- W empik go
Szczęście w kroplach rosy - ebook
Szczęście w kroplach rosy - ebook
Los potrafi nas najbardziej zaskoczyć wtedy, kiedy myślimy, że w naszym życiu wreszcie się układa. Przekonuje się o tym Renata, która zaczęła już sobie świetnie radzić w nowej pracy, a teraz wszystko znów staje na głowie. Jednocześnie jak zawsze jest potrzebna swoim przyjaciółkom: szaloną Elę ponownie trzeba ratować z opresji, a Kamilę przekonać, że w życiu czasami może być jak w bajce. Wszystkie trzy niezmiennie żyją marzeniami o wielkiej miłości i niezawodnie wspierają się w swoich dążeniach. Co zrobią, gdy staną przed życiowymi decyzjami? Czy odważą się walczyć o szczęście? A może los jeszcze raz je bardzo zaskoczy?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68261-18-9 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Renata Wiercińska niosła tacę z talerzami do kuchni willi Połanieckiego, w której mieszkała i pracowała od trzech miesięcy, kiedy usłyszała głośny łomot, a następnie dźwięk rozbijającego się szkła i serię bardzo nietypowych przekleństw. Nieźle. Bywała już w wielu miejscach pełnych różnych zblazowanych osób, ale nigdy jeszcze nie słyszała tak oryginalnej kombinacji słów, jak ta z ust ledwie pełnoletniej Sandry Stojanowskiej. Nie Casandry, bo polski urząd nie zgodził się na amerykańską wersję imienia dla dostojnej szlachcianki. Renia zostawiła tacę w salonie i wybiegła przez otwarte drzwi na taras cudownego domu Połanieckich w Gościeradowie. Na tarasie rozstawione były leżaki do opalania, a między nimi dobrze zbudowany mężczyzna właśnie podnosił z posadzki rozbite szkło po szklance, jeszcze minutę wcześniej pełnej soku anansowego.
– O Boże – zaczęła Renia. – Co się stało?
– To nic, Renia, posprzątam – odparł Aleksander Franciszek Połaniecki, a grzywa ciemnoblond pasemek opadła na jego chłopięcą twarz.
– Strasznie przepraszam. Wypadła mi z rąk. Niezdara ze mnie – piszczała Sandra, towarzyszka Aleksa, nawet nie podnosząc się z leżaka.
Renia nabrała głęboko powietrza w płuca, licząc w myślach do trzech, zanim ją zamorduje.
Siedem dni temu do willi przybył młodszy brat Wiktora Połanieckiego, Aleksander. Na wypad na prowincję zabrał dwie ślicznotki z Warszawy. Sandrę, córkę warszawskiej dyrektorki NBP, brunetkę w zbyt mocnym makijażu, o długich, czarnych włosach i wyzywającym wyrazie twarzy. Sandra spoglądała teraz na Renatę spod ronda czarnego kapelusza oczami z rzęsami o rozmiarze XXL i z miną chomika syberyjskiego. Dziewczyna była pełna wypełniaczy od ust po biust i makijaż. Wraz z Sandrą przyjechała jej przyjaciółka Nikola Agan, wschodząca gwiazda telewizji śniadaniowej. Nikola, złotowłosa blondynka, nie zwróciła uwagi na rozbitą szklankę. Obie właśnie opalały się na tarasie, w skąpych bikini prosto z Nicei, gdzie bawiły przez wakacje. Wypoczywały na tarasie, zamiast przy basenie, twierdząc, że drzewa okalające posesję z południowej strony dawały za dużo cienia, aby się tam opalać. Renia dziwiła się, po co im opalenizna, skoro ich skóra miała piękny połysk, który zawdzięczały doskonale zaaplikowanemu samoopalaczowi w sprayu.
Teraz uklękła obok Aleksa, pomagając mu zbierać odłamki szkła.
– Zostaw, bo jeszcze się skaleczysz – poprosiła go cicho.
– Posprzątam.
Błękitne oczy chłopaka skierowały się na nią. Musiała przyznać, że był uroczą wersją Wiktora. Milutki, w samych szortach i z bardzo opaloną klatką piersiową.
– Zaraz wytrę podłogę – zapewniła. – Sok będzie się lepił.
– I tak był rozrzedzony.
– Tak samo rzadki jak ty – odparł gniewnie Aleks na uwagę Sandry.
Renia była zaskoczona jego nieprzyjemną odpowiedzią i nie bardzo wiedziała, co dalej mówić. Zanim się namyśliła, mężczyzna znalazł się już przy leżaku Sandry i nim potrząsnął.
– Ej, co robisz, głuptasie!?
– Wstawaj i idź po mopa, jest pod schodami.
– Po co? – zapiszczała dziewczyna, podtrzymując wielki kapelusz na czubku głowy. – Misiaczku?
Renia niemal parsknęła, zabierając potłuczone szkło.
– W porządku, posprzątam.
– Ona nie jest twoją służącą, zachowujesz się jak suka. Idź i przynieś tego mopa! – No cóż, nikt nie powie, że Aleks nie miał charakterku.
Renata ruszyła do kuchni, po drodze zabrała szklanki i tacę. Gdyby wiedziała, że Aleks za każdym razem będzie się tak bardzo przejmować zachowaniem swoich przyjaciółek, nie zwróciłaby mu uwagi, że jest tu zarządcą, nie służącą. Mimo że ją mocno zirytował, kiedy przejechał z takim towarzystwem, to musiała przyznać, że był wyjątkowo przystojny. Miał gęste włosy w kolorze ciemny blond, męską twarz o mocnej szczęce i dołek w brodzie. I ten uroczy zrost.
Weszła do kuchni, gdzie pani Grażynka, kucharka, przygotowywała kotlety jarskie z kaszą jaglaną wedle zaleceń pań, które były na diecie. Renata położyła tacę obok zlewu i zaczęła płukać naczynia, aby wstawić je do zmywarki. Pani Grażynka, kobieta już po sześćdziesiątce, słusznych gabarytów, spojrzała na nią wymownie znad mieszania składników na kotlety.
– Renia? Pytałaś, ile tu zostaną? – Brzmiała na pełną nadziei.
– Nie miałam okazji, ale liczę, że wyjadą jak najszybciej – odrzekła tak samo cicho.
Włożyła naczynia do zmywarki i wyjęła z lodówki pucharki, by naszykować desery dla gości.
– Pan Wojtek to uciekł zaraz po śniadaniu. Aby się tylko znów nie zgubił, bo będziemy go po całej wsi szukać – dodała kucharka.
– Zabrał telefon i mapę – zapewniła Renata, szukając syropu karmelowego.
Usłyszały kroki na korytarzu i zamarły, spoglądając w tamtym kierunku. Po chwili ujrzały Nikolę w złotym pareo powiewającym wokół jej długich nóg, gdy szła krokiem modelki, omijając kuchnię.
Pani Grażynka odetchnęła z ulgą i tylko kiwnęła głową w stronę korytarza, gdzie znikła dziewczyna.
– Poszła? – zapytała niemo.
Renia skinęła głową.
Wyjęła czekoladę, którą planowała zetrzeć na tarce. Postanowiła zrobić desery lodowe, a najlepsze będą z czekoladą, zdecydowała. Niewielu mężczyzn potrafiło się jej oprzeć, gdy ich częstowała słodyczami i jej stosunki z Aleksem też się polepszyły, gdy zaserwowała mu deser z dużą ilością słodyczy.
Wzdrygnęła się, ponieważ kroki i charakterystyczne stukanie obcasów o marmur powtórzyły się. Nie obejrzała się, ale pani Grażynka uniosła głowę. Gdy kroki się oddaliły, kucharka stanęła obok Reni i wsunęła dłonie pod bieżącą wodę.
– Niosła mopa. Chyba nie miałam przywidzeń.
– Widocznie Aleks jej kazał posprzątać. Ta druga się nie ruszyła.
– Matko Boska – wyjąkała z trwogą pani Grażyna. – Że takie próżne dzieci się rodzą.
Renia zachichotała pod nosem, a kobieta zaczęła płukać miskę.
– Renia, ja wszystko rozumiem, wszystko... Ale mamy wrzesień, a one obie w tych sznurkach na dupie tu chodzą. Robotnicy to z nich ubaw mają, że ho, ho – mówiła cicho kucharka. – Józek zwiał i nawet nie wychodzi z przybudówki, jak one są w pobliżu. To sodoma i gomora z nimi.
Renata nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem.
– Pani Grażynko, po prostu to przeczekajmy.
Nikola wróciła po minucie, zanosząc mopa pod schody i w drodze powrotnej zatrzymując się w kuchni, aby napić się wody mineralnej. Włosy miała związane w niezdarny kucyk. Renata podświadomie spodziewała się zobaczyć kobietę z szopą ufarbowanych loków i bardzo chudą. Nie szczupłą, ale naprawdę bardzo, bardzo chudą. Jednak Nikola była wysoka i dobrze zbudowana, jej kości nie prześwitywały, a twarz była wyrazista. Podziękowała za szklankę i wróciła na taras. W odróżnieniu od towarzyszki była cichsza i odzywała się jedynie zapytana.
Renia schowała desery do lodówki i pomogła pani Grażynce przygotowywać obiad. Przyzwyczaiła się już do rytmu dnia, jaki biegł w willi. Lubiła to miejsce. Odkąd Wiktor Połaniecki zaproponował jej pracę na stanowisku asystentki, stało się jej domem.
Przeprowadziła się do willi na prośbę Wiktora, gdy wyjechał, zajęła się Wojtkiem, ale gdy przybył Aleks w towarzystwie, miała urwanie głowy, bo musiała dogadzać rozpieszczonym dziedziczkom. Patrząc na dwie dziewczyny, Renia cieszyła się, że nie wyglądała na więźniarkę obozu koncentracyjnego jak Sandra i że pozwoliła, by jej bujne włosy rosły długie i proste same bez doczepów. Bez makijażu, z naturalnymi kasztanowymi włosami, przeważnie spiętymi do góry, udawało jej się uniknąć bycia obiektem pożądania. Jednak po podsłuchaniu dziewczyn przy kolacji i stwierdzeniu, że obie nie pracują zawodowo, tylko żyją za pieniądze wpływowych rodziców, robiło się jej żal z powodu własnego losu. Ona z trudem znalazła pracę, kupowała ubrania w promocyjnych cenach, nie zwracając uwagi na metki, a one podniecały się otwarciem nowego butiku Prady na Wilanowie.
Nie powinnaś nikomu zazdrościć, takie było motto jej matki.
Po siódmej rundce z kuchni do jadalni i przygotowaniu stołu na posiłek zakręciło jej się w głowie, przespacerowała się więc przed wejściem do willi i usiadła na schodkach, by przez parę minut rozkoszować się atmosferą leśnego zakątka. O rany. Myślała, że ma niezłą kondycję, ale bieganie za każdym kaprysem gości ją przerosło. Wzięła kilka głębokich oddechów, zastanawiając się, czy przy obiedzie obie panie będą wymagały specjalnego menu i przywiezienia dań z restauracji, i to nie lokalnej, a aż z Lublina.
Usłyszała znajomy pisk i przekleństwa. Zamknęła oczy. Powinna przywyknąć, ale ostatkiem sił zwlekła się ze schodów i ruszyła w głąb domu. Szła powoli, by dać sobie czas na rozwiązanie problemu w głowie. Wiedziała, że pani Grażynka umknęła na działkę, aby pozrywać warzywa i być z dala od gości.
– Czy znowu mam się za ciebie wstydzić? Po prostu siedź cicho. – Odwróciła się zaskoczona na dźwięk niskiego głosu. Aleks właśnie wchodził drzwiami tarasowymi, trzymając beżową torebkę jak jadowitego węża w dwóch palcach.
Znała tę torebkę. Luksusową i na pewno drogą.
– Co się stało?
Natychmiast podbiegła do niego i już chciała zacząć przepraszać, ale wtedy zauważyła, że się uśmiechnął. Zdała sobie sprawę, że nie był wściekły, raczej rozbawiony całą sytuacją.
– Bigos stwierdził, że Louis Vuitton nadaje się na kuwetę.
– Jezu... – zawstydziła się. – Przepraszam.
Zaśmiał się.
– Postaram się ją uprać.
– Coś jest zniszczone? – jęknęła, idąc za nim do łazienki. – Nawet nie chcę o tym myśleć.
– Nie sądzę, nasikał jej może do kosmetyczki i tyle.
Wzięła głęboki oddech.
– Naprawdę przepraszam za te koty, nie wiedziałam, że zakradną się na taras, jak ktoś tam jest.
– Są urocze, a to nawet zabawne. Nie mów im tego, Renia. – Znów się uśmiechnął, pokazując zdrowe białe zęby. Była zaskoczona swoją reakcją na jego chłopięcy urok. Też się uśmiechnęła. – Ja również przepraszam. Powinienem je zostawić w Warszawie, a nie tu zabierać.
– Przyjmuję przeprosiny – odpowiedziała rozbawiona, patrząc, jak chłopak wyjmuje wszystkie rzeczy z torebki na obszerną umywalkę. – Mam dla ciebie deser w lodówce, dodatkową porcję, możesz zjeść przed obiadem.
Uniósł brwi i zaśmiał się.
– Wiesz, jak sprawić, aby ten dzień był lepszy.
– O kurka – powiedziała z przejęciem. – Taki straszny komplemenciarz z ciebie. Idę przeprosić twoje przyjaciółki, zanim każą wykastrować moje koty.
– Obędzie się.
– I zanim zadzwonią do inspektora weterynarii.
Próbował się nie roześmiać.
– Wiesz mi, Gustlik już ugryzł Józka i mieliśmy tu trochę ambarasu.
Usłyszała głosy z holu, ale zanim wyszła z łazienki, by przeprosić Sandrę za torebkę i poszukać winnego kota, Aleks wciągnął ją do środka i zatrzasnął białe drzwi. Przyłożył palec do warg, nakazując jej ciszę.
– Louis Vuitton Cappuccino, wersja limitowana. Zapłaciłam za nią w Mediolanie osiemnaście tysięcy, co oni sobie wyobrażają... Osiemnaście tysięcy i teraz będzie cuchnąć jak kocia kuweta...
Głosy i kroki oddaliły się. Opalanie chyba się skończyło, a one udały się na górę do swoich apartamentów. Renia spojrzała na Aleksa. Oparł się o zabytkową komodę, na której na złotej tacy ułożone zostały ręczniki dla gości, co wyglądało jak tort urodzinowy z białej bezy.
– Czy nadal chcesz ją przeprosić? – zapytał zaczepnie. – I wysłuchać całego zrzędzenia, jak to Vuitton szył tę torebkę i dlaczego jest specjalna. Jak ona czekała na wyprzedaż osiem miesięcy i specjalnie poleciała po nią do Włoch?
– Dziękuję, ale nie. – To była automatyczna odpowiedź. – Być może opanowałeś do perfekcji sztukę radzenia sobie z takimi osobami, ale ja nadal nie chcę być niegrzeczna. Koty są jeszcze małe.
– I urocze, nie przejmuj się.
Uniosła głowę, opierając się plecami o drzwi.
– Osiemnaście tysięcy?
– Tak. Upiorę ją, a ty przygotuj dla mnie ten deser, będę go potrzebował.
Zaskoczył ją, a potem się roześmiała.
– To chyba trochę kłopotliwa sytuacja dla ciebie, co?
– Renia, jakbym wiedział, że tu jest takie miłe towarzystwo, to bym ich nie zabierał – dodał, odwrócił się do niej tyłem i uruchomił kran. – Teraz nie mogę się ich pozbyć.
– Biedaku, ale nie współczuję ci.
Rozbawiona wróciła do kuchni, zajrzała do piekarnika, gdzie piekły się kotleciki i ziemniaki. Zaczęła przygotowywać ciasto truskawkowe. Jej komórka w kieszeni spodni wydała dźwięk oznaczający przychodzącą wiadomość. Odebrała ją z nadzieją, że to Wiktor.
Remi: „Sytuacja podbramkowa: Twoja przyjaciółka Ela znów pomaga mi za barem. Po pięciu kamikadze ledwo utrzymuje się na własnych nogach. Zabierzesz ją do domu, zanim rozniesie mi bar?”.
Spojrzała na zegarek na nadgarstku.
Za dziesięć szesnasta.
Wcześnie zaczęła. Najwyraźniej miała po prostu kolejny zły dzień.
Renia uważała, że istnieje jakiś poważny problem psychologiczny, z powodu którego Elżbieta Sroka, jej najlepsza przyjaciółka jeszcze ze szkoły średniej, upijała się drinkami w Oficerówce z dwa razy młodszym od siebie facetem. I nie chodziło tylko o związek Eli z Danielem Turkowskim, ale też o Elkę i jej stan po ponownym zamieszkaniu w Polsce. Zresztą Renia przestała się już tym przejmować. Skrzywiła się na myśl o telefonie, który będzie musiała wykonać do Daniela. Znów będzie musiała starać się ich pogodzić, chociaż to Ela była problemem, nie Daniel, który uważał, że jest w niej zakochany, podczas gdy ona była ciągle wkurzona o coś, czego on nie rozumiał. Tak. Nie zawsze uczucia są proste.
Renata westchnęła i ułożyła na cieście truskawki. Pani Grażynka wróciła z koszykiem warzyw, gdy wyjmowała kotleciki i wsuwała do piekarnika blachę z ciastem.
– Wstawię je na trzydzieści minut. Chłopakom ostatnio smakowało – powiedziała w pośpiechu. – Muszę podjechać do Oficerówki, da sobie pani radę, pani Grażynko?
– Kochanie, z tobą zawsze raźniej, ale dam radę, jedź, dziecko – odrzekła kucharka, wrzucając warzywa do zlewu.
– Proszę uważać na Sandrę. Bigos nasikał jej do torebki.
– Czyli jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie.
Renia zaśmiała się, wycierając dłonie o ręcznik przy z zlewie.
– Do torebki wartej osiemnaście tysięcy, będzie dużo płaczu. A jak każe nam za nią oddać, to nasze wypłaty w tym roku dużo się uszczuplą.
– O matulu, Renia, co my zrobimy?
* * *
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------