Szczęśliwego Nowego Roku - ebook
Szczęśliwego Nowego Roku - ebook
Jest Sylwester. Najlepsza noc w roku.
Podczas gdy starzy przyjaciele, Wiksellowie i Anderssonowie, wznoszą toasty, ich nastoletnie dzieci urządzają własną imprezę na drugim końcu miasta.
Jednak następnego ranka siedemnastoletnia Jennifer Wiksell znika.
Godziny mijają. W sprawę włącza się policja. Nikt nie wie, komu można zaufać.
Te dwie tajemnicze rodziny mają wiele do ukrycia.
Czy rozwiązanie zagadki zniknięcia Jennifer może znajdować się blisko domu?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8230-486-2 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Fredrik
Kiedy Nina wchodzi do sypialni, stoję przy szafie.
– Wyglądam w tym grubo? – pyta.
Zerkam pośpiesznie na żonę.
– Wyglądasz prześlicznie.
Moje spojrzenie powraca do szafy i trzech krawatów, które w niej wiszą. Miętowozielony z matury oczywiście odpada. Pogrzebowy krawat pasuje do mojego nastroju, ale do koszuli nie za bardzo. Wzdycham i biorę jasnoniebieski w srebrne paski, prezent gwiazdkowy od teściowej, który wydawał się staroświecki już wtedy, gdy go dostałem pięć czy sześć lat temu.
– Przecież nawet nie rzuciłeś okiem.
Podchodzi do wielkiego lustra. Okręca się przed nim, ze zmarszczonym czołem przygląda się swojemu odbiciu.
– Leży na tobie idealnie – mówię.
Nina naciąga materiał zielonej sukienki. Staję przy niej przed lustrem, czuję jej znajomy zapach. Żona od wielu lat używa tych samych perfum, robi to od tak dawna, że nawet ja pamiętam ich nazwę: Acqua di Giò. Znów naciąga materiał, parska i mruczy coś pod nosem. Próbuję zawiązać krawat, ale niezbyt mi to wychodzi.
– W tym roku znów go zakładasz?
Nina wciąż jest zwrócona w stronę lustra, lecz nie skupia się już na sukience, tylko na moim krawacie.
– Nie mam innego.
Jednym długim krokiem podchodzi do szafy, ale gdy widzi, co zostało na wieszaku, poddaje się.
– Faktycznie, na przyszły rok będziesz musiał kupić sobie nowy.
Kiwam głową i w tym momencie słychać dzwonek.
– To na pewno Jennifer. – Nina odwraca się w stronę otwartych drzwi. – Smilla! Otworzysz?
Słychać hałas na piętrze, potem tupot stóp Smilli na schodach i po chwili z przedpokoju dobiegają dwa różne głosy.
Nina na mnie patrzy.
– Która godzina?
– Dwadzieścia po piątej.
– Dwadzieścia po? – Podbiega do komody i zaczyna grzebać w rajstopach. Kolejne pary lądują na podłodze u jej stóp. – Niech to szlag. Dlaczego zawsze zapominam o kupnie nowych rajstop?
Minutę później żona wychodzi z pokoju z czymś czarnym w ręce.
– Co z chłopcami? – pyta z przedpokoju. – Ubrali się?
– Sprawdzę.
– Vilgot ma założyć koszulę! – woła z łazienki. – Wisi na krześle.
Zapinam spodnie, narzucam marynarkę i oglądam rezultat w lustrze. Przez ten krawat wyglądam jak klaun. Brakuje tylko czerwonego nosa.
Vilgot i odświętne stroje to kiepskie połączenie. Nasz sześciolatek na okrągło mógłby chodzić w spodniach od dresu i czasem się zastanawiam, po co się staramy ubierać go tak elegancko. Anton stał się w tej kwestii mniej uparty. Lubi nosić ładne ubrania, a ostatnio staje rano przed lustrem i poprawia włosy. Efekt siódmej klasy podstawówki.
– Ładna koszula – mówię, kiedy schodzimy po schodach.
Anton wzrusza ramionami, ale uśmiecha się do mnie. Rzadko to robi.
Zatrzymuję się na wysokości kuchni, patrzę na dwie dziewczyny przy blacie i próbuję uspokoić szybko bijące serce. Jennifer to nie żaden potwór. To zupełnie zwyczajna nastolatka, przyjaciółka mojej córki. Muszę kilka razy odchrząknąć, żeby mój głos zabrzmiał normalnie.
– To na razie.
Jennifer nie reaguje, najwyraźniej postanowiła nie usłyszeć. Dalej kroi składniki na sałatkę, odwrócona plecami do mnie. Krótka obcisła sukienka pozostawia niewiele przestrzeni dla wyobraźni i staram się, jak mogę, by mój wzrok nie utkwił w niewłaściwym miejscu.
Mimo to, gdy Smilla się odwraca, czuję się przyłapany na gorącym uczynku. Rozpromienia się, ścisza przenośny głośnik i podchodzi do mnie.
– Na razie. – Ściska mnie mocno. – Dzięki, że pomogłeś mi przekonać mamę.
Zupełnie jakbym miał jakiś wybór.
Gdy obejmuję moją siedemnastoletnią córkę, pojawia się natarczywie powracająca myśl, czemu dzieci nie mogą zawsze mieć dziewięć lat. Dziewięciolatki to idealne istoty. Bystre i rozsądne, ale wciąż pełne tej niewzruszonej wiary, że rodzice potrafią naprawić wszystko. Jedno popołudnie w Leos Lekland wystarcza, żeby zaspokoić ich potrzebę intensywnych emocji.
– Wiesz, co ci mówiliśmy. – Cofam się o krok i patrzę córce w oczy. – Nie wpuszczaj nikogo, kto nie był zaproszony, żadnych…
Smilla zasłania uszy.
– Wiem! – Opuszcza ręce. – Ględzicie o tym od dwóch tygodni.
– Po prostu boimy się o ciebie.2
Nina
Samochód stoi na podjeździe, kabinę oświetla niebieski blask trzech wyświetlaczy. Otwieram drzwi, opadam na miejsce pasażera i stawiam między nogami torbę z deserem na dzisiejszy wieczór, żeby miska w środku się nie przewróciła.
– Uch! – Patrzę na męża. – Już prawie tego żałuję.
Fredrik uruchamia samochód.
– Czego żałujesz?
– Imprezy. Tej ich imprezy. Czy my jesteśmy głupi, że pozwalamy dwudziestce nastolatków obchodzić sylwestra u nas w domu?
Fredrik wzdycha.
– Będzie dobrze. Smilla i Jennifer sobie poradzą.
Wyjeżdżamy na Agnesfridsvägen, mijamy szkołę i Videdals Torg. Za rondem widać dziewięciopiętrowe bloki Vita Höjas. Oświetlone okna tworzą żółtą mozaikę za wściekle zielonym szyldem Coop.
Czuję ucisk w przeponie, naprawdę nie chcę psuć tego wieczoru zamartwianiem się o dziewczyny, ale mój niepokój narasta wraz z odległością dzielącą nas od domu.
Dopiero co niepewna zwlekałam przy drzwiach wyjściowych. Nagle chciałam córce tak wiele powiedzieć. O tym, jak zdradzieckie potrafią być mocne alkohole, żeby nigdy nie godziła się na coś, co wydaje się niewłaściwe, że jest prześliczna i że – w idealnym świecie – wszyscy powinni móc ubierać się tak, jak mają na to ochotę, ale że przezroczysty top może wysyłać niepożądane sygnały. I tak dalej.
Oczywiście wtedy było już za późno na mnóstwo upomnień. A dziewczyny dokładnie wiedzą, na co się umówiliśmy: maksymalnie dwadzieścia osób, żadnych narkotyków (absolutnie żadnych), do picia tylko cydr albo piwo. Zamknęłam barek, a klucz leży w moim portfelu.
Odwracam się do Fredrika.
– Może i Smilla i Jennifer sobie poradzą, ale nie znamy nawet połowy osób, które mają przyjść. Smilla twierdzi, że zaprosiły tylko kolegów z klasy, ale to przecież może być ktokolwiek.
– Musimy mieć na tyle odwagi, żeby jej zaufać.
– Smilli możemy ufać, ale Jennifer… – Próbuję znaleźć właściwe słowa. – Jennifer nigdy… nie znała granic. Sam przecież wiesz, jaka była trudna w dzieciństwie, i o całym tym wymyślanym przez nią gównie. I że Smilla się na to po prostu godziła.
– Teraz mają po siedemnaście lat – zauważa Fredrik. – Nie jedenaście.
Uchodzi ze mnie powietrze. Ta dyskusja mija się z celem, zwłaszcza teraz, kiedy wszystkie decyzje zostały już podjęte.
Jest wiele powodów, żeby nie pozwalać nastolatkom na imprezy bez rodziców, póki nie skończą osiemnastu lat. Ale cały mój sceptycyzm co do domówki dziewczyn wynika głównie z jednego prostego faktu: nie lubię Jennifer. Nie ufam jej i jej nie lubię.
Wzdragam się, by się do tego przyznać. Pracuję z dziećmi i zwykle potrafię znaleźć klucz do każdego małego serduszka. A jeśli nie, to jakoś udaje mi się otworzyć je wytrychem.
Ale serce Jennifer zawsze było przede mną zamknięte. Jako małe dziecko była dzika, głośna i zazwyczaj musiała się znajdować w centrum uwagi. Kiedy Smilla i Jennifer bawiły się razem, ciągle się bałam, że coś się wydarzy. Później – gdy stały się nastolatkami – byłam przerażona, ustaliłam wyraźne zasady i wyjaśniłam Smilli, jakie będą konsekwencje, jeśli je złamie.
Ich przyjaźń to jak balansowanie na linie. Nigdy nie chciałam, żeby moje odczucia wpływały na Smillę, Jennifer była dla niej niczym siostra. A Fredrik zawsze uważał, że przesadzam. Bez względu na sytuację stawał po stronie Jennifer.
Osobiście bardzo się cieszę, że teraz dziewczyny już tak często się nie spotykają. Ten cały pomysł wspólnej imprezy sylwestrowej był trochę zaskoczeniem. Przykrym zaskoczeniem.
– Chodzi o wolność, ale z poczuciem odpowiedzialności – mówi Fredrik, jakby czytał w moich myślach.
„Wolność z poczuciem odpowiedzialności”. Mąż powtarza to jak mantrę po ostatnich tygodniach dyskusji i muszę ugryźć się w język, żeby nie przytaczać kontrargumentów.
Co prawda również nie był do końca przekonany co do tej imprezy, ale przez cały czas twierdził, że to o wiele lepiej, jeśli będą u nas w domu, na osiedlu szeregowców, zamiast ganiać gdzieś po mieście.
Kupuję ten argument. Problem polega na tym, że przecież nie mamy nad nimi żadnej kontroli. Będziemy na innej imprezie, w innej części miasta. A teraz, gdy przyszło co do czego, potrafię wymyślić tysiąc rzeczy, które mogą pójść nie tak na imprezie sylwestrowej z Jennifer Wiksell. Chociaż dziewczyny nie opuszczą naszego osiedla.
Obracam się i zerkam przez ramię. Dwie pary oczu wpatrują się w skupieniu w podświetlone wyświetlacze, w uszach biały plastik. Rezygnuję z próby kontaktu i odwracam się z powrotem do przodu.
Na Inre Ringvägen panuje spory ruch, większość osób jedzie gdzieś świętować. Próbuję nie myśleć o domówce dziewczyn. Zmuszam się, by skupić się na tym, jak my będziemy obchodzić sylwestra, i na imprezie, na którą wkrótce dotrzemy.
Mam nadzieję, że mus będzie w porządku. Podam go z marakują i owsianymi ciasteczkami. Z początku, w dziecinnym proteście, zamierzałam kupić gotowe ciasteczka w Ica. Ale w ostatniej chwili zmieniłam zdanie i upiekłam własne. Przyjście na sylwestrową kolację do Lollo i Maxa z ciasteczkami ze sklepu byłoby towarzyskim samobójstwem.
Zerkam na mojego męża. Jeszcze nie tak dawno podzieliłabym się z nim swoimi przemyśleniami. Żartowalibyśmy sobie z idealnych domów przyjaciół i z naszego chaosu, a Fredrik by mnie pocieszał. Powiedziałby, że po pierwsze, Lollo i Max mają tylko Jennifer i tylko nią muszą się opiekować, a po drugie, głównymi zainteresowaniami Lollo są wystrój wnętrz i gotowanie.
Kiedyś uwielbialiśmy dyskutować o wadach i zaletach naszych przyjaciół i dobrze rozumiem, że pod wieloma względami chodziło o przypominanie samym sobie o tym, jacy jesteśmy świetni. Bo zawsze dochodziliśmy do wniosku, że nasz sposób życia jest najlepszy.
Ostatnio nie ma takich rozmów. Nie rozmawiamy o przyjaciołach, o nas, właściwie to o niczym nie rozmawiamy. Zajmujemy się tylko rodzinną logistyką, sprawami, które mają związek z dziećmi. Brakuje mi naszych rozmów, brakuje mi nas.
Można by winić za to czas, kiedy dzieci były małe. Ale Vilgot jesienią skończył sześć lat i jest dość samodzielny. Anton chodzi do siódmej klasy, a Smilla niedługo kończy osiemnaście lat. Powiedziałabym, że okres, kiedy dzieci były małe, jest już za nami.
– Daleko jeszcze?
Mały paluszek skrobie mnie po płaszczu i się odwracam.
– Niedługo dojedziemy. Nie wiesz, gdzie jesteś?
– Nie. – Złote loki Vilgota falują, gdy kręci głową. – Jest przecież całkiem ciemno.
– Widzisz, że tam dalej jest jaśniej. To Klagshamn.
Vilgot chyba się tym zadowala, bo znowu włącza iPada.
Wyglądam przez boczną szybę, widzę przemykający obok nas płaski krajobraz. Pola obsadzone na skrajach rzędami nagich wierzb pochylających się od morza w stronę lądu. Nad gliniastą ziemią wiszą kłęby mgły i trudno powiedzieć, gdzie zaczyna się niebo. Typowa skańska zima.
– Cholerna pogoda. – Fredrik włącza światła przeciwmgłowe i zaraz je wyłącza, bo to nic nie daje. – W każdym razie dziś w nocy pewnie nie obejrzymy sobie fajerwerków.
– Musisz mieć takie negatywne nastawienie? – pytam.
– Negatywne? Po prostu mówię, jak jest.
– To nie zakazali rakiet? – słychać mutujący głos z tylnego siedzenia.
– Zakazali rakiet na patyku – wyjaśnia Fredrik, skręcając w stronę wsi. – Ale nie baterii. – Patrzy na mnie. – Podejrzewam, że Max będzie miał najlepszą baterię fajerwerków, jaką tylko można było kupić.
Max lubi się popisywać i Fredrik zawsze miał z tym problemy. Mój mąż uważa, że głównym celem wszystkiego, co robi Max, jest pokazywanie ludziom, że go na to stać. Może to nawet po części prawda. Ale myślę, że on lubi robić szalone rzeczy. Lubi uchodzić za żartownisia, który zawsze ma coś fajnego w zanadrzu.
Nasz przyjaciel prowadzi świetnie prosperujące biuro maklerskie w centrum Malmö; firmę założył jego ojciec. Max Wiksell chyba nigdy w życiu nie przeczytał żadnej książki, ale ma nosa do interesów oraz jest niesamowicie zmotywowany. Według Lollo non stop pracuje i wygląda na to, że mu się to opłaca.
Jeździ nowymi samochodami, pije starą whisky i nosi drogie zegarki. I nawet jeśli Fredrik przekonuje mnie, że nie dba o symbole statusu, wyraźnie widać, że przy Maxie czuje potrzebę, żeby się wywyższać. Najczęściej robi to, nie zgadzając się z nim. Czasem bryluje swoją wiedzą na tematy, w których Max chce się wydawać obyty (whisky), ale tak naprawdę nie ma zbyt dużo do powiedzenia.
Jeśli chodzi o mnie, to – w odróżnieniu od Fredrika – potrafię śmiać się z niego, kiedy zaczyna za bardzo się przechwalać albo przesadnie się wymądrza. A ponieważ Fredrik – w odróżnieniu ode mnie – potrafi wyśmiać domowy chleb na zakwasie upieczony przez Lollo, wychodzi chyba na remis. Nigdy nie potrafiłam przestać się porównywać z moją piękną, szczupłą i świetnie radzącą sobie z prowadzeniem domu przyjaciółką. Chociaż wiem, że mam od tego tylko zły humor.
Parkujemy kawałek dalej przy drodze, bo flotylla pojazdów rodziny Wiksellów zajmuje cały wielki podjazd. Przed ogromną białą willą pali się morze ogrodowych lampionów, a przez panoramiczne okno w salonie widać ludzi z kieliszkami szampana w rękach. Widzę, jak Malena odrzuca do tyłu głowę, wybuchając tym swoim charakterystycznym głośnym śmiechem, i po raz pierwszy od dawna czuję imprezowy nastrój.
Może ten wieczór to wcale nie taki głupi pomysł. Będziemy świętować Nowy Rok z dobrymi przyjaciółmi. Chłopcy są z nami, a Smilla… no cóż, przecież niedługo będzie dorosła. Muszę przeciąć pępowinę.
– Przepraszam.
Kładę rękę na udzie Fredrika.
Patrzy na mnie.
– Za co mnie przepraszasz?
– Uch… to było niesprawiedliwe mówić, że masz negatywne podejście. Miałeś rację, pogoda jest do dupy.
Uśmiecha się, ale w oczach tego nie widać.
– Już zdążyłem o tym zapomnieć.3
Fredrik
Za sześć godzin będzie po wszystkim. Albo nie, raczej za siedem. Nie zwiniemy się przecież do domu zaraz po tym, jak wybije dwunasta. Ale za najwyżej siedem godzin znów będę szedł tą ogrodową ścieżką – tyle że w przeciwną stronę. A jeśli się nad tym dobrze zastanowić, siedem godzin mija dość szybko. To nawet krócej niż dzień pracy. Jakoś to wytrzymam.
Za siedem godzin wszystkie te lampiony się wypalą. Będę niósł śpiącego Vilgota na rękach, a na drodze będzie czekać taksówka.
Moment. Przyśpieszam kroku.
– Zamówiłaś taksówkę?
Nina się odwraca. Odświętna fryzura, brokat na powiekach.
– Przecież to ty miałeś to zrobić.
Niech to szlag! Jak mogłem o tym zapomnieć, skoro jedyne, czego pragnę, to się stąd wyrwać?
Wpatruje się we mnie.
– Chcesz powiedzieć, że zapomniałeś?
– Wszystko się ułoży, załatwię to.
– A niby jak zamierzasz to załatwić? – Nina unosi brwi. – Zwykle trzeba rezerwować taksówkę z tygodniowym wyprzedzeniem. Co najmniej.
– Przecież mówię, że to załatwię.
Coś musi być poważnie nie tak z moim mózgiem. Zacząłem zapominać o różnych rzeczach. Ważnych rzeczach. To do mnie niepodobne i to mnie przeraża. Mam początki alzheimera?
Nina wzdycha.
– No cóż, w każdym razie nie zamierzam w środku nocy ciągnąć dwójki wykończonych dzieci na autobus. To tak dla twojej wiedzy.
Wydyma usta. Anton na nas patrzy.
– To znaczy, że będziemy tu nocować?
– Nie – zapewnia go stanowczo Nina. – Wrócimy do domu. – Spogląda na mnie ze złością. – Tata to załatwi.
Drzwi wejściowe otwierają się z impetem i stoi w nich szeroko uśmiechnięta Lollo. Trzyma na rękach rodzinnego pudla, Chanel, który z okazji sylwestra ma na głowie kucyk z wielką błyszczącą kokardą.
– Cześć, witajcie! – Sukienkę ma podobną do tej, jaką włożyła Jennifer, czarną i bardzo skąpą. – No wejdźcie, wejdźcie! – Cofa się i nas przepuszcza. – O rany, chłopcy, ale wyście urośli! Anton, niedługo przerośniesz tatę. I Vilgot! Jaki z ciebie mały słodziak.
Lollo stawia Chanel na podłodze i kolejno nas ściska. Ninę, która najpierw podaje jej wyszukany bukiet w celofanie, przytula wyjątkowo długo.
– Wreszcie się spotykamy. – Puszcza Ninę, ale kładzie jej dłoń na ramieniu. – Niesamowite, jak ten czas leci. Kiedy ostatni raz się widzieliśmy? Naprawdę nie spotkaliśmy się ani razu od nocy świętojańskiej?
Wiem, że to się zgadza, ale nie mam ochoty wypowiadać się w tej kwestii. Nina natychmiast protestuje, mówi, że musieliśmy widzieć się w międzyczasie, i kiedy dyskutują, ja odwieszam kurtkę Vilgota. Mój synek wciąż stoi przy półce z butami nagle onieśmielony wśród wszystkich tych starych-nowych twarzy.
Wycieram buty na wycieraczce.
– Mogę nie zdejmować butów?
– No jasne! – Lollo się uśmiecha. – Co to by była za impreza w skarpetkach?
Zastanawiam się, czy wymyśliła to na poczekaniu, czy może tak się mówi. Tak czy inaczej, wydaje mi się to równie głupie.
Nina zmienia kozaki na szpilki, a potem prowadzi Vilgota i Antona do dużego salonu.
– No chodź – namawia, kiedy Vilgot się waha. – Lollo na pewno przyszykowała wam chipsy i napoje.
To działa. Naszemu młodemu synowi włącza się radar na chipsy.
Podziwiam moją żonę za umiejętność obchodzenia się z małymi dziećmi. Moim zdaniem ma cierpliwość nie z tego świata. Jest urodzoną przedszkolanką. Kocha swoją pracę i wiem, że cenią ją zarówno dzieci, jak i rodzice i koleżanki.
– Fredziu! – Max mocno wali mnie w plecy. – Jak leci?
Nikt prócz Maxa mnie tak nie nazywa.
– Świetnie. A tobie?
– Rewelacyjnie, mówię ci, rewelacyjnie! Dostałeś coś do picia? Szampan stoi tam. – Max wyciąga długie ramię po kieliszek. – Masz.
Oczywiście dom pérignon. Nie wolno oszczędzać na jakości, bo wtedy ktoś mógłby pomyśleć, że interesy nie idą za dobrze.
– Dzięki. – Unoszę kieliszek. – Czyli znów sylwester.
– A my jesteśmy coraz młodsi. – Max pochyla się w moją stronę i zniża głos. – Widziałeś nowego faceta Maleny?
Omiatam wzrokiem salon, ale nie widzę Maleny ani nikogo, kto mógłby być jej nowym facetem. Nina pomaga Vilgotowi nalać coca-coli do szklaneczki, a obok stoją dwie pary, które były tu ostatnio, kiedy obchodziliśmy razem sylwestra. Jedni i drudzy to sąsiedzi Maxa i Lollo. Przypominam sobie, że jedna z tych kobiet siedziała obok mnie przy stole. Niestety, nie pamiętam która. Są ubrane niemal identycznie i podobne do siebie jak dwie krople wody. Grzywy blond włosów, czarne suknie, czarne czółenka.
Ich mężów natomiast potrafię rozróżnić. Jens Stenman jest niemal równie szeroki, jak wysoki, a Magnus Göransson chudy jak patyk. Razem przypominają Flipa i Flapa.
– Facet Maleny jest muzułmaninem – szepcze Max i wyczekująco na mnie patrzy.
Znam Maxa Wiksella i dokładnie wiem, jakiej reakcji oczekuje. I szczerze mówiąc, teraz jestem jeszcze bardziej ciekaw faceta Maleny. Jednak uleganie takim myślom byłoby tylko utwierdzaniem Maxa w jego i tak jednostronnym sposobie patrzenia na świat.
– No i? – pytam. – Połowa moich uczniów to muzułmanie.
– No tak, tak. Ale ten jest z Maleną, tu u nas w domu. To znaczy nigdy bym nie pomyślał, że będę świętować sylwestra z jakimś…
– Jest religijny? – przerywam mu.
Max marszczy czoło.
– Co masz na myśli? Jest przecież muzułmaninem…
– Tak, ale czy jest praktykującym muzułmaninem? Czy chodzi do meczetu? Codziennie się modli? Pije alkohol?
– Pojęcia nie mam – wzrusza ramionami Max. – Będziesz musiał sam go zapytać.
W tej samej chwili do salonu wchodzi Malena z ciemnowłosym mężczyzną. Sam nie wiem, czego się spodziewałem, ale ten gość wygląda jak zupełnie normalny facet w średnim wieku na imprezie sylwestrowej. Garnitur, koszula, krawat.
– Fredrik! – Malena kieruje się w naszą stronę. – Jak miło cię widzieć. – Długo mnie przytula, a potem odwraca się do swojej nowej miłości. – To jest Adem.
Ściskamy sobie ręce, a Max korzysta z okazji, żeby odejść do innych gości.
– Malena się uparła, żeby przedstawiać mnie jako Adema – mówi ten ciemnowłosy, ma silny akcent z Malmö. – Ale proszę, mów mi Adde. Tak jak wszyscy.
– Fredrik – przedstawiam się. – Miło cię poznać. A tam dalej jest Nina, moja żona. Ta w zielonej sukience.
Nina zdążyła przejść od bufetu z przekąskami do dwóch par mieszkających po sąsiedzku. Śmieje się i wszyscy unoszą kieliszki we wspólnym toaście.
Gdy tylko odwracamy się w stronę tej małej grupki, odnoszę wrażenie, jakbym patrzył na wszystko nowymi oczyma. Czuję się tak, jakbym widział Ninę po raz pierwszy, i uderza mnie to, jaka jest piękna. Oczy barwy bursztynu, naturalnie zarysowane brwi, brązowe loki. Kocham ją – gdy to do mnie dociera, jestem niemal zaskoczony – i kocham jej dźwięczny śmiech. Kiedy ostatni raz go słyszałem?
– Nina i Lollo, moje dawne przyjaciółki z gimnazjum – wyjaśnia Malena Addemu.
Adde się uśmiecha.
– Czyli jeśli dobrze zrozumiałem, twoje wspólniczki w przestępstwach.
– Dokładnie. – Malena posyła mu pełne uczucia spojrzenie. – Jako nastolatki byłyśmy niebezpieczne. – Odwraca się do mnie. – Słyszałam, że teraz Jennifer i Smilla przejęły pałeczkę? Mam nadzieję, że zamknęliście barek na klucz?
– Ile mają lat? – pyta Adde.
– Siedemnaście – mówię. – Smilla w lutym kończy osiemnaście.
– Najlepszy okres w życiu – uśmiecha się Adde.
– Co proszę? – Malena udaje urażoną. – Myślałam, że najlepszy okres w życiu jest teraz, kiedy mnie poznałeś.
Adde daje jej całusa w policzek.
– Oczywiście. Najlepszy czas jest teraz.5
Fredrik
– I wiesz, co wtedy powiedziałem? – ryczy Stenman. – Powiedziałem, że za taką cenę nie dostanie się, cholera, nawet jolki.
Facet już jest dość mocno pijany. Ma czerwoną twarz i kiedy się śmieje, rozchyla mu się koszula na podskakującym brzuchu. Od co najmniej dziesięciu minut opowiada, jak latem, dwa lata temu, miał sprzedać swój jacht. Zaciskam szczęki.
Nie mam absolutnie nic przeciwko łodziom, tata miał stary jacht motorowo-żaglowy zacumowany w Gottskär i latem często nim pływaliśmy. Problemem jest Jens Stenman. To nadęty bufon, jak zresztą większość znajomych Maxa. Wiem, że jedynym powodem, dla którego Jens ględzi o swoim jachcie, jest to, że chce, aby wszyscy usłyszeli, za ile go sprzedał. A mnie to naprawdę w ogóle nie obchodzi.
– Cholera, tak – mówi Magnus Göransson. – Ludzie dzisiaj zupełnie się nie orientują. Wydaje im się, że o wszystko mogą się targować.
Stenman kiwa głową.
– Kiedy ja coś sprzedaję… – Zatacza się, ale udaje mu się przytrzymać blatu. – Kiedy człowiek, który dzwoni, nie umie mówić po szwedzku, od razu się rozłączam. Oni przecież pochodzą z prymitywniejszych kultur. Z miejsc, gdzie wciąż chodzi się po bazarach i o wszystko targuje.
– Właśnie – potwierdza z zapałem Magnus i pochyla się do przodu. – Dam ci radę… Kiedy sprzedawałem moją arconę 465, zatrudniłem agenta. Naprawdę dobrze było nie musieć się tym wszystkim zajmować. Poważne agencje mają kontakty w całej Europie, a poza tym potrafią nieźle podbijać ceny, więc to się opłaca.
Unoszę do góry kieliszek.
– Idę tylko po następny.
Moje stopy poruszają się po dębowym parkiecie pomalowanym na czarno i puszystych dywanach, byle znaleźć się jak najdalej od tego klubu wzajemnej adoracji. W tych mężczyznach jest coś, od czego cierpnie mi skóra. W dziewięciu przypadkach na dziesięć człowiek nie zdąży się nawet przywitać, a oni już zaczynają się puszyć. A potem gadają o pracy, samochodach, jachtach i pieniądzach.
W kącie pokoju, skąd dobiegają salwy śmiechu, stoją Nina, Malena i te blondynki, żony Jensa i Magnusa. Obchodzę je szerokim łukiem, bo mam wrażenie, że moje towarzystwo popsułoby im dobry nastrój.
Lollo ciągle biega w tę i z powrotem.
– Pomóc ci w czymś? – pytam ją.
– Absolutnie nie. – Uśmiecha się, ale nawet się nie zatrzymuje. – Napij się więcej szampana i wyluzuj, Fredrik.
Ale nie potrafię się odprężyć. Swędzi mnie pod kołnierzykiem koszuli, pewnie została tam jakaś metka. Przechodzę do przedpokoju, otwieram drzwi wejściowe i staję na schodach. Chłodne grudniowe powietrze przypomina mi, że niedługo stąd wyjedziemy, że to tylko kilka godzin.
Oddychaj, Fredrik. Oddychaj.
Wchodzę z powrotem do domu, odstawiam kieliszek na komodę przy lustrze i zakradam się na piętro.
Theo i Anton siedzą na sofie. Sprawnie manipulują swoimi padami. Vilgot jest jakieś dwadzieścia centymetrów od telewizora, przeżywa każdy zakręt na krętej drodze. Pośrodku, na owalnym szklanym stoliku, stoi nietknięta miska z chipsami.
– Cześć, chłopaki. – Przysiadam się do Antona. – Wszystko gra?
– Jeszcze jak! – Anton nawet na chwilę nie traci koncentracji. – Za chwilę wygram.
– Możesz sobie pomarzyć – mruczy Theo.
Z parteru dobiegają coraz głośniejsze dźwięki muzyki. Rozsiadam się wygodnie i obserwuję pędzące wozy Formuły 1. Chciałbym móc spędzić tu na górze cały wieczór. Ale gdy podnoszę wzrok, moje spojrzenie pada prosto na pokój Jennifer i od razu zmieniam zdanie.
Theo klnie pod nosem, kiedy jego samochód wypada z trasy. Chorągiewka w czarno-białe kwadraty ogłasza wygraną Antona.
– I tak to powinno wyglądać! – woła.
– Następnym razem musisz koniecznie spuścić mu lanie – mówię do Theo. – Inaczej zrobi się zbyt pyskaty.
Theo uśmiecha się do mnie szybko. W tym momencie Vilgot wyrywa Antonowi pada. Anton nie chce go puścić, ale Theo natychmiast podaje Antonowi swojego.
– Jeden wyścig – warczy Anton do młodszego brata. – Tylko jeden, rozumiesz?
Theo zawsze był miły dla Vilgota, pozwalał mu się z nimi bawić mimo protestów Antona. Po części wynika to na pewno z tego, że Theo nie ma rodzeństwa, z którym musiałby się wykłócać, ale też z tego, że to dobry chłopak. Ostatnio najwyraźniej ma jakieś problemy z kolegami i może dlatego spędza sylwestra z dwoma młodszymi chłopcami. Wprawdzie Anton jest od niego młodszy tylko o dwa lata, ale przepaść między trzynasto- i piętnastolatkiem potrafi być ogromna.
Theo pokazuje Vilgotowi, co ma robić. Ma łagodny głos, oczy chowają się za brązową grzywką.
