Szepczące w ciemnościach - ebook
Szepczące w ciemnościach - ebook
Wiedzące, szepczące w ciemnościach,
tańczące na niebie.
Wymykające się władzy patriarchatu,
trwające na granicy życia i śmierci, nie z tego świata.
Budzące grozę w średniowiecznych podaniach, córy Kory,
Demeter i Hekate, tybetańskie dakinie.
Ikony i prekursorki.
Wyklinane, prześladowane i palone na stosach.
Wiedźmy i czarownice wróciły.
I wszystkich nas nie spalicie.
Zofia Krawiec – krytyczka sztuki i artystka – zastanawia się nad kulturowym powrotem wiedźm. Pytając o archetyp, przygląda się jego współczesnym realizacjom. Ile było w czarownicach dzisiejszych feministek i jak bardzo dzisiejsze feministki wierzą w pradawne zaklęcia i rytuały?
W poszukiwaniach towarzyszą autorce rozmówczynie i rozmówcy, którzy z wiedźmami stykają się w swojej twórczości i działalności: Agnieszka Szpila, Michał Pospiszyl, Manuela Gretkowska, Maria Moonset Matuszewska, Mira Marcinów,
Aleksandra Kluczyk, Mikołaj Sobczak, Maria Bigoszewska, Marta Niedźwiecka.
Kategoria: | Reportaże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-8913-0 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
GANGUSKI I DILERKI
Rozmowa z Agnieszką Szpilą
AGNIESZKA SZPILA – pisarka, ekofeministka, kulturoznawczyni, aktywistka. W swoich książkach i tekstach zajmuje się głównie tematami związanymi z osobami dyskryminowanymi. W debiutanckich Łebkach od szpilki opowiadała o niepełnosprawnych córkach, w drugiej książce o Polakach z ujęciem w oryginalny sposób problemów antysemityzmu, rasizmu i homofobii oraz tematu LGBTQ+, w Heksach zaś o dyskryminacji kobiet i paleniu ich na stosach w procesach o czarostwo. Pisarka traktuje swoje książki jak projekty społeczno-polityczno-kulturowe. Istota wszechczująca w intensywnie intymnej relacji z bytem. W 2023 roku, nakładem wydawnictwa W.A.B., ukazała się czwarta książka autorki, Octopussy i inne opowiadania postporno, w której podejmuje zagadnienie konstruowania nowych wymiarów seksualności u schyłku antropocenu.
Zajrzyjmy do szklanej kuli i przenieśmy się w czasie. Jest początek XX wieku. Do Europy wraca duch okultyzmu, wyegzorcyzmowany wraz z polowaniami na czarownice i oświeceniowym racjonalizmem. Już od kilku dekad świat drga w rytm wirujących stolików. Jedną z polskich spirytystek jest Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, przez znajomych ochrzczona mianem czarownicy. Maria organizuje w swoim domu seanse spirytystyczne, na których inni artyści również wprowadzają się w metafizyczne transy.
To jest czas uchylania kurtyny między zaświatami. Ezoterycznego szaleństwa. Być może to szaleństwo stało się tak rozległe, że nie wymagało wysokiego wykształcenia, studiów zarezerwowanych dla elit. Nie trzeba było mieć dużych pieniędzy, żeby wypełniać duchową pustkę, ciągotę do tajemnicy i niezwykłości. Ezoteryczne odloty opętały elity i biedotę.
I dzieje się to w kontrze do postępującego modernizmu, skupienia na materializmie.
Czyli porządkujemy zewnętrze – architekturę, urbanistykę. Oczyszczamy ze wszystkiego, co zbędne, a cała sfera wariactwa realizuje się wewnątrz, w hipnozach.
Sto lat później, czyli dzisiaj, pod względem wzrostu zainteresowania nadprzyrodzonymi siłami, wiedzą tajemną i czarownicami jest podobnie.
Kupujemy sobie książki o modernizmie i oglądamy modernizm. Oczyszczamy mieszkania z nadmiaru, zbędnych przedmiotów.
A potem czytamy horoskopy albo stawiamy tarota. Tak było też w Niemczech na początku XX wieku. Na ulicach Bauhaus, a w domach wywoływanie duchów. Do tego wzrastające nastroje antysemickie. Z tego kontekstu wyłania się nam Maria Orsitsch, postać historyczna, która jest inspiracją dla scenariusza serialu, nad którym teraz pracujesz.
W pozaziemskiej działalności Maria Orsitsch kooperowała z grupą przyjaciółek. W Monachium Maria spotkała Traute, później dołączyły do nich Sigrun i Gundrum. A na końcu jeszcze Haike. Wspólnie przeprowadzały seanse spirytystyczne. Ale najgrubsze w tej historii jest to, że założyły Towarzystwo Vril. Czyli tajne ugrupowanie spirytystyczne, stworzone nie po to, żeby zrzeszać jasnowidzki pomagające ludziom kontaktować się ze zmarłymi: mężem, ciocią czy ojcem. Vril rzekomo kontaktowało się z mieszkańcami Aldebaranu, czyli najjaśniejszej gwiazdy w gwiazdozbiorze Byka. Członkinie twierdziły, że od tych gwiezdnych mieszkańców, od wyższej inteligencji czerpały plany, które następnie przekazywały nazistom. Informacje dotyczyły tego, jak naziści powinni budować kosmiczne pojazdy albo pociski batalistyczne, takie jak rakiety V1 czy V2. Tych pięć dziewczyn zrzeszonych we Vril to najważniejsze jasnowidzki pracujące dla Himmlera. W tym towarzystwie były też inne łączniczki z siłami pozaziemskimi, ale bez porównania mniej znaczące.
Jasnowidzki z Vril prócz pozaziemskich mocy łączyło też to, że były piękne. Wyglądały jak gang modelek, zmaterializowany z okładki współczesnego magazynu. Miały długie włosy sięgające za pośladki, w czasach, kiedy modne, postępowe kobiety nosiły krótkie fryzury.
Wymyśliły sobie, że będą wbrew trendom. Jeżeli już kobiety nosiły wtedy długie włosy, to układały je blisko głowy, na przykład w koki upinane nad karkiem. Jasnowidzki z Vril nosiły długie, zwisające kuce. Uczesanie, które kultura porno wykorzystuje do przemocy, do ciągnięcia kobiet za włosy. Podczas gdy dla nich funkcja tych włosów to był kontakt z inną rzeczywistością i własną mocą, przechowywanie wspomnień. W porno kucyk zwisa, żeby kobietę zdominować, przejąć atrybut mocy kobiety. Ciągnięcie za włosy jest jak wyszarpywanie mocy. Dojeżdżanie jak konia. Wiele się tego naoglądałam w życiu. Łapię za twoje włosy i twoja moc jest pod moją kontrolą. Włosy łonowe są podobnie ważne. Lubię patrzeć na atawistyczne cipki, dziki zarost łonowy. Nie chcę mieć modernizmu z cipki, tylko las. Cipkowa gęstwina to jest takie miejsce, do którego jak raz wejdziesz, to możesz się już nigdy nie wydostać.
Włosy jasnowidzek z Vril były kablami z wtyczką podłączoną do kosmosu.
Maria i jej przyjaciółki rozpuszczały swoje długie i gęste kucyki. Pod wpływem galaktycznej energii, którą jasnowidzki wyłapywały, włosy sterczały im w szpice. Jak twierdziły, stawały im dęba, jak włosowe anteny, wyłapujące z kosmosu informacje dla nazistów. W historii tej widać strategiczne umiejętności Marii, jej sposób budowania relacji i kolektywu, który zapewnił jej skuteczność. Orsitsch wiedziała, że nie może być sama, że potrzebuje swojej grupy. I chciała nie innych, tylko inne. Postawiła na kobiety.
Wprowadzały się w transy, pod wpływem których rozrysowywały plany. Zapisywały je nieistniejącym pismem, które później jakoś dekodowały. To było pismo zbliżone do sumeryjskiego. Jakby tego było mało, rozrysowywały też sposób, w jaki Niemcy mieli budować kosmiczne pojazdy. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że dostawały za to kosmiczne pieniądze. Według wyliczeń Niemcy zapłacili za ich usługi sześćdziesiąt milionów marek. Wylewanie betonem dziesiątek kilometrów na atomowy schron dla Hitlera w Riese podobno nie kosztowało tyle co opłacenie tych dziewczyn. Myślę, że jasnowidzki z Vril do pewnego momentu miały wpływ na decyzje Niemców w trakcie wojny i jej przebieg.
„Vril” oznaczało moc, której zasięg docierał do życia w kosmosie i świata zmarłych.
Według Towarzystwa nazwa „Vril” opisuje energię generowaną przez krainę podziemną, w której żyje rasa nadludzi. Przecież właśnie to starali nam się wmówić Niemcy. Oni są rasą nadludzi, potomkami Atlantydy, a naród żydowski zepsutą krwią. Naziści zlecali podobno ekspedycje do Tybetu, żeby szukać między górskimi skałami wejść pod ziemię, do krainy nadludzi.
Być może rozkwit okultyzmu w początkach XX wieku przyczynił się do tego, że te farmazony o rasie nadludzi zostały tak łatwo przyswojone. Brzmią przecież trochę jak bajki.
A te jasnowidzki utwierdzały Niemców w przekonaniu o tym, że na świecie jest kilka portali do podziemnego świata, gdzie żyje aryjska rasa nadludzi. I po 1945 roku Niemcy nie powinni opuszczać terenów przegranych, tylko zejść pod ziemię kilkoma portalami, dołączyć do mieszkańców, przeczekać, żeby kiedyś znowu wyjść i rządzić światem. Podobno niemiecka partyzantka Werwolf w 1945 roku na Dolnym Śląsku nie wierzyła, że przegrywa, że wszystko się kończy, i planowała takie przeczekanie.
Ciekawe, że ezoteryka szła tu pod rękę z tłustym hajsem.
Fascynujący jest materialny wymiar tej sytuacji, jak dobrze się tym jasnowidzkom wiodło. To był genialny sposób na zarobek. W czasach, kiedy kobiety w ogóle nie zarabiały albo zarabiały mały procent tego co mężczyźni, jasnowidzki z Vril bogaciły się na tym, co kilka wieków wcześniej zaprowadziłoby je na stos.
Muszę to wreszcie wyznać. Miałam taki moment w życiu, że zajmowałam się kryształami. W moim dawnym mieszkaniu na Powiślu był nawet organizowany kryształowy warsztat. Przyjechali na niego ludzie z ciężkimi plecakami, w każdym po minimum trzydzieści kilogramów kryształów. Prowadząca warsztat rozdała nam banknoty o dużym nominale. Kazała w jednej ręce trzymać na przykład kryształ górski, a w drugiej dwieście złotych. I patrzeć na zmianę na hologram na banknocie i na kryształ. A później zamknąć oczy i poczuć, że to jest ta sama energia. Brzmi głupio, ale mam poczucie, że ludzie, którzy robią duże pieniądze, biorą ten hologram na poważnie i że to jest jakiś portal, a nie tylko świecący paseczek. Forma energii. A dziewczyny z Towarzystwa Vril świetnie to rozkminiły.
Wiemy, że Maria była Niemko-Chorwatką. Ale nie znamy jej losów powojennych. Zniknęła bez śladu, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Może czeka gdzieś pod ziemią, aż Niemcy dojdą do władzy?
Niestety, pomimo naszej lekkości opowiadania o Marii obawiam się, że musiała być postacią mroczną. Pracowała dla Himmlera, była z nim bezpośrednio związana planami i pewnie przekonaniami. Mogło być też tak, że Vril tworzyły cwaniary, które nie podzielały nazistowskich poglądów, ale świetnie na tym zarabiały. Możemy puścić wodze fantazji: rozrysowywanie tych wszystkich pojazdów mogły traktować jako absolutną ściemę i tryskającą fontannę banknotów. Gdyby wykręciły taki numer, to byłoby jeszcze lepiej. Po prostu gang. Niestety pozostało bardzo mało źródeł, z których mogłybyśmy się dowiedzieć, jakie były ich intencje. Czy w to wszystko wierzyły, czy włosy rzeczywiście stawały im dęba. Na pewno miały bardzo wiele wiedźmowych przymiotów. Piękne, niedostępne, owiane tajemnicą i do tego wszystkiego z kasą.
Synonimy władzy i kompetencji. Ale też tajemnej wiedzy, bo przecież wiedźma to ta, która wie. Chociaż procesy o czary dotykały głównie zubożałych kobiet z najniższych klas, pokazuje to też paradoks sytuacji kobiet. We wzorzec wiedźmy wpisywały się cechy czy atrybuty wzajemnie się wykluczające. Biedna, bogata, cicha, rozgadana, młoda, stara. W „czarownicę” można było włożyć właściwie wszystko.
W ten klucz wpisuje się jeszcze jedna historyczna postać, którą miałam w głowie, kiedy pisałam Heksy. Nazywała się Dorothea Flock. Noszę w sobie historię Dorothei i nie mogę się od niej uwolnić. Być może ze względu na jej młody wiek. Zabito ją, kiedy miała zaledwie dwadzieścia dwa lata. Urodziła się w 1608 roku, a w 1630 spłonęła na stosie. Była żoną bogatego, prominentnego radnego Bambergu. Bardzo szanowane małżeństwo. Tym bardziej przerażająca i dziwna jest ta historia, że zasoby, które posiadali, mogły pomóc w uratowaniu jej życia.