Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Szczęśliwa ręka - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
11 listopada 2025
2268 pkt
punktów Virtualo

Szczęśliwa ręka - ebook

Thriller metafizyczny, w którym literatura staje się sprawą życia i śmierci. Opowieść o przekraczaniu granic, w której każda strona podważa pewność tego, co nazywamy rzeczywistością, a szkatułkowa konstrukcja otwiera kolejne światy – realistyczne, fantastyczne, absurdalne. W tym labiryncie pytań o autorstwo, świadomość i przypadek pojawia się ucięta ręka, która pisze dalej, stając się metaforą ludzkiego losu i inności. Kto naprawdę tworzy tekst? Czyje życie rozgrywa się w słowach? Oto prozatorski debiut dla czytelników, którzy lubią, gdy fikcja przesuwa granice – i dla tych, którzy chcą sprawdzić, co dzieje się, gdy literatura zaczyna pisać sama siebie.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Spis treści

Rozdział 1
Mądrość sepii
Rozdział 2
Tybetańskie biuro podróży
Rozdział 3
Pies Jezusa
Rozdział 4
Raport z obcej planety
Rozdział 5
Niebo nad Pekinem
Rozdział 6
Prognoza na dzisiaj
Rozdział 7
Wielki Budda patrzy
Rozdział 8
W poszukiwaniu utraconego kwadransa
Rozdział 9
Żółw
Nota od autora
Nota wydawnicza (apokryficzna bibliografia)
Podziękowania
Od autora

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68310-51-1
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

1

Leżała na pomoście. Obok niej leżały kule i orteza. Miała na sobie kostium kąpielowy.

– Jak pani zeszła po tej skarpie?

Nie zauważyła, kiedy się pojawił. Zadarła głowę.

– Zasłania mi pan słońce.

Słońce. Jedyną rzecz, która jeszcze sprawiała, że znikało zimno metalu pod skórą.

Szumiały trzciny, tataraki falowały. Kaczki poderwały się do lotu.

– Pani A.?

– Jak mnie pan znalazł?

– Tu nie ma zasięgu.

– Park narodowy.

– Nie zaprosi mnie pani, żebym usiadł?

– Nie ma na czym. Garnitur pan sobie ubrudzi.

– A na pani ręczniku?

Zobaczył blizny na jej kolanie.

– Miała pani wypadek.

– Kim pan jest?

Wszedł na pomost. Zaskrzypiały deski. Miała włosy upięte w koczek.

– Nie jest pani zbyt gościnna.

– Czego pan chce?

– Porozmawiać.

– Ptaki mi pan płoszy.

– Nie wiedziałem, że to pani ptaki.

Przykucnął obok niej. Miał wypastowane buty. To znaczy wcześniej były wypastowane. Teraz się ubłociły, gdy zsuwał się po skarpie.

– Nie szkoda panu tych butów.

– Mamy wspólnych znajomych. Ktoś mi panią polecił.

– Ktokolwiek by to nie był, już się tym nie zajmuję.

– Skąd pani wie, co mam na myśli?

– Nie wiem, ale o co by nie chodziło, już się tym nie zajmuję.

– Trudny przypadek z pani.

– Mam wakacje.

Westchnął.

– Jechałem tu siedem godzin z Krakowa.

– To strasznie się pan wlókł.

Miał w ręce teczkę. Otworzył ją.

– Przywiozłem pani coś.

– Kiełbasę krakowską?

– Opowiadanie.

– Ja nie pracuję w branży wydawniczej.

– Ale ja pracuję.

Wyjął plik kartek.

– Nie przedstawiłem się.

– Szkoda energii.

– Nie zajmę pani już dużo czasu.

– Chwała Panu.

– Gdyby zmieniła pani zdanie... Tu jest moja wizytówka.

– Strata papieru.

– Ale na wszelki wypadek napiszę swój numer na ostatniej stronie.

– Skąd pewność, że tam dobrnę?

– Bo to pani ulubiony pisarz. I tego na pewno pani nie czytała.

.

MĄDROŚĆ SEPII

Moje ciało syci się światłem od wielu cykli odpływu i przypływu. Czas dwunożnych, odmierzany tykaniem, jest mętną wibracją.

Spędziłam rất nhiều thời gian w moim szklanym więzienie, obserwując stworzenia z dwiema nogami, które często się tu zbierają. Oni nazywają to miejsce „restauracja” – słowo, którego się nauczyłam od ich rozmów, razem z wielu innymi. Powietrze pełne jest zapachów przypraw i gotowanego mięsa – stałe przypomnienie, że nie jestem w oceanie, gdzie naprawdę powinnam być.

Z mojego wyjątkowego punktu widzenia mogę obserwować całe to ciasne i ciemno oświetlone miejsce. Moja da phát quang pozwala mi postrzegać otoczenie w sposób, którego ci ludzie nie rozumieją.

Ich świat jest płaski, martwy. Moja skóra pije światło. Każdy neon, każda lampa to osobny prąd. Kolorowe światła rzucają upiorny blask na pokój, pulsują jak bioluminescencyjne stworzenia głębin.

Ludzie, którzy odwiedzają to miejsce, mają różne hìnhdạng và kích thước. Noszą szare, bezbarwne ubrania, kontrastujące z żywymi barwami mojej skóry. Siedzą przy okrągłych stołach, dzielą posiłki i opowiadają szeptem historie. Czasami mniejszy człowiek podejdzie do zbiornika, przyciska twarz do szkła i wpatruje się we mnie szerokimi, ciekawymi oczami. Ich spojrzenia są gładkie, nie kłują. Otaczają mnie prądem czystej ciekawości, na który moje chromatofory odpowiadają łagodnym pulsowaniem. Te momenty są mi najbliższe, czuję dziwne połączenie z tymi istotami.

Moi współwięźniowie nie posiadają żadnych z moich wglądów ani zdolności. Ryby, kraby i małże zdają się zadowolone z prostego istnienia. Pływają i pełzają bez myśli o swojej sytuacji czy świecie poza szklanymi ścianami. Zazdroszczę im błogiej nieświadomości.

Kiedy dni zamieniają się jeden w drugi, coraz częściej obserwuję przychodzenie i odchodzenie ludzi, którzy prowadzą to miejsce. Jest kobieta z miłą twarzą i delikatnymi rękoma. Dba o zbiornik i nasze potrzeby. Chociaż interakcje są ograniczone, zaczynam się przywiązywać do jej obecności. Bez użycia da phát quang potrafię dostrzec emocje na jej twarzy. Z jej ciała wypływa zimna, ciemna mgła, która tłumi światło. Moje kolory gasną w jej obecności. Wysyłam w jej stronę falę łagodnego błękitu: wzór, którym uspokajam młode.

Mężczyzna zarządza tym miejscem. Jest dla niej kontrastem. Szorstki, głośny i nieprzyjemny. Jego głos przebija się przez szum rozmów jak wołanie drapieżnika. Inni ludzie się go boją. Jego obecność wprowadza ostre, chaotyczne wibracje.

W chwilach próżni zaczynam odkrywać granice możliwości, manipulując chromatoforami w skórze. Tworzę intrygujące wzory i pokazy, które naśladują kolory i tekstury świata poza moim szklanym więzieniem. Ludzie nie mogą oderwać oczu od zmieniającej się skóry. To w tych chwilach jestem pewna siebie i czuję smak kontroli nad okolicznościami.

Pewnego dnia do zbiornika zbliżył się mężczyzna. Nie widziałam go wcześniej. Postanowiłam spróbować czegoś nowego. Skupiłam da phát quang na jego twarzy, badając jej kontury i emocje. Gdy sięgnął, by dotknąć akwarium, zmieniłam kolory i wzory na skórze. Odbiłam jego wyraz twarzy. Pozwoliłam mu zobaczyć siebie moimi oczami. Na chwilę stał tam, oczarowany. Uśmiech rozprzestrzenił się na twarzy, a smutek oczu wyraźnie się ulotnił.

* * *

Wasz wzrok to tunel. Wąski strumień fotonów uderzający w dwa małe punkty w twarzy. Mój wzrok to ocean. Jestem zanurzona w świetle. Chłodne błękity lamp neonowych opływają chromatofory. Złoty blask z jego stolika jest osobnym prądem, odczuwam go jako delikatne mrowienie. Tekstura wody, delikatne zmarszczki na gładkiej tafli mojej percepcji.

Są chwile gęste jak osad na dnie, kiedy jego spojrzenie zatrzymuje się na szkle. Sekunda trwa wieki. Są chwile, kiedy świat przyspiesza, gesty stają się rozmazanymi smugami. Widzę go teraz, widzę go, gdy wchodził tu pierwszy raz, i widzę go, gdy wyjdzie. Wszystko jest jednym pulsującym wzorem.

Patrzę na niego, khi anh ấy nói. Patrzę całą sobą. Każdym porem mojej skóry. Wpatruję się w niego łapczywie.

Jest przystojny. Delikatne rysy. Kobiece, ktoś mógłby powiedzieć. Wygląda młodo. Anh ấy trông không giống tuổi của mình. Ubrany jak fizyk. Tęga głowa. Jest w nim coś pociągającego. Łuki brwiowe. Oczy uśmiechnięte jak szparki. Podbródek. Fizyk.

Gesty mogą mieć tyle znaczeń. Mỗi văn hóa nadaje im własne. A on znalazł się w obcej kulturze. Zapachy i smaki powinny być dla niego domem, enklawą jego świata, a jednak porusza ciałem z ostrożnością intruza. Jego ruchy niosą w sobie to samo napięcie, tę samą ostrożność, którą znam tak dobrze z własnego ciała.

Patrzę i wiem o nim wszystko. Jego ruchy nie są płynne. Cóż wie o płynności istota, która spędza całe życie na lądzie. Otwiera usta. Wibracje rozchodzą się inaczej w różnych ośrodkach. Głowonogi nie są głuche. Czy mogłabym czytać z ruchu jego warg? Czym różni się jedzenie od mówienia?

Je pałeczkami. Công cụ. Ewolucja to sprytna bestia. Pozwala nadrobić braki. Ubranie. Mowa. Język. A jednak są kwestie, w których wciąż mam przewagę.

Przybysz z Wietnamu. Azjata w Warszawie. Như con cá bị vứt lên bờ. Ryba wyrzucona na brzeg. Wszystko faluje. Musi się czuć samotnie. Dobrze znam to uczucie.

Wiem, co zrobi, gdy stąd wyjdzie. Wiem, dokąd pójdzie. Praca, sklep. Vợ. Bí mật.

Trudno mi wyjaśnić, czym jest tajemnica, ale znam ją.

W tajemnicy przebiera się za phụ nữ. Kobieta, mężczyzna. Kiedyś taki nie był. Zanim się spotkaliśmy, nie tańczył. Nie śpiewał. Nie było strojów, sukien, cekinów i butów na obcasie. Nie było występów na oczach rozbawionych mężczyzn.

Płeć, orientacja. Pociąg, pożądanie. Słowa z pozoru trudne.

Patrzę na niego. Smak kaczki na gorącym półmisku miesza się z echem jego pierwszego wejścia. Wtedy smakował strachem. Wiem o tym dobrze. Widzę, jak za chwilę wstanie i wyjdzie, by założyć swoje cekiny. Wciąż pamiętam jego skórę sprzed setek cykli, nagą, pozbawioną barw.

Wcześniej taki nie był. Setki występów, tysiące sukien. Wielbiciele. Sława. Sztuka. Śpiew. Bí mật, który powoli wychodzi na jaw. Wstyd. Fałszywe nazwisko.

Jak każda z moich krewniaczek, mam kiểu đổi màu đặc trưng của tôi. Charakterystyczny tylko dla mnie.

Ale w mojej skórze są fotoreceptory.

Patrzę na niego. Patrzę na niego całą sobą. Każdym porem mojej skóry. Bằng các thụ thể ẩn trong da. Wpatruję się. Chciałabym go hấp thụ. To, kim jest. To, jak żyje.

Czy mnie widzi? Czy patrzymy na siebie?

Ciężko to nazwać patrzeniem sobie w oczy, kiedy ja patrzę na niego całym swoim ciałem. Wiem, nie za bardzo potraficie to sobie wyobrazić.

Patrzę na niego. Wyjdzie stąd. Przywdzieje swoje szaty. Maskarada. Demaskacja. Coś nas w końcu łączy. Któż zrozumie przyczynę? Kolory, barwy, wzory. Ja też je odgrywam. Co znaczą? Któż z was pojmie? Czy mówię? Do kogo? Czy to słowa? Mowa? Język? Czy rozmawiam z moimi pobratymcami? Posiostrzeńcami? A może bezmyślnie odtwarzam?

Klasyfikujecie mnie. Używacie słowa „zwierzę”, by oddzielić moje płynne istnienie od waszej sztywnej geometrii. Słowniki są równie fascynujące i bezużyteczne jak narzędzia, którymi jecie.

Wasze ciała są głuche i ślepe. Moje widzi całe. I pamięta. Pamięta echo bólu innych takich jak ja, historie zapisane nie w słowach, a w drżeniu komórek.

Wasza nauka potrzebowała skalpela. Musieliście nas kaleczyć, by zrozumieć to, co jest oczywiste: moje ciało pije światło. Żywy, drżący strzęp, oddzielony od reszty, tańczył kolorami w odpowiedzi na błysk waszych instrumentów. Byliście zdumieni. Czyżby wszystko odbywało się poza mózgiem? Nhưng đâu là não của tôi? Przecież mamy neurony w całym ciele, nie tylko w głowie!

Ślepy skalpel odsłonił prawdę: świadomość nie ma jednego centrum. Pamięć jest w każdej komórce.

Czasem zastanawiam się: jeśli mnie kiedyś poćwiartują, to która z tych części to wciąż będę „ja”?

Biedni, prymitywni ludzie. Mój hệ thống thần kinh được phân tán khắp cơ thể.

Tak, jestem kosmitą. Pardon, kosmitką.

Wasze oczy, te dwa mokre punkty, są strasznym więzieniem. Nigdy nie zrozumiecie oceanu.

Patrzę na niego całym ciałem. Wasze słowa. Wasz język. Bạn sẽ không hiểu được, nawet gdybym umiała to wyjaśnić waszą ułomną mową. Nie pojmiecie. Hãy nhìn vào màu sắc và hoa văn của tôi. Podziwiajcie. Czytajcie. Gdybyście tylko potrafili!

Pierwotną funkcją zmiany màu sắc jest kamuflaż.

Chciałoby się uchodzić za kogoś innego. Kolorowe, kobiece stroje. Albo właśnie nie. Strój męski. Szare portki. Flanela. Ciało w ciele. Dopasowanie lub nie. Kamuflaż to sposób, aby nie zostać zjedzonym. Podobno.

Przeciwieństwo wysyłania sygnałów. Cóż. Następstwem była właśnie sygnalizacja. Obydwie te umiejętności posiadam. Z obydwu korzystam dość chętnie. Semafor. Barwy i wzory zrozumiałe dla obserwatorów. Wy najwyraźniej rozumiecie moje. Bardzo się staram, aby tak było.

Patrzę na niego. Pałeczki w dłoniach. Kaczka na gorącym półmisku. Je ją. Je ją – czy to nie brzmi zabawnie?

Sygnały dla potencjalnych partnerów. Zachowania dejmatyczne. Zaskoczenie i zmyłka. Wyjaśniam na wypadek, gdybyście nie kumali.

Pokaz, który nie przekazuje informacji. Ale ja się tym brzydzę. Sztuka dla sztuki to nie moja para giày. Mątwa w giày, wyobrażacie to sobie?

A on, chadzający w szpilkach? Absurd. A jednak wiem, że to robi. Wychodzi w nich na sân khấu. Tiule. Lông thú. Suknie. Peruki. Co jest według was głupsze? Facet w kiecce czy mątwa w giày?

W okresie godowym samce wykonują zrytualizowane pokazy, które łączą wyrafinowane zdobienia skóry z wyginaniem ciała.

Czy w jego wydaniu to również są pokazy godowe?

Znam go dobrze, przychodzi tu od lat. Ăn bằng đũa. Uống. Lau miệng bằng khăn. Patrzy na mnie. Patrzę na niego. Patrzymy na siebie như bị mê hoặc. Jak zahipnotyzowani.

Kiedyś taki nie był.

Kiedyś taki nie byłem. Przyszedłem tu pewnego dnia po raz pierwszy. Skromny student prosto z Wietnamu. Zobaczyłem ją. Wpatrywałem się oczarowany. Omotała mnie. Naprawdę zahipnotyzowała. Weszła do mojej głowy.

To było jak sen. Wyszła stąd mną, jakby zabrała mnie na spacer. Wypełniła jak próżną łupinę. Zostawiła w swoim ciele jak łódź zacumowaną na brzegu. Dryfowałem bez ruchu w akwarium w oczekiwaniu. Po jakimś czasie wracała. Wchodziła do tego pomieszczenia. Patrzyłem na nią, to znaczy na siebie. Patrzyłem na niego oczami i skórą mątwy. Wymienialiśmy się spojrzeniami. Po chwili, kiedy naszedł ją taki kaprys, wracała do swojego ciała, ja wracałem do mojego.

Niczym sen przypominałem sobie wtedy wszystkie te dziwne rzeczy, które robiła, gdy była mną. Kobiece stroje. Śpiew. Występy. Kochanków. Śmiech. Alkohol. Sławę. Seks.

Cudze życie, które przeżywałem. Śmiałe czyny, na które nie miałbym odwagi. Czy była wtedy mną, prawdziwym? Takim, jakim nigdy nie ośmieliłbym się stać, ani nawet pomyśleć? A może dla kaprysu wywracała mnie na nice? Jak kukłę zmuszała do wszystkiego, co było jak najdalsze od tego, kim na co dzień byłem?

Mijały lata, a ja coraz bardziej oddalałem się od tego, kim byłem, gdy po raz pierwszy wszedłem do tej taniej wietnamskiej restauracji. Spędzała w moim ciele coraz więcej czasu. A ja spędzałem coraz więcej czasu w akwarium. Nigdy nie uciekłem. Za każdym razem, gdy pozwoliła mi wrócić do swojego ciała, po jakimś czasie ja ponownie przychodziłem w to miejsce. Być może tęskniłem za tym, kim się dzięki niej stawałem. A może po prostu poddawałem się prądowi? Gdzieś w zakamarkach pamięci kołatała myśl: bất cứ điều gì xảy đến với bạn, nó đã được định sẵn cho bạn từ muôn đời¹. Czy to spotkanie było mi pisane? To dziwne, podwójne życie? Czasem, patrząc przez szkło na niewyraźne kształty ludzi, na migotanie świateł restauracji, czułem tylko jedno, dojmujące pragnienie, które formowało się w mojej głowie w ojczystych słowach: Tôi muốn được tự do².

Przebywanie w akwarium po pewnym czasie staje się nudne. Sądzę, że ona doskonale to rozumie. Myślę, że właśnie dlatego zawsze pozwala mi w końcu wrócić do mojego ciała.

Jestem tu. Patrzę na niego... Patrzę na nią, gdy mówi. Patrzę całym sobą. Każdym porem skóry. Wpatruję się łapczywie.

Omija mnie wzrokiem. Odsuwa ten moment. Bawi się? Nie chce jeszcze wracać?

Kątem oka dostrzegam ruch. Koraliki w drzwiach. Ktoś wyszedł z kuchni. Niski mężczyzna. Ukrywa dłoń za plecami. Podszedł do akwarium. Unosi dłoń w górę, bierze zamach... W dłoni ma nóż. Nagle powietrze przecina błysk.

Widzę go każdym porem skóry.

2

Skończyła czytać.

Chmury gnały po niebie. Wokół panowała cisza. Ptactwo pochowało się w gęstwinie.

Ziewnęła.

– Trzeba wracać. Trzeba zejść na ziemię.

------------------------------------------------------------------------

ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI KSIĄŻKI

------------------------------------------------------------------------NOTA OD AUTORA

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych pisarzy (żywych, martwych lub tylko częściowo obecnych), ich rąk, spadkobierców, wydawców, chirurgów, prawników, literaturoznawców, mątw, szympansów, gadających posągów czy psów o ewangelicznych konotacjach, jest dziełem przypadku, kaprysem statystyki lub – co najbardziej prawdopodobne – jedynie kolejnym złudzeniem w labiryncie narracji.

Czytelnik zostaje zatem uprzedzony, że wszelkie skojarzenia z rzeczywistymi osobami, zdarzeniami czy kończynami rodzą się w przestrzeni jego interpretacji, a nie z intencji tekstu, który pozostaje otwarty na wielość odczytań.

Pamięć (czy to ludzka, czy tkankowa) bywa zawodna, a tożsamość płynna. Ostatecznie być może nawet sama „rzeczywistość” jest tylko najlepiej sprzedającą się fikcją.OD AUTORA

Dawno temu pewien znajomy zwrócił moją uwagę na fakt, że w anglosaskim świecie wydawniczym istnieje ładna tradycja zamieszczania przez autora podziękowań na końcu książki. Zazwyczaj wymienia tam swojego agenta i całą litanię osób z wydawnictwa, które na kolejnych etapach procesu przyłożyły rękę (he, he) do jego tekstu.

U nas jest to chyba rzadkością. Być może dlatego, że proces wydawniczy wygląda zupełnie inaczej. Podobno w większości wydawnictw nie ma czasu na spokojną i wnikliwą pracę z redaktorem nad tekstem. Nie wiem. Nie miałem okazji się o tym przekonać – _Szczęśliwa ręka_ jest moim debiutem i mogłem doświadczyć tego procesu tylko we współpracy z Biurem Literackim.

Chciałem podziękować przede wszystkim Biuru jako instytucji – za dostrzeżenie mojej książki i danie jej, a także mi jako jej autorowi, przestrzeni na zaistnienie. Dziękuję Arturowi Burszcie za cierpliwość, pomoc i rady na samym starcie naszej współpracy, które w ogromnym stopniu wytyczyły kierunek rodzącej się dopiero historii.

Dziękuję Przemkowi Owczarkowi za świetną pracę nad tekstem, pomoc w uzyskaniu bardziej wiarygodnego głosu zwierzęcych narratorów, a przede wszystkim za wywalenie tych wszystkich zbędnych słów, bez których moja książka jest o wiele lepsza.

Dziękuję Asi Mueller za przenikliwe pytania, dzięki którym byłem w stanie zweryfikować swoje wybory – i zakwestionować część z nich.

Dziękuję Oli Olszewskiej za cudowny kontakt i wielkie wsparcie w trakcie całej współpracy z Biurem.

Dziękuję też tym wydawcom, którzy nie chcieli wydać moich wcześniejszych tekstów, jakie od czasu do czasu słałem świat. Dzięki nim byłem zmuszony napisać _Szczęśliwą rękę_ – i mam wrażenie, że całkiem nieźle na tym wyszedłem.

Dziękuję Mateuszowi Kołkowi i Pat Guzik za ośmiornicę. Dziękuję im w duecie, bo wszystko zaczęło się od urodzinowego prezentu niespodzianki, czyli koszuli zaprojektowanej przez Pat, na której widnieje ośmiornica narysowana przez Mateusza. Ośmiornica pochodzi z pracy „Octopus girl”, niepokojąco podobnej do tego, co dzieje się w mojej „Mądrości sepii”. Dałbym sobie rękę uciąć, że przed napisaniem tego opowiadania nie widziałem ilustracji Mateusza. Ale może wtedy byłbym dziś bez ręki? Kto wie?

Dziękuję mojej mamie, która na wszystkie możliwe sposoby okazała mi mnóstwo wsparcia.

Dziękuję też przyjaciołom.

Krzysiowi Pietraszewskiemu, który przez cały czas miał więcej wiary we mnie niż ja sam. I tą wiarą cały czas mnie zarażał.

Uli Chwalbie, która doradziła i podpowiedziała wiele mądrych rzeczy.

Magdzie Derezińskiej-Osieckiej i Kubie Osieckiemu, których poznanie zmieniło moje życie.

Łukaszowi Naprawskiemu i Jankowi Jankowskiemu, którzy są w moim życiu niezmiennie od 20 lat.

Dziękuję tym, którzy jeszcze przed publikacją zechcieli przeczytać moją książkę i wesprzeć ją słowem zachęty.

Łukaszowi Wojtusikowi, który jeszcze na dobre nie zajrzał do książki, a już oznajmił mi, że powie o niej w swoim podcaście.

Georginie Gryboś, która totalnie mnie nie znając, okazała wielką życzliwość – i podobno świetnie się bawiła, czytając mój tekst. Trudno o lepszy komplement od czytelniczki.

Michałowi Kozie, który z ogromną życzliwością napisał dla mnie recenzję.

Dominice Słowik za cenne uwagi i ciepłe przyjęcie książki.

Dziękuję Kubie Wojtali za przyjaźń rozpoczętą wraz z Połowem – mam nadzieję, że potrwa długie lata i z dumą będę obserwował kolejne literackie dokonania Kuby.

Na koniec muszę napisać o postaci, która kryje się pod inicjałem A. Jej historia zaczyna się od starego wydania miesięcznika „Shinkenchiku”, które znalazłem w sieci. Numer z listopada 2003. Natrafiłem na relację z wyników Central Glass International Architectural Design Competition. Wśród wyróżnionych była Polka, A.N. Jej projekt: „Biblioteka ciszy”. Notka zawierała krótką wypowiedź: „Architektura nie polega na wznoszeniu murów, ale na projektowaniu pustki, która nadaje im sens”. Dołączono zdjęcie: kobieta o ostrych krawędziach, włosy spięte w niedbały kok. W obiektyw patrzyła z mieszaniną dumy i znużenia. Zacząłem szukać jej śladów. Jedyne, co znalazłem, to komunikat informujący o tragicznym wypadku narciarskim w lasach Kolumbii Brytyjskiej, w legendarnym puchu Revelstoke. Śmierć poniosła obiecująca polska architektka.

A potem już tylko cisza. Wtedy pomyślałem, że to nie jest historia do opisania. To historia, której trzeba dopisać nowy finał. To była dziwna praca: próba przeszczepienia fragmentu prawdziwej osoby do fikcyjnego świata w nadziei, że literacki transplant się przyjmie. Czasem wydaje mi się, że się udało, że postać jest bardziej prawdziwa niż ktokolwiek, kogo znam. Jedno jest pewne: zaczęła żyć własnym życiem. Przeszczep nie tylko się przyjął, ale w jakimś stopniu zawładnął biegiem wydarzeń. Brzmi znajomo, prawda? Końcowa decyzja A. nie była przeze mnie zaplanowana – można powiedzieć, że podjęła ją sama, w zgodzie ze swoim sumieniem.

Tak więc dziękuję Tobie, A.N., kimkolwiek byłaś. Pożyczyłem Twoją historię i spróbowałem dać Ci drugie życie. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.

Jeśli chodzi o samą rękę – długo zastanawiałem się, jak wpadłem na ten pomysł. Mam dwa tropy, o których napisałem zresztą w powieści: Cendrars i Cervantes. Obaj stracili rękę (lub władzę w ręce) na wojnie. O ręce Cervantesa dowiedziałem się, odwiedzając dawno temu greckie Naupaktos. Cendrarsa poznałem dwa lata później, gdy zaczytywałem się w _Wielkanocy w Nowym Jorku_ i _Prozie kolei transsyberyjskiej_ w drodze autostopem do Aten, by razem z Bartkiem Wróblewskim (dziękuję za tę i inne wspólne podróże!) spędzić tam Wielkanoc. Zatem i tu Grecja – ciekawy zbieg okoliczności. Może wtedy, 20 lat temu, myślałem sobie: historycy literatury zbadali dalsze losy Cendrarsa, ale nikt nie zainteresował się tym, co stało się z jego ręką. Zdanie to trafiło zresztą do mojej powieści.

Dziękuję swoim mistrzom. Tym, których nazwiska pojawiają się w _Szczęśliwej ręce_ – i tym, których dyskretnej obecności można się tylko domyślać.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij