Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Szary Wilk: Przebudzenie. Część 1 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
18 listopada 2025
2771 pkt
punktów Virtualo

Szary Wilk: Przebudzenie. Część 1 - ebook

Jego serce bije w rytmie głuszy. Jej – wbrew rozsądkowi.

XIX wiek. Mary Voltaire właśnie skończyła osiemnaście lat. Jako córka bogatego angielskiego inwestora ma przed sobą życie pełne przywilejów – i obowiązków. Rodzice postanawiają wydać ją za Milesa, syna ich wspólnika, którego bezwzględność i żądza władzy budzą w niej odrazę.

Szansą na ucieczkę od niechcianego losu wydaje się wyprawa do Ameryki, gdzie ojciec Mary kupił ziemie bogate w złoto. Dzika przyroda i obietnica wolności przyciągają ją jak magnes… Rzeczywistość jednak szybko weryfikuje te plany.

Mary cudem uchodzi z życiem po napadzie bandytów na nowe ziemie i ukrywa się w jaskini za wodospadem. Tam spotyka Szarego Wilka – młodego wojownika z plemienia Siuksów. Ich światy dzieli absolutnie wszystko, ale jakimś cudem udaje im się znaleźć wspólny język. To, co rodzi się między nimi pośród dzikiej natury, wykracza poza uprzedzenia, różnice kulturowe i wrogość plemienia.

Ale czy miłość wystarczy, by pokonać wszystkie przeszkody... i ocalić ich oboje?

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8423-054-1
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Nazywam się Mary Voltaire. Dotychczas mieszkałam razem z rodzicami, Gerethem i Alice, w pięknej willi w Brighton w hrabstwie ceremonialnym East Sussex. To niezwykłej urody miejsce położone nad kanałem La Manche.

Moi rodzice byli zamożni. Ojciec był znanym przedsiębiorcą. Jego praca polegała głównie na kupnie ziem w Ameryce Północnej. Razem ze swoim wspólnikiem Richardem Stanerem zamierzali wydobywać złoto na dużą skalę. Matka zaś pochłonięta była pielęgnowaniem roślin w naszym ogrodzie. Uwielbiała kontakt z naturą, toteż nakłoniła ojca, ażeby pomógł jej takowy zaprojektować.

Dokładnie wiedziała, gdzie co ma rosnąć. Jakie drzewa, krzewy czy kwiaty mają znajdować się przy oranżerii, a jakie przy tarasie przylegającym do domu. Muszę przyznać, że wyszło jej to bajecznie. Często przechadzałam się wzdłuż alejek, które plączą się ze sobą, i wdychałam zapachy unoszone przez wiatr. Gdy nurtował mnie jakiś problem, właśnie tu zaszywałam się, żeby w spokoju pomyśleć. Ojciec zawsze powtarzał, że miłość do przyrody wyssałam z mlekiem matki. Rzeczywiście, po części było to prawdą.

Od dziecka różniłam się od swoich rówieśniczek sposobem myślenia czy traktowania ludzi, toteż nie miałam zbyt wielu przyjaciół. Nie bawiło mnie strojenie się całymi godzinami ani kokietowanie młodych mężczyzn tylko po to, by za chwilę dosadnie uświadomić im, że nie jestem nimi zainteresowana.

Nie zapomnę, jak kiedyś niejaka Laura Williams w asyście swoich dwóch przyjaciółek – Margaret Perry i Emily Rain – uwodziła młodego dżentelmena Chrisa Evansa. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ów młodzieniec nie usłyszał na swój temat takich komplementów, które niejedną osobę wprawiłyby w zakłopotanie.

Może wydawać się, że nie ma w tym nic złego, że to urocze. Ale mówić komuś, że ma przepiękny uśmiech, gdy brakuje mu przedniego uzębienia, jest jednak dość dziwną uprzejmością. No cóż, widać jemu to nie przeszkadzało. Zaczął się głupio uśmiechać i przestępując z nogi na nogę, zapytał:

– Naprawdę tak myślisz?

To nie były rozrywki dla mnie. Po stokroć bardziej od sprawiania zawodu innym wolałam pogrążyć się w ciekawej lekturze, zwłaszcza przygodowej, bądź jeździć konno. Ta druga pasja odgrywała w moim życiu ogromną rolę. Uwielbiałam konie i mogłabym całymi dniami przebywać w ich towarzystwie. To dziwne, ale miałam do nich większe zaufanie niż do niejednego człowieka.

*

Niedawno miałam urodziny. Skończyłam osiemnaście lat. Uroczystość była piękna, przynajmniej z początku. Bardzo zależało mi, by odbyła się w rodzinnym gronie. Nie chciałam wyprawiać wielkich bankietów.

Jedynymi gośćmi z zewnątrz, którzy wzięli w niej udział, byli przyjaciel rodziny i wspólnik w interesach, pan Richard Staner, wraz ze swoim synem Milesem.

Miles bardzo często bywał w naszym domu. Rzekłabym, że wychowaliśmy się razem. Odkąd jego mama Olivia zachorowała i zmarła, gdy chłopak miał zaledwie sześć lat, przebywał u nas prawie codziennie.

Już od małego bawiliśmy się wspólnie, choć z jego strony polegało to głównie na ciąganiu mnie za długie warkocze i przedrzeźnianiu. Gdy byliśmy jeszcze dziećmi, sporo czasu spędziliśmy na poznawaniu siebie. Może nie rozmawialiśmy na tematy związane z przyszłością czy planowaniem dorosłego życia, ale mimo to bardzo dobrze się rozumieliśmy. Myślę, że wówczas traktowałam go jak starszego brata, któremu mogłam opowiedzieć o wszystkim.

Miles kiedyś był dobrą osobą, był moim wzorem. Niestety później coś się w nim zmieniło. Od momentu, gdy poznał nowych przyjaciół, już nie był tym samym człowiekiem, a ja przestałam znajdować przyjemność we wspólnym spędzaniu z nim czasu. Polubił wystawne życie, ludzi zaś zaczął traktować z wyższością. Jak to mówią: „Z kim przestajesz, takim się stajesz”. On, na nieszczęście, stawał się właśnie kopią swoich bezwzględnych znajomych. Za nic miał tych, którzy byli mniej zamożni od niego. Już nie spędzaliśmy razem tak dużo czasu, w naszym domu także gościł coraz rzadziej. Za to bardzo często można było spotkać go na różnych przyjęciach, gdzie w towarzystwie swoich wysoko postawionych przyjaciół palił tytoń, popijał whisky i obmawiał wszystko i wszystkich. Wiedziałam, że kokietował tam każdą pannę, która wpadła mu w oko, ale żadna z nich nie umiała usidlić go na dłużej.

O tym, jak bardzo się zmienił, przekonałam się, gdy zwyzywał w mojej obecności młodą służącą Rose Adams, która, niosąc nam gorącą herbatę, potknęła się i wylała ją na dywan w salonie. Nakrzyczał na nią tak, chyba popisując się przede mną, że ta popłakała się i pobiegła do kuchni. Najgorsze, że to mnie było bardziej wstyd za jego zachowanie niż jemu. Niestety, Miles był nieugięty i całkowicie przekonany o tym, że skoro jest wielkim panem, to ma prawo pogardzać innymi.

– Niepotrzebnie tak się uniosłeś – oświadczyłam, stając w jej obronie. – Nie zrobiła tego celowo. Powinieneś potraktować ją delikatniej, zwłaszcza że każdemu mogło się to przytrafić – tłumaczyłam mu.

Popatrzył na mnie i jakby z lekką ironią odrzekł:

– Mary, jesteś dla niej zbyt wyrozumiała! Nie wymagam od niej wiele. Skoro jest służącą, to powinna jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki, a jeśli tego nie potrafi, niech zajmie się czymś innym. Na jej miejsce jest wiele chętnych, które będą lepiej niż ona dbały o moją własność!

– Wiesz, Miles, jeśli chcesz, by szanowano ciebie i twoją własność, to powinieneś dawać coś od siebie, a nie tylko poniżać i krytykować innych – powiedziałam lekko poirytowana jego postawą. – Nie można tak traktować ludzi. Nieważne, czy masz do czynienia z kimś zamożnym, czy ze służbą. Na Boga, to człowiek, nie rzecz! – dodałam, starając się przekazać mu w możliwie jak najłagodniejszy sposób, że jego zachowanie bardzo mnie rozczarowało.

– Mary, w jakim świecie ty żyjesz? – ofuknął mnie. – Nie zależy mi na ich szacunku! Płacę im i mają robić to, co im każę! W tych czasach nie można okazywać innym ani współczucia, ani litości. Jak raz pozwolisz sobie na odrobinę tkliwości w stosunku do służby, to wejdą ci na głowę! – uniósł się trochę, przedstawiając mi swoje mądrości. – Ta słabość jest mi obca i na pewno, wierz mi, nie zawaham się, by zwolnić każdego, kto nie potrafi wykonać moich poleceń, jak należy! – skwitował dosadnie.

– Skoro tak sądzisz – odpowiedziałam cicho. Wiedziałam już, że dalsza konwersacja z nim na te tematy nie ma najmniejszego sensu, ale jego postępowanie dało mi do myślenia. Nie polubiłam nowego Milesa.

*

Nasze stosunki od tamtego czasu stopniowo się pogarszały. Unikałam kontaktów i rozmów z nim. Bo niby o czym miałabym z nim rozmawiać? Plotkowanie o wszystkich wokół i mieszanie z błotem każdego, kto choć trochę ustępował mu finansowo, to nie był szczyt moich marzeń. Nie, to było poniżej mojej kultury osobistej.

Zastanawiałam się czasami, jak potraktowałby mnie, gdybym straciła majątek i nie była zamożna. Czy zerwałby wtedy ze mną wszelkie kontakty? A może stałabym się dla niego niezłym tematem do żartów? Kiedyś wiedziałam, że mogłabym na nim polegać, że był mi jak brat, a dziś było mi po prostu za niego wstyd.

Mimo wyraźnych różnic między nami i częstych sprzeczek czułam, że nadal darzy mnie estymą i chce spędzać ze mną czas, na szczęście nie byłam jednak obiektem jego westchnień. Spotykał się z wieloma kobietami, a najbardziej pociągały go te, które tak jak on traktowały życie lekko i były duszami towarzystwa. No cóż, tego o sobie powiedzieć nie mogłam, gdyż wolałam stać z boku i zanadto się nie wychylać. Czasem zastanawiałam się, o co mu chodzi. Dlaczego, przy takim wzięciu, tak bardzo ceni sobie moje towarzystwo i spogląda na mnie w jakiś taki tajemniczy sposób, jakbym miała stać się jego pionkiem w grze?

*

Goście weszli do naszego domu i rozgościli się w salonie.

– Witaj, Mary! Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – Pan Richard Staner złożył mi życzenia i wręczył duży bukiet kwiatów.

– Dziękuję bardzo! – odpowiedziałam i miło się uśmiechnęłam.

– Więc, drogie dziecko, masz już osiemnaście lat. Jak ten czas szybko przeminął… Jeszcze nie tak dawno razem z Milesem bawiliście się w ogrodzie, a tu proszę, całkiem wydoroślałaś. – Zaśmiał się na samą myśl o minionych latach, po czym dodał: – Powinienem raczej zamiast słowa „dziecko” użyć „młoda damo”.

– Nic nie szkodzi, panie Staner – zapewniłam z uśmiechem.

– Tak więc jeszcze raz życzę ci spełnienia marzeń i żebyś nadal była tak pogodną, dobrą osobą jak teraz – dokończył.

– Dziękuję za miłe słowa – odrzekłam onieśmielona.

Lubiłam tego człowieka. Niestety po śmierci żony kompletnie się załamał, a jego kontakt z synem uległ osłabieniu. Ukojenia szukał w pracy i to jej poświęcił całą uwagę. Był bardzo zaangażowany w to, co robił. Być może jego postawa w jakimś stopniu przyczyniła się do sukcesu, który wspólnie z moim ojcem osiągnęli na rynku. Szkoda tylko, że skupiając się na interesach, zaniedbał Milesa i nawet nie dostrzegł, iż dzieje się z nim coś niedobrego. Podejrzewałam, że nadal tego nie widzi i ma go za porządnego, ambitnego następcę.

