli, którą przeznaczył ci Deus. Ludzie nie rodzą się książętami Terylu, by wieść bezbarwne życie i dogadzać swoim potrzebom. Rodzą się nimi, by osiągnąć wielkość. A kim jestem ja, by walczyć z przeznaczeniem? Czasami wręcz zazdroszczę prostym ludziom braku tak wielkiej odpowiedzialności.
– Tak, jestem pewien, że tak właśnie myślą sobie, kiedy umierają z głodu, bo susza zniszczyła im plony.
Nathaniel uśmiechnął się.
– Jesteś hipokrytą, wiesz o tym?
– Doprawdy?
– Obwiniasz mnie o stawianie się wyżej od innych, ale sam czynisz dokładnie to samo.
– Nieprawda. – Ostra reakcja rozmówcy mówiła sama za siebie.
– Uważasz, że jesteś lepszy, ale nie dlatego, że masz nazwisko, a dlatego, że masz to. – Arystokrata podniósł dłoń, eksponując miedziany pierścień rekruta. – I wkrótce zamienisz go na brązowy, dostaniesz płaszcz, tatuaż i będziesz członkiem Zakonu Szarej Straży. A oni przecież są lepsi niż zwykli ludzie. Ba, może nawet zasłużysz sobie na złoty sygnet Bractwa Dowódców.
– Nawet jeśli, to, jak wspomniałeś, będę musiał na to zasłużyć. Tak jak wszyscy inni.
Książę wzruszył ramionami, odszedł kilka kroków i usiadł pod drzewem. Duncan przez chwilę przyglądał mu się, po czym mimowolnie przerzucił spojrzenie na zarośla.
– Nieładnie, panie przywódco – zaśmiał się jego towarzysz. – Poza tym między nami i nagimi niewiastami jest kilkadziesiąt metrów takich zarośli.
– Ty jesteś, jak sądzę, zbyt doskonały, by o tym myśleć?
– Oczywiście, że o tym pomyślałem. Ale nie będę próbować przystawek, skoro w perspektywie mam główne danie. Clara jest damą, przywykłą do pewnych standardów. Ja te standardy spełniam i zaspokajam. Poza tym, bądźmy szczerzy, czemu miałaby na ciebie spojrzeć, mając obok mnie? Członkowie mojego rodu służyli w Zakonie od stuleci. Mam wśród przodków aż czterech Wielkich Mistrzów, wiedziałeś o tym? Ja planuję być piątym... Gdy tylko zdobędę płaszcz, liczę na jakiś porządny przydział i na to, że w krótkim czasie otrzymam miejsce w wiadomym Bractwie. Złoty pierścień pasuje do mnie o wiele lepiej niż taki z brązu. Oczywiście wcześniej zamierzam zostać tu szefem rekrutów, że o dobraniu się do naszej uroczej Clary nie wspomnę.
– Nie dostaniesz mojego stanowiska i naprawdę wątpię, byś dostał Clarę. Ona zwodzi cię od miesiąca.
– To gra. Gra między mną i nią. A ty, niestety, stałeś się w tej grze pionkiem.
– Załóżmy się więc – wypalił rozmówca, zdenerwowany przechwałkami Księcia.
– Wszystko albo nic. – Na twarzy Nathaniela zagościł uśmiech triumfu. – Ten, kto zdoła zdobyć Clarę, zostanie też dowódcą rekrutów. Jak ten głupi zakład Magnusa z Ulgarem, tylko z realnym wyzwaniem i prawdziwą nagrodą.
Duncan zawahał się, ale było już za późno.
– Zgoda – stwierdził wreszcie, podając rękę. – Kto zdobędzie Clarę, ten zostanie dowódcą rekrutów.
*
– A my na nich i łup! – Ulgar machnął ręką w powietrzu, prezentując potężny cios toporem. – Nawet nie zauważyli, co ich rąbnęło. Z dwóch może padło, wszyscy się rzucili do ucieczki i tyle było z potężnego Legionu Imperialnego.
– Dupa to była, a nie legion – stwierdziła Matylda, wciągając ubranie na wciąż mokrą skórę. Było późne popołudnie, mimo to wszyscy nadal siedzieli na nabrzeżu. Edwin grał jakąś spokojną melodię. – Banda chłopów zebranych na szybko i nazwanych wojskiem. Mnie się zdarzyło stanąć przeciw prawdziwym legionom, z południa. Uwierz mi, oni tak łatwo się do ucieczki nie rzucają.
– Jakby naszych spotkali, to tyle by ich było widać – nie rezygnował Nord.
– Gówno prawda, mówię. Legion, prawdziwy legion, to nie jakaś banda łupieżców. To niewzruszony mur tarcz. U nich nie ma bohaterów, co to z krzykiem na wroga się rzucają. Legion walczy w ciszy, jeden obok drugiego, jak jedno ciało. Jedyne, co od nich słychać, to gwizdki, którymi komendy wydają.
– A gdzie w tym chwała? Gdzie okazja do sławy? – upierał się Ulgar.
– Nigdzie. Oni nie walczą, by zdobyć chwałę. Biją się, by zniszczyć wroga. Uwierz mi, wikingu, służyłam kiedyś z bandą najemników w rebelii przeciw zarządcy imperialnemu w jakimś zapadłym księstwie na granicy Terytoriów Centralnych i Spornych Ziem. Jak doszło do bitwy, mieliśmy trzykrotną przewagę liczebną, mimo to rozbijaliśmy się o te tarcze jak fale o skały. Raz za razem, aż musieliśmy szarżować po stosach trupów. A potem ktoś gwizdnął i legioniści ruszyli równym krokiem, niczym jedna ściana. Po prostu zepchnęli nas z pola bitwy, a potem od flanki uderzyła w nas ciężka kawaleria. Nie było co zbierać – stwierdziła z mieszanką żalu i podziwu. – Gdyby nie to, że bab do legionu nie biorą, to już bym tam służyła.
– A gdzie teraz ten legion? – spytał Magnus, jakby z wyrzutem.
– Tam, gdzie Imperium – odpowiedział Ulgar z uśmiechem. – Gdzieś bardzo kurewsko daleko.
– Nie można winić Imperatorów za niemożność utrzymania terytorium po Pladze – stwierdził Lucius uczonym tonem.
Magnus prychnął.
– Jak służyłem w wojsku mojego księcia, to on zawsze powtarzał, że my poddani Imperatora jesteśmy. Nawet jakiegoś urzędnika z południa miał na dworze. Nazywali go logat, legat czy coś takiego. Tak czy inaczej, jak wdaliśmy się w wojnę z sąsiednim władyką, to wszyscy mówili, że Imperium nam wsparcie przyśle. Ale po roku mój książę nie żył, a ten cały legat już następnego dnia oferował imperialną pomoc temu drugiemu. I tyle nam było z Imperium.
– Do nas, na północ, to nawet urzędnicy nie docierają.
– W Wolnych Miastach Zachodu wszyscy uważają się za obywateli Imperium i władcy poszczególnych miast nawet płacą co roku podatek dworowi w Smoczym Leżu – przyznał Edwin. – Ale jak sam Imperator rozkazuje ten podatek podnieść, to wszyscy zgodnie go ignorują. Tyle zostało z dawnej potęgi. Niemniej chciałbym tu zgromadzonym zwrócić uwagę, że wszyscy, jak tu siedzimy, mówimy jednym językiem. Może nasze akcenty są skrajnie różne i ja sam do dziś mam problem ze zrozumieniem połowy słów, które opuszczają usta naszego towarzysza z północy, ale nadal jest to ten sam język. Język Imperium, w którym spisane są księgi, dekrety i umowy handlowe. Język świętych ksiąg Deusa, modlitw i kazań. Język kupców i bardów, przemierzających nasz świat. Język, w którym śpiewa się stare pieśni i opowiada legendy. Wreszcie język, którym posługiwali się ludzie, którzy zbudowali te wspaniałe ruiny, tak gęsto rozsiane po okolicy. Mało tego! Wszędzie, gdzie zdarzyło mi się dotrzeć, spotykałem monety wzorowane na dawnej walucie Imperium. Wszyscy, jak tu siedzimy, w dzieciństwie słyszeliśmy legendę o tym, jak Pierwszy Imperator zwyciężył smoka i założył Smocze Leże. Wydarzenie, które przed Plagą uznawano za pierwszy rok nowej ery, początek historii. I co najważniejsze, wszyscy tu czujemy wyraźną różnicę między nami a dzikusami mieszkającymi dalej na wschodzie, za Wielką Puszczą i Wielkimi Górami. Ponieważ oni nie mówią tym językiem, nie znają tej legendy i nigdy, nawet przez chwilę, nie byli częścią Imperium.
Bard uśmiechnął się triumfalnie, widząc zgodę na twarzach towarzyszy.
– Możemy więc narzekać na Imperium, ale mimo wszystko i tak nadal czujemy się jego częścią – dokończył.
– Tak czy inaczej, nie ma straszniejszego widoku niż legion – powiedziała Matylda. – Jakby ten cały Imperator miał ich więcej, to może byśmy byli jego poddanymi w czymś więcej niż tylko nazwie.
– A Żniwiarze? – spytał po chwili Ulgar. – Oni są straszniejsi.
Lucius słyszał historie o tych wojownikach: Bractwo Egzekutorów, zbrojne ramię Zakonu, skupiające najlepszych, najbardziej zabójczych wojaków.
– Nigdy tak naprawdę nie widziałam żadnego – przyznała z ociąganiem Matylda.
– Jasne, że nie. Tylko jeden na sto Szarych Płaszczy dostaje srebrny pierścień z kostuchą – stwierdził Edwin z uśmiechem.
