- W empik go
Szeptyma - ebook
Szeptyma - ebook
Żyjąca do tej pory w cieniu brata Wiktoria, próbuje odnaleźć swoją własną tożsamość i napisać historię swojego życia na nowo. Opowieść o dorastaniu, odzyskiwaniu kontroli i odkrywaniu, że każdy ma prawo do własnej melodii. Kontynuacja „Seksty”. Muzyczno-psychologiczna komedia, udowadniająca, że: 1. Ci dzisiejsi dorośli ciągle mają w sobie dzieci. 2. Świat staje się piękniejszy, gdy posłuchamy szeptu serca. Książka jest przeznaczona dla osób pełnoletnich.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8384-868-6 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszystkie baśnie, które czytałam w dzieciństwie, kończyły się małżeństwem. Tak jakby to był jedyny, niepodważalny „happy end”. Czy naprawdę nikt się nie zastanawiał co dalej? Czy Kopciuszek pół życia przyzwyczajony do usługiwania innym poradził sobie z tym, że teraz to jemu mają usługiwać? Ciekawe, czy czasem kłócił się ze swoim księciem. Czy mieli ciche dni? Czy było im dobrze razem w łóżku? Czy wydanie na świat królewskiego potomka było tylko przykrym obowiązkiem życia małżeńskiego? Skoro postacie z bajek mogły w końcu przejść do szarej prozy życia; nic dziwnego, że dopadło to także mnie — Jagodę, która nigdy księżniczką nie była.
Kiedy poznałam miłość swojego życia, nigdy nie myślałam o tym, że będę obierać ziemniaki dla dwóch osób. Gotowanie na początku wydaje się fascynujące, zwłaszcza gdy robisz to dla kogoś. Chcesz, żeby wyszło jak najlepiej i zachwycasz się, gdy ukochana osoba prosi o dokładkę. Czasem gotujecie wspólnie i jest przy tym mnóstwo zabawy. Taka niedoceniana wspaniała czynność w codzienności… Do czasu.
Obieranie ziemniaków w końcu się nudzi. Nie masz jednak siły codziennie wymyślać nowych dań, bo nie ma na to czasu. Człowiek się spieszy do pracy albo wraca z niej zmęczony. Czasem lepiej kupić coś gotowego. Właściwie nikt, opowiadając o swojej wielkiej miłości, nie wspomina o rozgotowanych ziemniakach. To był chyba największy mój problem tego dnia. Nic więc dziwnego, że historie miłosne ludzi wolą kończyć się w dniu ślubu.
_Zrób, co się da, co tylko się da_
_Niech nasza bajka trwa_
_Chcę jak księżniczka z księciem, mknąć po niebie_
Z tego obiadu to już nie będzie ani dramat, ani komedia.1. Nie ma nieba
_Wiktoria_
Zamówiłam drugą filiżankę czarnej herbaty. Wiedziałam, że tak szybko stąd nie wyjdę. Jedna część mnie właśnie tego chciała, lecz druga już myślała, jak się ulotnić. Od ponad godziny słuchałam zwierzeń jednej z najbliższych mi osób. Chwilami próbowałam się nawet wyłączyć…
— Czasem nie potrafię z nią rozmawiać. Myślałem, że ten wypad nad morze to taki jednorazowy wybryk.
_Jednak nie mogłam._
— Wybryk? — odezwałam się w końcu zmęczona monologiem. — Jagoda nie jest dzieckiem.
— Właśnie, a tak się zachowuje.
Można było wyczuć w jego głosie lekką irytację. Luke w pełni pokazywał, że dorósł już dawno. Idealnie równo przystrzyżona broda, koszula świadcząca o tym, że przyjechał tu prosto z pracy. Ciągle wyczuwalna była jego woda kolońska. Prawdziwy zapach porządnego, przyzwoitego mężczyzny. Można było się w nim zatopić, mogło też od niego zemdlić.
— Ma po prostu inny charakter, daj jej trochę przestrzeni.
Marta właśnie przyniosła herbatę, posyłając mi przy tym znaczący uśmiech. Nie potrafiłam go w tej chwili odwzajemnić. Wiedziałam jednak, że nie będzie miała o to pretensji. Zaprzyjaźniłyśmy się, odkąd pierwszy raz przyprowadziłam Łukasza do jej kawiarni. Już wcześniej widywała mnie tu, gdy przychodziłam pisać. Lubiła moje wiersze, ale też miała swoje zdanie na temat spotkań z żonatym mężczyzną.
Zapatrzyłam się we wnętrze filiżanki. W ciemnym płynie odbijało się moje własne fałszywe odbicie. Niewyraźne czarne oczy odzwierciedlały nienawiść do osoby, której teraz próbowałam bronić. Bałam się podnieść wzrok, by nikt nie dostrzegł tego w moim prawdziwym spojrzeniu. Panująca cisza jednak zmusiła mnie do tego. Spojrzałam niepewnie na Łukasza. Dlaczego przychodził z tym do mnie? Raczej nie nadawałam się do porad małżeńskich.
— Masz rację. — Wzdrygnęłam się, gdyż wydawało mi się, że odpowiedział na moje myśli. — Znowu za bardzo próbuję ją kontrolować. To wolny duch.
— Tak Jagoda jest specy…
— Wyjątkowa.
— Wyjątkowa — potwierdziłam, ponownie topiąc swoją fałszywą osobę w herbacie.
_♪_
_Jagoda_
Wspominałam kiedyś, że nie lubię prowadzić. Jakiś czas temu zmieniłam zdanie. Samochód daje wolność, niezależność, komfort i ułamek szczęścia. Doceniam małe rzeczy, jedną z nich jest jazda przed siebie, bez żadnego konkretnego celu. Mogłam pogłośnić radio i na pustej drodze krzyczeć do siebie słowa piosenek, których nie znałam, ale próbowałam się uczyć na bieżąco. Całkowite pozbycie się wstydu można osiągnąć tylko w samotności. Tutaj byłam całkiem sama… Prawie całkiem.
_Michał…_ Śpiewałam razem z _nim_, bo zawsze słyszałam _jego głos_ w każdej piosence. Nie mówiłam o tym nikomu, nie zrozumieliby. Nikt nie potrafił tego usłyszeć, bo nikt nigdy nie był tak blisko…
_— Tak blisko, tak blisko, jak ja. Nie był ciebie nikt tak blisko…_
Każda z piosenek podpowiadała mi jak dalej żyć, w którą stronę skręcić, a ja gładko obracałam kierownicę. Z bijącym sercem kierowałam się do znanych mi miejsc i wspomnień, choć zwykle robiłam to nieświadomie. Chyba znów nie powiedziałam mężowi, że wyjeżdżam. Wyjęłam z kieszeni telefon i zerkając kątem oka na drogę, pisałam SMS-a. Pomyślałam, jak bardzo by się wkurzył, widząc, co robię i uśmiechnęłam się do siebie.
Nie chciałam robić mu na złość. Czasem po prostu czułam się źle, gubiłam samą siebie. Nie było już przy mnie osoby, która potrafiła mnie odnaleźć. Wiedziałam, że wspominanie _o nim_ tworzyłoby niekomfortową sytuację. Dlatego wybierałam chwile samotności, kiedy mogłam _go_ poszukać. W głowie miałam tyle pytań bez odpowiedzi. Rozwiązania mogłam szukać tylko w muzyce.
_Było minęło, to nic_
_Niewidzialna wciąż łączy nas nić_
_Słucham Cię w radiu co tydzień_
_Szukam ukrytych w eterze wiadomości_
_To nasz tajny szyfr_
_♪_
_
_
_Wiktoria_
_
_
Układałam myśli w słowa, do których nie potrafiłam znaleźć rymów. Wylewałam frustrację na papier, pisząc nieskładne wiersze o szczęśliwej miłości, której nigdy nie doświadczyłam. Mimo to wydawało mi się, że wiem o niej wszystko i potrafię to wyrazić. Po prostu dziś nie miałam weny.
— Mogłabyś tu posprzątać? Prosiłam, żebyś ogarnęła te dokumenty, gdzie byłaś?!
Nim odpowiedziałam, zapisałam pod wierszem te wszystkie pytania, które zadała mi w złości moja mama; po czym wypaliłam bezmyślnie:
— Na randce.
Matka spojrzała na mnie wzrokiem, który wyrażał wszystko. _Tak? Ciekawe z kim? Kto by cię_ _chciał? Nie masz nic lepszego do roboty?_ Miała w tym całkowitą rację, ale nie chciałam tego przyznać.
Spojrzałam prosto w jej puste oczy, w których rozpacz próbowała przykryć gniewem.
„Porozmawiajmy w końcu o Michale” — wysyłałam nieme prośby. — „Potrzebujesz tego tak mocno, jak ja”. Kiedyś rozmawialiśmy tylko o nim. _Michał, ten cudowny chłopak, który tyle osiągnął. Taki mądry, bystry, przystojny. Jaka szkoda, że nie chciał prowadzić firmy ojca, ale przecież miał własną…_ Firmę i świat.
A my mieliśmy wieczne kłótnie o to, że go nie ma i o to, że przyjeżdża. Mama tak bardzo go kochała, ojciec też musiał go kochać. Mimo tej całej toksycznej atmosfery widzieli tylko jego.
_Ja byłam jak cień, a kiedy go zabrakło i w rozmowach, i w życiu, nadal pozostawałam przeźroczysta._
Mama rzuciła się na nowo w wir pracy. Nic dziwnego. To był jej jedyny sposób radzenia sobie z rozpaczą. Tak samo robiła, gdy umarł tata. Straciła dwóch najważniejszych mężczyzn w swoim życiu. Powinnam ją zrozumieć, wesprzeć, pocieszyć, ale ja również tego potrzebowałam. Sama tak cholernie tęskniłam za tym dupkiem — moim bratem i nie tylko za nim. Wraz z jego śmiercią zmieniły się wszystkie moje relacje i miałam wrażenie, że kiedyś zostanę całkiem sama. O ile już nie zostałam.
_Tak tęsknię za twoją czułością_
_Tą wymyśloną a której nigdy_
_Nigdy nie było_
_Nigdy nie było_
_♪_
_Jagoda_
Zaparkowałam na skraju lasu. Tego lasu, tak dobrze mi znanego. _Naszego lasu._ Wysiadłam z samochodu niczym w transie i ruszyłam przed siebie. Drogę znałam już na pamięć. Mogłabym tu trafić z zamkniętymi oczami. Oczywiście na początku trochę błądziłam, ale kiedy wracałam tu dziesiątki razy, nic nie było mi obce. Po chwili znalazłam się na łące, _tej łące, naszej łące_ i coś we mnie pękło.
Niby złamane serce to tylko metafora, ale ono naprawdę boli. Tym prawdziwym fizycznym bólem, że aż pojawia się obawa, czy człowiek nie dostanie zawału z powodu tęsknoty. Nie umiałam płakać, choć w myślach wylewałam tysiące gorzkich łez.
Tak byłoby łatwiej, móc wyrzucić z siebie całą gorycz, tkwiącą głęboko już tak długi czas. Co robią ludzie w żałobie? Myślą i wspominają, a może starają się nie myśleć i zapomnieć. Mnie w głowie ciągle grała tylko ostatnio usłyszana w radiu piosenka.
Zrobiłam kilka kroków do przodu, obróciłam się wokół własnej osi i uniosłam ręce do góry. Powoli krążyłam po zielonej trawie, wirowałam, łapiąc promienie słońca. Nie potrzebowałam muzyki. Ona grała we mnie, cały czas.
Co robią ludzie w żałobie? Płaczą? Krzyczą? Biją pięściami w poduszkę? Na pewno nie tańczą. Tylko co mi zostało?
_Została mi tylko melodia_
_Zagłusza płacz_
_Mówię sobie tańcz, tańcz, tańcz_
_Ale nie wiem jak_
_♪_
_Wiktoria_
Kiedy Łukasz wrócił do domu, obiecałam Marcie spotkanie jeszcze dzisiaj pod warunkiem, że nie będzie zaczynać tematu, który już miała na końcu języka. Musiałam jednak wcześniej pomóc mamie w pracy. Niestety, jej ciągłe wylewanie na mnie swojej frustracji sprawiało, że zamiast pracować, wolałam pisać — czy raczej udawać, że to robię, by jeszcze bardziej ją zezłościć.
— Olałaś studia, nie pracujesz… Myślisz, że utrzymasz się z tych wierszy?
Notowałam każde z tych pytań pod moją twórczością. Wena dawno mi się skończyła, a czułam nieodpartą potrzebę kontynuowania pogłębiania irytacji mojej matki.
_Nie, oczywiście, że nie utrzymałabym się z pisania wierszy. Nawet jeśli byłyby coś warte, to nie ośmieliłabym się pokazać ich światu. Kogo interesuje, co się dzieje w moim sercu?_ Nawet stojąca teraz nade mną mama nigdy nie raczyła ich przeczytać.
Wczoraj widziałam ją z książką Michała w ręku. Płakała. Pierwszy raz chciałam ją pocieszyć, ale nie mogłam, bo byłam wściekła. Owszem, to bardzo egoistyczne z mojej strony, ale nie da się zapanować nad uczuciami, które rozdzierają nasze wnętrze. Nawet jeśli są złe, okrutne i niesprawiedliwe.
Czy jednak bardziej od tego, co właśnie słyszałam?
Nie nadaję się do żadnej pracy? _Sama mówiłaś, że wszystko psuję. Po co mam się kompromitować? Ja pierdolę, kobieto, zamknij się już. Twoje słowa nie docierają do mnie. Nie zagłuszą moich jeszcze bardziej destrukcyjnych myśli. Muszę się, kurwa, napić._
— Idę do Seksty — palnęłam, przerywając matce w połowie zdania.
— Gdzie?
— Do kościoła. — Wstałam i wyszłam, zostawiając mamę z niewyraźną miną.
Wsiadłam na rower, dziwiąc się trochę, że tym razem mnie nie zatrzymała. _Religia była w naszym domu czymś ważnym. Ważne było, żeby nie dać się jej omamić. Nie ma nikogo nad nami i jesteśmy panami swojego losu. Nie potrzebujemy bogów, aniołów; nie wierzymy w piekło. Czasem nieuczciwość jest potrzebna, aby osiągnąć wyższy cel._
Kółeczko, czyli maleńka wioska, w której mieszkałam, było idealnym miejscem na przejażdżki rowerowe. Była to właściwie jedna, zataczająca okrąg ulica, więc praktycznie nikt tamtędy nie przejeżdżał. Tuż obok było małe miasteczko nazywane przez wszystkich Wygwizdkiem, tam większość czasu drogi również były całkowicie puste. Można było wygłupiać się i jechać slalomem. Dzieciaki chętnie ćwiczyły jazdę na deskorolce, czy rolkach na środku ulicy. Bezpieczne miejsce, spokojne, choć pełne trudnych wspomnień. Kochałam je i nienawidziłam go jednocześnie.
Jechałam przed siebie znaną trasą, na tyle prostą, że mogłam na moment zamknąć oczy.
Moi rodzice chętnie oddawali się medytacji. Chcieli wyciągnąć z siebie to, co najlepsze. Wznieść się ponad wszystko. Nawet Omen, chociaż buntował się przeciwko naszej filozofii, robił dokładnie to samo. Wszedł w to chyba genetycznie, po ojcu. _Czy w pewnym momencie ich to przerosło? Wątpię. Byli tak samo silni. Bardziej powiedziałabym, że w tym wszystkim zabrakło im miłości._ Mama z tatą odsunęli się od siebie, a Michał stracił… _ją_. Po czym ja straciłam moje dwa największe autorytety.
_Czy mogłam w takiej chwili użalać się nad sobą? Może powinnam mniej egoistycznie przeżywać żałobę. Jednak to ja tu zostałam, a ich już nie ma. Michał kiedyś wspominał…_
Zatrzymałam się przed gęstymi zaroślami i spojrzałam na niebo ponad nimi. _Chciał mnie pocieszyć, jak byłam mała. Powiedział, że ojciec po śmierci patrzy na nas z góry._ Teraz dorosłam i powiedziałam sobie…
_Nie wierz w te kłamstwa, nieba nie ma_
_Jedynym niebem dla siebie jesteś ty sam_
Była tu tylko jedna ścieżka pozwalająca przedrzeć się przez krzaki. Sama zresztą ją wydeptałam.
Kiedy miałam gorsze dni, wybierałam się na samotne wycieczki rowerowe. Pewnego dnia dotarłam tutaj — do miejsca położonego zaledwie dwa kilometry od Wygwizdka i poczułam nagłą potrzebę. Kiedy już weszłam w te zarośla, drapiąc sobie ręce i nogi, coś tchnęło mnie, by zobaczyć, co jest dalej.
Teraz już nie musiałam się przedzierać. Część gałęzi zostało połamanych, nawet mogłam poprowadzić ze sobą rower, żeby móc go schować.
Już po chwili ukazał się moim oczom skromny kamienny kościółek, a raczej to, co z niego zostało. Opuszczony musiał być dość dawno. Na dodatek zupełnie zapomniany.
Kiedy zawitałam tu po raz pierwszy, od razu mnie oczarował. Mimo niebezpiecznego wyglądu — z uwagi na zawaloną wieżyczkę — udało mi się dostać do środka. Wiedziałam, że będzie to idealne miejsce.
Dawna siedziba była zadbana i wygodniejsza, ale odkąd wprowadziła się tam Jagoda z Łukaszem, w dodatku sprowadzając swoich rodziców, nie było sensu urządzać tam imprez. Oczywiście święta tęczowowłosa pozwalała na wszystko, ale dobrze wiedziała, jak dziwnie by to wyglądało. Prawda była taka, że powierzyła mi Sekstę, jednocześnie ją rozsypując. Prawie wszyscy członkowie się porozchodzili. Zostali co prawda Piotrek i Miriam, ale pojawiali się coraz rzadziej.
Potrzebowaliśmy nowych ludzi, żeby grupa mogła nadal istnieć. Musiały być to przede wszystkim zaufane osoby. Sprowadziłam więc dwie koleżanki i na razie to musiało wystarczyć. Każdą wolną chwilę poświęcałam na uporządkowanie naszego miejsca spotkań. Pozwalało mi to trochę odbudować moją pewność siebie, która ostatnimi czasy słabła z każdym dniem.
Kościół był piękną opcją, profanacją, buntem przeciwko wszystkiemu. Nasza grupka była jedynymi ludźmi w małym miasteczku, którzy nie bali się proboszcza i mieli w nosie opinie innych.
Pchnęłam skrzypiące drzwi, a mym oczom ukazała się pustka. Przestrzeń pozbawiona ławek, okna bez witraży i brak malowideł na ścianach. Jedyna zagospodarowana część tego miejsca znajdowała się na samym końcu, przy ołtarzu. On sam pełnił w tej chwili funkcję kamiennego stołu, przy którym zebrali się członkowie Seksty.
Nie było to miejsce idealne na spotkania w każdą pogodę. Tuż nad naszymi głowami znajdowała się dziura w dachu. O ile pozwalała nam podziwiać błękitne niebo albo gwiazdy nocą, tak w czasie deszczu musieliśmy się przenieść w inne miejsce. Ołtarz pozostał jednak najważniejszym punktem, bowiem w okolice południa przez ów otwór wpadało słońce, oświetlając nasze zgromadzenie. Efekt był na tyle piękny, że kiedy tylko było to możliwe, spotykaliśmy się wcześniej, by wypić kielich czerwonego wina w blasku chwały.
Teraz słońce chyliło się już ku zachodowi. Mimo to pięć osób siedziało na przyniesionych z różnych miejsc krzesłach. Każde było inne, co trochę psuło efekt. Za to wszyscy trzymali w dłoniach identyczne puchary, które już były moim specjalnym zakupem.
Jagoda zawsze chciała, żebyśmy mieli charakter bardziej duchowy, ale nigdy nie zadbała o klimat. W końcu mogłam poczuć się w czymś lepsza od niej. Stworzyłam idealną atmosferę, prawdziwą sektę. A w niej alkohol już się lał, bo nie raczyli na mnie zaczekać. Jednak widziałam, że szczerze ucieszyli się na mój widok.
Była tam Miriam, dawna współlokatorka Jagody z Domu Dziecka. Nasza najlepsza informatyczka i łowczyni wszelkich technologicznych nowinek. Znalazł się tam też Piotrek — jedyny, znający początki powstania tego niezwykłego stowarzyszenia. Przyszła oczywiście Marta z kawiarni oraz Dominika, z którą zaprzyjaźniłam się podczas mojego krótkiego pobytu na uczelni. Ku mojemu zdziwieniu uśmiechał się do mnie jeszcze jeden obcy chłopak.
Kiedy szłam w stronę znajomych, mój wzrok jak zwykle przyciągało wielkie malowidło za ołtarzem. Nie przedstawiało niczego. Kiedyś COŚ tam jednak było. Teraz zostały plamy bez kształtu i wyrazu. Pod spodem widniał tylko niezatarty przez czas napis „Bóg jest miłością”. _A skoro Boga nie było…_
— Wiki! — krzyknęła Dominika. — Twoje zdrowie!
Ubrana w białą sukienkę do ziemi blondynka uniosła swój puchar w górę. Miała bardzo nietypowy styl, zupełnie jak Karolcia. Uśmiechnęłam się na tę myśl. _Ciekawe jak Karolina czułaby się w tym klimacie._
— Niech będę pochwalona! — Parsknęłam śmiechem i podeszłam do ołtarza, gdzie już czekał na mnie napełniony puchar.
W tym momencie poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Ciemne oczy pożerały mnie i wręcz rozbierały wzrokiem. Jak zwykle odgadywałam myśli chłopaków, którzy widzieli mnie po raz pierwszy.
— Przenajświętsza Wiktoria — zażartował niskim, gardłowym głosem, przysuwając swój puchar, by stuknął się z moim.
Pozdrowiłam go skromnym uśmiechem, pozwalając, by dźwięk uderzanego o siebie szkła rozniósł się echem po pomieszczeniu.
Wysoki brunet o szerokich ramionach, które aż prosiły, żeby się w nich znaleźć. Coś z bad boya w ruchach, spojrzeniu… Nawet pachniał jak chłopak na jedną noc, ale przecież nie można oceniać ludzi po pozorach. Nie ja go zapraszałam, nie miałam pojęcia, jak dołączył do naszej skromnej grupki.
— Wiktoria, to jest Rafał. — Piotrek przyszedł z pomocą. — Kolega z praktyk. Pomyślałem, że będzie do nas pasował.
— Słyszałem, że nieźle się tu bawicie. — Faktycznie można mieć głos przepełniony seksapilem.
Już chciałam powiedzieć, że Seksta to nie tylko zabawa, ale przypomniało mi się, że te czasy już dawno za nami.
— Wszystkie chwyty dozwolone — rzuciłam więc, posyłając zalotne spojrzenie. Najwidoczniej mu się spodobało.
Prawdopodobnie był gdzieś w wieku Piotrka, czyli starszy ode mnie. Wszyscy byli tu dorośli, co groziło rozpadnięciem się Seksty w najbliższym czasie. Ja sama skończyłam dwadzieścia dwa lata i powinnam zająć się czymś pożyteczniejszym. Na razie miałam w planach tylko upić się do nieprzytomności, zapalić trawkę albo znaleźć się w ramionach Rafała przynajmniej na chwilę.
_Twój wzrok mnie hipnotyzuje, zrobię co trzeba_
_Zanim mi powiesz, że niemanieba, niemanieba_
_♪_
_Jagoda_
Wróciłam do domu przed północą. Paradoksalnie odczuwałam wyrzuty sumienia z tego powodu, że nie miałam wyrzutów sumienia. Było mi wszystko jedno, że Łukasz już spał, choć zapewne długo na mnie czekał. Przygotował nawet kolację, którą musiałam sobie odgrzać.
Miałam świadomość, że traktuję go źle, wręcz okropnie, a jednak do mojego umysłu nie docierało żadne poczucie winy z tego powodu. Tylko jakaś dziwna pustka. Mimo wszystko obiecałam sobie w duchu poprawę.
Znalazłszy się w końcu przy nim w łóżku, wtuliłam głowę w jego plecy. Odwrócił się. Nie spał albo obudziłam go niechcący. Nie zdążyłam się przywitać, bo na mych ustach zagościł namiętny pocałunek. Jego dłonie objęły mnie czule w talii, a moje ciało ogarnął znajomy paraliż.
— Wszystko w porządku? — zapytał, wyczuwszy moje zdenerwowanie.
— Tak — skłamałam.
Chyba wolałam, żeby miał pretensje o to, że znowu znikam, żeby obraził się i poszedł spać, ale on zamiast tego pragnął tylko mojej czułości.
Nie zawsze potrafiłam mu ją dać. Ciężko było jednak odmawiać, kiedy nawet przed samą sobą nie potrafiłam wytłumaczyć, dlaczego to robię.
_Zamknęłam więc oczy, próbując czerpać radość z tych pieszczot. W końcu tak powinno być. Niestety ja do tej pory nie rozumiałam, co ludzie widzą w tym całym seksie._
_♪_
_Kamil_
— Tyle roboty, a ty czytasz?! — Głos Karola sprawił, że wróciłem do rzeczywistości.
— Przepraszam. — Odłożyłem książkę z makiem na okładce i zabrałem się za papiery. Wzrok mojego szefa przez chwilę na niej spoczął.
— Nic się nie stało. Wyrobimy się — powiedział dziwnym głosem i odjechał na swoim wózku do drugiego pomieszczenia.
Okno naszego biura wychodziło na ruchliwą ulicę. Przez chwilę wpatrywałem się w nią, próbując zebrać rozbiegane myśli. Samochody jechały jeden za drugim. Żaden z nich nie mógł przyśpieszyć ani zwolnić. Każda nagła zmiana mogła doprowadzić do kolizji, ale nikt o tym specjalnie nie myślał.
Po prostu miasto żyło dalej swoim szalonym tempem i my robiliśmy to samo. Nie było czasu na myślenie, czy poza Warszawą jest gdzieś coś jeszcze.
_Nie, bo tu nie ma nieba_
_Jest prześwit między wieżowcami_
_A serce to nie serce_
_To tylko kawał mięsa_2. Wypijmy za to
_Wiktoria_
Otworzyłam jakiegoś koszmarnie słodkiego drinka w puszce i przelałam go do swojego kielicha. Marta natychmiast porwała opakowanie i przeleciała wzrokiem skład.
— Jak możesz to pić? — Skrzywiła się z niesmakiem.
— Daj spokój, muszę sobie osłodzić życie. Twoje pewnie ma jeszcze więcej cukru.
— Już nie chodzi o cukier, ale ilość chemii. Moja domowej roboty mikstura jest zdrowsza.
Nie zwracając uwagi na protesty, wylała mojego drinka i przelała w jego miejsce zawartość przyniesionej przez siebie butelki.
— Nie wiem, jak coś tak cholernie mocnego może być zdrowsze — mruknęłam, upijając łyk. Choć w życiu zdążyłam już wprawić się w piciu różnych alkoholi, aż mną wstrząsnęło.
— Wszystko zależy od przygotowania.
— Nie będę z tobą dyskutować. Zresztą smakuje nieźle, tylko strasznie kopie. Może zaczniesz serwować coś takiego u siebie?
— Gdyby to jeszcze było legalne. Nie mam koncesji nawet na zwykły alkohol. Zresztą nie chciałabym się użerać w pracy z pijakami.
— Największymi pijakami w okolicy jest nasza grupa — zażartował Piotrek. — Zimą pilibyśmy u ciebie.
— Tak, a ja bym wam usługiwała. Nie ma tak dobrze.
— Jeśli mowa o kawiarni… — Milcząca do tej pory Dominika zlustrowała mnie spojrzeniem. — To jak tam spotkanie?
Zmierzyłam groźnym spojrzeniem Martę, która momentalnie zrobiła się czerwona ze wstydu. Ta niska, pulchniutka szatynka o łagodnym spojrzeniu była naprawdę dobrą przyjaciółką. Potrafiła wysłuchać i pocieszyć. Szybko jednak odkryłam, że ma jedną irytującą, typowo kobiecą wadę. Nie potrafiła zachować dla siebie niczego, co usłyszała. Pracując w kawiarni, wiedziała, kto się z kim spotyka i uwielbiała dzielić się tym z innymi.
— Zwykłe, koleżeńskie. Nie mam ochoty o tym rozmawiać. — Zgasiłam zapał koleżanek na ploteczki.
Dominika posłała mi wyrozumiały uśmiech, a jednocześnie spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym, że wie wszystko, co w tej chwili czuję.
Poznałyśmy się na uczelni. Poszłam na psychologię właściwie tylko po to, by zrozumieć, co kryje się w ludzkiej psychice. Dlaczego ludzie odbierają sobie życie? Nie interesowała mnie praca w tym zawodzie.
Drugą osobą, która przyszła tam jedynie dla zdobywania informacji, była właśnie Domi. Nie byłam pewna, po co się tam zjawiła, bo swoją wiedzą przewyższała niejednego profesora.
Miała w sobie coś, co przyciągało. Może to właśnie przeszywające na wylot spojrzenie sprawiało, że siadywałam często obok niej. Dzięki temu zauważyłam, że jej notatki nie zawsze dotyczyły tematu zajęć. Kiedy dostrzegłam szczegółową analizę psychologiczną naszego profesora, nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Ona na to odwróciła się do mnie, posłała mi serdeczny uśmiech i podała notatkę zawierającą szczegółowy opis mojego charakteru.
— Kiedy w końcu wracasz na uczelnię? — Wyrwała mnie ze wspomnień, jednocześnie po raz kolejny odgadując moje myśli.
— Nie zdałam. — Skrzywiłam się, biorąc kolejny łyk nalewki.
— Nie wierzę — Chyba pierwszy raz udało mi się ją zaskoczyć, co sprawiło mi nawet satysfakcję.
— Kurwa, ja też nie — zaśmiałam się. — Trzeci raz podeszłam do tego egzaminu i kolejny raz dostałam te same pytania.
— To już chyba powinnaś się ich nauczyć?
— Kto by się uczył czegoś, co już było? Przygotowałam się ze wszystkiego, tylko nie z tego.
Marta zaśmiała się w głos, a Dominika pacnęła się demonstracyjnie w twarz.
— Przecież on cię chciał ewidentnie przepuścić.
— Wiadomo. Wie, kim był ojciec. Zresztą Michał też chodził na tę uczelnię. Ciągle coś o nim słyszę. Facet powiedział, że na pewno mam potencjał, ale jestem idiotką. — Machnęłam odruchowo kielichem, wylewając sobie trochę nalewki na bluzkę. — Jak widać, miał rację — dodałam, patrząc na plamę.
Marta już nie wytrzymywała ze śmiechu, a Rafał podał mi kawałek papierowego ręcznika.
— Mogłaś się nie poddawać — jęknęła Domi.
— Nawet nie wiem, po co poszłam na te studia. Matka wolała, żebym wybrała coś, co przydałoby mi się w późniejszym zarządzaniu firmą. Z drugiej strony to też kompletnie nie jest dla mnie. Popełniam za dużo błędów, żeby brać na siebie taką odpowiedzialność.
Nikt nie zaprzeczył, chyba znali mnie już na tyle długo, by wiedzieć, że nie użalam się nad sobą. Tylko Rafał podniósł swój kielich.
— _Wypijmy za błędy_
_Za błędy na górze_
_Niech wyjdą na dobre_
_Zmęczonej naturze_.
Na dźwięk jego głosu poczułam ukłucie w klatce piersiowej. Cholera, on też potrafił nieźle śpiewać. Musiałam zrobić cokolwiek, żeby się nie rozpłakać.
— Tym błędów nie zetrę — powiedziałam, odrzucając zwinięty w kulkę ręcznik. Po czym wstałam i ściągnęłam bluzkę, co wywołało okrzyk zachwytu obu chłopaków.
Może ja nie potrafiłam tak pięknie śpiewać, ale braciszek nauczył mnie, żeby się tym nigdy nie przejmować. Wiedząc, że wzrok wszystkich skupia się teraz na moim koronkowym staniku, weszłam na ołtarz i zawołałam:
— _Racja brachu!_
_Wypijmy za to,_
_Kto z nami nie wypije,_
_Tego we dwa kije_!
♪
_Jagoda_
Przeglądałam oferty pracy, kiedy poczułam, że coś łaskocze mnie w szyję. To Luke delikatnie masował mój kark. Zamiast czerpać przyjemność z tych spontanicznych pieszczot, rosło we mnie tylko rozdrażnienie.
— Zmieniasz pracę? — spytał, ku mojej uldze przestając mnie dotykać.
— Nie będę pracować na stacji paliw do końca życia. Zostawię w końcu miejsce dla studentów.
— W Wygwizdku raczej nie ma studentów — zaśmiał się. — Ale masz rację. Tylko czy to dobra pora na zmianę?
Odwróciłam się chyba nazbyt gwałtownie, żeby spojrzeć mu w oczy.
— Nie jestem w ciąży i… — dodałam od razu, bo widziałam, że zamierza powiedzieć coś w stylu: _w najbliższym czasie może się to zmienić_. — Nawet nie wiem, czy chcę być.
— Czemu mi o tym nie mówiłaś?
— Bo chciałeś mieć dziecko. Nawet ostatnio jak narzekałam na tę pracę, pocieszałeś mnie macierzyńskim.
— Myślałem, że też chcesz. — Spodziewałam się, że go zranię, ale powiedział to dziwnie spokojnym głosem.
— Nie wiem, czy nadaję się na matkę.
— No co ty, Jagoda, chyba żadna kobieta nie nadaje się tak jak ty. Jest w tobie tyle troski o innych, jesteś opiekuńcza i…
— Nie widzisz, że się zmieniłam? — Westchnęłam lekko już poirytowana. — Ostatnio ciągle myślę o sobie.
— Nie ma w tym nic złego.
Chciałam zaprzeczyć. Wyrzucić z siebie wszystko, co leżało mi ostatnio na sumieniu, ale nie pozwolił mi.
— Nie musimy się spieszyć. Nie planujmy dziecka, jeśli nie jesteś gotowa.
— Ale czy potem nie będzie za późno?
— Mamy na to mnóstwo czasu, a chyba lepiej, żebyśmy oboje byli pewni, prawda?
— Tak, masz rację.
— Zresztą, to nie jest tak, że koniecznie chcę mieć dzieci. Najważniejsze, że mam ciebie.
Uśmiechnęłam się smutno i pozwoliłam, żeby mnie przytulił. Przez chwilę wdychałam jego zapach, zastanawiając się, co ze mną jest nie tak, że nie potrafię tego wszystkiego docenić. Miałam wspaniałego męża, a ciągle mi czegoś brakowało. Może lepsza praca pozwoliłaby mi poczuć się spełnioną.
— Nie chcesz wrócić do Warszawy? — zapytał, a kiedy zobaczył moje zszokowane spojrzenie, dodał: — W sensie do pracy.
— Przecież… — Nie wiedziałam, co powiedzieć, unikałam tego miejsca jak ognia.
Łukasz przysunął krzesło i usiadł koło mnie, chwytając moją dłoń.
— Rozmawiałem z Kamilem. Karol byłby zachwycony, gdybyś wróciła. Mogliby przywrócić dawny klimat.
— Gadałeś z Kamilem? — poczułam dziwny ucisk w żołądku. Chciałam zapytać, jak on sobie radzi, ale właściwie mogłam sama się do niego odezwać.
— Strona Seksty nadal istnieje.
— No tak, Miriam chyba ciągle z nimi jest.
— To, że stary skład się już nie spotyka, nie znaczy, że wszyscy zerwali ze sobą kontakt.
_Ja zerwałam_ — dopiero teraz to sobie uświadomiłam. Ciągle mieszkałam w budynku Seksty, o której niemalże zapomniałam.
— Tylko teraz jest inaczej.
— Wszystko się zmienia. — Delikatnie wodził palcami po wierzchu mojej dłoni. Ten dotyk już nie był taki drażniący. — To jednak nic złego.
— Niektóre rzeczy jednak kończą się bezpowrotnie. Właściwie to nic nie trwa wiecznie — powiedziałam, odwracając wzrok, bo poczułam łzy napływające mi do oczu.
— My jesteśmy wieczni. — Pocałował mnie czule w policzek. — Napijesz się wina?
Skinęłam głową, nie potrafiąc zastanawiać się nad tymi słowami. Patrzyłam, jak mój mąż wyciąga butelkę z barku i rozlewa nam po kieliszku czerwonego trunku. Nagle, ku mojemu zdziwieniu, zaczął śpiewać.
— _Otwieram wino ze swoją dziewczyną,_
_Chciałbym, żeby ten czas nie przeminął_
_Nigdy nie przeminął…_
♪
_Wiktoria_
Psycholog kazał mi kiedyś wypisać na kartce wszystko, co mnie boli, i podzielić to na trzy kategorie. Pierwsza to problemy, z którymi mogę w jakiś sposób walczyć, czyli mam nad nimi kontrolę. Druga — trudności, które tylko w pewnym stopniu są zależne ode mnie, i ostatnia, czyli rzeczy, nad którymi nie mam żadnej kontroli. Moje popędy seksualne powinnam wpisać do ostatniej rubryki, ale wolałam nawet o nich nie wspominać.
Odpływałam, gdy całował mnie w szyję i jednym ruchem ręki odpiął stanik, by rzucić go na podłogę. Miał więcej doświadczenia niż mój poprzedni partner. Nazywałam go partnerem, bo spędziliśmy razem więcej niż jedną noc. Był taki nieśmiały i delikatny, chwilami niezdarny. Nie przyznał się, ale z pewnością był prawiczkiem. Przyjemnie się razem grało w WoW-a i trochę szkoda mi było go zostawiać.
— Wszystko gra?
— Tak — odpowiedziałam automatycznie i sama wysiliłam się na jakieś pieszczoty. Nie powiem przecież, że wspominałam byłego. Hasło: „Kochanie, to nie tak jak myślisz” — byłoby tu zgodne z prawdą. Nie tęskniłam za poprzednim. Nigdy za żadnym nie tęskniłam. Za Rafałem też nie będę. _Jutro_.
Alkohol zaszumiał mi mocniej w głowie, kiedy wbił się we mnie na chwiejącym się stoliku w zakrystii. Wszyscy już wyszli, ale nie chcieliśmy tego robić przed ołtarzem. Chyba pojawiły się jakieś bezsensowne granice moralności. Może chodziło tylko o otwartą przestrzeń, która zabijała intymność. Na pewno nie potrafiłabym słuchać echa naszych odgłosów.
Uniesienie przychodziło i znikało raz za razem, powodując u mnie tylko coraz większe rozdrażnienie. Próby większego odprężenia się były bezsensowne. Byłam wyluzowana, alkohol zrobił wszystko za mnie. Coś jednak było nie tak. Seks, który sprawia mi największą przyjemność w życiu, po chwili robi się męczący. Mimo że odczuwałam to niemal za każdym razem; wiedziałam też, że znów będę do tego dążyć. Wszystko dla tych cudownych pierwszych chwil.
Wyćwiczone mięśnie Kegla i odpowiednia kontrola oddechu pozwoliły mi zorganizować wielki finał. Osoby, które gardzą kobietami udającymi orgazm, chyba nigdy nie były w takiej sytuacji. Nie porównywały miny zawiedzionego faceta — któremu żadne tłumaczenia nie wyleczą urażonej dumy — do tego błysku w oczach, gdy spogląda on na zadowoloną kobietę. Mężczyźni to zadaniowcy. Mają swoje cele, które muszą osiągnąć.
Nie ma nic gorszego od tego, kiedy on się uparcie stara, a ja dobrze wiem, że nic z tego nie będzie. To nie jego wina, tylko moja, ale dla niego to tylko puste słowa. Pocieszenie, które boli jeszcze bardziej niż powiedziane wprost „nie zaspokajasz mnie”. Mało który facet zrozumie, że kobiecie nie zawsze jest potrzebny orgazm. Można się dobrze pieprzyć bez finału. Może oni tak nie potrafią. Nie wiem, ale zwykle moje scenki sprawiają, że mężczyzna jest spełniony w obu kwestiach, a ja mam spokój.
Patrzyłam w jego oczy szczerze szczęśliwa, bo przez chwilę stworzyło się między nami coś wyjątkowego. Czuły dotyk, iskry pożądania i złudne poczucie bliskości. Jeśli jest coś piękniejszego od pełnego napięcia czasu przed stosunkiem, to chwila tuż po. Niestety często trwa ona krócej niż sam seks.
Kiedy objął mnie ramieniem i podsunął paczkę papierosów, wróciłam do rzeczywistości.
— Spotkamy się jutro? — Jeszcze musiało paść to pytanie…
— Następne spotkanie Seksty w niedzielę koło południa — powiedziałam, odpalając podarowanego szluga.
— Ale wiesz… Myślałem o spotkaniu sam na sam.
Wiedziałam. Oczywiście, że wiedziałam, o co mu chodzi, ale właśnie z tego próbowałam się wymigać.
— Niestety w tygodniu muszę pomagać mamie.
— To może piątek wieczorem albo sobota?
Dalsze ściemy nie miały już sensu.
— Słuchaj Rafał, to był tylko seks.
— Och. — Wzruszył ramionami. — Ale zajebisty seks i moglibyśmy go kiedyś powtórzyć.
Był wyluzowany i biła od niego pewność siebie. Sprawiał wrażenie, jakby wcale nie dostał kosza, tylko od początku liczył na czysto cielesną relację. Niejedna kobieta dałaby się omotać. Ja zresztą pewnie też. Tylko w jego oczach był ten sam błysk. Ten, który dobrze znałam. Westchnęłam ciężko.
— Wybacz, ale nie mogę.
— Dlaczego?
— Za bardzo mi go przypominasz — wypaliłam bezmyślnie.
Wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił. Teraz patrzył na mnie autentycznie wkurzony.
— Więc byłem dla ciebie tylko lekarstwem na poprzedni związek? — rzucił tak ostro, że przez chwilę nie wiedziałam, o co mu chodzi.
— Słucham?!
— Po prostu wkurwia mnie porównywanie z byłym facetem. Najpierw wylecz się z poprzedniego, a potem dopiero idź do łóżka z kolejnym.
Patrzyłam w lekkim szoku, jak odchodzi, trzaskając drzwiami, czego w tym miejscu się nie robi. Z niepokojem zerknęłam na sufit, mając nadzieję, że się nie zawali.
— O mojego brata mi chodziło… — wydusiłam z siebie, kiedy już nie mógł mnie usłyszeć. — Co za idiota.
Wyszłam z zakrystii, zarzucając na siebie tylko bluzę. Na szczęście został jeszcze jakiś alkohol. Przez chwilę zastanawiałam się, czy jest mi szkoda. Szybko zrozumiałam, że wcale…
_No, a teraz napijmy się misiu_
_za ten papieros tuż po_
_i ten szampan tuż przed_
_za pocałunek w tę noc_
♪
_Jagoda_
Nic się tutaj nie zmieniło. Układ pomieszczeń ten sam, meble te same i nawet aura taka sama.
— Wiem, że już nie będzie tak samo — wbrew wszystkiemu odezwał się Karol.
On trochę się zmienił. Zmartwienia zawsze odbijały się na jego twarzy, ale teraz każda zmarszczka mówiła o trudzie, przez który przechodził. Samodzielne prowadzenie wydawnictwa na pewno niosło ze sobą dużo stresu. Do tej pory miał biznesowego partnera.
Przez chwilę oczyma wyobraźni zobaczyłam Michała jak siedzi wyluzowany z nogami na biurku i komentuje prześmiewczo naszą rozmowę. Taki był, na większość rzeczy miał zawsze wyjebane, ale z drugiej strony nikt tak nie ogarniał życia, jak on… _Albo nikt tak dobrze nie udawał, że ogarnia._
— Damy z siebie wszystko. — Położyłam Karolowi dłoń na ramieniu.
Spojrzał na mnie z mieszaniną współczucia i sympatii, ale było tam coś jeszcze. Zobaczyłam iskrę nadziei i wtedy wiedziałam, że nie mogę go zawieść.
— Mam już kilka pomysłów — dodałam na potwierdzenie swoich słów.
To była prawda. Jak tylko omówiliśmy najważniejsze sprawy, poszłam do sali, gdzie wcześniej odbywały się rytuały magiczne. Mój pokój kolorowej wróżki teraz robił za magazyn. Usiadłam na jednym z kartonów z blokiem milimetrowym w ręku i zaczęłam szkicować plan, jak można by odbudować to miejsce.
Może nie wszystkie pomysły były moje. Właśnie tutaj wyraźnie słyszałam szepty, które podpowiadały mi, co można zrobić. A ja w końcu zrozumiałam, że jestem na swoim miejscu.
♪
_Łukasz_
Jagoda wróciła do domu rozpromieniona. Dzięki temu utwierdziłem się w przekonaniu, że to był doskonały pomysł. Ze stacji benzynowej wracała zawsze zestresowana, a z wycieczek dziwnie zamyślona. Nie mogłem nic poradzić na to, że Michał był kimś ważnym w jej życiu. Zresztą wszystko, co złe, dawno już poszło w niepamięć i musiałem przyznać sam przed sobą, że też chwilami za nim tęskniłem.
Przejście żałoby to powolny proces. Kiedy moja siostra zginęła w wypadku, chciałem się odciąć od wszystkiego, co było z nią związane. Opuściłem dom rodzinny, zająłem się własnym życiem. To właśnie Jagoda przy pomocy swojej magii ukazała mi, że w ten sposób wciąż trzymałem w sobie stłumiony ból. Musiałem naprawdę pozwolić siostrze odejść, ale to nie znaczy, że miałem o niej zapomnieć.
Teraz w naszym domu wiszą jej zdjęcia, a ja co jakiś czas odwiedzam rodziców i resztę rodzeństwa. To wszystko dzięki mojej tęczowej wróżce. Wierzyłem, że ona też w końcu sobie poradzi.
— I jak było? — spytałem, stawiając przed nią kubek gorącej kawy.
— Dobrze znów zobaczyć Karolcię, Andrzeja i Kingę — powiedziała, uśmiechając się do mnie. Aż byłem zły na siebie, że nie wpadłem na to wcześniej. Oczywiście, że tęskniła do przyjaciół, którzy tyle czasu zastępowali jej rodzinę.
— Może zorganizować jakieś spotkanie Seksty? — zaproponowałem. — Napijemy się znów razem i poznamy nowych członków, których zwerbowała Wiki.
— Nie wiem, czy Wiktoria chce mnie widzieć. — Moja żona uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
— Jak to?
— Nie odzywała się do mnie odkąd… — Zawiesiła głos. _Znów weszliśmy na ten temat._ — Chyba mnie obwinia.
— Niemożliwe — zaprzeczyłem od razu. — Ona bardzo cię lubi.
Ilekroć spotykałem się z Wiki, zawsze miała dobre zdanie o Jagodzie. Moja ukochana niepotrzebnie szukała winy w sobie. Możliwe, że właśnie to tak często ją męczyło.
— Pogadasz z nią? — spytała, patrząc mi w oczy.
— Ja?
— Lepiej się dogadujecie. Może tobie coś powie. Pewnie jest jej bardzo ciężko.
Wyrzuty sumienia aż ukłuły mnie w serce. Oczywiście, że było. Nikt nie był tak zżyty z Omenem, jak jego własna siostra. A ja zawracałem jej głowę tylko swoimi problemami. _Wspaniały ze mnie przyjaciel, nie ma co._ Faktycznie musiałem z nią porozmawiać. Żeby nie odwlekać, napisałem SMS-a. Zwykle odpisywała po paru minutach. Tym razem nie doczekałem się odpowiedzi.
***
Jagoda poszła do łóżka wcześniej, mówiąc, że jest zmęczona. Ja, jak zwykle czując dziwną tęsknotę, położyłem się obok i wtuliłem się w jej ciało. Nie mogłem zasnąć, nawet nie chciałem. Chłonąłem tę chwilę, jakby miała być ostatnia. Jej słowa, że nic nie trwa wiecznie, szumiały mi jeszcze w myślach.
_A kiedy śpisz otulam cię_
_Cudowną dłoni kołdrą_
_I niosę przez każdą noc taki we mnie strach_
_Że mi z rąk w jakąś noc wypadniesz_
♪
_Jagoda…_
Wynieśliśmy na podwórko dodatkowy stół, aby wszyscy się pomieścili. Nie wiedzieliśmy, czy faktycznie uda się zebrać całą ekipę, ale informacja, którą zamieściłam na stronie, spotkała się z bardzo entuzjastyczną reakcją. S_potkanie w dawnej siedzibie Seksty. Sobota, godz. 19:00. Zapraszamy, Jagoda i Łukasz_.
Kiedy jeden po drugim zaczęli się zjeżdżać, wpadłam w dziwny trans, z którego nie potrafiłam wyjść. Impreza szybko się rozkręciła, a ja potrafiłam tylko obserwować, jakby wszystko toczyło się gdzieś obok. Ciągle towarzyszyło mi niejasne przeczucie, że to już nie są ci sami ludzie. Każdy szczegół zdawał się to potwierdzać.
Kinga, nasza imprezowa książkoholiczka, nie piła z nami. Przyznała się w końcu, że jest w ciąży. Najbardziej zdziwił mnie fakt, że tego nie wyczułam. Miałam nadzieję, że to tylko przypadek, w końcu miałam wrócić do pracy jako wróżka. Każdy składał rudej gratulacje, tylko Karolina pół żartem, pół serio złożyła wyrazy współczucia. Wiedziałam, że zrezygnowała z pracy z dziećmi — na rzecz firmy Karola — ale czy to znaczy, że zmieniła również swoje podejście do ukochanych małych istot?
Szukałam u Andrzeja oznak stresu. Artysta, przez tyle lat samotny i bez perspektyw na życie miał w wieku trzydziestu sześciu lat założyć rodzinę. Ten jednak stał spokojnie, patrząc z dumą i miłością na swoją żonę. Jej też wbiła trzydziestka. _Może Luke miał rację, że nie musimy się spieszyć._
Misiek również podbiegł złożyć gratulacje i zadawał tysiąc pytań przyszłej mamie. Jego społeczne lęki zniknęły już dawno, z nami czuł się swobodnie. Nawet nie odczuł tego, że Seksta się rozpadła i wszystko się zmieniło.
Kamil z Karolem dyskutowali o biznesie, jakby nie mogli tego na chwilę odłożyć. Przysłuchując się, zauważyłam ze zdumieniem, że to ten wieczny lekkoduch ciągnie temat. Tymczasem nasz szef najchętniej napiłby się drinka. Przeszły mnie dziwne dreszcze.
_Nie wiem sam, co mi się marzy,_
_Jaka z gwiazd nade mną świeci,_
_Gdy wśród tych — nieobcych — twarzy_
_Szukam ciągle twarzy — dzieci_
Piotrek przedstawiał Bartkowi nowych członków Seksty, którzy również odpowiedzieli na zaproszenie. Podeszłam do nich niepewnie. Po wymianie uprzejmości zadałam to nurtujące mnie pytanie:
— Wiktoria przyjdzie?
Dominika wyciągnęła telefon, po czym wzruszyła ramionami.
— Nie odpisała mi.
— Trochę się posprzeczaliśmy — dodał Rafał. — Może to z mojej winy.
— Wiki ma swój świat — odparła na to Marta. — Czasem tak po prostu znika bez słowa.
Przełknęłam ślinę, nie dopuszczając do siebie najgorszych myśli. Wtedy kątem oka zauważyłam, jak Karolina wlewa do kawy kieliszek wódki. Na zdziwione spojrzenie Kingi rzuciła tylko:
— Karolcia tak lubi.
Rudowłosa natychmiast się zaśmiała.
— To tak jak w tej książce, gdzie…
Nie słuchałam. Moją uwagę zwrócił brak Andrzeja koło dziewczyn. Szybko jednak zauważyłam go szkicującego coś przy stoliku. Obok siedziała Miriam i opowiadała o wirtualnej rzeczywistości, na co Misiek buntował się, że nie chce tego słuchać i pójdzie do domu. Poczułam nagłe ciepło w sercu. Jak mogłam myśleć, że wszystko się zmieniło. Fakt, trochę dorośliśmy, ale to wciąż ta sama Seksta.
— To za co pijemy? — Piotrek przerwał moje rozmyślania, podsuwając mi pod nos kieliszek z szampanem.
— Za Omena — powiedziałam, nim zdążyłam ugryźć się w język.
— Już idzie trzeci rok — wyszeptał Bartek.
— A my nadal jesteśmy tacy, jakimi nas wychował — zażartowałam i na szczęście zobaczyłam uśmiech na jego twarzy, kiedy wzniósł wysoko swój kieliszek.
_Za ludzi, którzy Cię jak ojciec wychowali,_
_a Ty nie zdążyłeś im powiedzieć jak byli ważni._
_Wypijmy za nich, wypijmy za nich__._5. Koło fortuny
_Jagoda…_
_To było takie łatwe._ Sunęłam gładko po prostej ulicy. Następnie skręciłam szerokim łukiem, naciskając stopami na jedną stronę. _Banalnie proste!_ Mogłabym zrezygnować z chodzenia. Poczułam się wolna. Wyciągnęłam rękę przed siebie. _Czułam, jakby ktoś ją chwycił i ciągnął mnie za sobą_. Odepchnęłam się jeszcze raz mocniej nogą i nim do reszty zawładnął mną nagły przypływ euforii, poleciałam do przodu. Deskorolka najechała na jakiś kamyk i pojechała dalej, ale już beze mnie.
Przez chwilę siedziałam na tyłku, patrząc na krew cieknącą mi po nodze. Pewnie teraz śmiałby się ze mnie, a jednocześnie z troską zapytał, czy nic mi nie jest.
_— Jeszcze się nauczysz. —_ Usłyszałam szept w swojej głowie.
Nie powinnam była się teraz tym zajmować. Robiło się późno, a ja nie przygotowałam się dobrze na jutrzejszy dzień. Teraz musiałam jeszcze wymyślić, w co się ubrać. Krótkiej sukienki, odsłaniającej moje zdarte kolana, już nie mogłam włożyć. Na szczęście długie wydawały się bardziej eleganckie na tę okazję.
_— Sądzisz, że ja kiedykolwiek myślałem o pracy poza godzinami, w których miałem w niej być? —_ Głos Michała jak zwykle udzielał mi porad.
Spontan to coś, czego chciałam się od niego nauczyć. Była to co prawda jedna z miliarda rzeczy. Wiedziałam jednak, że znajdę czas na wszystko. Wystarczyło nie marnować ani chwili na bezsensowne zamartwianie się.
Przy domu Michalszewskich zatrzymał się samochód. Patrzyłam, jak półtanecznym krokiem wysiada z niego Wiktoria i schowałam się za najbliższym drzewem. Zdawałam sobie sprawę, jak bardzo dziecinne było moje zachowanie. Jeszcze niedawno martwiłam się o nią i szukałam kontaktu, lecz teraz nie miałam kompletnie pojęcia co jej powiedzieć. Wydawała się szczęśliwa i wolałam tego nie zepsuć.
♪
_Wiktoria…_
_Wysiadam z Ubera_
_Jak Uber to Comfort_
_Pijany jak bela, nie byłem u babci i nie był to kompot_
_Powiadomienia, jedno po drugim, non stop, ej_
Śpiewałam pod nosem, udając bardziej pijaną, niż byłam naprawdę. Dopiero opierając się o drzwi własnego domu, zaczęłam sprawdzać SMS-y od matki. „Kiedy masz zamiar do cholery wrócić?”. Hmm… Spojrzałam na telefon, była 21:58. „Będę przed dziesiątą jak grzeczna dziewczynka” — odpisałam. W tym momencie nacisnęłam klamkę i wbiłam do środka.
Nie powinnam się tak zachowywać, kiedy w końcu odzyskałam dostęp do swoich pieniędzy. Nie mogłam się jednak powstrzymać. Mama trzymała telefon i patrzyła na mnie z niewyraźną miną. Udało się — właśnie taki efekt zamierzałam osiągnąć. Uśmiechnęłam się na przywitanie i poszłam do swojego pokoju.
Chciałam zająć się od razu sprawami firmy, jednak wena weszła za mocno. Przez chwilę szukałam swojego notesu, po czym westchnęłam z rezygnacją i wzięłam drugi — pusty. Nie pierwszy raz zgubiłam wiersze w Warszawie. _Ciekawe czy ktoś je czasem znajduje?_ Najładniejsze miałam na szczęście przepisane na komputerze. _Tylko może powinnam je wydać, zanim zrobi to ktoś inny._
Nowy notatnik i tak był potrzebny. Tym razem wyjątkowo nie chciałam pisać o miłości. Zamiast wierszy przepełnionych bólem, poczułam chęć stworzenia czegoś weselszego.
Nie dane mi było jednak nawet zacząć pisać, bo przerwał mi dzwoniący telefon. Obcy numer. _Nie, no chyba tak szybko by się nie odważył_. Zwykle w czasie pisania odrzucam wszystkie połączenia. Teraz ciekawość zwyciężyła.
— Hej mała, co tam? — odezwał się zniekształcony głos.
Cholera jasna. Starałam się przypomnieć sobie wszystkie szczegóły z pierwszego klubu i spotkania z dilerem. Film musiał mi się urwać wcześniej, niż myślałam. Jednak coś mi nie pasowało. Nie dawałabym numeru przeciętnemu podrywaczowi, nawet po pijaku.
— Kto mówi?
— T-ten wariat z ho-hotelu.
— Kurwa, następnym razem od razu zacznij się jąkać. Przestraszyłeś mnie. Nie mów też do mnie „mała”.
— S-starałem się.
Matka zaczęła dobijać się do drzwi.
— Wybacz, ale oddzwonię później.
Rozłączyłam się szybko, żeby nie usłyszał afery, która zaraz mogła wybuchnąć. Otworzyłam niechętnie drzwi. Z całą pewnością wolałam słuchać teraz jąkania nowo poznanego kolegi niż pretensji matki.
Spojrzałam na jej dziwnie zamyśloną twarz. O dziwo, nie wyglądała na wkurzoną, jednak trudno było odgadnąć jej prawdziwe emocje.