Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Szczegóły znaczące - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szczegóły znaczące - ebook

Tu i teraz. Gdzieś, kiedyś i zawsze. Nikt inny nie potrafi łączyć tych wymiarów czasu tak jak Hanna Krall. Z dbałością o każdy szczegół. Widma Zagłady przenikają się z dramatem dzisiejszych wojen. Wracają dawne traumy, ożywają lęki i nadzieje. Wielkie postacie historyczne ustępują miejsca zwyczajnym ludziom, cichym bohaterom codzienności.

„Świat zapada się w naszej pamięci nieustannie i na zawsze. Świat jest jak zbombardowany dom, z którego udało się uratować klamkę. Został nam tylko ten mosiężny szczegół. Klamka zaświadcza, jaki dom był piękny i wielki. Albo jaki nie był. Szczegół, jak może, ratuje nam świat”.

Mariusz Szczygieł, ze wstępu

Tadeusz Różewicz, Anna Walentynowicz, Kalina Jędrusik, Agnieszka Osiecka, Josif Brodski, Krzysztof Kieślowski, Ewa Hołuszko, ksiądz Adam Boniecki – to tylko kilka osób występujących w tej książce. Hanna Krall kolekcjonuje słowa, zdarzenia i przedmioty. Nadaje znaczenie rzeczom i szczegółom banalnym. Zapisuje dialogi, układa sceny prywatne. Rysuje żywe portrety, dzięki którym głosy opisywanych ludzi stają się słyszalne. Za pamięci – żeby nie pozwolić zapomnieć.

Zeszli z barykad, cokołów i scen. Niczego nie udają, są zmęczeni. Nie to, że ich podglądam. Po prostu – jestem w pobliżu. Tak się złożyło, że jestem”. (fragment książki)

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-07800-6
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KO­LE­GA RE­POR­TER

I. Nar­ty

Ha­nuš, ko­le­ga re­por­ter, szu­kał so­cja­li­sty. Kręcił film – so­cja­li­ści w obo­zie – i przy­sze­dł mu do gło­wy były pol­ski pre­mier. Wie­dział o nim nie­jed­no. Na­wet o ręce wie­dział, któ­rą były pre­mier chciał od­rąbać, gdy­by pod­nio­sła się na wła­dzę lu­do­wą. Trud­no, mó­wił Ha­nuš, wa­żne, że so­cja­li­sta. Rze­czy­wi­sty, przed­wo­jen­ny i był w Au­schwitz. Spy­taj – pro­sił ze Sztok­hol­mu – czy zgo­dzi się na roz­mo­wę.

Spy­ta­łam, zgo­dził się.

Po­szłam ze szwedz­ką eki­pą do Ob­ro­ńców Po­ko­ju (pre­mier eme­ryt bro­nił ak­tu­al­nie po­ko­ju świa­to­we­go).

Mó­wił o pod­ziem­nej PPS, jej wiel­ką tro­ską w Oświ­ęci­miu byli mło­dzi wi­ęźnio­wie. W obo­zie ła­two zdzi­czeć – ła­two być za­bi­tym, ale i za­bić ła­two. Ta ła­two­ść może być za­ra­źli­wa, chcie­li­śmy prze­strzec przed nią mło­dych lu­dzi.

O wa­żnych rze­czach im mó­wił, a na ko­niec zwró­cił się do Ha­nu­ša: – Orien­tu­je się pan za­pew­ne, czym był Au­schwitz.

Orien­tu­ję się, po­wie­dział Ha­nuš.

Po­dzi­ęko­wał by­łe­mu pre­mie­ro­wi i za­czął zwi­jać ka­ble.

Na­gra­nie się sko­ńczy­ło, ale były pre­mier nie prze­sta­wał opo­wia­dać o Oświ­ęci­miu. Mnie tym ra­zem, bez ka­mer. Ma­rzył o jed­nym. O nar­tach. Je­śli prze­ży­je, to nar­ty będą naj­pierw. I baby. Baby i nar­ty to było jego oświ­ęcim­skie ma­rze­nie.

Pierw­szej po­wo­jen­nej zimy wje­chał na Ka­spro­wy Wierch. Miał mar­ne wi­ąza­nia i przed Ko­tłem Gąsie­ni­co­wym od­pi­ęła mu się nar­ta. Schy­lił się, po­pra­wił wi­ąza­nie i po­je­chał da­lej.

Przy­sze­dł do nie­go do Ob­ro­ńców Po­ko­ju obcy mężczy­zna. Nie­po­zor­ny, nie­mło­dy. Nie przed­sta­wił się. Chciał coś opo­wie­dzieć. Nie za­bio­rę panu dużo cza­su, obie­cał.

Pa­mi­ęta pan Ka­spro­wy Wierch pierw­szej zimy? Miał pan ochro­nę, ale je­ździł pan sam.

Nie umie­li je­ździć na nar­tach, przy­świad­czył były pre­mier.

Wie­dzie­li­śmy, że nie umie­ją i że sam pan będzie. I nar­ta się panu od­pi­ęła, pa­mi­ęta pan? A ka­mień? Na lewo od pana, w stro­mej części, przed Ko­tłem.

Le­ża­łem za tym ka­mie­niem.

Mia­łem pana za­ła­twić.

Nie­ste­ty.

Mi­nął mnie pan i nie zdąży­łem.

Po­tem się pan za­trzy­mał, schy­lił się i zo­ba­czy­łem ple­cy.

I wie pan co?

Nie chcia­ło mi się w ple­cy strze­lać.

Ja­koś mi się nie chcia­ło.

Po­my­śla­łem, że nada­rzy mi się jesz­cze oka­zja. Nie nada­rzy­ła się. Trud­no.

Ni­cze­go nie chciał. Na­wet ko­nia­ku się nie na­pił. Po­że­gnał się i po­sze­dł.

Nar­ty po Oświ­ęci­miu...

Uwa­ża­łam, że Ha­nuš mó­głby jesz­cze raz włączyć ka­me­rę.

Nie włączył.

Nie­strze­la­nie w ple­cy... Nie­złe, ale za pol­skie. Kto w Szwe­cji zro­zu­mie – dla­cze­go się strze­la­ło i dla­cze­go nie chcia­ło się strze­lać.

Nie to nie. Może i ra­cja.

Orien­tu­je się pan, czym był... – upew­niał się były pre­mier.

Ha­nuš się orien­to­wał.

Jego mat­ka i brat zgi­nęli w Oświ­ęci­miu.

II. Wie­ga­la

Gra­ła na man­do­li­nie i na gi­ta­rze, pi­sa­ła dla dzie­ci pio­sen­ki i wier­sze.

Mia­ła męża i dwóch sy­nów, Ha­nu­ša i To­ma­sa. Miesz­ka­li na Mo­ra­wach. Kie­dy Hi­tler za­jął Cze­cho­sło­wa­cję, wy­sła­ła star­sze­go syna do Sztok­hol­mu.

De­por­to­wa­no ich do Te­re­zi­na, do get­ta. Pra­co­wa­ła w nocy, w szpi­ta­lu dzie­ci­ęcym, w dzień pi­sa­ła wier­sze i pio­sen­ki. Śpie­wa­ła je dzie­ciom, gra­jąc na gi­ta­rze, za­bra­ła ze sobą gi­ta­rę do Te­re­zi­na.

Na­pi­sa­ła sze­śćdzie­si­ąt wier­szy. Wil­li, jej mąż, za­ko­pał je w zie­mi. Uda­ło mu się – był w get­cie ogrod­ni­kiem. Prze­żył woj­nę i po­je­chał do Te­re­zi­na. Pa­pie­ry były nie­tkni­ęte.

Lu­bi­ła ko­ły­san­ki, jed­ną zwłasz­cza, Wie­ga­lę. Wiatr grał w niej trzci­nom na li­rze, sło­wik śpie­wał swo­ją pie­śń, a ksi­ężyc na ciem­nym nie­bie był jak la­tar­nia. Spo­glądał na świat, w świe­cie była ci­sza. Ża­den dźwi­ęk nie za­kłó­cał jego spo­ko­ju...

Ka­żda zwrot­ka za­czy­na się od wie­ga­la, ale nie wia­do­mo, co to jest. Nie ma ta­kie­go sło­wa po cze­sku ani po nie­miec­ku.

Może mia­ła na my­śli waj­ge­lę?

Ro­śli­nę, krze­wusz­kę z ró­żo­wy­mi kwia­ta­mi. Lu­bi­ącą sło­ńce, ale od­por­ną na mróz. Na­zwa­ną na cze­ść nie­miec­kie­go bo­ta­ni­ka.

Pi­ęćdzie­si­ąt lat po woj­nie Ha­nuš do­stał list. Pi­sał czło­wiek, któ­ry był w Te­re­zi­nie, po­tem w Au­schwitz ob­słu­gi­wał ko­mo­rę ga­zo­wą.

Któ­re­goś je­sien­ne­go dnia przy­je­chał trans­port, pi­sał czło­wiek. Zo­ba­czył gro­mad­kę dzie­ci. Była z nimi ko­bie­ta, po­znał ją – śpie­wa­ła w Te­re­zi­nie pio­sen­ki. I ona go pa­mi­ęta­ła, i ucie­szy­ła się.

Za­uwa­ży­ła prysz­ni­ce. Spy­ta­ła: – Czy mogę wy­kąpać dzie­ci po pod­ró­ży?

Nie chcia­łem jej oszu­ki­wać, pi­sał mężczy­zna Ha­nu­šo­wi.

Po­wie­dział: – To nie są prysz­ni­ce, tędy będzie le­ciał gaz.

Słu­chaj mnie te­raz uwa­żnie, dam ci radę. Po­sta­raj­cie się tam we­jść jak naj­prędzej. Usi­ądź z dzie­ćmi na podło­dze i za­cznij im śpie­wać. To, co śpie­wa­łaś w Te­re­zi­nie. Wszy­scy śpie­waj­cie. Wchło­nie­cie dzi­ęki temu wi­ęcej gazu, wszyst­ko po­trwa kró­cej i będzie ła­twiej­sze.

Za­cho­wa­ła się dość dziw­nie, za­ko­ńczył mężczy­zna swój list.

Uśmiech­nęła się i po­wie­dzia­ła: – Więc nie wy­kąpię dzie­ci po pod­ró­ży.SCE­NY Z UDZIA­ŁEM A.B.

„Jak wia­do­mo, Bóg nie po­dej­mu­je dys­ku­sji na te­mat swo­jej spra­wie­dli­wo­ści, ale na ta­kie za­ła­twia­nie ze sobą po­ra­chun­ków nie może się nie go­dzić”.

(Ma na my­śli po­ra­chun­ki z Bo­giem Mar­ka Edel­ma­na).

„...po­zor­nie blu­źnier­cze sło­wa nie są blu­źnier­stwem”.

(Ma na my­śli po­zor­ne blu­źnier­stwa Mar­ka Edel­ma­na).

Więc Zdążyć przed Pa­nem Bo­giem nie jest blu­źnier­czą ksi­ążką. Do­bra wia­do­mo­ść, pra­wie jak roz­grze­sze­nie.

Wcho­dzi do ho­te­lo­wej re­stau­ra­cji.

Roz­gląda się.

Kła­nia się.

Po­wie­dzia­no mi, że pani cze­ka na mnie dzi­siaj wie­czo­rem w Ho­te­lu Fran­cu­skim. Oto je­stem.

Wy­so­ki, przy­stoj­ny. Wie, na co Bóg nie może albo może się go­dzić, i nosi czar­ne sztruk­so­we wran­gle­ry. Ory­gi­nal­ne, żad­na ba­za­ro­wa pod­rób­ka.

Pyta, czy nie jest źle wi­dzia­ne, że ksi­ęża mnie chwa­lą.

Nie jest.

Śle­dzą go. Ostat­nio je­ździ­li za nim, spy­tał, o co cho­dzi, uda­wa­li głu­pie­go. Już prze­sta­li. Cze­goś mu te­raz bra­ku­je.

Ka­len­da­rium ży­cia Ka­ro­la Woj­ty­ły pió­ra A.B.

Po­grzeb, ślub, ró­ża­niec, chrzest, dró­żki kal­wa­ryj­skie, wi­zy­ta u cho­re­go, pie­sza wędrów­ka, opła­tek, cho­ra na raka wi­ęźniar­ka Ra­vens­brück, ostat­nie na­masz­cze­nie, ro­dzi­ce z bez­wład­nym dziec­kiem na rękach na war­szaw­skim lot­ni­sku, zno­wu szpi­tal... Nie­do­brze mieć nad­miar ce­lów. Czło­wiek po­trze­bu­je jed­no­li­to­ści... Po­grzeb, ślub, wi­zy­ta u naj­bied­niej­szych. Trze­ba he­ro­icz­nie my­śleć...

Inny język. Inne daty, ryt­my, cier­pie­nia i hie­rar­chia wa­żno­ści.

Inny świat.

Ty­si­ąc sie­dem­set na­zwisk w in­dek­sie osób. Na stro­nie 725 – Tar­now­ski, Tejch­ma.

A Taub?

Sa­mu­el Taub, woj­sko­wy le­karz. Pro­wa­dził ci­ążę Emi­lii Woj­ty­ło­wej. Po­dob­no za­gro­żo­ną. Po­dob­no inny wa­do­wic­ki le­karz ra­dził tę ci­ążę usu­nąć.

Patrz pani, gdy­by nie Taub, nie by­ło­by na­sze­go kar­dy­na­ła, mó­wi­ła pani Ta­ta­ro­wa, po­ło­żna z za­wo­du, do pani Ka­czo­ro­wej, do­brej zna­jo­mej pani Emi­lii.

Gdy­by Sa­mu­el Taub był sta­li­now­skim śled­czym albo sędzią ska­zu­jącym na śmie­rć pol­skich pa­trio­tów, wie­dzie­li­by o nim wszy­scy. A jak dzi­ęki ży­dow­skie­mu le­ka­rzo­wi uro­dził się przy­szły pol­ski pa­pież, to naj­wy­żej pani Ta­ta­ro­wa z pa­nią Ka­czo­ro­wą wspom­ną go z uzna­niem i wdzi­ęcz­no­ścią.

Z Rzy­mu (Via Cor­si­ca, Pa­dri Ma­ria­ni).

Pyta, co przy­wie­źć. Mamy pi­sać kon­kret­nie. Jak go pro­szą o gum­kę do maj­tek, igłę do ma­szy­ny albo część do sa­mo­cho­du, to jest mu ła­twiej.

Z Rzy­mu.

Nie pi­sał ostat­nio. Nie lubi, kie­dy ktoś po dro­dze czy­ta jego li­sty.

Z Rzy­mu.

Pró­bu­je pi­sać dla „Ty­go­dni­ka”, ale wszyst­ko wy­da­je mu się ja­kieś głu­pa­we. „Ty­go­dnik” ma taki ton jak roz­mo­wy przy łó­żku ci­ężko cho­re­go. On wpa­da jak po po­wro­cie z wy­ciecz­ki, jak ktoś, kto nie wie­dział o cho­ro­bie w domu. „Nowy język po­wsta­je beze mnie”.

Nie po­trze­bu­je już na­szych spi­na­czy. Kie­dyś czy­ścił nimi faj­kę, du­ży­mi dru­cia­ny­mi spi­na­cza­mi do pa­pie­ru. Nie było ich w skle­pach, przy­no­si­ło się z re­dak­cji. Te­raz ma ele­ganc­ki wy­cio­rek, w Rzy­mie so­bie ku­pił.

Pod cho­in­kę kła­dzie pre­zen­ty w ko­lo­ro­wym, błysz­czącym pa­pie­rze, kunsz­tow­nie prze­wi­ąza­ne wstążecz­ką. Leżą koło sier­mi­ężnych sznur­ków i pa­pie­ru do pa­ko­wa­nia.

W kuch­ni na Ur­sy­no­wie roz­ma­wia ze Zbysz­kiem Bu­ja­kiem, ści­ga­nym li­stem go­ńczym. Trwa­my, za­wia­da­mia go Bu­jak. I będzie­my trwa­li aż do ko­ńca. To samo mó­wił rząd lon­dy­ński, za­uwa­ża A.B. I na­dal mówi. Bu­jak za­sta­na­wia się, czy po­wi­nien być dum­ny z po­rów­na­nia. Do­cho­dzi do wnio­sku, że tak. Na prze­kór wszyst­kim będzie­my trwa­li, za­pew­nia rzym­skie­go go­ścia.

Jest noc, parę mi­nut po trze­ciej, rzym­skie lot­ni­sko. A.B. jest nie­ogo­lo­ny, nie­wy­spa­ny i zły. Nie uśmie­chaj się, stro­fu­je, tym kre­ty­ńskim pol­skim uśmie­chem. Wszy­scy was po tych uśmie­chach tu po­zna­ją. Że tacy szczęśli­wi je­ste­ście. Że­ście się na tę wol­no­ść wy­rwa­li. I nie za­czy­naj mi opo­wia­dać, ja­kim cu­dem do­sta­łaś pasz­port, bła­gam cię.

Ależ, dro­gi A., ja nie uśmie­cham się ze szczęścia. Po­patrz na ba­rek, tam, w ko­ńcu sali. Wi­dzisz be­czu­łkę? „Cam­pa­ri” pi­sze. Wi­dzia­łeś kie­dyś, żeby cam­pa­ri z becz­ki le­cia­ło?

Będziesz piła cam­pa­ri o czwar­tej nad ra­nem? – upew­nia się A.B.

Dla­cze­góż by nie...

Ogro­dy Wa­ty­ka­ńskie, Gro­ta z Lo­ur­des. Bia­ła, nie­du­ża fi­gur­ka spo­wi­ta zie­lo­nym blusz­czem. Wscho­dzi sło­ńce. Jest pi­ęk­nie.

Syn Emi­lii Woj­ty­ło­wej od­pra­wił mszę. Pod­no­si się z ko­lan, pod­cho­dzi do A.B. i osób w po­bli­żu.

Nie wie jesz­cze, że będzie świ­ętym.

Nie wie, że ze­chcą go świ­ęto­ści po­zba­wić.

Nie wie, że będzie wie­dział, ale może nie wie­dział.

Mówi: – Ksi­ądz Adam wie o mnie wi­ęcej, niż sam o so­bie wiem.

Przy­szli po­ga­nie, żeby po­kło­nić się Je­zu­so­wi. Przy­szli tedy do Fi­li­pa i pro­si­li go: pa­nie, chce­my Je­zu­sa wi­dzieć. Sze­dł Fi­lip i po­wie­dział An­drze­jo­wi, a An­drzej za­się i Fi­lip po­wie­dzie­li...

Da­lej jest o ziar­nie psze­nicz­nym, któ­re ob­umie­ra, i o tym jest ka­za­nie A.B. O po­ga­nach nic, ani sło­wa. Po­kło­ni­li się w ko­ńcu? I dla­cze­go do Fi­li­pa cho­dzi­li?

Nie wiem, mówi A.B.

Jak to nie wiesz. Chcą do Je­zu­sa, a do Fi­li­pa idą. Pew­nie trud­no było do Je­zu­sa się do­stać. Może się bali.

Nie było trud­no i się nie bali, za­pew­nia A.B. A ty oczy­wi­ście uwa­żasz, że to nie­praw­da.

Na od­wrót. W nie­praw­dzie wszyst­ko jest sta­ran­nie po­ukła­da­ne. Jak mó­wią bez sen­su i nie wia­do­mo dla­cze­go, to mó­wią praw­dę. Gdy­bym była re­por­ter­ką w tam­tych cza­sach i Jan by mi tak opo­wia­dał, wie­dzia­ła­bym, że nie zmy­śla.

Coś w tym jest – po­wie­dzia­ła­bym w re­dak­cji na­czel­ne­mu.

Ojca za­bra­li pi­ąte­go stycz­nia.

By­łem naj­star­szy, mia­łem dzie­si­ęć lat. Naj­młod­szy miał dzie­si­ęć mie­si­ęcy.

Wie­dzia­łem, że go nie zo­ba­czy­my.

Nie wiem skąd. Wie­dzia­łem.

Mama po­je­cha­ła do War­sza­wy. Za­częli­śmy od­ma­wiać no­wen­nę. Dzie­wi­ęć razy dzien­nie przez dzie­wi­ęć dni mo­dli­li­śmy się o po­wrót ojca. Do Judy Ta­de­usza, pa­tro­na spraw bez­na­dziej­nych.

Dzie­wi­ąte­go dnia, po na­szej osiem­dzie­si­ątej pierw­szej mo­dli­twie, wró­ci­ła mama. No­si­ła czar­ny ka­pe­lusz i dłu­gi czar­ny we­lon.

Na­zwi­ska roz­le­pio­no na mu­rach War­sza­wy trzy­na­ste­go stycz­nia 1944 roku.

Mi­chał Fre­dro-Bo­niec­ki był jed­nym z dwu­stu pi­ęćdzie­si­ęciu roz­strze­la­nych.

I dzie­wi­ąte­go dnia, na wi­dok mamy w ża­ło­bie, nie utra­ci­łeś wia­ry w Boga? To dziw­ne.

Utra­ta wia­ry...

Od­zy­ska­nie wia­ry...

To za­wsze jest do­syć dziw­ne. I ta­jem­ni­cze.

Smo­tri, mal­czik, mówi ofi­cer i si­ęga do tor­by. Szu­ka cze­goś. Wyj­mu­je ołó­wek. Wkła­da ko­niu­szek do ust i śli­ni, na war­dze zo­sta­je nie­bie­sko­si­ny ślad.

Wi­dzisz? – mówi z dumą. – Będzie ci na nie­bie­sko pi­sał.

Uro­czy­ście, pra­wie z na­masz­cze­niem, wręcza pre­zent A.B.

A.B. jest do­brze wy­cho­wa­nym chłop­cem, grzecz­nie dzi­ęku­je i cho­wa pre­zent.

A.B. już nie pi­sze ołów­kiem, na­wet sta­lów­ką nie pi­sze. Na Gwiazd­kę do­stał praw­dzi­we wiecz­ne pió­ro i Win­cen­ty Du­dek, ksi­ądz, któ­ry co­dzien­nie przy­cho­dzi do pa­ła­cu i uczy go wszyst­kich przed­mio­tów, po­zwa­la mu tym pió­rem od­ra­biać lek­cje.

Szcze­rze mó­wi­ąc, A.B. my­śli o ra­dziec­kim ofi­ce­rze z lek­kim po­li­to­wa­niem i po­czu­ciem wy­ższo­ści.

Być może ma to coś wspól­ne­go z tym ich dwu­stu­let­nim pa­ła­cem. Albo z ro­dzi­ną, o któ­rej pierw­sza wzmian­ka jest u Dłu­go­sza.

Albo nie. Może po pro­stu cho­dzi o ko­pio­wy ołó­wek, któ­ry A.B. zna od daw­na. Pi­sa­ło się ta­ki­mi ołów­ka­mi li­sty do wu­jów i stry­jów, do ofla­gu.

Ar­mia Czer­wo­na za­cho­wu­je się tak­tow­nie. Mamę na­zy­wa cha­ziaj­ką – go­spo­dy­nią, nie wcho­dzi do pa­ła­co­wych po­ko­jów, pyta, czy może za­bić ko­lej­ną świ­nię albo gęś (cza­sa­mi pyta już po za­bi­ciu), sprząta śla­dy woj­ny: nie­miec­ki czo­łg i nie­miec­kie zwło­ki. Bawi krót­ko i od­cho­dzi na za­chód.

Ob­ra­zy zo­sta­wi­li u ksi­ędza, me­ble są u lu­dzi na wsi.

Sie­dzą na fur­man­ce.

Ko­nie ru­sza­ją.

Mi­ja­ją bra­mę wjaz­do­wą. A.B. wie, że coś się ko­ńczy na za­wsze. Nie jest to smut­ne. Cie­ka­we jest. Coś się dzie­je, coś się za­cznie za­raz.

Mat­ka nie sia­da na fur­man­ce.

Tu­łacz nie je­ździ, tu­łacz idzie.

Mat­ka, wy­gna­niec, idzie pie­cho­tą.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: