Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Szept Kruczej Krwi - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
24 kwietnia 2025
9,99
999 pkt
punktów Virtualo

Szept Kruczej Krwi - ebook

W Krwawym Jarze, zapomnianej przez bogów i ludzi osadzie wciśniętej między Kły Starych Bogów a mroki Puszczy Zmrocznej, życie od zawsze było walką. Wieczna jesień i nieustępliwy chłód hartowały mieszkańców, ale nic nie mogło ich przygotować na nadejście prawdziwej zimy – zimy utkanej z lodu, cienia i starożytnej nienawiści. Gdy Mroźni Słudzy, upiory zrodzone z zamarzniętej rozpaczy, zaczynają polować w prastarym lesie, a ich dotyk niesie śmierć zimniejszą niż sama śmierć, Zoriana – młoda kobieta naznaczona białym pasmem włosów i przekleństwem Widzenia Krwi – musi stanąć na czele obrony. Jej dar, dotąd będący źródłem strachu i izolacji, może okazać się jedyną bronią przeciwko złu, które zagraża istnieniu jej domu.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 227 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1: Szept Mroźnego Wiatru

Krwawy Jar wcinał się w poszarpane stoki Kłów Starych Bogów niczym blizna na pooranej zmarszczkami twarzy starca. Nie była to dolina wesoła czy gościnna; raczej surowe, kamieniste pęknięcie w skorupie świata, gdzie słońce rzadko miało odwagę zajrzeć w pełni, a wieczny chłód jesieni zdawał się przenikać do samych kości. Dookoła piętrzyły się potężne, ciemne bory Puszczy Zmrocznej, pachnące żywicą, wilgotną ziemią i rozkładem. Drzewa – prastare sosny o konarach jak szpony, sękate dęby pamiętające czasy, gdy bogowie chodzili po ziemi, i drżące osiki szepczące na wietrze – tuliły się do stromych zboczy, jakby same szukały schronienia przed czymś, co czaiło się wyżej, wśród nagich skał i wiecznych mgieł.

Wioska, nosząca tę samą nazwę co jar, była zaledwie garstką przysadzistych, drewnianych chałup, skleconych z grubych bali i krytych ciężkim gontem lub darnią, z której czasem wyrastały smętne kępki trawy. Domy skupiały się wokół niewielkiego, wydeptanego placu z kamiennym kręgiem pośrodku – miejscem spotkań, sądów i prastarych rytuałów, których znaczenie powoli zacierało się w pamięci młodszych pokoleń. Dym snuł się leniwie z kamiennych kominów, mieszając się z mgłą przesiąkającą powietrze i tworząc zasłonę, która dodatkowo izolowała Krwawy Jar od reszty Zmroczni. Życie tutaj było twarde, podporządkowane rytmowi natury – polowaniom w głębokim lesie, zbieractwu, uprawie skromnych poletek na mniej stromych stokach i ciągłej walce o przetrwanie kolejnej, zawsze zbyt długiej zimy. Ludzie Jaru byli jak drzewa wokół nich – małomówni, żylaści, zahartowani przez przeciwności, z oczami, które widziały więcej niż chciałyby przyznać.

Zoriana stąpała cicho po wąskiej, krętej ścieżce prowadzącej z powrotem do wioski. Jej bose stopy, twarde jak skóra, bezszelestnie muskały wilgotną ziemię usłaną zeschłymi liśćmi i igliwiem. Wiatr, niosący zapach śniegu z wysokich partii Kłów, szarpał jej długie, ciemne włosy, wśród których wyróżniało się jedno, grube pasmo czystej bieli, jakby dotknięte palcem mrozu. To piętno, noszone od urodzenia, było jednym z powodów, dla których w Krwawym Jarze szeptano o niej z mieszaniną lęku i szacunku. Drugim, znacznie potężniejszym, był jej dar – Widzenie Krwi.

Niosła na plecach kosz wiklinowy wypełniony korzeniami glistnika i pękami dziurawca, których cierpki zapach unosił się w powietrzu. W drugiej ręce trzymała krótki, myśliwski łuk, a u pasa kołysał się nóż w skórzanej pochwie – narzędzia niezbędne w Puszczy Zmrocznej, która równie chętnie karmiła, co zabijała. Jej ruchy były płynne, kocie, zdradzające doskonałą znajomość terenu. Ubrana była prosto – w spodnie z grubej, samodziałowej wełny, skórzaną kamizelę na lnianej koszuli i wysokie, sznurowane buty, które jednak zdjęła, woląc czuć ziemię pod stopami. Jej twarz, opalona i poznaczona kilkoma drobnymi bliznami, była surowa, ale oczy – niezwykłe, o barwie ciemnego bursztynu ze złotymi iskierkami – zdradzały głęboką inteligencję i czujność. Obserwowała las nie tylko wzrokiem, ale wszystkimi zmysłami – nasłuchując trzasku gałązki, wciągając w nozdrza zapach zwierzyny czy wilgoci, wyczuwając niemal namacalną obecność prastarych sił drzemiących w tym miejscu.

Gdy ścieżka zaczęła opadać ku pierwszym domostwom, Zoriana zwolniła kroku. Wiedziała, że jej powrót zostanie zauważony. W Krwawym Jarze nic nie umykało uwadze. Zauważyła Borutę, starego drwala, który rąbał drewno przed swoją chatą. Jego ruchy były powolne, metodyczne, ale siła wciąż tkwiła w jego żylastych ramionach. Podniósł na chwilę głowę, skinął jej w milczeniu, a w jego oczach, wyblakłych jak jesienne niebo, nie było strachu, raczej zmęczona akceptacja. Boruta pamiętał czasy, gdy dar Zoriany uratował jego syna przed pewną śmiercią po spotkaniu z rozjuszonym dzikiem. Nie bał się jej, ale też nie szukał jej towarzystwa bez potrzeby.

Dalej, przy kamiennym kręgu, siedziała Stara Vlasta, wiekowa kobieta o twarzy pomarszczonej jak kora dębu, uważana za strażniczkę dawnych tradycji i wiedzy. Sortowała jakieś zioła na rozłożonej płachcie, mamrocząc coś pod nosem. Gdy Zoriana przechodziła obok, Vlasta uniosła przenikliwe, czarne oczy.

– Wiatr niesie chłód z Kłów, dziecko – zachrypiała. Jej głos brzmiał jak tarcie kamieni. – Za wcześnie na taki chłód. Las jest niespokojny.

Zoriana przystanęła. Słowa Vlasty potwierdzały jej własne odczucia. – Też to czuję, Vlasto. Zwierzyna jest płochliwa, a ptaki ucichły w niektórych ostępach. Znalazłam dziwne ślady nad Czarnym Strumieniem. Duże, jakby niedźwiedzie, ale… inne. Pokryte szronem, który nie topniał w słońcu.

Vlasta zmrużyła oczy, odkładając pęczek piołunu. Jej palce, sękate jak korzenie, poruszyły się nerwowo. – Szron, powiadasz… Taki, co parzy zimnem? – Nie dotykałam – odparła Zoriana. – Ale wokół niego trawa była jakby wyssana z życia, szara i krucha.

Stara kobieta zapatrzyła się w dal, w stronę majaczących w mgle szczytów. – Dawno nie słyszano o takich znakach. Opowieści mojego dziada wspominały o Mroźnych Sługach, co przychodzą przed Wielkim Zimnem… Ale to były tylko bajdy. Legendy, by straszyć dzieci. Chyba że…

Nie dokończyła. W jej oczach pojawił się cień autentycznego lęku, co zaniepokoiło Zorianę bardziej niż jakiekolwiek znaki w lesie. Vlasta była opoką Jaru, kobietą, która widziała niejedną ciężką zimę i zarazę. Jeśli ona się bała, znaczyło to, że zło, które nadciągało, mogło być prawdziwe.

– Uważaj na siebie, dziecko – powiedziała Vlasta ciszej, wracając do swoich ziół. – Twój dar może być teraz potrzebny bardziej niż kiedykolwiek. Ale pamiętaj, że zaglądanie w mrok ma swoją cenę.

Zoriana skinęła głową, czując znajomy ciężar odpowiedzialności. Jej dar… Był częścią niej, jak białe pasmo włosów, jak bursztynowe oczy. Widzenie Krwi objawiało się niespodziewanie, często w najmniej odpowiednich momentach, ale potrafiła je też czasem przywołać świadomie, choć kosztowało ją to wiele sił. Wystarczył dotyk – świeżej kropli krwi, zaschniętej plamy na starej broni, przedmiotu naznaczonego silnymi emocjami właściciela. Wtedy zalewała ją fala obrazów, dźwięków, zapachów i uczuć z przeszłości, wirująca kakofonia wrażeń, którą musiała jakoś uporządkować, zrozumieć. Było to jak zanurzenie się w lodowatej rzece cudzych wspomnień, bolesne i wyczerpujące. Ludzie w Jarze bali się tego daru, ale też go potrzebowali – by odnaleźć zaginionego myśliwego, zrozumieć przyczynę choroby bydła, czy rozstrzygnąć spór o skradziony nóż. Zoriana pomagała, bo czuła, że musi, ale każda taka "podróż" zostawiała ją osłabioną, z bólem głowy i drżeniem rąk.

Skierowała się do swojej chaty, stojącej nieco na uboczu, bliżej ściany lasu. Była mniejsza niż inne, ale zadbana. Przed wejściem wisiały pęki ziół ochronnych, a nad drzwiami widniał wypalony znak – skomplikowany węzeł mający odpędzać złe duchy. Weszła do środka, do półmroku pachnącego dymem z paleniska, suszonymi ziołami i nią samą. Wnętrze było proste: palenisko pośrodku z otworem w dachu, miejsce do spania wyścielone skórami, stół, kilka stołków, półki uginające się pod ciężarem glinianych naczyń, zapasów i narzędzi.

Zrzuciła kosz i łuk, podchodząc do niewielkiego okna wychodzącego na las. Położyła dłoń na zimnej, nierównej szybie z rozciągniętego pęcherza jakiegoś zwierzęcia. Las wydawał się dziś ciemniejszy, bardziej milczący niż zwykle. Nawet wiatr, który wcześniej targał jej włosami, teraz jakby zamarł, wstrzymując oddech. Przypomniała sobie ślady nad Czarnym Strumieniem – nienaturalny chłód emanujący ze szronu, martwą trawę. Coś złego rzeczywiście czaiło się w Puszczy. Coś starego i zimnego.

Nagle jej uwagę przykuł ruch przy palenisku. Na jednym z kamieni leżał mały, krwawy strzęp – pozostałość po wczorajszym oprawianiu upolowanego zająca. Zazwyczaj od razu sprzątała takie ślady, ale wczoraj była zbyt zmęczona. Teraz, w dziwnym nastroju dnia, ten niewielki ślad krwi przyciągał jej spojrzenie niczym magnes. Poczuła znajome mrowienie w palcach, lekki zawrót głowy – zwiastuny nadchodzącego Widzenia. Wahała się. Nie chciała tego. Nie teraz. Była zmęczona wędrówką, a słowa Vlasty dodatkowo ją obciążyły. Ale ciekawość i niepokój były silniejsze.

Uklękła przy palenisku, jej palce zawisły tuż nad zaschniętą plamką krwi. Wzięła głęboki oddech, próbując przygotować się na uderzenie. Dotknęła.

Świat eksplodował. Nie była już w swojej chacie. Stała w ciemnym lesie, nocą. Powietrze było lodowate, gryzło w płuca. Słyszała przerażone skomlenie, pisk bólu. Przed nią szamotał się zając, schwytany nie w sidła, ale przez coś innego – przez długie, nienaturalnie blade palce zakończone czarnymi, ostrymi jak lód pazurami. Palce należały do wysokiej, wychudzonej postaci owiniętej w poszarpane łachmany, z których zdawała się sączyć mgła i mróz. Twarz istoty była ukryta w cieniu kaptura, ale Zoriana czuła emanującą z niej falę czystej, zimnej nienawiści i głodu. Istota nie zabijała zająca szybko. Bawiła się jego strachem, wysysając z niego życie powoli, a jej dotyk zostawiał na futrze szron, który parzył zimnem. Zoriana poczuła ten parzący chłód na własnej skórze, poczuła agonię zwierzęcia, jego rozpaczliwe bicie serca. A potem, tuż przed śmiercią zająca, istota podniosła głowę. Spod kaptura błysnęły dwa punkty bladego, niebieskiego światła, jak odpryski lodu. I te oczy – choć widziała je tylko przez ułamek sekundy w wizji krwi zwierzęcia – spojrzały prosto na nią. Nie na zająca. Na nią, Zorianę, klęczącą przy palenisku w swojej chacie. Poczuła ukłucie lodowatego strachu, jakby te oczy przeniknęły zasłonę czasu i przestrzeni.

Z krzykiem wyrwała rękę znad kamienia, cofając się gwałtownie i uderzając plecami o ścianę chaty. Dyszała ciężko, serce waliło jej jak oszalałe. Pot spływał jej po skroniach, mimo że wciąż czuła na skórze widmowy chłód. Wizja była krótka, ale niezwykle intensywna i przerażająca. To nie był zwykły drapieżnik. To było coś spoza znanego porządku natury. Mroźny Sługa? Czy to możliwe, że legendy Vlasty były prawdą? A najgorsze było to spojrzenie – poczucie bycia zauważoną przez istotę z wizji. Czy to możliwe? Czy jej dar działał w obie strony?

Usiadła na podłodze, obejmując kolana ramionami, próbując uspokoić drżenie. Wpatrywała się w wygasające palenisko, ale zamiast popiołu widziała tamten blady, niebieski błysk. Wiedziała już na pewno. Coś bardzo złego obudziło się w Puszczy Zmrocznej. Coś, co polowało nie tylko na zwierzęta. I coś, co być może wiedziało o niej.

Wieczór zapadł nad Krwawym Jarem szybko, jakby słońce spieszyło się, by uciec przed nadchodzącą nocą. Mgła zgęstniała, otulając chaty wilgotnym, zimnym całunem. Zwykle o tej porze słychać było śmiechy dzieci, rozmowy mężczyzn wracających z lasu, pobekiwanie nielicznych kóz. Dziś jednak panowała nienaturalna cisza, przerywana jedynie trzaskiem ognia w paleniskach i zawodzeniem wiatru na przełęczach. Ludzie zamykali okiennice wcześniej niż zwykle, ryglowali drzwi, rzucając niespokojne spojrzenia w stronę mrocznej ściany lasu. Strach, dotąd będący jedynie cichym szeptem, teraz stał się niemal namacalny.

Zoriana siedziała przy swoim stole, ostrząc nóż osełką. Rytmiczny, zgrzytliwy dźwięk pomagał jej skupić myśli. Zjadła prosty posiłek – kawałek suszonego mięsa i podpłomyk popity ziołowym naparem – ale nie czuła głodu. Wizja wciąż stała jej przed oczami. Blade palce, parzący szron, niebieskie oczy… To nie był wytwór jej wyobraźni. To była realna groźba.

Myślała o swoim darze. Zawsze traktowała go jako brzemię, coś, co odróżniało ją od innych, skazywało na pewną samotność. Ale teraz… teraz czuła, że może on być jedyną bronią, jaką Jar posiadał przeciwko temu nowemu zagrożeniu. Musiała dowiedzieć się więcej. Musiała zrozumieć, czym są te istoty i czego chcą. Ale sama myśl o ponownym, celowym użyciu Widzenia Krwi, by przyjrzeć się bliżej tamtej istocie, napawała ją lękiem. Co jeśli znów zostanie zauważona? Co jeśli ten kontakt przyciągnie jej uwagę bezpośrednio do wioski?

Spojrzała na białe pasmo swoich włosów, które opadło jej na ramię. Według Vlasty było to znamię tych, którzy mają kontakt ze światem duchów, z Nawi. Może jej dar był głębszy, niż sądziła? Może nie ograniczał się tylko do odczytywania przeszłości z krwi, ale pozwalał też na subtelne połączenie ze światem niematerialnym? Ta myśl była równie fascynująca, co przerażająca.

Na zewnątrz rozległ się nagły, przenikliwy dźwięk – nie był to krzyk zwierzęcia ani człowieka. Był to raczej wysoki, wibrujący zgrzyt, jakby lód pękał pod ogromnym ciśnieniem, tylko że dźwięk ten zdawał się mieć w sobie złowrogą intencję. Zoriana zerwała się na równe nogi, chwytając za łuk oparty o ścianę. Serce znów zaczęło jej bić szybciej. Podbiegła do drzwi, uchyliła je lekko i wyjrzała w gęstniejący mrok.

Mgła była tak gęsta, że ledwo widziała sąsiednią chatę. Ale w powietrzu czuło się nienaturalny, gryzący chłód, znacznie intensywniejszy niż wcześniej. I ten dźwięk… powtórzył się, tym razem bliżej, gdzieś od strony północnego skraju wioski, tam, gdzie ścieżka ginęła w lesie. Po chwili usłyszała stłumiony krzyk, urwany gwałtownie, a potem głuchy łomot.

Wioska zamarła. Nawet wiatr ucichł. Cisza, która zapadła, była gorsza niż jakikolwiek dźwięk. Zoriana poczuła, jak włosy jeżą jej się na karku. Wiedziała, co musi zrobić. Nie mogła czekać bezczynnie. Musiała sprawdzić, co się stało. Musiała stawić czoła temu, co przyszło z mroku.

Zacisnęła mocniej palce na rękojeści noża. Spojrzała jeszcze raz na swoje proste, ale bezpieczne schronienie. Potem wzięła głęboki oddech, wyszła na zewnątrz i bezszelestnie ruszyła w kierunku, z którego dobiegł krzyk, zanurzając się w zimną, nieprzeniknioną mgłę. Czuła na sobie spojrzenie Kłów Starych Bogów i wiedziała, że ta noc zmieni wszystko w Krwawym Jarze. Szepty mroźnego wiatru przerodziły się w krzyk nadchodzącej grozy.

Mgła była jak zimne, mokre prześcieradło, tłumiące dźwięki i ograniczające widoczność do kilku kroków. Zoriana poruszała się jednak pewnie, prowadzona instynktem i doskonałą znajomością terenu. Każdy kamień, każde drzewo, każdy zakręt ścieżki były jej znane jak linie na własnej dłoni. Chłód w powietrzu był teraz tak intensywny, że parzył odsłoniętą skórę twarzy i rąk. Oddychała płytko, starając się nie wydawać żadnego dźwięku, a jednocześnie nasłuchując najcichszego szmeru. Łuk trzymała w gotowości, strzałę z szerokim, myśliwskim grotem założoną na cięciwę.

Dotarła do miejsca, gdzie stała ostatnia chata na północnym skraju Jaru – należała do Radka, młodego myśliwego, który często zapuszczał się samotnie w Puszczę. Drzwi chaty były wyrwane z zawiasów i leżały roztrzaskane na ziemi. Z wnętrza nie dochodziło żadne światło ani dźwięk. Złowroga cisza wisiała w powietrzu, cięższa niż sama mgła.

Zoriana podeszła bliżej, stąpając ostrożnie pośród drzazg. Zajrzała do środka. Pomieszczenie było splądrowane – prosty stół przewrócony, gliniane naczynia potłuczone, skóry zerwane z legowiska. Ale najgorszy był widok na środku izby. Radek leżał tam w kałuży krwi, jego oczy szeroko otwarte w niemym krzyku wpatrywały się w sufit. Jego ciało było nienaturalnie poskręcane, a na skórze widniały dziwne, ciemne plamy przypominające odmrożenia. Wokół niego unosił się ledwo widoczny, migotliwy pył, który zdawał się tańczyć w słabym świetle księżyca przebijającym przez otwór w dachu. Pył ten emanował tym samym nienaturalnym zimnem, które czuła na zewnątrz.

Poczuła mdłości, ale zmusiła się, by podejść bliżej. Musiała wiedzieć. Klęknęła obok ciała Radka, starając się nie dotykać krwi bezpośrednio. Odór żelaza mieszał się z innym, nieznanym, słodkawym zapachem rozkładu i mrozu. Przyjrzała się ranom. Nie były zadane zwykłym ostrzem. Wyglądały jakby ciało zostało rozerwane tępymi narzędziami albo… szponami. A te odmrożenia… były zbyt głębokie, zbyt nienaturalne.

Nagle jej wzrok padł na coś, co Radek ściskał w zaciśniętej dłoni. Był to niewielki, ostry odłamek czegoś, co przypominało ciemny lód, ale nie topniało w cieple izby. Zoriana zawahała się tylko przez chwilę. Wiedziała, co musi zrobić, jakkolwiek niebezpieczne by to nie było. Potrzebowała odpowiedzi.

Ostrożnie, używając kawałka materiału oderwanego z własnej koszuli, rozchyliła palce zmarłego i wyjęła odłamek. Był zimny w dotyku, nawet przez tkaninę. Czuła emanującą z niego złowrogą energię, podobną do tej z wizji. Usiadła na piętach, zamknęła oczy i skupiła się. Wiedziała, że dotknięcie krwi Radka dałoby jej pełniejszy obraz jego ostatnich chwil, ale bała się intensywności tego doświadczenia, zwłaszcza po tym, co zobaczyła wcześniej. Postanowiła spróbować z odłamkiem. Może był on fragmentem broni napastnika, może kawałkiem jego samego?

Przyłożyła palec bezpośrednio do zimnej, gładkiej powierzchni odłamka.

Tym razem wizja była inna. Nie eksplodowała feerią barw i dźwięków. Raczej wciągnęła ją w mroźną, bezdenną otchłań. Czuła wszechogarniający chłód, który przenikał do szpiku kości. Słyszała niski, gardłowy pomruk, pełen okrucieństwa i głodu. Widziała niewyraźne kształty poruszające się we mgle – wysokie, kościste postacie w łachmanach, ich oczy płonące bladym, niebieskim światłem. Nie widziała samego ataku na Radka, ale czuła jego przerażenie, ból i gwałtowną falę zimna, która wyssała z niego życie. A potem… poczuła coś jeszcze. Świadomość. Nie była to bezpośrednia konfrontacja jak w poprzedniej wizji, ale raczej odległe poczucie bycia obserwowaną, jakby ktoś lub coś zarejestrowało jej subtelne dotknięcie tego fragmentu. Czuła, jak mroźna obecność sonduje jej umysł, szukając źródła zakłócenia.

Z sykiem bólu oderwała palec od odłamka, który upadł na podłogę z cichym brzękiem. Otworzyła oczy, dysząc ciężko. Głowa pękała jej od bólu, a w ustach czuła metaliczny posmak strachu. Była pewna. To byli oni. Mroźni Słudzy. Legendy były prawdą. I byli tutaj, w Krwawym Jarze. Co gorsza, wydawali się zdolni do wykrywania jej daru.

Musiała ostrzec pozostałych. Musiała działać szybko. Wstała chwiejnie, rzucając ostatnie spojrzenie na martwego Radka. Jego śmierć nie mogła pójść na marne. Wybiegła z chaty, prosto w objęcia gęstej, zimnej mgły. Ale teraz mgła nie wydawała się już tylko zasłoną. Wydawała się żywą istotą, pełną czyhających cieni i mroźnych oczu. Biegła w stronę kamiennego kręgu na centralnym placu, by zaalarmować starszyznę, by obudzić śpiącą wioskę. Wiedziała, że ta noc to dopiero początek. Początek długiej, mroźnej walki o przetrwanie Krwawego Jaru. A ona, Zoriana z Krwawego Jaru, posiadaczka daru Widzenia Krwi, znalazła się w samym jej sercu. Spojrzenie bladych, niebieskich oczu zdawało się podążać za nią przez mgłę, obiecując więcej zimna, więcej śmierci, więcej mroku.Rozdział 2: Krzyk we Mgle

Mgła była teraz tak gęsta, że Zoriana czuła jej wilgotny, lodowaty dotyk na twarzy jak całun śmierci. Biegła, potykając się na nierównym gruncie, ale strach i adrenalina pchały ją do przodu. Obrazy z chaty Radka – jego wykrzywiona w niemym krzyku twarz, nienaturalne odmrożenia, ten złowrogi, zimny pył i świadomość, że coś ją wyczuło przez ten przeklęty odłamek lodu – płonęły w jej umyśle niczym żagwie. Musiała ostrzec pozostałych. Musiała wyrwać ich z pozornego bezpieczeństwa domów, zanim będzie za późno.

Wypadła z wąskiej ścieżki na centralny plac wioski, tuż obok milczącego kamiennego kręgu. Jej gwałtowne pojawienie się z kłębów mgły, z rozwianymi włosami, błyszczącymi oczami i łukiem w dłoni, musiało wyglądać upiornie. Zachłysnęła się powietrzem, próbując złapać oddech, a jej głos, gdy w końcu wydobyła go z ściśniętego gardła, był ochrypły i drżący, ale niósł się w nienaturalnej ciszy z zaskakującą siłą.

– Obudźcie się! Do broni! Oni tu są! W wiosce!

Jej krzyk rozdarł ciężką zasłonę ciszy i mgły. Przez chwilę nic się nie działo, jakby Jar wstrzymał oddech. Potem w kilku chatach zamigotały niepewnie światła. Jedna, druga, trzecia okiennica uchyliła się ze skrzypieniem, ukazując zaspane, wystraszone twarze. Ktoś uchylił drzwi, trzymając w ręku siekierę, inny wyszedł z widłami.

– Zoriana? Co się stało? Co to za krzyki? – Głos Davora, kowala, był niski i niepewny, ale on pierwszy odważył się wyjść na plac, osłaniając oczy przed wilgocią. Był potężnym mężczyzną, ale w jego postawie widać było napięcie.

– Radek… – wydyszała Zoriana, wskazując drżącą ręką w kierunku północnego skraju wioski. – Oni go dopadli! W jego własnej chacie! Widziałam… widziałam go martwego! To Mroźni Słudzy, ci z legend Vlasty!

Wzmianka o legendarnych potworach i śmierć jednego z nich wywołały falę poruszenia. Szepty przebiegły przez niewielką grupkę, która zdążyła się zebrać. Kobiety tuliły do siebie płaczące dzieci, mężczyźni zaciskali mocniej dłonie na broni. Mgła zdawała się gęstnieć, a chłód przenikać głębiej, jakby słowa Zoriany nadały mu jeszcze większą moc.

– Mroźni Słudzy? – prychnął ktoś z tłumu. Zoriana rozpoznała głos Jaromira, młodego, porywczego myśliwego, który zawsze patrzył na nią z mieszaniną pożądania i nieufności. – Bzdury opowiadasz, wiedźmo! Pewnie wilki go dorwały, albo niedźwiedź. Radek zawsze ryzykował, zapuszczał się za daleko. A ty pewnie znów miałaś swoje widzenia ?

W jego głosie brzmiała pogarda, ale i strach. Oskarżenie Zoriany, zrzucenie winy na jej „inność”, było łatwiejszym wyjściem niż zaakceptowanie przerażającej prawdy. Kilka osób przytaknęło mu nerwowo, unikając wzroku Zoriany. Stare uprzedzenia, podsycane strachem, wypływały na powierzchnię.

– To nie były wilki! – krzyknęła Zoriana, czując narastającą frustrację i rozpacz. – Drzwi były wyrwane! Chata splądrowana! A jego ciało… było pokryte szronem, który parzy! Zostawili tam kawałek… lodu, który nie topnieje! Widziałam ich w wizji, gdy dotknęłam krwi zająca, którego zabili! Wysokie, blade postacie… ich oczy…

Urwała, czując ponownie lodowaty dreszcz na wspomnienie bladoniebieskich ślepi. Jej autentyczne przerażenie udzieliło się niektórym. Ludzie zaczęli niespokojnie spoglądać w stronę otaczającej ich mgły, jakby spodziewali się, że lada moment wyłonią się z niej upiorne postacie.

W tym momencie z jednej z chat wyszła Stara Vlasta, wsparta na kosturze. Jej pomarszczona twarz była poważna, a małe, czarne oczy błyszczały w świetle nielicznych latarni. Podeszła powoli do Zoriany, ignorując szepty i spojrzenia. Zatrzymała się przed nią, wpatrując się badawczo w jej oczy.

– Mówisz o Mroźnych Sługach, dziecko? – zapytała cicho, ale jej głos, mimo wieku, był donośny i przykuwał uwagę. – O tych, co przychodzą z Wielkim Zimnem, niosąc rozpacz i śmierć? O tych, których dotyk mrozi krew w żyłach i zostawia po sobie lód czarny jak noc?

Zoriana skinęła głową, czując ulgę, że ktoś, kogo szanowano, potraktował jej słowa poważnie. – Tak, Vlasto. Widziałam ślady w lesie. Potem wizję. A teraz Radek… on nie żyje. Zabili go w jego chacie.

Vlasta westchnęła ciężko, a jej twarz jakby postarzała się o kolejne dziesięć lat. Uderzyła kosturem o ziemię. – A więc stare opowieści nie kłamały. Przez lata braliśmy je za bajdy, straszaki dla niegrzecznych dzieci… Zapomnieliśmy. A teraz Mrok powrócił, by upomnieć się o swoje. Jaromirze! – zwróciła się ostro do młodego myśliwego. – Twój strach mówi przez ciebie, ale strach jest złym doradcą. Zoriana ryzykuje wiele, dzieląc się z nami tym, co widzi jej dar. Powinniśmy jej słuchać, a nie oskarżać! Boruto, Davorze, weźcie jeszcze dwóch ludzi. Idźcie do chaty Radka. Sprawdźcie, co mówi Zoriana. Ale bądźcie ostrożni. Jeśli to Mroźni Słudzy, są szybcy i przebiegli. I nie chodzą sami.

Jej słowa, pełne powagi i autorytetu, uciszyły większość głosów sprzeciwu. Boruta, stary drwal, który wcześniej skinął Zorianie, bez słowa wziął swój ciężki topór. Davor, kowal, poprawił chwyt na młocie bojowym. Dwóch innych mężczyzn, zdeterminowanych, choć bladych ze strachu, dołączyło do nich, uzbrojeni w oszczepy i siekiery. Cała czwórka spojrzała na Zorianę.

– Prowadź – powiedział krótko Boruta.

Zoriana skinęła głową i ruszyła ponownie w stronę północnego skraju wioski, tym razem w towarzystwie czterech uzbrojonych mężczyzn. Za nimi podążały niespokojne spojrzenia reszty mieszkańców Jaru, którzy skupili się wokół Starej Vlasty przy kamiennym kręgu, ściskając w dłoniach broń i modląc się szeptem do dawno zapomnianych bóstw opiekuńczych. Mgła zdawała się wchłaniać ich niewielką grupę, gdy tylko oddalili się o kilka kroków od placu.

Powrót do chaty Radka był jeszcze bardziej przygnębiający w towarzystwie. Mężczyźni weszli do środka ostrożnie, z bronią gotową do użycia. Ich głośne westchnienia i przekleństwa potwierdziły słowa Zoriany. Widok zmasakrowanego ciała myśliwego, ślady walki i ten nienaturalny, przenikliwy chłód panujący wewnątrz chaty, mimo że na zewnątrz nie było mrozu, rozwiały wszelkie wątpliwości.

– Na Peruna… – szepnął Davor, cofając się o krok. – To nie jest robota żadnego zwierzęcia. Ani człowieka.

Boruta przyklęknął przy ciele, podobnie jak wcześniej Zoriana. Jego sękate palce delikatnie dotknęły jednego z ciemnych, przypominających odmrożenie śladów na ramieniu Radka. Syknął i cofnął rękę, jakby dotknął rozżarzonego żelaza, choć ślad był lodowaty. – Zimno… pali jak ogień – mruknął, patrząc z niedowierzaniem na swoje palce. Zauważył też odłamek ciemnego lodu, który Zoriana upuściła wcześniej. Podniósł go ostrożnie, używając kawałka skóry. Obejrzał go w świetle latarni, kręcąc głową. – Co to jest, u licha? Lód, który nie topnieje?

Zoriana stała w drzwiach, obserwując ich reakcje. Czuła gorzki smak satysfakcji, że jej uwierzyli, ale jednocześnie przytłaczał ją ogrom zagrożenia. – To fragment ich broni… albo ich samych – powiedziała cicho. – Gdy go dotknęłam… poczułam ich. Wiedzą o nas. Może nawet wiedzą o moim darze.

Mężczyźni spojrzeli na nią z nowym rodzajem strachu. Jeśli te istoty były świadome i potrafiły wyczuwać jej dar, sytuacja była jeszcze gorsza, niż sądzili.

– Musimy wracać – zdecydował Boruta, wstając. – Vlasta musi to zobaczyć. Musimy zabezpieczyć Jar. Wszyscy.

Wrócili na plac w milczeniu, ich twarze były ponure i zacięte. Gdy Boruta opowiedział reszcie, co zobaczyli, i pokazał tajemniczy odłamek lodu, nawet najwięksi sceptycy zamilkli. Panika znów zawisła w powietrzu, grożąc wybuchem. Ludzie zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego:

– Musimy uciekać! Opuścić Jar! – Dokąd?! Puszcza jest ich pełna! Zamkną nas w potrzasku! – Trzeba wysłać gońca do Krukogrodu! Niech przyślą rycerzy! – Kto pójdzie? Przez las pełen tych potworów? To samobójstwo! A zanim pomoc nadejdzie, będzie po nas! – Powinniśmy złożyć ofiarę Starym Bogom! Może nas ochronią! – Zoriana! Użyj swojego daru! Dowiedz się, ilu ich jest, gdzie są, czego chcą!

Ostatni okrzyk przyciągnął uwagę wszystkich. Spojrzenia zwróciły się ku Zorianie. Jedni patrzyli z nadzieją, inni z jawną niechęcią, jakby to ona była odpowiedzialna za całą sytuację. Zoriana poczuła, jak zaciska jej się żołądek. Chcieli, by znów zanurzyła się w ten mrok, by naraziła się na kontakt z istotami, które być może już ją oznaczyły.

– To niebezpieczne – odezwała się Stara Vlasta, stając obok Zoriany, jakby chciała ją osłonić. Jej głos był spokojny, ale stanowczy. – Jeśli te istoty potrafią wyczuć jej dar, mogą ją namierzyć. Mogą użyć jej jako bramy, by uderzyć w samo serce Jaru. Nie możemy jej narażać bez absolutnej konieczności.

– Ale co mamy robić?! – krzyknął ktoś inny. – Siedzieć tu i czekać, aż nas wszystkich wymordują jak Radka?!

– Nie! – Głos Vlasty nabrał mocy. Uderzyła kosturem o ziemię, uciszając tłum. – Nie będziemy czekać bezczynnie. Jesteśmy ludźmi z Krwawego Jaru! Przetrwaliśmy zarazy, głód i najcięższe zimy! Przetrwamy i to! Ale musimy działać mądrze. Po pierwsze – zabezpieczymy wioskę. Mężczyźni, zatarasujcie wszystkie wejścia do Jaru, użyjcie pni, kamieni, czego się da! Wzmocnijcie drzwi i okiennice w chatach! Kobiety, przygotujcie wrzątek, smołę, wszystko, co może posłużyć do obrony! Zbierzcie zapasy jedzenia i wody w mojej chacie i w chacie kowala – będą naszymi punktami oporu, jeśli wróg wedrze się do środka. Po drugie – wystawimy straże. Na zmianę, po dwie osoby przy każdej barykadzie i dwie patrolujące cicho wnętrze Jaru. Zoriana – zwróciła się do niej – twoje zmysły są ostrzejsze niż innych. Będziesz patrolować razem z Borutą. Waszym zadaniem jest słuchać i obserwować. Wszelkie podejrzane dźwięki, ruchy we mgle, nagłe spadki temperatury – macie natychmiast alarmować. Po trzecie – nikt, pod żadnym pozorem, nie opuszcza Jaru! Rozumiemy się?! Jesteśmy w tym razem. Razem przetrwamy, albo razem zginiemy.

Jej słowa, pełne determinacji i prostego planu, podziałały uspokajająco. Ludzie przestali krzyczeć, a strach w ich oczach zastąpiła ponura determinacja. Mieli cel, mieli zadanie. To było lepsze niż bezczynne czekanie na śmierć. Mężczyźni natychmiast ruszyli do pracy, ich topory i piły zaczęły dźwięczeć w nocnej ciszy, gdy ścinali młode drzewa i zaciągali ciężkie głazy, by zbudować prowizoryczne barykady na wąskich ścieżkach prowadzących do Jaru. Kobiety krzątały się, gotując wodę w kotłach i zbierając broń – noże kuchenne, sierpy, ciężkie wałki do ciasta. Nawet dzieci, choć przerażone, pomagały, nosząc drobne przedmioty i podając narzędzia.

Zoriana i Boruta rozpoczęli swój pierwszy patrol. Stary drwal, mimo wieku, poruszał się cicho i pewnie, jego topór spoczywał na ramieniu, gotowy do użycia. Zoriana szła obok niego, wytężając wszystkie zmysły. Mgła wciąż była gęsta, ale wydawało jej się, że widzi w niej więcej niż inni – subtelne ruchy, zagęszczenia, miejsca, gdzie chłód był bardziej intensywny. Słyszała najdrobniejsze szelesty – skrzypienie gałęzi pod niewidzialnym ciężarem, dziwne, syczące dźwięki niesione przez wiatr, które mogły być tylko igraszką natury, ale równie dobrze mogły zwiastować obecność wroga.

Noc wlókła się w nieskończoność. Godziny mijały w napięciu i strachu. Odgłosy pracy przy barykadach powoli cichły, zastąpione przez nerwową ciszę oczekiwania. W chatach płonęły słabe światła, nikt nie spał. Ludzie siedzieli przy oknach, nasłuchując, ściskając w dłoniach broń. Chłód nie ustępował, przeciwnie, zdawał się narastać, jakby sama noc zamarzała. Na zewnątrz chat, na liściach i trawie, pojawiła się cienka warstwa szronu, który błyszczał niesamowicie w świetle księżyca próbującego przebić się przez mgłę. Ale nie był to zwykły szron. Był ciemniejszy, jakby zmieszany z sadzą, i zdawał się pochłaniać światło zamiast je odbijać.

Podczas jednego z obchodów Zoriana zatrzymała się nagle, unosząc rękę, by zatrzymać również Borutę. – Słyszysz? – szepnęła.

Boruta nadstawił ucha. Po chwili skinął głową. Z mroku, od strony wschodniej barykady, dobiegał cichy, rytmiczny dźwięk. Brzmiało to jak skrobanie lub drapanie o drewno. Dźwięk był regularny, metodyczny, pozbawiony zwierzęcej dzikości. Był w nim jakiś rodzaj zimnej, wyrachowanej inteligencji.

Spojrzeli po sobie. Boruta bez słowa ruszył pierwszy, unosząc topór. Zoriana podążyła za nim, z nałożoną strzałą na cięciwę łuku. Skradali się wzdłuż ściany jednej z chat, starając się nie robić hałasu na zamarzniętej ziemi. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy. Dochodził zza prowizorycznej barykady z pni drzew, którą mężczyźni wznieśli na ścieżce prowadzącej z górskiego przesmyku.

Gdy byli już blisko, Zoriana wyjrzała ostrożnie zza rogu chaty. To, co zobaczyła, zmroziło jej krew w żyłach. Po drugiej stronie barykady, we mgle, majaczyły co najmniej trzy wysokie, nienaturalnie chude postacie. Ich sylwetki były niewyraźne, jakby utkane z cienia i mroźnej mgły, ale Zoriana rozpoznała długie, szponiaste palce, którymi metodycznie skrobały i rozszczepiały drewniane pnie barykady. Nie spieszyły się, pracowały z upiorną cierpliwością. Wokół nich unosił się ten sam zimny pył, który widziała w chacie Radka, a ziemia pod ich stopami była pokryta grubą warstwą czarnego szronu. Ich oczy, bladoniebieskie punkty światła, lustrowały spokojnie przeszkodę, emanując lodowatą determinacją.

Nagle jedna z postaci zamarła i powoli obróciła głowę w ich kierunku. Jej twarz wciąż była ukryta w cieniu kaptura, ale Zoriana poczuła na sobie jej spojrzenie – zimne, przenikliwe, pełne obcej, nieludzkiej inteligencji. To było to samo uczucie, którego doświadczyła, dotykając odłamka lodu. Istota wiedziała, że są obserwowani.

Zanim Zoriana zdążyła zareagować, istota wydała z siebie ten sam wysoki, wibrujący zgrzyt, który słyszeli wcześniej. Dźwięk wwiercał się w uszy, mroził krew w żyłach. W odpowiedzi dwie pozostałe postacie przestały skrobać i również zwróciły swoje puste, świecące oczy w stronę wioski. Mgła wokół nich zaczęła wirować szybciej, a chłód stał się niemal nie do zniesienia.

– Wracajmy! Musimy ostrzec innych! – syknął Boruta, ciągnąc Zorianę za rękę.

Ale było za późno. Istoty ruszyły w ich stronę. Nie biegły, raczej płynęły nad ziemią, ich ruchy były niesamowicie szybkie i płynne, jakby były częścią samej mgły. W ułamku sekundy znalazły się tuż przy barykadzie. Nie próbowały jej sforsować siłą. Zamiast tego wyciągnęły swoje długie, blade ręce, a ich palce dotknęły pni. W miejscach dotyku drewno natychmiast poczerniało, skruszało, jakby dotknięte przez wieki rozkładu w ciągu jednej chwili. Zaczęły bez trudu tworzyć wyrwę w barykadzie.

Zoriana uniosła łuk. Strach ściskał jej gardło, ale gniew i determinacja dodały jej siły. Wycelowała w najbliższą postać i wypuściła strzałę. Grot trafił w pierś istoty, ale zamiast wbić się w ciało, przeszedł przez nią, jakby była zrobiona z dymu, pozostawiając jedynie niewielką, szybko znikającą dziurę. Istota nawet nie zwolniła.

– Zwykła broń ich nie rani! – krzyknął Boruta, unosząc topór bardziej z rozpaczy niż z nadziei.

Zoriana gorączkowo szukała w umyśle jakiegokolwiek rozwiązania. Przypomniała sobie opowieści Vlasty, fragmenty starych pieśni. Ogień. Czy ogień mógł ich powstrzymać? – Ognia! Potrzebujemy ognia! – krzyknęła do Boruty, jednocześnie sięgając do niewielkiej sakiewki u pasa, gdzie zawsze nosiła krzesiwo i hubkę.

W tym momencie pierwsza z istot prześlizgnęła się przez powiększającą się wyrwę w barykadzie i ruszyła prosto na nich. Jej bladoniebieskie oczy płonęły zimnym ogniem, a z jej otwartych, choć niewidocznych ust wydobywał się mrożący dech chłód. Zoriana poczuła, jak jej własne ciało zaczyna sztywnieć, jakby krew w jej żyłach zamarzała. Czas zdawał się zwalniać. Widziała zbliżającą się bladą dłoń z czarnymi szponami, gotową wyssać z niej życie, tak jak wyssała je z Radka.

Noc w Krwawym Jarze dopiero się zaczynała, a jej najgorsze koszmary właśnie stawały się rzeczywistością. Wróg był u bram. Był w środku. A zwykła broń była przeciw niemu bezużyteczna.Rozdział 3: Taniec Ognia i Mrozu

Lodowaty dotyk Mroźnego Sługi był jak obietnica śmierci – nie gwałtownej i krwawej, ale powolnej, pełzającej, wysysającej ciepło i życie z każdej komórki ciała. Zoriana poczuła, jak jej mięśnie zaczynają sztywnieć, jak oddech więźnie w gardle pod wpływem nienaturalnego chłodu emanującego z istoty, która płynęła ku niej przez wyrwę w barykadzie niczym upiór z najgorszych koszmarów. Jej bladoniebieskie oczy, jedyne punkty światła w mrocznej postaci, skupiły się na Zorianie z zimną, drapieżną intensywnością. Długa, szponiasta dłoń zbliżała się do jej twarzy.

W tym ułamku sekundy, gdy strach groził całkowitym paraliżem, instynkt przetrwania i desperacka myśl o ogniu zadziałały jak iskra. Zoriana rzuciła się w bok, upadając ciężko na zamarzniętą ziemię, a pazury Sługi prześlizgnęły się tuż obok jej głowy, pozostawiając w powietrzu smugę mroźnego powietrza, które sparzyło jej policzek. Jednocześnie jej palce, drżące, ale zdeterminowane, gorączkowo pracowały przy sakiewce u pasa. Krzesiwo uderzyło o krzemień raz, drugi – bezskutecznie. Ręce jej grabiały od zimna i strachu.

– Ognia! – ryknął obok niej Boruta. Stary drwal, mimo iż widział nieskuteczność strzały Zoriany, nie cofnął się. Z potężnym okrzykiem bojowym rzucił się na istotę, która zaatakowała Zorianę, unosząc swój ciężki topór oburącz. Ostrze zawirowało w powietrzu i uderzyło w pierś Sługi z głuchym łoskotem. Ku przerażeniu Boruty, topór, zamiast zadać ranę, odbił się, jakby uderzył w niewidzialną, elastyczną przeszkodę, a w miejscu uderzenia na mrocznej postaci pojawiło się tylko chwilowe, falujące zakłócenie, niczym zmarszczka na wodzie. Istota nawet nie drgnęła, tylko powoli obróciła głowę w stronę drwala, jej puste oczy zdawały się wyrażać coś na kształt zimnej irytacji.

Ten moment zawahania dał Zorianie bezcenną chwilę. Trzecie uderzenie krzesiwa wreszcie wykrzesało snop iskier, które padły na hubkę nasączoną żywicą. Mały płomyk zatańczył niepewnie, grożąc zgaśnięciem w lodowatym powietrzu. Zoriana osłoniła go dłońmi, dmuchając delikatnie, aż płomień wzmocnił się na tyle, by mogła przytknąć go do niewielkiej, przygotowanej wcześniej pochodni – kija owiniętego nasmołowaną szmatą, który zawsze nosiła przy sobie podczas nocnych wypraw do lasu.

Gdy tylko smolista głownia zajęła się jasnym, syczącym płomieniem, Zoriana poczuła przypływ nadziei. Ciepło bijące od ognia było jak tarcza przeciwko wszechobecnemu chłodowi. Uniosła pochodnię wysoko, niemal instynktownie kierując ją w stronę Sługi, który właśnie zamierzał się na Borutę swoją bladą, szponiastą ręką.

Stało się coś nieoczekiwanego. Gdy tylko światło i ciepło ognia dotarły do istoty, ta cofnęła się gwałtownie, wydając z siebie syk przypominający pękanie lodu pod wpływem gorąca. Jej mroczna postać zafalowała gwałtownie, a bladoniebieskie oczy zdawały się na chwilę przygasnąć. Nie wyglądało na to, by ogień zadawał jej fizyczny ból w ludzkim rozumieniu, ale wyraźnie był dla niej czymś wrogim, nieprzyjemnym, czymś, co zakłócało jej naturę.

– Ogień! Działa! – krzyknęła Zoriana, a w jej głosie zabrzmiała nuta triumfu. Zamachnęła się płonącą pochodnią, zmuszając istotę do dalszego cofnięcia się.

Widząc to, Boruta odzyskał animusz. Choć jego topór był nieskuteczny, jego odwaga nie zmalała. Podniósł broń i ponownie ruszył na przeciwnika, tym razem starając się zepchnąć go z powrotem w stronę wyrwy w barykadzie, podczas gdy Zoriana trzymała go w szachu płomieniem.

W tym samym czasie dwie pozostałe istoty, które do tej pory metodycznie niszczyły barykadę, również zareagowały na pojawienie się ognia. Przerwały swoje zajęcie i zwróciły swoje upiorne oblicza w stronę Zoriany. Ich ruchy stały się bardziej nerwowe, mniej płynne. Nadal płynęły nad ziemią, ale teraz z pewnym wahaniem, jakby oceniały nowe zagrożenie. Wiedziały już, że mieszkańcy Jaru nie są całkowicie bezbronni.

Odgłosy walki – krzyk Zoriany, ryk Boruty, syk cofającego się Sługi i złowieszczy, wibrujący zgrzyt wydawany przez pozostałe dwie istoty – w końcu dotarły do reszty wioski. Zza zasłony mgły dobiegły okrzyki, a po chwili rozległ się dźwięk uderzanego rytmiczne kawałka metalu – Davor wzywał na alarm, używając swojego kowalskiego młota i kawałka lemiesza. To był sygnał, na który wszyscy czekali w napięciu.

Chaos wybuchł niemal natychmiast. Z chat zaczęli wybiegać ludzie – mężczyźni z siekierami, oszczepami, widłami, a nawet ciężkimi drągami, kobiety z wrzątkiem w kotłach, płonącymi żagwiami i nożami. Ich twarze były blade ze strachu, ale w oczach wielu płonęła też desperacka determinacja. Nikt nie zamierzał oddać swojego domu bez walki. Biegli w stronę wschodniej barykady, potykając się we mgle, krzycząc do siebie nawzajem, próbując zorientować się w sytuacji.

– Barykada przełamana! Na wschodzie! – Słudzy są w środku! – Zoriana i Boruta walczą! Potrzebują pomocy! – Ognia! Przynieście więcej ognia!

Gdy pierwsi mieszkańcy dotarli na miejsce, ich oczom ukazał się przerażający widok. Zoriana, z płonącą pochodnią w ręku, i potężny Boruta z toporem, z trudem powstrzymywali jedną z mrocznych istot, podczas gdy dwie pozostałe wahały się przy zniszczonej części barykady, wyraźnie zaniepokojone pojawieniem się większej liczby ludzi i, co ważniejsze, większej liczby płomieni.

– Naprzód! Za Jar! – ryknął Davor, który przybiegł jako jeden z pierwszych, dzierżąc swój ogromny młot bojowy. Kowal bez wahania rzucił się w stronę wyrwy, by wspomóc Borutę i Zorianę. Za nim podążyli inni.

Rozpętała się chaotyczna, desperacka walka. Mroźni Słudzy, choć wyraźnie obawiali się ognia, nie byli bezbronni. Poruszali się z niesamowitą szybkością, ich ruchy były zwodnicze i trudne do przewidzenia. Prześlizgiwali się między atakującymi, ich lodowaty dotyk paraliżował kończyny, a pazury rozrywały grube, skórzane odzienie i ciało z przerażającą łatwością. Powietrze zgęstniało od chłodu, krzyków bólu i strachu, ale także od okrzyków bojowych i syku płomieni.

Zoriana znalazła się w samym środku tego piekła. Ogień jej pochodni był na wagę złota – tam, gdzie kierowała płomień, Słudzy cofali się, tworząc chwilowe luki w ich ataku, które wykorzystywali inni wojownicy. Ale pochodnia nie była wieczna, a Słudzy byli szybcy. Jeden z nich przemknął obok Boruty i ruszył prosto na nią. Zoriana uskoczyła w ostatniej chwili, ale szpon Sługi zahaczył o jej ramię, rozdzierając rękaw i skórę. Poczuła przeszywający ból i natychmiastowe, paraliżujące zimno rozchodzące się od rany. Ręka stała się ciężka i zdrętwiała, niemal wypuściła pochodnię.

Gdy Sługa zamierzał się do kolejnego ataku, tuż przed jego bladą twarzą świsnęła strzała owinięta płonącą szmatą. Jaromir, który wcześniej szydził z Zoriany, teraz stał kilka kroków dalej z łukiem w ręku, jego twarz była zacięta. Płonąca strzała nie zraniła Sługi, ale zmusiła go do gwałtownego cofnięcia się, dając Zorianie czas na odzyskanie równowagi. Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy – nie było w nich już wrogości, tylko wspólne zagrożenie i desperacka wola walki.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij