- promocja
Szklany tron. Królestwo popiołów. Tom 6. Część 1-2 - ebook
Szklany tron. Królestwo popiołów. Tom 6. Część 1-2 - ebook
Wyczekiwany latami finał serii Szklany tron! Światowy bestseller królowej fantasy, Sarah J. Maas, oferuje czytelnikowi epickie, niezapomniane zakończenie!
Życiowa podróż Aelin – od niewolnicy do królowej niegdyś wielkiego królestwa – osiąga swój rozdzierający serce finał, gdy wybucha wojna na świecie.
Gdy wszystkie wątki w końcu się łączą, wszyscy muszą stanąć do walki o przyszłość. Niektóre więzy pogłębią się jeszcze bardziej, podczas gdy inne zostaną zerwane na zawsze w wybuchowym ostatnim rozdziale serii Szklany tron.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-6882-7 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Śledził ją od chwili, kiedy mu ją odebrano. Jemu, jej towarzyszowi życia.
Ledwie pamiętał swe własne imię, a przypominał je sobie tylko dlatego, że jego troje kompanów często je powtarzało, gdy szukali jej po wzburzonych, ciemnych morzach, wśród starożytnych, uśpionych lasów i między smaganymi przez burze górami, już pogrzebanymi pod śniegiem.
Zatrzymywał się tylko po to, by coś zjeść i pozwolić towarzyszom na choć kilka godzin snu. Gdyby nie oni, już dawno wzbiłby się w niebiosa i poleciał daleko.
Potrzebował jednak ich mieczy oraz ich magii. Potrzebował ich sprytu oraz mądrości, by móc zakończyć poszukiwania. By móc stanąć przed mroczną królową, która wyszarpnęła mu kawałek serca i skradła ukochaną, zamkniętą w żelaznej trumnie. Gdy już z nią skończy, weźmie się za samych zimnokrwistych bogów, którzy się zawzięli, by zniszczyć to, co zostanie z jego umiłowanej.
Nie opuścił więc swych towarzyszy. Wraz z nimi szukał przez pierwsze dni, potem tygodnie, wreszcie miesiące.
Nie ustawał. Szukał jej na każdej zakurzonej, zapomnianej drodze.
A czasami przypominał sobie o łączącej ich więzi i mówił przez nią. Słał swą duszę na wietrze tam, gdzie więziono jego ukochaną, a dusza szeptała dwa słowa:
„Znajdę cię”.Księżniczka
Żelazo ją dusiło. Zgasiło płomienie w jej żyłach, jakby były zaledwie zwykłym ogniem rozpalonym w obozowisku.
Choć zamknięto ją w żelaznej trumnie, twarz zasłonięto maską, a ciało ozdobiono żelaznymi łańcuchami na podobieństwo jedwabnych wstążek, wciąż słyszała śpiew wody, niekończący się ryk potężnych fal, rozbijających się o kamienie. Ich głośny szum wypełniał przerwy między jej wrzaskami.
Wiedziała, że umieszczono ją na gładkiej, kamiennej wysepce skąpanej w mgłach rzeki, wśród bystrzyn i wodospadów. Przechowywano ją niczym towar w kamiennej świątyni, wzniesionej dla jakiegoś zapomnianego boga.
Przeczuwała zresztą, że i ona zostanie zapomniana. Lepiej tak, niż zapisać się w historii jako zupełna przegrana, o ile rzecz jasna będzie jeszcze komu ją pamiętać. Jeśli w ogóle ktoś przeżyje.
Nie zamierzała pozwolić sobie na to, by stać się przegraną.
Uparła się, że nie powie im tego, co chcieli wiedzieć.
Bez względu na to, jak często huk rzeki miał zagłuszać jej wrzaski. Bez względu na to, jak często trzask pękających kości miał przebijać się przez szum spienionej wody.
Próbowała mierzyć upływ czasu, ale nie wiedziała, jak długo była przetrzymywana. Nie wiedziała, ile dni i nocy spała, odurzona słodkim dymem, który wprowadzano do skrzyni w drodze na tę wyspę, do świątyni bólu.
Nie wiedziała, ile trwały przerwy między jej wrzaskami a kolejnym przebudzeniem. Między końcem jednego bólu i początkiem następnego. Dni, miesiące, lata zlewały się ze sobą tak jak strumyki jej krwi, ściekające ze skrzyni na kamienne podłoże, a potem do rzeki.
A miała przeżyć tysiąc lat. Ba, może dłużej.
Kiedyś sądziła, że to dar, ale teraz uznawała to raczej za klątwę, kolejną klątwę, równie ciężką jak ta, która spadła na nią na długo przed jej urodzeniem. Miała się poświęcić, by naprawić dawną winę. Miała spłacić czyjś dług wobec bogów, którzy odnaleźli ten świat, ugrzęźli w nim, a potem objęli nad nim władzę.
Nie czuła już ciepłej dłoni bogini, która pobłogosławiła jej ciało tak straszliwą mocą, będącą również jej przekleństwem. Zastanawiała się czasem, czy ową boginię światła i płomieni interesowało w ogóle to, że uwięziono ją teraz w tej żelaznej skrzyni, czy może skupiła swą uwagę na kimś innym, jak chociażby na królu, który mógł zaofiarować się w jej miejsce i oddać życie, by ocalić ich świat.
Bogom było wszystko jedno, kto spłaci dług. Wiedziała, że nie przybędą, by ją ocalić, więc nie zawracała sobie głowy modlitwą.
Mimo to nadal opowiadała sobie historię. Nadal czasami wyobrażała sobie, że rzeka śpiewa dla niej. Że ciemność, która mieszkała wraz z nią w zapieczętowanej trumnie, również dla niej śpiewała.
„Dawno, dawno temu w pewnej krainie już dawno zrównanej z ziemią żyła sobie księżniczka, która bardzo kochała swe królestwo…”.
Pogrążała się w mroku i morzu płomieni tak głęboko, że gdy znów strzelał bicz i pękały kości, czasami wcale tego nie czuła.
Na ogół czuła jednak wszystko.
Miało to miejsce podczas owych niekończących się godzin, kiedy wbijała wzrok w swego towarzysza. Nie chodziło jej wcale o łowczego królowej, który potrafił wydobyć z niej ból niczym muzyk dobywający melodię z instrumentu, ale o ogromnego białego wilka, skutego niewidzialnymi więzami i zmuszanego, by oglądał jej katusze.
Bywały dni, kiedy nie mogła nawet na niego patrzeć, zwłaszcza wtedy, gdy niewiele jej brakowało do całkowitego załamania się. Wówczas broniła ją przed tym tylko owa opowieść.
„Dawno, dawno temu w pewnej krainie już dawno zrównanej z ziemią żyła sobie księżniczka, która bardzo kochała swe królestwo…”.
Były to słowa, które kiedyś wypowiedziała do pewnego księcia. Kiedyś. Dawno temu. Księciu lodu i wiatru. Księciu, który należał do niej, a ona do niego, na długo, nim ujrzeli więź między swymi duszami.
To na jego barkach spoczywało teraz zadanie obrony tego ongiś wspaniałego królestwa.
Pamiętała dobrze jego zapach, przesycony wonią śniegu i sosen. Tak samo pachniało jej królestwo, które kochała sercem pełnym dzikiego ognia.
Nawet gdy Mroczna Królowa we własnej osobie uczestniczyła w torturach, zadawanych przez jej łowczego, księżniczka nadal myślała o swym księciu. Wpijała się we wspomnienia o nim, jakby był skałą pośród szalejącej rzeki.
Mroczna Królowa z pajęczym uśmiechem próbowała wykorzystać te wspomnienia przeciwko niej. Oplatała ją obsydianowoczarnymi sieciami snów i iluzji, w których usiłowała wypaczyć jej wyobrażenia i w ten sposób wedrzeć się do jej umysłu.
A wspomnienia w istocie się zacierały. Różnica między prawdą a fałszem stawała się coraz bardziej płynna. Nie wiedziała, co jest snem, a co mrokiem wypełniającym jej żelazne więzienie. Nie odróżniała dni, w których leżała przykuta do kamiennego ołtarza na środku komnaty, od tych, w których zwisała z haka na suficie czy z łańcuchów na ścianie. Wszystko zlewało się niczym atrament mieszający się z wodą.
Opowiadała więc sobie historię. Szeptem powtarzały ją ciemności oraz płomienie skryte głęboko w niej, a ona odpowiadała im śpiewem. Uwięziona w trumnie na kamiennej wyspie w samym sercu rzeki księżniczka raz za razem powtarzała swą opowieść i pozwalała, by ta wyzwoliła ją od niekończącego się cierpienia, które jej zadawano.
„Dawno, dawno temu w pewnej krainie już dawno zrównanej z ziemią żyła sobie księżniczka, która bardzo kochała swe królestwo…”.1.
Śnieg spadł wcześnie.
Nawet w Terrasenie rzadko się zdarzało, by pierwszy, późnojesienny śnieg pojawił się tak szybko.
Aedion Ashryver nie był do końca przekonany, czy należy się z tego cieszyć, ale jeśli śnieg miałby zatrzymać legiony Morath choć na chwilę, był gotów paść na kolana i wylewnie podziękować bogom. Nawet jeśli ci sami bogowie zagrażali teraz wszystkiemu, co kochał. Oczywiście, o ile istoty z innego świata można było w ogóle uznać za bogów.
Aedion szybko doszedł do wniosku, że ma ważniejsze sprawy na głowie.
Przez dwa tygodnie, które upłynęły od ponownego przejęcia dowodzenia nad Zgubą, nie widziano ani śladu wojsk Erawana, zarówno lądowych, jak i powietrznych. Gęsty śnieg zaczął padać już trzy dni po jego powrocie, co jeszcze bardziej spowolniło przemarsz jednostek, które schodziły z pokładów okrętów i kierowały się do ogromnego obozowiska Zguby na równinie Theralis.
Statki wpłynęły rzeką Florine i rzuciły kotwice niemalże na progu Orynthu. Rześki wiatr, spływający od gór, unosił najrozmaitsze bandery – kobaltowo-złotą Wendlyn, czarno-karmazynową Ansel z Briarcliff i migotliwie srebrną rodu Białego Ciernia. Milczący Zabójcy, rozproszeni po całej flocie, nie mieli własnej bandery, choć nie potrzeba jej było, by ich rozpoznać. Wystarczyły jasne stroje i kolekcje pięknych, zabójczych broni, którymi się obwieszali.
Flota miała niebawem dołączyć do straży tylnej, pilnującej ujścia Florine, a potem rozpocząć patrolowanie wybrzeży od Ilium po Surię, ale wojsko lądowe, w większości armia księcia Galana Ashryvera, kierowało się na front, teraz przykryty grubą warstwą śniegu. Co więcej, wszystko wskazywało na to, że to jeszcze nie koniec opadów.
Aedion, który krył się nad wąską przełęczą górską w Jelenich Rogach, za ziemiami Allsbrooków, wpatrywał się ponuro w ciężkie chmury.
Miał na sobie jasne futra, dzięki którym bez trudu wtapiał się w biało-szare skały, a złocistą czuprynę zakrył kapturem. W takiej odzieży nie groziło mu zimno. Niestety, wielu żołnierzy Galana nigdy dotąd nawet nie widziało śniegu, gdyż w Wendlyn panował umiarkowany klimat. Fae z rodu Białego Ciernia oraz ich wojownicy mieli podobny problem. Aedion zlecił więc Kyllianowi, swemu najbardziej zaufanemu dowódcy, zadanie zatroszczenia się o wszelkie potrzeby ich sojuszników.
Znaleźli się przecież daleko od domu, a czekała ich walka za królową, której nie znali bądź w którą nawet nie wierzyli, a mróz mógł osłabić morale i rozsiać niezadowolenie o wiele szybciej niż wiatry wyjące między szczytami.
Naraz uwagę Aediona przyciągnął ruch po drugiej stronie przełęczy, zauważalny dlań tylko dlatego, że wiedział, gdzie patrzeć.
Lysandra maskowała się lepiej od niego, ale jej przewaga polegała na tym, że okrywało ją futro zrodzone w tych górach. Oczywiście nie miał zamiaru jej tego mówić. Nawet na nią nie zerknął, gdy wyruszyli wspólnie na tę misję zwiadowczą.
Wyglądało na to, że Aelin miała jakieś tajne sprawy do załatwienia w Eldrys i pozostawiła Galanowi oraz ich nowym sojusznikom krótki list wyjaśniający jej nieobecność, co pozwoliło Lysandrze wziąć udział w ich misji.
Przez ostatnie dwa miesiące nikt nie przejrzał ich podstępu. Nikt się nie zorientował, że Królowa Ognia nie może popisać się najmniejszym nawet płomyczkiem. Nikt też nie zwrócił uwagi na to, że ona oraz zmiennokształtna nigdy nie pojawiają się w tym samym miejscu i czasie. Co więcej, ani Milczący Zabójcy z Czerwonej Pustyni, ani Galan Ashryver czy żołnierze, którzy zostali przysłani przez Ansel z Briarcliff, nie zwrócili uwagi na szczegóły, które się z Aelin zupełnie nie kojarzyły, jak choćby to, że na jej nadgarstku widnieje wypalone znamię, którego Lysandra nie potrafiła ukryć bez względu na to, jakie ciało przybierała.
Jak dotąd zasłaniała je długimi rękawami bądź rękawiczkami, a gdyby ktoś w istocie zauważył fragment poznaczonej bliznami skóry, można to było przedstawić jako ślady po kajdanach.
Lysandra pamiętała natomiast o oddaniu blizn Aelin, dokładnie tam, gdzie się znajdowały, doskonale też naśladowała jej śmiech, krzywy, złośliwy uśmieszek i zawadiacki chód.
Aedion ledwie mógł na nią patrzeć i z trudem zmuszał się do rozmowy z nią. Robił to tylko dlatego, że musieli kontynuować fortel. Nadal miał udawać jej wiernego kuzyna i nieustraszonego przywódcę prowadzącego armie Terrasenu do zwycięstwa, które wcale nie wydawało się prawdopodobne.
Odgrywał więc swą rolę, nie pierwszą w życiu, ale gdy Lysandra zamieniała złociste włosy na czarne loki i oczy Ashryverów na swe własne, szmaragdowe, przestawał zauważać jej istnienie. Bywało, że terraseński węzeł wytatuowany na jego piersi, w który wpleciono imiona jego królowej i członków niewielkiego jeszcze dworu, palił go żywym ogniem. Zwłaszcza jej imię.
Zabrał Lysandrę na misję, by ułatwić im to zadanie. By zredukować niebezpieczeństwo. Wszak nie tylko on mógł stracić życie, ale także wielu innych ludzi. Bez trudu mógł powierzyć misję jakiejś jednostce należącej do Zguby, ale potrzebował ruszyć się z miejsca i czymś zająć.
Rejs z Eyllwe w towarzystwie nowych sojuszników zabrał ponad miesiąc, gdyż należało po drodze wyminąć flotę Morath niedaleko Rifthold, a droga lądem trwała dodatkowe dwa tygodnie.
Nie doszło jak dotąd do większych starć. Natknęli się zaledwie na kilka band adarlańskich maruderów, wśród których nie było Valgów. Rozprawili się z nimi bez trudu.
Aedion nie sądził, by Erawan zamierzał czekać na wiosnę. Nie wydawało mu się, by trwająca cisza miała jakikolwiek związek z pogodą. Kilka dni temu omawiał sytuację z Darrowem i pozostałymi dowódcami – przekonywał ich, że Erawan najprawdopodobniej czeka na sam środek najcięższej zimy, która znacznie zredukuje mobilność Terrasenu i odbierze siły żołnierzom Aediona, wyczerpanym i zmarzniętym po długich miesiącach w górach. Nawet królewska fortuna, którą Aelin zapewniła im zeszłej wiosny, nie mogła w tym pomóc. Oczywiście można było kupić za nią jedzenie, koce i ciepłe ubrania, ale jak mieli to zrobić w chwili, gdy linie zaopatrzeniowe tonęły w śniegu? Nawet całe złoto Erilei nie mogło powstrzymać nadciągającej powoli stagnacji, wywołanej długimi miesiącami spędzonymi w obozie zimowym, narażonym na ataki bezlitosnych żywiołów.
Darrow i pozostali lordowie nie dali się przekonać, nawet gdy Aediona poparł Ren. Utrzymywali, że Erawan nie jest głupcem. Co prawda dysponował powietrznymi legionami wiedźm, ale nawet piesza armia Valgów nie była w stanie maszerować w śniegu głębokim na trzy metry. Uznali, że Erawan zaczeka na wiosnę.
Aedion nie chciał jednak ryzykować, w czym poparł go Galan. Książę nie zabierał wprawdzie głosu na naradzie, ale odnalazł Aediona i zaoferował mu wsparcie. Musieli dołożyć wszelkich starań, by ich żołnierzom nie dokuczało zimno ani chłód, musieli ich ćwiczyć i przygotować do wymarszu w każdej chwili, a misja zwiadowcza, o ile informacje Rena były prawidłowe, mogła pomóc ich sprawie.
Nieopodal zaskrzypiała naciągana cięciwa, niemalże zagłuszona świstem wiatru. Łęczysko pomalowano na biało, podobnie jak grot strzały wycelowanej teraz z zabójczą precyzją w wejście na przełęcz.
Aedion dostrzegł oczy Rena Allsbrooka, kryjącego się wśród skał z napiętym łukiem. Młody lord miał na sobie podobne szaro-białe futra, a twarz zasłonił jasnym szalem, przez co widać było tylko parę jego ciemnych oczu i kawałek nierównej blizny.
Aedion nakazał mu gestem, by się wstrzymał. Potem przekazał ten sam rozkaz zmiennokształtnej po drugiej stronie przełęczy, ledwie na nią spoglądając.
Niech wrogowie podejdą bliżej.
Rozległo się skrzypienie śniegu oraz głośne sapanie.
W samą porę.
Aedion nałożył strzałę na cięciwę i skrył się za skałami.
Wedle tego, co mówił zwiadowca Rena, który wpadł do namiotu Aediona pięć dni temu, było ich sześciu.
Nie próbowali nawet zlewać się ze śniegiem i skałami. Ich osobliwe futra, ciemne i kudłate, przyciągały spojrzenia na tle oślepiającej bieli przełęczy, a ich niesiony wiatrem smród powiedział Aedionowi wszystko.
Byli to Valgowie. Nie widział w ich grupie nikogo z naszyjnikiem, a ewentualne pierścienie kryły się w grubych rękawicach. Najwidoczniej nawet demony mogły zmarznąć. Czy może nie tyle demony, ile ludzie, którym odebrano ciała.
Valgowie zapuszczali się coraz głębiej w przełęcz. Ręka celującego Rena nawet nie drgnęła.
Przed zajęciem pozycji Aedion kazał mu pozostawić jednego przy życiu.
Mieli spore szczęście, że Valgowie wybrali akurat tę przełęcz, na pół zapomniane przejście, prowadzące na niziny terraseńskie, szerokie góra na dwa konie jadące obok siebie, i od dawna ignorowane przez zwycięskie armie i kupców z towarami.
Aedion nie miał pojęcia, kto ośmielał się żyć w tak nieprzyjaznej okolicy. Nie wiedział również, dlaczego ci żołnierze zapuścili się aż tak daleko, ale liczył na to, że wkrótce się tego dowie.
Grupa demonów przechodziła właśnie dołem. Obaj łucznicy wodzili za nimi wycelowanymi strzałami.
„Celny grot prosto w czaszkę” – pomyślał Aedion i obrał cel.
Skinął w stronę Rena i strzały pomknęły.
***
Gdy walka dobiegła końca, czarna krew nadal parowała na śniegu. Zajście trwało jedynie kilka minut. Gdy Ren i Aedion posłali swe strzały, Lysandra wyskoczyła z kryjówki, rozszarpała trzech kolejnych żołnierzy i przerwała mięśnie łydek szóstemu, jedynemu ocalałemu.
Aedion ruszył ku jęczącemu mężczyźnie. Jego nogi otaczała kałuża czarnej krwi, a nogawki zwisały w strzępach jak szczątki proporca na wietrze.
Lysandra siedziała po drugiej stronie. Jej kły były poplamione czernią, a spojrzenie zielonych oczu utkwione w głowie mężczyzny. Z ogromnych łap wystawały szpony ostre jak igły.
Za ich plecami Ren dla pewności odrąbywał trupom głowy, nim zesztywniały na zimnie.
– Zdradzieckie łajno! – wysyczał demon na widok Aediona. Jego wąską twarz wykrzywiła nienawiść, a odór wdzierał się Ashryverowi w nozdrza i odurzał zmysły.
Aedion wyciągnął długi, ostry nóż, otrzymany w darze od Rowana, i uśmiechnął się ponuro.
– Jeśli okażesz odrobinę zdrowego rozsądku, nie potrwa to długo – oznajmił.
Valg splunął na pokryte śniegiem buty mężczyzny.
***
Zamek Allsbrooków od ponad pięciuset lat trwał na skale z Jelenimi Rogami za sobą i Dębową Puszczą u swych stóp.
Aedion, który spacerował przed ogniem huczącym w jednym z wielu ogromnych kominków zamkowych, widział ślady pozostawione na szarych kamieniach przez brutalne zimy. Czuł też wyrytą w nich historię zamku – stuleci męstwa i ofiarności, gdy w salach rozbrzmiewał śpiew, a po korytarzach kroczyli wojownicy, a później długich lat smutku.
Ren zajął stary, wyświechtany fotel po drugiej stronie kominka i oparł przedramiona na kolanach, wpatrzony w ogień. Przybyli do zamku późną nocą i nawet Aedion był zanadto wyczerpany wędrówką przez zasypaną śniegiem Dębową Puszczę, by zwiedzić zamczysko, a po tym, co zrobili wcześniej tego dnia, wątpił, czy kiedykolwiek znajdzie w sobie na to siłę.
W ongiś wspaniałej sali panowała cisza, a w kątach czaił się mrok. Podmuchy wiatru wiejące od wysokich okien, ciągnących się wzdłuż jednej ze ścian, poruszały spłowiałymi gobelinami i herbami szlachty służącej rodowi Allsbrooków. Wśród belek gnieździły się rozmaite ptaki, które kuliły się za starożytnymi murami, szukając ratunku przed zabójczym zimnem. Między nimi zasiadał zielonooki sokół, który słuchał rozmowy toczącej się na dole.
– Jeśli Erawan szuka drogi do Terrasenu – odezwał się w końcu Ren – góry okażą się kiepskim wyborem.
Zmarszczył brwi, spoglądając na tace, na których przyniesiono im potrawkę z baraniny i gotowane warzywa. Większość była pozbawiona smaku, za to gorąca. Pochłonęli wszystko bez wahania.
– To nieubłagana kraina. Same żywioły zabrałyby mu tysiące ludzi.
– Erawan nie robi niczego bez powodu – rzekł Aedion. – Do Terrasenu najłatwiej dostać się północnymi traktami przez niziny uprawne. Wszyscy spodziewają się go właśnie tam. Myślą, że nadejdzie lądem bądź wysadzi swą armię na brzegu.
– Albo zrobi jedno i drugie.
Aedion pokiwał głową. Erawan rozciągnął szeroką sieć, by zdławić opór, który pojawił się na kontynencie. Porzucił już pozory utrzymywania imperium adarlańskiego. Od Eyllwe aż po północne granice Adarlanu, od brzegów Wielkiego Oceanu aż po wyniosłe góry, które przecinały kontynent na pół, mrok króla Valgów gęstniał z każdym dniem i Aedion szczerze wątpił, czy Erawan zatrzyma się, zanim nałoży każdemu z nich czarny naszyjnik.
A gdyby Erawan zdobył dwa pozostałe Klucze Wyrda, gdyby mógł na własne życzenie otworzyć Bramę Wyrda i wypuścić hordy Valgów z własnego królestwa, a może nawet zniewolić armie z innych światów i ruszyć na ich czele… Cóż, wówczas nie byłoby sposobu, by go powstrzymać – ani w tym świecie, ani w żadnym innym.
Jedyną nadzieją na uniknięcie straszliwego przeznaczenia byli Dorian Havilliard i Manon Czarnodzioba, ale Aedion nie miał bladego pojęcia, gdzie byli przez ostatnie miesiące i co spotkali na swej drodze. Nie docierały do niego żadne wieści na ich temat, co poczytywał za dobry znak. Wszak by przeżyć, musieli utrzymać swą misję w tajemnicy.
– A więc wysyłanie grupy zwiadowczej celem odnalezienia małej górskiej przełęczy wydaje się dość niemądre jak na Erawana – rzekł Aedion i potarł zarośnięty policzek. Poprzedniego dnia wyruszyli w drogę przed świtem i wolał pospać chwilę dłużej, niż się ogolić. – Ze strategicznego punktu widzenia nie ma to sensu. Wiedźmy mogą latać, a więc wysyłanie ludzi na rozpoznanie terenu nie na wiele im się przyda. Jeśli zaś zbiera informacje dla armii lądowych… Sam nie wiem. Przedzieranie się przez tak wąskie przełęcze zabierze długie miesiące, nie mówiąc już o niebezpieczeństwach w związku z pogodą.
– Ten jeniec nie przestawał się śmiać. – Ren potrząsnął głową. Jego ciemne włosy do ramion zafalowały. – Czego nie zauważyliśmy? Co nam umknęło?
W blasku ognia blizna na jego policzku wydawała się ciemniejsza. Aedion wiedział, że to pamiątka po przebytym koszmarze, który zgubił resztę jego rodu.
– Pewnie chciał, byśmy nadal się zastanawiali i być może poprzesuwali oddziały. – Aedion oparł łokieć na obramowaniu kominka. Ciepły kamień rozgrzewał jego wciąż chłodną skórę.
Podczas jego nieobecności Ren szykował Zgubę do nadciągających zmagań. We współpracy z Kyllianem przesunął oddział tak daleko na południe od Orynthu, jak pozwolił Darrow, czyli niewiele dalej niż na wzgórza okalające równinę Theralis.
Po przybyciu Aediona lord Allsbrook przekazał mu dowództwo, choć jego spotkanie z rzekomą Aelin było chłodne, wręcz lodowate, niczym wichry na zewnątrz fortecy.
Lysandra dobrze odgrywała swoją rolę. Świetnie udawała poczucie winy oraz zniecierpliwienie Aelin, a potem sprytnie unikała wszelkich sytuacji, w których mogliby rozmawiać o przeszłości, choć Ren bynajmniej nie zamierzał wspominać czasów sprzed upadku Terrasenu czy też wydarzeń minionej zimy.
Aedion mógł mieć tylko nadzieję, że Erawan nie ma pojęcia, iż wśród jego wrogów brakuje Niosącej Ogień, a o tym, co powiedzą bądź zrobią obrońcy Terrasenu na wieść o zniknięciu królowej, nie chciał nawet myśleć.
– Choć niewykluczone, że to autentyczny manewr i mamy sporo szczęścia, że go odkryliśmy – zastanawiał się Ren. – Czy ryzykujemy, przesuwając oddziały na przełęcze? Przecież kilka już jest rozstawionych na Jelenich Rogach za Orynthem oraz na północnych równinach za miastem.
Ren wykazał się wielkim sprytem, gdy namówił Darrowa, by ten pozwolił mu przesunąć część Zguby za Orynth. Istniała przecież możliwość, że Erawan pożegluje na północ i przeprowadzi atak stamtąd. Ten łajdak był zdolny do wszystkiego.
– Nie chcę rozciągać naszych sił tak bardzo – rzekł Aedion, wpatrując się w ogień, jakże odmienny od tego, którym władała Aelin. W porównaniu z ową niemalże żywą istotą, przyzywaną przez jego królową, ten wydawał się wręcz duchem. – Poza tym nie mamy aż tylu ludzi.
Aelin wykazała się wielką śmiałością i desperacją w pozyskiwaniu sojuszników, ale mimo to ich połączone siły były o wiele mniej liczne od pełnej potęgi Morath. Nie zdołali również powiększyć swych sił za złoto, które zgromadziła, choćby dlatego, że nie pozostało wielu ludzi, którzy mogliby się zaciągnąć.
– Aelin nie wydawała się specjalnie przejęta, gdy umknęła do Eldrys – mruknął Ren.
Na moment Aedion znów znalazł się na zbryzganym krwią piasku. Znów widział żelazną trumnę, w której Maeve zamknęła Aelin po wychłostaniu jej, a potem odpłynęła wraz z nią daleko. Sama Mala wie dokąd.
– Aelin – Aedion usiłował mówić normalnym głosem, choć kłamstwo go dławiło – ma własne plany, o których nam powie, gdy nadejdzie odpowiednia chwila.
Ren milczał. I choć królowa, w powrót której wierzył, była zaledwie złudzeniem, Aedion dodał:
– Ona poświęca Terrasenowi każdą minutę życia.
Zarzucił jej straszne rzeczy owego dnia, gdy pokonała ilkeny. „Gdzie są nasi sojusznicy?” – dopytywał. Nadal próbował sobie to wybaczyć. Nadal próbował wybaczyć sobie cokolwiek. Pozostała mu jedna szansa. Musiał wszystko naprawić i zrobić dokładnie to, o co go prosiła, by uratować królestwo.
Ren zerknął na bliźniacze miecze, które rzucił na stary stół, stojący za nimi.
– A mimo to opuściła nas.
Nie miał na myśli wyjazdu do Eldrys, ale zdarzenia sprzed dziesięciu lat.
– Wszyscy popełniliśmy jakieś błędy – rzekł Aedion. Bogowie jedni wiedzieli, ile on sam miał win na sumieniu.
Ren napiął mięśnie, jakby naraz przypomniał sobie o wszystkich swoich wyborach, które go dręczyły.
– Nigdy jej nie powiedziałem – Aedion mówił cicho, by nie usłyszał go sokół siedzący na belkach – o palarni opium w Rifthold.
O tym, że Ren znał właścicielkę i wielokrotnie odwiedzał jej lokal, zanim Aedion i Chaol wciągnęli go tam niemalże nieprzytomnego, uciekając przed ludźmi króla.
– Czasem wyłazi z ciebie straszny łajdak, wiesz o tym? – Głos Rena był chrapliwy.
– Nigdy nie wykorzystałbym tego przeciwko tobie. – Aedion wytrzymał wściekłe, mroczne spojrzenie młodego lorda i pozwolił, by ten wyczytał przewagę skrzącą się w jego oczach. – I nie unoś się, bo chodziło mi o coś innego – dodał, gdy Ren otworzył usta. – Chciałem ci przypomnieć, że Aelin zaproponowała ci miejsce na swym dworze, nie znając tej części twej przeszłości.
Na szczęce Rena drgnął mięsień.
– Ale nawet gdyby wiedziała o tobie wszystko, Ren, i tak by cię przyjęła.
Allsbrook przyglądał się kamiennej podłodze pod swymi stopami.
– Nie ma żadnego dworu.
– Darrow może się drzeć, ile chce, ale ja mam inne zdanie. – Aedion opadł na krzesło obok młodego lorda.
Gdyby Ren poparł Aelin, Elide Lochan powróciła, a Sol i Ravi z Surii również stanęli po jej stronie, królowa mogłaby liczyć na trzy głosy, wciąż mając cztery przeciwko sobie.
Nie było póki co szans na to, by uznano głos Lysandry jako pani na Caraverre. Zmiennokształtna nie poprosiła jeszcze, by pokazano jej ziemie, które miały stać się jej domem, jeśli wszyscy przetrwają wojnę. W trakcie podróży zamieniła się jednak w sokoła i odleciała na jakiś czas. Po powrocie nic nie mówiła, ale jej zielone oczy aż lśniły.
Nie, Caraverre nie zostanie uznane jako jej dominium, dopóki Aelin nie zasiądzie na tronie. A raczej dopóki nie zrobi tego Lysandra w jej imieniu.
„Ale Aelin wróci – pomyślał Aedion. – Musi powrócić”.
Po drugiej stronie sali otworzyły się drzwi, a potem rozległy się pospieszne, lekkie kroki. Mężczyzna poderwał się na ułamek sekundy przed tym, jak od ścian odbiło się radosne wołanie:
– Aedionie!
Evangeline promieniała ze szczęścia. Dziewczynka była odziana w zielone, wełniane szaty obszyte białym futrem, a jej złocistorude włosy zapleciono w dwa warkocze. Przypominała teraz młodą góralkę z Terrasenu. Jej blizny rozciągnęły się, gdy się roześmiała, a potem wskoczyła w rozłożone ramiona Aediona.
– Powiedzieli mi, że przybyłeś późno w nocy, a potem opuściłeś zamek o brzasku, i bałam się, że już się nie spotkamy i…
Aedion ucałował ją w czubek głowy.
– Mam wrażenie, że bardzo urosłaś od naszego ostatniego spotkania.
Zielonożółte oczy Evangeline rozbłysły, gdy patrzyła to na niego, to na Rena.
– A gdzie…
Rozbłysło światło i nagle zjawiła się wśród nich Lysandra. Wydawała się jaśnieć, gdy zarzuciła na swe nagie ciało płaszcz, pozostawiony na sąsiednim krześle dokładnie w tym celu. Dziewczynka, szlochając ze szczęścia, rzuciła się prosto w ramiona zmiennokształtnej. Jej drobne ramiona drżały. Lysandra uśmiechnęła się ciepło i serdecznie i pogładziła ją po głowie.
– Wszystko w porządku? – spytała.
Każdy człowiek na świecie odniósłby teraz wrażenie, że Lysandra jest spokojna i zrównoważona, ale Aedion znał ją doskonale. Poznał jej nastroje i sekretny język ciała. Wiedział, że lekkie drżenie jej głosu to dowód na burzę uczuć szalejącą pod tą piękną powłoką.
– Och, tak! – odparła Evangeline i oderwała się od Lysandry, by z uśmiechem odwrócić się w stronę lorda Allsbrooka. – Ren i Murtaugh przywieźli mnie tutaj. Strzała jest z nim, nawiasem mówiąc. Z Murtaughem. Chyba polubiła go bardziej ode mnie, bo ciągle ją karmi jakimiś smakołykami. Spasła się jak leniwy kot!
Lysandra roześmiała się, a Aedion się uśmiechnął. Widać było, że dziewczynkę otoczono wielką troską. Zmiennokształtna również to sobie uświadomiła.
– Dziękuję – szepnęła miękko do Rena.
Ten podniósł się, lekko zarumieniony.
– Uznałem, że tu będzie bezpieczniejsza niż w obozie wojskowym. A przynajmniej będzie jej wygodniej.
– Och, to doprawdy cudowne miejsce, Lysandro! – zaćwierkała Evangeline, ujmując obie dłonie kobiety. – Murtaugh nawet zabrał mnie do Caraverre pewnego popołudnia, zanim zaczęły się śnieżyce, wiesz? Musisz to zobaczyć! Wzgórza, rzeki, piękne drzewa, a wszystko u stóp gór. Wydaje mi się, że wypatrzyłam widmowego lamparta wśród skał, ale Murtaugh powiedział, że tylko mi się wydawało. Ale ja go naprawdę widziałam, na własne oczy! Był większy od tego twojego! Widziałam też dom, najpiękniejszy w moim życiu, z ogrodem otoczonym murem! Murtaugh powiedział, że latem jest pełen warzyw i róż.
Przez krótką chwilę Aedion nie mógł znieść natłoku emocji na twarzy Lysandry, gdy Evangeline opowiadała o swoich planach w związku z posiadłością. Była to ogromna, bolesna tęsknota za życiem, które zapewne zostanie jej wyszarpnięte, nim zdoła je rozpocząć.
Odwrócił się do Rena, który nie mógł oderwać spojrzenia od Lysandry, jak zwykle, gdy przebywała w ludzkiej postaci. Powstrzymał odruch zaciśnięcia szczęk i odezwał się:
– A więc uznaliście Caraverre za ziemie Lysandry.
Evangeline nadal ćwierkała z ożywieniem, ale Lysandra przeniosła spojrzenie na mężczyzn.
– Darrow nie jest Allsbrookiem – odparł Ren. – I nie włada naszymi ziemiami.
„W rzeczy samej – pomyślał Aedion. – A poza tym któż by nie chciał tak pięknego sąsiada? Oczywiście pod warunkiem, że Lysandra nie będzie mieszkała w Oryncie w skórze królowej, gdzie wykorzystałaby go do spłodzenia fałszywej linii królewskiej. Jak ogiera”.
Lysandra znów pokiwała głową z wdzięcznością, a Ren zarumienił się jeszcze bardziej, zupełnie jakby nie wędrowali cały dzień przez zaspy i nie mordowali Valgów. Jakby ich ciała nadal nie cuchnęły ich krwią.
W istocie, Evangeline powąchała płaszcz Lysandry i skrzywiła się.
– Ależ ty śmierdzisz. Wszyscy śmierdzicie.
– Gdzie twoje maniery? – napomniała ją Lysandra, ale roześmiała się.
Evangeline oparła dłonie na biodrach. Aedion widział podobny gest u Aelin tyle razy, że serce przeszył mu nagły ból.
– Ty sama kazałaś, bym ci mówiła, jeśli będziesz brzydko pachnieć. Zwłaszcza z buzi.
Lysandra uśmiechnęła się. Aedion siłą narzucił sobie obojętność.
– Prawda, prawda – bąknęła zmiennokształtna.
Evangeline pociągnęła ją za rękę w stronę drzwi.
– Możesz dziś spać w mojej komnacie. Tam jest pokój łazienny!
Lysandra zrobiła krok.
– Niezły pokój gościnny! – mruknął Aedion do Rena i uniósł lekko brew. Komnata, w której mieszkała Evangeline, musiała należeć do najlepszych na zamku, skoro miała własny pokój łazienny.
– Kiedyś należał do Rose. – Ren pochylił głowę.
Rose była jego najstarszą siostrą, która wraz z drugą siostrą Rallen została zamordowana w Devellin, osławionej akademii magicznej, do której uczęszczały. Szkoła znajdowała się przy granicy adarlańskiej, dokładnie na trasie armii inwazyjnej. Choć magia wówczas jeszcze istniała, szkoła nie umiała się obronić przed tysiącami żołnierzy. Aedion próbował nie wspominać rzezi z Devellin. Próbował zapomnieć o tym, ile było tam dzieci, i o tym, że żadnemu nie udało się uciec. Ren był blisko związany z obiema siostrami, ale przede wszystkim z pogodną Rose.
– Polubiłyby się – dodał Ren i wskazał Evangeline podbródkiem.
Oboje byli poznaczeni bliznami. Ren zarobił cięcie przez twarz podczas ucieczki z miejsca egzekucji. Jego rodzice ściągnęli na siebie uwagę wroga i zapłacili za to życiem, ale Ren i Murtaugh zdołali uciec. Blizny Evangeline upamiętniały inny rodzaj ucieczki – od potwornego życia, które wiodła jej przybrana matka.
O tym Aedion również próbował nie myśleć.
Evangeline, niepomna na rozmowę, ciągnęła Lysandrę ku drzwiom.
– A czemu nie obudziłaś mnie, gdy przyjechaliście?
Aedion nie usłyszał odpowiedzi zmiennokształtnej, wyprowadzanej na korytarz. Zignorował również jej spojrzenie.
Lysandra wiele, wiele razy próbowała z nim porozmawiać przez ostatnie dwa miesiące, ale Aedion ją ignorował. Gdy dotarli do terraseńskich brzegów, zmiennokształtna poddała się.
Okłamała go. Oszukała go tak bardzo, iż Aedion nie wiedział, czy którakolwiek z ich wspólnych chwil była prawdziwa. Nie chciał zresztą tego wiedzieć. Nie chciał wiedzieć, czy Lysandra mówiła prawdę, gdy on jak ostatni idiota odsłaniał przed nią duszę.
Uwierzył, że to jego ostatnie polowanie. Że będzie mógł niespiesznie budować związek i pokazać Lysandrze wszystko, co Terrasen miało do zaoferowania. Nie tylko Terrasen zresztą, ale również on sam.
Nazwał ją kłamliwą suką, ba, wywrzeszczał jej to w twarz. Opanował już emocje na tyle, by czuć z tego powodu wstyd, ale furia nie wygasła.
Lysandra spoglądała na niego czujnie, z obawą, jakby pytała:
„Czy nie możemy choć teraz, gdy nastał jakże rzadki moment szczęścia, porozmawiać jak przyjaciele?”.
Odwrócił się od jej uroczej twarzy i szmaragdowych oczu. Znów zapatrzył się w ogień.
„Ren może ją sobie wziąć” – pomyślał, choć w tej samej chwili zapragnął coś rozwalić.
Lysandra i Evangeline wyszły z sali. Wciąż słychać było rozćwierkany głos dziewczynki, ale rozczarowanie zmiennokształtnej wisiało w powietrzu.
Ren odkaszlnął.
– Mógłbyś mi powiedzieć, co się dzieje między wami?
Aedion smagnął go spojrzeniem, od którego ktoś inny rzuciłby się do ucieczki.
– Przynieś mapę. Chcę raz jeszcze przyjrzeć się przełęczom.
Ren nie drążył tematu. Rozsądnie wstał i ruszył na poszukiwanie mapy.
Aedion wpatrywał się w płomienie, jakże blade bez magii jego królowej.
Ile czasu jeszcze mieli, nim wycie wiatru za oknami zamku zastąpi ryk bestii Erawana?
***
Aedion dostał odpowiedź o świcie następnego dnia.
Usiadł przy długim stole w Wielkiej Sali Jadalnej i próbując opanować drżenie palców, ujął list, dostarczony chwilę wcześniej przez posłańca. Lysandra i Evangeline jadły w ciszy śniadanie po drugiej stronie stołu, a siedzący przy Aedionie Ren i Murtaugh powstrzymali się od zadawania pytań.
Aedion przeczytał list raz, a potem jeszcze raz. Następnie odłożył go, nabrał tchu i marszcząc brwi, spojrzał ku rzędowi okien wysoko na ścianie. Przez okiennice wpadało rozrzedzone, szare światło świtu.
Poczuł na sobie ciężar spojrzenia Lysandry, która z trudem powstrzymała się przed powstaniem i podejściem bliżej.
– To list od Kylliana – powiedział ochryple Aedion. – Oddziały Morath wylądowały przy Eldrys.
Ren zaklął. Murtaugh milczał. Aedion nie podnosił się, bo bał się, że kolana go nie utrzymają.
– Miasto zostało obrócone w perzynę, choć nie zaatakował go ani jeden oddział.
Nie miał pojęcia, dlaczego mroczny władca zwlekał tak długo.
– To robota wiedźmich wież? – spytał Ren.
Aedion przekazał mu wszystko, co Manon Czarnodzioba wyjawiła podczas wędrówki przez Kamienne Bagna.
– Nic tu nie ma na ten temat.
Nie sądził, by Erawan wykorzystał wieże. Były to ogromne konstrukcje, które należało transportować lądem, a zwiadowcy Aediona z pewnością zauważyliby takie giganty, wleczone po ziemiach Terrasenu.
– Niemniej miasto zniszczyły wybuchy – dodał.
– A Aelin? – wykrztusił z trudem Murtaugh.
– Nic jej nie jest – skłamał Aedion. – Znajdowała się już w drodze do obozu pod Orynthem, gdy doszło do ataku.
Oczywiście w liście od Kylliana nie było o tym ani słowa, ale jego głównodowodzący uznał, że skoro nie znaleziono ciała, a wróg niczego nie świętował, królowa zdołała się uratować.
Murtaugh opadł bezwładnie na krzesło, a Strzała ułożyła mu złocisty łeb na kolanach.
– Dzięki niech będą Mali za takie miłosierdzie.
– Jeszcze jej nie dziękuj. – Aedion wsunął list do kieszeni grubego płaszcza, który narzucił dla ochrony przed przeciągami w sali.
„A najlepiej to w ogóle tego nie rób” – dodał w myślach.
– W drodze do Eldrys Morath zajął dziesięć wendlyńskich okrętów przy Ilium i ruszył w górę rzeki Florine, gdzie zablokował resztę naszej floty.
Murtaugh potarł szczękę.
– Dlaczego ich nie ścigano?
– Nie wiem. – Aedion uznał, że przemyśli to kiedy indziej. – Erawan uparł się, że zniszczy Eldrys i dopiął swego. Wygląda na to, że oddziały wkrótce opuszczą miasto. Jeśli nikt ich nie powstrzyma, dotrą do Orynthu w ciągu tygodnia.
– Musimy wracać do obozu! – rzekł Ren z pociemniałą twarzą. – Może uda się przeprowadzić kontratak na rzece, zwłaszcza jeśli Rolfe uderzy z morza, a my z lądu.
Aedion nie chciał im przypominać, że kontakt z Rolfe’em właściwie się urwał, jeśli nie liczyć zdawkowych raportów z jego poszukiwań zagubionych Mycenian i ich legendarnej floty. Szanse, że się pojawi i uratuje ich z opresji były równie niewielkie jak to, że owiane legendami Wilcze Plemię wynurzy się z głębi Gór Anascaul.
Albo to, że Fae, którzy umknęli z Terrasenu dekadę temu, nagle powrócą, by wesprzeć siły Aediona.
Mężczyzną znów zawładnął wyrachowany spokój, który prowadził go przez bitwy i rzezie, równie mocny i materialny jak futro, które nosił na sobie. Ich sojusznikiem będzie teraz szybkość. Szybkość i klarowność działania.
Rowan na odchodnym kazał mu utrzymać front. Mieli zdobyć dla nich tyle czasu, ile się dało.
Aedion był gotów zrobić wszystko, by spełnić obietnicę.
Evangeline umilkła, gdy wojownik wbił spojrzenie w Lysandrę.
– Ilu ludzi uniesiesz pod postacią wywerny? – zapytał.