Szkocki lekarz - ebook
Szkocki lekarz - ebook
Reporterka amerykańskiej telewizji, Kristie Nelson, nie lubi szpitali - przywołują wspomnienia o rodzinnej tragedii. Dlatego z niechęcią zgadza się na projekt filmowania pracy lekarza na szkockiej wysepce. Bohaterem serii programów jest przystojny, choć mrukliwy i wiecznie najeżony doktor Rhuaridh Gillespie. Ich współpraca to ciągłe konflikty. Pewnego jednak dnia wydarza się coś, co zbliża ich do siebie…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-5444-1 |
Rozmiar pliku: | 605 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– W życiu. Nie ma mowy. – Kristie Nelson potrząsnęła głową i złożyła ręce na piersiach.
Louie, jej szef, uniósł brwi.
– Masz z czego spłacać kredyt mieszkaniowy?
Zaczęła się wiercić w fotelu.
– Obiecano mi, że będę pracować z ekipą wiadomości. Od tych bzdetów, którymi się zajmuję, już mnie mdli. Jak mi znowu zlecisz pracę przy jakimś teleturnieju, to – jak Boga kocham – złapię ten ceremonialny miecz, który wisi nad twoją głową, i wsadzę ci w czułe miejsce.
Pracowali razem na tyle długo, że mogła sobie pozwolić na dosadny język.
Louie wybuchnął śmiechem. Spoważniał jednak, westchnął i podparł ręką głowę.
– Kristie, twoje dwa ostatnie projekty nie wypaliły. Mam problem ze znalezieniem ci roboty, zwłaszcza takiej, która dałaby się pogodzić z twoimi innymi obowiązkami.
Przełknęła ślinę. Byli z sobą zżyci. Nie zamierzała mu tego mówić, ale doceniała jego wysiłki. Spojrzała ma okładkę scenariusza. „Kawał chłopa. Rok z życia lekarza z wyżyn Szkocji”. Przeszły jej ciarki po grzbiecie. Wyprostowała się.
– Na pierwszy rzut oka to kolejny picowaty projekt.
Louie patrzył jej prosto w oczy.
– Picowaty projekt, który wiąże się z filmowaniem trzy dni w miesiącu na wyspie u wybrzeży Szkocji. Wyspa Arran. Producent opłaca przeloty i pokrywa wszystkie wydatki. Gaża wyższa, niż mógłby ci zaoferować jakikolwiek kanał informacyjny.
Znów zaczęła się wiercić. Jeżeli spojrzeć na to od tej strony…
– Platformy streamingowe – ciągnął Louie – siedzą na dużej kasie. Produkują ciekawe programy i nie boją się ryzyka. Nie uważasz, że dobrze byłoby wsadzić nogę w te drzwi i zrobić tam dobre wrażenie?
W głowie miała zamęt. To, co mówił, miało sens. To jest jakaś szansa. Ilu ludziom udaje się zaistnieć w tradycyjnej telewizji? Nie chciała się przyznać, ale sama kupiła abonament na ten serwis. Niektóre pozycje faktycznie wciągały.
– Filmują na całym świecie – nie odpuszczał Louie. – Mają seriale o wulkanologu na Hawajach, kuratorce muzeum w Kairze, amerykańskim futboliście, astronaucie, który przygotowuje się do pobytu w stacji kosmicznej…
– A ja dostaję lekarza ze szkockich gór? – Nie próbowała nawet ukryć zawodu.
Milczenie Louiego wystarczyło za odpowiedź. Dostała, co zostało. Nawet o to pewnie musiał dla niej żebrać.
Spojrzała na teczki na jego biurku. Profile bohaterów. Weterynarz. Strażak. Nauczyciel. Policjantka. W tym zestawieniu lekarz wypada nie najgorzej. Ale czuła się chora na samą myśl, że przez cały dzień będzie musiała towarzyszyć lekarzowi, pewnie również w szpitalu.
Sześć lat wcześniej, gdy kończyła dziennikarstwo i komunikację społeczną, była przekonana, że podbije świat. Podbój zmienił się jednak w harówkę. Z nielicznymi sukcesami. Obrzydła jej praca w mediach. Nie tak miała wyglądać jej kariera. Ale co w zasadzie chciała osiągnąć? Wydarzenia ostatnich lat podkopały jej pewność siebie.
– „Kawał chłopa”… Nie uważasz, że to trochę seksistowskie?
– Kto by się przejmował? – Louie wzruszył ramionami. – Dobrze brzmi i powinno przyciągnąć widzów.
– Nie jestem szczególnie mocna w geografii… – Zmarszczyła nos, wyciągnęła telefon komórkowy i wbiła nazwę wyspy. – Arran. Szkocka wyspa na południowy zachód od lądu. To nie jest nawet cześć wyżyny!
– Nieistotny szczegół – roześmiał się Louie. – To Wielka Brytania, amerykańska komisja nadzorująca opis produktów nie będzie się czepiać.
Przed oczami miała nieopłacone rachunki piętrzące się na sypialnianej szafce. Ten projekt oznaczał gotówkę. Gwarantowaną na rok. Głupotą byłoby go odrzucić.
– Masz tam lecieć na trzy dni w miesiącu – kusił Louie. – Nakręcić tyle materiału, żeby starczyło na czterdzieści jeden minut czasu antenowego. A jak będzie nudny, to go trochę podrajcujesz.
– To znaczy, niby co mam zrobić?
– Co trzeba, byle się dobrze oglądało. – Ponownie wzruszył ramionami. – Jeżeli zrobisz kolejny serial, który trzeba będzie zdjąć z emisji, nikt nie będzie chciał z tobą pracować. Filmowanie z tobą będzie jak pocałunek śmierci.
Przełknęła ślinę. W telewizji nie ma zmiłuj. W jednej chwili można spaść z piedestału i zbierać ochłapy. Jak ona teraz.
– Masz zdjęcie tego faceta? Nie jest dołączone do scenariusza.
– Rzeczywiście? – Louie przeglądał jakieś papiery, najwyraźniej przygotowując się już do kolejnego spotkania.
– I jak wymawia się jego imię?
Wstał, przeszedł na drugą stronę biurka i spojrzał jej przez ramię.
– Chyba Ruari. Sprawdź, żeby nie dać plamy. – Mrugnął do niej porozumiewawczo.
Patrzyła na notatki. Rhuaridh Gillespie. Lekarz rodzinny. W nagłych przypadkach pracuje również na zastępstwa w miejscowym szpitalu, właściwie przychodni z izbą chorych.
– Ile mam czasu na przygotowanie?
W oczach Louiego pojawił się diabelski błysk. Rzucił jej kartkę. Rozkład lotów.
– Dzień.
– Dzień?! – Wstała zszokowana. – Jeden dzień?!
– Lecisz do Glasgow – zaczął wyjaśniać, jakby nie było to nic nadzwyczajnego – tam masz już wynajęty samochód, jedziesz do miejscowości Ardrossan i płyniesz promem na Arran. Przeprawa zajmuje godzinę. Chyba – spojrzał w notatki – że przeszkodzi pogoda.
Wirowało jej w głowie. Ubranie. Sprzęt. Jakie są temperatury w Szkocji o tej porze roku? Powinna się zapoznać z brytyjskim systemem opieki zdrowotnej. Jest inny od amerykańskiego. Dobrze byłoby się dowiedzieć to i owo o samym facecie, coś, co pozwoliłoby poznać jego osobowość i dałoby jej punkt wyjścia. W normalnych warunkach pozbieranie informacji zajęłoby kilka dni.
Pokręciła głową. Nagle uświadomiła sobie, że nie zadała jednego z najważniejszych pytań.
– Kto jest moim kamerzystą?
Louie odkaszlnął.
– Gerry.
– Gerry?! – Nie była w stanie ukryć irytacji. – Facet ma ze sto pięć lat i ledwie łazi. Notorycznie się spóźnia i gubi połowę sprzętu!
Louie skrzywił się.
– Odpuść mu. Potrzebuje pracy. A poza tym znacie się jak łyse konie.
Przygryzła wargę. Może przesadza. Faktycznie znają się aż za dobrze. Był z nią i z Louiem, gdy odebrała ten feralny telefon. Ale kiedy ostatni raz pracowali razem, musiała na niego czekać trzy godziny na środku pustyni w Arizonie.
– Jeżeli spóźni się na samolot, lecę bez niego!
– Dobra, dobra. – Louie pomachał jej ręką na pożegnanie. – Wiesz co?
– Co? – odwróciła się na progu.
– To może być niezły ubaw…
Bez zmrużenia oka podniosła poduszkę z krzesła przy drzwiach i cisnęła nią w głowę szefa.