Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Szczęściary - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szczęściary - ebook

Szczęściary to książka dla osób, które przeżywają trudne chwile i poszukują sensownego rozwiązania, czyli… dla każdego z nas.

Siedem kobiet – tytułowych „szczęściar” – odkrywa własne problemy dopiero w chwilach, gdy próbują wspierać swoje dzieci. Dowiadują się o powstającej grupie wsparcia dla rodziców i każda z nich spodziewa się uzyskać tam gotową „receptę” – jak wychowywać dziecko, jak pomagać mu w trudnych sytuacjach, jak chronić przed „złym światem”. Prowadząca spotkania Olga szybko odkrywa jednak, że kobiety znalazły się tutaj przede wszystkim po to, by rozwiązać własne problemy. Proponuje otwartość, szczerość i… ciężką pracę nad sobą. Zaskoczone dziewczyny niechętnie podchodzą do propozycji. Czy starczy im determinacji i siły woli do rozwiązania nawarstwiających się problemów? Czy tajemnicza i doskonała Olga sama nie będzie potrzebowała pomocy?

Ta książka przekona Cię, że człowiek nie powinien odwracać się od świata w poczuciu krzywdy, ale otworzyć się na innych ludzi, czerpać z własnej i ich mądrości w budowaniu nowego siebie.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7942-179-4
Rozmiar pliku: 985 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I

Basia

Nad całym miastem zalegała rozgrzana, lepka cisza. Wrzesień był wyjątkowo ciepły tego roku. I burzliwy. To chyba z powodu ocieplania się klimatu, o którego możliwych skutkach dyskutuje się w mediach, gdy tylko przez chwilę na świecie nie dzieje się nic ciekawego. Jeśli tylko ktoś kogoś nie zamorduje, nie pozwie do sądu czy nie obsobaczy publicznie, to mamy dyżurny temat – ocieplenie klimatu.

„Jak to niewinnie i słodko brzmi” – pomyślała Basia, zerkając na ciemniejące niebo. Dzieciaki szalały w przedszkolnym ogródku, nic nie robiąc sobie z być może nadciągającej burzy. Basia rozejrzała się po ogrodzie, kolejny raz przeliczając maluchy. Nie było to łatwe zadanie, zważywszy na ogromną ruchliwość małych ludzików. W takiej grupie sytuacja zmienia się momentalnie. Ten, co dyndał na drabince, już buja się na huśtawce w drugim końcu placu zabaw, a dwie przyjaciółeczki, dotąd trzymające się za rączki, już sobą znudzone, rzuciły się do piaskownicy, bo ktoś porzucił wiaderka i pobiegł na karuzelę. Od wodzenia wzrokiem za maluchami można dostać oczopląsu, zwłaszcza pod koniec dnia pracy. Jeszcze tylko pół godziny do siedemnastej i Basia zamknie na dziś radosny przybytek, pełen dziecięcego gwaru. Czasem ma go serdecznie dość i marzy o ciszy, braku jakiegokolwiek ruchu wokół siebie. Wtedy jednak zaczyna dobijać się smutek doprawiany tęsknotą, poczuciem utraty, na miejsce której pcha się z impetem wielka pustka. Nie, Basia nie może dać się wypełnić pustką, nie teraz, nigdy!

Patrzy z zazdrością na ostatnią wbiegającą do przedszkola mamę.

– Przepraszam – woła kobieta – znowu się spóźniłam!

Po chwili bierze na ręce małego Miłosza, wsiada do samochodu i odjeżdża spod bramy. Jeszcze nie tak dawno Basia też targała najpierw Bartka, potem Małgosię z pośpiechem od tramwaju do przedszkola, złorzecząc to na komunikację, to na parszywą pogodę, to w końcu na własne dzieci, które w najmniej oczekiwanych chwilach miały najwięcej do powiedzenia. Winny wszystkiemu bywał też Staszek, który albo nie pracował w odpowiednich godzinach, żeby zawieźć dzieci, albo nie okazywał właściwie swojego uznania dla żony za trud i znój wychowywania wspólnych pociech.

„»Ale to se ne vrati«, jak mówili starożytni” – pomyślała Basia, załączając alarm w budynku przedszkola. Bartek już drugi rok siedzi w USA, przerwał studia i póki co nie chce wracać do domu. Małgosia, co prawda, nie wyjechała, ale jest dorosła i ma swoje życie.

– Co się tak pani zamyśliła? – spytała Krysia, pomoc przedszkolna, z którą Basia miała popołudniowy dyżur.

– Ach, bo tak jakoś dziwnie się zrobiło, powietrze takie ciężkie i nie ma czym oddychać – odpowiedziała, biorąc głęboki oddech.

Kobiety powoli szły drogą na przystanek tramwajowy.

– Dziś jadę w pani stronę, pani Krysiu – uśmiechnęła się Basia.

– Jak nic będzie burza, powinna pani jechać prosto do domu. Pewnie kolejny kurs albo jakieś inne warsztaty – zaniepokoiła się Krysia. – No, chyba że pani musi... – dokończyła.

– Nie wiem, czy muszę, czy może bardziej chcę, ale jadę i już – odpowiedziała pewnym głosem Basia. – Tam na pewno na mnie czekają! – brzmiało to cokolwiek tajemniczo, ale Krysia znała Basię nie od dziś i poczuła, że szykują się jakieś zmiany. Nie wiedziała tylko, że tym razem dotyczą one nie pracy, ale samej Basi.

Anna i Marta

– Anka, poczekaj jeszcze chwilę, co ty mi tutaj przytachałaś?! – Marta zerwała się z krzesła i rzuciła do drzwi. – No co ty, zakochałaś się czy co? Zostaw rachunki! Na co mi twój kosztorys remontu domu? – popatrzyła na koleżankę z niepokojem.

– No widzisz, kochana, sama nie wiem, co się ze mną dzieje – jęknęła Anna i odwróciła się, patrząc Marcie w oczy. – Czasami mam już tego dość! – nie mogła opanować wzbierającego gniewu.

– Sorry, nie chciałam cię wkurzyć – odpowiedziała Marta.

– Wiem, wiem, a najgorsze jest to, że nawet nie mam chwili, żeby z tobą pogadać – Anna popatrzyła na zegarek i wzięła teczkę z kosztorysem. – Wiesz, jaki Tomek ma stosunek do obowiązków wobec rodziny, po prostu zbiera się w każdy poniedziałek i jedzie do tego swojego Wrocławia na dwa, trzy dni, a bywa, że na cały tydzień. Potem wraca i łaskawie daje się obsługiwać. On chyba myśli, że ja tutaj nic nie robię! Poza tym coraz bardziej martwię się o Klarę. Jest już w zerówce, a zachowuje się, jakby dopiero poszła do przedszkola. I wiesz, co na to jej szanowny tatuś powiedział? „To dobrze, że nadal jest dzieckiem i niech będzie nim jak najdłużej! Na obowiązki jeszcze przyjdzie czas!” – Anka nakręcała się coraz bardziej. – Wiesz, on bawi się z nią jak z niemowlakiem i jeszcze dziwi się, że nie chcę brać w tym udziału!

Anna nie mogła ustać w miejscu, emocje nosiły ją po gabinecie w tę i z powrotem. Marta podeszła w końcu do niej i chwyciła za łokcie, sadzając na krześle.

– Widzę, że masz niezłego doła, zatem witaj w klubie! – rzekła, siadając naprzeciw.

– Martusiu kochana, przepraszam! – zawyła Anka. – Ja ci tu opowiadam dyrdymały, jakbym nie znała twoich kłopotów...

W tym momencie zadzwonił telefon. Marta musiała odebrać, w końcu była w pracy. Niedawno otworzyła firmę, prowadząc rachunkowość dla kilku niedużych „podmiotów gospodarczych”. W jej sytuacji każdy kolejny klient był na wagę złota. Odebrała zatem telefon i uprzejmym głosem podjęła rozmowę. Anna chciała w pierwszej chwili pożegnać się gestem i wyjść, ale poczuła się nieswojo, nie zapytawszy koleżanki, czy może jej sytuacja rodzinna w jakiś sposób się poprawiła albo, nie daj Boże, pogorszyła. „Nie, to przecież niemożliwe, żeby Daniel odszedł do...” – zdążyła pomyśleć.

Marta pożegnała się z rozmówcą i odłożyła słuchawkę.

– Wiesz, to był Zawadzki, ten od tej dużej szwalni. Jeśli się dogadamy, to będę miała świetnego klienta. Może wreszcie moja firma stanie na nogach? – rozmarzyła się Marta i uśmiechnęła do przyjaciółki, ale w jej spojrzeniu nie było nawet najmniejszej iskierki radości. I tak jak oczy Anki skrzyły się gniewem, tak wzrok Marty wyrażał głęboki jak Rów Mariański smutek. Dziewczyna odczytała pytanie w spojrzeniu Anny. – Wczoraj powiedział, że na razie zamieszka u Eryka, czytaj: z Erykiem. Wiesz, Aniu, ja cały czas mam poczucie, jakbym śniła na jawie jakiś koszmarny sen! Przecież znaliśmy się z Danielem ładnych parę lat! Kochał mnie, czułam jego miłość! Jak on cieszył się, gdy miał zostać ojcem! Ojcem! Czy słyszysz, jak to samczo brzmi? To kwintesencja męskości! – Marta aż uniosła się na krześle. – No dobra, wystarczy! – natychmiast opanowała emocje, usiadła i poprawiła włosy. – Ach, Aniu, chyba dobrze, że wybieramy się tam dzisiaj. Jeszcze trochę i zwariuję, a przecież muszę wychować dziecko, syna! I nie chcę, żeby miał takie problemy jak jego ojciec z własną seksualnością i czym tam jeszcze – Marta zakończyła wypowiedź, która zabrzmiała jak mocne postanowienie.

Anna popatrzyła na koleżankę i poczuła, że już teraz może wyjść. Musnęła Martę w policzek i zamknęła za sobą drzwi. Po chwili usłyszała jeszcze dźwięk kolejnego telefonu i już całkiem spokojny głos:

– Dzień dobry, pani Zosiu, wszystkie dokumenty będą gotowe na szesnastą, tak jak się umawiałyśmy, do zobaczenia!

Ania pomyślała: „A czy ja będę gotowa na siedemnastą? Obiecałam Klarze, że odbiorę ją wcześniej z przedszkola i pójdziemy na długi spacer z lodami. To chyba niezła rekompensata za brak mamy dziś po południu i wieczorem? Żeby tylko pogoda dopisała, jest tak duszno, że jakaś burza może wisieć w powietrzu”.

Pobiegła na parking. Wsiadając do samochodu, spojrzała jeszcze w okna biura Marty.

– Chyba jednak obie mamy przerąbane – mruknęła i ruszyła energicznie z miejsca.

Weronika

W przedszkolnej szatni było ciasno, jak zwykle o tej porze. Większość rodziców właśnie skończyła pracę i przyjechała odebrać swoje pociechy. Jedni popędzali dzieciaki, nie zważając na to, co miały im „najważniejszego” do powiedzenia. Inni cierpliwie siadali przy maluchach, pomagali im w ubieraniu się i słuchali opowieści z całego przedszkolnego dnia. Wśród nich byli tacy, którzy znakomicie markowali słuchanie, co wyrażało się milczeniem i nieobecnym wzrokiem, zaś pozostali z uwagą wsłuchiwali się w pełen emocji dziecięcy głosik.

Do tej ostatniej, najmniej licznej grupy z pewnością można było zaliczyć Weronikę. Uwielbiała siostrzeńca ponad wszystko i miała do niego wyjątkową cierpliwość. Nie było to trudne, ponieważ Kubuś był uroczym dzieckiem. Jak na swoje cztery lata bardzo dojrzałym i poważnym. Szczególnie uroczo prezentował się, opowiadając długo i barwnie o... historii starożytnego Rzymu. Zwłaszcza jak „Cesas Nejon spalił Zym”. Te poważne treści, godne wypowiedzi sędziwego mędrca, brzmiały nad wyraz zabawnie w usteczkach o nieukształtowanym jeszcze aparacie mowy. Czasem trzeba było przerywać dziecięcy słowotok. Wtedy źrenice wielkich oczu chłopca rozszerzały się jeszcze bardziej, głos stawał się silniejszy, a małe rączki chwytały Weronikę za twarz.

– Jesce tylko posłuchaj, ja zajas skońcę! – wołał Kuba i Weronika poddawała się, wysłuchując kolejnej opowieści.

Teraz jednak nie było ani odrobiny czasu. Weronika musiała zawieźć dziecko do jego mamy. Wiola zabierze chłopca do klientki. Trudno. Oj, nie spodobało się to Kubie. Stanął na środku szatni i się rozpłakał.

– Kubusiu, naprawdę nie mam dzisiaj czasu. Spotkamy się wieczorem, poczytam ci bajkę – Weronika próbowała przekupić malca. – Przecież nigdy cię nie oszukałam, prawda? Jeśli mówię, że poczytam, to na pewno tak będzie.

– Ja nie chcę jechać z mamą do klientki! – wołał Kuba z płaczem.

Weronika, lekko już spocona, poprowadziła ociągającego się chłopca do drzwi.

– Kubusiu, przecież każdego dnia bawimy się razem, nawet jak mama jest w domu. Tylko dzisiaj jest wyjątkowa sytuacja, tak po prostu bywa. A ty, mój drogi, skoro, jak mówisz, jesteś już duży, powinieneś to zrozumieć.

Tak drocząc się i przekonując, dotarli na przystanek tramwajowy. Kuba w końcu zajął się liczeniem czerwonych samochodów:

– ...siedem, osiem, dziewięć, dziesięć, tsynaście, osiemnaście... Ale jus duzo policyłem, a ten to sto! – zawołał chłopiec. – Welonika, ale obiecaj mi, ze jutlo nigdzie po placy nie pójdzies – Kubuś potrzebował jeszcze dodatkowego zapewnienia.

– Oczywiście, kochanie, jutro... Może ułożymy wreszcie te puzzle, które przysłał ci tata? – zaproponowała.

Chłopiec w pierwszej chwili aż podskoczył z radości. Potem jednak nabrał wątpliwości.

– Dobze, ale jeśli będzie oblazek o Zymie – odpowiedział.

– No cóż – odparła Weronika. – Sprawdzimy to w domu.

Na szczęście podjechał właśnie tramwaj. Kuba zasiadł przy oknie i zaczął studiować plakat promujący imprezę plenerową o tematyce rycerskiej.

– Wies? – podjął kolejny temat.

Weronika uśmiechnęła się i wzdychając, usiadła przy chłopcu. Było okropnie duszno i parno. Za oknem tramwaju przesuwał się jej codzienny świat, pędzący gdzieś szybko przed siebie. „A dokąd ja zmierzam? – pomyślała. – Sama nie wiem, czy dzisiaj uda mi się chociaż złapać koniec nici prowadzącej do właściwego celu. A może nic nie planować, nic nie robić, przecież życie samo podsuwa różne rozwiązania... Po co ingerować w coś, na co być może nie mamy w ogóle wpływu?” – poczucie sprawstwa nie było mocną stroną dziewczyny. Zawsze brała to, co akurat było pod ręką, albo to, czego nie wziął ktoś inny. Czy było jej z tym źle? Miała spokojną pracę, cudownego siostrzeńca, własne mieszkanie... Mężczyzna? Ten jeden jedyny już był. To wspaniale, że mogła przeżyć tak cudowne uczucie. Niejedna kobieta nigdy nie doświadczyła tylu emocji, co Weronika w trakcie trwania wspaniałej miłości. A że uczucie już się skończyło? Przecież wszystko ma swój kres. Nie można być wiecznie zakochanym i kochanym! Która to godzina? Zaraz szesnasta. „Jak wszystko pójdzie sprawnie, to na siedemnastą zdążę” – pomyślała. Nie znosiła spóźniania się i spóźnialskich. Lubiła za to wszystko, co było poukładane i przewidywalne.

Alicja i Edyta

– Pani Pelu! – donośny kobiecy głos rozległ się w całym domu. Alicja nie znosiła zwracać się do niani Ignasia per pani Pelagio. Brzmiało to pretensjonalnie, jak z latynoskiego serialu o niespełnionej miłości. Alicja żyła tu i teraz. Wszelkie dziwaczne formy, jakich używali w rozmowie niektórzy ludzie, doprowadzały ją do szału. Wściekała się, gdy pracownicy zwracali się do niej zgodnie z zajmowanym w firmie stanowiskiem – „pani dyrektor”. Czasem wolałaby, by mówili: „burdelmamo”, co pewnie trafniej określało miejsce, w którym dowodziła kilkudziesięcioma ludźmi. Nie, firma Alicji nie zajmowała się stręczycielstwem ani żadną pokrewną dziedziną. Działalność przedsiębiorstwa była bardziej przyziemna – zajmowało się ono ubezpieczeniami od wszystkiego i dla wszystkich. Przynajmniej tak firma reklamowała swoje usługi. Natomiast stosunki, cokolwiek to słowo znaczy, między pracownikami przypominały niejednokrotnie akcje z wieczorków dla niegrzecznych dziewic i samotnych buhajów – panienki wiły się między panami, prowokując ich do poklepywania, po czym urządzały brewerie, że są molestowane, o zgrozo, seksualnie! Im częściej panienka piszczała, że jest molestowana, tym większe miała branie. Molestujący zaś miast trafić przed oblicze Temidy, stawał się obiektem westchnień panienek, no, niekoniecznie i nie tylko panienek. Tymczasowe parki popatrywały sobie w oczy, zamiast brać się do roboty. Czasem dochodziły słuchy, że między Tym a Tą doszło do „ostrego parzenia”. Ot, ludzkie słabości! Alicja starała się nie ulegać takim zachciankom. Jeśli to robiła, to tylko dla podtrzymania kondycji i sprawdzenia, czy nadal budzi pożądanie wśród samczej społeczności. Natomiast wszelkie umizgi i serc uniesienia dawno uznała za przeżytek. Co najwyżej smętne opowieści o miłości mogłaby zamknąć w jakimś zapyziałym muzeum dla przyszłych ulubieńców Alzheimera.

– Co tam się stało? – odburknęła trochę niegrzecznie Pelagia. Wiedziała, że szefowa specjalnie mówi do niej „Pelu”, żeby zrobić jej na złość. Pelagia bowiem uważała, że sposób wymawiania imienia może dodać albo ująć prestiżu osobie, która je nosi. Ale cóż, pan każe, sługa musi – jak mówi stare przysłowie.

– Pamięta pani, że wrócę dziś późno? – upewniała się Alicja.

– Tak, pani Alicjo, pamiętam – odpowiedziała Pelagia. „Tyle lat już tu jestem, a ona ciągle mnie sprawdza” – pomyślała zdenerwowana kobieta.

– A gdzie Ignaś? – dopytywała Alicja.

– Pani syn Ignacy jeszcze jest u państwa Dobrzyńskich, zaraz będę po niego szła. Tak jak sobie pani życzyła, zaraz po szkole rozpakował tornister, przejrzeliśmy zeszyty, a skoro nie było nic zadane, to zgodnie z umową zaprowadziłam go do sąsiadów – Pelagia zdawała relację z tego, co wydarzyło się w ciągu całego dnia.

– No dobrze, dobrze – niecierpliwiła się Alicja. – Ja teraz wezmę prysznic, a potem jadę po Edytę, no i... nie wiem dokładnie, kiedy wrócę.

Dochodziła już szesnasta, trzeba było się śpieszyć. Szczęśliwie Alicja potrafiła robić wszystko w ekspresowym tempie. Po niecałej półgodzinie stała już, trąbiąc, na podjeździe domu Edyty. Ta wybiegła, po drodze zakładając kolorowe bransoletki i kolczyki. Długie, jasne jak pszenica włosy były właściwie mokre. Alicja zmierzyła wzrokiem przyjaciółkę.

– Oj, Edzia, ty to zawsze masz na wszystko czas! Kobito, ja zdążyłam przerobić stos drzewa w postaci kartek polis, wysłuchać i opieprzyć stado agentów śliniących się na widok wyuzdanych foczek, zrobić twarz na „niezmęczoną”, a ty cały dzień siedziałaś w domu i co?! – Alicja, „witając” Edytę, zajrzała w lusterko wsteczne i ruszyła ostro spod domu koleżanki.

– Ciekawe, kto obrobiłby wszystkie zdjęcia z wyjazdu, gdybym tylko siedziała i nic nie robiła – broniła się Edyta. – Są cudne, uwierz mi!

– Zdjęcia czy Karaiby? – spytała zaczepnie Alicja. – I to, i to, poza takim jednym kruczowłosym szczegółem, który psuje każdy widok – odgryzła się Edzia.

– Małpa, biała, siwa małpa! – wrzasnęła Alicja i obie zaśmiały się głośno. – A jak tam twój palant, odobraził się już za zniszczoną walizkę? – z właściwym sobie szacunkiem wobec płci męskiej zagaiła o męża Edyty, Filipa.

– Już mu przeszło, teraz szuka innych ofiar, tym razem nie wśród personelu lotniska, tylko we własnej bazie transportowej. Wyobraź sobie, że pod JEGO nieobecność wspólnik podjął jakąś tam decyzję i wysłał w trasę nie te autokary, które miały jechać. Tamten się tłumaczy, że to jakiś pracownik, sama nie wiem – odrzekła zniechęcona Edyta.

– No widzisz – jęknęła Alicja – Twój palant nie panuje nad sobą, a tamten to podwójny palant, bo się go boi. Wiem, co mówię, byłam z nim... dwa tygodnie? To zwykły cuchnący tchórz i tyle.

Alicja nie zostawiła suchej nitki na facecie, któremu pozwalała się uwodzić jakiś czas temu. Zawsze mówiła, że jedyną korzyścią z tej znajomości było poznanie Edyty. Wszyscy bowiem wypoczywali nad Oceanem Indyjskim, gdy uderzyło potężne tsunami. Szczęśliwie nie byli w strefie zero, ale tamte emocje zostaną w nich na zawsze. Alicja zapamiętała zwłaszcza zachowanie Sylwka, o którym mówiła czule „podwójny palant”, bo po spakowaniu jako pierwszy uciekł, zostawiając swoją dziewczynę w hotelu z potężną walizą. Edyta do dziś wspomina, jak przyjaciółka połamała na Sylwku pamiątkową parasolkę na oczach wszystkich wycieczkowiczów, wyzywając go słowami, które gdyby padły w telewizorze, byłoby słychać tylko piiip, piiiiip i znowu piiiiiiip.

– Z czego się tak śmiejesz? – zagadnęła Alicja, biorąc ostry zakręt, aż Edzia puknęła głową w szybę.

– Ach, wspominam nasze wspólne wyprawy – odpowiedziała dziewczyna, pocierając dłonią obolałe czoło. Nie było sensu zwracać Alicji uwagi, żeby jeździła ostrożnie. Każdy, kto ją znał, dobrze wiedział, że ona zawsze decyduje o wszystkim sama i robi tylko to, co uzna za stosowne. Edyta tymczasem zawsze ma wątpliwości, stale się waha i nigdy nie jest pewna, czy właściwie postępuje. Dlatego w jej rodzinie o wszystkim decyduje Filip. Tylko chyba mało komu wychodzi to na dobre.

– No, jesteśmy na miejscu! – krzyknęła Alicja. – Edzia pośpiesz się, nie powinnyśmy spóźnić się na pierwsze spotkanie – popędzała koleżankę, załączając alarm w samochodzie. Edyta spojrzała na Alicję pytającym wzrokiem. – Nie bój się, nikt cię tam nie pogryzie, głowa do góry! Najważniejsze to działać i się nie poddawać! Chodź, chodź, już za pięć piąta! Ale chmury, coś jakby... grzmi? – rozejrzała się i pobiegła wprost do budynku, na którym widniała tablica z nazwą instytucji: Fundacja „Pro rodzina”. W chwili, gdy wchodziły do środka, zerwał się wiatr i spadła pierwsza kropla deszczu. – Może po burzy powietrze będzie bardziej rześkie! – zawołała Alicja, idąc energicznie po schodach.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: