Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Szczęśliwe zakończenie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 sierpnia 2021
Ebook
26,99 zł
Audiobook
29,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szczęśliwe zakończenie - ebook

Zakochani w sobie do szaleństwa Tomasz i Agata zaczynają marzyć o ślubie. Jednak tonący po uszy w długach młody fotograf ślubny oraz studentka psychologii mogą zapomnieć o wystawnym weselu.

Jedyną szansą na urzeczywistnienie tego pragnienia jest udział w kontrowersyjnym reality show Szczęśliwe zakończenie, w którym grono specjalistów dobiera w pary poszukujących miłości nieznajomych. W tajemnicy przed Tomaszem Agata wysyła zgłoszenia do programu z nadzieją, że po przeczytaniu doskonale dopasowanych formularzy eksperci wytypują ją i Tomasza jako idealne małżeństwo, któremu stacja telewizyjna sfinansuje huczne wesele oraz zagraniczną podróż poślubną.

Jednak szybko okazuje się, że Szczęśliwe zakończenie to nie koncert życzeń. Tomasz ma ledwie miesiąc, by zawalczyć o ukochaną pod okiem kamer, a gotowa na wszystko producentka programu, Weronika, zrobi wszystko, by jej show podbił serca publiczności.

W miłości i walce o widza wszystkie chwyty są dozwolone…

 

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66966-70-3
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

W czasie pierwszej ceremonii zaślubin Tomasz zaczął przypuszczać, że ślub nie był żadnym mistycznym wydarzeniem, a podczas siedemnastej zyskał już co do tego pewność.

Pozornie wszystko się zgadzało. Pogoda w tę czerwcową sobotę była wręcz idealna. Słońce co rusz chowało się nieśmiało za puchatymi, białymi chmurami, dając chwilę wytchnienia od letniego upału, by po paru minutach spektakularnie obwieścić swój powrót migotaniem na usianym cekinami gorsecie sukni ślubnej. Wiele panien młodych dałoby się zabić za tak piękny dzień w miesiącu z „r” w nazwie. Najbardziej romantycznym elementem tego dnia był bez wątpienia wystrój kościoła. Każdą ławkę zdobiła skomplikowana kompozycja białych kwiatów oraz błyszcząca, szeroka wstęga, niczym pas startowy znacząca drogę do ołtarza.

To na wypadek, gdyby któraś z połówek jabłuszka za bardzo rozglądała się za drogą ewakuacyjną – pomyślał Tomasz, w milczeniu rozstawiając statyw.

Powietrze przesiąkło zapachem dziesiątek róż. Roztrzęsiona panna młoda co chwilę przygryzała wargi. Po matowej, ciemnoczerwonej pomadce nie było już prawie śladu. Tomasz uznał, że może to nawet lepiej, bo ten odcień szminki nie za dobrze wychodził na zdjęciach.

Gdy kilka godzin wcześniej zjawił się w domu rodzinnym dziewczyny, by uwiecznić ostatnie chwile przygotowań, jeszcze nic nie zapowiadało tragedii. Anita była spięta, lecz po kilku minutach luźnej rozmowy z Tomaszem na jej ustach pojawił się pierwszy nieśmiały uśmiech. Póki szalona makijażystka nie wkroczyła do akcji z „ostatnimi popraweczkami”, dziewczyna wyglądała wyjątkowo uroczo. Jasnobrązowe, gęste włosy upięto w elegancki kok spinkami z roślinnym ornamentem, pozostawiając kilka luźnych loków okalających drobną twarz w kształcie serca. Śmietankowa suknia o syrenim kroju do tej panny młodej pasowała idealnie.

Tomasz myślał, że czeka go łatwe zadanie. Zwykle musiał się nieco nagimnastykować, by znaleźć lepszy profil, odpowiednie światło oraz pozę, w której panna młoda będzie wyglądać jak milion dolarów. W przypadku Anity wystarczyło kilka ujęć, by się przekonał, że nie było mowy o niekorzystnych zdjęciach. Miał co prawda bardzo przyzwoity aparat, lecz tym migdałowym, szarym oczom zrobiłby piękną sesję nawet przedpotopową komórką babci.

W biznesie ślubnym Tomasz działał stosunkowo krótko, lecz na tyle długo, by wiedzieć, że uroda państwa młodych bynajmniej nie jest gwarancją udanego małżeństwa. Jak miało okazać się jeszcze tego samego dnia – nie gwarantowała nawet tego, że para pojawi się w komplecie przed ołtarzem.

– Ja od samego początku wiedziałam, że to zły pomysł – ogłosiła około pięćdziesięcioletnia kobieta w dopasowanym błękitnym żakiecie à la Angela Merkel. – Kto to widział, żeby młodzi osobno jechali do kościoła?

– Ja widziałam! – zawołała szczupła dziewczyna w długiej, butelkowozielonej sukni. Niezmordowanie wachlowała pannę młodą bukietem ślubnym.

– Chyba na tych waszych amerykańskich filmach – wtrącił spod gęstego wąsa ojciec Anity. – Ale tu nie Ameryka! – dodał po chwili gromkim głosem na wypadek, gdyby ktoś miał wątpliwości.

Rodzice panny młodej zaprosili gości do niewielkiego kościoła. Chociaż we wnętrzu panował przyjemny chłód, napięta atmosfera udzieliła się Tomkowi na tyle, że co rusz ocierał pot z czoła. Zerknął na zegarek, po czym westchnął z irytacją. Nerwowe sapnięcie odbiło się echem od ścian. Ojciec panny młodej posłał fotografowi mordercze spojrzenie, nawet na moment nie przestając klepać roztrzęsionej córki po ramieniu.

– Przepraszam – mruknął Tomek, po czym chyłkiem wymknął się na zewnątrz.

Zmrużył oczy, spoglądając w górę. Miał nadzieję, że ujęcia z drona wyszły przyzwoicie. Wziął kilka głębokich oddechów. Nie udało mu się odizolować od burzy emocji towarzyszących państwu młodym podczas żadnego z siedemnastu ślubów, które filmował. Ocknął się z zamyślenia, słysząc warkot nadjeżdżającego samochodu.

Czarna toyota zatrzymała się z piskiem opon tuż przed kościołem, a ze środka wyskoczył nieco rozczochrany wysoki brunet w granatowym garniturze, którego Tomasz wziął za pana młodego. Zatrzasnął za sobą drzwi i wlepił przerażone oczy w budynek kościoła. Tomek widywał już takich gagatków, których prawie za krawat trzeba było ciągnąć przed ołtarz. Na miejscu kierowcy siedziała nieco starsza wersja pana młodego. Przystojny mężczyzna z nienagannie ułożonymi, szpakowatymi włosami bez pośpiechu wysiadł z samochodu.

– Bardzo się spóźniłem? Co? Wkurzyła się?

Tomasz pokręcił uspokajająco głową. Machnął ręką w stronę swojego ojca, który nakręciwszy krótki materiał z przygotowań pana młodego, zabrał się z nim do kościoła. Tomek w takich chwilach zawsze miał ochotę zapytać, jak poszło, ale skwaszona mina ojca musiała mu wystarczyć za odpowiedź. Pośpiech nigdy nie wychodził dobrze na zdjęciach.

– Wejdę już do środka, dobra? – zapytał ojciec, po czym ruszył przed siebie, nie czekając na odpowiedź.

Towarzyszący panu młodemu mężczyzna podszedł do fotografa.

– Stokłosa, starszy brat i świadek tego tu. – Skinął głową w stronę młodego, krzywiąc się z lekkim niesmakiem.

– Zioło – odparł Tomasz najpoważniejszym i najbardziej profesjonalnym tonem, na jaki potrafił się zdobyć.

– Serio, stary? Spadłeś mi z nieba! – wyrzucił z siebie nagle konspiracyjnym szeptem ożywiony pan młody. – Ile za gram?

Zdezorientowany Tomek wskazał na swoją czarną firmową koszulkę z białym napisem „Magiczne Chwile”.

– Nazywam się Tomasz Zioło. Jestem kamerzystą i raczej nie sprzedaję filmów na gramy – uściślił, ściskając dłoń pana młodego. W ostatniej chwili oparł się pokusie, by matczynym gestem przygładzić mu sterczący za uchem niesforny kosmyk.

Na szczęście świadek zauważył zmartwione spojrzenie fotografa i szybko doprowadził fryzurę brata do porządku, częstując go przy okazji solidnym pstryczkiem w ucho.

– A ty nie nabakałeś się już wczoraj? Jeśli na zdjęciach wyjdą ci czerwone oczy, to nawet nie waż się nikomu wmawiać, że to wina oświetlenia. Ogarnij się wreszcie!

– Przecież to tylko takie żarty, no – odparł skruszony pan młody.

– Kamil, posłuchaj mnie uważnie. – Starszy brat chwycił młodego za ramiona i lekko nim potrząsnął.

Kamil oderwał przerażone oczy od budynku kościoła i skierował wzrok na brata.

– Zaraz wejdziesz do środka, a gdy stamtąd wyjdziesz, będziesz już innym człowiekiem.

Tomasz prawie parsknął śmiechem. Po pierwsze, szczerze w to wątpił, podobnie jak w to, że pan młody wytrwa do oczepin we względnej trzeźwości. Po drugie, nie sądził, by właśnie tymi słowami brat odwodził młodego od rodzącego się w jego głowie pomysłu zostawienia ukochanej przed ołtarzem.

– Chyba chcesz tego, prawda? Anita już czeka.

Na wzmiankę o Anicie oczy Kamila błysnęły lekko. Wyglądał tak, jakby znów był na haju.

– Widziałeś ją? – zapytał Tomasza tonem człowieka, który nie mógł się doczekać, aż będzie mógł się pochwalić swoim największym osiągnięciem.

– Tak. Jest naprawdę piękna.

– Jest wspaniała – poprawił go. – Śliczna, dobra, mądra...

– I pewnie już trochę wkurzona – dodał fotograf, dostrzegając w oddali ojca, który machał na znak, że w kościele jest już „czysto”, a panna młoda odeszła sprzed ołtarza, by lada moment zrobić prawdziwe wielkie wejście.

* * *

– Kiedyś to były czasy – mruknął pod nosem Jerzy Zioło.

Tomasz westchnął, spodziewając się po raz setny usłyszeć tę samą historię. Owszem, pamiętał tamte czasy doskonale. Jego ojciec był jedną z ledwie trzech osób w mieście, które mogły wykonać zdjęcie do dowodu osobistego. Trzydzieści lat temu Jerzy Zioło założył niewielkie studio fotograficzne w samym centrum miasta, w budynku, gdzie prócz zdjęcia można było także zrobić pranie, naprawić buty lub wymienić baterie w zegarku. Po parunastu latach zgrana ekipa zaczęła się wykruszać, aż ostatecznie Jerzy pozostał na posterunku jako ostatni. Działalność sąsiadów zastąpiły nowe biznesy – sklep z e-papierosami, cukiernia oraz punkt z chwilówkami, który podejrzanie często zmieniał nazwę.

– Kiedyś fotograf to był ktoś! – rozkręcał się. – Ludzie przychodzili do mnie, a nie, że ja musiałem jeździć po jakichś zamkach!

– Ale przecież w Pszczynie było bardzo ładnie. I wyszły naprawdę świetne zdjęcia – wtrącił Tomasz, wskazując na ekran komputera.

Przeczucie go nie zawiodło: przy Anicie i Kamilu nie miał zbyt wiele do roboty. Dawno nie trafiła mu się aż tak fotogeniczna para, a jedno ujęcie podobało mu się szczególnie. Anita oparła skroń o ramię świeżo upieczonego męża i zapatrzyła się w dal, lekko mrużąc oczy. Kamil obejmował żonę w talii, a prawą dłoń splótł z jej delikatnymi, długimi palcami, zupełnie przypadkowo eksponując złotą obrączkę. Spojrzał w tym samym kierunku co Anita, szczerze zainteresowany tym, co też mogło przykuć jej wzrok. W oddali majaczył skąpany w świetle zachodzącego słońca neobarokowy zamek, który odbijał się w lekko zmarszczonej tafli wody.

– Spójrz tylko na to. Przecież to reklama sama w sobie. Ludzie będą walili do nas drzwiami i oknami!

Jerzy nie wydawał się przekonany. W ciągu ostatnich dziesięcioleci branża nie szczędziła mu kolejnych rozczarowań. Najpierw pojawiły się aparaty cyfrowe, lecz ledwo się z nimi pogodził, one także odeszły do lamusa. Dzisiaj każdy miał przy sobie aparat w telefonie i mógł cykać jedno zdjęcie za drugim, jednak nie przekładało się to wcale na zyski z wywoływania kilometrów klisz. Wręcz przeciwnie – biznes pana Zioły od kilku lat był na skraju bankructwa, a gwoździem do trumny zdawała się ta parszywa budka w centrum handlowym, automatycznie wypluwająca z siebie zdjęcia w formacie paszportowym.

– Rzeczywiście, niebrzydkie – przyznał po chwili. – Dzisiaj robicie sobie setki identycznych zdjęć i możecie wszystkie od razu przeglądać. Nie ma w tym za grosz magii! Kiedyś naciskałem spust migawki i nie wiedziałem, jaki będzie efekt. Na te kilka papierowych zdjęć czekało się jak na Gwiazdkę. I nie było oszustwa! Albo wyszedłeś dobrze, albo nie. A nie jakieś filtry, wyszczuplania i inne bajery. Nie możesz powiedzieć, że to to samo co kiedyś. – Jerzy zakończył tyradę, niedbale machając w stronę zdjęcia.

– Oj, to na pewno.

Tomasz pokiwał głową, ignorując triumfujący uśmiech ojca. Nawet na najsroższych torturach nie przyznałby się przed nim, że wcale nie tęsknił za dawnymi czasami. Kiedyś co druga para nowożeńców w mieście miała sesję zdjęciową w Studiu Zioło: między dwiema gipsowymi kolumnami w stylu korynckim, na tle granatowego płótna z zakochanymi łabędziami (choć zdaniem Tomasza jeden podejrzanie przypominał gęś). Z kolei kilkuletni Tomuś często dostępował dość wątpliwego zaszczytu testowania kolejnych aranżacji ojca. Miał sesję na koniku bujanym jako kowboj, w niebieskim mundurku jako policjant oraz jedną w kosmosie, który imitowało czarne sukno z ponaszywanymi gwiazdkami. Tomasz mógłby się założyć, że żaden z tych rekwizytów nie wróci już do łask, lecz jego ojciec był niepoprawnym optymistą – i choć płótno z łabędziami dawno temu zjadły mole, to gipsowe kolumny wciąż kurzyły się na zapleczu.

By Studio Zioło nie trafiło śladem kolumn na śmietnik historii, Tomasz miesiącami przekonywał ojca do wprowadzenia kilku zmian. Na pierwszy ogień poszedł staromodny szyld oraz nazwa, choć Jerzy długo nie dawał sobie wyperswadować, że połączenie nazwiska z nową nazwą biznesu nie będzie w tym przypadku najlepszym pomysłem.

– Ale jak to tak: bez nazwiska? Działam już od trzydziestu lat!

Tomasz obawiał się, że szyld z napisem „Zioło: Magiczne Chwile” przyciągnie wielu klientów z innej grupy docelowej. Choć przez pierwsze tygodnie zjawiło się kilku delikwentów, którzy domagali się towaru spod lady, to na widok zakurzonych klisz do aparatu szybko się poddawali.

Kolejną zmianą był wystrój studia, które zresztą obecnie pełniło zwykle funkcję biura. Ojciec skakał pod sufit z radości, gdy od czasu do czasu zjawiał się chętny na zdjęcie do dokumentów, lecz niestety zdarzało się to coraz rzadziej. Ostatnio na każdego klienta reagował takim wzruszeniem, że coraz częściej ofiarowywał w prezencie ramkę na zdjęcie. Tomasz obawiał się, że ojciec niedługo zacznie dopłacać każdemu, kto wybierze jego studio nad podobnie ledwo zipiącą konkurencję lub tę – tfu! – fotobudkę.

Wkrótce Jerzy pogodził się z tym, że jeśli grubo po pięćdziesiątce nie chce być zmuszony do szukania nowego zawodu, to musi posłuchać rad syna i otworzyć się na nowe. Na jego szczęście klientów nie brakowało – sesje stawały się coraz popularniejsze, a ludzie zdawali się wracać do korzeni i przy coraz błahszych okazjach prosili o pomoc fotografa specjalistę. Zaczęło się od sesji ślubnych, lecz po kilku miesiącach nie było chyba takiej życiowej okoliczności, której duet Ziołów nie miałby dokładnie obfotografowanej w swoim portfolio.

– Dużo ci jeszcze zostało?

– Nie, nawet nie. Z Kamilem i Anitą pójdzie szybko, ale mam jeszcze kilka zaległych zleceń.

– Dokończyłeś już tych z pierwszego kwietnia?

Jerzy uśmiechnął się pod nosem na samo wspomnienie tamtej farsy. Państwo młodzi nie mogli wybrać lepszej daty, cały ślub bowiem wyglądał jak primaaprilisowy żart. Zaczęło się od tego, że niezdarna świadkowa zahaczyła o welon panny młodej. Ledwo widoczne uszkodzenie wywołało prawdziwą histerię. Państwo młodzi z naburmuszonymi minami składali sobie przysięgę, a na weselu pan młody z wyjątkowo podejrzanym zaangażowaniem pocieszał świadkową, która wciąż nie mogła dojść do siebie po awanturze przed ołtarzem. Choć Jerzy i Tomasz mieli z tego dnia dużo materiału, to trudno było znaleźć choćby jedno ujęcie, które potwierdzałoby tę rzekomą miłość do grobowej deski.

– Prawie. Termin zaczyna mnie gonić. Za parę godzin powinienem mieć to gotowe.

– Może zrobisz sobie przerwę? Dzisiaj pierogi na obiad – rzucił nonszalancko Jerzy.

Tomasz postanowił, że tym razem nie da się zapędzić w pułapkę.

– Gratuluję.

– Ruskie, twoje ulubione.

– Zazdroszczę. U mnie pizza, ale nie narzekam.

– Tomuś, tak nie można. Znasz mamę. Dużo tych pierogów zrobiła, zmarnują się!

– Wyprowadziłem się ponad miesiąc temu, a mama nadal gotuje dla trzech osób?

– Ale czy ktoś cię wyrzucał? Żebyś jeszcze miał żonę, to rozumiem. Ja w twoim wieku byłem już dawno po ślubie!

– Mnie się jeszcze nie spieszy.

– Fotograf ślubny i kawaler w t y m wieku to trochę dziwne, nie? Sam bym pomyślał, że coś tu śmierdzi.

– Ale ja nikogo nie namawiam do małżeństwa, tylko uwieczniam te magiczne chwile – odburknął z przekąsem Tomasz.

– Tobie to bym zrobił sesję jak ta lala, synek! Pomyśl tylko! A tak to siedzisz sam w tym mieszkaniu i co ci z tego życia...

Tomek przewrócił oczami. Owszem, zdarzało mu się tęsknić za dawnym, wygodnym życiem, w którym nie musiał nigdy w panice nastawiać prania, gdy wyczerpał mu się cały zapas czystych majtek. Codziennie cieszył się pysznym, ciepłym obiadem, a jeśli zdarzyło mu się pochłonąć jakiś fast food, to tylko w towarzystwie kolegów jako zaprawę przed zakrapianą imprezą. Jednak po ukończeniu studiów życie na garnuszku rodziców coraz bardziej zaczynało mu doskwierać. Większość kolegów z mniejszym lub większym powodzeniem zasmakowała już życia na własną rękę i Tomasz zaczął zazdrościć im tej niezależności.

Dwa lata po ukończeniu studiów wziął kredyt na trzydzieści lat i kilka tygodni temu kupił dziewiczo nowe mieszkanie, które w ślimaczym tempie uzupełniał o kolejne sprzęty. Tęsknił czasem za pierogami mamy oraz wiecznie pełną lodówką, ale radości z własnego kawałka podłogi nie mógłby porównać z niczym innym. Zdarzało mu się zapraszać przyjaciół, ale najlepiej czuł się po prostu sam, gdy mógł wrócić do domu, kiedy mu się żywnie podobało, by niczym Jaś i Małgosia znaczyć drogę do łóżka rzuconymi byle gdzie ciuchami. I nikt nie suszył mu głowy o walające się wszędzie skarpetki.

– Innym razem, dobra? I tak za często u was bywam. Może wpadnę w niedzielę?

– A nie miałeś się spotkać z tą swoją Agatką? – Jerzy zmarszczył nos i skrzywił się lekko.

Choć Tomek spotykał się z Agatą już od kilku miesięcy, jego rodzice wciąż nie mogli się do niej przekonać. Nigdy nawet nie nazwali jej po prostu po imieniu, lecz zawsze określali pobłażliwie „ta twoja Agatka”.

– Owszem. Mogę zabrać ją ze sobą. Jedzenia na pewno wystarczy, Agata dba o linię.

Jerzy Zioło nie ufał ludziom, którzy odmawiali dokładki jedzenia od jego wyjątkowo uzdolnionej kulinarnie żony, a ponieważ Agatka nie dość, że odmawiała, to jeszcze prosiła o połowę porcji, wszystkie dzwony w jego głowie biły na alarm.

– No, skoro musisz... Uprzedzę mamę – mruknął na odchodnym.

Tomasz spędził przed komputerem jeszcze kilka godzin, zanim uznał, że zlecenie od primaaprilisowej pary trzeba spisać na straty. Nie chciał uciekać się do oszustwa, unosząc w Photoshopie kąciki ust nowożeńców lub wklejając naburmuszoną pannę młodą w miejsce świadkowej, za którą pan młody wodził maślanymi oczami. Gdy wyłączył komputer, za oknami zapadał mrok. Choć zwykle był nocnym markiem, obiecał sobie, że tym razem pójdzie spać tuż po powrocie do domu.

– Cześć – rzucił, przekraczając próg pustego trzypokojowego mieszkania.

Położył klucze na szafkę w przedpokoju, zdjął buty i po omacku trafił do sypialni, gdzie w ubraniu padł na wygodne łóżko. Pod zmęczonymi powiekami krążyły migawki wyjątkowo długiego i ciężkiego dnia: ojciec, zamek w Pszczynie, błysk złotej obrączki, wściekle zaciśnięte usta kwietniowej panny młodej... Tomek zaczął odpływać w stan błogiej nieświadomości, gdy tuż przed dwudziestą drugą rozległ się dzwonek do drzwi.

Niechętnie zwlekł się z łóżka i poczłapał do przedpokoju. Nie spodziewał się nikogo, ale przypuszczał, że na progu ujrzy któregoś z kolegów poszukujących kompana do wieczornego wyjścia na miasto, choć on nie miał właściwie ochoty na nic innego poza snem. Widok stojącej na progu rudowłosej dziewczyny był jak solidny zastrzyk energii.

Gdyby nie widywał jej ostatnio kilka razy w tygodniu, Tomasz niechybnie pomyślałby, że wciąż śni. W pociągłej, delikatnie trójkątnej twarzy było coś pozaziemskiego. Zielone, migdałowe oczy otoczone wachlarzem gęstych, starannie podkreślonych maskarą rzęs hipnotyzowały spojrzeniem. Wąski, lekko zadarty nosek oraz wyraźnie zarysowane kości policzkowe były upstrzone tu i ówdzie piegami, za kształtnymi, różowymi wargami kryły się białe, równe zęby.

Agata nonszalancko poprawiła grzywkę. Długie, naturalnie rude włosy miała związane w luźny kucyk.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – powiedziała z uśmiechem, zginając lewą nogę w kolanie. Uniosła czteropak jasnego, taniego piwa, przybierając pozę sklepowej hostessy.

– Ty? Nigdy – odparł, zapraszając ją do środka.

– Po drodze zamówiłam pizzę. Powinna być za pół godziny.

Tomek odruchowo chwycił się za pusty brzuch, w którym na wzmiankę o jedzeniu zaczęło podejrzanie burczeć.

Agata zacmokała z udawanym niezadowoleniem.

– To się chyba świetnie składa, bo chyba znowu zapomniałeś o obiedzie, co? – zapytała z uśmiechem, wspinając się na palce, by złożyć na ustach ukochanego delikatny pocałunek.

Tomek przyciągnął dziewczynę do siebie, rozpoczynając rytuał wyjątkowo długiego i przyjemnego powitania, które zaowocowało tym, że pizzę odbierał rozczochrany oraz w koszulce włożonej na lewą stronę.

Agata czekała już przy niskim stoliku w salonie, usadowiwszy się na miękkiej, bordowej poduszce (zakup porządnej kanapy był planowany na styczeń przyszłego roku). Dziewczyna skrzyżowała po turecku długie, blade nogi, po czym zaczęła niecierpliwie stukać widelcem w szklany blat.

– Proszę, ty pierwsza – zaoferował Tomek, podając Agacie pudełko.

Dziewczyna sięgnęła po najmniejszy kawałek wegetariańskiej pizzy, który zamierzała żuć przez cały wieczór, podczas gdy Tomkowi miała pozwolić pochłonąć resztę.

– Ale pyszna – mruknęła, przełknąwszy pierwszy kęs.

Tomek spojrzał z nostalgią na cienkie ciasto pokryte kilkoma warstwami zieleniny. Na wzmiankę o pizzy poczuł dojmujący głód, lecz na widok niewielkiego krążka z samymi warzywami stracił apetyt.

– Czemu zawdzięczam tę niespodziewaną przyjemność? – zapytał.

Wyciągnął z lodówki szynkę oraz kilka wyschniętych plasterków salami, po czym ułożył je pieczołowicie na swojej części pizzy. Agata spojrzała na to z wyraźną dezaprobatą, jednak jako wyrozumiała i troskliwa dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę, że nawrócenie mężczyzny na jedyną słuszną dietę wymaga czasu i cierpliwości.

– Nie mogę wytrzymać z matką.

Choć Tomasz narzekał, że jego rodzice nie przepadali za Agatą, to o wiele dotkliwsza była wyraźna niechęć matki Agaty do chłopaka córki. Renata Kupisz była dwadzieścia pięć lat starszą wersją swojej wychuchanej jedynaczki i najwyraźniej uważała, że Agatka mogła znaleźć lepszą partię. Renomowana psychoterapeutka, do niedawna związana z równie renomowanym dermatologiem, nie wyobrażała sobie, by jej jedyna córka – wkrótce renomowana psycholożka – mogła związać się z synem właściciela podupadającego zakładu fotograficznego.

– Nie żebym dużo o tym wiedział, ale rozwód...

– Nie, nie! Ona już nie rozpacza! Szczerze mówiąc, to jest chyba nawet gorsze. Spełniły się moje obawy – szepnęła dramatycznie Agata.

– Co się stało?

– Odkryła portale randkowe! Zupełnie jej odbiło!

– Cóż, ma prawo szukać szczęścia po tym, jak twój ojciec...

– Ale ja jej nie zabraniam szukać szczęścia! Tylko błagam, niech nie wparowuje do mojego pokoju bez uprzedzenia po to, by zapytać, jaka kiecka będzie lepsza na pierwszą randkę i czy łysego faceta można przesunąć w prawo.

– Co...?

– No wiesz, w tych aplikacjach... Zresztą nieważne! A filtr wieku ustawiła tak, że nawet ty byś się załapał na jej radar... Absolutnie obrzydliwe.

Dziewczyna wykrzywiła usta, odkładając kawałek pizzy. Skrzyżowała ramiona na piersiach i zadrżała lekko. Tomek przysunął się w jej stronę, by pocieszająco objąć ukochaną ramieniem. Czułym gestem odsunął z twarzy Agaty kosmyk włosów i dotknął rozgrzanego policzka, na którym wykwitły krwiste plamy gniewu.

– Gdybym chciała takich przygód, zostałabym w akademiku. Mieszkałam na pierwszym roku z taką laską, która żyła facetami i nie miała innych tematów. Tylko randki, ciuchy, zdrady, rozstania... Nie mogłam się uczyć, bo albo musiałam doradzać i wysłuchiwać niekończących się historii, albo pocieszać po kolejnym rozstaniu. Po pierwszym semestrze wróciłam z podkulonym ogonem do domu. Normalnie trauma!

Agata otworzyła sobie piwo i pociągnęła kilka solidnych łyków, jakby miała zamiar zapić niemiłe wspomnienia.

– Tamto minęło – zaczął Tomek, mając na myśli fazę, w której mama Agaty pochlipywała po kątach o każdej porze dnia i nocy. Na początku córka dawała z siebie wszystko, by jakoś ją pocieszyć, lecz nie widząc żadnych efektów, coraz częściej uciekała do Tomka, by i ona mogła się komuś wypłakać. – To też minie.

– Ale kiedy? Zaraz zaczyna się sesja! Wiesz, ile mam egzaminów? Pragnę tylko spokoju – powiedziała Agata ze smutkiem, opierając głowę na ramieniu ukochanego.

Tomasz pogłaskał ją nieśmiało.

– Nie chce mi się tam wracać – dodała po chwili, wlepiając w niego ogromne zielone oczy.

Tomek pomyślał, że Agata wygląda tak krucho i niewinnie. Przełknął ślinę, ważąc w myślach słowa, których dotąd jeszcze nigdy nie powiedział. Choć z jednej strony był dumny ze swoich czterech kątów, to czasami wstydził się tych pustych ścian. Chętnie przyjmował Agatę u siebie, lecz według niepisanej umowy dziewczyna zawsze wracała na noc do domu rodziców, gdzie czekało na nią szerokie i wygodne łóżko, a nie krzywo skręcony chochołek z Ikei.

– To w takim razie może po prostu... zostań? – zapytał powoli, przymykając oczy.

Spodziewał się usłyszeć pogardliwy śmiech, lecz dziewczyna pisnęła z radości, po czym rzuciła się chłopakowi na szyję i zaczęła obsypywać jego twarz pocałunkami.

– Naprawdę?! Mogę?! – zawołała.

– Możesz – zdążył jeszcze wydusić, zanim ona znów łapczywie wpiła się w jego usta i ani się obejrzeli, aż poszli dokończyć to, co przerwał im wcześniej dostawca pizzy.

Kiedy zmęczeni wtulali się w siebie, na twarzy Tomka pojawił się błogi uśmiech. Wpatrując się w szary sufit i bezwiednie głaszcząc Agatę po miękkiej i gładkiej skórze, nie pamiętał, czym się tak zamartwiał ledwie przed chwilą. Owszem, kawalerskie życie było o niebo lepsze niż wiszenie u szyi rodzicom, lecz zrezygnowałby z tego choćby zaraz, by codziennie dzielić z Agatą takie wieczory. Minęło kilka minut, nim przyspieszony oddech pozwolił mu wydusić z siebie kolejną propozycję, ale tych kilku słów był bardziej niż pewien.

– Wiesz co, Agata? A może wprowadzisz się do mnie?

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: