Szept anioła. Tom 1. Latarnik - ebook
Szept anioła. Tom 1. Latarnik - ebook
Czasem na naszej drodze stają ludzie, którzy niczym anioły niosą nam pomoc. Trzeba tylko usłyszeć ich szept, który w życiu bohaterów tej ciepłej, uroczej opowieści ma siłę wiatru w czasie sztormu…
Życie w malowniczej nadmorskiej miejscowości Płotki toczy się spokojnie i niespiesznie. Bogusia po wypadku samochodowym musiała porzucić plany otwarcia własnej piekarni i porusza się na wózku. W jej rodzinie niezrozumienia i pretensje są wyczuwalne na każdym kroku, a niespełnione marzenia nadal bolą. Eleonora, starsza kobieta, która mieszka tuż obok plaży, czuje się samotna, choć nie chce się do tego przyznać. Lucyna, sekretarka wójta i największa plotkara w okolicy, doświadcza straty najlepszej przyjaciółki. Młodziutka Sonia nie potrafi się wyzwolić od ciążącego na niej stereotypu córki pijaka, przez co popełnia błędy i nie może rozwinąć skrzydeł.
Pojawienie się w miasteczku tajemniczej Oliwii wywołuje niemałe zamieszanie. Choć dziewczyna zdaje się zdystansowana, szybko się okazuje, że z każdym udaje jej się nawiązać nić porozumienia. Interesuje ją też miejscowa latarnia morska, o której krążą legendy. Z każdym dniem coraz bardziej chce poznać tajemniczego latarnika i zrozumieć, co jej zmarła matka chciała przekazać między wierszami ostatniego listu, który po sobie zostawiła.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67402-26-2 |
Rozmiar pliku: | 864 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W domu powitała ją cisza. Przygnębiająca, przenikająca na wskroś, niedająca żadnej nadziei cisza, która zdawała się na dobre zadomawiać, nie pytając nikogo o pozwolenie. Zaległa na kanapie, przysiadła przy kuchennym stole, zamknęła drzwi sypialni. Pachniała samotnością i smutkiem. Drażniła najczulsze struny w sercu i doprowadzała do rozpaczy.
Nie grało radio, którego mama codziennie słuchała w kuchni podczas przygotowywania posiłków po pracy, milczał telewizor, który do późnych godzin nocnych nadawał programy kabaretowe, gdy przysypiała w fotelu, pochrapując przy akompaniamencie śmiechu publiczności. Świat zdawał się wstrzymać oddech i milczeć, jakby chciał jej uświadomić, że już nigdy nic nie będzie takie jak wcześniej, zwłaszcza w tym domu.
Oliwia przymknęła drzwi, które zapomniały skrzypnąć w ten charakterystyczny, denerwujący sposób. Spojrzała na nie gwałtownie, jakby właśnie przelały czarę goryczy, i z wściekłością kopnęła je czubkiem czarnych balerinek. Nie pomogło… Przylgnęła do nich plecami i powoli się osunęła, by usiąść na podłodze. Podkurczyła kolana i objęła je ramionami. Oddychała głęboko, coraz głębiej i szybciej, ze wzrokiem utkwionym w ścianie, na której, kiedy miała pięć lat, odcisnęła swoje małe dłonie. Kompletnie bezmyślne „dzieło” zdobiło przejście pomiędzy kuchnią a pokojem gościnnym. Drgnęła, słysząc stłumiony dźwięk schowanej głęboko w torebce komórki. Leżała tuż obok, a jednak Oliwia nie mogła wykrzesać z siebie wystarczająco siły i chęci, by do niej sięgnąć. I nie odebrała ani tego połączenia, ani kolejnych.
Tkwiła tak, jak zwinięta w bezpiecznym kokoniku, wyobrażając sobie, że otula ją dziergany na drutach koc mamy. Pragnienie stało się tak silne, że niemal czuła na ramionach gryzącą wełnę, a nos podrażnił zapach perfum, tych różanych.
– Oliwia!
Otworzyła gwałtownie oczy i odsunęła się od drzwi, gdy ktoś zaczął rytmicznie uderzać w nie pięścią. Wyraźnie czuła drgania na plecach.
– Oliwka, otwórz!
Głos brzmiał znajomo, ale dziewczyna nie miała najmniejszej ochoty na niezapowiedziane wizyty. Właściwie nie chciała tu już gościć nikogo. Nigdy.
– Rozmawiałam z Pawłem!
Wstała, machinalnie otrzepując się z niewidocznego pyłu. Poczuła, jak ścierpnięte nogi zaczynają nieprzyjemnie pulsować, stały się ciężkie i nieposłuszne. Nie potrzebowała ich jednak, by dosięgnąć klamki i przekręcić zamek. Uchyliła lekko drzwi i oślepiło ją jasne światło wpadające z korytarza. Zmarszczyła czoło.
– Spałaś? – Karolina zawsze wiedziała, kiedy powinna się pojawić. Miała jakiś szósty zmysł, który podpowiadał, że właśnie w tej chwili na drugim końcu miasta jest ktoś, kto jej potrzebuje. – Dzwoniłam z siedem razy, aż w końcu uznałam, że przyjadę. – Przestąpiła z nogi na nogę, nieznacznie zaciskając dłoń na pasku torebki. – Wpuścisz mnie?
– Nie chcę o nim rozmawiać – odparła cicho Oliwia i zamrugała szybko, by choć trochę się ocucić. Zdała sobie sprawę, że faktycznie musiała zasnąć.
– Możemy wypić herbatę – zaproponowała w odpowiedzi Karolina i delikatnie pchnęła drzwi, by Oliwia nie mogła ich zamknąć.
I tak by tego nie zrobiła. Czuła się na to zbyt słaba. Zrezygnowana wpuściła koleżankę do środka, zaprosiła do kuchni i nalała wodę do czajnika, który ustawiła na gazie. Karolina rozejrzała się ukradkowo po małym, jasnym pomieszczeniu.
– Nie będzie ci przeszkadzało, że wypijemy tutaj? – zapytała Oliwia, wymownie wskazując na kwadratowy stoliczek, przy którym stały dwa taborety. – Nie mogę się przemóc, żeby tam wejść… – Odchrząknęła, spoglądając na drzwi pokoju gościnnego.
– Nie, skąd. Nie ma problemu. – Pokręciła głową i zsunęła wiosenny płaszcz. Pukle brązowych włosów rozsypały się kaskadą na jej ramionach. Odrzuciła je i przysiadła na jednym z krzeseł.
Oliwia wsparła się o kuchenne szafki, ukrywając dłonie za plecami. Nie chciała, by koleżanka z pracy zauważyła pozadzierane skórki i obgryzione paznokcie. Popękana na palcach skóra również nie wyglądała zbyt zachęcająco. Oliwii wydawało się, że cisza przystanęła na progu i zastanawiała się, czy wejść do kuchni i objąć dziewczynę silnymi ramionami, by nie mogła wykrztusić ani słowa.
– Złożyłaś wypowiedzenie – zagadnęła Karolina, uważnie się jej przyglądając.
– Tak. – Spuściła wzrok na swoje stopy.
– Dlaczego?
– Bo nie mogę tam dłużej pracować.
Karolina zmrużyła oczy, zupełnie jakby spojrzeniem chciała znaleźć odpowiedzi na pytania, z którymi przyszła.
– Mówiłam ci o tym – przypomniała. – Praca w szpitalu…
– Pacjenci cię uwielbiają.
Kącik ust Oliwii drgnął, by się uśmiechnąć, ale go powstrzymała.
– Oliwka… – Karolina westchnęła z wyraźnym niepokojem, ale gwizd czajnika przerwał jej wypowiedź.
Nie spieszyła się z rozlaniem wrzątku. Kubki zapełniały się powoli, a ona z rosnącą satysfakcją przyglądała się, jak herbata zabarwia wodę. Było w tym coś uspokajającego. Karolina cierpliwie czekała, aż dziewczyna postawi przed nią kubek i usiądzie po drugiej stronie stołu.
– Nie mogę już tego znieść. Bólu i smutku – odparła cicho. – Pracowałam tam dla mamy. Teraz już nie muszę.
– I chcesz ich zostawić?
Zagryzła usta na tę kąśliwą uwagę. Nie chciała. Oczywiście, że nie. Ale nie miała wyboru. Nie była w stanie tego udźwignąć.
– Podjęłaś wiele… ekstremalnych decyzji. – Karolina ułożyła na stoliku splecione dłonie, jakby właśnie zaczęła wyjątkowo trudny wywód. – Jesteś zmęczona. Zła. To normalne w tych okolicznościach. Zapewne miałabym wiele podobnych myśli i…
Oliwia delikatnie potrząsnęła głową. Stawianie się na miejscu osoby cierpiącej w sytuacji, w której się nie znalazło, nie mogło skończyć się powodzeniem. Nikt nie był w stanie wyobrazić sobie, co czuła, bo każdym w takiej chwili rządziłoby mnóstwo odmiennych emocji, każdy myślałby o tuzinach innych rzeczy i podejmował wiele innych decyzji.
– Pochowałaś mamę – wydusiła Karolina, jakby te słowa nie mogły jej przejść przez gardło. – I tego samego dnia zrezygnowałaś z pracy, wystawiłaś mieszkanie na sprzedaż i zerwałaś zaręczyny?! – wyliczała zdenerwowana. – Musisz przyznać, że to dość drastyczne posunięcie.
Oliwia przyglądała się jej twarzy, wykrzywionej w grymasie, którego nie mogła odczytać, i zastanawiała się, co ta wizyta może oznaczać. Dlaczego akurat Karolina została wydelegowana, bo wydawało się jej, że nikt przy zdrowych zmysłach nie zechciałby dzisiaj, w dniu pogrzebu jej matki, nachodzić ją i pytać, skąd takie, a nie inne decyzje.
Ze spokojem podniosła kubek i upiła odrobinę gorącej jeszcze herbaty o intensywnym aromacie malin. Mama uwielbiała ten smak. Czy ona równie mocno? Sama nie wiedziała, ale była przyzwyczajona.
– Nie rozumiem… – powiedziała Karolina, niecierpliwie wiercąc się na krześle. – To zbyt pochopne decyzje.
– Odkąd poznałyśmy diagnozę, wiedziałam, jak to się skończy. Widziałam w tym szpitalu zbyt wiele, żeby próbować się oszukiwać. Myślisz, że mogłabym spojrzeć ludziom w oczy i przekonywać ich, że będzie dobrze?
– Cały czas to robiłaś.
– Ale mama zmarła – skwitowała i odwróciła się bokiem do Karoliny, jakby to wszystko wyjaśniało.
– Weź urlop. Na miesiąc, dwa – zaproponowała. – Odpoczniesz, odreagujesz. Przemyślisz na spokojnie.
– O czym mam myśleć? – mruknęła zirytowana.
– Paweł powiedział…
– Boże! – Oliwia jęknęła i wstała z taboretu, żałując, że kuchnia jest tak mała i nie może po niej spacerować, by rozładować emocje. – Po co się wtrąca?
– Bo się martwi.
– To on kazał ci tu przyjechać? – prychnęła i wsparła dłonie na biodrach. – Jedź, sprawdź, wypytaj?
– Zerwałaś zaręczyny. Czego się spodziewałaś? I to jeszcze dzisiaj. Co zamierzasz zrobić? Wyjechać? Zacząć od nowa? Z czym?
Na końcu języka miała odpowiedź, że to jej życie i nikt nie powinien się w nie wtrącać, ale się pohamowała. Jak zawsze, gdy bała się powiedzieć coś, co mogło spowodować, że ktoś ją odtrąci. Walczyła ze sobą dobrych kilka chwil, aż w końcu wysunęła jedną z szuflad i wyciągnęła kopertę. Rozerwaną.
– Kilka dni przed śmiercią mama powiedziała, że mam poszukać tego listu. Schowała go w starym pudełku po butach. – Rzuciła kopertę na stolik i cofnęła się do szafek.
– Kazała ci sprzedać mieszkanie? – zdziwiła się Karolina.
– Napisała, gdzie się wychowała, i że była bez pamięci zakochana.
Karolina zamrugała nerwowo, jakby nie do końca rozumiała, do czego zmierza Oliwia.
– I że miałam nigdy się nie urodzić. – Wzruszyła ramionami. – Tak w skrócie oczywiście.
– Zapytałaś ją o to?
– Nie zdążyłam. Gdy zebrałam się w sobie, przestała kontaktować. – Oliwia ze smutkiem pokręciła głową.
– Myślisz, że twój ojciec…? – zaczęła ostrożnie Karolina. – Chcesz go odszukać?
– Nie tylko jego.
– Naprawdę chcesz rozdrapywać stare rany? To twój wybór, ale czy jesteś teraz gotowa na rozczarowanie? Te piękne historie o nowym życiu… wiesz, że to bujdy?
– Jeśli będę miała do czego wrócić, a coś pójdzie nie tak, łatwiej będzie mi zrezygnować – odparła z przekonaniem.
– A co z Pawłem? – zapytała Karolina. – Mieliście plany, ślub…
– Nie rozumiesz… – Oliwia roześmiała się płaczliwie. – Nie mogę z nim być. To nie byłoby w porządku. Jest świetnym facetem, odpowiedzialnym i w ogóle, mama go uwielbiała. Ale go nie kocham. – Poczuła ulgę, wypowiadając na głos myśli, które od dawna chodziły jej po głowie.
To wyznanie wywołało na twarzy Karoliny jeszcze większy grymas, ale tym razem Oliwia świetnie odczytała emocje, które przedstawiał. Zszokowanie, niedowierzanie i… złość. Koleżanka nagle wstała i narzuciła płaszcz na ramiona. Szybkim ruchem wysunęła włosy spod kołnierza i złapała pasek torebki.
– Rozumiem, że przeżyłaś ogromną traumę. Straciłaś matkę. – Cmoknęła, jakby za wszelką cenę starała się utrzymać nerwy na wodzy. – Ale popełniasz ogromny błąd, chcąc zerwać z dotychczasowym życiem. Nie masz nikogo poza Pawłem i… – Rozejrzała się, jakby na ścianach chciała odszukać odpowiednie słowa, które pomogłyby przemówić koleżance do rozsądku. Przykurzona biała farba nie układała się jednak w żadne pomocne frazesy. – To po prostu głupie i nierozsądne, jednak to twoja sprawa i decyzja. Jeżeli będziesz chciała kogoś obwiniać, to tylko siebie! – Szybko wyszła z kuchni, a Oliwia ruszyła za nią i w milczeniu otworzyła drzwi, by wypuścić koleżankę z mieszkania. – Na razie wybierz zaległy urlop, a co do Pawła pamiętaj, że nie będzie wiecznie czekał – dodała Karolina, przystając w progu.
– Wierzysz w anioły? – zapytała nagle Oliwia, jakby nie usłyszała całego wywodu. Przytuliła policzek do drzwi, w oczekiwaniu wpatrując się w kobietę.
Karolina gwałtownie poczerwieniała, jakby to pytanie wywołało wściekłość większą niż wyznanie, że dziewczyna nie kochała narzeczonego, a potem nagle wypuściła powietrze z ust.
– Wierzyłam, że spadłaś pacjentom z nieba, ale anioł nie opuszcza tych, którzy go potrzebują – odparła, unosząc dumnie podbródek, i wyszła z mieszkania.
Oliwia przymknęła drzwi i jeszcze przez chwilę wsłuchiwała się w stukot obcasów, który echem niósł się po piętrach. Potem wróciła cisza. Z kpiącym uśmiechem objęła dziewczynę i otuliła chłodem. Sprawiła, że samotność stała się namacalna jak nigdy wcześniej. Znów pachniała perfumami mamy, drażniła dotykiem jak gryzące swetry.
Zmusiła się, by odejść od drzwi, wylać do zlewu nietkniętą przez Karolinę herbatę, a później z kubkiem i listem zamknąć się w ciasnym pokoiku. Rozmazane od łez wyrazy układały się w powyrywane z kontekstu zdania, których znaczenia nikt nie mógł wyjaśnić.
Agnieszka Perlińska, jej ukochana mama, zmarła kilka dni wcześniej po walce z nowotworem żołądka. Przerzuty nie dawały złudzeń, a kilogramy, które z dnia na dzień niepostrzeżenie uciekały z jej coraz słabszego ciała, nadszarpywały już i tak podupadłe zdrowie. Oliwia nie mogła sobie przypomnieć, czy w ostatnich chwilach rozmawiały o czymś konkretnym, czy może otumaniona środkami przeciwbólowymi mama wydawała z siebie tylko nieskładne słowa. Obrazy ze szpitala zacierały się, zupełnie jakby ktoś niewidzialną gumką próbował wymazać je z pamięci dziewczyny, by pozostało tylko to, co naprawdę warte zapamiętania. Agnieszce udało się jednak wspomnieć o tym tajemniczym liście. A on zmienił tak wiele, jeśli nie wszystko…