– Właściwie to raczej jeden na dziesięciu – wtrącił Mnich, najwyraźniej przegapiając sarkazm w wypowiedzi towarzysza. – Choć biorąc pod uwagę liczbę członków Straży, to i tak dosyć niska...
– Ja raz widziałem Żniwiarza – wtrącił Ulgar. – Przyszedł do naszej wioski, jak byłem mały. Wyglądał jak obdarty dziad, ale kiedy tylko pokazał pierścień, zaraz wszyscy się przed nim płaszczyć zaczęli. Próbowali udawać hardych, ale jasno widziałem, jacy wszyscy przerażeni byli. A to jeden staruch był. Pomyślałem wtedy, że oto jest prawdziwa siła.
– To już wiemy, jaką drogę kariery planuje nasz Nord.
– Żebyś wiedział, Śmieszku. Dostanę ten srebrny pierścień. Jeszcze będą mnie prosić, żebym go założył.
– Ktoś chce się założyć, że prędzej Magnus dostanie złoty sygnet Paladyna? – spytał trubadur, wyraźnie rozbawiony sytuacją. Nikt nie zdecydował się przyjąć zakładu. – Poza tym najpierw chyba musisz ogólnie załapać się do Straży. A słyszałeś Olafa, daje radę tylko czterech na dziesięciu rekrutów.
– A jak! I ja na pewno będę jednym z tych czterech. Wy wszyscy możecie co najwyżej walczyć o pozostałe trzy miejsca.
– Wiesz, z tymi czterema na dziesięciu to nie jest do końca tak – sprostował Mnich. – To raczej figura statystyczna, niekoniecznie odzwierciedlająca faktyczny stan rzeczy.
Wyraz całkowitego braku zrozumienia, malujący się twarzy Norda, zmusił Luciusa do próby uproszczenia:
– To znaczy, że to niekoniecznie jest nasza dziesiątka. Pomyśl o tym raczej jak o... ośmiu na dwudziestu, albo czterdziestu na stu. To znaczy, że teoretycznie możemy się załapać wszyscy albo nikt z nas. To statystyka.
– To czemu Olaf powiedział, że czwórka się załapie? – dopytywał Ulgar.
– Powiedział też, że dwójka zginie – zauważył Śmieszek.
– Tak, ale pomyślałem sobie, że może jeden z tych, co umrą, to ten dziesiąty, co go tu nie ma, bo pewnie jest w innej komandorii.
– A co, jak on jest jednym z tych czterech, co się załapią? Pomyślałeś o tym?
– To wtedy zostały tylko dwa miejsca dla reszty z was.
– Ale pomyśl o tym: z punktu widzenia statystyki możliwe, że to ty jesteś tym dziesiątym z innej dziesiątki?
Nord podrapał się po głowie.
– Statystyka to jakaś pojebana bzdura jest.
– To nie tak – wtrącił się Mnich. – Słuchaj. Dostanie się ileś osób, najpewniej będzie to faktycznie czwórka, ale istnieje możliwość, że będą trzy osoby albo pięć. Cztery to nie jest ustalona liczba, jedynie najbardziej prawdopodobna.
– Wciąż myślę, że to jakieś pierdolenie jest – uparł się Ulgar. – I tylko mnie łeb od tego boli. O czymś normalnym pogadajmy.
– Jak to możliwe, że Żniwiarze wzbudzają takie przerażenie? – spytał po chwili zastanowienia Lucius. – Przecież to tylko ludzie. Może walczą dobrze, ale Brutus, mnich, który uczył mnie władania mieczem, zawsze powtarzał, że prędzej czy później każdy trafi na lepszego od siebie.
– Kiedyś w Błękitnym Porcie widziałem, jak całe zamieszki skończyły się, bo ktoś puścił plotkę, że Zakon ma zamiar wysłać Żniwiarzy. Tak już jest. Siła mitu. Ludzie wierzą, że Żniwiarze są niepokonani, podobnie jak wierzą, że Kruki znają odpowiedź na każde pytanie, a Paladyni potrafią wygrać każdą bitwę. Zakon przez stulecia o to zadbał.
– Wracają – stwierdził Magnus, wskazując odbijającą od wyspy łódź z czwórką pasażerów.
– Najwyższa pora – podsumowała Matylda. – Jedźmy się wreszcie zabawić. Od tego gadania zaschło mi w gardle.
Wszyscy zgodnie wstali i ruszyli w kierunku baraków. Magnus został trochę w tyle, zagadując do Edwina:
– Tak się zastanawiam. Jak to jest, że Imperium upadło, legionów nigdzie nie widać, nawet kapłani Deusa tu na wschodzie to rzadki widok, a Szara Straż nadal jest?
– Dobre pytanie – odpowiedział bard. – Powinniśmy je zadać Wielkiemu Mistrzowi, jak będzie nam wręczał płaszcze.