Szkoła magicznych zwierząt. Strzał w dziesiątkę - ebook
Szkoła magicznych zwierząt. Strzał w dziesiątkę - ebook
Dziesiąty tom popularnej serii fantastyczno-przygodowej.
Kto tym razem dostanie magiczne zwierzę, które potrafi mówić?
W szkole dużo się ostatnio dzieje. Chłopcy są bardzo podekscytowani, bo ogłoszono właśnie konkurs piłkarski. Pojawia się też nowe magiczne zwierzę. Ale czy na pewno trafia do odpowiedniej osoby?
Tymczasem sowa Muriel głośno lamentuje, bo jedno z dzieci wyprowadza się z miasta razem ze swoim magicznym zwierzęciem…
Kolejna gratka dla fanów Szkoły magicznych zwierząt. Na czytelników czekają nowe przygody opisane w krótkich rozdziałach i jak zawsze opatrzone licznymi ilustracjami. Miłej zabawy podczas czytania!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8057-811-1 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szkoła Winterstone
Całkiem normalna szkoła. Całkiem normalna?
No, prawie. Kryje się w niej pewna tajemnica…
Panna Cornfield
Nauczycielka w szkole Winterstone. Czasem bywa dość zasadnicza, ale bardzo lubi swoich uczniów. I dobrze wie, który z nich akurat potrzebuje pomocy…
Pan Mortimer Morrison
Właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami, które potrafią mówić. Pan Mortimer też ma swoje magiczne zwierzę: zuchwałą srokę Pinkie.
Autobus pana Morrisona
Pan Morrison jeździ nim po całym świecie i zbiera magiczne zwierzęta.
Ashanti, czarna mamba, i Leonardo, pręgowiec
Dwa spośród bardzo wielu gadających zwierzaków ze sklepu z magicznymi zwierzętami. Każde z nich najbardziej marzy o tym, by spotkać człowieka, który będzie do niego idealnie pasował.
A to ci szczęściarze!
Ida i Benni dostali swoje magiczne zwierzęta jako pierwsi:
Ida i lis Rabbat
Trudno powiedzieć, które z nich jest sprytniejsze. Ida powiedziałaby pewnie, że ona, bo Ida zawsze wszystko wie najlepiej…
Benni i żółwica Henrietta
Wszystkowiedząca Henrietta uwielbia nocne przygody. A Benni? Benni też!
A to dopiero początek! W klasie panny Cornfield kłębi się już całe zoo!
Te dzieci znalazły już najlepszych przyjaciół na dobre i na złe:
Jo i pingwin Juri
Jo podoba się chyba wszystkim dziewczynom. Rankami długo przesiaduje w łazience. Więcej czasu na poranną toaletę potrzebuje tylko Juri – ale on kąpie się w szkolnym stawku…
Czoko i dzikan rzeczny Pepperoni
Nierozłączni jak papużki, zwłaszcza gdy w zasięgu wzroku pojawia się czekolada…
Anna-Lena i kameleon Caspar
Z Casparem u boku nieśmiała Anna-Lena przeszła niezwykłą
metamorfozę…
Eddie i nietoperzyca Eugenia
Magiczna nietoperzyca, która czasem mówi gwarą, troszczy się niezmiennie o niezdarnego Eddiego. Dzięki niej Eddie coraz rzadziej potyka się o własne stopy…
Helena i kocur Karajan
Klasowa jędza i kocur arystokrata z Paryża – nikt nie mówił, że będzie łatwo. Choć najpierw zawsze pokazują pazury, potem zwykle mruczą łagodnie jak dwoje kociąt.
Silas i krokodyl Rick
Silas o wiele za często otwiera za szeroko buzię. Tak samo jak Rick paszczę! Przyjaciele z pazurem.
Finja i koala Sydney
Wrażliwa Finja nie czuje się już samotna, od kiedy jest z nią koala Sydney, która tak pięknie pachnie cukierkami przeciwkaszlowymi…
Yannik i szympans Tingo
Yannik nie potrafi spokojnie usiedzieć na lekcji. Ale jego magiczny szympans Tingo umie go przykleić do krzesła! Odkąd są razem, Yannik lepiej sobie radzi.
Franka i szczur Cooper
Franka ma dystans. Dystans do szkoły, dystans do koleżanek i kolegów,
dystans do zabawy. Ale jest ktoś, przy kim Franka mięknie:
to superhipermegazdystansowany szczur Cooper!
Maks i sowa Muriel
Maks nosi przezwisko Profesorek, bo jako klasowy prymus po prostu wie wszystko. No, prawie wszystko. Resztę wie Muriel.
Hatice i foka Mette-Maja
Dzięki uroczej foce o imieniu Mette-Maja Hatice, która dotąd bała się wody, dziś czuje się w niej jak ryba! A raczej jak… foka!
Henry i lampart Leander
Henry mieszka w ogromnej willi z ogromnym basenem i dostaje ogromne kieszonkowe. Ale jego magiczny lampart jest bezcenny!
Ronja i psi włóczęga Tofik
Ta para najchętniej włóczyłaby się przez cały dzień, a wieczorami siedziała mocno przytulona do siebie...
Lothar i kangur William
Lothar jest najmniejszy w klasie, ale dzięki Williamowi skacze najdalej ze wszystkich!
Zack i jeżozwierz Zeki
Zack potrafi być czasem bardzo szorstki. Ale podobnie jak jego mały jeżozwierz Zeki ma bardzo miękkie serduszko…
Luna i sokół Salim
Miłość od pierwszego wejrzenia: ze swym dumnym sokołem wędrownym Luna przez cały czas fruwa w siódmym niebie!
Katinka i flaming Polly
W każdym dziecku jest coś z bohatera – od kiedy Katince towarzyszy Polly, wytworna samica flaminga, Katinka o tym dobrze wie!
Tyle zwierząt, tyle dzieci…Pocztówka nadana w Pucón, Chile, Ameryka Południowa
Cześć, Mary,
podróżuję właśnie po Chile, aż się tu roi od magicznych zwierząt. Caramba! Autobus sprawuje się idealnie, ani razu nie musiałem szukać warsztatu. Jutro wybieramy się z Pinkie na żagle. A pojutrze na wędrówkę! Czy w sklepie z magicznymi zwierzętami wszystko w porządku? Nie zapomnij pobiegać czasem z Murphym po parku. Potrzebuje trochę ruchu, bo inaczej zaczyna mu odbijać. Trening siłowy też by mu nie zaszkodził.
Bilet powrotny mam kupiony, na urodziny będę już w domu. Przyjdziesz do mnie na śniadanie, jak zawsze?
Ściskam Cię mocno i do zobaczenia!
Mortimer– Już dawno powinniśmy przyjechać do Ameryki Południowej! – Pinkie wystawiła przez okno głowę porośniętą czarnymi piórami. – Tu jest cudownie!
Przed nimi rozciągały się pokryte śniegiem wierzchołki wulkanów. Kiedy sroka obróciła się do tyłu, musiała mrużyć oczy: jezioro lśniło tak, jakby taflę pokrywały tysiące diamentów. Mortimer Morrison dziarsko prowadził czerwony autobus drogą, która ostro pięła się w górę.
– I jeszcze jeden zakręt! I jeszcze jeden! – zaświergotała Pinkie i nagle schowała głowę. – Uwaga, ktoś nadjeżdża z naprzeciwka!
Panu Morrisonowi naraz zrobiło się gorąco. Ciężarówka wyładowana pniami drzew minęła go o włos. Autobus ze sklepu z magicznymi zwierzętami omal nie spadł w przepaść! Pinkie dziobem wyjęła z kieszeni płaszcza Mortimera bawełnianą chusteczkę i przetarła nią czoło kierowcy.
– Jazda, szefie! Caramba!
Caramba znaczyło mniej więcej tyle, ile „jasny gwint”! Tego słowa Pinkie nauczyła się od nowego magicznego zwierzęcia – młodej damy, która zajmowała miejsce z tyłu, energicznie ruszała noskiem i z niedowierzaniem rozglądała się po autobusie.
– Nie do wiary, ile magicznych zwierząt jest w Chile! – pisnęła.
Na skórzanej kanapie spał pancernik. Żaba rogata otwierała i zamykała wyłupiaste oczyska. W podróżnej torbie drzemała łyska, a gdzieś między skarpetkami a majtkami ukrył się skorpion. Wszystkie były magicznymi zwierzętami i potrafiły rozmawiać. Ze sobą i z Mortimerem Morrisonem.
– Caramba! – zaświergotała znowu Pinkie, rozłożyła skrzydła i zrobiła rundkę po wnętrzu autobusu. – I zobaczysz, że w sklepie z magicznymi zwierzętami będzie na nas czekać jeszcze więcej magicznych przyjaciół!
– Wszystko u was w porządku? – zawołał pan Morrison i spojrzał przez ramię na tył autobusu. – Może jakaś piosenka? – „Pamiętasz Capri, to nasze spotkanie” – zaintonował.
Pinkie zganiła go ruchem skrzydła.
– Nie ten kraj, szefie! Jesteśmy w Chile, nie we Włoszech! Byłbyś tak miły i skupił się na jeździe?
Przy wtórze trąbienia minęła ich kolejna ciężarówka. Mortimer uprzejmie pozdrowił kierowcę.
Sroka znów obejrzała się do tyłu.
– Tak, w domu czekają przyjaciele z całego świata – mówiła dalej. – Pręgowiec, głupi bóbr, dwanaście surykatek. I Murphy, gruby niedźwiedź polarny.
Okrągłe czarne oczy nowej pasażerki rozbłysły.
– Naprawdę? Niedźwiedź polarny?
Zwierzęta zaczęły się wzajemnie przekrzykiwać. Tak wiele chciały się dowiedzieć!
– W domu? A gdzie to jest?
– Czy wszystkie będziemy mieszkać w jednym miejscu?
– Co powiedzą ludzie, kiedy zobaczą na ulicy pancernika?
– Czy poza panem Morrisonem jeszcze jacyś ludzie rozumieją, co mówimy?
– Czy musimy się nauczyć przepisów ruchu drogowego?
– I naprawdę będziemy chodzić do szkoły? Założę się, że nas nabierasz!
Pinkie fruwała wśród pasażerów, dumnie machając skrzydłami.
– Sklep z magicznymi zwierzętami to cudowne miejsce! Słowo! – Poszybowała w stronę Mortimera i przysiadła na rondzie jego kapelusza. – A najwięksi szczęśliwcy będą mogli pójść do szkoły. Najfajniejszej szkoły na całym świecie: szkoły magicznych zwierząt!
Zwierzęta słuchały z zapartym tchem.
– Caramba! – westchnęło jedno z nich, zamknęło oczy i pogrążyło się w marzeniach…ROZDZIAŁ 1
FIU-BŹDZIU!
– Dzyń, dzyń, dzyń!
Było sobotnie popołudnie. Nad ulicą Fiołkową gromadziły się ciemne chmury, na pewno wkrótce będzie burza…
Ale Anthony’ego ani trochę to nie obchodziło. Grał w piłkę na ulicy przed domem panny Cornfield. A kiedy Anthony grał w piłkę, nic poza nią nie miało znaczenia.
Nie widział kolegów z klasy, którzy ze wszystkich stron nadciągali do ogrodu nauczycielki. Nie widział również czarnego kota, który siedział na ogrodowym murze i czekał, aż Helena pożegna się z mamą. Terenowy samochód pani May stał na samym środku ulicy z włączonym silnikiem.
A już na pewno Anthony nie widział ogrodowego krasnala w czerwonej czapce, który stał na końcu podjazdu i udawał, że podlewa bruk. Łuuups! Chłopiec z całej siły kopnął piłkę, ta zaś zadudniła o bramę garażową na sąsiedniej posesji. Huk był naprawdę okropny.
– Przestań! – Kocur Karajan przycisnął łapki do uszu. – Mon Dieu, bębenki mi w uszach pękają!
Obok nich dumnie przemaszerował Leander, lampart Henry’ego.
– No to chodź z nami do ogrodu!
Karajan z irytacją obrócił głowę. Leander nie będzie mu mówił, dokąd ma iść! Co ta Helena tak długo robi? Czy koniecznie teraz musi z mamą rozmawiać o ostatnich zakupach?
Cała klasa spotykała się dziś w ogrodzie swojej nauczycielki.
Po co?
Mieli zaplanować przyjęcie urodzinowe.
Czyje?
Mortimera Morrisona, właściciela sklepu z magicznymi zwierzętami, któremu tyle zawdzięczali. Wszystkie dzieci i magiczne zwierzęta bardzo go lubiły. Bez pana Morrisona ich życie wyglądałoby zupełnie inaczej: dzieci nie miałyby swoich magicznych przyjaciół, a magiczne zwierzęta – swoich ludzkich towarzyszy. I nie wydarzyłyby się te wszystkie fantastyczne przygody…
Pan Morrison miał pewną bardzo szczególną cechę: jeździł swoim autobusem po całym świecie i zbierał magiczne zwierzęta. Potrafił nawet z nimi rozmawiać! Potem przywoził je do swojego sklepu, w którym mieszkali już niedźwiedź polarny Murphy i czarna mamba Ashanti. A oprócz nich dwanaście surykatek, ptasznik Agent Y i wiele innych magicznych zwierząt. Niektóre z nich znalazły nowe domy u dzieci z klasy panny Cornfield. Magiczne zwierzęta rozumiały ludzką mowę. Potrafiły rozmawiać ze sobą, z panem Morrisonem i ze swoim ludzkim towarzyszem.
– Bez Mortimera nigdy nie poznałabym Eddiego, heeeeej! Siedziałabym sobie cichusieńko w ruinach zamku i calutki dzionek bym płakała! Płakała i płakała, bo tak by mi się ckniło za moim Eddiem, heeeej!
Eddie pogłaskał małą nietoperzycę, której głowa wystawała z rękawa jego swetra.
Za nimi dreptał pingwin Juri.
– A ja – zawołał do Eugenii – marzłbym sam na Antarktydzie, bez Jo! Nawet nie chcę o tym myśleć…
Jo skubnął szal, którym owinięta była szyja pingwina, i wycisnął zwierzakowi całusa na głowie.
– A ja dalej bym siedział w ciemnej norze w Norwegii – mruknął lis Rabbat, który należał do Idy. – I nie wiedziałbym, jak cudownie mieć przyjaciół. – Z dumą podniósł wzrok na Idę.
Policzki dziewczynki ze szczęścia aż się zaróżowiły. Jaka to radość mieć magiczne zwierzę! Rabbat zawsze był obok niej. Mogła mu wszystko opowiedzieć, znał każdą jej tajemnicę. Rabbat wiedział nawet, że jest odrobinkę, ale tylko odrobinkę, zadurzona w Jo.
Impreza na cześć Mortimera Morrisona, którą organizowali uczniowie wraz z panną Cornfield, odbywała się w najbliższą sobotę i miała być niespodzianką. Wtajemniczona była tylko sroka Pinkie.
Słońce przebiło się przez chmury i spowiło placyk przed garażami ciepłym światłem. Czerwona czapka ogrodowego krasnala zalśniła niczym kapelusz muchomora.
Anthony wziął rozbieg. Łuuuup!
Ojej! Ogrodowy krasnal nagle stracił kapelusz.
Anthony przystanął na moment i wstrzymał oddech. Ale nigdzie nie otworzyło się żadne okno. Sąsiada panny Cornfield zapewne nie było w domu. Szczęście w nieszczęściu!
Po chwili chłopiec dalej kopał piłkę.
Tymczasem w altance panna Cornfield przelewała sok jabłkowy do butelek.
– Dzień dobry wszystkim! – powitała z uśmiechem tłoczących się wokół niej dziewczynki i chłopców. – Częstujcie się! A potem najlepiej od razu bierzmy się do roboty, bo nadchodzi deszcz.
Klasa miała zamiar powymyślać gry i zabawy, a potem przystroić ogród. Skrzynki wypełnione dekoracjami czekały już przygotowane.
– Zróbmy girlandy! – zaproponowała Anna-Lena.
Caspar, jej kameleon, z zapałem pokiwał głową. Siedział na ramieniu Anny-Leny i pokrywał go taki sam wzór, jaki widniał na sweterku dziewczynki.
– Szubi-du! – zanucił Zeki, jeżozwierz Zacka. – Na każdej imprezie musi być muzyka! Rock and roll dla wszystkich!
Zack wyciągnął gitarę, zagrał kilka akordów i zaczął śpiewać:
– Happy birthday to you, ja ci życzę fiu-bździu!
Czoko i Benni natychmiast do niego dołączyli. Uwielbiali takie wygłupy.
– A na deser kupę piachu i bajeczkę do snu!
– Szubi-dubi-da! Szubi-dubi-du! – Zekiemu aż się głos łamał z radości.
– Oh yes, bal w dżungli! – zawołał szympans Tingo i z radości wskoczył Leandrowi na grzbiet. – Wio, koniku! Galopujmy do lasu!
– Grrr! – warknął oburzony lampart, gdy przyfrunęła nietoperzyca Eugenia i chichocząc, również przysiadła na jego grzbiecie.
– Nieźle, całkiem nieźle! – zabulgotała żółwica Henrietta. – Świetnie wyglądacie!
Wtem Muriel, sowiej przyjaciółce Maksa, przyszła do głowy świetna myśl.
– Zbudujmy piramidę! Wysoką aż do nieba!
– Och, tak! – William, kangur Lothara, aż podskoczył z radości. – Doskonały pomysł. Odegramy dla pana Morrisona przedstawienie.
– Jak muzykanci z Bremy! – ucieszyła się Pepperoni, samiczka dzikana rzecznego należąca do Czoka.
Panna Cornfield niedawno opowiadała im tę historię.
Kocur Karajan uśmiechnął się i wczepił się pazurami w futro psa Tofika.
– Auć! – pisnął Tofik.
– Na szczęście nie ma tu żadnego koguta – mruknął Karajan, kiedy na głowie usiadł mu Cooper.
– Ale jest szczur! – pisnął Cooper, podnosząc do góry obie przednie łapki. – Cool, baby!
Koala imieniem Sydney posadziła sobie na barkach pingwina i kołysząc się, ruszyła w głąb ogrodu. Krokodyl Rick popędził za nimi.
– Wygląda ekstra! – roześmiała się Finja. – To byłby świetny prezent urodzinowy dla pana Morrisona. Myślicie, że dacie radę?
– Taaak! – rozbrzmiała wesoła odpowiedź.
Magiczne zwierzęta niestrudzenie próbowały i próbowały. Ciągle ktoś odskakiwał na bok albo spadał na ziemię.
– Za ciężka jesteś, Pepperoni – jęknęła foka Mette-Maja, gdy samica dzikana wgramoliła jej się na grzbiet.
– Łaskocze! – zachichotał krokodyl Rick, kiedy po grzbiecie przebiegła mu Polly, samica flaminga.
– Usia-siusia! – pisnął Caspar, spadając z barków pingwina.
Ależ im było wesoło! Jeszcze nie wiedzieli, jaka kolejność w piramidzie będzie najlepsza, ale co do jednego wszyscy byli zgodni: na samej górze, niczym złoty szpic na czubku choinki, usiądzie Salim, sokół wędrowny Luny. Salim omal nie pękł z dumy, taki poczuł się ważny.
Klasa panny Cornfield liczyła dwadzieścioro czworo dzieci. Tymczasem już dziewiętnaścioro z nich znalazło swoje magiczne zwierzę.
Trzy dziewczynki, które nie miały jeszcze swoich przyjaciół, śledziły całe zamieszanie nieco markotne.
– Kiedy w końcu dostanę kucyka? – westchnęła Leonie.
– Wilk byłby super – wymamrotała Sibel.
– Ciekawe, czy pan Morrison ma w swoim sklepie kurczaki – zastanawiała się Elisa.
Dziewczynki niemal przez cały czas rozprawiały o tym, jakie magiczne zwierzę chciałyby dostać, chłopcy natomiast w ogóle nie zaprzątali sobie tym głowy.
Matteo najchętniej spędzał czas przed komputerem. Zwierzę by mu tylko przeszkadzało.
A Anthony? Anthony chciał zostać gwiazdą futbolu!
Czy istniało jakieś zwierzę, które grałoby w piłkę nożną? Nie! Dla Anthony’ego zatem sprawa była jasna: magiczne zwierzę to zawracanie głowy. W ogóle go nie potrzebował.