I nagle to nie Theo tam siedzi. Tylko Simon. Mrugam kilka razy, by znów zobaczyć Theo, i równocześnie dociera do mnie, że jest dokładnie w tym samym wieku, w jakim był Simon, kiedy umarł.
Mój młodszy brat też był nieśmiałym, cichym chłopcem.
– A tak w ogóle, to jak leci?
Muszę się starać, żeby nie drżał mi głos.
– Tak w ogóle? – Theo sięga po stojące na stole chipsy.
– Ponoć zmieniłeś szkołę? Dobrze się czujesz w Tygelsjö?
Wzrusza ramionami.
– No daj spokój, tato. – Anton szturcha mnie w bok. – Jest sylwester. Gramy sobie. Musisz tu siedzieć?
– Spokojnie, już sobie idę – mówię i wstaję.
Te otwarte drzwi są jak magnes przyciągający mój wzrok. Nie potrafię się powstrzymać. Na wezgłowiu łóżka wisi biały koronkowy stanik. Wygląda, jakby rzuciła go tam w pośpiechu, w drodze pod prysznic. Ale mogła go też tam powiesić bardzo świadomie.
Z trudem przełykam i pośpiesznie schodzę po schodach.6
Nina
– No nie, najwyższa pora na jakiś wspólny toast!
Ivanka wstaje i unosi kieliszek z winem.
Sama nie stanowię wzoru trzeźwości, ale w porównaniu z Ivanką Stenman jestem sporo do tyłu. Powieki jej opadają, a jaskrawoczerwona szminka rozmazała się na przednich zębach.
– Dobry pomysł. – Max również wstaje. – Może coś najpierw zaśpiewamy?
– No jasne! – wrzeszczy Magnus Göransson tak głośno, że aż głuchnę na prawe ucho. – No dawaj, Ivanka! Zaśpiewaj najsprośniejszą piosenkę, jaką znasz!
Ivanka chichocze i przygładza króciutką sukienkę.
– Ja tam nie znam żadnych sprośnych piosenek.
– Dawaj, Ivanka! No dawaj! – skanduje Magnus.
Jens Stenman też się do niego przyłącza i zaczyna walić pięścią w stół.
– Hej! – przez wrzaski przebija się pełen napięcia głos. – Pamiętajcie, że są z nami dzieci.
Przez chwilę w salonie jest cicho jak makiem zasiał i wszyscy odwracają się w stronę tego głosu.
Należy do Fredrika. Próbuję podchwycić jego spojrzenie, ale mąż utkwił wzrok w Maxie i Ivance i ma taką minę, jakby chciał ich zamordować. Co się z nim dzieje?
– Mam propozycję – przerywa milczenie mój towarzysz przy stole. – Mogę zaśpiewać naprawdę sprośną piosenkę. Po arabsku.
– Daj spokój. – Szturcham Addego w bok. – To by było oszustwo. Skąd będziemy wiedzieć, czy naprawdę jest tak sprośna.
Uśmiecha się do mnie szeroko i wstaje z miejsca.
– Musicie mi po prostu zaufać.
Z kieliszkiem wina w jednej ręce, a z drugą uniesioną, jakby trzymał batutę, Adde zaczyna śpiewać. Klaszczę w dłonie, Lisen do mnie dołącza, a Ivanka porusza się tak, jakby to miał być taniec brzucha. Po chwili wszyscy już stoją, tańczą jak Ivanka albo klaszczą do rytmu. Wszyscy oprócz Antona, Theo i Vilgota, którzy oderwali się od gry, żeby zjeść kolację. Fredrik oczywiście też nie bierze w tym udziału.
– Mówię wam, te zdjęcia przejdą do historii! – woła Lollo z komórką w ręce.
Ivanka, która uwielbia pozować przed obiektywem, tak się wczuwa, że aż się przewraca.
– No i zdrówko, kurwa! – krzyczy Max i stawia ją na nogi.
Siadam. Popłakałam się ze śmiechu, więc ocieram łzy serwetką i upijam łyk białego wina. Jest przepyszne. Nie za kwaśne i nie za słodkie, a poza tym idealnie schłodzone.
– Mamo! – Vilgot wciska się między mnie a Magnusa. – Mogę już iść?
Kiedy odwracam głowę, by powiedzieć mu, że tak, świat się kołysze. Ups! Ile kieliszków szampana tak właściwie wypiłam przed jedzeniem? Straciłam rachubę. Muszę więcej jeść.
– No jasne, że możesz.
Próbuję pogłaskać Vilgota po policzku, ale uchyla się, więc odwracam się z powrotem do Addego.
– Wyborne wino! Przystawki też są pyszne. – Zjadam małego pierożka i przysuwam się do Addego z krzesłem. – O czym była? Ta piosenka, którą zaśpiewałeś?
– Nie mogę powiedzieć. – Jego ciemne oczy błyszczą. – To nie dla twoich niewinnych uszu.
– Niewinnych? – Czkam. – O, przepraszam. Zawsze mi się to przytrafia, kiedy piję.
– To była kołysanka – mówi Adde.
– Co? – Czuję, jak wzbiera we mnie śmiech. – Naprawdę?
Adde kiwa głową i bierze kilka oliwek z talerza.
– Ale teraz musisz mi opowiedzieć coś o Malenie. – Wsuwa jedną oliwkę do ust i rozpiera się wygodnie na krześle. – Opowiedz mi coś naprawdę żenującego.
– No to mam w czym wybierać. – Odwracam się w stronę szczytu stołu, gdzie siedzi moja przyjaciółka. – Malena! Twój facet chce, żebym mu zdradziła wszystkie grzechy twojej młodości.
Malena przerywa rozmowę z Lisen.
– Co masz na myśli? Moja przeszłość jest krystalicznie czysta!
Wszyscy wybuchają głośnym śmiechem i cały salon aż się trzęsie od donośnego głosu Jensa Stenmana.
– Na zdrowie! – Stenman wstaje i po kilku próbach udaje mu się wziąć do ręki kieliszek z winem. – Za naszą piękną gospodynię i najlepszego sylwestra wszech czasów!7
Fredrik
To fascynujące, że ludzie potrafią tak długo tkwić w jednym miejscu, gadać absolutnie o niczym i równocześnie sprawiać wrażenie, jakby się dobrze bawili. Przyglądam się siedzącym przy wielkim stole w jadalni i nie widzę ani jednej osoby oprócz mnie, która by się tutaj nudziła.
Ponieważ w towarzystwie pojawił się ktoś nowy, Max skorzystał z okazji i wyciąga wszystkie swoje anegdotki z czasów młodości. Za każdym razem, gdy słyszę te opowieści, są coraz bardziej dramatyczne, a biorąc pod uwagę to, że zadaję się z Maxem Wiksellem od ponad dwudziestu lat, zaczynają przypominać klasyczne sagi o bohaterach.
Nikt przy stole nie zdradza, że to dla nich stare, odgrzewane historie, wszyscy idą Maxowi na rękę i głośno się śmieją w odpowiednich miejscach. Adde też śmieje się z obowiązku. A może naprawdę dobrze się bawi?
Ninę posadzono obok nowego faceta Maleny i wygląda na to, że swobodnie się razem czują. Kiedy Max przerywa na chwilę swoje opowieści, pochylają ku sobie głowy i na ile jestem w stanie to ocenić, z przejęciem o czymś rozmawiają. Widać, że Nina sporo wypiła, zamaszyściej gestykuluje, głośniej się śmieje.
Czuję się poza nawiasem. I świetnie wiem, z czego to wynika: oni wszyscy piją alkohol. Wszyscy, z wyjątkiem mnie.
Podjąłem decyzję po pierwszym drinku. Dotarło do mnie, że Nina miała rację i zorganizowanie taksówki będzie graniczyć z cudem. Nocowanie tu nie wchodzi w rachubę, siedem godzin to i tak za dużo, i to ja zapomniałem zrobić rezerwację. A więc zamiast spędzić ten wieczór na ściąganiu aplikacji wszystkich firm taksówkarskich z miasta, postanowiłem, że będę bardzo mało pić. Mały kieliszek szampana przed jedzeniem, kieliszek wina do posiłku i łyk szampana o północy. Nie powinienem mieć problemów z odwiezieniem nas do domu.
– Jesteś nauczycielem, prawda?
Moja towarzyszka przy stole odwraca się w moją stronę. Przez cały wieczór wymieniliśmy trochę uprzejmości i mimo to nie udało mi się ustalić, czy to ta sama kobieta, obok której siedziałem dwa lata temu. Ale tak to brzmi.
– Dokładnie. Wuefu i matematyki. W wyższych klasach podstawówki.
– Dobrze ci z tym? – Przekrzywia głowę. – Ostatnio słyszy się, że w szkolnictwie nie jest najlepiej. Dzieciaki nie potrafią się zachować, nauczyciele mają za dużo pracy… Nasza najmłodsza córka zdała maturę pięć lat temu, więc tak jakby straciłam kontakt z tym światem. Naprawdę jest tak źle, jak to przedstawiają?
– Osobiście uważam, że jest całkiem w porządku. Oczywiście to, czy się dobrze czujesz, w znacznej mierze zależy od tego, gdzie pracujesz, ale w mojej szkole mamy dobrego dyrektora, który potrafi radzić sobie z problemami. A jakieś problemy muszą się pojawiać, gdy ma się ponad dwustu nastolatków pod jednym dachem. I lubię moich kolegów.
– Uważasz, że dużo się zmieniło? Że młodzi ludzie nie mają teraz szacunku dla dorosłych?
Wzruszam ramionami.
– Chodzi też o to, żeby sobie zasłużyć na ten szacunek. Ale jasne, w porównaniu z tym, jak było dziesięć lat temu, czuje się różnicę.
Zastanawiam się intensywnie, co powiedzieć, żeby zmienić temat. Mówienie o mojej pracy już mnie nie bawi. Jestem dobrym nauczycielem i zawsze uważałem, że zadawanie się z młodymi ludźmi jest przyjemne i stymulujące. Ale wszystko to przepadło, nie chcę o tym myśleć.
Poza tym ta rozmowa w bolesny sposób przypomina mi o imprezie, która trwa teraz u nas w domu. Zerkam na Ninę i stwierdzam, że alkohol chyba działa na nią uspokajająco. Sam mam ochotę wskoczyć do samochodu, jechać prosto do domu i to zakończyć. Wszyscy, którzy mieli kiedyś siedemnaście lat, wiedzą, że imprezy, które wtedy przeżyli, były absolutnie najgorsze. Albo najlepsze. W zależności od tego, jak na to spojrzeć.
Kobieta otwiera usta, by powiedzieć coś jeszcze, ale Lollo ratuje mnie przed dalszymi pytaniami.
– Słuchajcie wszyscy!
Wstaje z miejsca i mocno dzwoni łyżeczką o kieliszek z winem.
– Chsesz pszsemawiać? – bełkocze Max. – Kurde, ale nuda. To sstreeszczaj się chocioszz…
Wszyscy się śmieją. Może po to, by jakoś załagodzić wydźwięk jego słów. Znów się rozglądam. Zawsze tak się upijamy na imprezach? Czy ludzie tak mnie dzisiaj drażnią dlatego, że jestem trzeźwy, czy też dzisiejsza impreza jest rzeczywiście wyjątkowo suto zakrapiana?
– No cóż, zaraz… – Lollo zerka na zegarek i uśmiecha się szeroko – za godzinę będzie Nowy Rok! – Słychać radosne okrzyki, więc Lollo musi odczekać, aż zrobi się trochę ciszej. – I tak sobie pomyślałam, że powinniśmy coś sobie opowiedzieć o roku, który minął. Może o tym, co najlepszego się w nim wydarzyło? A potem możemy coś powiedzieć o naszych oczekiwaniach na następny rok. Nie uważacie, że byłoby fajnie? Tak króciutko. – Odwraca się w stronę męża. – Słyszysz, co mówię, Max? Krótko i na temat, dasz radę?
Goście znów się śmieją.
Wszystko we mnie protestuje przeciwko temu pomysłowi! Dudni mi w głowie, pocą mi się dłonie i pojawiają mroczki przed oczami. Mam ochotę uciekać, ale siedzę, jakbym zrósł się z miękką poduszką krzesła.
– Jaki fajny pomysł! – woła moja towarzyszka. – To ja mogę zacząć.
– Doskonale – uśmiecha się Lollo. – No to dawaj, Lisen.
No właśnie, Lisen. Tak miała na imię.
Lisen zaczyna mówić. To długi, rozwlekły wywód o nowej pracy i o jednym lub kilku wnukach. Potem opowiada, że ma nadzieję pojechać w różne miejsca, i tak dalej, w nieskończoność.
Dolewam sobie wody ze stojącej przede mną karafki i modlę się do sił wyższych, żeby to się odbywało zgodnie z ruchem wskazówek zegara i nie zdążyło zatoczyć pełnego kręgu.
Ale gdy Lisen kończy, Lollo oczywiście wskazuje na mnie.
– Twoja kolej, Fredrik.
Serce bije mi jak szalone, próbuję się uśmiechnąć, lecz usta odmawiają mi posłuszeństwa i wykrzywiają się w sztywnym grymasie.
– No dalej, panie nauczycielu – pokrzykuje Max z drugiej strony stołu. – Masz jakieś trupy w szafie, czy jak?
– Przepraszam. – Wstaję ze swojego miejsca. – Zajrzę tylko na chwilę do chłopców. Wydaje mi się, że Vilgot przed chwilą wołał. Możecie puścić kolejkę w drugą stronę.
– Tylko nie myśl sobie, że się wywiniesz! – wydziera się Max.
Mam ochotę powoli go dusić, ale mówię tylko coś o tym, że zaraz wrócę, i pośpiesznie wychodzę z pokoju.8
Nina
– Twoja kolej, serduszko. – Lollo patrzy na mnie. – Opowiedz nam. Co było najlepsze w minionym roku? Na co masz nadzieję w przyszłym?
Upijam łyk wina deserowego, żeby zyskać na czasie. Kiedy zaczęło się to całe wypytywanie, uznałam, że to nawet fajne, takie typowe dla Lollo, ale nagle wydaje mi się bardzo ważne, żeby powiedzieć coś dobrego.
Za kilka minut zacznie się nowy rok, doskonała okazja, żeby wyrzucić stare poinsecje i posadzić świeże tulipany. Ale to nie brzmiało jak coś szczególnego. Dlaczego myślę o kwiatkach? Zdecydowanie za dużo wypiłam, wciąż trochę kręci mi się w głowie.
Adde lekko trąca mnie łokciem.
– Halo, towarzyszko przy stole. Masz tremę?
Wcale nie chcę chichotać, ale jakoś mi się to wyrywa, jak przedłużenie wcześniejszych ataków śmiechu tego wieczoru. Od dawna się tak świetnie nie bawiłam na imprezie. Adde jest naprawdę strasznie miły i dowcipny. Mam nadzieję, że Malena z nim zostanie, wydaje się idealnym typem dla niej. Ktoś stabilny, ale z błyskiem w oku.
– Nie, ale… – Uśmiecham się do Lollo, próbuję zebrać myśli. – To był dobry rok, ale nie wiem, czy potrafię sobie przypomnieć jakieś szczególne chwile.
Lollo przekrzywia głowę.
– Ale choć jedną dobrą rzecz chyba uda ci się sobie przypomnieć?
Im dłużej się głowię, tym trudniejsze się to staje. Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, to mijający rok nie był za szczególny. Fredrik i ja przez większość czasu się mijaliśmy, milczeliśmy albo się kłóciliśmy. Vilgot miał cztery razy zapalenie ucha, Smilla i ja kłóciłyśmy się właściwie o wszystko, o co tylko się da, i musieliśmy wcześniej wracać z urlopu, bo zalało nam kuchnię.
– No dobrze – mówię w końcu. – Najlepsze jest to, że wszyscy w rodzinie są zdrowi i że mamy takich świetnych przyjaciół. – Ktoś gwiżdże, zapewne Max, który natychmiast uczepił się komplementu. – A w przyszłym roku mam nadzieję… – Moje spojrzenie obiega ludzi przy stole i zatrzymuje się na pustym miejscu Fredrika – …mam nadzieję, że nadal będziemy dobrze się czuć.
Jezu! Jak nudnie to brzmi w skali od jednego do dziesięciu? Czy zdrowie wszystkich członków rodziny to jedyne, na co mam nadzieję w przyszłości? To żałosne. Wszyscy pozostali opowiadali o nowych wyzwaniach w pracy, o ekscytujących podróżach albo o tym, że chcieliby wziąć udział w maratonie.
Stałam się starszą panią? Pewnie tak. Czy to dlatego Fredrik nie chce już ze mną rozmawiać? Bo uważa, że stałam się stara i nudna? I brzydka?
Ostatnio w ogóle ze sobą nie sypiamy. Wcześniej jakoś się nie zastanawiałam nad naszym nieistniejącym życiem seksualnym, ale teraz nagle mnie to uderza: w ogóle go nie mamy.
Dzieci są w domu od tak dawna, że właściwie wyparliśmy pożądanie. I szczerze mówiąc, wcale jakoś szczególnie nie tęsknię za seksem. Tyle innych rzeczy kręci mi się po głowie: praca, rodzinna logistyka i Bóg wie co. W takiej sytuacji odprężyć się, dać się nieść nurtowi często wydaje się zupełnie niemożliwe.
Ale kiedy ostatnio spaliśmy ze sobą? Czy to możliwe, że pół roku temu? Jeśli tak, to musi być rekordowa przerwa, nawet po porodach nie żyliśmy tak długo w celibacie.
Mój mąż wciąż jest wysportowany, siwe pasma we włosach wyglądają uroczo. Ubiera się na sportowo, bardzo młodzieńczo. Ja sama przytyłam parę kilo, odkąd się poznaliśmy, i moje siwe włosy wcale nie wyglądają tak uroczo jak u niego.
Jakby znikąd pojawia się myśl: czy Fredrik mnie zdradza? Czy spotyka się z inną kobietą? Z kimś młodszym, szczuplejszym i zabawniejszym ode mnie?
Unoszę do połowy pełny kieliszek i upijam duży łyk. Wino wciąż jest pyszne. Moje spojrzenie wędruje w dół i poprawiam sukienkę, która zmarszczyła się w talii. Stwierdzam, że przynajmniej moim piersiom nic nie dolega. I jakaś strasznie gruba też nie jestem.
– No dobra! – woła Lollo. – Fredrik sobie poszedł i gdzieś się schował, więc skończymy na Maxie. – Spogląda na męża. – Masz trzy minuty i ani sekundy dłużej. Musimy zdążyć przed północą.
Dotąd nikt nie wstawał podczas swojego małego przemówienia, ale Max naturalnie podnosi się z miejsca i na początek teatralnie odchrząkuje.
– Drodzy przyjaciele. – Omiata spojrzeniem stół, jakby był pastorem, a my jego pobożnym zgromadzeniem. – To był niesamowity rok! Business as usual i sporo się działo. Wiecie przecież, że tak lubię. – Znajduje swój kieliszek, upija łyk i odstawia go z powrotem na stół. – Poza tym to był dobry rok, jeśli chodzi o golfa. Mój handicap wynosi teraz 6,2. – Ktoś bije brawo, a Max kontynuuje: – Na przyszły rok mam nadzieję, że nasz żałosny rząd całkowicie zamknie granice. Przecież nie da się już, cholera, nawet wyjść na miasto…
Lollo szturcha go łokciem.
– Nie zanudzaj nas polityką, kochanie.