Szczęście w prezencie - ebook
Szczęście w prezencie - ebook
Emilia samotnie wychowuje swojego siostrzeńca. Zrezygnowała z kariery, dobrze zapowiadającego się związku i własnych planów, by niespodziewanie odnaleźć szczęście w roli przybranej mamy. Po wielu przeszkodach na nowo ułożyła życie swoje i Oskara. Gdy nadchodzi grudzień, w ich uporządkowaną egzystencję wkrada się niepewność. Siostra postanawia odebrać swojego syna. Obawy o przyszłość zostają jednak zepchnięte na dalszy plan, gdy na horyzoncie pojawia się mężczyzna również mający za sobą trudne doświadczenia.
CO POŁĄCZY TYCH TROJE I CO MOGĄ SOBIE WZAJEMNIE PODAROWAĆ PODCZAS NADCHODZĄCYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8357-112-6 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Emilia wpatrywała się w pudełko bombek. Na każdej z nich stado reniferów ciągnęło sanie, które unosiły się nad dachami domów i lasem. Coś ją ujęło w tym prostym rysunku. Drobinki brokatu osiadły na plastikowym opakowaniu, jakby spadły prosto z namalowanego ciemnogranatowego nieba. Wahała się, czy kupić je już teraz, czy może poczekać, aż Oskar sam coś wybierze. Kalendarz wskazywał początek grudnia, chociaż akcesoria świąteczne pojawiły się w sklepach już w listopadzie. Ona, wierna tradycji, choinkę planowała ubrać na kilka dni przed świętami.
Ziewnęła i pomasowała sobie dół pleców. Jeszcze tyle do zrobienia, a Emilia utknęła na zakupach. Przed chwilą wyszła z pracy i całe ciało dawało jej znać, że te kilka minionych godzin było intensywniejszych niż zwykle.
Tłumy ludzi przewijały się wokół niej, z trzeszczących głośników leciała świąteczna melodia i mimo klimatyzacji panowała duchota, spotęgowana przez zapach niektórych produktów. Wybrała sobie najgorszą porę na zakupy.
– Przepraszam! – Trącił ją starszy mężczyzna. – Ładne, gdzie je pani znalazła? – Wskazał na trzymane przez nią ozdoby. Wyglądał, jakby się wahał, czy ich po prostu nie wyrwać z jej rąk i nie pobiec do kasy. Przezornie odłożyła je do koszyka.
– Tam po lewej znajdzie pan ich więcej – poinformowała go uprzejmie i oddaliła się pospiesznie.
Zanurzyła się w alejkę z produktami spożywczymi i zerknęła na niewielką kartkę wydartą z notesu. Ledwie potrafiła odczytać swoje bazgroły, ale lista znacznie ułatwiła jej robienie zakupów. Sprawnie odnajdywała na półkach kolejne potrzebne produkty i w kwadrans ustawiła się przy kasie.
Znużenie minęło jak za dotknięciem magicznej różdżki, gdy w domu wypiła mocną kawę w swoim ulubionym kubku i zaczęła gotować obiad. Zdążyła akurat na czas. Dobrze, że szkoła Oskara znajdowała się tak blisko.
Osiem lat. Tyle czasu pełniła rolę „ciocimamy”, jak żartobliwie kiedyś siebie nazwała, gdy dopytywał o rodziców. Już nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej. Miejsce Oskara było tutaj. W niewielkim mieszkaniu na pierwszym piętrze czteropiętrowego bloku, usytuowanego tuż przy pawilonach handlowych i skwerku udającym park.
Wyłączyła gaz, ustawiła talerze na stole, narzuciła kurtkę, zamknęła drzwi i zbiegła po schodach, grzechocząc kluczami. Na dworze przeszedł ją dreszcz od mroźnego powietrza. Wyjątkowo wcześnie zapadał zmierzch i teraz szła szlakiem wyznaczonym przez uliczne latarnie, oblewające bladą poświatą szare trawniki i zużyte płyty chodnikowe.
– Dobry wieczór! – przywitała się ze starszą panią mieszkającą na parterze. Tuż przy jej nogach dreptał kundelek z krzywym zgryzem, wyłupiastymi oczami i brzuchem ciągnącym się po ziemi. Z jego pyska przy każdym oddechu unosiła się para.
– Dobry wieczór? Jeszcze dzień dobry, tylko pochmurno dzisiaj i tak szybko ciemno się zrobiło, przecież jeszcze szesnastej nie ma. – Sąsiadka przystanęła, szykując się na dłuższą pogawędkę. – Pani już po pracy? Bo ja dzisiaj na targu byłam, ale nic nie mieli, normalnie nic, chyba za późno poszłam. Jutro syn do marketu podjedzie i zakupy większe mi zrobi, tylko żeby deszcz nie padał, bo się tak jakoś zanosi…
– Tak, po pracy, po Oskara właśnie biegnę. – Uśmiechnęła się przepraszająco, próbując ominąć psiaka trzymanego na luźnej smyczy.
– To takie mądre, grzeczne dziecko jest, zawsze się przywita, nie to, co te inne, na przykład ci z bloku, o tam…
– Wszystkiego dobrego! – Emilia wykonała przedziwny ruch, skrzyżowanie skoku i niepełnego mostku. Tylko w ten sposób nie zdeptała psa i nie wpadła na kobietę. Umknęła, nim monolog sąsiadki za bardzo się rozwinął i wpadła prosto w głośną chmarę dzieciaków wracających do domów pod troskliwą opieką rodziców.
– Ciociu, ciociu! Zobacz! – Podbiegł do niej siostrzeniec, trzymając w ręku ogromną kartkę papieru. – Wykleiłem zimę! – Z dumą zademonstrował swoje dzieło.
Odruchowo nasunęła mu czapkę na uszy i poprawiła szalik.
– Pięknie! Prawdziwa zima. A gdzie masz rękawiczki? Zaraz palce ci odpadną – strofowała go z czułością. Zniecierpliwiony chłopiec pociągnął nosem i teatralnie przewrócił oczami. Uśmiechnęła się wbrew sobie, gdy wyjął zwinięty kłębek z kieszeni.
Wzięła go za rękę i energicznym krokiem ruszyli do domu. Ucieszyła się, że sąsiadka już poszła. Przejmujący chłód coraz bardziej dawał się im we znaki.
– Umyj ręce – zarządziła po wejściu do mieszkania.
Popołudnie potoczyło się znajomym rytmem. Obiad, odrabianie lekcji, zabawa. Potem Oskar poprosił o bajkę. Przyjemne ciepło, tykanie zegara, ciemność za oknem i bliskość chłopca podziałały na Emilię rozleniwiająco. Usiadła koło niego, podwinęła nogi, oparła się o poduszki i zapatrzyła w ekran.
Trzy karaluchy skutecznie utrudniały życie kotu, który próbował się im odwdzięczyć. Z marnym skutkiem. Prawie każda scena wywoływała salwy niepohamowanego śmiechu i Emilia też śledziła poczynania rysunkowych bohaterów, wtórując chłopcu. Chociaż miły wieczór sprzyjał relaksowi, to jednak daleka była od beztroski.
Jak co roku, w okresie przedświątecznym dopadały ją niepokój i nostalgia. Częściej niż zwykle wracała do przeszłości, podskórnie czując, że jej dobra passa kiedyś się skończy. Przypadkiem i wbrew temu, jak widziała siebie w przyszłości, odnalazła sens życia i swoje miejsce. Nie taki był plan, ale przyjęła to, co zaproponował jej los. I teraz każdego ranka wstawała z bolesnym uczuciem, że nie zasłużyła na to wszystko i że to pożyczone szczęście będzie trzeba zwrócić.
Wyciągnęła rękę i zagarnęła Oskara bliżej siebie. Poddał się pieszczocie, nie odrywając wzroku od ekranu. Cudownie było czuć jego obecność, widzieć jego radość i spokój.
Przed sobą mieli kolejne Boże Narodzenie. Porządki, gotowanie, dekorowanie pierniczków, wspólna wyprawa po drzewko, a potem ozdabianie go, no i szykowanie prezentów. Oskar od kilku lat własnoręcznie przygotowywał dla niej podarek. I zawsze sprawiał jej tym ogromną radość, bo jego wyobraźnia nie miała granic. Raz dostała bilet do jej wymarzonego miejsca, z deklaracją, że gdy Oskar dorośnie, to ją tam zabierze. Innym razem podarował jej ozdobione przez siebie pudełko z instrukcją, że wystarczy napisać marzenie na kartce, wrzucić je do środka, a się spełni.
Teraz stało i kurzyło się na regale, nadal puste. Emilia miała wszystko, czego potrzebowała. Bała się zapragnąć więcej, by to, co posiadała, nie zniknęło. Zresztą nic nie mogło się równać z tym poczuciem spełnienia i przynależności. Ona należała do Oskara, on do niej, i nieistotne, że go nie urodziła.
– Na co masz ochotę na kolację? – zapytała, gdy pojawiły się napisy obwieszczające koniec bajki.
– Tosty! – wykrzyknął, zrywając się z kanapy. Nie było znać po nim znużenia ani zmęczenia. Za to Emilia ledwie trzymała się na nogach. Wraz z ubywającym dniem znikała jej energia. Najchętniej zwinęłaby się w kłębek pod kocem i przespała całą zimę. Nie pomagały litry kawy ani łykanie suplementów. Znała tylko jedno lekarstwo na ten stan. Słońce. Niestety, na takie luksusy musiała poczekać, trzymając się kurczowo myśli, że zbliżające się święta mogą złagodzić stan permanentnego zmęczenia. Lampki choinkowe, kolorowe dekoracje podniosły nastrój pełen oczekiwania, to było niezawodne remedium na chwilowe obniżenie nastroju.
Dzień minął niezauważalnie. Rutyna koiła niepokoje. Emilia posprzątała po kolacji, podczas gdy Oskar okupował łazienkę. Zagoniła go do łóżka i zostawiła włączone światło. Wiedziała, że gdy tylko przymknie drzwi, chłopiec sięgnie po komiks ze sterty wypożyczonych z biblioteki, leżących na nocnej szafce. Jutro powinni je zwrócić, zbliżał się koniec regulaminowego czasu. Zapisała na karteczce wizytę i położyła ją na parapecie, obok wielu innych, podobnych, żeby nie zapomnieć. Pozbierała porozrzucane rzeczy, złożyła pranie, uszykowała sobie strój na następny dzień.
Uśpiony blok cicho posapywał oddechami mieszkańców przy akompaniamencie szumów i trzasków w kaloryferach i telewizorach.
Chociaż padała z nóg, Emilia odsuwała moment położenia się do łóżka. Wynajdywała kolejne sprawy do zrobienia, które spokojnie mogły poczekać do jutra, a jej wzrok konsekwentnie omijał zegar.
Jeszcze lista zakupów. Trzeba koniecznie wybrać się do obuwniczego, bo Oskar wyrósł z kozaków. Najlepiej załatwić to od razu po szkole. Do pracy szła później, więc mogła spokojnie rozplanować zadania. Otrzymała zamówienie na trzy ciasta do pobliskiego przedszkola. Pracownicy urządzali sobie mikołajkowe spotkanie, połączone z urodzinami dyrektorki.
Emilia lubiła piec i sporadycznie przyjmowała zlecenia. To pozwalało jej na podreperowanie dziur w skromnym budżecie. Posada w pracowni krawieckiej pozwalała na utrzymanie się, o ile rozsądnie rozporządzała pensją i żyli dość skromnie. Dzięki elastycznemu trybowi pracy mogła opiekować się Oskarem. Lucyna, szefowa i przyjaciółka, była wyjątkowo wyrozumiała. Im chłopiec był starszy, tym rzadziej Emilia prosiła o pomoc zaprzyjaźnioną opiekunkę, Weronikę.
Pozostawały jeszcze pieniądze przysyłane przez mamę Oskara. Te jednak pojawiały się nieregularnie, podobnie jak ona, i Emilia wolała je odkładać na przyszłość dla swojego siostrzeńca. Do tej pory nie ruszyła ani grosza z kwoty, która powoli, lecz konsekwentnie, rosła na oddzielnym koncie.
Emilia nie dostała jeszcze informacji, czy Klaudia się zjawi na Boże Narodzenie, a jeśli tak, to na jak długo.
Nie powiedziałaby tego na głos, ale wolałaby, żeby nie przyjeżdżała. Nigdy nic dobrego nie wynikało z tych wizyt. Zwykle rozstawały się pokłócone, a Oskar jeszcze długo po wyjeździe matki chodził niespokojny. Nie dziwiła mu się. Próbowała z nim rozmawiać, bo chłopiec nie potrafił nazwać swoich emocji i to tylko pogłębiało frustrację. Z braku lepszego pomysłu zabierała go do sali zabaw albo na pizzę. Wszystko po to, by zapomniał o chaosie, jaki wprowadzała jego matka, i upewnił się, że ich codzienność wróciła do normy.
Niestety, święta nie zawsze oznaczały dla nich przyjemny czas. Czego mogli spodziewać się teraz? Emilia sięgnęła po telefon. Usiadła na niepościelonej jeszcze kanapie i zawahała się, czy nie wysłać zapytania do siostry, jakie ma plany na Boże Narodzenie, zaraz jednak zniechęcona odrzuciła ten pomysł. Przecież tylko by ją tym zdenerwowała. Niemal słyszała w wyobraźni oburzony głos, że to jeszcze kilka tygodni, a ona nie ma pojęcia, co będzie, bo teraz jest na wyjeździe albo ma ważne spotkanie służbowe. Jak zwykle.
Upewniła się, że budzik jest ustawiony na odpowiednią godzinę, raz jeszcze zajrzała do lodówki i do szafek, żeby sprawdzić, czy ma wszystkie produkty potrzebne do pieczenia, i dopiero wtedy urządziła sobie długą kąpiel.
Jako starsza siostra często słyszała, że ma ustąpić, być mądrzejsza, ale gdy stanęła przed trudnym wyborem i podjęła jedyną słuszną decyzję, nagle okazało się, że marnuje sobie życie i zaprzepaszcza szanse na własne szczęście. Nigdy nie usłyszała słowa „dziękuję”, za to co innego wynagradzało jej zamieszanie z przeszłości. Tylko że od jakiegoś czasu obsesyjnie wręcz szukała sposobu na to, by nie być zależną od kaprysów Klaudii. Niestety. Każde kolejne potencjalne rozwiązanie generowało tylko więcej nerwów i bólu, a tego wolała oszczędzić Oskarowi.
Mogła tylko się modlić o to, by nic się nie zmieniło, i liczyć na przychylność losu.GRUDZIEŃ, DZIEWIĘĆ LAT WCZEŚNIEJ
– Jak ona mogła nam to zrobić? – Iwona siedziała przy stole i w dłoniach miętosiła chusteczkę.
– Spokojnie. Przecież to nie koniec świata. – Emilia, do której wciąż jeszcze nie docierało, co się stało, próbowała załagodzić sytuację. – Proszę. – Postawiła na stole szklankę z herbatą.
– Co ty mówisz? Dziecko! Toż to tragedia. Ile ona ma lat? A co ze studiami, z przyszłością? Wszystko zaprzepaszczone. Tak bardzo nas zawiodła. Tyle wyrzeczeń… Nie to, co ty. – Iwona spojrzała załzawionymi oczami na starszą córkę i pociągnęła nosem. W jej wzroku kryła się mieszanka nadziei, wdzięczności i ogromnego lęku. Emilia poczuła się przytłoczona.
Nie rozmawiała jeszcze z siostrą. Klaudia zniknęła zaraz po wielkiej awanturze spowodowanej nowiną, że jest w ciąży. Ojciec poszedł w jej ślady i również się ulotnił, natomiast matka zadzwoniła do starszej córki i w kilku urywanych zdaniach streściła ogrom nieszczęścia, jakie na nich spadło. Monolog przerywany szlochem zakończyła prośbą o przyjazd.
Emilii nie pozostało nic innego, jak wsiąść do samochodu i spełnić życzenie Iwony. Starała się podejść racjonalnie do tego, co się wydarzyło, ułożyć w głowie jakiś plan ratunkowy, ale na próżno. Mimo to zachowywała się tak, jakby dokładnie wiedziała, co robić.
Kilka godzin później usiadły we dwie w kuchni.
Skąd wzięła na to siłę? Opanowana, zdystansowana wysłuchała raz jeszcze mamy. Dopytała o szczegóły, a potem przejęła stery. Podała ziołowe tabletki na uspokojenie, które znalazła w apteczce, zakręciła się po kuchni, umyła naczynia, wyjęła produkty na obiad. Tymi zwyczajnymi działaniami nadała odrobinę normalności tej nienormalnej sytuacji i zyskała na czasie.
Bez wahania zostawiła swoje wymuskane, niedawno kupione mieszkanko, powiadomiła Piotra, że znika na kilka dni, wzięła urlop, no i tak znalazła się na powrót w domu rodzinnym.
Tutaj nic się nie zmieniło. Nawet mama. Mimo kilku zmarszczek więcej, włosów z widocznym odrostem, zmartwienia wykrzywiającego usta w nieprzyjemny grymas, ciężaru rozczarowania przygniatającego plecy w łuk. Miała na sobie sztruksową brązową spódnicę za kolana, którą kupiła wiele lat temu, rajstopy w cielistym kolorze i zmechacony sweter. Lubiła go zakładać w domu, gdy nikt obcy jej nie widział. Miękki, ciepły, namiastka czułości, której tak bardzo brakowało w tej rodzinie.
– No i co tak dumasz? Co według ciebie powinniśmy zrobić?
– To, co trzeba. Porozmawiać z Klaudią.
– Z tą latawicą? – Mama wyprostowała się i uderzyła pięścią w stół.
– To twoja córka, a moja siostra. Razem powinniśmy coś postanowić. Poszukać najlepszej opcji. – Tak to się robi w normalnych domach, pomyślała, a zaraz uświadomiła sobie, że to nie jest normalny dom i sama uciekła z niego, jak tylko okazało się to możliwe. Boże, jaka była teraz szczęśliwa. Miała wszystko, co sobie wymarzyła. Przede wszystkim spokój. Z Piotrem rozmawiali, nie kłócili się. Rozważali wszystkie za i przeciw. Wiedziała, że co by się nie wydarzyło, poradzi sobie.
Już na studiach zaczęła planować ewakuację. Postanowiła, że nigdy nie wróci do domu. Bez trudu otrzymała stypendium naukowe, w weekendy pracowała i całkiem dobrze się jej wiodło. Im bardziej się uniezależniała od rodziców, tym więcej determinacji w sobie znajdowała.
Na początku ostatniego roku studiów na kierunku zdrowie publiczne została zatrudniona w międzynarodowej firmie, w której wcześniej była na stażu. Najpierw na pół etatu, a po obronie przeszła na cały i otrzymała wymarzone stanowisko doradcy medycznego. Złapała wiatr w żagle. Odważna, błyskawicznie ucząca się, znająca języki i do tego sympatyczna. Szybko odniosła sukces, co zaowocowało kredytem na kupno pierwszego, maleńkiego mieszkania.
Tylko czasami pojawiały się nieproszone wyrzuty sumienia. Zostawiła Klaudię samą. Młodsza od niej, zupełnie inna, nie potrafiła się bronić przed zapędami rodziców, którzy po wyprowadzce starszej córki skupili się na młodszej. Ta jednak w niczym nie przypominała poukładanej i nadającej się do chwalenia przed znajomymi Emilii.
Bunt to była metoda dziewczyny na radzenie sobie ze zbytnią kontrolą. Im rodzice mocniej ją ograniczali, tym więcej głupot robiła. Aż stało się. Pewnego dnia wróciła w ciąży i oznajmiła, że nie wie, kto jest ojcem.
Impreza, jakich zaliczyła już wiele. Nie znała prawie nikogo, gospodarza ledwo, ledwo. Alkohol, muzyka i jakiś chłopak. Klaudia nie odmawiała sobie nowych doznań, o czym świadczyły przybywające tatuaże, kolejne dziurki w różnych miejscach ciała i eksperymenty ze środkami odurzającymi. Tym razem przesadziła, a dobra zabawa przyniosła konsekwencje o wiele poważniejsze niż kac.
Niby siostry, a tak różne.
*
Emi, ratuj. Oni mnie zabiją!
Kobieta odczytała wiadomość, gdy leżała na wąskiej, skrzypiącej wersalce w swoim dawnym pokoju. Ojciec nie wrócił do domu, zadzwonił do matki i powiedział, że nocuje na działce. Musiał być wściekły, bo domek nie nadawał się do mieszkania poza sezonem.
Klaudia odczekała do drugiej w nocy, by obudzić siostrę.
Emilia oparła się o wyblakły plakat z jakimś aktorem. Znajome, a jednocześnie tak obce ściany zdawały się ją dusić. To nie był jej problem, nie ona musiała znaleźć rozwiązanie, a jednak wszyscy zwrócili się do niej, wyczekując cudownej recepty na ogarnięcie bałaganu. Podciągnęła kolana pod brodę. Fala zdenerwowania i przygnębienia przegoniła zmęczenie. Już nie zaśnie. Wciąż trzymała w ręku komórkę. Słyszała, jak mama sapie przez sen, jak się obraca, a stare łóżko trzeszczy pod jej ciężarem. Wyczulone zmysły i cisza wokół potęgowały najmniejszy szelest.
Co chcesz zrobić? – odpisała.
Próbowała ułożyć się wygodniej. Do wczoraj uważała, że jej największym problemem jest to, co zrobią z Piotrem ze świętami. Chcieli w Wigilię odwiedzić obie ich rodziny, a potem zaszyć się w jej mieszkaniu i przez dwa dni dojadać świąteczne smakołyki, oglądając tandetne filmy, i nikomu o tym nie mówić, tłumacząc się koniecznością odwiedzenia krewnych drugiej strony. Plan genialny w swojej prostocie okazał się trudny, gdy każde z nich zastanawiało się, czy potrafią być na tyle przekonujący, by nie wzbudzić podejrzeń u mam.
Teraz delikatnie się uśmiechnęła na wspomnienie ich przekomarzań. Najchętniej wróciłaby do domu.
Poczekać do rana, złapać za niewielką walizkę na kółkach. Nie żegnając się, wsiąść do samochodu i ruszyć w drogę.
Nie zrobi tego. Trwała. Otoczona nocą, snami sąsiadów i niepokojami matki sączącymi się przez niewielką przestrzeń pod drzwiami. Oblepiały ją, pozbawiając wszystkiego, co udało się jej wywalczyć i czego się nauczyła.
Spokoju. Pewności siebie. Radości z odniesionych sukcesów. Dumy z niezależności.
Klaudia już nie odpowiedziała. Przyszedł ranek, ale nie przyniósł żadnego pomysłu, jak pomóc siostrze i rodzicom. Emilia wciąż tkwiła w tym samym punkcie, zastanawiając się, jaka jest jej rola w rodzinnym dramacie, w którym bardzo nie chciała brać udziału. Nikt nie pytał, czy się jej to podoba, czy nie. Postawiono ją przed faktem dokonanym. I tak okazała się bardziej odpowiedzialna niż ojciec.
– Kiedy wróci tata? – zapytała przy śniadaniu, gdy mama wykładała chleb na talerz. Obok niego pojawiło się masło. Blady pomidor pokrojony w cienkie jak bibuła plasterki, jakaś wędlina i ser z dziurami, który pachniał tak intensywnie, że Emilia musiała się powstrzymać, by nie otworzyć okna.
– Nieprędko. Gdybyś tylko go zobaczyła. Bałam się, czy jego serce to wytrzyma. Bezduszna dziewucha.
– Mamo, przecież Klaudia nie zrobiła tego specjalnie ani wam na złość. Wiesz o tym.
– Jak nie? Oczywiście, że tak. Widziałaś, jak teraz wygląda? Wszystko, co robi, robi po to, by nam dopiec. Mści się, jakby ją szatan opętał, ale za co? Nie mogę uwierzyć, że ją urodziłam. Chyba ją w szpitalu podmienili.
– Proszę cię. Sama nie wierzysz w to, co mówisz. Wszystko się ułoży, zobaczysz.
– Ułoży? – Kobieta ciężko klapnęła na taboret. Pod oczami miała sine podkówki, nieumyte włosy wyglądały jeszcze gorzej niż wczoraj. – Nic się samo nie ułoży – wysyczała przez zaciśnięte usta, próbując nad sobą zapanować. – To koniec świata. Koniec. Ledwo zdała maturę. Na studia poszła z łaski. Zaocznie, na lokalnej uczelni. Pedagogika, bo najłatwiejsza. I tak opuszcza zajęcia. Jaka przyszłość ją czekała? A teraz to!
– Nie „to”, tylko dziecko – wypaliła Emilia i zaraz tego pożałowała.
– Ona sama jest dzieckiem! – wykrzyknęła matka. – Nieodpowiedzialną gówniarą. Włosy jak u stracha na wróble, wymalowana wszędzie, gdzie się da. Te jej tatuaże jakby w więzieniu się urodziła. Nie żadna dyskretna różyczka na udzie, nie! Wielkie czarne plamy na plecach, rękach, udach… Brakuje jej rogów i ogona, ot co! Wiesz, jak to się ułoży? Zostawi nam dzieciaka i zniknie. Pojedzie szukać wrażeń… nie wiadomo gdzie, a my zostaniemy z problemem na starość. Nie potrafiłam jej wychować, jak mam dać radę z kolejnym? – Zaczęła się kołysać na taborecie, nieuchronnie zmierzając w stronę załamania nerwowego. Głos jej drżał, podszyty tłumionym płaczem, chociaż liczba chusteczek walających się po całym mieszkaniu świadczyła o tym, że już wiele łez popłynęło.
– Mamo, nie zostaniecie z tym sami. – Deklaracja gładko wypłynęła z ust Emilii. Odezwała się córka doskonała, ta, z którą od dawna walczyła Emilia, odebrała jej głos, wcisnęła w najciemniejszy kąt świadomości, a jednak ta się wychyliła na powierzchnię. – Macie mnie. Razem na pewno sobie poradzimy.
– O nie. Mowy nie ma. Nie ty! Nie zgadzam się, nie będziesz na siebie brała tego ciężaru.
To po co tu jestem?, pojawiło się niewypowiedziane pytanie. Nie po to, by ratować? By szukać rozwiązania, uspokoić i załagodzić sytuację? Co ja tutaj robię?
Napiła się gorącej herbaty. Posmarowała kromkę chleba masłem i nałożyła plasterek wędliny. Pierwszy kęs smakował jak trociny. Drugi prawie wypluła.
– Coś trzeba zrobić. Podjąć jakieś decyzje. Może Klaudia właśnie sobie to wszystko układa w głowie. Może właśnie dzięki ciąży zmądrzeje.
Matka prychnęła.
– Ona? Nigdy. Nie wierzę. Zaraz pobiegnie do kolejnego gacha. Nie zrezygnuje z imprez. Za bardzo jej pobłażaliśmy z ojcem. Trzeba było zażądać dokładania się do rachunków, zmusić ją, by poszła do pracy, zarobiła na siebie, studia, a nie… Za dobrze miała. I jak to się skończyło? Jak nam się odwdzięczyła? Naukę ma w nosie, nie pracuje i proszę, niespodzianka. Będę babcią!
– Przecież dzisiaj to nic niezwykłego. Też mam w pracy dwie koleżanki, które same wychowują dzieci.
– Myślisz, że nie wiem? Zdarza się. Ludzie się rozstają, ale są jakieś alimenty, dziecko ma nazwisko, jest to uporządkowane. Po prostu. Zresztą sama mówisz, że to koleżanki z pracy. Pracują! A Klaudia? Mój Boże, za co nas spotkała taka kara? – Znowu zaczęło się lamentowanie.
Emilia nie znała magicznego sposobu na załagodzenie sytuacji, a co dopiero na rozwiązanie problemu. Zresztą jakie rozwiązanie? Będzie dziecko. W przypadkowym momencie, gdy nikt się tego nie spodziewał. Trudno, stało się.
– Mamo, proszę, weź się w garść – zmusiła się, by coś powiedzieć. – Dopóki Klaudia się nie pojawi, nic nie zrobicie. Tata też powinien wrócić do domu. Zamarznie tam.
– Ma farelkę – zadziwiająco przytomnie uświadomiła córkę Iwona.
– No dobrze. Ale ucieczka na działkę to nie jest rozwiązanie. Tata zostanie dziadkiem. Wiesz, ile par stara się o dzieci?
– O czym ty mówisz? – obruszyła się mama.
– O tym, że czasami dzieją się rzeczy, których nie rozumiemy. Uważamy, że to jakaś kara, ale wcale nie musi tak być. Kto wie? A jeśli Klaudia okaże się świetną mamą?
– Co ty w ogóle wygadujesz? Szaleju się najadłaś czy co?
– Po prostu nie uważam, że stała się jakaś tragedia. Daj swojej córce szansę.
– Szansę? No to mnie pocieszyłaś, nie ma co! – Iwona uniosła dłonie i potrząsnęła nimi. Nie płakała już, za to smutek ustąpił miejsca złości. – Puściła się, a teraz zniknęła. To tyle, jeśli chodzi o dawanie jej szansy. Nie zasłużyła na nią!
– Dla niej to też szok. Sama musi się uporać z tym, co ją czeka, zastanowić się, przygotować mentalnie, przetrawić, że zostanie matką, to ogromna zmiana. – Emilia usilnie próbowała pokazać sytuację od innej strony, żeby wlać w serce matki otuchę, pocieszyć i uspokoić. Czy wierzyła w to? Sama nie wiedziała. Zmęczona marzyła o powrocie do domu, ale poczucie obowiązku jej na to nie pozwalało.
Gdy tak trwały w bezruchu, nagle odezwał się telefon. Odruchowo zerknęła na wiadomość.
Mogę się u ciebie zatrzymać? Tylko na kilka dni. Obiecuję już więcej nie broić!
Chociaż w kuchni było uchylone okno, a ona siedziała blisko niego i obmywało ją mroźne powietrze, to zalała ją fala gorąca. Jeszcze bardziej się zmieszała, gdy natrafiła na uważny wzrok matki.
– Reklama – odpowiedziała odruchowo. – Mamo, muszę wracać.
– No tak. No tak. Twój narzeczony się pewnie niecierpliwi. No i praca czeka.
Nie, nie musiała. Załatwiła wszystko. Rzadko brała urlop, więc teraz wzięcie kilku wolnych dni nie stanowiło problemu. Piotr też da sobie radę. Odpoczną od siebie, zatęsknią, tak zażartował, gdy mu powiedziała, że muszą odwołać weekendowe plany. Zapytał tylko, co się stało i czy może jakoś pomóc. Nawet zaproponował, że z nią pojedzie.
– Tak – przytaknęła posłusznie matce.
– A jak ta małpa nie wróci do końca tygodnia, wyrzucę ją z domu. Wydziedziczę. Nie dam złamanego grosza na jej bękarta. – Kobieta gwałtownie podniosła się, niechcący trąciła ręką talerz. W bladym blasku poranka przez moment wyglądała przerażająco i Emilia znowu musiała się zastanowić, czy dobrze robi, wracając. Pełna jak najgorszych przeczuć gorączkowo szukała najlepszego wyjścia. Bezskutecznie.
Dopóki nie opadną emocje, nic sensownego nie wymyśli, ale realizacja groźby wyrzucenia młodszej siostry z domu była jak najbardziej realna. W to jedno Emilia nie wątpiła. Żeby mogła porozmawiać z Klaudią, dowiedzieć się, co ona myśli o tym wszystkim, muszą być tylko we dwie, na neutralnym gruncie. Łudziła się, że jej siostra ma jakiś plan, że podejdzie rozsądnie do perspektywy zostania matką, że otrzeźwieje i wreszcie zmierzy się z konsekwencjami swoich pochopnych działań.
Pokonana przez chwilową niemoc oparła łokcie o stół i zakryła twarz. Musiała się stąd wyrwać, a siostra lada chwila się u niej zjawi. Tylko jak zostawić rodziców?
– Mamo, wrócę do siebie, postaram się skontaktować z Klaudią, odezwę się jutro, najpóźniej za dwa dni, dobrze? – Wyprostowała się i starała się brzmieć zdecydowanie.
– Może uda ci się przemówić jej do rozumu. Ja nie jestem zła za ciążę. Tylko za to, jak nas traktuje!
– Wiem. Nie zasłużyliście sobie na to. Ale nerwy tylko pogarszają sytuację. Przyda wam się chwila oddechu. Dam znać, co udało mi się załatwić. A teraz uciekam – prawie radośnie zakończyła rozmowę.
Mama wepchnęła jej kanapki na drogę, wyściskała, uwieszając się całym ciałem, jakby widziała w córce rycerza ratującego rodzinę przed smokiem.
Emilia wsiadła do samochodu i nie oglądając się za siebie, odjechała.
Po godzinie jazdy skręciła w leśną drogę, zatrzymała się i wysiadła. Mroźne powietrze wniknęło do jej płuc. Narzuciła kaptur na głowę i ruszyła przed siebie. Wokół panowała martwa cisza. Ani jeden ptak nie szczebiotał w oddali. Towarzyszyło jej tylko sine niebo rozciągnięte ponad gałęziami i sosny wyciągające poskręcane konary najeżone igłami.
Pod stopami zgniatała szyszki, strzelały patyki, a niekiedy potykała się o kępę zrudziałego mchu. Trzęsła się z zimna, a oczy jej łzawiły, mimo to szła, aż przewróciła się o wystający korzeń. Uderzyła czołem o pieniek. Dopiero wtedy przyszło otrzeźwienie.
Musi wrócić, ugościć siostrę, porozmawiać z nią, a potem skupić się na swoich sprawach. Życie toczy się dalej. Klaudia zostanie matką, a ona ciocią. Za rok spędzą święta z nowym członkiem rodziny. Wszystko się ułoży. Musi. Rodzicom minie złość, a Klaudia się ustatkuje. Zrozumie, co jest najważniejsze, i skupi się na wychowaniu swojego dziecka.
Na pewno. Będzie dobrze.TERAZ
Czasy, gdy chodziła do biura w garsonkach i szpilkach za kilka stów, minęły bezpowrotnie. Teraz liczyła się wygoda. Zamieniła elegancki laptop i dzwoniący bez przerwy telefon na terkoczącą maszynę do szycia.
Od kilkunastu tygodni ich niewielki zakład krawiecki odwiedzał pewien mężczyzna.
– Znowu tu był – odezwała się szefowa do pochylonej nad nierównym szwem Emilii. Lucyna, starsza od niej o dwie dekady, ale pełna energii i zapału, bez wahania przygarnęła do siebie młodszą sąsiadkę i zatrudniła ją, gdy poznała jej losy. Dzięki temu Emilia mogła sobie pozwolić na bezstresowe łączenie wychowania Oskara i pracę zarobkową, a przy okazji zyskała serdeczną przyjaciółkę.
– Kto? – Nie podniosła głowy, zatopiona w pracy.
– No ten, co tak nas rozbawił, gdy zjawił się pierwszy raz.
– Nie wiem, o kim mówisz – odpowiedziała machinalnie, uważnie rozpruwając zaszewkę. Nie znosiła partactwa. I chociaż sukienkę zostawiono do skrócenia, ona postanowiła poprawić to i owo.
– Aleś niedomyślna. Przyszedł pod koniec sierpnia. Zostawił marynarkę z odprutymi guzikami i naderwaną kieszenią. Mówił, że pies klientki go tak załatwił.
– Coś mi świta.
– Nosił muchę, pamiętasz?
– Aaaa, ten miły dziwak. – Emilia się ocknęła i wykazała wreszcie minimum zainteresowania, na które czekała jej szefowa.
– Nie wiem, czy dziwak. Na pewno ekscentryk.
– Podobał mi się. – Emilia spiekła raka, gdy Lucyna prychnęła rozbawiona. – Nie w taki sposób! Przecież wiesz, co mam na myśli. Garnitur w kratkę i skarpetki w groszki, no i ta mucha. Krawat to nic nadzwyczajnego, ale mucha? A przecież wydawał się niewiele starszy ode mnie.
– Jakoś się mijacie, a przychodzi regularnie i zaczynam coś podejrzewać. – Lucyna przysiadła na brzegu stolika Emilii, na co ta zareagowała dość nerwowo i jednym zdecydowanym ruchem zgarnęła stertę ścinek. Nie chciała, żeby jakaś zabłąkana szpilka wbiła się w pośladek szefowej.
– Nie rozumiem.
– Wpadłaś mu w oko.
– Jasne! – roześmiała się Emilia, co szefowa zignorowała.
– I dlatego na regale leżą jego spodnie. Jutro o dziesiątej przyjdzie po odbiór. A ja mam sprawę w ZUS-ie, więc sama rozumiesz. Zostaniesz na gospodarstwie. – Postukała palcem w ramię swojej pracownicy.
– Bawisz się w swatkę? Proszę cię. – Emilia klepnęła się w czoło z udawanym zażenowaniem. – Moim kosztem, tak?
– Przecież powiedziałaś, że jest miły.
– Jak większość naszych klientów! To wszystko.
– Przyznaj, zwróciłaś na niego uwagę?
– Bo się wyróżnia. Zresztą po co dyskutujemy? Przyjdzie, dam mu zrealizowane zamówienie, przyjmę zapłatę, i już. Lepiej powiedz, co mam jeszcze zrobić oprócz tej sukienki. Zaraz wychodzę, bo Oskar kończy lekcje. Mogę zabrać kilka rzeczy ze sobą. Wieczorem się tym zajmę. – Jednym z atutów tej posady była możliwość szycia w domu. Pożyczyła od Lucyny starszą maszynę i mogła pracować w wolnych chwilach, przy okazji pilnując Oskara. Szefowa nie robiła z tego problemu, zawsze chętnie przystawała na jej prośby, gdy potrzebowała wolnego albo zmiany godzin pracy.
Emilia ceniła sobie ich przyjaźń, chociaż czasami nachodziły ją wątpliwości, czy nie jest traktowana ulgowo przez wydarzenie sprzed kilku lat, kiedy to zareagowała, gdy Lucyna została napadnięta.
W ten sposób wykiełkowała więź, a po przyuczeniu Emilia odkryła w sobie talent do szycia. Sprawiało jej to przyjemność i z chęcią przyjęła propozycję pracy w zakładzie krawieckim. W ten sposób rozwiązało się wiele jej problemów.
– Nie. Ogarnę resztę, najwyżej, gdy ktoś się zjawi z kolejną rzeczą do naprawy, przypnę ci kartkę na tablicy. I ubierz się jutro ładnie! To polecenie służbowe.
– A czy ja się brzydko ubieram? – Emilia udała oburzenie, włożyła płaszcz, uściskała Lucynę i wyszła na ulicę tonącą w zmierzchu.
Odebrała siostrzeńca i poszli do sklepu. Kupiła niewielki cyprysik w doniczce i kilka ozdób, chciała zrobić niespodziankę Lucynie i udekorować ich miejsce pracy. Klienci na pewno zwrócą uwagę na tę drobną zmianę, zwłaszcza że za dwa dni przypadały mikołajki.
– Ciociu! Jeszcze to! – zarządził Oskar, wrzucając do koszyka lampki i filcowego renifera. Ten ostatni niezbyt się jej podobał, ale nie miała sumienia psuć chłopcu radości z zakupów. Tym bardziej że traktował pracownię jak drugi dom. Czasami, gdy zaprzyjaźniona opiekunka nie mogła się nim zająć, przychodził po szkole do pracy Emilii. Siadał grzecznie przy specjalnie przygotowanym stoliku i rysował, a bywało, że odrabiał lekcje, czytał albo się uczył. Nikomu nie przeszkadzał, a jednocześnie prowokował niektórych klientów do nawiązania kontaktu. Wszystko pod czujnym okiem cioci. Rozwiązanie idealne.
*
Otworzyła oczy wyrwana ze snu przez świdrujący niepokój, jakby na coś czekała. Kołdra jej ciążyła, a w pokoju brakowało powietrza. Za oknem wciąż panowały ciemności, chociaż staromodny zegarek na regale wskazywał siódmą rano. Uroki zimy. Kolejne czynności wykonywała mechanicznie. Obudziła Oskara, wstawiła wodę, przygotowała śniadanie. Gdy jadł, zajrzała do łazienki i dopiero tam skupiła się na męczącym ją odczuciu, próbując wybadać, czy chodzi o coś dobrego, czy może intuicja ostrzega ją przed nadciągającym przykrym wydarzeniem.
Nie doszła do żadnych wniosków, bo bezlitosne wskazówki zegara zmusiły ich do pośpiechu. Odprowadziła Oskara do szkoły i wróciła do domu, by przygotować się do pracy.
Zapakowała zakupy z poprzedniego dnia, wyobrażając sobie minę Lucyny, gdy wejdzie do pracowni i zastanie znajomą przestrzeń zupełnie odmienioną. Emilia liczyła, że znajdzie chwilę na przygotowanie niespodzianki. I kiedy już stanęła w przedpokoju z pękatą materiałową torbą na ramieniu, okutana wielkim szalikiem, usłyszała głos Lucyny z poleceniem: „Ubierz się ładnie”. Jakby stała tuż za jej plecami. Emilia aż podskoczyła.
– To absurd. Mam prawie czterdzieści lat. Nie będę się pindrzyła dla faceta, który pewnie nawet nie wie o moim istnieniu. – Jednak chęć sprawienia przyjemności szefowej okazała się silniejsza. Rzuciła torbę na podłogę, płaszcz wcisnęła na szafkę pod wieszakiem i niechętnie wróciła do salonu pełniącego również funkcję jej garderoby i sypialni.
Otworzyła szafę i zapatrzyła się na równo powieszone, w większości praktyczne ubrania. Brak wyrazistych kolorów był cechą charakterystyczną jej stylu. Podrapała się za uchem, lekko skonsternowana.
– No nie. Powinnam wybrać się na zakupy. – Niepewnie sięgnęła po białą bluzkę i ciemne spodnie. Po namyśle zamieniła je na śliwkową spódnicę, którą namiętnie nosiła podczas studiów, a teraz skrytą na dnie szafy. Nie widziała jej od lat. Rozkloszowana, o długości za kolano, pasowała do kozaków.
– Proszę bardzo, kochana Lucynko, robię to tylko dla ciebie! – rzuciła do lustra, gdy pociągnęła rzęsy tuszem, a usta błyszczykiem. Włosy pozostawiła spięte. Nie wyobrażała sobie pracować, gdyby opadały jej na twarz. Ciemne, ze srebrnymi refleksami, lekko pofalowane, za ramiona, żyły własnym życiem szczególnie zimą. Naelektryzowane sprawiały niemało kłopotu mimo tony odżywek i antystatycznej szczotki.
– Lepiej nie będzie. – Wzruszyła ramionami i zerknęła na komórkę. Ze zgrozą zdała sobie sprawę, że już jest spóźniona. – Przez te zabiegi ulubiony klient Lucyny pocałuje klamkę! – krzyknęła, owijając się byle jak szalikiem.
Do pracowni usytuowanej z boku pawilonów handlowych wpadła zasapana, w rozpiętym płaszczu i zdenerwowana. Zapaliła światła, uchyliła okna, by pozbyć się zastałego powietrza i dopiero wtedy się rozebrała. Nie znalazła żadnej kartki z dodatkowym zleceniem, więc mogła się skupić na przygotowaniu niespodzianki. Włączyła radio i wstawiła wodę. Potem, pochłonięta bez reszty, oddała się dekorowaniu pomieszczenia.
Rozwiesiła lampki, ustawiła w widocznym miejscu cyprysik, a jego gałązki ozdobiła niewielkimi skrzącymi się gwiazdkami. Wyjęła z szafki półmisek, do którego wsypała czekoladowe mikołaje. Upominek dla klientów, którzy zechcą ich odwiedzić. W oknie umieściła srebrne łańcuchy. Od razu zrobiło się świątecznie.
Zadowolona zebrała puste opakowania i usiadła z wystygłą kawą w ręku, podziwiając swoje dzieło. Jeszcze dostawiła anioła, o którym sobie przypomniała. Kupiła go w zeszłym roku na specjalne życzenie Oskara, i teraz prezentował się dostojnie na honorowym miejscu, na biurku szefowej.
Nagle błysnęła jej myśl, że gdzieś miała schowanego starszego, lekko sfatygowanego, ale uroczego bałwana. Kucnęła i wsadziła głowę pod blat roboczy. Pod nim w kartonach trzymały kawałki materiałów i pozostałości nici, tasiemek oraz guziki, które żal było wyrzucić.
Gdy przesunęła kilka pudeł, uniósł się kurz. Kichnęła głośno, niechcący uderzając się w głowę. Jęcząca i zamroczona bólem zamarła w pozycji z wypiętym tyłkiem, gdy usłyszała skrzypienie drzwi i dzwonek zawiadamiający, że do warsztatu wszedł klient. Niczym kropka nad „i” rozbrzmiało chrząknięcie.
– Może pomóc? – Ktoś się nad nią pochylił.
Wystraszona cofnęła się i usiadła, trzymając się za tył głowy. Pod palcami dojrzewał guz. Załzawiona spojrzała do góry, dostrzegła tylko zamazaną sylwetkę z wyciągniętą ręką.
Ujęła ją i się podniosła.
– Bardzo przepraszam. Musiałam po coś sięgnąć i… nieważne. Słucham pana. – Otarła oczy, poprawiła bluzkę i strzepnęła spódnicę. Dopiero teraz poznała dżentelmena z muchą.
– Przyszedłem po spodnie. – Nie wiedzieć czemu, ukłonił się jej.
– Ach, tak. Szefowa wspominała, już podaję. – Chociaż czuła się zażenowana, że przywitała klienta w tak niecodziennej i zawstydzającej pozycji, starała się zachowywać jak najbardziej profesjonalnie.
Podała pakunek, cenę i przyjęła należność, ale mężczyzna wcale nie zamierzał wyjść. Stał przed nią, ściskając w dłoniach papierową torbę z firmową pieczątką „Guzik z pętelką”. Wyglądał inaczej niż ostatnio. Miał na sobie nowy siwy płaszcz, jasny, finezyjnie omotany wokół szyi szal i coraz rzadziej widziany na głowach mężczyzn kapelusz. Gdy zauważył, że kobieta właśnie na nim skupiła swój wzrok, zdjął go zmieszany.
– Czy coś jeszcze? – Emilia przerwała niezręczną ciszę, starając się, by w jej głosie nie słychać było zniecierpliwienia.
– Właściwie to tak.
Wysoki, szczupły, niewiele od niej starszy, przystojny i ubrany elegancko, wręcz niestosownie do codziennej krzątaniny, miał w sobie coś, co się jej podobało. Uśmiechnęła się zachęcająco.
Może chodziło o oczy? Przykuwały niespotykanym odcieniem tęczówki. A może o twarz delikatnie porysowaną zmarszczkami podkreślającymi zdobyte doświadczenie? A może prosty, wyrazisty nos albo wąskie, pięknie wyrysowane usta?
– Co proszę? – odezwała się niezbyt przytomnie, gdy wróciła na ziemię. Między nimi wisiało jakieś pytanie, które padło, i za nic nie potrafiła go sobie przypomnieć.
– To nic ważnego. – Odwaga go opuściła, a urażona duma nie pozwoliła mu powtórzyć. – To ja już pójdę.
– Nie, proszę poczekać. Przepraszam, to pewnie przez pogodę albo to uderzenie. – Po co się tłumaczyła? Nie rozumiała swojego zachowania. Czyżby chciała go zatrzymać?
– Przedstawiłem się. Nazywam się Filip Makuszewski.
Imię i nazwisko pasowało idealnie do jego wyglądu.
– Emilia. Emilia Nowak. Dość banalnie, prawda? – dodała tylko po to, by podtrzymać rozmowę.
– Moim zdaniem bardzo ładnie. Miło mi, pani Emilio.
W tym momencie ich nieco dziwna, ale urocza konwersacja została przerwana przez kolejną klientkę. Filip się spłoszył. Szybko włożył na głowę kapelusz i czmychnął, nie doczekawszy, aż Emilia się z nim pożegna.
– Halo, halo, proszę pani! Spieszę się! – Kobieta pomachała wymiętą kolorową spódnicą przyniesioną do poprawki. W pomieszczeniu uniósł się zapach tytoniu.
Emilia musiała się powstrzymać, żeby się nie skrzywić. Przywołała najbardziej uprzejmy wyraz twarzy, na jaki było ją stać.
– Słucham. – Sięgnęła po miarkę krawiecką, gotowa do pracy.
– Skrócić bym chciała, tak z siedem centymetrów. Potrzebuję jak najszybciej.
Reszta dnia potoczyła się znajomym rytmem. Emilia niezwłocznie usiadła przy maszynie. Niedługo potem pojawiła się zaciekawiona Lucyna, ale relacja pracownicy ją rozczarowała i nawet tego nie ukrywała.
– Tylko tyle?
– A czego się spodziewałaś? – Emilia odłożyła ekspresowo wykonane zlecenie na odpowiednią półkę i przyczepiła karteczkę z nazwiskiem właścicielki. – Lepiej powiedz, jak ci się podoba nasz warsztat w świątecznej aranżacji.
– No ładnie, ładnie… Szkoda, że ta kobieta przyszła akurat w takim momencie.
– Daj już spokój. To klient. Nie wiem, dlaczego wyobrażasz sobie, że miałoby się coś wydarzyć.
– Będzie wam trzeba pomóc, ot co. – Kobieta ze zdecydowanym wyrazem twarzy skrzyżowała ręce na piersi.
– W czym? Proszę cię, kochana Lucynko. Nie rób niczego, czego ja potem będę żałować. Mam Oskara i nie mogę sobie pozwolić na jakieś, sama nie wiem, jak to nazwać, romanse. Zachowaj zdrowy rozsądek. Dobrze?
– Niech ci będzie… ale uważam, że oboje mielibyście szansę na coś dobrego. Pasujecie do siebie. – Usta szefowej nieładnie wykrzywił żal.
– Mówisz to na podstawie wyglądu? Daj spokój. Dobra, koniec dywagacji o czymś, co nigdy się nie wydarzy. Załatwiłaś to, co chciałaś?
– Jeszcze muszę się umówić z księgową, to już w przyszłym tygodniu. Nieważne.
– To ja uciekam. Oskar już pewnie na mnie czeka. Spokojnego popołudnia.
Wybiegła, prawie gubiąc czapkę. Już nie zdąży po zakupy. Trudno, sklep nie ucieknie. Co innego zajmowało jej myśli, bo chociaż faktycznie nic się nie wydarzyło, to jednak raz po raz zalewała ją fala ekscytacji. Jakby zbliżała się wiosna, niosąca nadzieję i nowe perspektywy, a dopiero zaczął się grudzień. Krótkie dni i zimno nie sprzyjały radości, mimo to Emilia uśmiechała się pod nosem i prawie unosiła się nad ziemią przez całą drogę do szkoły.
– Dzień dobry. Ktoś tu jest w świetnym humorze – zaczepiła ją mama kolegi z klasy Oskara.
– Mikołajki za pasem, za chwilę święta, to się cieszę – odpowiedziała grzecznie Emilia, celowo mijając się z prawdą.
Kobieta nabrała powietrza, najwyraźniej chętna na dłuższą pogawędkę, ale pojawił się Oskar i zaczął zasypywać ciocię wrażeniami z całego dnia. Zdążyła się pożegnać i już chłopiec ciągnął ją za rękę, byle szybciej dotrzeć do domu.
– Jestem taki głodny! – zakomunikował. Nie miała wyjścia, przyspieszyła, by dorównać mu kroku.
*
Podgrzała zupę, nalała dwa pełne talerze i już miała zasiąść do obiadu, gdy odezwał się telefon. Krótka wiadomość sprawiła, że dobry humor ulotnił się błyskawicznie, a zamiast niego pojawił się przyprawiający o mdłości lęk.
Ciąg dalszy w wersji pełnej