Szczuroburger - ebook
Szczuroburger - ebook
Zoe nie ma łatwego życia:
√ jej okropna macocha jest tak leniwa, że męczy się nawet przy zmienianiu kanałów telewizyjnych
√ przywódczyni szkolnego gangu wykorzystuje każdą okazję, by ją gnębić
√ a na dodatek podły sprzedawca burgerów czyha na życie jej malutkiego przyjaciela.
Wymyślił nikczemny plan…
“Szczuroburger” to kolejna książka Davida Walliamsa, brytyjskiego autora o fenomenalnym poczuciu humoru i niewiarygodnym zmyśle obserwacji . Jego powieści czytają zarówno młodsi, jak i starsi. Ci pierwsi trzęsą się ze śmiechu, ci drudzy czasem z oburzenia.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62745-23-4 |
Rozmiar pliku: | 6,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
Krewetkowo-prażynkowy chuch
Chomik nie żył.
Leżał na grzbiecie.
Z wyciągniętymi łapkami.
Martwy.
Zalana łzami Zoe otworzyła klatkę. Trzęsły jej się ręce, a serce pękało. Ułożyła włochate ciałko Pierniczka na zniszczonym dywanie, przekonana, że już nigdy uśmiech nie zagości na jej twarzy.
— Sheila! — zawołała ile sił w płucach. Mimo nalegań Taty nie zwracała się do macochy „mamo”. Odmówiła i przysięgła sobie, że w życiu tego nie zrobi. Nikt nie mógł zastąpić mamy. Zresztą macocha dziewczynki nawet nie próbowała.
— Nie kłap dziobem. Oglądam telewizor i konsumuję! — odburknęła z salonu kobieta.
— Ale coś niedobrego dzieje się z Pierniczkiem!
Ujęła to delikatnie.
Zoe obejrzała kiedyś w telewizji serial, którego akcja rozgrywała się w szpitalu. Przypomniała sobie pielęgniarkę ratującą konającego staruszka metodą usta-usta. W akcie desperacji zaczęła reanimować chomika w ten sam sposób. Nic z tego. Podpięcie serduszka gryzonia do baterii alkalicznej za pomocą spinacza do papieru też nie przyniosło rezultatu. Było już za późno.
Ciałko chomika zesztywniało i stało się zimne w dotyku.
— Proszę cię, Sheila, pomóż! — błagała dziewczynka.
Z początku tylko cichutko płakała, ale prędko rozszlochała się na dobre. Wreszcie usłyszała, jak macocha niechętnie człapie korytarzem ich malutkiego mieszkanka, które mieściło się na trzydziestym siódmym piętrze pochyłego wieżowca. Kobieta sapała z wysiłku przy każdej czynności. Była tak leniwa, że najchętniej kazałaby Zoe czyścić sobie nos. Sheila potrafiła stękać nawet przy zmienianiu pilotem kanałów telewizyjnych.
— Uch, uch, uch, uch... — jęczała, głośno tupiąc w holu. Macocha Zoe należała do osób niskich, ale umiała to zamaskować swoją szerokością. Była tak szeroka, jak wysoka.
Jednym słowem — kulista.
Gdy stanęła w drzwiach pokoju, przesłoniła sobą światło z korytarza, tak jak cień Ziemi zakrywa blask Księżyca podczas zaćmienia. Dziewczynka wyczuła też mdłosłodki aromat krewetkowych prażynek. Macocha je uwielbiała. Chwaliła się nawet, że już jako niemowlę domagała się prażynek, a każdym innym jedzeniem pluła matce w twarz. Zdaniem Zoe prażynki cuchnęły, i to niekoniecznie tylko krewetkami. A oddech Sheili przesiąkł tym zapachem.
Nawet teraz, kiedy stała w drzwiach i obserwowała tę smutną scenę, jedną ręką trzymała paczkę śmieciowych przekąsek, a drugą wpychała je sobie do gardła. Ubrana była — jak zwykle — w długą, upaćkaną, białą koszulkę, czarne legginsy i puchate, różowe kapciuszki. Odsłonięte fragmenty skóry pokrywały tatuaże. Na przedramionach uwieczniła imiona swoich byłych mężów, aktualnie przekreślone.
— Ojej — prychnęła pełnymi prażynek ustami. — Ojejej, jakie to smutne. Zapłakać się można. Biedaczek wykorkował!
Pochyliła się nad pasierbicą i rzuciła okiem na martwego chomika. Za każdym razem, gdy się odzywała, pluła na dywan na wpół przeżutymi okruchami.
— Och, ach, ojejej, i takie tam — dodała tonem, który nawet nie udawał smutku.
Wtedy właśnie rozmiękły od śliny kawałek przeżutej prażynki wylądował na puszystym pyszczku biednego zwierzaka. Zoe delikatnie starła mieszaninę prażynek i śliny^(*) razem z własną łzą, która kapnęła na zimny, różowy nosek gryzonia.
------------------------------------------------------------------------
^(*) Fachowa nazwa to „prażynoślina”.— O, pomysła mam! — zaświtało w głowie macosze. — Jak zaraz skończę jeść, to możesz wsadzić małego do torebki. Ja tam się do niego nie dotknę. Jeszcze co złapię.
Sheila uniosła torebkę i przechylając ją, napełniła wiecznie nienasyconą paszczę ostatnimi krewetkowymi przysmakami. Potem oddała dziewczynce puste opakowanie.
— Masz. Wsadź go tutaj, zanim zasmrodzi całe mieszkanie.
Zoe zatrzęsła się z oburzenia. Naprawdę to ten krewetkowo-prażynkowy chuch opasłej macochy zasmradzał im mieszkanie! Taki oddech mógł złuszczać farbę ze ścian, jednym podmuchem pozbawić ptaki piór i zrobić z nich latające łysole. Gdyby wiatr nagle zmienił kierunek, ludzie poczuliby fetor w mieście oddalonym o dziesięć kilometrów.
— Nie pochowam mojego biednego Pierniczka w torebce po prażynkach — warknęła Zoe. — Sama nie wiem, po co cię wołałam. Idź stąd i zostaw mnie!
— Na litość boską, dziewczyno! — huknęła kobieta. — Tylko pomóc chciałam! Ty niewdzięczny bachorze!
— Wcale nie pomagasz! — krzyknęła Zoe i nawet na macochę nie spojrzała. — Idź już sobie!
Zirytowana Sheila wyszła z pokoju. Trzasnęła drzwiami z takim impetem, że aż tynk posypał się z sufitu.
Zoe nasłuchiwała, jak kobieta, której uparcie nie nazywała „mamą”, sunie prosto do kuchni. Bez wątpienia po to, żeby rozszarpać następną wielką paczkę krewetkowych przekąsek. Dla całej rodziny.
Samotna dziewczynka siedziała w swoim malutkim pokoju z martwym chomikiem na rękach.
Ale jak to się stało, że umarł? Zoe wiedziała, że Pierniczek był jeszcze młody, nawet jak na chomika.
Czy to mogła być sprawka jakiegoś zabójcy chomików? — zastanawiała się.
Komu mogłoby zależeć na śmierci bezbronnego gryzonia?
Cóż, dowiecie się tego, nim moja opowieść dobiegnie końca. Przekonacie się też, że istnieją ludzie gotowi zrobić coś o wiele gorszego. Największy niegodziwiec na świecie czai się między stronicami tej książki, obserwuje was z ukrycia. Kto się nie boi, niech czyta dalej...
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.Polecamy
Jeśli spodobał ci się
może przeczytasz także książkę
Miasto spowiły ciemności. Pod osłoną nocy działy się dziwne rzeczy. Przed snem dzieci wkładały swoje mleczaki pod poduszki i przejęte czekały, aż Zębowa Wróżka zostawi im pieniążek. Ale rankiem znajdowały same okropieństwa. Zdechłego ślimaka. Żywego pająka. Całe setki skorków pełzających pod poduszką. Albo coś o wiele, wiele gorszego...
W najczarniejszych godzinach nocy ktoś wmykał się do ich sypialni, porywał zęby i pozostawiał po sobie mrożącą krew w żyłach wizytówkę.
To musiała być sprawka złych mocy.
Kto się za tym krył, a może raczej co?
Jakim cudem niepostrzeżenie wkradał się do dziecięcych sypialni?
I po co zbierał te wszystkie zęby...?