Nagle poczułam, jak ktoś stuka mnie palcem w ramię. Odwróciłam się.

– Sto lat, piękna jubilatko! – usłyszałam głos Milesa, który schował głowę za ogromnym bukietem czerwonych róż.

– Dziękuję bardzo – odpowiedziałam grzecznie i wzięłam do rąk kolejne kwiaty, przez które niewiele już widziałam. Oba bukiety przekazałam zaraz służbie, by trafiły do wazonów.

– Droga Mary, więc mogę powiedzieć, że już jesteś dorosła? – zaczął Miles, śmiejąc się pod nosem.

– Bardzo śmieszne – rzuciłam, naśladując jego żartobliwy ton. – Drogi Milesie, nie sam wiek świadczy o dorosłości… – Urwałam, a w myślach dopowiedziałam: – _A tobie jeszcze do niej trochę brakuje_.

Popatrzył się na mnie zagadkowo, próbując odgadnąć, co też chodzi mi po głowie.

– No tak, jest w tym jakaś racja – powiedział przeciągle.

Przyjęcie było nad wyraz udane, goście śmiali się i rozmawiali na różne tematy. W końcu do salonu wprowadzono duży tort. Gdy wszyscy zaśpiewali „Sto lat”, podeszłam do niego i zdmuchnęłam świeczki. Było naprawdę bardzo miło.

– Pomyślałaś życzenie? – usłyszałam po chwili głos Milesa.

Odwróciłam się do niego, po czym odpowiedziałam przekornie:

– Taaak.

– A jakie? – zapytał, uśmiechając się od ucha do ucha.

– Nie powiem, bo się nie spełni – odrzekłam z przymrużeniem oka.

– Kto wie, może spełni się jeszcze dziś? – Dostrzegłam osobliwy błysk w jego oku, kiedy wypowiadał te słowa.

Popatrzyłam się na niego spod rzęs i lekko się uśmiechając, odrzekłam:

– Nie wiem. Nie mam pojęcia kiedy. Ale obiecuję, że jak się spełni, to dam ci znać.

– Mam nadzieję. – Zaśmiał się.

Miles potrafił być naprawdę miły i uroczy, ale czasami wydawało mi się, że to tylko takie pozory, by uśpić moją czujność. Mogłam albo zaakceptować go takim, jakim jest, albo odciąć się od niego w zupełności. Nie umiejąc zupełnie z niego zrezygnować, godziłam się na przebywanie w jego towarzystwie.

W pewnym momencie, podczas zajadania się wyśmienitym tortem, podszedł do mnie ponownie i zaproponował:

– Może masz ochotę przejść się po ogrodzie?

Nie wypadało odmówić, więc zgodziłam się i wyszliśmy przez salon wprost na taras. Zeszliśmy po schodach i podążając jedną z alejek, zagłębiliśmy się wśród roślin. Miles, zachowując się jak prawdziwy dżentelmen, podał mi swoje ramię, a ja je chwyciłam.

– Piękną mamy dziś noc – powiedział.

– Tak, to prawda – przyznałam, spoglądając w gwieździste niebo.

– Ten czas tak szybko przemija. Jeszcze niedawno byliśmy dziećmi, a tu proszę, wyrosłaś na piękną kobietę.

– Nie zawstydzaj mnie. – Zarumieniłam się lekko.

– Mary, nie ma się czego wstydzić – odparł, po czym dodał: – Uważam, że nie ma piękniejszej w całej Anglii.

Spojrzałam na niego podejrzliwie, gdyż zawsze, kiedy prawił mi komplementy, wyskakiwał zaraz z jakąś niespodzianką.

– Miles, przestań – szepnęłam błagalnie.

– Wierz mi, jestem znawcą kobiet i umiem dostrzec prawdziwe piękno – ciągnął nieugięcie, przechwalając się.

– Co ty nie powiesz? – Popatrzyłam mu w oczy. – Chyba przez tę ciemną noc masz problem ze wzrokiem i dlatego pleciesz takie androny.

– Ach, ta twoja skromność – wycedził z przekąsem, po czym, nabrawszy powietrza, wspomniał: – Pamiętam, jak kiedyś często bawiliśmy się tu w chowanego.

– Tak. To były wspaniałe chwile. – Uśmiechnęłam się na samą myśl o tamtych błogich, beztroskich latach.

– Chyba nigdy nie zapomnę, jak któregoś razu schowałaś się w bukszpanie – napomknął, spoglądając ukradkiem w moją stronę.

– Proszę, nie przypominaj mi. – Poczułam się lekko zażenowana.

I niestety zaczęło się to, czego mogłam się spodziewać. Czekał na właśnie taką reakcję z mojej strony, jak gdyby była cichym przyzwoleniem, by przypomnieć mi o scenach z mojego życia, o których pamiętać nie chciałam. To wymowne spojrzenie jego oczu dało mi do zrozumienia, że zaraz będzie naśmiewał się z moich, nie do końca przemyślanych, decyzji…

– Do tej pory nie mam pojęcia, jak ci się udało wejść między te gałęzie. – Zaśmiał się i po chwili dodał: – Gdyby nie te twoje długie warkocze, to chyba nigdy bym cię nie odnalazł.

– Tak, to było straszne – potwierdziłam nieco zmieszana. – Nie wiem, co mi wtedy strzeliło do głowy, by schować się właśnie tam. Niestety przez te długie warkocze, które wplątały się w gałęzie, trzeba było znacznie przyciąć krzak, by mnie z niego wydostać, a mama nie była z tego powodu uradowana.

– To prawda, ale jaką minę miał ogrodnik, jak cię zobaczył. – Śmiał się.

– Tak, widok bezcenny. Szkoda, że nie dało się tego jakoś uwiecznić – zagadnęłam żartobliwie.

– No tak, ale najważniejsze, że warkocze zostały uratowane – stwierdził przekornie.

Zaśmiałam się delikatnie i przytaknęłam:

– Tak, na szczęście moje włosy wyszły bez większej szkody z tej opresji.

– Powiedz, dlaczego nikt jeszcze nie napisał bajki o młodej księżniczce imieniem Mary, która została uwięziona przez strasznego potwora, zamienionego w bukszpan? To dopiero byłaby przestroga dla niesfornych dziewcząt, które, nie słuchając dorosłych, kończą w krzakach – dowcipkował sobie ze mnie.

– Pewnie dlatego, drogi Milesie, że byłoby dużym zawodem dla młodej damy, gdyby z opałów ratował ją sędziwy ogrodnik, a nie przystojny książę – powiedziałam, przedrzeźniając go lekko.

– No chyba że książę byłby przebrany za ogrodnika. No wiesz, tak incognito. – Spoglądał na mnie zawadiacko, próbując powstrzymać się od śmiechu.

– Uważaj, bo przystrzygę cię, jak ogrodnik, czy tam książę w przebraniu, bukszpan – wtrąciłam, odpowiadając na jego dowcip.

– Tak, czyli jak? – ciągnął, nie przestając się śmiać.

– Na łyso! – zagroziłam, unosząc brwi do góry. Przyznam, że przez ułamek sekundy próbowałam nawet sobie wyobrazić, jak by wyglądał.

– No dobrze, już będę grzeczny – odpowiedział, choć nadal śmiał się pod nosem.

– Nie śmiej się tak – wtrąciłam, próbując zachować poważną minę. – Pewnie teraz unikałbyś mnie jak ognia, gdybym wtenczas była przystrzyżona razem z bukszpanem – dodałam.

Spojrzał na mnie i, żartując, stwierdził:

– No cóż, widok na pewno byłby interesujący, toteż przy każdych odwiedzinach musiałbym nazywać cię pudelkiem.

– Bardzo śmieszne – odpowiedziałam i szturchnęłam go w ramię.

– Przecież pudelki to takie wytwornie ostrzyżone pieski – tłumaczył się.

– Miles! – krzyknęłam, spoglądając na niego poważnie.

– Już przestaję – oznajmił, po czym zmienił temat i zagadnął dużo poważniejszym tonem: – Mary, może przysiądziemy w oranżerii?

– Dobry pomysł – przytaknęłam.

W niedalekiej odległości od willi znajdowała się drewniana oranżeria w białym kolorze, do której prowadziła wąska alejka, otoczona po obu stronach niewysokimi lampami, w których jarzyły się jasne ogniki, nadając swoisty nastrój ciemnej osłonie nocy. Po jej ścianach bocznych piął się zielony bluszcz, na tylnej zaś wił się klematis o pięknych, fioletowych kwiatach. Przed wejściem znajdowała się mała fontanna w kształcie amorka, z którego ust wylewała się cienkim strumieniem woda i wpadała do zbiornika w formie półkola. Wewnątrz ustawiono cztery wiklinowe fotele z miękkimi poduszkami na siedziskach i niewielki stolik, nad którym wisiał zapalony lampion.

– Proszę, usiądź – rzekł, odsuwając fotel, bym mogła spocząć, po czym usiadł na fotelu obok.

Zauważyłam, że bacznie mi się przygląda. Miałam wrażenie, że chce mi coś powiedzieć, ale nie wie, jak zacząć.

– Mary – chwycił mnie za dłonie – długo o nas myślałem. – Patrzyłam nie niego pytająco spod rzęs. – Wiesz, że uchodzę za dobrą partię – stwierdził.

Po tym wyznaniu poczułam, że moje oczy raptownie się rozszerzyły. Nie rozumiałam, o co może mu chodzić. Nie odezwałam się ani słowem, zastanawiając się, co chce mi przekazać.

– Znasz mnie i wiesz, że jestem duszą towarzystwa, ale myślę, że najwyższy czas, by się ustatkować. – Nabrał powietrza i dodał: – Powinienem założyć rodzinę, ożenić się, mieć dzieci…

– A co ja mam z tym wspólnego? – zapytałam, przerywając jego wypowiedź.

Spojrzał w moim kierunku i lekko zbity z tropu tym nieoczekiwanym pytaniem po krótkim namyśle kontynuował monolog:

– Pomyślałem, że najlepszą kandydatką na moją żonę będziesz właśnie ty. A co ty o tym sądzisz?

Zaskoczył mnie bardzo, gdyż nigdy nie przypuszczałam, że widzi we mnie kogoś więcej niż koleżankę z dziecięcych lat.

– Wiesz, Miles, nie spodziewałam się takich oświadczyn. W ogóle nie spodziewałam się, że zechcesz mnie na swoją żonę – wydukałam, nie wiedząc, co mam mu właściwie odpowiedzieć.

– No wiesz… jesteś zamożna, przepiękna, dobrze wychowana. Stanowisz idealną partię – chwalił mnie, był jednak trochę zmieszany.

W pierwszej chwili poczułam się jak jakiś towar na półce w sklepie, a nie kobieta z krwi i kości, ale gdy ocknęłam się z zaskoczenia, do głowy przyszła mi pewna myśl, a mianowicie, by zapytać go o pewną pannę. Nie czekając długo, wypaliłam:

– Miles, a co z Margaret Perry? Doszły mnie słuchy, że spotykacie się już od jakiegoś czasu. – Zauważyłam, że zaskoczyłam go tym pytaniem, ale wiedziałam, że kobiety zmieniał jak rękawiczki, i nie chciałam stać się jego kolejnym trofeum.

– Skąd o niej wiesz? – zapytał lekko zdezorientowany.

– Nieważne, skąd wiem. Ważne jest to, że będąc z nią, oświadczasz się mi. To chyba niezbyt taktowne zachowanie? Co by na to powiedziała Margaret? – mówiłam spokojnie, spoglądając mu w oczy, by odczytać z nich jego reakcję.

Patrzył na mnie, jakby nie wiedział, co ma odpowiedzieć, lecz w końcu się przemógł.

– Droga Mary, te informacje są już nieaktualne. Wierz mi, może nie znasz mnie za dobrze z tej strony, ale jestem zbyt sentymentalny, by być z kimś, kto nie umie mnie docenić. Byłem zmuszony zakończyć ten nieudany związek, gdyż Margaret bardzo zraniła moje uczucia. Poza tym nie czułem do niej tego, co czuję do ciebie…

To było niedorzeczne. Byłam zszokowana. Wpatrywałam się w jego twarz, nie mogąc zebrać myśli. Skoro nie czuł do niej tego, co do mnie, po co w ogóle się z nią zadawał? Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Że też są kobiety, które łapią się na takie tandetne słówka! Ilu pannom mógł wciskać takie bajki?

– _Co za narcystyczny człowiek!_ – pomyślałam. Po chwili zaś stwierdziłam dobitnie, by wyperswadować mu pomysł o naszym małżeństwie:

– Miles, będę z tobą szczera. Nie darzę cię miłością. Traktuję cię jak dobrego kolegę z dziecięcych lat i nic poza tym. Różnimy się od siebie tak bardzo, że nic by z tego nie wyszło. Ty lubisz wystawne życie, brylujesz na salonach, a ja trzymam się od tego wszystkiego z daleka. Nie byłabym odpowiednią partnerką dla ciebie, poza tym nie zamierzam tak szybko wychodzić za mąż. Mam mnóstwo planów do zrealizowania, w których małżeństwo byłoby bardziej zawadą niż czymś pomocnym.

– No wiesz? Z czasem nauczysz się mnie kochać – odpowiedział tak, jakby klamka już zapadła.

– Miles, chyba mnie nie zrozumiałeś. Nie można wyuczyć się miłości. Albo się ją czuje, albo nie! Ja jej do ciebie nie czuję i raczej się to nie zmieni – wyjaśniłam, myśląc, że da mi spokój.

– Mary, zrozum, to nie jest świat, gdzie miłość decyduje o tym, z kim będziesz, a z kim nie. Tu liczy się twoja pozycja, a nie to, co czujesz. Poza tym nasi rodzice już podjęli decyzję i będziesz musiała ją zaakceptować. Zobaczysz, postaram się, by było ci ze mną dobrze. Kto wie, może jeszcze zmienisz zdanie i mnie pokochasz? – Spojrzał na mnie i uśmiechnął się, a ja spuściłam wzrok. Nie mogłam zebrać myśli.

– Mówisz, że moi rodzice już podjęli decyzję? – zapytałam po chwili z niedowierzaniem, czując, że przepełnia mnie rozgoryczenie.

– Tak, wiem o tym od jakiegoś czasu – przyznał.

– Dlaczego właśnie dzisiaj mi o tym mówisz? Dlaczego nikt wcześniej nie zapytał mnie o zdanie? Przecież mam prawo decydować o sobie…

– Mary, to nie jest tak, jak myślisz. Nasi rodzice już od dawna próbowali zaaranżować nasze zaręczyny. Bardzo cieszą się na myśl, że moglibyśmy być razem. Przecież znamy się od dziecka. Poza tym to miała być niespodzianka – próbował mi to wytłumaczyć.

– I uznaliście, że najlepiej będzie postawić mnie przed faktem dokonanym w dniu moich urodzin, czyż nie? – powiedziałam, rozczarowana tymi informacjami.

– Właśnie tak – odrzekł po pewnym czasie, po czym dodał: – Wydawało nam się, że to będzie najlepszy moment. Jesteś już dorosła, a więc i gotowa do zamążpójścia.

Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

– Myślałem, że się ucieszysz – oświadczył, jakby nieco przygaszony.

– A ty byłbyś zadowolony, gdybyś dowiedział się w taki sposób jak ja? Sami podjęliście decyzję, a mi każecie ją zaakceptować i basta! – Chciałam, by zrozumiał, skąd we mnie tyle żalu i złości na zaistniałą sytuację.

– Mam nadzieję, że zachowasz się, jak na dorosłą, odpowiedzialną osobę przystało i podejmiesz słuszną decyzję. Pamiętaj o swoich rodzicach, którzy liczą na to, że będziemy małżeństwem – powiedział zdecydowanie.

– Na pewno podejmę odpowiednią decyzję. Możesz być tego pewien – skwitowałam i dodałam: – Chcę już wracać do domu.

– Dobrze – zgodził się i odprowadził mnie do willi.

*

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij