- W empik go
Szkice. Tom 1 - ebook
Szkice. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 259 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
С. Петербург 26 Марта 1887 года.
W drukarni F. Suszczyńskiego w Petersburgu,
Ekateryniński kanał, 168.
I.
Srul z Lubartowa
Było to w roku. „ ale mniejsza o rok… dość że było, a było w Jakucku w początku listopada, w kilka jakoś miesięcy po moim przyjeździe do tej stolicy mrozów.
Ciepłomierz spirytusowy Reaumma wskazywał 35 stopni zimna. Ze strachem więc myślałem o przyszłym losie mego nosa i uszli, które, jako niedawno przywiezione z zachodu, dotąd zawsze dotkliwie dla mnie znaczyli' swój protest cichy przeciw aklimatyzacyi przymusowej, a dziś właśnie miały być wystawione na przy-dłuższą próbę. Groziła im ta próba, ponieważ parę dni temu w szpitalu miejscowym umarł jeden z członków naszej kolonji, kurp', Piotr Bałdyga, i dziś rano mieliśmy oddać mu ostatnią usługę: złożyć w ziemi zamarzłej jego sterane kości.
Czekałem tylko na jednego ze znajomych, który miał zawiadomić mnie o czasie pogrzebu; czekałem niedługo i, zabezpieczywszy najstaranniej nos i uszy, podążyłem za innymi ku szpitalowi.
Szpital był za miastem.
W podwórzu, trochę opodal od innych budynków, stała szopa niewielka–trupiarnia.
W tej to trupiarni leżało ciało Bałdygi. Otworzono drzwi; weszliśiny i wnętrze przykre na całej naszej garstce wywarło wrażenie; było nas z dziesięciu, może kilkunastu, i wszyscyśmy mimowoli spojrzeli po sobie; staliśmy wobec rzeczywistości zimnej i nagiej, nie okrytej żadnym łachmanem pozoru… W czopie, nie mającej ani stołu, ani stołka, nic okrom ścian, ubielonych śnieżnym szronem, na podłodze śniegiem zasypanej, leżał również ubielony, zawinięty w jakieś prześcieradło czy koszulę, ogromny, wąsaty trup. Był to Baldyga.
Ciało zmarzło okropnie i, aby łatwiej je włożyć w przygotowaną już trumnę, przysunięto je do drzwi, ku światłu.
Nigdy nie zapomnę twarzy Bałdygi, którąm ujrzał teraz w świetle dziennem, oczyszczoną ze śniegu. Surowe oblicze nacechowane było dziwnym jakimś, nieopisanym bólem, a z szeroko otwartych oczu wielkie źrenice, zda się, z wymówką sterczały het daleko, ku mroźnemu, surowemu niebu.
– Zmarły byt chłop zacny,– opowiadał mi tymczasem jeden z sąsiadów, widząc wrażenie jakie na mnie wywarł widok Bałdygi,–zawsze był zdrów i pracowity, więc zawsze przygarniał – i przytulał koło siebie kogoś z biedniejszych; tylko że to i uparty był, jak kurp', więc wierzył do końca, że wróci nad Narew. Widocznie jednak przed śmiercią zrozumiał, że tak nie będzie.
Włożono tymczasem skamieniałe zwłoki do trumny, postawiono na male, jednokonne sanki jakuckie, i gdy krawcowa W., pełniąca w danym razie, jako praktyk religijnych świadoma, obowiązki księdza, zaintonowała donośnie: "Witaj Królowo nieba w smutku i radości", podtrzymując ją urywanemi głosami, ruszyliśmy ku cmentarzowi.
Szliśmy prędko, mróz krzepi i zachęcał do pośpiechu. Jesteśmy nareszcie na cmentarzu, rzucamy po grudce zmarzłej ziemi na trumnę, kilkanaście wprawnych uderzeń rydlem… i po chwili tylko mala, świeżo usypana kupka złemi świadczy o niedawnem jeszcze istnieniu Bałdygi na świecie. Świadczyć jednak będzie niedługo, kilka miesięcy zaledwie; nadejdzie wiosna, ogrzana słońcem kupka mogilna roztaje, zrówna się z ziemią, porośnie trawą i zielskiem; po roku, dwóch wymrą lub rozejdą sic po świecie szerokim świadkowie pogrzebu i choćby cię matka rodzona szukała, nie znajdzie już nigdzie na ziemi! Aleć i szukać tu nikt zmarłego nie będzie, i pies nawet o cię nie zapyta.
Wiedział o tem Bałdyga, wiedzieliśmy i my, i w milczeniu rozchodziliśmy sic do domów.
Nazajutrz po pogrzebie mróz stężał jeszcze. Po drugiej stronie dość ważkiej ulicy, na której mieszkałem, nie było widać ani jednego budynku: gesta mgła śnieżnych kryształów, jak chmura, zawisła nad ziemią. Z po za mgławicy tej nie wyzierało już słońce: ale, chociaż na ulicy żywej duszy nie było, powietrze, niepomiernie od wielkiego zimna zgęszczone, donosiło ciągle do mych uszu to metaliczne dźwięki skrzypiącego śniegu, to huk rozsadzanych w ścianach domów grubych bierwion lub pękającej szerokiemi szczelinami ziemi, to podobny do ięku, żałosny śpiew Jakuta. Widocznie zaczynały się owe mrozy jakuckie, wobec których bledną najokropniejsze zimna biegunowe, wobec których strach jakiś niewypowiedziany ogarnia człowieka, a każdy organizm żywy, czując swą… niemoc zupełną, choć skupia się w sobie i kurczy, jak pies znędzniały, otoczony zgrają ciętych brytanów, wie dobrze, ze to napróżno, że wróg nieubłagany prędzej czy później zwycięży.
I Bałdyga, jak na jawie coraz częściej stawał przedemną. Od godziny siedziałem nad rozłożoną robotą; robota jednak nie kleiła mi się jakoś, pióro samo wypadało z ręki i myśl nieposłuszna wyrywała się daleko po za granice śnieżnej i mroźnej ziemi. Napróżnom się odwoływał do mego rozsądku, napróżnom powtarzał sobie po raz dziesiąty rady lekarza; dotąd trawiącej mnie od kilku ty… godni chorobie stawiłem jaki taki opór, dziś czułem się zupełnie obezwładniony, bezsilny. Tęsknota zs. krajem pożerała umie, trawiła nielitościwie.
Tyle już razy nie mogłem oprzeć się ułudnym marzeniom, czyżbym dziś mogł się ostać pokusie? I pokusa była silniejszą i ja sam słabszy niż zwykle.
Precz więc mrozy i śmegi, precz rzeczywistość ja-kttcka! Rzuciłem pióro i, otoczony chmurami dymu tytoniowego, puściłem wodze rozgorączkowanej wyobraźni. Win i poniosłaś mnie swywolna!… Przez tajgi i stepy, góry i rzeki, przez carstwa i ziemie niezliczone, pomknęła myśl lotna na daleki zachód, roztaczając przedemną czary prawdziwe: nędzy i złości ludzkiej pozbawione, piękna i harmonji pełne moje niwy nadbużne. Istom mym dziś nie opowiedzieć, pióru nie opisać tych czarów!
Widziałem łany pozłociste, łąki szmaragdowe, lasy starce, dawne dzieje rai szemrzące.
Słyszałem szum fal kłosistych, gwar bożych piewców skrzydlatych, howor dębów olbrzymów, hardo wichrom urągających.
I napawałem się wonią tych lasów balsamicznych i tych pól kwiecistych, ubarwionych dziewiczą świeżością chabrów' niebieskich, krasą wiosny–fijołkiem niewinnym.
…Każdy mój nerw czuł muskanie powietrza rodzinnego… Czułem ożywcze działanie promieni słonecznych, a choć na dworze mróz zgrzytał jeszcze wścieklej i coraz groźniej szczerzył do umie na szybach swe zęby, krew jednak żywo zakrażyła w mych żyłach, zapałała głowa i jak zaklęty, zapatrzony, zasłuchany, nic widziałem i nie słyszałem już nic koło siebie…
Nie widziałem i nic słyszałem, jak się drzwi otwarły i wszedł któś do mnie; nie spostrzegłem kłębów pary… buchających tu za każdem drzwi otwarciem w takiej ilości, że i nie dojrzysz odrazu wchodzącego; nie czułem zimna, które z jakąś bezczelną, rozmyślną natarczywością wrywa się tu do ludzkiej siedziby: nie widziałem i nie słyszałem nic i dopiero, gdym poczuł około siebie człowieka, wprzód zanim go dojrzałem, mimowoli rzuciłem mu zwykłe w Jakucku pytanie:
– Toch nudo? *)
* Co potrzeba; pierwsze słowo – jakuckie.
– To ja, proszę pana, z miełoczem torguju *) – brzmiała odpowiedź.
Podniosłem oczy. Nie wątpiłem, że przedemną, pomimo wpakowanego nań przeróżnego ubrania, skór bydlęcych i jelenich, stał typowy, małomiasteczkowy żyd polski. Kto go widywał w Łosicach lub Sarnakach, ten pozna go nietylko w jakuckich, lecz i w patagońskich skórach. Poznałem go przeto odrazu. A ponieważ, jak to rzekłem, i pytanie swe, niezupełnie jeszcze przytomny, rzuciłem lnu prawie bezwiednie, więc żyd, stojący teraz przedemną; nie przerywał mych dumań zbyt brutalnie obrazem obcej rzeczywistości, nie był kontrastem zbyt przykrym. Przeciwnie. Z pewną przyjemnością wpatrywałem się w znajome mi rysy; zjawienie się żyda av chwili, gdym myślą i sercem przeniósł się do ziemi rodzinnej, wydało mi się dość naturalnem, parę zaś słów polskich mile pogłaskały ucho. W pewnem tedy jeszcze zapomnieniu przyglądałem mu się przyjaźnie.
Żyd postał trochę, następnie odwrócił się, cofnął ku drzwiom i pospiesznie zaczai ściągać z siebie przeróżną swą odzież.
Wtedy dopiero opamiętałem się i spostrzegłem, żem mu nic nie odpowiedział i że domyślny współziomek, wytłumaczywszy sobie nąjopaczniej moje milczenie, zechce mi rozłożyć swój towar. Pospieszyłem wyprowadzić go z błędu.
– Bój się Boga, człowieku, co robisz?!–zawołałem żywo. Nic nie kupuję, nic mi nie potrzeba, nie rozbieraj się napróżno i ruszaj z Bogiem dalej!
*) Drobiazgiem handluj*;.
Żyd przesta! się rozbierać i pomyślawszy chwilkę, wlokąc za sobą napoły ściągnięta doche*), zbliżył się do mnie i głosem urywanym, prędko i bezładnie tak mi prawić zaczął:
– To nic; ja wiem… że pan nic nie kupi. Widzi pan, ja tu dawno już jestem, bardzo dawno….la dotąd nie wiedziałem, że pan przyjechał. Pan z Warszawy przecie? Wczoraj mi dopiero powiedzieli, że pan tu już cztery miesiące przeszło. Co za szkoda, żeni się tak późno dowiedział! Byłbym zaraz przyszedł. Dzis szukałem pana z godzinę; byłem aż na końcu miasta, a tu mróz taki, niech go djabli wezmą'…. Niech pan pozwoli, ja długo przeszkadzać nie bede… kilka słówek tylko…
– Cóż ty chcesz odstanie?
' – Ja tylko chciałbym pogadać troche z panem. Odpowiedź ta nie zdziwiła mnie wcale; ludzi rozmaitych, przychodzących jedynie po to… aby pogadać troche z człowiekiem niedawno przybyłym z kraju, spotykałem już niemało; byli pomiędzy nimi i żydzi. Przychodzący interesowali się przedmiotami nąjróżnorodniej-szemi: bywali i prości ciekawscy i gadulscy… bywali i ludzie, którzy o krewnych tylko pytali, bywali i politycy, pomiędzy którymi niejednemu już się zupełnie w głowie przewróciło. Wogóle jednak pomiędzy przychodzącymi, polityka miała zawsze szczególny mir i poważanie. Nie zdziwiło mnie więc… powtarzam, żądanie nowego przybysza i chociaż radbym był uwolnić ma chatę co prędzej od
*) Odzież wierzchnia zimowi. Zwykle ze skór podwójnych sierści*. na wierzch i wewnątrz zszyta. Dochy szyją się ze skór jelenich, biedniejsi noszą.
nieprzyjemnego zapachu, żie zwykle wyprawianych bydlęcych skór dochy, poprosiłem go uprzejmie, aby się rozebrał i usiadł.
Żyd widocznie ucieszony, po chwili już siedział około mnie i teraz mogłem nui się przyjrzeć uważniej.
Wszystkie najordynarniejsze rysy plemienia żydowskiego, zdaje się, wcieliły się w siedzącą obok mnie postać: i gruby, pałkowaty, trochę na bok zakrzywiony nos i przenikliwe, jastrzębie oczy i broda klinowata, barwy dobrze dojrzałego ogórka, i wreszcie czoło nizkie, grubym włosem okolone, wszystko to posiada! mój gośc, lecz, rzecz dziwna, wszystko to, razem wzięte, być może, okraszone wyrazem twarzy znędznialej, tchnącej jakąś szczerą otwartością i przyjaźnią, nie sprawiło na mnie w tej chwili złego wrażenia.
– Powiedzże mi, zkąd jesteś, jak się nazywasz, co tu porabiasz i czego chcesz się dowiedzieć odsunie?
– Jestem, proszę pana, Srul z Lubartowa, może pan dobrodziej wie, to zara kiele Lublina; nu, bo u nas wszyscy mysią, że to tak bardzo daleko, dawniej i ja tak myślałem, ale teraz, dodał z przyciskiem, to my wiemy, że Lubartów od Lublina bardzo blizko, zara kiele niego.
– A dawno tu jesteś?
– Bardzo dawno, trzy lata bez mala.
– To jeszcze nie tak dawno przecie, sa tacy co po 20 lat przeszło tu mieszkają, a w drodze spotkałem taruszka z Wilna, co blizko 50 lat tu mieszka; ci rzeczywiście są tu dawno. Ale żyd ofuknął:.
– Jak oni, to ja nie wiem, ja wiem, że jestem tu bardzo dawno.
– Zapewne sani tylko jesteś, jeżeli ci czas tak długim się wydaje'?
– Iz żonem i z dzieckiem, z córkiem; miałem czworo dzieci, kiedy tu szedłem, ale to podróż taka, niech Bóg zachowa, szliśmy rok cały; pan nie wie, co to etapy?… Troje dzieci odrazu mi umarło, w jednym tygodniu, to jakby odrazu. Troje dzieci?! łatwo powiedzieć… nawet pochować nie było gdzie, ho cmentarza naszego tam nie ma… Ja husyt jestem, dodał ciszej, pan wie, co to znaczy… zakonu pilnuję… i Bóg mnie tak karze…
I umilkł wzruszony.
– Moj kochany, w takiem położeniu trudno iuz o tem myśleć, wszystko to jedno przecie, ziemia hoża wszędzie, starałem się go choć czemkolwiek pocieszyć, ale żyd skoczył jak oparzony.
– Boża! jaka boża! co za boża! co pan mówisz? To psia ziemia! Tfu! tfu! Boża ziemia? Nie mów pan tak… wstydź się pan! Boża ziemia, co nigdy nie rozmarza? To przeklęta ziemia! Bóg nic chce, żeby tu ludzie mieszkali; żeby On chciał, nie byłaby taką. Przeklęta, podła! Tfu! tfu!
I zaczął pluć koło siebie i tupać nogami; z zacisniętemi usty, skurczonemi palcami groził niewinnej ziemi jakuckiej, szeptał jakieś przekleństwa żydowskie, aż zmęczony wysiłkiem, upadł raczej niż usiadł na stołku koło mnie.
Wszyscy zesłani, bez względu na religję i narodowość, nie lubią Syberji; widocznie jednak fanatyczny chasyd… nie umiał nienawidzieć połowicznie. Czekałem aż się uspokoi. Wychowany iv twardej szkole, żyd prędko przy szedł do siebie, prędko owładnął wzruszeniem, i gdym po chwili spojrzał mu w oczy pytająco, odpowiedział mi natycltmiast:
– Nieci) pati daruje, ja z nikim o tem nie mówie, bo i z kim tu mówić?
– Alboż żydów tu malo?
– Czy to żydzi, panie? to już tacy jak tutejsi… zakonu nikt nie pilnuje. Bojąc się jednak nowego wybuchu, nie dałem mu już skończyć, postanowiłem skrócić rozmowę zapytałem wprost, o czem to on chciał ze mną pogadać.
– Chciałbym się dowiedzieć, co tam słychać, panie. Tyle lat tu jestem i jeszcze nigdy nie słyszałem, co się tam dzieje.
– Kiedy pytasz trochę dziwnie, nie moge ci przecież opowiedzieć odrazu wszystkiego; nie wiem co cię interesuje, polityka może?
Żyd milczał.
Sądząc, że gość mój jak i wielu innych, interesuje się polityką, nie rozumiejąc samej nazwy przedmiotu, zacząłem stereotypową już dla mnie, ze względu na wielokrotne powtarzanie, opowieść o politycznem położeniu Europy, naszem i t… d. Ale żyd zakręcił się niecierpliwie.
– Więc to cię nic interesuje? – zapytałem.
– Nigdy o tem nie myślałem – odparł otwarcie.
– A! teraz wiem, o co ci chodzi, pewno chcesz wiedzieć, jak się żydom powodzi, jak handel idzie?
– Im się lepiej powodzi jak umie.
– Słusznie. W takim razie pewno chcesz wiedzieć, czy życie u nas teraz drogie, jakie ceny na targach, poczemu mąka, mięso i t… d.
– Co mi z tego przyjdzie, kiedy tu nic dostać nie można, choćby "tam najtaniej było.
– Jeszcze słuszniej; ale ostatecznie o cóż u licha ci chodzi?
– Kiedy ja nie wiem, proszę pana, jak to powiedzieć. Widzi pan, ja tak nieraz miślę, miślę, że aż Ryfka… to moja żona tak się nazywa, pyta się: «Srnl, co tobie?… A co ja jej mam powiedzieć, kiedy ja sam nie wiem, co mi jest. Bo to może nawet i ludzie śmieliby się ze mnie?– dodał, jakby badając, czy ja się zeń śmiać nic będę.
Ale ja się nie śmiałem. Byłem zaciekawiony: widocznie gniotło go coś, z czego sam solne sprawy zdać nie umiał i wypowiedzenie czego w języku, którym władał nadzwyczaj słabo, było dlań jeszcze trudniejszem. Aby dopomódz mu, uspokoiłem go, żeby się nie spieszył, że robota moja niepilna, nic natem nie straci, jeżeli pogadamy z godzinę i t… d. Żyd podziękował mi wzrokiem i po krótkim namyśle rozpoczął taką rozmowę:
– Kiedy pan wyjechał z Warszawy?
– Podług ruskiego kalendarza w końcu kwietnia.
– A czy wtedy zimno tam było, czy ciepło?
– Ciepło zupełnie, jechałem z początku w letniem ubraniu.
– Nu, patrz pan? A tu mróz!