Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Szef wszystkich szefów. Skarb Mafii. Tom 3 - ebook

Data wydania:
20 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szef wszystkich szefów. Skarb Mafii. Tom 3 - ebook

Po zamordowaniu Władimira Sokołowa Bruce zabiera Jackie do Moskwy. Muszą się ułożyć z nowymi kontrahentami, a to oznacza jedynie kłopoty. W tym samym czasie na jaw wychodzi sprawa paliw syntetycznych powstających całkowicie w warunkach laboratoryjnych. Gates i bracia Sharecky jako potentaci branży paliwowej nie mogą dopuścić do zalania rynku syntetykami, gdyż doprowadziłoby to do upadku koncernów naftowych, szczególnie że wyprodukowanie substytutu jest tańsze od wytworzenia pudełka zapałek. Jackie zaczyna rozumieć, że świat mafii opiera się na wielkich pieniądzach, bezwzględnym okrucieństwie i stanowczej walce o swoje. Dostrzega, jak wiele jest w stanie uczynić człowiek, by zarobić, i jak twardo potrafi iść po trupach, aby utrzymać pozycję. Bohaterka robi duży krok w kierunku wolności, jaką dają forsa i władza. I miłość faceta, który jej to wszystko ofiarował. A Ty? Czy już wiesz, kim jest szef wszystkich szefów?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397390201
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Long Island, stan Nowy Jork, 2010 r.

Zdjęłam stopę z gazu. Silnik sam wyhamował do setki. Zasilana benzyną widlasta ósemka osiągała moc, która po lekkim muśnięciu pedału wbijała w fotel już od najniższych obrotów. Zawsze sprawiało mi to niewyobrażalną frajdę.

Tego dnia szare chmury spowijały niebo, a gęsta jak mleko mgła wisiała nad wyspami. Miejscami wpływała na drogę, przeplatając ją cienkimi białymi strużkami, które mustang przecinał i bezpowrotnie rozpraszał. Na poboczu leżały śmieci i połamane gałęzie – ostatnie świadectwo gwałtownej wichury, która w marcu nawiedziła wschodnie wybrzeże i na dwa dni sparaliżowała cały Nowy Jork. Spędziłam ten czas u Barta na Jones Beach Island, w jego luksusowym domu, gdzie ugrzęzłam po tym, jak odwiozłam go po ostatnim spotkaniu w sejfie. Wtedy wichura przybrała na sile, zaczął padać deszcz ze śniegiem, a cała wyspa na kilka godzin została odcięta od prądu. W tej sytuacji brat nie chciał mnie wypuścić, tym bardziej że przestały działać nawet telefony komórkowe.

Dwa dni później, z samego rana, wreszcie wracałam do miasta. Biegnąca wzdłuż plaż droga Ocean Parkway była teraz niemal pusta. Długi, prosty odcinek pobudzał wyobraźnię, a prowadząc mocną maszynę, człowiek czuje, że może wszystko. Otworzyłam szybę i głęboko wciągnęłam pachnące morskie powietrze. Świeży powiew musnął mój policzek, czym wywołał dreszcz na całym ciele. Poczułam się pewnie i lekko. Przyśpieszyłam. Parłam do przodu z zawrotną prędkością, a moja stopa zupełnie niezależnie od świadomości opadała coraz niżej. Ja i mój samochód stanowiliśmy jedno. Byliśmy jak prawdziwy mustang biegnący przed siebie, nieskrępowany i dziki, nikomu niepodporządkowany i żyjący po swojemu.

Z uśmiechem spojrzałam w stronę oceanu. Słońce przebiło zwartą powłokę chmur, tworząc dziurę, przez którą pojedyncze jasnożółte promienie spływały na plażę. Pomyślałam, że chyba otworzono bramę do nieba, i nagle go zobaczyłam. Był piękny, jakby wyrzeźbiony z marmuru. Tak nieskazitelnie biały, że musiałam zmrużyć oczy, by móc na niego patrzeć. Wziął się znikąd i galopował po plaży w tym samym kierunku, w którym jechałam. Nieznacznie zwolniłam, aby się z nim zrównać i lepiej go obejrzeć. Przez chwilę dwa mustangi pędziły obok siebie. Beztrosko, dumnie i z gracją. Siła mięśni i siła stali. Obydwa zadziorne, dynamiczne i majestatyczne. Dwie legendy, które nie każdy potrafi zrozumieć, ale ten, kto to pojmuje, wie, jak bardzo ekscytująca jest moc koni.

Mustang pędził niczym błyskawica, jakby chciał mnie wyprzedzić. Gnał naprzód, napinając wszystkie mięśnie. Widziałam jego śnieżnobiałą grzywę falującą na wietrze i powiewający długi ogon. W pewnym momencie ostro wyhamował, wyrzucając przed siebie tuman piachu. Zatrzymał się naprzeciw bramy do nieba i stanął na tylnych kopytach. Zaczął rżeć i machać przednimi kończynami, jakby promienie słoneczne stanowiły jakąś barierę, której nie chciał albo nie mógł przekroczyć. Spostrzegłam, że z powrotem opada na ziemię i spogląda na mnie pięknymi dużymi oczami.

Potem wszystko zaczęło wirować jakby w zwolnionym tempie. Próbowałam coś zrobić, ale koła nie reagowały już na ruchy kierownicy, aż w końcu kompletnie straciły przyczepność. Samochód wypadł z drogi, przekoziołkował przez pobocze i z impetem gruchnął o ziemię.ROZDZIAŁ 1

Nie zobaczyłam jasnego światła ani długiego tunelu. Nie wyszłam ze swojego ciała i nie patrzyłam na siebie z góry. Ale ją spotkałam na pewno. Siedziała obok i nic nie mówiła. Po prostu patrzyła i się uśmiechała. Czułam jej dotyk na twarzy, choć nie widziałam ręki. Był taki ciepły i miękki, a przede wszystkim bardzo realny. Pragnęłam iść za tym ciepłem, chwycić ją za ramię i odejść, ale ona nie chciała mnie zabrać. Jakaś siła trzymała mnie na fotelu i nie pozwalała się ruszyć.

Nagle się ocknęłam, gwałtownie, jak człowiek wyrwany ze snu. Od razu spojrzałam na licznik. Stanął na stu dwudziestu kilometrach na godzinę. Nie zrobiło to na mnie wrażenia. Dobrze wiedziałam, co się stało. Wisiałam do góry nogami, wciąż przypięta pasem do fotela. Moja matka nie siedziała już obok. Właściwie to miejsce pasażera nie istniało. Cała prawa strona samochodu została wgnieciona. Wszędzie leżały kawałki szkła i plastiku, a wyraźnie wyczuwalny zapach benzyny zaniepokoił mnie na tyle, że postanowiłam na własną rękę i jak najprędzej opuścić wrak.

Z trudem odpięłam zblokowany pas i chyba jedynie nadludzkim wysiłkiem zdołałam wypełznąć przez rozbitą boczną szybę. Wyczerpana opadłam na ziemię. Oddychałam ciężko, po części ze strachu, a po części z braku sił. W lewej nodze czułam okropny ból, który wyciskał mi łzy z oczu i sprawiał, że chciałam wyć. Odwróciłam głowę, by zobaczyć przeciwległą stronę jezdni. Mustang zniknął, a nad plażą znów wisiały szare chmury.

– Jest pani cała? – zapytał młody mężczyzna, który wyrósł przede mną jak spod ziemi.

– Pojęcia nie mam – odparłam cicho.

– Karetka zaraz tu będzie – oznajmił. – To jakiś cud, że pani żyje! Z samochodu została kupa złomu!

Powoli usiadłam z pomocą mężczyzny. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach, kiedy to zobaczyłam. Mój piękny GT zamienił się w stertę pomiętej blachy, z której sterczały cztery koła. Ocalało jedynie miejsce kierowcy. Gdyby ktoś ze mną jechał, nie miałby szans na przeżycie.

– Widział pan tego konia? – zapytałam oszołomiona.

– Co takiego? – Mężczyzna wykrzywił twarz w grymasie zdziwienia.

– Po plaży galopował biały koń, widział go pan? Jasne promienie słoneczne? Dziura w chmurach?

Facet wybałuszył oczy, ale najwyraźniej uznał moje pytania za powypadkowe zwidy, bo grzecznie, bez naśmiewania się, odpowiedział:

– Musiało się pani wydawać. Proszę oprzeć plecy o ten kamień. Zaraz przyniosę koc. – Pobiegł do swojego samochodu. Jeździł białą hondą, na której drzwiach widniało logo jednej ze znanych firm kosmetycznych. Rzeczywiście, wyglądał na przedstawiciela handlowego. Miał na sobie garnitur, białą koszulę, krawat i wypucowane, błyszczące buty. Pachniał perfumami na kilometr, a na włosy nałożył tyle brylantyny, że nawet mocny podmuch wiatru nie byłby w stanie zburzyć tej pieczołowicie ułożonej fryzury.

W tym czasie zdążyłam zadzwonić do Barta i powiadomić o wypadku. W zasadzie wspomniałam jedynie o małej stłuczce i dużym bólu nogi. Brat przyjął tę wiadomość na zimno i zapewnił, że zaraz przyjedzie. Błagalnym tonem poprosiłam, żeby się pośpieszył, bo chciałam mieć obok kogoś bliskiego, choć nie mogłam narzekać na brak opieki.

Mężczyzna okrył mnie szczelnie kocem i nie spuszczał z oka.

– Jak to się stało? – Nie potrafiłam sobie przypomnieć momentu, w którym doszło do dachowania.

– Straciła pani panowanie nad pojazdem, samochód nagle wpadł w poślizg, wypadł z drogi i przekoziołkował jak podkręcona piłka – relacjonował gorączkowo.

– Mam na imię Jackie – wtrąciłam.

– Ja jestem Morgan – odparł już trochę spokojniej.

– Miło mi poznać. Szkoda, że w takich okolicznościach.

Wkrótce pojawiło się pogotowie, a za nim – trzy radiowozy na sygnale. Jeden z nich został na drodze, a reszta stanęła na poboczu. Do mnie zjechała jedynie karetka, a za nią przybiegli policjanci. Wszyscy pytali, jak się czuję i jak doszło do wypadku. Mundurowi zaczęli przesłuchiwać Morgana, który jako jedyny widział całe zdarzenie. Mogłam tylko liczyć, że ma wystarczająco rozumu, by nie wspomnieć, z jaką prędkością jechałam.

Lekarz dokładnie mnie zbadał. Na pierwszy rzut oka stwierdził, że noga jest bardzo mocno potłuczona, ale nie złamana. Miałam w rękach pełno odłamków szkła, w tym jeden całkiem pokaźny, którego usunięciem natychmiast zajął się sanitariusz. Ogólnie nic mi nie dolegało, ale doktor stwierdził, że powinnam przejść komplet badań w szpitalu. Nie zgodziłam się, bo mogłam to załatwić w naszej klinice o wiele szybciej i bardziej komfortowo. Lekarz próbował mnie namówić do zmiany decyzji, której nie rozumiał i nie chciał zaakceptować. Bojąc się konsekwencji, podsunął mi pod nos jakieś papiery i wcisnął do ręki długopis, ale stanowczo odmówiłam podpisywania czegokolwiek, dopóki nie przyjedzie mój brat. Na szczęście usłyszałam jego głos przez blaszane ściany ambulansu. Pytał policjanta, czy rzeczywiście nic mi nie jest. Był zaskoczony stanem mustanga. Podszedł do karetki mocno wystraszony, jakby nie mógł uwierzyć, że wyszłam z tego bez szwanku.

– Jackie, jak się czujesz? – spytał zatroskany.

– W zasadzie dobrze, ale bardzo boli mnie noga.

– To coś poważnego? – zwrócił się do lekarza.

– Jest pan z rodziny?

– Nazywam się Bart Sharecky, jestem jej bratem.

Lekarz pokiwał głową.

– Noga nie jest złamana, ale trzeba wykonać komplet badań. Pani jednak nie wyraża zgody na przewiezienie do szpitala.

– I słusznie – stwierdził. – Zajmę się nią na własną odpowiedzialność.

– Oczywiście. Proszę tylko podpisać odmowę i może pan zabrać siostrę.

Bart nabazgrał na kartce coś, co nie przypominało nawet jego podpisu, i podziękował za udzieloną mi pomoc najgrzeczniej, jak umiał. Ostrożnie postawił mnie na ziemi i powoli ruszyliśmy w stronę jezdni, gdzie o bagażnik czarnego jaguara XF stał oparty sam Bruce Gates.

Nie zdziwiłam się, kiedy dostałam do podpisania gotowy protokół z miejsca wypadku. Pobieżnie zerknęłam na zeznanie naocznego świadka, według którego jechałam zgodnie z przepisami, kiedy na drogę niespodziewanie wybiegł pies. Chcąc uniknąć zderzenia, odbiłam w bok, straciłam przyczepność i wypadłam z pasa. Własnych zeznań nie czytałam wnikliwie, bo mówiły to samo, choć do tej pory jeszcze nikt oficjalnie nie zapytał o moją wersję wydarzeń. Może i lepiej, bo historia o białym mustangu nie brzmiała ani trochę wiarygodnie. W ciemno podpisałam dokument i oddałam go funkcjonariuszowi.

– Musicie zabrać wrak na swój koszt – powiedział do Barta koleżeńskim tonem. – Jak chcecie, możemy wam podesłać lawetę – dodał.

– Poradzimy sobie – odparł brat.

– W takim razie z naszej strony to już wszystko. Do widzenia – pożegnał się, uchylając czapkę.

Oddałam Morganowi koc i podziękowałam za troskę. Bart uścisnął mu dłoń i także wyraził wdzięczność za okazaną pomoc. Facet odjechał w poczuciu dobrze spełnionego obywatelskiego obowiązku, zupełnie nieświadomy, że jego zeznania zostały zmienione, podobnie jak dane, podpis i numer telefonu. Jako świadka podano naszego człowieka, za którego podpisał się Bruce. W ten oto sposób zakończono dochodzenie w sprawie przyczyn wypadku, a osoba Morgana nie przewinęła się przez papiery ani razu.

W samochodzie uczepiłam się Bruce’a niczym rzep. Gdy poczułam jego ciepło, opadła cała adrenalina, która do tej pory trzymała mnie w ryzach. Jeśli wcześniej myślałam, że brak mi sił, to teraz odpłynęły na dobre. Czułam się jak sflaczała dętka. Dygotałam z bólu, zimna i przerażenia.

– Wszystko w porządku, skarbie? – zapytał i pocałował mnie w czoło.

– Noga boli jak diabli – odparłam.

– Będzie dobrze. Miałaś fart, jak zwykle. Z twojego mustanga została kupa blachy.

– Odwieziemy go na złom – oznajmił Bart niepewnie, jakby chciał mnie przygotować do pogrzebu przyjaciela. Wiedział, że byłam bardzo związana z tym wozem.

– Nie chcę tego przegapić – odparłam.

– W porządku. Ale najpierw musisz dojść do siebie.

W klinice zbadali mnie od stóp do głów. Doktor Fisher nie znalazł nic poważnego, mimo to zalecił przynajmniej dobę obserwacji. Ta propozycja nie przypadła mi do gustu, ale chłopaki nie chciały nawet słyszeć o powrocie do domu. Dostałam łóżko w naszej prywatnej sali i nie mogłam go opuszczać do momentu, aż miną dwadzieścia cztery godziny od wypadku. Pielęgniarka podpięła mi kroplówkę wzmacniającą i wstrzyknęła do niej jakiś środek, po którym stałam się senna.

– Tak będzie najlepiej – powiedział Bruce, siadając obok łóżka. – Wieczorem zrobią ci jeszcze badania kontrolne i jeśli wszystko będzie w porządku, jutro zabiorę cię do domu.

– To zupełnie niepotrzebne – rzuciłam.

– Skarbie, nie chcesz chyba, żeby nagle coś ci się stało. To poważna sprawa. Nie możesz zostać bez opieki medycznej. Po takim wypadku nigdy nic nie wiadomo.

– Dobrze, niech będzie – potwierdziłam smutno.

– Napędziłaś mi dzisiaj niezłego stracha. Chcę mieć pewność, że wszystko gra.

– Miałeś cykora? Przecież mówiłam Bartowi, że nic mi nie jest.

– A jednak. Kiedy zobaczyłem, w jakim stanie jest samochód, przeszło mi przez myśl, że mogły to być twoje ostatnie słowa – przyznał.

Dopiero wtedy sobie uzmysłowiłam, że przez cały czas trzyma moją rękę i delikatnie ją głaszcze. Zebrałam się w sobie. To był odpowiednia chwila, żeby wyznać mu prawdę, choćby miała zabrzmieć absurdalnie.

– Bruce, muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam niepewnie.

– Co takiego? – spytał i pocałował moją dłoń.

– Tuż przed wypadkiem widziałam prawdziwego mustanga – wydusiłam. – Miał śnieżnobiałe umaszczenie i długą, błyszczącą grzywę. Gdybyś tylko mógł go zobaczyć… Był piękny.

– Chcesz powiedzieć, że to on wybiegł ci na drogę?

– Galopował po plaży, pędził równo ze mną, a potem stanął dęba przed tymi promieniami i spojrzał prosto na mnie. I właśnie wtedy wpadłam w poślizg.

Bruce zmarszczył czoło i przyjrzał mi się badawczo.

– O czym ty mówisz, skarbie? Jakimi promieniami?

– Słonecznymi. Padały na plażę. To wyglądało jak wejście do nieba. I ten mustang nie chciał przez to przebiec.

– Jackie, co ty opowiadasz? – zapytał łagodnie.

– Ja spotkałam Ellie, rozumiesz? Widziałam ją tak jak ciebie teraz. Kazała mi wracać. – Wzięłam głęboki oddech. Wyczułam, że mój facet ma wątpliwości co do mojego stanu. – Nie wierzysz mi – stwierdziłam zrezygnowana.

Bruce przez chwilę myślał, wlepiając we mnie swoje zniewalające czarne oczy, a potem pokiwał głową.

– Wierzę – odparł. – To nierozsądne, ale uwierzyłbym ci, nawet gdybyś powiedziała, że widziałaś armię zombie atakujących miasto. Musisz jednak wiedzieć, że w stanie Nowy Jork trudno spotkać dzikie konie, a żadne z tych zwierząt nie jest w stanie pobiec z prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Nawet mustang.

Te słowa rozbrzmiały w mojej głowie echem. Nie mogłam już utrzymać powiek w górze i zaczęłam zasypiać. Usłyszałam jeszcze, jak Bart wchodzi do pokoju i mówi, że zaraz zjawi się ochroniarz i będą mogli jechać. Znów poczułam ciepło pocałunku na dłoni, a potem zapadłam w głęboki sen.

Tej nocy odbywało się kolejne zebranie Rady Bossów, które zawsze wymagało szeregu przygotowań z naszej strony. Chodziło głównie o organizację miejsca i zabezpieczenie dojazdu oraz samego obiektu. W końcu na Radzie gromadziła się cała mafijna śmietanka miasta i nawet drobny błąd mógł pociągnąć za sobą fatalne konsekwencje. Chłopaki musiały dopilnować sprawy. Nick wyjechał w interesach do Teksasu i wszystko spoczęło na barkach Bruce’a oraz Barta. Pomagali im nasi najbardziej zaufani ludzie, a Silver był na urlopie, więc pod drzwiami szpitalnej sali stanął Iron – człowiek, którego pierwszy raz widziałam.

Środek usypiający odłączył mnie na kilkanaście godzin. Wstałam późnym wieczorem głodna i spragniona. Pielęgniarka odgrzała szpitalne żarcie, które niestety nie przeszło mi przez gardło. Kotlet rybny był tak twardy, że nadawał się raczej do wybicia szyby, bo na pewno nie do jedzenia. Na dole funkcjonował bufet, ale ten pacan Iron nie zamierzał ani wypuszczać mnie z pokoju, ani przynosić mi posiłku. Nie chciałam zawracać chłopakom głowy i dzwonić w tak błahej sprawie podczas ważnego spotkania. Napiłam się wody z kranu i poprzysięgłam sobie zemstę następnego ranka. Już dawno żaden z ludzi Gatesa nie zalazł mi tak za skórę. Iron nie musiał spełniać moich próśb ani słuchać moich rozkazów, ale mógł chociaż wykazać odrobinę dobrej woli i przynieść mi to cholerne jedzenie.

Z samego rana ubrałam się i po cichu uchyliłam drzwi. Wyjrzałam na korytarz. Mój żałosny ochroniarz spał na krześle przykryty wczorajszą gazetą. Otworzyłam okno i stłukłam kubek, gniotąc go butem pod kołdrą. Chciałam, żeby wyglądało, jakby spadł ze stolika, więc ułożyłam skorupy na podłodze. Powoli pokuśtykałam do drzwi łączących sale szpitalne. Po cichutku przeszłam obok łóżka, w którym spała jakaś kobieta, i wyślizgnęłam się na korytarz. Stanęłam na końcu i uśmiechnęłam się złośliwie, patrząc na drzemiącego Irona. Poszło jak po maśle.

Nieopodal kliniki działał diner i to właśnie w jego kierunku się udałam. Na samą myśl o świeżym, pachnącym posiłku ciekła mi ślinka. Ale nie tylko ja poszukiwałam śniadania. W śmietniku grzebał jakiś włóczęga. Wcisnęłam mu do ręki kilka dolców i poprosiłam, aby wskazał drogę temu, który będzie mnie szukał.

Zajęłam miejsce przy oknie, skąd miałam dobry widok na chodnik i ulicę prowadzącą do kliniki. Nic nie mogło mnie zaskoczyć. Zamówiłam cappuccino i wybrałam zestaw śniadaniowy numer pięć, czyli bułeczki mleczne z konfiturą oraz jajecznicę na bekonie. Porcja jak dla drwala, ale przecież czekałam na towarzystwo.

Spojrzałam na zegarek, gdy kelnerka postawiła na stole talerze. Wybiła ósma i w klinice właśnie zaczynał się poranny obchód porządkowy. Sprzątanie, mycie podłóg i ścielenie łóżek. Otwarte okno i potłuczony kubek na pewno zrobią wrażenie nie tylko na pielęgniarkach. Ugryzłam kęs bułki i popiłam kawą. Napchałam do ust mnóstwo jajecznicy i przeżułam ją zadowolona. Iron pewnie przeszukał już połowę piętra i biegał po całym oddziale jak opętany, wypytując o mnie każdego, kto mu się nawinął. Sądziłam, że szybko trafił na trop, skoro już po dziesięciu minutach wybiegł mocno spanikowany przed główne wejście kliniki. Rozejrzał się i podszedł do włóczęgi, który zgodnie z umową pokazał palcem, gdzie jestem.

Dokończyłam jajecznicę i siedziałam beztrosko, popijając swoją kawę. Rozkoszowałam się jej aromatem i słodkim smakiem. Czułam, że stawia mnie na nogi, że nabieram sił, bo niby skąd miałam je czerpać, jeśli nie z jedzenia i picia. Spokojnie obserwowałam zbliżającego się rozgorączkowanego ochroniarza. Wściekły wpadł do środka. Pomyślałam, że nie wyhamuje i wyciągnie mnie stąd za włosy, ale on podszedł do stolika i usiadł naprzeciwko. Dyszał i wlepiał w moje oczy rozsierdzone spojrzenie, już nie takie pewne jak poprzedniego dnia.

Kelnerka nalała mu kawy i zaproponowała śniadanie. Odmówił. Chyba ostatnie, o czym teraz myślał, to żarcie. Zresztą wieczorem zamówił sobie do szpitala pizzę, której zapach czułam nawet przez zamknięte drzwi. Teraz śmiałam się w duchu. Odpłaciłam mu się z nawiązką. Strach i nerwy zacisnęły mu nie tylko żołądek, ale i pięści, które położył na blacie.

– Lepiej ochłoń, zanim zrobisz kolejne głupstwo, po którym naprawdę się zdenerwuję – powiedziałam spokojnie.

– Jeszcze raz wywiniesz taki numer, a…

– A co? – syknęłam.

Iron zamilkł. Dobrze wiedział, że nie może nic mi zrobić, bo Gates urwałby mu ten tępy łeb.

– Słuchaj, Iron. Potraktuj to jak zabawę. Ja bawię się świetnie.

– Zabawę?! – rzucił wzburzony.

– Tak, bo następnym razem pokażę ci, na co naprawdę mnie stać.

Mężczyzna burknął pod nosem coś niezrozumiałego, zapewne jakieś obraźliwe słowo pod moim adresem, ale nie ciągnęłam tematu. Obserwowałam, jak obraca w palcach łyżeczkę do kawy, której nawet nie tknął, i dostrzegłam na jego skroni grubą, pulsującą żyłę. Gdyby tylko wiedział, że nic mu za to nie grozi, zapewne ręcznie wybiłby mi głupoty z głowy.

Cały czas miałam ten sam problem z żołnierzami Gatesa. Większość brała mnie za dziwkę Szefa, pozbawioną rozumu lalę, którą trzeba znosić jak rozkapryszonego dzieciaka. Jedynie nieliczni wiedzieli, jaką rolę odgrywam w grupie, i traktowali mnie inaczej. Może trochę bardziej jak koleżankę niż szefową, którą niezaprzeczalnie się stałam dzięki staraniom Bruce’a. Wciąż byłam jednak tak niedoświadczona w tej branży, że to ludzie raczej przewodzili mnie, a nie ja im. Nie wszyscy wiedzieli, kim jestem, więc na początku każdej znajomości spotykałam się z chamstwem i brakiem tolerancji. Dlatego szacunku musiałam uczyć ich sama.

Ta lekcja nie dobiegła jeszcze końca. Czekałam na odpowiedni moment, a ten nadszedł, gdy akurat skończyłam pić kawę. Czarny jaguar XF przejechał ulicą. Iron nawet go nie zauważył, ale ja właśnie na niego czekałam. Bruce zawsze wstawał wcześnie. To oczywiste, że pierwszym zadaniem, jakie na dziś sobie wyznaczył, była wizyta w klinice.

Zapłaciłam rachunek i zostawiłam solidny napiwek. Kiedyś pracowałam w takim miejscu i miałam sentyment do kelnerek w różowych fartuszkach. Z Ironem za plecami wyszłam z lokalu i wróciłam do swojej sali tak szybko, jak mogłam, żeby nie narażać ukochanego na stres. Bruce zapewne zobaczył już bałagan i naszą nieobecność. Zdążył zawołać pielęgniarkę i zażądać wyjaśnień. Nawet z korytarza dobrze słyszałam podniesione głosy.

– Przecież nie rozpłynęła się w powietrzu – powiedziała zrezygnowana kobieta. Pewnie przeszukała cały oddział i zachodziła w głowę, gdzie mogłam się podziewać.

– Była pani za nią odpowiedzialna – stwierdził ostrym tonem Gates. – Chyba wyciągnę srogie konsekwencje.

– Błagam pana… Zawiadomię ochronę, na pewno zaraz ją znajdą.

W tej samej chwili, kuśtykając za Ironem, weszłam do pomieszczenia. Na mój widok kobieta oparła ręce na biodrach i zrobiła oburzoną minę, zauważywszy, że jestem w kompletnym ubraniu.

– Gdzie pani była?

– Zeszłam na dół zapalić papierosa – odparłam, wzruszając ramionami. Usiadłam na łóżku jak gdyby nigdy nic, choć ta wycieczka wyssała ze mnie energię.

– Nie wolno pani opuszczać sali bez mojej wiedzy – powiedziała z przyganą i wzięła się do sprzątania.

– Myślałam, że to szpital, a nie więzienie – wycedziłam przez zęby.

– Co znaczą ten potłuczony kubek i otwarte okno?

– Widocznie był przeciąg.

– Proszę włożyć piżamę i wracać do łóżka – dyrygowała mną jak smarkulą.

– Nie zostanę tu nawet minuty dłużej.

– O tym zadecyduje lekarz – oznajmiła pewnie.

– Wątpię – rzuciłam i spojrzałam wymownie na swojego faceta.

– Proszę pójść po doktora Fishera – odezwał się wreszcie Bruce.

Pielęgniarka cała w nerwach poleciała po lekarza, a Gates kazał Ironowi zamknąć drzwi z drugiej strony. Zostaliśmy sami. Podejrzewał, że historia z tym papierosem to ściema. Doskonale wiedział, że rano nie palę, bo dostaję mdłości od samego zapachu dymu tytoniowego.

– Jak się dzisiaj czujesz? – zapytał, udając, że ta sytuacja go nie wkurzyła.

– Nie mogę stanąć na nodze, a poza tym jest w porządku – odparłam, wzruszając ramionami.

– Co zaszło między tobą a Ironem? Podpadł ci?

– Nie zginęłam w wypadku, ale za to umarłabym z głodu. Ten palant nie chciał mnie wypuścić z pokoju ani przynieść mi nic do jedzenia. Całą noc przesiedziałam o łyku wody z kranu, a tymi szpitalnymi kotletami to możemy spluwy ładować – opowiedziałam pokrótce.

Bruce od razu ruszył do drzwi.

– Zostaw. – Przytrzymałam go za rękaw. – Załatwiłam to we własny sposób.

– Zwiałaś?

– Poszłam do baru naprzeciwko i zjadłam śniadanie.

– No przecież gdyby coś ci się stało… – Urwał, a w jego oczach pojawił się ten lodowaty wyraz.

– Daj spokój, bo zepsujesz cały mój plan.

Bruce pokręcił głową, ale nie zdążył już nic powiedzieć, bo do pokoju wpadł z prędkością światła doktor Fisher. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, po czym lekarz mnie osłuchał i zerknął na jakieś wyniki. Odchrząknął.

– No cóż. Może pani iść do domu, ale musi się oszczędzać. Nie znaleźliśmy żadnych obrażeń wewnętrznych, gdyby jednak coś panią zaniepokoiło, proszę natychmiast przyjechać.

– Dziękujemy, doktorze – powiedział Bruce.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł lekarz i wyszedł.

Mój facet pomógł mi pozbierać rzeczy i z ulgą opuściłam pokój. Mina Irona, gdy Bruce pojawił się w drzwiach, była bezcenna. Gates jedynie zganił go diabelskim spojrzeniem, choć koleś oczekiwał raczej sądu ostatecznego. Wbrew pozorom rozumiałam tych chłopaków. Nietrudno było zgadnąć, dlaczego tak postępują. Dlaczego nie potrafią się zdobyć na zwykłe ludzkie odruchy, nie potrafią jak inni współżyć z drugim człowiekiem. Niestety żaden z nich nie był ułożonym chłopcem z dobrej rodziny. Nie wyfrunął spod skrzydeł kochanej mamusi i opiekuńczego tatusia. Żołnierze byli ludźmi, którym życie przetrzepało skórę, jeszcze zanim poznali alfabet. Dla nich rozkaz znaczył więcej niż własne życie. Wielu nie potrafiło stworzyć normalnego domu. Niektórzy mieli namiastkę rodziny, którą trzymała razem jedynie kasa. Inni mieszkali sami. Miewali kochanki albo wystarczały im krótkie chwile ciepła, jakie dawały im tanie dziwki. Znałam wielu, dla których domem były kluby nocne, a żoną – mafia.

Przy samochodzie Bruce kazał Ironowi wracać do domu. Mężczyzna jakby dostał skrzydeł. Skoro Gates go nie ukarał, to znaczyło – w jego mniemaniu – że nie zakablowałam. Otworzył przede mną drzwi jaguara i pożyczył mi szybkiego powrotu do zdrowia.

– Nie wiem, jak ty to robisz – stwierdził Bruce, gdy już ruszyliśmy.

– Po prostu jestem sobą – odparłam luźno. Musnął palcem mój policzek i się uśmiechnął. Gdy wyjechał na ulicę, przekazał mi nowinę, która dotarła do niego tej nocy.

– W przyszły czwartek do portu przybija statek Sokołowa – oznajmił. – Niestety nasz znajomy Rosjanin nie jest już jego kapitanem.

– Jak to? – zapytałam zdziwiona.

– Władimir nie żyje – wypalił bez emocji.

– Co się stało?

– A jak myślisz? – zapytał, rzucając mi jednoznaczne spojrzenie.

– Ale przecież powiedziałeś, że statek przypływa.

– Będziemy musieli się ułożyć z nowymi – wyjaśnił. – Lepiej, żebyś teraz nie brała w tym udziału.

– Boisz się ruskiej mafii?

– Chodzi mi wyłącznie o ciebie.

– Bruce, jestem już dużą dziewczynką. Wyrosłam na twojej piersi. Zapomniałeś?

– Mam na myśli twoje zdrowie. Fisher zalecił ci odpoczynek.

– Do czwartku wydobrzeję. Poza tym interesy z Rosją to moja działka, czyż nie?

– Nic nie rozumiesz, skarbie. Muszę lecieć do Moskwy, zanim ta ruska łajba uderzy o brzeg Nowego Jorku.

– A, to taka historia… Więc kiedy pogrzeb?

– Jeszcze dokładnie nie wiem. Za kilka dni.

– Świetnie. Zawsze chciałam zobaczyć Moskwę.

Cztery doby po wypadku wróciłam do formy. Odczuwałam jeszcze dyskomfort w stłuczonej nodze, a skóra stała się fioletowo-żółta, ale mogłam jakoś wytrzymać niewielki ból towarzyszący chodzeniu.

W sobotni poranek wreszcie wyszłam z domu. Miałam już dosyć siedzenia w czterech ścianach i zadzwoniłam do Bruce’a. Umówiliśmy się na śniadanie w lokalu, do którego często wpadałam, nim zamieszkałam na Brooklynie. Wsiadłam do buicka, którego Bart polecił podstawić na parking pod moim blokiem, i ruszyłam bez problemu, bo nie musiałam używać lewej nogi. Brat potrafił zadbać o wszystko. Co prawda to nie był mój ford, ale miał dach i cztery koła, więc dotarłam na miejsce sucha i niezmarznięta, choć lekko rozżalona. Żaden samochód nie mógł zrekompensować straty mustanga. No chyba że drugi mustang.

Stolik zwolnił się po około dziesięciu minutach. W tym czasie zadzwoniła Paula i kazała koniecznie na siebie zaczekać. Od wypadku dwa razy dziennie stawała w drzwiach mojego mieszkania i roztaczała nade mną skrzydła opieki. Prała, sprzątała i gotowała, choć wcale jej o to nie prosiłam. Gdyby jeszcze robiła to z własnej woli, a nie dlatego, że Nick jej kazał, może odbudowałybyśmy przyjacielskie relacje, które kiedyś nas łączyły. To, co z nich zostało, trudno było nazwać przyjaźnią. Utrzymywałyśmy stosunki niby-koleżeńskie, mocno zdystansowane i nieufne, ograniczone do emocjonalnego minimum. Dzwoniłyśmy do siebie i chodziłyśmy razem na zakupy, ale nie z potrzeby spędzania ze sobą czasu, tylko raczej w celu stwarzania pozorów, które każda z nas próbowała zachować przed drugą. Jednocześnie odnajdywałyśmy w tych chwilach siebie z przeszłości i niekiedy nawet dobrze się bawiłyśmy. Tym bardziej wydało mi się smutne, że traktowałam Paulę jak odskocznię od twardego męskiego świata, w którym przebywałam na co dzień. Po prostu czasami potrzebowałam pogaduszek o bzdurach, o babskich pierdołach, bo nie chciałam zapomnieć, że wciąż jestem delikatną kobietą, którą muszę ukrywać, kiedy biorę do ręki broń.

Kawiarnia Fred pękała w szwach. Podawali tu najsmaczniejszą kawę na całym Brooklynie, a o ich własnoręcznie wypiekanych ciastkach i pączkach słyszał chyba każdy mieszkaniec tej dzielnicy. Żaden z tutejszych lokali nie oddawał klimatu Nowego Jorku tak jak ten. Interes od pokoleń prowadziła rodzina Thomsonów. Odkąd ich pradziadek sprzedał tu pierwszego pączka, lokal w zasadzie nie przeszedł wielkiej metamorfozy. Pachniało tu równie intensywnie wypiekami, co starym Brooklynem. I chyba właśnie dlatego tak lubiłam odwiedzać to miejsce.

Usiadłam przy oknie i położyłam na blacie gazety kupione w automacie stojącym przed lokalem. Nim dostałam kawę i pączka, przejrzałam „City News”, zerkając na wypociny swoich niegdyś redakcyjnych kolegów. W tym numerze ukazał się mój artykuł o branży medycznej. Był sponsorowany, napisany na zlecenie właściciela dużej firmy produkującej materiały opatrunkowe, zresztą dobrego znajomego chłopaków. Dostałam za tekst tysiąc dolarów i tak dobiegła końca moja przygoda z dziennikarstwem.

Na zewnątrz zaczął padać śnieg z deszczem. Duże białe płatki spadały na ulicę i zaraz topniały. Ludzie wyciągnęli parasole i pozakładali kaptury. Niektórzy postawili kołnierze i kulili głowy w podkurczonych ramionach. Zobaczyłam jaguara XF po przeciwnej stronie ulicy. Bruce wyskoczył z niego wprost pod zieloną markizę zawieszoną nad drzwiami księgarni i odebrał telefon.

Jego rozmowa się przeciągała, więc przeszłam do przeglądania ogólnokrajowego dziennika mającego swoją siedzibę na Manhattanie, zaledwie przecznicę od redakcji „City News”. Moją uwagę przykuł jeden tytuł. Brzmiał krótko i wymownie: „Zmierzch ropy”. Postanowiłam sprawdzić, co autor miał na myśli, i już po pierwszych kilku zdaniach zorientowałam się, że zastosował chwytliwy nagłówek, aby skusić odbiorcę do przeczytania jakichś bzdetów. Dziennikarz podpisany inicjałami F.W. twierdził, że w naszym mieście powstała technologia umożliwiająca całkowite zastąpienie ropy naftowej w sektorze paliwowym i już za chwilę każdy Amerykanin zatankuje swój samochód syntetyczną benzyną pochodzącą w pełni z produkcji przemysłowej. Niby totalna abstrakcja, ale po zastanowieniu doszłam do wniosku, że taki proces rzeczywiście jest możliwy. Substytut benzyny to całkiem realna wizja, która mogła pogrążyć największe na świecie koncerny naftowe. W tym także nas.

Podniosłam głowę znad gazety i natknęłam się na czarne spojrzenie Bruce’a, które zmroziło mi krew w żyłach. Na szczęście jego ciepły pocałunek natychmiast ogrzał moje serce.

– Nieciekawy poranek? – zagadnęłam, wyczuwając, że jest trochę zdenerwowany.

– Mało powiedziane – odparł i kiwnął na kelnerkę.

– Widziałeś ten artykuł?

– Wiem o tym już od paru dni.

– A więc to prawda?

– Owszem, ale to nie jest miejsce do prowadzenia tego typu rozmów, jasne?

– Jak słońce, Szefie – przytaknęłam, nie zwracając uwagi na jego złośliwy ton.

– Dawno cię nie było – usłyszałam nad sobą głos kelnerki.

– Miałem dużo spraw na głowie – odparł Bruce lekceważącym tonem.

– Właśnie widzę – rzuciła, zerkając na mnie. – Co podać?

– Dużą kawę i dwa donuty. Na wynos.

Dziewczyna skinęła głową i odeszła, ciągnąc za swoim tyłkiem wzrok mojego faceta.

– Znowu jakaś stara znajomość? – odezwałam się.

– Nie taka stara. Jest młodsza od ciebie.

– No zaraz cię walnę!

– Tylko nie przy ludziach.

Wsadziłam nos w pierwszą lepszą gazetę i udawałam, że nie znam tego człowieka. Nie wytrzymał i w końcu zabrał mi „City News” sprzed twarzy.

– Skarbie… – zaczął zmienionym tonem. – Jak się dziś czujesz?

Kelnerka właśnie przyniosła zamówienie i ze słodkim uśmiechem postawiła na stole papierowy kubek z kawą oraz zapakowane donuty. Tym razem Gates nawet nie spojrzał w jej stronę. Cały czas patrzył na mnie.

– Dużo lepiej – odparłam, sięgnęłam po pączka i go ugryzłam.

– Cieszę się – skwitował i zdjął z kubka plastikową pokrywkę. – Jesteś w stanie wrócić do pracy?

– Nie wytrzymam ani jednego dnia dłużej w domu, tak samo jak kolejnych odwiedzin Pauli. Zresztą zaraz tu przyjdzie. Nie potrafiłam się wymigać.

Bruce nie skomentował. Paula działała mu na nerwy od samego początku i tolerował ją jedynie dlatego, że była dziewczyną jego kumpla.

– Nick wraca jutro wieczorem, więc spotkamy się w sejfie i obmyślimy jakiś plan. To bardzo poważny problem – stwierdził, stukając palcem w gazetę.

– Nick wyjechał do Teksasu w tej sprawie? – zapytałam cicho.

– Od tygodnia jest nad Zatoką Meksykańską. Nie wiemy, kto stoi za tym interesem ani do czego jest zdolny. Musimy się zabezpieczyć. – Pociągnął solidny łyk kawy i z powrotem nałożył wieczko na kubek. Chwycił pudełko i wstał. Nie miał ochoty na towarzystwo mojej koleżanki, która z gazetą nad głową właśnie przebiegała przez ulicę. – Widzimy się za dwie godziny – oznajmił i położył na blacie sto dolarów, które wystarczyłyby, aby zapłacić za co najmniej cztery osoby. Już wiedziałam, dlaczego tak go tu pamiętają.

– Za dwie godziny? – powtórzyłam zdumiona. – Więc jednak jedziesz na złomowisko?

– Przecież ktoś musi ci wyżymać chusteczkę – rzucił i pochylił się do mojego ucha. – Wiesz, że kocham cię najbardziej na świecie? – szepnął.

Odwróciłam głowę i pocałowałam go pożądliwie, ale dyskretnie.

– Wiem, ale i tak uduszę tę kelnerkę, zanim stąd wyjdę.

– Na razie, skarbie – pożegnał się i odszedł. Po drodze minął Paulę. Rzucił jej jedynie wymuszone „cześć”.

Koleżanka nieładnie odwróciła za nim głowę, podobnie jak kilka innych pań siedzących w lokalu. Bruce niestety przyciągał płeć piękną jak magnes. Miał wygląd, klasę i kupę forsy, a kobiety potrafią dostrzec takie atuty już na pierwszy rzut oka. Niektóre od razu przystępowały do działania, nawet w mojej obecności. Bardzo się wtedy denerwowałam, ale nic nie mówiłam. Siedziałam cicho, a on na razie grzecznie spławiał wszystkie dupy, które siadały mu na kolanach. I choć czasami byłam bliska płaczu, starałam się unikać awantur.

– Widzę, że przeczytałaś artykuł F.W. – wyszczebiotała Paula. – Nick chciał mnie zabrać do Teksasu, ale co miałabym tam robić? – dodała oburzona.

Wzruszyłam ramionami. Doskonale wiedziałam, że brat nie miał tam czasu na panienki, a Paula byłaby zawsze pod ręką. Nick miał niezły tupet.

– Jeśli to, co tu piszą, jest prawdą, muszę zacząć oszczędzać – kontynuowała. – Nadchodzą chude lata dla portfela mojego faceta.

– Nie martw się, tak szybko nie pójdzie na dno – skomentowałam.

– Czy Nick nie ma już jakichś kłopotów finansowych? – zapytała badawczo.

Od razu zwietrzyłam, co ma na myśli.

– Nie dostajesz od niego kasy, tak?

– Chyba nie ma już ochoty dawać tyle co kiedyś. – Westchnęła.

– Paula, dobrze ci radzę: idź do pracy, wyjdź do ludzi. Ciągle siedzisz w apartamencie albo biegasz po butikach i salonach piękności. Kiedyś miałaś ambicje, chciałaś coś osiągnąć, a teraz? – Zamilkłam. Nie chciałam już mówić, kim się stała, żeby jej nie obrazić.

– Ale po co? Przecież mam wszystko, o czym marzyłam – stwierdziła beztrosko.

– Skoro tak, to zjedz pączka – powiedziałam zrezygnowana. Liczyłam, że łakoć choć na chwilę zatka usta mojej naiwnej koleżance.

***

Na złomowisku panował przejmujący chłód. Mokry śnieg zamienił się w rzęsisty deszcz. Chyba nie mogliśmy wybrać na tę okazję gorszej pory. Mój mustang czekał obok wielkiej sterty starych rupieci, zwrócony do nas przodem, ogołocony ze wszystkiego, co nie zawierało stali. Bez zderzaków, reflektorów, szyb i foteli. Została jedynie blacha, która wyglądała jak pomięta kartka.

Serce zabiło mi szybciej, kiedy zobaczyłam, w jakim stanie jest mój samochód. Dopiero teraz do mnie dotarło, ile miałam szczęścia.

– Dach natrafił na duży kamień – poinformował brat. – Gdyby walnął w niego kilkadziesiąt centymetrów dalej…

– Proszę cię, nie kończ – przerwałam mu. – Nie chcę nawet o tym myśleć.

Położyłam rękę na ciemnoniebieskiej karoserii, w miejscu, gdzie pozostała gładka, i przywołałam w głowie chwilę, kiedy pierwszy raz wsiadłam za kierownicę tego wozu. Bruce stał obok z rozpostartym nade mną czarnym parasolem, ubawiony całą tą sytuacją.

– Czy będziemy odmawiać jakąś modlitwę pożegnalną? – zagadnął.

– Nie nabijaj się. Ten GT był spełnieniem moich marzeń, prezentem od braci. Mam do niego zbyt wielki sentyment, żeby tak po prostu go zmiażdżyć.

– Idzie operator – poinformował Bart. – Pożegnaj się i kończymy przedstawienie. Zapłaciłem dwieście dolców, żeby pozwolili nam popatrzeć.

Pocałowałam palce i przyłożyłam je do blachy, a potem z czułością poklepałam maskę. Poczułam ogromny żal, jakbym żegnała najlepszego przyjaciela.

– Dobry chłopiec – powiedziałam łamiącym się głosem.

Operator sprawnie wdrapał się po wysokiej drabince prowadzącej do kabiny dźwigu. Bruce zdążył oderwać znaczek galopującego konia, nim mężczyzna uruchomił maszynę. Odsunęliśmy się na bezpieczną odległość i patrzyliśmy, jak gigantyczny szpon łapie pojazd i go unosi. Na znak Barta operator zwolnił żelazny uścisk i samochód wpadł do prasy. Potężne ściany zgniotły go na kwadrat rozmiarów walizki.

– Może załatwię z tym facetem, żeby przemielił to na proszek? – zadrwił znów Bruce. – Wsypiesz sobie do urny i postawisz na komodzie. – Szybko ugryzł się w język, gdy zobaczył, że mam łzy w oczach. – Skarbie, przecież to tylko samochód – powiedział ze zwątpieniem.

Wyrwałam mu spomiędzy palców metalowego konia i zacisnęłam go w dłoni.

– Nic nie rozumiesz, Bruce. Mustang to coś więcej niż samochód. To część mnie, skrawek mojej duszy i moja osobowość, którą wyrażałam za każdym razem, gdy ożywiałam jego stalowe serce.ROZDZIAŁ 4

Samolot odlatywał wcześnie rano. To był prywatny odrzutowiec należący do chłopaków, obsługiwany przez lotnisko JFK Airport i wynajętych pilotów. Teoretycznie poślizg nie wchodził w grę, ale tym razem, jak na prawdziwą kobietę przystało, leciutko się spóźniłam. Choć czterdzieści minut to widocznie zbyt długo, bo kiedy weszłam na pokład, przywitały mnie ponure miny Bruce’a i Barta. Oni oraz Silver i Mano przybyli dwadzieścia minut przed czasem, więc wszyscy czekali na mnie okrągłą godzinę. Przeprosiłam ich oraz pilotów, a ci drudzy lekko się ukłonili i zaczęli przygotowywać maszynę do startu. Usiadłam w fotelu i zgodnie z instrukcją zapięłam pas. Oprócz tego mocno ścisnęłam podłokietniki, bo nie cierpiałam latać. Bałam się katastrofy i było to po mnie widać.

– Wszystko w porządku? – zapytał Bruce.

– Niestety nie – odparłam zesztywniała.

– Podobno jeden silnik ma jakąś usterkę – usłyszałam za plecami głos Mano.

– A ja słyszałem, jak pilot mówił, że szwankuje sterowanie – dorzucił Silver.

– Jeszcze słowo, a zaraz was trzasnę – rzuciłam.

Samolot zaczął kołować i nim zdążyłam odmówić modlitwę przebłagalną, już byliśmy w powietrzu. Bynajmniej nie odetchnęłam z ulgą, bo mimo że odrzutowiec oferował wszelkie luksusy, a wnętrze przypominało pokój hotelowy, to świadomość, że jestem paręnaście kilometrów nad ziemią, nie dawała mi spokoju. Potrzebowałam mocnego drinka, a w zasadzie stałego stężenia alkoholu we krwi. Gdy piloci wyrównali lot, przyrządziłam chłopakom whisky z lodem, a sobie – porządną porcję martini z tonikiem.

– Masz adres Warrena? – odezwał się Bart, przerywając ciszę.

– Śledziłam tego faceta przez pięć godzin, żeby zdobyć ten głupi adres.

Brat uniósł brwi z niedowierzania.

– Niezły wynik – skwitował.

– Niestety nie śpieszył się do domu – dodałam i wysłałam im wszystkie dane.

Bruce zerknął na wyświetlacz swojego telefonu i pokiwał głową.

– Dobra robota – pochwalił.

– Jest jeszcze coś.

Pokrótce opowiedziałam, co zaszło po tym, jak Warren wyszedł z pracy. Ta historia bardzo zainteresowała Gatesa.

– Jak myślisz, kim byli ci faceci? – zapytał.

– Wyglądali jak federalni. Ale nie mam pewności. Coś mi jednak mówi, że to nieformalne spotkanie miało związek ze sprawą paliw syntetycznych.

– Skoro tak mówisz, na pewno tak jest.

– Nie przeceniasz mnie?

– Twój zgrabny nosek jeszcze nigdy się nie pomylił.

– Zapisałaś numery furgonetki? – wtrącił brat.

– Za kogo ty mnie masz?

– Można je sprawdzić. Resztę dopowie nam sam Warren – zaważył.

Bruce zwolnił blokadę zabezpieczającą jego fotel obrotowy i odwrócił się w stronę żołnierzy.

– Po powrocie z Rosji natychmiast zorganizujecie spotkanie z dziennikarzem. Jackie, zajmiesz się tym. Zapytasz go, czego chcieli ci kolesie rządowi.

Przytaknęłam i spojrzałam porozumiewawczo na Silvera, który w takich sprawach nie odstępował mnie nawet na krok.

– Chętnie poznam go osobiście – odparłam i osuszyłam szklankę, oczywiście mając na myśli nie samego Warrena, ale jego supersamochód.

W Moskwie sypał śnieg. Duże, mokre płatki natychmiast pokryły białą pierzynką schody samolotu. O mały włos fiknęłabym na ostatnim stopniu, ale Bruce zdążył mnie złapać i postawił bezpiecznie na płycie lotniska. Silver nie cieszył się takimi względami i mocno potłukł sobie tyłek, co wywołało wśród nas niemałe rozbawienie. Po jedenastu godzinach spędzonych na pokładzie świat nabrał piękniejszych kolorów, głównie dzięki wypitym drinkom. Jedynie Bruce trzymał się pewnie na nogach. Miał mocną głowę i naprawdę duże możliwości. Do tej pory jeszcze nie widziałam go tak pijanego, żeby nad sobą nie panował.

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: