-
W empik go
Szczególne potępienie. Jak cała Polska uwierzyła, że w Halembie złożono ofiarę szatanowi - ebook
Szczególne potępienie. Jak cała Polska uwierzyła, że w Halembie złożono ofiarę szatanowi - ebook
(mini ebook) Marzec 1999 r.. Czworo przyjaciół spotyka się w bunkrze pod Rudą Śląską. Nazajutrz policja znajduje zwłoki dwojga z nich. Polskę obiega piorunująca wiadomość: to była czarna msza. Sprawców sąd uznał winnymi zabójstwa „z motywacji zasługującej na szczególne potępienie, co wyrażało się w chęci złożenia ofiary z człowieka szatanowi”. Media i autorytety pytały o czyhające na nasze dzieci sekty. Mówiono o satanistach mających macki w rządzie i policji. Małgorzata i Michał Kuźmińscy, kulturoznawczyni i dziennikarz, autorzy powieści kryminalnych, wracają do akt tamtej sprawy i rozmawiają z osobami, które przy niej pracowały, żeby zrozumieć mechanizmy, które zaważyły na losie ofiar i sprawców. Czy doszło do polskiej wersji satanic panic? Reportaż pierwotnie ukazał się w zbiorze „Opowiem CI o zbrodni 2. Historie prawdziwe” (wyd. Kompania Mediowa 2019) i towarzyszył 2. sezonowi serialu „Opowiem CI o zbrodni” na kanale Crime+Investigation (CI Polsat).
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397485211 |
Rozmiar pliku: | 933 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pierwsza w nocy. Syn staje w drzwiach. Po prawej dłoni cieknie mu krew. Czarny płaszcz ubłocony. Błoto na twarzy.
– Tomasz!? Co się stało!? – krzyczy matka.
– Robert mnie dźgnął. Nożem. Jak szedłem na imprezę.
– I po co na takie imprezy chodzisz, na których się potem biją?! – narzeka kobieta, gdy Tomasz zdejmuje jesionkę, czarną marynarkę i kamizelkę w paski. Jego o dwa lata młodszy brat Janek patrzy na białą koszulę Tomka, na mokre plamy krwi na brzuchu i rękawie.
– Pogotowie! – woła matka.
– Nie trzeba – krzywi się Tomek. – Tylko z tego będą kłopoty w szkole. A to wcale nie boli.
Kobieta ciągnie go do łazienki. Przemywa ranę powyżej pępka i rozcięty nadgarstek. Tomasz opowiada.
Z Robertem, Kariną i Kamilem szli przez las ulicą Skośną w Rudzie Śląskiej. Od nich z Halemby to niedaleko, często tam bywali. Robert powiedział, że impreza będzie w bunkrze. Jednym z kilkudziesięciu obiektów Obszaru Warownego Śląsk, umocnień, które miały postawić tamę hitlerowskiemu najazdowi. Rudzkie bunkry, rozrzucone po lasach, niszczeją. Beton kruszeje, stal zżera rdza, ślady po odłamkach z granatów przykrywa graffiti, po posadzkach walają się szkła i butelki po winie.
– Wysłali mnie po sprzęt – mówi Tomasz. Brat rozumie: chodzi o wódkę.
Gdy Tomasz przyszedł z wódką do bunkra, Karina i Kamil leżeli po lewej stronie. Robert stał obok z długim nożem. Tomasz podszedł do niego, dostał cios w brzuch. Upadł. Stracił przytomność.
Gdy się ocknął, Roberta nie było. Karina i Kamil leżeli bez ruchu. Podniósł się i dowlókł do domu.
Rany na brzuchu i nadgarstku już opatrzone. Nie są głębokie. Wszyscy troje idą spać.
Około piątej rano matka budzi Janka. Tomasz jest w ciężkim stanie. Boli go. Musi jechać do szpitala, trzeba znaleźć kogoś z samochodem.
Do szpitala w Goduli odwozi go sąsiadka.
– Janek – prosi brata przed wyjazdem Tomasz. – Idź do bunkra. Zobacz, czy oni tam jeszcze leżą. Czy żyją.
Janek dzwoni do kolegi, nie chce iść sam. Idą na Skośną, skręcają w las. Znajdują bunkier. Betonowy, pozieleniały od mchu sarkofag, jakby wynurzał się ze ściółki, pośród rachitycznych drzew o poskręcanych pniach i nagich jeszcze, rozcapierzonych gałęziach. Od ziemi bije chłód przedwiośnia.
Bunkier nie ma drzwi. Korytarz wiedzie najpierw w lewo, potem w prawo, dalej jest pomieszczenie, po lewej jego stronie widać przejście do kolejnego. Wchodzą.
Czują swąd spalenizny. Na podłodze widzą dwie sylwetki. Wracają zawiadomić matkę Tomka i Janka, a zaraz potem policję.
Jest słoneczna, ale chłodna środa 3 marca 1999 roku. W bunkrze jest jeszcze zimniej. Na betonowej podłodze pierwszego pomieszczenia liście, ziemia i śmieci. Z okienka strzelniczego ścieka po ścianie coś, co przypomina krew.
Technik kryminalistyki zbiera płyn na sączek. Prokurator Lucyna Skrzyczek dyktuje, młodszy aspirant z rudzkiej komendy miejskiej wypełnia protokół.
Drugim zabezpieczonym śladem jest nóż o rękojeści z czarnego plastiku i dwusiecznym ostrzu, tani sztylecik.
Przy ścianie siedem opakowań po świecach marki „Opium”, obok wypalona świeca. Czarna. Na podłodze ślady wosku i wykreślony kredą pentagram.
Kolejne ślady: na wpół spalone skrawki papieru. Na dwóch z nich widać ręcznie wypisane litery.
Na jednym: EGO ADAMUS MAGNUS IMMOLARE UT INFERNUM VIDETUR AGE PRAESTO ESSE IMPERATOR EGO ENTIE ET NIHIL PLUS NULLO
Na drugim: EGO ADAMUS MAGNUS CAEDERE MEUM CORPUS UT INFERNUM OSTENDERE AGE PRAESTO UT OSTENDERE MIHI MEUS NUMEN.
Jest też łańcuszek uwalany czymś brunatnym. I więcej krwi.
W drugim pomieszczeniu, głową do wejścia, leży dziewczyna o nieruchomych oczach. Karina. Wrzosową kurtkę z irchy ma zadartą aż pod szyję. Na obnażonym brzuchu tatuaż: księżyc obejmujący pępek. Na twarzy – krew. Jej nogi są spalone. Spoczywają na ramionach i piersi chłopaka leżącego dalej. To Kamil. Ma tak samo zadarty sweter. Twarz i ręce spalone. Dużo krwi. Szeroko rozrzucone nogi. Pod obydwoma ciałami resztki gałęzi i chrustu.
Na ścianie naprzeciw wejścia namalowane czerwoną farbą dwa odwrócone krzyże – przy ramionach jednego z nich widnieją trzy szóstki. Pomiędzy nimi trójząb z trzema literami F przy wierzchołkach. Na kolejnych ścianach dalsze znaki. Krzyż Konfucjusza. Oko Horusa. I kolejny niezrozumiały napis: DIES MIES JESCHET BOENEDOESEF DOUVENA ENITHEMAUS. Rzuca się też w oczy słowo „Satana”.
Przeprowadzona następnego dnia sekcja zwłok wykaże na ciele Kariny M. osiem kłutych i ciętych ran głowy, dwie na karku, pięć dalszych na tułowiu i ramionach. Dziewczyna miała też poranione palce – próbowała się zasłaniać przed ciosami noża. Na ciele Kamila W. biegli doliczą się piętnastu kłutych ran tułowia, kolejnych dwóch na udzie i ramieniu, do tego dwie rany cięte na plecach. W ich organizmach nie ma alkoholu. Nie ma też hemoglobiny tlenkowęglowej powstającej przy wdychaniu tlenku węgla, zatem podpalono ich już po śmierci.
Przyczyną śmierci Kariny i Kamila są liczne rany z uszkodzeniem narządów wewnętrznych i wykrwawienie.
Ale biegli zauważają jeszcze jedno. Dziewczynie rany zadano narzędziem dwusiecznym – takim, jak znaleziony w sąsiednim pomieszczeniu sztylet. Rany chłopaka, z wyjątkiem dwóch, pochodziły od narzędzia o jednym ostrzu, zwykłego noża.
Jeszcze tego samego dnia reporter działu kryminalnego Dziennika Zachodniego Dariusz Krawczyk dostaje cynk: w Halembie dokonano satanistycznej zbrodni. Nazajutrz, 4 marca, jako pierwszy w Polsce publikuje informację o makabrycznym odkryciu rudzkich policjantów. To mała notka na pierwszej stronie dziennika, zepchnięta do narożnika przez duży artykuł o braku udogodnień dla inwalidów w szpitalu. Tytuł: „Zbrodnia w bunkrze”. Nie pada w niej jeszcze słowo „satanizm”. Nie zgodził się redaktor, uznał że byłoby to na poziomie brukowca.
O „Mordzie satanistów” Dariuszowi Krawczykowi będzie wolno napisać dopiero następnego dnia. Po tym, jak sprawa rozgrzeje do czerwoności media całej Polski, które słowo „satanizm” odmieniają już przez wszystkie przypadki.
Polska przełomu tysiącleci w zadziwieniu przygląda się sobie i pyta – jak to się stało, że po nasze dzieci ręce wyciągnął – szatan?