- promocja
Szklany tron. Tom 5.5. Wieża świtu - ebook
Szklany tron. Tom 5.5. Wieża świtu - ebook
Wspaniałe imperium. Desperacka misja. Pradawny sekret.
Kontynuacja bestsellerowej serii Szklany tron, która zdobyła miliony czytelników na całym świecie, a autorka, Sarah J. Maas, stała się ulubienicą czytelników i recenzentów.
Chaol Westfall i Nesryn Faliq wyruszają w podróż do starego i pięknego miasta Antica. Były kapitan Gwardii Królewskiej ma nadzieję, że któraś ze słynnych uzdrowicielek z Torre Cesme przywróci mu władzę w nogach. Uleczenie to jednak tylko część planu. Oto na tronie zasiada wszechpotężny kagan, którego Chaol ma za zadanie nakłonić do wzięcia udziału w wojnie.
Jednak to, co czeka Chaola i obecną kapitan Gwardii Królewskiej Nesryn, przekroczy ich najśmielsze oczekiwania.
Kluczem do powodzenia misji może okazać się niepozorna uzdrowicielka Yrene i informacje, które bohaterowie zdobędą podczas pobytu w pałacu.
Sarah J. Maas (ur. 1986) – amerykańska pisarka fantasy. Autorka bestsellerowej serii Szklany tron (Szklany tron, Korona w mroku, Dziedzictwo Ognia, Królowa cieni, Imperium burz, Wieża świtu). W 2016 r. nakładem Uroborosa ukazał się też Dwór cierni i róż, a w 2017 r. Dwór mgieł i furii oraz Dwór skrzydeł i zguby.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-5579-7 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chaol Westfall, były kapitan Gwardii Królewskiej, a obecnie namiestnik niedawno koronowanego króla Adarlanu, doszedł do wniosku, że ze wszystkich dźwięków na świecie najbardziej nienawidzi odgłosu wydawanego przez koła.
Zwłaszcza zaś nie znosił ich turkotu, gdy toczyły się po deskach okrętu, na którym spędził ostatnie trzy miesiące burzliwego rejsu. A następnie nie cierpiał stukotu, z jakim toczyły się po lśniących mozaikach i posadzkach z zielonego marmuru w pałacu kagana, władcy Południowego Kontynentu.
Nie mając nic do roboty poza siedzeniem w fotelu z kołami, który stał się dla niego zarówno więzieniem, jak i jedynym sposobem na oglądanie świata, Chaol przyglądał się wszystkim szczegółom ogromnego pałacu, wznoszącego się na jednym z niezliczonych wzgórz stolicy. Każdy jego element pochodził z innej części ogromnego imperium i śpiewał o jego chwale. Wypolerowany, zielony marmur, po którym toczył się teraz fotel Chaola, wycięto w kamieniołomach w południowo-zachodniej części kontynentu. Wyrastające naokoło czerwone kolumny, wyrzeźbione na podobieństwo pni drzew i podtrzymujące wysokie, kopulaste sufity – które przykrywały niekończącą się poczekalnię – wykonano z surowców, przywiezionych z pustyń na północnym wschodzie.
Mozaiki urozmaicające zieleń posadzek zostały ułożone przez rzemieślników z Tigany, kolejnego wśród cennych miasta kagana, leżącego na górzystym, południowym skraju kontynentu. Każda przedstawiała scenę z bogatej, chwalebnej, choć brutalnej przeszłości kaganatu. Niektóre upamiętniały długie wieki, podczas których jego lud wędrował na końskich grzbietach po stepach na wschodzie kontynentu. Na innych można było ujrzeć pierwszego kagana, który zjednoczył rozproszone plemiona i na ich czele podbijał krainę za krainą, tworząc ogromne imperium dzięki fortelom i kunsztowi strategicznemu. Jeszcze inne przedstawiały kolejne trzy wieki oraz rozmaitych kaganów, którzy powiększali imperium, zwozili łupy z setek podbitych ziem i budowali niezliczone drogi oraz mosty, by spoić wielkie państwo w jedną całość, a potem władali nim z wprawą i mądrością.
„Być może te mozaiki pokazują, czym mógł się stać Adarlan – dumał Chaol, wsłuchany w toczone szeptem rozmowy dworzan, niosące się wśród rzeźbionych kolumn i odbijające się od pozłacanych sufitów. – Oczywiście gdyby nie rządził nim opętany przez demona król, którego jedynym celem jest zamienić ten świat w żerowisko dla swych hord” – dodał w myślach.
Obrócił głowę i spojrzał na Nesryn, która z kamienną twarzą popychała jego fotel. Jedynie z jej ciemnych oczu, które omiatały spojrzeniem każdą mijaną twarz, każde okno i każdą kolumnę, można było wyczytać, że podziwia ogromną siedzibę kagana.
Zachowali na tę okazję swoje najlepsze ubrania. Nowo mianowana kapitan Gwardii Królewskiej w istocie prezentowała się wspaniale w karmazynowo-złotym mundurze. Chaol nie miał pojęcia, skąd Dorian wytrzasnął jeden z tych mundurów, które on sam kiedyś nosił z taką dumą.
Z początku miał zamiar ubrać się na czarno, gdyż nie przepadał za dobieraniem kolorów i nie znał się na tym. Z ochotą zakładał jedynie czerwień i złoto reprezentujące jego królestwo. Niemniej czerń była przecież kolorem strażników Erawana, co do jednego owładniętych przez Valgów. To w takich właśnie idealnie czarnych mundurach terroryzowali Rifthold. W nich złapali, torturowali i zamordowali jego ludzi.
A potem powiesili ich ciała na bramach pałacowych, by kołysały się z wiatrem.
Nie udało mu się dobrze przyjrzeć antykańskim strażnikom, których mijali po drodze, zarówno na ulicach, jak i w samym pałacu. Widział tylko, że prężyli się z dumą na baczność, czujni i uważni, zbrojni w miecze i sztylety. Miał ochotę wodzić za nimi wzrokiem i sprawdzać, czy stoją tam, gdzie stać powinni – gdzie osobiście by ich rozstawił i gdzie sam by czuwał, strzegąc wizyty zagranicznych emisariuszy.
Nesryn przechwyciła jego spojrzenie. Jej czarne, długie do ramion włosy falowały z każdym krokiem, a ciemne oczy zgoła nie mrugały. Na pięknej, poważnej twarzy nie było ani cienia napięcia. W żaden sposób nie dawała po sobie poznać, iż za moment przyjdzie im stanąć przed obliczem najpotężniejszego człowieka świata – mężczyzny, który mógł odmienić ich życie oraz losy całego kontynentu w wojnie, która bez wątpienia właśnie wybuchała.
Chaol patrzył przed siebie bez słowa. Nesryn ostrzegała go, że te ściany, kolumny i przejścia miały uszy, oczy i usta.
Ta świadomość sprawiła, że zaciskał dłonie na poręczach, by nie bawić się ubraniem, na które się ostatecznie zdecydował. Na spotkanie z kaganem przywdział jasnobrązowe spodnie, ciemnobrązowe buty do kolan i białą koszulę z jedwabiu doskonałej jakości, na którą nałożył ciemnoniebieską kurtkę. Kurtka prezentowała się skromnie, a jej prawdziwą wartość zdradzały dopiero lśniące mosiężne zapięcia z przodu oraz połyskliwe, złote nici, którymi obszyto wysoki kołnierz i mankiety. Nie przypiął miecza i brak jego znajomego ciężaru dokuczał mu niczym fantomowa kończyna.
Lub bezwład nóg.
Miał przed sobą dwa zadania i nadal nie wiedział, które z nich okaże się bardziej nierealne.
Przekonanie kagana i jego sześciu potencjalnych spadkobierców, by poprowadzili swe ogromne armie na wojnę z Erawanem?
A może odszukanie w Torre Cesme uzdrowicielki, która znajdzie sposób, by przywrócić mu umiejętność chodzenia?
„By mnie naprawić” – pomyślał z obrzydzeniem.
Nienawidził tego słowa niemalże równie mocno jak terkotu kółek fotela. „Naprawić”. Nawet jeśli dokładnie o to miał błagać legendarnych uzdrowicieli, to słowo drażniło go, doprowadzało do wściekłości.
Odepchnął je na bok, jak najdalej od siebie.
Nesryn podążała w ślad za niemalże bezszelestnymi służącymi, którzy powitali ich w porcie, a potem poprowadzili krętymi, zakurzonymi, brukowanymi uliczkami Antiki w górę, aż padł na nich cień kopuł i trzydziestu sześciu minaretów pałacu.
Z okien, drzwi i latarni w mieście zwisały niezliczone pasma białego sukna, zarówno filcu i lnu, jak i jedwabiu. Nesryn zdążyła mu szepnąć, iż w ten sposób upamiętnia się śmierć ważnego urzędnika bądź odległego krewnego władcy. Rytuały pogrzebowe różniły się od siebie i nierzadko były połączeniem zwyczajów z różnych krain, wchodzących w skład kaganatu, ale wywieszanie białego sukna stanowiło odwieczną tradycję, popularną jeszcze w czasach, gdy późniejsi poddani kagana wędrowali po stepach i układali swych zmarłych pod czujnym, otwartym niebem.
Miasto jednakże było dalekie od żałoby. Mijały ich setki przechodniów w najróżniejszych strojach, kupcy zachwalali swe towary, a akolici z drewnianych i kamiennych świątyń wzywali do modłów. Nesryn opowiedziała Chaolowi, że w Antice każdy bóg miał swoje miejsce. Największe wrażenie czyniła jednak wzniesiona z jasnego kamienia wieża, wyrastająca z czubka któregoś z południowych wzgórz, wyższa i bardziej imponująca nawet od samego pałacu.
Torre. To w tej wieży mieszkali i pracowali najlepsi uzdrowiciele śmiertelnicy na całym świecie. Chaol robił wszystko, by się na nią nie gapić przez okna powozu, choć jej masyw widać było niemalże z każdej ulicy Antiki. Żaden ze służących nie zająknął się o niej ani słowem ani też nie wskazał im imponującej, dominującej konstrukcji, która wydawała się rywalizować nawet z pałacem kagana.
Nie, podczas drogi do pałacu służący nie zaszczycili ich rozmową. Nie skomentowali nawet pogrzebowych proporców, powiewających na suchym wietrze.
Byli to mężczyźni i kobiety o prostych, ciemnych włosach, odziani w luźne spodnie i powłóczyste, ciemnoniebieskie i krwistoczerwone kurtki z elementami jasnego złota. Choć teraz otrzymywali za swą służbę zapłatę, wywodzili się od niewolników, którymi niegdyś władała rodzina kagana. Działo się tak do czasu, gdy poprzedni kagan, wizjoner i wichrzyciel, postanowił zakazać niewolnictwa, by jeszcze bardziej usprawnić swe państwo. Zwolnił wszystkich niewolników, ale zatrzymał ich, by służyli mu w zamian za pensję, a wraz z nimi ich dzieci. Teraz służbę kagana stanowiły dzieci tychże dzieci.
W istocie żaden z towarzyszących im służących nie wydawał się zagłodzony ani zaniedbany, a w ich zachowaniu nie było znać strachu, wyglądało więc na to, że obecny kagan dobrze traktował swoich poddanych i należało mieć nadzieję, że niewybrany jeszcze dziedzic pójdzie w jego ślady.
W przeciwieństwie do Terrasenu i Adarlanu o tym, kto zastąpi rządzącego tu władcę, nie decydowało pokrewieństwo ani płeć, ale wola kagana. Spora liczba dzieci nie do końca ułatwiała to zadanie. Współzawodnictwo między nimi przeradzało się nierzadko w krwawe zawody, gdyż każde chciało udowodnić ojcu, że jest najsilniejsze, najmądrzejsze i najlepiej nadaje się do sprawowania rządów.
Prawo wymagało, by kagan trzymał w ukrytym skarbcu zapieczętowany dokument, przedstawiający kolejność spadkobierców w drodze do tronu. Sięgano po niego w chwilach, gdy władcę dopadła przedwczesna śmierć i nie zdołał jeszcze oficjalnie ogłosić swego następcy. Lista mogła być zawsze zmieniona, ale jej istnienie łagodziło lęk przed tym, co groziło imperium od czasów, gdy pierwszy kagan zjednoczył wszystkie krainy i terytoria – rozpadem. Obawiano się nie wrogich sił z zewnątrz, ale wojny domowej.
Pierwszy kagan był mądrym człowiekiem. Przez trzysta lat istnienia kaganatu ani razu nie doszło do konfliktu wewnętrznego.
Służący zatrzymali się między dwiema potężnymi kolumnami i złożyli przybyszom głęboki ukłon, a pchająca fotel Nesryn wkroczyła do olśniewającej swym pięknem sali tronowej. Wokół złocistego, migoczącego w promieniach południowego słońca podwyższenia z tronem zgromadziły się dziesiątki ludzi. Chaol spojrzał na pięć osób, które stały przed tronem, i zadał sobie w myślach pytanie, kto z nich w przyszłości zostanie wybrany, by władać imperium.
W pomieszczeniu słychać było jedynie szelest ubrań ponad czterech tuzinów ludzi, których Chaol zliczył odruchowo, rozglądając się dookoła. Tworzyli dwie ściany jedwabiu, kosztowności i opalonych ciał, a między nimi wiodła alejka, ciągnąca się aż po migotliwe podwyższenie.
Szelest ubrań oraz… Turkot i pisk kółek. Nesryn naoliwiła je starannie, ale po tygodniach spędzonych na morzu metal tu i ówdzie ustępował już miejsca rdzy. Każdy zgrzyt i piśnięcie były dla Chaola równie dotkliwe jak przesunięcie paznokciem po szkle.
Mimo to trzymał głowę wysoko, a plecy miał wyprostowane.
Nesryn stanęła w odpowiedniej odległości od podwyższenia i szeregu pięciorga młodych ludzi, kobiet i mężczyzn, którzy odgradzali ich od władcy.
Wypełniali pierwszy obowiązek każdego księcia czy księżniczki, którym była ochrona ich króla. Trudno o lepszy sposób, by się wyróżnić i okazać swą lojalność, a niewykluczone, że też zasłużyć na miano dziedzica. A pięcioro młodych ludzi przed nimi…
Chaol sprawnie zamaskował emocje i policzył raz jeszcze. Tylko pięcioro. Pięcioro, a nie sześcioro, jak twierdziła Nesryn.
Ani myślał rozglądać się po sali w ślad za zaginionym dzieckiem kagana. Nadszedł bowiem czas na to, do czego szykował się przez ostatni tydzień na morzu, w miarę jak zbliżali się do portu docelowego, a powietrze robiło się coraz gorętsze i suchsze. Nadal czuł dyskomfort, robiąc to w fotelu, ale ukłonił się bardzo nisko, aż ujrzał swoje martwe nogi, nieskazitelnie brązowe buty oraz ukryte w nich bezwładne stopy.
Szelest ubioru po lewej zdradził mu, że Nesryn stanęła obok niego i również złożyła głęboki ukłon.
Trwali w twej pozie przez trzy oddechy, bo tak, zdaniem Nesryn, nakazywał ceremoniał.
Chaol wykorzystał ten czas, by się przygotować i odepchnąć jak najdalej ciężar odpowiedzialności, z którą tu przybyli.
Niegdyś był mistrzem w utrzymywaniu niewzruszonej miny. Wiele lat służył ojcu Doriana i bez mrugnięcia okiem przyjmował rozkazy, a jeszcze wcześniej znosił towarzystwo własnego ojca, który umiał mu dopiec słowem, jak i przyłożyć pięścią. Takim człowiekiem był prawdziwy władca Anielle.
Chaol również miał prawo tytułować się lordem, ale uważał swój tytuł za kpinę oraz kłamstwo. Prosił Doriana, by ten przestał się do niego odwoływać, ale jego protesty nic nie dały. Tak więc jego pełne miano brzmiało obecnie: lord Chaol Westfall, Królewski Namiestnik.
Nie znosił swego tytułu jeszcze bardziej niż odgłosów wydawanych przez koła fotelu. Bardziej niż swego ciała od pasa w dół, które nie reagowało na żadne bodźce i pomimo upływu czasu nadal zaskakiwało go swoim bezruchem.
Był Lordem Niczego. Władcą Krzywoprzysięzców. Panem Kłamców.
Wyprostował się i spojrzał w skośne oczy siwowłosego mężczyzny na tronie. Na brązowej ogorzałej skórze kagana pojawiły się lekkie zmarszczki, gdy uśmiechnął się przebiegle. Chaol zadał zaś sobie w myślach pytanie, czy władca również znał prawdę o nim.