Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja
Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
13 sierpnia 2025
2759 pkt
punktów Virtualo

Szepty Mokoszy - ebook

Mokosz to bogini sprawiedliwa, ale surowa. Czy odważysz się podążyć za jej szeptem?

Bogini Mokosz to opiekunka ziemi, płodności, owiec i kobiet. Jej szept może popchnąć do miłości. Czternaścioro autorek i autorów postanowiło w słowiańskim stylu opowiedzieć o różnych odcieniach uczucia burzącego w żyłach krew. Oprócz miłości znajdziecie tu też nutę wzruszenia, dreszcz emocji i chwile śmiechu.

Autorzy opowiadań zawartych w antologii: Sylwia Błach, Wojciech Chmielarz, Natalia Dziadura, Agata Kasiak, Marta Krajewska, Magdalena Krauze, Martyna Ludwig, Marcin Bartosz Łukasiewicz, Aleksandra Maciejowska, Katarzyna Berenika Miszczuk, Franciszek M. Piątkowski, E. Raj, Katarzyna Wierzbicka, Karolina Żuk-Wieczorkiewicz.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68371-64-2
Rozmiar pliku: 7,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Został po nim złocisty pył. Przesypywałam między palcami okruchy drobne niczym piach, lecz błyszczące jak najdroższy kruszec. Chciałam zwariować, przyznać sama przed sobą, że postradałam zmysły, ale wciąż czułam jego usta na swoich. I nienawidziłam siebie za to, że nie odważyłam się wyznać, jak bardzo go kocham. Powiedzieć słów, które niczym cierń zostaną w moim sercu na zawsze. Może by go wyrwał?

Kierowana żalem, miłością albo jednym i drugim, zamachnęłam się i odrzuciłam pył. Patrzyłam, jak złoty piasek tańczy w ramionach wiatru. Powiew poniósł go nad czarną, spaloną ziemią. Był piękny, gdy znikał.

Owinęłam się szczelniej szalem, naciągnęłam kaptur. Na niebie od lat nie pojawiła się żadna gwiazda, a o księżycu czytałam jedynie w starych księgach. Noc była mroczna. Chmury wisiały nisko, otaczały planetę niczym wody płodowe niemowlę. Z tym że nam nie były pisane światło, poród ani nowe życie, tylko powolne gnicie w ciemności…

Tak myślałam kilka miesięcy temu. Ale żebyście zrozumieli to, co stało się później, muszę opowiedzieć, jak to się zaczęło. Choć Hitchcock dziesiątki lat temu powiedział, że najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem napięcie już tylko rośnie, to mój złoty pył zasługuje na chronologię.

Tak, wiem, że złamałam wtedy prawo. Ale ostatni raz proszę, pozwólcie mi opowiedzieć tę historię od początku. I pokazać, jak piękne rzeczy dostaliśmy w prezencie od niego.

Znaleźliśmy go na początku zimy. Gdy czarny puch padał z nieba, a my kopaliśmy kolejny dół, stopniowo tracąc nadzieję, że kiedykolwiek jeszcze trafimy na ślady dawnych cywilizacji, Janek albo Alex krzyknął, że coś ma. Kolejny elektroniczny rupieć, pomyślałam, nieśpiesznie idąc w kierunku wskazanym przez wyciągniętą rękę pracownika.

To nie była elektronika.

Zawinięty w szmaty, wyglądał jak ofiara wojny spoczywająca w masowym grobie, ale gdy szczypcami mozolnie ściągaliśmy z niego kolejne warstwy, docierało do nas, jak ważnym jest okazem. Jego złote pukle były zebrane w drobny warkocz, zdobiący głowę wianek wyglądał, jakby zapleciono go zaledwie godzinę temu. Choć było to niemożliwe, do naszych nozdrzy wdarł się zapach świeżych kwiatów. Pierwszy raz dotknęłam płatków, które do tej pory mogłam podziwiać tylko na obrazach zdobiących galerie. Przeszedł mnie rozkoszny dreszcz, gdy poczułam ich miękkość. W tej jednej chwili zrozumiałam, czemu w starych księgach mężczyźni pisali o kobiecych kwiatach między nogami.

Nasz okaz miał promienną cerę i zamknięte, spokojne oczy. Odziany w białe szaty, obwieszony drobną złotą biżuterią, wyglądał jak ktoś z obcego świata. I w jakiś sposób był z innej rzeczywistości – datowanie radiowęglowe wykazało, że ma ponad dwa tysiące lat. Urodził się na długo przed tym, jak trzecia wojna prawie zmiotła ludzkość, a Księżyc rozpadł się na kawałki. Żył w czasach, w których Ziemia była błękitno-zieloną planetą, nie zaś ogromną czarną kulą. I jego spokojna twarz jaśniała tym pięknem, które widywał na co dzień.

Po naradzie zamknęliśmy go w Becie 350. Przypominała kapsuły, w których regenerowaliśmy nasze zmęczone ciała po dniu pracy, lecz ściany miała wykonane ze szkła, a skomplikowana aparatura nieustannie pobierała próbki, badała, analizowała. Rozumieliśmy wagę naszego odkrycia, ale nie mieliśmy żadnego pomysłu, co robić dalej. Choć wiedzieliśmy, że jest martwy – niemożliwe, by człowiek przeżył tyle czasu pod ziemią! – baliśmy się go uszkodzić. Podskórnie czuliśmy, że możemy mu zadać ból, i ta idiotyczna myśl blokowała nas przed dalszymi działaniami.

Zostawiliśmy go nagiego w szklanej trumnie, zdanego na łaskę sztucznej inteligencji. Ona nie miała skrupułów, by przeprowadzać kolejne testy.

Przychodziłam do niego codziennie. Wsłuchiwałam się w szum i równomierne pikanie maszyny. Czasem zdawało mi się, że słyszę bicie jego serca, ale były to tylko mrzonki. W mroku codzienności każde z nas doświadczało urojeń.

Patrzyłam na jego cudownie regularne rysy i usta o perfekcyjnym wykroju. Zazdrościłam mu promiennej skóry, jakiej nie miała żadna z nas, istot urodzonych w świecie bez słońca. Z tęsknotą przyglądałam się kwiatom, które nie więdły, i – wstyd się przyznać! – zachwycałam jego potężnym przyrodzeniem. Rzadko uprawiam seks, nuży mnie i wywołuje lęk. Nie chcę potomstwa, bo po co płodzić dzieci w smutnym świecie? A jednak nagość nieznajomego budziła we mnie zupełnie nowe emocje. Dlatego skrywałam się z nim w jednym pokoju i marzyłam o innym życiu. Obrazy w mojej głowie były wyraźniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.

Biegłam po łące, czułam łaskotanie trawy pod stopami i powiew wiatru we włosach. Ciepłe promienie ogrzewały moją skórę i wszystko wydawało się tak naturalne jak to, że kiedyś co rano wschodziło słońce. W oddali widziałam wioskę, dolatywał mnie śpiew. Powietrze pachniało jałowcem, a zza chat wyłaniała się wstążka białego dymu.

Łąka była usiana kwiatami – błękitne i różowe płatki rozchylały się do mnie w uśmiechu. Gdzieś szczekał pies, w jego głosie słyszałam radość.

Widziałam ptaki krążące nad naszymi głowami i pisklaki, które dopiero próbowały wzbić się do lotu. Były zachwycające!

Mężczyzna biegnący obok chwycił mnie za dłoń i popchnął na trawę. Przewróciłam się, śmiejąc, przygniotło mnie gorące ciało. On również śmiał się, gdy z początku niepewnie, a z każdą chwilą coraz bardziej natarczywie całował mnie w usta. Pocałunkami obsypywał moją twarz i moje piersi, a ja nie mogłam przestać się śmiać, gdy jednocześnie łaskotał mnie i sprawiał mi rozkosz.

Ptak zawtórował mojemu krzykowi, gdy mężczyzna złapał mnie za biodra i obrócił na brzuch. Zanurzyłam twarz w trawie, wbiłam paznokcie w wilgotną ziemię, wygięłam się w łuk. Pomyślałam, że musimy być piękni, nadzy i rozpaleni na zielonej łące.

Czułam jego oddech na karku i wilgoć w swoim kwiecie, gdy szeptał mi to jedno słowo: „Jaryło” i zapładniał mnie tak, jak rolnik zapładnia ziemię. Z szacunkiem.

Oddałam się ekstazie.

Obudziłam się z cichym krzykiem. Pulsowałam przyjemnością. Z trudem uniosłam powieki, pod którymi błyszczały białe plamy. Wijąc się na fotelu, wbijałam w niego paznokcie. Nie panowałam nad oddechem, serce chciało wyskoczyć mi z piersi, biust wydawał się tak nabrzmiały, jakby zaraz miał rozerwać bluzkę. Dyszałam. Spódnica kleiła się do zimnej tapicerki, a on stał niewzruszony w Becie, gdy pierwszy raz dochodziłam. I to było najpiękniejsze doświadczenie w moim życiu.

– Jaryło – wyszeptałam, czując ostatni skurcz ekstazy.

Opadłam z sił jak po całym dniu na wykopaliskach, ale pod powiekami nie miałam obrazu skamielin i kości, tylko jego roześmianą twarz.

Niewielkie pomieszczenie zwykle mnie przytłaczało. Nazywaliśmy je biblioteką, choć nie miało półek uginających się od książek. Był tu tylko – i aż – komputer. Drzemałam przy nim, czekając na wyniki.

Algorytm nie znalazł wiele. Nasza baza była spora, ale nie tak duża jak księgozbiory bibliotek, które widywałam na zdjęciach. Dowiedziałam się, że Jaryło to imię jednego ze słowiańskich bóstw. Krótka notka w encyklopedii głosiła, że odpowiada za płodność i witalność, rodzi się wraz z nadejściem wiosny i obsiewa pola swoim nasieniem. To bardzo pasowało do sceny, którą ujrzałam kilka godzin temu. Wyśniłam, poprawiłam się w myślach.

– Sprawdzasz znaczenie snu. Co z tobą nie tak? – Ziewnęłam zmęczona.

Wiedziałam, co jest nie tak: nigdy wcześniej nie słyszałam tego imienia. Mój racjonalny umysł próbował doszukać się logicznego wyjaśnienia, ale ono po prostu nie istniało.

Dni przemijały. Czas dzieliłam między wykopaliska, laboratorium roślinne i towarzyszenie Jaryle. Nazywałam go tym imieniem, było tak samo dobre jak każde inne. Zwierzałam mu się z naszych niepowodzeń – od lat nie mogliśmy wyhodować żadnej roślinności. Siadałam w głębokim fotelu naprzeciwko nagiego mężczyzny i opowiadałam mu o swoich frustracjach i lękach. Słuchał niewzruszony. Czy gdyby mógł, otarłby moje łzy? Chciałam w to wierzyć.

Przenieśliśmy go do niewielkiej sali muzealnej. Komputer już dawno temu potwierdził, że obiekt jest martwy, pobrał próbki i uznał procedurę badawczą za zakończoną.

Nie umiałam nic poradzić na fascynację, jaką we mnie budził – i szczerze mówiąc, nie chciałam nic zmieniać. Innych mieszkańców Ośrodka Badawczego 32 niepokoił. Muzeum, zawsze unikane przez znudzonych badaczy – w końcu co za frajda patrzeć na rzeczy, które samemu się wykopało, a które przypominają, że życie kiedyś było lepsze? – teraz zdawało się wręcz opuszczone. Coraz częściej na zebraniach pojawiały się głosy, że powinniśmy odesłać obiekt do Centrali. Strasznie się wtedy denerwowałam. Ciągle twierdziłam, że chcę rozwikłać zagadkę i dlatego spędzam całe dnie wpatrzona w spokojną twarz. Prawda jednak była taka, że się zakochiwałam. Jaryło miał w sobie więcej witalności niż wszyscy znani mi żyjący mężczyźni.

Dotykałam się, gdy nikt nie patrzył, marząc, że znów ześle na mnie niezwykłą wizję. Pieściłam swój kwiat coraz odważniej, zsuwałam bieliznę i rozkładałam nogi przed martwym mężczyzną. Traciłam kontrolę, nie obchodziło mnie, że ktoś mógłby wejść i mnie zobaczyć. Liczyło się tylko spełnienie, ekstaza, którą dzięki niemu odkryłam.

Zmęczona zasypiałam i za każdym razem śniłam ten sam sen. Pole, śpiew, zapach jałowca, nieskończona przyjemność.

Zagryzałam usta, by nie krzyczeć, i przeczuwałam, że wkrótce coś ulegnie zmianie.

To był pierwszy dzień wiosny. Pamiętam, bo właśnie wtedy jeden z naszych bardziej obiecujących projektów – próba wyhodowania żyta – zakończył się fiaskiem. Patrzyłam na zwiędłe, sine kłosy i pozwalałam łzom spływać po policzkach. W napadzie złości nawrzeszczałam na jednego z laborantów, Marka. Nie było to profesjonalne i nie pamiętam słów, jakie do niego skierowałam. Jestem jednak pewna, że niesprawiedliwie go zraniłam, bo żadne z nas nie było winne życia na świecie, na którym wszystko umiera. Tylko my i karaluchy walczyliśmy o przetrwanie.

Wybiegłam z laboratorium. Nikt mnie nie gonił, bo i po co? Pchnęłam masywne drzwi i wkroczyłam do krainy przeszłości. Mijałam muzealne gabloty, patrzyłam na odkopane śmieci, wyeksponowane, jakby były najdroższe na świecie. Powietrze pachniało historią, uwielbiałam ten zapach: wiekowych rzeczy i ich właścicieli, serc, które oddali tym drobiazgom, poświęconego im czasu.

Uspokajałam się. Zrobiłam jeszcze kilka kroków, minęłam stare gry planszowe, których zasady próbowałam rozszyfrować w chwilach znudzenia, i bardziej poczułam, niż dostrzegłam, że coś się zmieniło.

W pokoju pachniało kwiatami. Rozejrzałam się, choć już wiedziałam. W głębokim wiśniowym fotelu, tam gdzie spędzałam długie godziny zanurzona w erotycznych fantazjach, siedział teraz Jaryło i przyglądał mi się z zainteresowaniem. Jego oczy były błękitne i ten kolor przypomniał mi niebo, pod którym kochaliśmy się w moich snach. Zmiękły mi nogi.

– Sława – powiedział. Głos miał łagodny, cichy, jednocześnie mocny.

Moja zaskoczona mina wywołała uśmiech na jego promiennej twarzy.

– Tak się witamy. Mów mi Jaryło. Gdzie jestem? Co to za czasy? – zasypywał mnie pytaniami, a ja nie mogłam oderwać wzroku od jego spojrzenia. Żywego spojrzenia.

Nagle dotarło do mnie wiele kwestii jednocześnie. Jakby w mojej głowie otworzyła się szuflada z danymi i jakbym, chcąc ją jak najszybciej przeszukać, niefortunnie rozsypała wszystkie kartki.

Jestem sama z mężczyzną.

Zaledwie kilka godzin temu byłam przekonana, że ów mężczyzna nie żyje.

On mówi i zna mój język.

Przedstawił się imieniem, którym go nazwałam.

Wiedziałam, że powinnam się bać, ale nie potrafiłam. Nie jego.

Czy ja…

– Nie, nie śnisz. – Uprzedził moje pytanie, jakby we mnie czytał.

– To co się dzieje? – Dotarł do mnie idiotyzm tak sformułowanego pytania. Nie umiałam zebrać myśli.

– To tylko wiosna! – Roześmiał się, wstał, ukłonił.

Wydawał mi się tak uroczy i delikatny, choć przecież znałam na pamięć kształt jego ciała, godzinami podziwiałam wszystkie mięśnie i duże dłonie, którymi mógłby…

Pomyślałam: krzywdzić, ale oczami wyobraźni ujrzałam, jak te wielkie dłonie lądują na moich piersiach, ugniatają je niczym ciasto na chleb, pieszczą sutki. Westchnęłam, a jego śmiech mnie oprzytomnił. Stał tam, przy fotelu, w bezruchu. Wizja zniknęła równie nagle, jak się pojawiła.

Zrobiłam kilka kroków w jego stronę, jakbym się bała, że iluzja pryśnie. W końcu zebrałam się w sobie i podeszłam uścisnąć mu dłoń.

– Doktor Anna Marz. Jestem odpowiedzialna za tę jednostkę badawczą. To ja cię znalazłam.

– Miło mi cię poznać, Marz Anno.

Uściskał mnie. Tak po prostu, bez zbędnych słów chwycił mnie w ramiona. To trwało chwilę, ale właśnie wtedy mój świat się zatrzymał. Zrozumiałam, że przepadłam. Pierwszy raz czułam coś takiego. W książkach tak opisywali miłość, lecz nic nie wiedziałam o tym uczuciu i nie byłam pewna, czy prawidłowo je rozpoznaję.

Drżąc z lęku, przylgnęłam do niego całym ciałem. Uniósł moją twarz i mnie pocałował. Delikatnie. Czule. W tamtej chwili to wydawało się tak naturalne i normalne, że bez namysłu oddałam mu pocałunek.

Musiałam to zrobić: zwołałam zebranie. Marzyłam, by Jaryło został moją tajemnicą, ale postanowiłam uprzedzić niewygodne pytania. Plątałam się w swojej wersji zdarzeń, próbowałam naprędce wymyślić, jak go ożywiłam, i uzasadnić kontynuację badań. Przede wszystkim jednak tłumaczyłam pokracznie, dlaczego muszę go mieć wyłącznie dla siebie. Chyba tylko moja pozycja społeczna powstrzymała złośliwe komentarze. Zachowywałam się jak spłoszona nastolatka. Wiedziałam, że sielanka nie potrwa długo – miesiąc, może kilka. Nikt nie chciał kłamać i ukrywać obiektu, który powinien natychmiastowo trafić do Centrali.

Byłam jedyna.

Byłam zakochana.

Spędzaliśmy razem każdą chwilę. Dziwił się, że żyjemy pod dachem, dopóki nie pokazałam mu zniszczonej ziemi za oknem. Patrzył długo i ze smutkiem, a mnie krajało się serce na widok łez spływających po jego twarzy.

Opowiadałam mu o naszym świecie, a on mi o swoim życiu. Mówił, że jest bogiem.

– Takim jak w starych mitach i legendach? – Śmiałam się, a on odpowiadał, jakby tłumaczył krnąbrnemu dziecku:

– Dokładnie takim.

Mówił o dawnych czasach, o ludziach, którzy w niego wierzyli. O tym, że wzywali go co roku na wiosnę, on zaś przybywał na białym koniu, by uczynić ziemię żyzną.

Gdy mnie całował, widziałam to wszystko. Leżeliśmy na czarnej ziemi – zawsze chciał się kochać pod gołym niebem – a wtedy w mojej głowie pojawiały się obrazy. Kobiety w wiankach, pląsające wokół ogniska. Palenie kukły i wrzucanie jej do wody. Białe suknie tańczące na wietrze, jasne włosy i śmiali kochankowie, którzy swoją miłością użyźniają pole. Słyszałam tętent kopyt i podziwiałam smukłą sylwetkę Jaryły krążącego między wyznawcami. Nie zwracali na niego uwagi, choć każdy, kogo omiótł wzrokiem, zaczynał wić się z ekstazy.

Ten widok orgii doprowadzał mnie do szaleństwa. Wskakiwałam na kochanka i ujeżdżałam go jak dzikuska, rytmicznie poruszając biodrami na jego potężnym członku. Patrzyłam, jak przymyka oczy i zaciska dłonie na moich piersiach, a wtedy przyśpieszałam. Ziemia wokół nas wirowała, popiół unosił się od naszych ruchów i oddechów, osiadał na białych ciałach. W cieniu chmur wydawaliśmy się bezbarwni, tylko mój kwiat płonął żywą czerwienią, gdy jego biodra raz po raz spotykały się z moimi.

Któregoś wieczoru, całując mnie, ukazał mi mityczny kwiat paproci. Był niewielki, bladoniebieski i miał w sobie coś magicznego. Coś, co rozbudzało ludzi stłoczonych wokół ognia. Pieszczących swoje ciała w blasku płomieni i kąpiących się nago w jeziorze. Wtedy spytałam:

– Kim tak naprawdę jesteś?

– Już ci mówiłem, jestem bogiem. Kiedyś sobie wszystko przypomnisz. Wiara naszych przodków jest w nas.

– Co masz na myśli?

– Nie znikamy, nie umieramy. Przyjmujemy tylko kolejne wcielenia. Któregoś dnia zobaczysz te wszystkie piękne chwile, ale mnie już przy tobie nie będzie. Sama nauczysz się wędrować w czasie.

Nie umiałam się kłócić, gdy zamykał mi usta gorącym pocałunkiem i zaraz skrywał twarz między moimi nogami. Im więcej widziałam, tym więcej pragnęłam. Rozpalał mnie obrazami i doprowadzał do ekstazy. Opowiadał historie o życiu w zgodzie z przyrodą, po czym pchał mnie na gołą ziemię, by smakować mój kwiat. I zawsze gdy szczytował, szeptał:

– Marz Anno… Marz Anno…

Nawet najpiękniejsze chwile nie mogą jednak trwać wiecznie.

Powiedzieli, że straciłam kontrolę. Oczywiście, że mieli rację! Nikt nie jest w stanie kontrolować uczuć tak potężnych jak miłość i pożądanie. Każdą sekundę poświęcałam jemu. Dzień wcześniej szeptał, że mnie kocha, właśnie taką, jaka jestem. Inną, zagubioną, piękną. Obracałam w głowie ten komplement, gdy koledzy z pracy głosowali, co należy zrobić. Byli jednomyślni: odsuwają mnie od badań. Z początku się ucieszyłam, że będę miała więcej czasu dla kochanka. Był jak narkotyk, opanował mnie i moje myśli. Ale potem dotarła do mnie druga część kary: zdecydowano, że Jaryło zostanie aresztowany i odesłany do Centrali. Nie mógł funkcjonować wśród nas jak gdyby nigdy nic. „Powstał z martwych!” – szeptano, a spojrzenia były przepełnione lękiem. Widziano w nim wyłącznie obiekt badawczy, nikt nie dostrzegał człowieka, któremu oddałam siebie.

– Nie możemy! – Nigdy wcześniej moje słowa nie były tak pełne żaru.

– Anno, jesteśmy jednostką badawczą, zajmujemy się próbami odtworzenia roślinności i wykopaliskami. Ożywianie zmarłych zdecydowanie wykracza poza nasze kompetencje.

– On jest bogiem! – Nie wierzyłam, że powiedziałam to głośno. A jednak.

– Nie ośmieszaj się – usłyszałam. – Miłość odebrała ci rozum.

– Ja przynajmniej wiem, co znaczy kochać!

Wybiegłam z sali obrad. Nim trzasnęły drzwi, usłyszałam jeszcze szept:

– Dajmy jej czas, niech się pożegna.

Teraz naprawdę poczułam objęcia strachu, trwoga była wszechpotężna. Gnałam, choć płuca domagały się odpoczynku. Nie miałam czasu na spokojny oddech. Moje szczęście było zagrożone.

Jaryło czekał na mnie. Gdy tylko wpadłam w jego ramiona, objął mnie i zaczął całować po twarzy, po przymkniętych powiekach i mokrych policzkach. Topniałam w jego ramionach.

– Oni… Oni chcą… – próbowałam powiedzieć, moje serce jednak rozpadało się na kawałki, zaczęło mnie dławić, głos utknął mi w gardle.

Pocałował mnie inaczej niż zwykle. Łagodnie, krótko. Jego wargi były gorące, gorętsze niż zazwyczaj.

– Uciekniemy… – wyszeptałam, ale położył mi palec na ustach.

Odsunął mnie na długość swoich ramion, spojrzał w zrozpaczoną twarz. Uśmiechał się.

– Marz Anno, wiedziałaś, że będę musiał odejść. Czułaś to od początku. Każdy zduszony krzyk przyjemności zbliżał nas do tej chwili.

– Ja się nie zgadzam! Nie mogą nas rozdzielić.

Jego twarz się rozpromieniła.

– To nie oni nas rozdzielają. To przyroda. Wszyscy jesteśmy jej dziećmi. Przyjmij mój dar, lato. – Ostatnie słowa usłyszałam tylko w swojej głowie.

Gdy otworzyłam przymknięte z rozkoszy powieki, ujrzałam jedynie złoty pył, jaki po sobie zostawił.

Chodźcie, chodźcie za mną. Wiem, że złamałam prawo, wiem, że sądzicie, że pozwoliłam obiektowi uciec. Słyszę, co mówię, i rozumiem, jak nieprawdopodobna jest ta opowieść. Ale otwórzcie oczy i serca, pozwólcie, bym pokazała wam zdjęcia. Niech będą dowodem na dobroć Jaryły, który przebudził się, by uratować nas, ludzkość, przed zagładą.

Spójrzcie na te fotografie. Zrobiłam je wczoraj, nim zakuliście mnie w kajdany i przywlekliście przed sąd centralny. Popatrzcie na te zielone plamy w czarnej ziemi, na budzące się do życia zboże. Przyjrzyjcie się pąkom kwiatów, które wyrosły wszędzie tam, gdzie rozkwitała nasza miłość. Spójrzcie na zieleń kiełkującej trawy, jak przebija się przez czarną ziemię. Popatrzcie na dar, który otrzymaliśmy, i uwierzcie mi. Pozwólcie się zaprowadzić tam, gdzie stał się cud miłości, i pomóżcie mi zasiać więcej dobroci. Niech nasza miłość użyźni Matkę Ziemię.WOJCIECH CHMIELARZ (ur. 1984) – pisarz i dziennikarz. Laureat Nagrody Wielkiego Kalibru (2015), nagrody Złoty Pocisk (2019), Wielkiego Kalibru Czytelników (2019), Grand Prix Festiwalu Kryminalna Warszawa (2022) i Nagrody Kryminalnej Piły (2023), zdobywca Bestsellera Empiku 2021. Autor cyklu powieści o komisarzu Jakubie Mortce: _Podpalacz_ (2012), _Farma lalek_ (2013), _Przejęcie_ (2014), _Osiedle marzeń_ (2016), _Cienie_ (2018), _Długa noc_ (2022), _Rytuał_ (2025), cyklu gliwickiego: _Wampir_ (2015), _Zombie_ (2017) i _Wilkołak_ (2021), postapokaliptycznej powieści _Królowa głodu_ (2014) oraz thrillera psychologicznego _Żmijowisko_ (2018). Po nim ukazały się kolejne thrillery: _Rana_ (2019), _Wyrwa_ (2020), _Za granicą_ (2023) i _Zbędni_ (2024), oraz powieści sensacyjne: _Prosta sprawa_ (2020), _Dług honorowy_ (2021), _Zwykła przyzwoitość_ (2023) i _Rodzinny interes_ (2024). Trzy jego książki: _Żmijowisko_, _Wyrwa_ i _Prosta sprawa_, zostały zekranizowane. Autor ma na swoim koncie również wiele opowiadań, publikowanych w antologiach i magazynach.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij