- W empik go
Szatan i Judasz. Jasna Skała - ebook
Szatan i Judasz. Jasna Skała - ebook
„Szatan i Judasz. Jasna Skała” to dziewiąta część z 11-tomowego cyklu przygodowego autorstwa Karola Maya. Grupa dzielnych bohaterów odbywa wspólnie szalone podróże, aby mierzyć się z wszelkiej maści niegodziwcami, walczyć o sprawiedliwość i odnajdywać zaginione skarby. Dzięki pracy zespołowej, zaufaniu i wzajemnej pomocy udaje im się wyjść obronną ręką z najgorszych opresji.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7903-559-5 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Po trzech kwadransach dotarliśmy do śladów, wyraźnie wydeptanych przez Yuma. Charakter miejscowości świadczył o pobliżu rzeki.
Emery zapytał Winnetou:
– O co wam właściwie chodzi? Chcieliście się pokazać Yuma, ale jak i gdzie, o tym nie słyszałem.
– Mój brat nie słyszał ponieważ nie pytał. Poszukajmy kryjówki wrogów.
– Poszukamy otwarcie?
– Nie. Ukradkiem.
– Chcemy przecież, aby nas ujrzeli.
– Tak, powinni nas zobaczyć, ale wówczas dopiero, gdy będziemy przy nich.
– Ach! A zatem podkraść się do nich. Nie możemy tedy zabierać ze sobą koni?
– Nie. Umieścimy je w pobliżu. Zostanie przy nich nasz brat Vogel. Tak, czy owak, nie mógłby pójść z nami, nie umie się podkradać i tylko pokpi sprawę.
– Przede wszystkim wiec musimy poszukać dla niego i dla koni dogodnej kryjówką.
Wkrótce znaleźliśmy. Była to rozległa grupa krzaków, leżąca od nas na prawo. Pojechaliśmy tam, ukryli konie i udzielili Voglowi wszelkich potrzebnych w danym wypadku wskazówek. Niechętnie rozstawał się z nami, ale musiał sam przyznać, że nie ma doświadczenia westmanów i, zamiast pomocy, przyniósłby nam szkodę.
Wracaliśmy śladami Yuma z najwyższą przezornością, gdyż należało przypuszczać, że chociażby z niecierpliwości Indianie wyślą naprzeciw wywiadowcę. Kryliśmy się za każdym drzewem i krzakiem, póki nie przekonywaliśmy się, że wrogów przed nami nie ma.
Tak manewrując, przybyliśmy wreszcie w pobliże głębokiej doliny, gdzie Flujo Blanco wrzyna się w płaskowzgórze. Dolina tworzyła kanion, do którego zbliżaliśmy się prostopadle, to znaczy droga nasza krzyżowała się z linią doliny pod kątem prostym.
Naraz teren zaczął opadać. Wydrążenie na kształt wąwozu prowadziło nas ku rzece. Winnetou, jak zawsze przezorny i zapobiegliwy, rzekł:
– Nie zapuścimy siew ten wąwóz. Musimy się dowiedzieć, dokąd prowadzi. Przeto wyminiemy go i dojdziemy do krawędzi kanionu.
Tak się też stało. Niebawem dotarliśmy do wysokiej krawędzi, z której można było spojrzeć w dół, na rzekę. Zobaczyliśmy wylot wąwozu, a na wprost niego, na drugim brzegu, ujście strumyka, na pewno tego właśnie, o którym opowiadała squaw, a który wypływał spośród skał. Między strumykiem a skałami było tyle wolnego miejsca, że można było wzdłuż brzegów iść, a nawet jechać. Emery wskazał w tym kierunku i rzekł:
– Tam jest kryjówka. Jak się dostaniemy do niej niepostrzeżenie? Jeśli pójdziemy wzdłuż brzegu, to szubrawcy wnet nas zobaczą.
– Czy musimy iść tamtędy? – zapytałem. – Znajdziemy inną drogę, jeśli nie tu, to gdzie indziej.
– Ach! Chcesz podejść ich z tyłu?
– Tak. Wypatrują nas z tej strony, więc zjawimy się z przeciwnej.
– Ale w takim razie musimy się przeprawić przez rzekę, przez kanion, przez skały, a fruwać nie umiemy.
– Skoro nie umiemy fruwać, będziemy musieli iść Wróćmy do wąwozu! Znamy teraz dobrze teren i nie wątpię, że się nam powiedzie.
Wróciliśmy do wąwozu i weszli, oczywiście zachowując wszystkie należne środki ostrożności. Nad brzegiem rzeki ujrzeliśmy, że ślady Yuma się rozdzieliły – połowa biegła naprzód, druga przez rzeką ku strumykowi. Nie uszłoby to naszej uwagi, nawet bez ostrzeżenia squaw. Po prostu nie mogłem pojąć, jak obaj Meltonowie mogli przypisywać nam tak beznadziejną ślepotę. Na ten ślad zwróciłby uwagą każdy, a cóż dopiero taki Winnetou!
Przeprawiliśmy się wpław przez rzekę, ale, zamiast pójść wzdłuż strumyka, cofnęliśmy się brzegiem Flujo Blanco aż do miejsca, gdzie nietrudno było wy dźwignąć się na brzeg. Teraz więc staliśmy na płasko – wzgórzu drugiego brzegu rzeki. Poszliśmy na lewo, na ukos, w kierunku strumyka. Niebawem dotarliśmy do miejsca, gdzie zejść było łatwo.
Yuma wypatrywali nasz lewej strony, pod górą strumyka, my skradaliśmy się ze strony przeciwległej. Oczywiście, musieliśmy podwoić czujność. Emery jeszcze niezupełnie zdawał sobie sprawą z naszych zamierzeń. Gdyśmy się zatrzymali na dobrze krytym miejscu.
– Czy ta fatyga była konieczna, Charley?
– Tak – odparłem. – Yuma spodziewają się nas. Jeśli nie przyjedziemy, będą nas szukać. Znajdą ślady, prowadzące do pueblo i, jeśli im nawet me uda się zaskoczenie, to dowiedzą się o naszym planie i schwytają nas na pewno wieczorem, gdy zaczniemy się spuszczać do kotliny.
– Hm, słusznie. Ale mogliśmy gdzie indziej się schronić do wieczora.
– Nic by nie pomogło. Musimy ich szukać; powinni sądzić, że tylko cieśniną zamierzamy się dostać do pueblo. A poza tym, pomyśl tylko, jak pięknie ich podejdziemy. Wypatrują nas i nasłuchują, spodziewając się, że przyjdziemy wzdłuż rzeki lub jeśli nawet odkryliśmy ślady, wzdłuż strumyka. W obu wypadkach wpadniemy im w race. A oto jesteśmy nad nimi i przyjdziemy ze strony nieoczekiwanej.
– No, i co mamy z tego?
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.