Szczęśliwa pomyłka - ebook
Szczęśliwa pomyłka - ebook
Włoski biznesmen Dante Di Sione i angielska stylistka Willow Hamilton poznają się na lotnisku. Zauroczona nowym znajomym Willow niemal spóźnia się na swój lot. W pośpiechu przez pomyłkę zabiera bagaż Dantego, w którym znajduje się rodzinna pamiątka. Gdy Dante odkrywa zamianę, chce jak najszybciej odzyskać swoją własność. Jednak Willow obiecuje mu ją zwrócić, jeśli Dante spełni jej życzenie……
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3701-7 |
Rozmiar pliku: | 721 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przekraczając próg niewielkiego terminala lotniczego, Dante Di Sione czuł, że adrenalina przepływa przez jego ciało. Serce waliło mu jak oszalałe, a na czoło wystąpił pot. Jak po forsownym biegu lub tuż po wyjątkowo intensywnym seksie. Ile to już czasu minęło, odkąd po raz ostatni uprawiał seks? Nie pamiętał.
Przywołał w pamięci ostatnie kilka tygodni, które spędził na gorączkowych podróżach przez kontynenty, z jednej strefy czasowej w drugą. Odwiedził wiele krajów, trafił na mnóstwo fałszywych tropów, aż dotarł na Karaiby. Wszystko po to, żeby spełnić życzenie dziadka i odnaleźć bezcenną biżuterię, której pragnął tylko z sobie znanych powodów. Serce Dantego się ścisnęło. Ostatnie życzenie umierającego człowieka.
Cieszył się jednak, że wyświadcza przysługę komuś, komu tyle zawdzięcza. Posmak przygody wyrwał go z apatii. Wcale nie miał ochoty wracać do świata wielkiego biznesu i lekko dekadenckiego luksusu swojego paryskiego domu. Cieszyły go nieprzewidywalne uroki pościgu i poczucie, że wychodzi ze strefy uprzywilejowanego komfortu.
Mocniej ścisnął torbę z bezcenną tiarą. Nie może spuścić jej z oka – przynajmniej do momentu, aż położy ją przy łóżku schorowanego dziadka, który zapewne ma wobec niej jakieś plany.
Zaschło mu w ustach. Powinien się czegoś napić… Albo zrobić coś, co wypełni pustkę, która zaczęła go opanowywać w momencie, gdy adrenalina opuszczała powoli ciało. Całe życie starał się jakoś wypełnić tę pustkę.
Rozejrzał się wokół. Terminal pełen był podejrzanych typów, którzy zawsze musieli kręcić się w takich miejscach. Sporo było też opalonych bogaczy i modelek. Zauważył kilka wysokich młodych kobiet, prezentujących długie nogi w dżinsowych szortach i zerkających w jego stronę. Nie miał jednak ochoty na tego typu znajomości. Lepiej skupić się na pracy. Zadzwoni do biura w Paryżu i spyta René, co się działo w firmie pod jego nieobecność.
W tym momencie zauważył tę kobietę. Jedyna blada postać w morzu opalenizny. Miała blond włosy i zdawała się krucha niczym figurka ze szkła, owinięta obszerną pashminą, w której jej ciało tonęło. Było w niej coś przejrzystego. Jakby większość życia spędziła pod wodą i dopiero przed chwilą wynurzyła się na powierzchnię. Siedziała przy barze nad nietkniętym kieliszkiem różowego szampana, a gdy ich oczy spotkały się, sięgnęła po alkohol, po czym znów zapatrzyła się w kieliszek. Zauważył, że nic nie wypiła.
Ruszył w jej kierunku, być może urzeczony nieśmiałością, tak niespotykaną w jego świecie. Stanął obok, kładąc na ziemi brązową skórzaną torbę, bliźniaczo podobną do tej, która już tam stała. Gdy spojrzał na nią, uderzyło go delikatne piękno jej rysów.
– Cześć – powiedział.
– Cześć – odpowiedziała z wyraźnym angielskim akcentem.
– Czy nie spotkaliśmy się już wcześniej?
Wyglądała na zaskoczoną tym pytanie. Jak ktoś, kto został przyłapany na gorącym uczynku. Przygryzła wargę.
– Nie sądzę – odparła i potrząsnęła głową, a jasne włosy opadły kaskadą na drobne ramiona – pamiętałabym.
Oparł się o bar i uśmiechnął.
– Patrzyłaś na mnie tak, jakbyśmy się znali.
Willow nie odpowiedziała od razu. Czuła się skrępowana i nie potrafiła wytłumaczyć niemal fizycznego napięcia, które się wytworzyło. Oczywiście, że patrzyła na niego. Któż by nie patrzył?
Poczuła gęsią skórkę, gdy przyglądał jej się kpiąco. Był najpiękniejszym mężczyzną, jakiego widziała – a w pracy spotykała się wyłącznie z pięknym mężczyznami. Ubrany z nonszalancją, na którą stać jedynie prawdziwych bogaczy, wyglądał, jakby dopiero wstał z łóżka. Prawdopodobnie nie swojego. Sprane dżinsy i lekko pomięta jedwabna koszula podkreślały idealnie umięśnione ciało. Miał błękitne oczy i lekko zmierzwione czarne włosy, a oliwkowa skóra zdradzała śródziemnomorskie pochodzenie. Pod przyjemną powierzchownością kryło się jednak coś jeszcze – coś niebezpiecznego, co dodawało mu uroku.
Willow zwykle trzymała się z dala od mężczyzn tego typu. Lata choroby i czas spędzony w żeńskiej szkole sprawiły, że jedynymi mężczyznami, z jakimi miała do czynienia, byli lekarze. Czuła się bezpiecznie w swoim małym świecie.
Co sprawiło, że na widok tego mężczyzny jej serce zabiło mocniej?
Wciąż przyglądał jej się pytająco, a ona starała się wyobrazić sobie, co powiedziałaby w tej sytuacji któraś z jej sióstr. Pewnie rzuciłaby jakąś celną uwagę i nadstawiła kieliszek po dolewkę.
Willow ścisnęła nóżkę kieliszka. Zachowuj się jak one – pomyślała. Udawaj, że rozmowa z pięknym mężczyzną to dla ciebie normalka.
– Pewnie jesteś przyzwyczajony, że ludzie patrzą na ciebie – powiedziała szczerze, pociągnęła łyk szampana, potem drugi i poczuła, jak alkohol uderza jej do głowy.
– To prawda – uśmiechnął się do niej lekko, siadając przy barze. – Co pijesz?
– Nie, ja już dziękuję. – Pokręciła głową. Ciepło i palące rumieńce na policzkach musiały być spowodowane szampanem. – Nie powinnam pić za dużo. Nic nie jadłam od śniadania.
Uniósł brwi.
– Chciałem tylko spytać, czy smaczne.
– Ach, tak. Jasne. Źle cię zrozumiałam… – Poczuła, że rumieni się jeszcze bardziej; przyglądała się musującym bąbelkom i upiła kolejny łyk, choć szampan zaczął smakować jak lekarstwo. – Najlepszy szampan, jaki piłam.
– Często pijesz szampana samotnie na lotniskach?
Pokręciła głową.
– Nie. Tak naprawdę świętuję zakończenie pracy.
Dante wiedział, że teraz powinien spytać, czym się zajmuje, ale ostatnie, na co miał ochotę, to słuchać o jej CV, poprosił więc barmana o piwo, oparł się o bar i zaczął się jej przyglądać.
Najpierw włosy. Właśnie takie lubił, i choć nie pogardziłby brunetką czy rudą, zawsze miał słabość do blondynek. Z bliska dostrzegał jednak pewne cechy, które czyniły ją bardziej interesującą niż piękną. Prawie przezroczysta skóra i niezwykle wysokie kości policzkowe. Oczy były koloru szarego, jak mgliste, zimowe angielskie niebo. Miała pełne usta, poza tym była drobna i bardzo szczupła. Zbyt szczupła. Miała na sobie dżinsy haftowane w pawie, poza tym nie mógł dostrzec zbyt dużo przez tę cholerną pashminę.
Zastanawiał się, co przykuło jego uwagę. Wokół było tyle pięknych kobiet, które przywitałyby go dużo cieplej. Czy to dlatego, że nie pasowała do tego miejsca? Tak jak on nigdy nie mógł się nigdzie wpasować? Mężczyzna z zewnątrz, który wciąż zagląda do środka.
Może chciał się po prostu oderwać od myśli o powrocie do Stanów oraz sprawach i tajemnicach, które od lat trapiły jego rodzinę. Dante miał wrażenie, że choroba dziadka doprowadziła go na rozdroże i nagle nie potrafił wyobrazić sobie życia bez człowieka, który zawsze go kochał, bez względu na wszystko.
Z jakiegoś powodu ta nerwowa blondynka budziła w nim pożądanie. Uśmiechnął się, bo zwykle działanie zostawiał kobietom, dzięki czemu mógł potem odejść z relatywnie czystym sumieniem. Lubił kobiety pewne siebie, ale w tej milczącej i spłoszonej dziewczynie było coś, czemu nie mógł się oprzeć.
– Więc co tutaj robisz? – spytał, biorąc łyk piwa. – Poza tym, że czekasz na samolot.
Willow zastanawiała się, jak jej siostra odpowiedziałaby na to pytanie. Jej trzy mądre i piękne siostry, które nigdy się nie wahały. Które bez zastanowienia rzuciłyby jakąś inteligentną lub dwuznaczną uwagę, a ten piękny mężczyzna roześmiałby się, pod wrażeniem ich inteligencji. Na pewno nie siedziałyby tu jak trusie, zastanawiając się, czemu taki przystojniak do nich podszedł. Dlaczego tylko w pracy umiała rozmawiać z płcią przeciwną, nie marząc jednocześnie o tym, żeby ziemia się pod nią rozstąpiła?
Z bliska był jeszcze przystojniejszy, emanował dziwną, elektryzującą energią. I te oczy. Nigdy wcześniej takich nie widziała. Bardziej błękitne od karaibskiego nieba i skrzydeł motyla. Ten błękit był jednak ostry, a jego oczy, przejrzyste i skupione, przyglądały jej się spod gęstych, czarnych rzęs.
Mogła powiedzieć mu o pierwszej samodzielnej sesji zdjęciowej dla największego brytyjskiego magazynu modowego, przy której pracowała jako stylistka. Wszystko poszło doskonale, ale jakoś nie potrafiła się z tego cieszyć. Drżała na myśl o powrocie do Anglii. Kolejny ślub. I znów będzie musiała iść sama. Powrót do domu, który był jej azylem i więzieniem. Do sióstr, które mają jak najlepsze intencje, i do nadopiekuńczych rodziców. Do smutnej prawdy, że jej życie osobiste nie jest nawet w połowie tak fascynujące jak życie zawodowe.
Powinna zrobić coś, żeby było fascynujące.
Widzi tego mężczyznę po raz pierwszy i prawdopodobnie ostatni w życiu. Dlaczego nie miałaby udawać kogoś, kim nigdy nie mogła zostać? Kobiety silnej, pełnej pasji i takiej, której mężczyźni pragną? Od trzech lat pracowała w przemyśle modowym i widziała, jak profesjonalne modelki po włączeniu aparatu zamieniają się w kogoś zupełnie innego. Stają się kokieteryjne, wulgarne lub zalotne. Może udawać, że ten mężczyzna jest obiektywem aparatu, a ona przestaje być nudną Willow Hamilton, której zawsze wszystkiego zabraniano, w konsekwencji czego nie miała szansy doświadczyć tego, co inne kobiety.
Zaczęła wodzić palcem po brzegu kieliszka – gest, który oznaczał, że jest kobietą tajemniczą i zmysłową. Taką przynajmniej miała nadzieję.
– Pracowałam przy sesji zdjęciowej – odparła.
– Och – zawiesił głos. – Jesteś modelką?
Willow nie była pewna, czy usłyszała nutkę zawodu w jego głosie. Czy nie gustował w modelkach? W takim razie był wyjątkiem. Zmusiła się do uśmiechu i odkryła, że to prostsze, niż jej się wydawało.
– Czy wyglądam na modelkę?
– Chyba nie chcesz, żebym odpowiedział na to pytanie.
Willow przestała gładzić kieliszek.
– Słucham?
– Cóż, jeśli powiem, że nie, skrzywisz się i spytasz dlaczego. Jeśli powiem, że tak, też się skrzywisz i spytasz, czy to aż tak oczywiste. – Jego błękitne oczy zamigotały.
Willow roześmiała się i wzdrygnęła na dźwięk własnego śmiechu. Tak jakby nie mogła być tą kobietą, która flirtuje z przystojnym nieznajomym gdzieś na drugim końcu globu. Nagle poczuła wolność i podekscytowanie. Postanowiła zagrać w tę grę.
– Dziękuję za szczerą odpowiedź – powiedziała z powagą. – Teraz wiem, że nie muszę dodawać nic więcej.
– A to czemu? – Spojrzał na nią pytająco.
Wzruszyła ramionami.
– Skoro kobiety są aż tak przewidywalne, że wiesz, co odpowiedzą, możesz tę rozmowę odbyć bez mojego udziału, prawda? Ja jestem tu zbędna.
Nachylił się w jej stronę i uśmiechnął, a Willow poczuła smak zwycięstwa.
– To byłaby moja strata – powiedział miękko i spojrzał jej w oczy. – Jak masz na imię?
– Willow Hamilton.
– A naprawdę?
Spojrzała na niego niewinnie.
– Masz na myśli Hamilton?
– Mówię o Willow – uśmiechnął się.
Skinęła głową.
– Naprawdę, choć wiem, że jak to brzmi. Mamy w rodzinie taką tradycję. Ja i moje siostry nosimy imiona związane z naturą.
– Na przykład coś jak góra?
Roześmiała się, znowu, i pokręciła głową.
– Trochę bardziej konwencjonalnie. Moje siostry to Flora, Clover i Poppy^(). Wszystkie są piękne – dodała, świadoma ostrożnego tonu.
Spojrzał na nią z większą ciekawością.
– Teraz czekasz, aż powiem, że ty też jesteś piękna, na co ty odpowiesz…
– A ja mówiłam – weszła mu w słowo Willow – że skoro jesteś taki mądry, prowadź tę rozmowę sam ze sobą.
– Mógłbym – jego oczy zaczęły błyszczeć – ale dobrze wiemy, że jest sporo rzeczy, które można robić samemu, ale z kimś są dużo przyjemniej. Zgodzisz się ze mną, Willow?
Może i nie miała dużego doświadczenia z mężczyznami, ale nie żyła przecież na pustyni. Pracowała w branży modowej, gdzie ludzie byli bardzo bezpośredni w sprawach seksu, wiedziała więc, co mężczyzna ma na myśli. Poczuła, że się rumieni i myślała jedynie o tym, że gdy była dzieckiem i dostawała rumieńców, siostry nazywały ją pomidorem.
Sięgnęła po szklankę i wtedy poczuła na ręce jego dłoń. Nagle zdała sobie sprawę z istnienia milionów zakończeń nerwowych, o których nie miała pojęcia. Spojrzała na oliwkowe palce, tak ostro kontrastujące z jej bladą skórą, potem popatrzyła na niego.
– Nie wstydź się – powiedział miękko. – Kobieta, która się rumieni, to rzadki i wspaniały widok. Mężczyźni do uwielbiają. Poza tym picie alkoholu na pewno ci w tym nie pomoże.
– A więc na rumieńcach znasz się równie dobrze jak na rozmowach z kobietami? – odparła. Wciąż czuła jego dłoń i zaczynała pragnąć tego, czego nigdy mieć nie mogła. Nie zabrała jednak ręki i zastanawiała się, czy on zwrócił na to uwagę.
– Jestem ekspertem w wielu dziedzinach.
– Ale raczej nie w skromności.
– Raczej nie – przytaknął. – Skromność nie jest moją mocną stroną.
Ciszę, która między nimi zapadła, przerwał czyjś krzyk i Willow zobaczyła dziecko uderzające rękami w uda matki, która zupełnie je ignorowała, zajęta rozmową telefoniczną. Chłopiec zaczynał wpadać w histerię. Willow zastanawiała się, po co niektórzy w ogóle mają dzieci.
Zauważyła, że mężczyzna patrzy na zegarek i zdała sobie sprawę, że traci okazję na przedłużenie rozmowy. Czy nie byłoby cudownie wrócić do domu, wiedząc, że pokonało się nieśmiałość, i nie musieć dłużej w milczeniu znosić pytań w stylu „Czy są w twoim życiu jacyś mężczyźni, Willow?”.
Zapytaj go, jak się nazywa. Przestań być taka spięta.
– Jak masz na imię? – spytała Willow i cofnęła dłoń, zanim on to zrobił.
– Dante.
– Po prostu Dante?
– Di Sione – dodał i Willow miała wrażenie, że słyszy w jego głosie niechęć.
Dante upił łyk piwa i czekał. Świat był mały, ale też pełen podziałów. Bardzo możliwe, że ta elokwentna angielka rumieniąca się niczym dziewica nigdy nie słyszała o jego niesławnej rodzinie. Pewnie nigdy nie spała z jego bratem bliźniakiem ani nie wpadła na nikogo z jego pokręconego rodzeństwa. Zamarł na wspomnienie o swoim bliźniaku, ale szybko odpędził tę myśl od siebie. Miał wielką ochotę pocałować tę dziewczynę.
– Zastanawiam się, jakiej odpowiedzi oczekujesz – powiedziała z lekkim uśmiechem – więc nie zapytam, czy to włoskie nazwisko. Powiem tylko, że jest bardzo ładne. Di Sione. Przywodzi mi na myśl błękitny ocean, terakotowe dachy i ciemne cyprysy, które rosną chyba tylko we Włoszech. Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje?
Dante milczał przez chwilę. Była tak nieprzewidywalna. Jak chłodny cień na środku upalnego podwórka. Jak chłodna woda spływająca po gorących, zakurzonych dłoniach.
– Niezbyt przewidywalna – odparł – ale też nie za bardzo satysfakcjonująca.
Pochylił się i poczuł lekki zapach soli na jej skórze. Ciekawe, czy kąpała się w morzu dziś rano? Zastanawiał się, jak wyglądało jej ciało pod warstwami szala, którym się okryła. Jak wyglądałyby jej włosy opadające na nagą skórę?
– Jedyna satysfakcjonująca odpowiedź, jaka przychodzi mi do głowy, to że powinnaś pochylić się, abym mógł cię pocałować.
Willow patrzyła na niego zszokowana, a po jej skórze przeszedł nieznany dreszcz. Zanim zdążyła pomyśleć, zrobiła, o co prosił. Wyciągnęła lekko szyję i rozchyliła usta. Poczuła jego wargi i czubek języka, który delikatnie przesunął się po jej wardze.
Rozchyliła usta nieco szerzej. Czy to przez szampana, czy jakieś rodzące się głęboko pragnienie? A może uwięziona w niej istota pragnęła wreszcie wydostać się na wolność? Miała ochotę zapomnieć o konwenansach i już nie być traktowana jak delikatny kwiat. W tym momencie nie chciała być Willow Hamilton. Pragnęła, aby Wróżka Chrzestna zamieniła ją w kogoś zupełnie innego, niczym w bajce o Kopciuszku – tak jak ona przemieniała modelki przez ostatni tydzień.
Oczami wyobraźni widziała, jak włosy spływają jedwabistą falą po jej opalonej skórze, wyeksponowanej w kobiecej i seksowej sukience, prostej i bardzo drogiej. Marzyła, by mieć na sobie szpilki, w których i tak byłaby niższa od tego cudownego mężczyzny. Pragnęła znaleźć się z nim w łóżku, poczuć jego oliwkowe dłonie na skórze – tym razem w dużo bardziej intymnych miejscach.
Minęło parę sekund, zanim do jej umysłu dotarło to, co właśnie zaczęła mówić:
– To mój lot. Wzywają na pokład – powiedziała bez tchu, niechętnie się odsuwając, wciąż zahipnotyzowana jego błękitnymi oczami. Z wysiłkiem wstała, czując w nogach dziwną niemoc, i automatycznie sprawdziła paszport w torebce. Próbowała zachowywać się, jakby nigdy nic, udawać, że serce nie wali jej jak oszalałe i że całowanie nieznajomych na lotnisku to dla niej chleb powszedni. Starała się nie łudzić, że spróbuje ją zatrzymać. Nie próbował.
– O rany. To już ostatnie wezwanie. Nie wierzę, że nic nie słyszałam.
– Chyba oboje dobrze wiemy, czemu nie usłyszałaś – powiedział przeciągle.
Choć oczy nadal mu błyszczały, Willow miała wrażenie, że już się z nią żegnał, i powiedziała sobie, że tak jest lepiej. Był jedynie pięknym mężczyzną, z którym flirtowała przez chwilę na lotnisku. Mogła w przyszłości znów zrobić coś takiego. Może to początek nowego, bardziej ekscytującego życia? Jeśli oczywiście odejdzie teraz z godnością i bez zbędnych nadziei. Pospieszna wymiana wizytówek i nieszczera obietnica kontaktu. Po powrocie do Anglii ona będzie czekać niecierpliwie na telefon, wymyślając powody jego milczenia, nie przyjmując do wiadomości, że po prostu się nie odezwał. Wiedziała od początku, że to nie jej liga i z jego strony była to jedynie zabawa.
Wciąż zdenerwowana, sięgnęła po torbę i po raz ostatni spojrzała na tę piękną twarz i błękitne, stalowe oczy. Z trudem panowała nad głosem. Nie chciała się zdradzić z rozczarowaniem, które już malowało się przed nią na horyzoncie.
– Do widzenia, Dante. Miło było cię poznać. Niezbyt oryginalnie powiedziane, wiem. Ale to prawda. Bezpiecznej podróży, dokądkolwiek się wybierasz. Muszę już lecieć.
Właśnie miała wyciągnąć rękę na pożegnanie, gdy zdała sobie sprawę, jak głupio by to wyglądało, więc odwróciła się na pięcie, żeby nie zrobić czegoś jeszcze głupszego. Zaczęła biec, mówiąc sobie jednocześnie, że dobrze się stało, bo cała sytuacja oderwała ją od nieprzyjemnych myśli. Gdy zapinała pasy, serce nadal jej waliło jak szalone. Starała się nie pozwolić sobie na rozmyślania w stylu „co by było, gdyby”. Wiedziała, że w życiu należy skupiać się na tym, co się ma, a nie czego się pragnie.
Za każdym razem, gdy jej myśli zaczynały krążyć wokół jego pięknych rysów, zmuszała się do skoncentrowania się na zbliżającym się ślubie oraz na paskudnej sukience druhny, którą kazano jej założyć.
Przez większość lotu spała lub czytała magazyny pokładowe i dopiero gdy zbliżali się do lądowania w Heathrow, zdała sobie sprawę, że torba, którą ulokowała w luku bagażowym, nie należała do niej. Była brązowa i skórzana, ale na tym podobieństwa się kończyły. Ręce zaczęły jej drżeć. Skóra była niezwykle miękka, torba wyglądała na drogą i widniały na niej złote inicjały. Przyglądała jej się z rosnącym niedowierzaniem i serce zaczęło jej bić mocniej pod wpływem narastającej ekscytacji i strachu.
D.D.S.
Dante Di Sione.