Szklany hotel - ebook
Szklany hotel - ebook
Jedna z najbardziej wyczekiwanych powieści w 2020 roku i jedna z ulubionych Baracka Obamy.
Jonathan Alkaitis, finansista i właściciel luksusowego hotelu, składa niemoralną propozycję Vincent, barmance, która pracuje w tym szklanym pałacu. Vincent dostaje klucze do królestwa cienia: pieniędzy i moralnych kompromisów, w zamian ma udawać żonę Alkaitisa. Jak piękna barmanka odnajdzie się w świecie, którego mieszkańcy żyją w przekonaniu, że mogą zrobić wszystko, czego tylko zapragną? Czy da się pozostać neutralnym, gdy dookoła panują chciwość, żądza władzy, narkotyki i nieograniczone możliwości?
To porywająca opowieść o duchach starego świata: o piramidzie finansowej, która ciągnie w dół wielkie fortuny i dorobek życiowy mniej zamożnych. W jaki sposób splatają się losy wszystkich uczestników nieczystej gry i dokąd prowadzą ich wybory? I w końcu: jak zdefiniować ten krytyczny punkt, kiedy zaczyna się początek końca?
O książce Mandel, autorki bestsellerowej „Stacji Jedenaście”, mówiło się, że to jedna z najbardziej wyczekiwanych powieści w 2020 roku („New York Times”, „Entertainment Weekly”, „Newsweek”, „USA Today”, „Woman's Day” i „The Today Show”), a Barack Obama wymienił ją jako jedną ze swoich ulubionych książek tego roku.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66555-28-0 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
VINCENT W OCEANIE
Grudzień 2018
1
Zacznij od końca: spadanie z burty statku we wzburzoną sztormową ciemność, brak oddechu, dławiący wstrząs upadku, moja kamera odlatująca w deszcz...
2
Zmiećcie mnie. Słowa nabazgrane na oknie, gdy miałam trzynaście lat. Cofnęłam się, powoli upuściłam marker i wciąż pamiętam szaleńczy zachwyt tamtej chwili, to uczucie w piersi, niczym roziskrzone światło odbijające się od kruszonego szkła...
3
Czy wypłynęłam na powierzchnię? Chłód unicestwia, chłód jest wszystkim, nie ma niczego więcej.
4
Dziwne wspomnienie: mam trzynaście lat, stoję na brzegu w Caiette, z nowiutką kamerą wideo, chłodną i obcą w dłoniach, i filmuję fale w odstępach pięciominutowych. Gdy to robię, słyszę własny głos szepczący „chcę wrócić do domu, chcę wrócić do domu, chcę wrócić do domu”, choć gdzie jest dom, jeśli nie tam?
5
Gdzie ja jestem? Ani w oceanie, ani poza nim. Nie czuję już zimna, nie czuję niczego, jestem świadoma istnienia granicy, ale nie potrafię stwierdzić, po której znalazłam się stronie, i wygląda na to, że mogę przeskakiwać między wspomnieniami, jakbym przechodziła z jednego pokoju do następnego...
6
– Witaj na pokładzie – powiedział trzeci oficer, gdy pierwszy raz wsiadłam na „Neptuna Cumberlanda”. Gdy na niego spojrzałam, coś mnie uderzyło i pomyślałam: ty...
7
Skończył mi się czas...
8
Chcę zobaczyć brata. Słyszę, jak do mnie mówi, a wspomnienia o nim drażnią. Skupiam się i nagle stoję w wąskiej uliczce w ciemności, w deszczu, w obcym mieście. W wejściu naprzeciwko przycupnął skulony mężczyzna, a choć nie widziałam brata od dziesięciu lat, wiem, że to on. Paul podnosi wzrok, a ja zdążam jeszcze zauważyć, że wygląda okropnie, wychudzony, potargany, widzi mnie, lecz w tym momencie latarnia gaśnie...2
ZAWSZE DO CIEBIE PRZYCHODZĘ
1994 i 1999
1
Pod koniec 1999 roku Paul studiował finanse na Uniwersytecie w Toronto, i choć powinien zdawać sobie sprawę z tego, że mu się udało, wszystko było nie tak. Planował, że będzie się specjalizował w kompozycjach muzycznych, lecz w kiepskim okresie, parę lat temu, sprzedał klawisze. Poza tym matka nawet nie chciała słyszeć o niepraktycznych studiach. Nie mógł jej winić za to, nie po kilku kosztownych odwykach, zapisał się więc na zajęcia z finansów i rachunkowości, bo w teorii symbolizowały one praktyczny, imponująco dorosły kierunek rozwoju. „Spójrzcie na mnie! Uczę się na temat rynków i ruchów pieniądza”. Ów genialny plan miał jednak wadę, bo temat okazał się morderczo nieciekawy. Stulecie dobiegało końca, a on miał sporo pretensji.
Spodziewał się, że dzięki temu przynajmniej trafi do lepszego środowiska, lecz problem w tym, że kiedy wypadamy z pewnych kręgów, to życie toczy się już bez nas. Czas poświęcony na pochłaniające wszystko substancje, stracony w niszczącej duszę pracy sprzedawcy, gdy Paul próbował nie myśleć o owych substancjach, oraz spędzony w szpitalach i ośrodkach odwykowych sprawił, że Paul miał już dwadzieścia trzy lata, a wyglądał na jeszcze starszego. Na początku studiów chodził na imprezy, ale nie umiał zagadywać nieznajomych, a poza tym wszyscy wydawali mu się tacy młodzi. Pierwsze testy śródsemestralne nie poszły mu najlepiej, więc ostatnie dni października spędzał albo w bibliotece – gdzie ślęczał nad książkami, próbując wzbudzić w sobie zainteresowanie finansami i rozpocząć nowy rozdział życia – albo w swoim pokoju, a tymczasem w mieście robiło się coraz chłodniej. Mieszkał w pokoju jednoosobowym, bo jedną z niewielu rzeczy, co do których zgadzali się z matką, było to, że gdyby Paul miał współlokatora, a ten bez pamięci zażywałby opiaty, doszłoby do katastrofy, więc większość czasu siedział sam. Pokój był tak mały, że Paula ogarniała klaustrofobia, chyba że zajął miejsce dokładnie naprzeciwko okna. Jego kontakty z innymi ograniczały się do rzadkich i bardzo powierzchownych. Na horyzoncie wisiała mroczna chmura egzaminów, a on kompletnie nie nadawał się do nauki. Wciąż próbował się skupić na teorii prawdopodobieństwa i martyngałach dyskretnych, lecz jego myśli uporczywie zbaczały ku kompozycji fortepianowej, której – jak wiedział – nigdy nie ukończy, numerowi w klasycznej tonacji C-dur, zabarwionej drobnymi akcentami destabilizujących akordów molowych.
Na początku grudnia wyszedł z biblioteki dokładnie wtedy, gdy jej mury opuszczał Tim, który uczęszczał z nim na dwa kursy i także wolał ostatni rząd w sali wykładowej.
– Robisz coś dziś wieczorem? – spytał Tim.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu ktoś zadał mu to pytanie.
– Miałem nadzieję, że znajdę gdzieś jakąś muzykę na żywo.
Paul nie myślał o tym, nim otworzył usta, uznał jednak, że to dobry pomysł na wieczór. Tim rozpromienił się odrobinę. Ich jedyna wcześniejsza rozmowa dotyczyła muzyki.
– Chciałem sprawdzić taki zespół, Baltica – oznajmił. – Ale muszę zakuwać do egzaminów. Słyszałeś o nich?
– Egzaminach? Tak, dam ciała na całej linii.
– Nie, o Baltice. – Tim zamrugał oszołomiony.
Paul przypomniał sobie coś, co już zauważył – Tim najwyraźniej nie ma poczucia humoru. Miał wrażenie, jakby rozmawiał z antropologiem z obcej planety. Pomyślał, że mogłoby to stanowić niezłe otwarcie, wstęp do przyjaźni, ale nie wyobrażał sobie, jak miałby zacząć rozmowę. Czy powiedzieć: „Zauważyłem, że jesteś równie wyalienowany jak ja. Chcesz o tym pogadać?”, ale Tim odchodził już w mroczny jesienny wieczór. Paul wyciągnął ze skrzynki obok stołówki kilka darmowych cotygodniowych pisemek i wrócił do siebie. Nastawił do towarzystwa Piątą symfonię Beethovena, a potem zaczął przeglądać zapowiedzi, dopóki nie znalazł Baltiki. Zespół miał grać późny koncert w jakimś klubie, o którym w życiu nie słyszał, w Queen and Spadina. Kiedy ostatnio słuchał kogoś na żywo? Nastroszył włosy, przygładził, zmienił zdanie i znów nastroszył, przymierzył trzy koszule i w końcu wyszedł, zanim mógł zmienić coś jeszcze, zniesmaczony własnym niezdecydowaniem. Temperatura spadała, ale chłodne powietrze miało w sobie coś oczyszczającego umysł, a terapeuci zalecali ćwiczenia fizyczne, co dotychczas ignorował, więc postanowił pójść pieszo.
Klub mieścił się w piwnicy pod sklepem z ciuchami dla gotów, prowadziły do niego strome schody. Paul przez kilka minut stał niepewnie na chodniku. Obawiał się, że to klub dla gotów – wszyscy wyśmialiby jego dżinsy i koszulkę polo – ale bramkarz nie mrugnął nawet okiem, a tłum tylko w mniej więcej połowie składał się z wampirów. Baltica okazała się triem w składzie: facet na basie, drugi na tajemniczych instrumentach elektronicznych podłączonych do klawiszy i dziewczyna ze skrzypcami elektrycznymi. Cokolwiek robili na scenie, brzmiało to bardziej jak zepsute radio niż muzyka, która była do kitu. Dziewczyna natomiast mu się spodobała, więc nie przeszkadzały mu dziwne eksplozje szumów i chaotycznych dźwięków, rwany elektroniczny ambient, jakiego Paul, odwieczny fanatyczny miłośnik Beethovena, kompletnie nie rozumiał, ale przynajmniej mógł na nią popatrzeć. Pochylona nad mikrofonem, śpiewała Zawsze do ciebie przychodzę, gdy gość przy klawiszach nacisnął jakiś pedał, wywołując echo, co zabrzmiało, szczerze mówiąc, dość nieharmonijnie:
Zawsze do ciebie przychodzę, do ciebie przychodzę, do ciebie przychodzę.
Głos, dźwięki klawiszy i wybuchy szumu nie pasowały do siebie, ale wtedy dziewczyna uniosła skrzypce, które okazały się brakującym elementem. Gdy przesunęła smyczkiem po strunach, dźwięk stał się mostem pomiędzy wysepkami szumów i Paul usłyszał teraz, jak wszystko staje się spójne, skrzypce i szum, i widmowy podkład gitary basowej. Przez moment poczuł dreszcz, a potem dziewczyna opuściła skrzypce i muzyka znów rozpadła się na niepasujące do siebie kawałki. Paul ponownie zaczął się zastanawiać, jak ktokolwiek może tego słuchać.
Później, gdy zespół popijał przy barze, Paul zaczekał, aż dziewczyna skończy rozmowę, i ruszył do boju.
– Przepraszam – zagadnął. – Chciałem tylko powiedzieć, że wasza muzyka bardzo mi się podoba.
– Dzięki. – Skrzypaczka uśmiechnęła się w ów ostrożny sposób, typowy dla pięknych dziewczyn, które wiedzą, co za chwilę nastąpi.
– Była fantastyczna – dodał Paul, zwracając się do basisty, by zawieść oczekiwania i wytrącić dziewczynie broń z ręki.
– Dzięki, stary. – Basista uśmiechnął się szeroko.
Paul uznał, że tamten jest najarany.
– Przy okazji, jestem Paul.
– Theo – odparł basista. – A to Charlie i Annika.
Charlie, klawiszowiec, skinął głową i poniósł piwo, Annika obserwowała Paula znad krawędzi kieliszka.
– Mogę wam zadać dziwne pytanie? – Paul musiał jeszcze raz zobaczyć Annikę. – Jestem nowy w mieście i nie wiem, gdzie tu można potańczyć.
– Po prostu idź na Richmond Street i skręć w lewo – rzucił Charlie.
– Nie, to znaczy byłem w paru miejscach, ale ciężko znaleźć cokolwiek, gdzie nie grają dupnej muzyki. Zastanawiałem się, czy możecie coś polecić.
– Ach tak. – Theo wysączył resztkę piwa. – Spróbuj w System Sound.
– Tyle że w weekendy to prawdziwe piekło – dodał Charlie.
– Tak, stary, nie idź tam w weekend. Wtorkowe wieczory są naprawdę niezłe.
– Wtorkowe wieczory są najlepsze – poprawił Charlie. – Skąd jesteś?
– Z najgłębszych przedmieść – odparł Paul. – Wtorkowe noce w Systemie, dzięki, sprawdzę. – Odwrócił się do Anniki. – Może kiedyś na siebie wpadniemy. – Odszedł szybko, by nie widzieć jej braku zainteresowania, które i tak czuł niczym zimny wiatr na plecach przez całą drogę do drzwi.
We wtorek po egzaminach – trzy C, jedno C–, studencki warunkowy – Paul wybrał się do System Soundbar, gdzie tańczył samotnie. Tak naprawdę nie podobała mu się muzyka, ale miło było postać w tłumie. Beaty były dość skomplikowane i nie bardzo wiedział, jak się do nich poruszać, więc dreptał w przód i w tył z piwem w dłoni, i starał się o niczym nie myśleć. Czy nie o to chodziło w klubach? Anihilacja myśli za pomocą alkoholu i muzyki? Liczył, że będzie tam Annika, ale w tłumie nie dostrzegł ani jej, ani innych członków Baltiki. Nie znalazłszy ich, kupił paczuszkę jaskrawobłękitnych pigułek od dziewczyny o różowych włosach, bo E to przecież nie heroina i się nie liczy, tyle że z pigułkami albo może z Paulem coś było nie tak. Rozgryzł jedną i przełknął tylko połówkę, niczego nie poczuł, toteż połknął drugi kawałek i popił piwem, a wtedy sala zawirowała, on zlał się potem, serce zaczęło bić gwałtownie i przez sekundę bał się, że umiera. Dziewczyna o różowych włosach zniknęła. Paul dotarł do ławki pod ścianą.
– Hej, gościu, nic ci nie jest? W porządku?
Ktoś klęczał przed nim. Minęło sporo czasu. Tłum zniknął. Światła już się paliły i ich jasny, okropny blask zamienił System w nieciekawą salę, na której parkiecie połyskiwały niewielkie kałuże niezidentyfikowanych płynów. Starszy facet o martwych oczach z licznymi piercingami krążył dokoła z workiem na śmieci, zbierając butelki i kubki, a po tętniącej mocą muzyce cisza była rykiem, pustką. Mężczyzna klęczący przed Paulem należał do szefostwa klubu. Miał na sobie typową kombinację: dżinsy plus koszulka Radiohead, plus bluza.
– Okej, nic mi nie jest – odparł Paul. – Przepraszam, chyba za dużo wypiłem.
– Nie wiem, co brałeś, stary, ale to ci nie pasuje – oznajmił gość z szefostwa. – Zamykamy, spadaj stąd.
Paul podniósł się chwiejnie, wyszedł i dopiero na ulicy przypomniał sobie, że zostawił w szatni płaszcz, ale tamci już zamknęli za nim drzwi. Czuł, że się zatruł. Pięć pustych taksówek przejechało obok, dopiero szósta zatrzymała się przy nim. Kierowca okazał się fanatycznym abstynentem i przez całą drogę do kampusu wygłaszał Paulowi wykład na temat alkoholizmu. Paul rozpaczliwie pragnął się położyć, zaciskał więc zęby i milczał, dopóki samochód nie dojechał na miejsce. Zapłacił – bez napiwku – i rzucił taksówkarzowi, żeby, kurwa, przestał go pouczać i wypierdalał do Indii.
– Posłuchaj, chcę wyrazić się jasno, nie jestem już tamtym człowiekiem – rzekł do terapeuty w ośrodku odwykowym w Utah dwadzieścia lat później. – Po prostu staram się szczerze opisać, kim wtedy byłem.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------